nalezy pamietac o Instrukcji Kiszczaka
Instrukcja
ge SB Czesława Kiszczaka
O
deintegracji Polonii ...
z lutego 1989 roku
"... Nasze służby dyplomatyczne na całym
świecie mogą i MUSZĄ inicjować powstawanie rożnych NOWYCH stowarzyszeń,
organizacji oraz klubów w środowiskach polonijnych na całym świecie, aby
ZDEINTEGROWAĆ te organizacje które istnieją.
Tylko nowo utworzone z NASZĄ pomocą i przy NASZEJ
współpracy organizacje, stowarzyszenia czy kluby bedą NAS popierać.
Te stare organizacje polonijne pod tymi zarzadami jakie
są teraz, nigdy z NAMI nie będą współpracować.
NASI ludzie za granica mają od dzisiaj zadanie glębiej niż poprzedno
INFLIRTROWAĆ istniejące gremia kierownicze tych starych organizacji polonijnych
na wszystkich szczeblach, a zwłaszcza na szczeblach centralnych.
Nasze służby dyplomatyczne razem z NASZYMI ludzmi
muszą zapewnić OPERACYJNE możliwości oddzialywania na te stare organizacje,
kreowania ich dzialalności i kierowania ich polityka, tak aby NAS wspierały.
Te
stare organizacje muszą być przez NAS operacyjnie OPANOWANE, a jak się to nie
uda to je ZBANKRUTUJEMY ...”
Gen.Kiszczak
W samej Kanadzie bylo agentow Kiszczaka ( z
rodzinami ) ponad 50 tys' Polonia wlasciwie nie istnieje.Po zniszczeniu i
przywlaszczeniu obiektow Polonii - wracaja - czesciowo do Judeopolonii., majac
asekuracyjnie juz wszystkie paszporty swiata. Do tego Borusewicz - Senat
Judeopolonii dosyla im co roku ponad 80 milionow dol US dla wsparcia „nowej
Poloni” – ci zas otwieraja lipne biznesy aby tubylcom pokazac zkad maja
peniadze a Polakom za granica ze sa tacy genialni w interesach i robiac sobie dojscie do polskich kas ,
bankow, kredyt unions i innych
polonijnych organiazcji
finansowych ktore naciagaja na kolejne miliony..
Trzeba myslec " to nie boli" jak powiada
Tatol a nie dawac jekliwie "pare w gwizdek"\Pozdrowienia
Emigracja Polska , Bohdan Szewczyk, Kanada
Web403Gorzka prawda o
Polonii australijskiej
„Katolickie” polactwo w Australii
Przyczynek do historii polactwa i „Tygodnika Polskiego” w Australii z okazji
60-lecia istnienia pisma
Zakłamany obraz Polonii australijskiej
W Polsce i wśród Polaków na świecie jest w ogóle
nieznana prawdziwa historia Polaków w Australii. Króluje w kraju i w polonijnym
świecie wiele mitów na temat Polonii australijskiej. Mówi się, że Polacy i
dzieje Polaków na antypodach mogą być przykładem dla wszystkich innych Polonii
świata – dobrego zorganizowania, ogromnej aktywności i umiejętności
wykorzystywania możliwości, jakie stwarza państwo osiedlenia (Aneta Jezierska O Polakach na antypodach „Nasz Dziennik”
Warszawa 8.6.2006). W mediach prezentowany jest wręcz idylliczny obraz Polaków
w Australii.
Tymczasem prawda, której ciężko jest się przebić
na światło dzienne, gdyż nie są nią zainteresowane ani Stowarzyszenie
„Wspólnota Polska” (które zgodnie ze swoim statutem powinno troszczyć się o nas
i nam służyć), ani polskie media, jest zupełnie inna. Oprócz bez wątpienia
jasnych kolorów, w dziejach i działalności Polonii australijskiej jest bardzo
wiele ciemnych plam. Dużo więcej niż tych jasnych.
Mam nadzieję, że poniższy na pewno bardzo ważny
dokument i zarazem przyczynek do historii i faktycznego stanu Polonii
australijskiej umożliwi historykom i działaczom polonijnym na świecie bardziej
prawidłową ocenę działalności Polaków w Australii, że wywoła również pożyteczną
dyskusję na temat często tragicznych losów i problemów Polaków na świecie. Ten
temat nie powinien stanowić żadnego taboo. Ci, którzy przemilczają tragedię
wielu tysięcy Polaków na obczyźnie – Polaków sterroryzowanych przez innych
Polaków do tego stopnia, że odbierają sobie życie, stają się jej współtwórcami!
Biorą te tragedie na swoje sumienie! Szczególnie katolicy polscy nie mają prawa
obmywać rąk w tej sprawie jak Piłat. Kościół polski nie ma moralno-religijnego
prawa milczeć w tej sprawie. Ignorując tę sprawę będzie wspierał zło, utrwalał
obecny stan rzeczy, obecny pseudokatolicyzm wielu Polaków. Szkodząc tym samym
samemu Kościołowi polskiemu, który wchodzi w okres wielkiego kryzysu m.in.
przez upadek zasad moralności w samym Kościele (Kryzys powołań w polskim Kościele Dziennik” 10.2.2009).
Przyszedł czas – najwyższy czas nie tylko na
powiedzenie nagiej prawdy o Polonii australijskiej, ale także na akcję mającą
na celu przerwanie obłędnej i tragicznej nienawiści między Polakami w
Australii. Może się do tego przyczynić wspólna i zdecydowana akcja
Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych
(Konsulatu Generalnego RP w Sydney) i polskich mediów oraz polskiego Kościoła.
Chyba że celem Polaków w Kraju i instytucji
krajowych jest to, aby na emigracji Polak Polakowi był wilkiem. Tak jak jest to
w tej chwili.
List
otwarty
Motto: Z całej wiedzy, którą
człowiek może i powinien posiadać jest
umiejętność życia na taki sposób, aby czynić jak najmniej
krzywdy i możliwie jak najwięcej dobrego
Lew
Tołstoj
Humanizm to umiłowanie człowieka, nic więcej, ale tym samym
jest to zarazem polityka i bunt
przeciwko wszystkiemu co kala
i bezcześci ideę człowieczeństwa
Tomasz
Mann
Odrzucona ręka do zgody
29.1.2009
12.2.2009
Józefa Jarosz
„Tygodnik Polski” –
Melbourne
Wiesław Słowik TJ
Polska Misja
Katolicka w Australii
Moi wrogowie w
Australii
Odpowiadam na Pani
wysłany do mnie e-mail (22.1.2009), który był z kolei odpowiedzią na mój e-mail
do Pani z 19 stycznia br. następującej treści:
Pani Józefo,
Załączam poniżej artykuł
pt. „Rekordy nad rekordami Anieli Rados” z prośbą o jego druk w „Tygodniku
Polskim”.
Myślę, ze artykuł ten
należy się p. Radoś, skarbniczce Stowarzyszenia, w budynku którego ma swoją
siedzibę „Tygodnik Polski”.
Liczę również na
Pani/Waszą przychylność w tej sprawie.
Akurat dzisiaj
(19.1.2009) w polskim programie radia SBS mówiono o tym, że w ostatni weekend
była zorganizowana w Sydney konferencja na temat przyszłości klubu polskiego w
Ashfield. Apelowano od tygodni, aby
konferencją i klubem zainteresowało się młodsze pokolenie Polaków. No i klapa.
Młodsze pokolenie Polaków w Australii nie chce się interesować sprawami
polskimi.
Tym bardziej my
powinniśmy być zjednoczeni i ciągnąć dalej ten kierat tak długo jak tylko jest
to możliwe.
60. rocznica założenia
„Tygodnika Polskiego” (dawniej Katolickiego) też nas do czegoś zobowiązuje. Tak
jako Polaków i katolików!
Pozdrawiam,
Marian Kałuski
Jak widać z jego
treści, sprawa druku mojego artykułu o p. Anieli Radoś była sprawą drugorzędną;
artykułu, który w normalnych warunkach z chęcią wydrukowała by każda szanująca
się redakcja pisma polonijnego.
Dużo ważniejszą
sprawę Pani zupełnie zignorowała, podobnie jak rektor Polskiej Misji Katolickiej
w Australii Wiesław Słowik TJ, którego prosiłem o mediację. Jako osoba świecka
mógłby tej mediacji się nie podjąć. Ale jako osoba duchowna nie miał prawa jej
odmówić!
Ciekaw jestem co by powiedzieli o zachowaniu się Wiesława
Słowika TJ prowincjał jezuitów, generał jezuitów i papież gdyby się
dowiedzieli, że on odmówił pośredniczenia
w pogodzeniu zwaśnionych stron – zwaśnionych katolików.
Godzenie się ludzi
jest na pewno rzeczą chwalebną, a przede wszystkim chrześcijańską (wszek
chrześcijaństwo jest religią miłości i Pan Bóg żąda od nas miłości bliźniego!).
Pani, Pani Jarosz ogłosiła na łamach „Tygodnika Polskiego”, że jest katoliczką
(pokazać Pani ten numer?). - Jak widać papier przyjmie każde kłamstwo!
Wyciągnąłem do Was
rękę do zgody jako dobry Polak i dobry katolik, chociaż miałem duże wątpliwości
natury moralnej czy powinienem współpracować z takimi „ludźmi”, jakimi Wy
jesteście. – To była w zasadzie sprawa moralnie bez wyjścia, trudna do podjęcia
takiej czy innej decyzji. Jeśli zgodziłem się na podanie Wam ręki do zgody, to
tylko dlatego, że tego żąda ode mnie moja wiara katolicka, a także łudziłem
się, że może zmienicie się trochę na lepsze, że także zostaniecie katolikami
nie tylko „z gęby” ale i z czynów.
Co więcej, to nie
ja Wam wszystkim wyrządziłem krzywdę, ale wierchuszka polonijna wyrządziła mi
wielką krzywdę wiele razy, a także i „Tygodnik Polski” i Pani osobiście (w
archiwum PAP „Polonia dla Polonii” można przeczytać Pani PODŁE uwagi o mnie,
zapewne wypływające z Pani wiary „katolickiej”!). Namacalnych dowodów na to
jest aż za wiele!
Redaktor „Tygodnika
Polskiego” z lat 1961-74 Roman Gronowski kłócił się i gniewał na wiele osób,
m.in. z red. Janem Duninem Karwickim, Andrzejem Chciukiem (słynne „chciukinady”
w „TP”), Tomaszem Ostrowskim i to nieraz kilka razy (czego echa są w „Tygodniku
Polskim”), a nawet raz ze mną. Ale chociaż nie głosił publicznie, że jest
katolikiem, potrafił z ludźmi się godzić. Bo był to człowiek przedwojennej
kultury, przedwojennego wychowania. Wy jesteście prawdziwymi dziećmi PRL-u w
najgorszym znaczeniu tego powiedzenia! – Trzymam ciągle w komputerze
oryginalnie przesłyny mi e-mail od członka redakcji „Tygodnika Polskiego”, w
którym grozi mi pobiciem. Rycerz Wiesława Słowika TJ!
W naturze
człowieka-zwierzęcia jest to, że jak wyrządzi – szczególnie jak wyrządzi
niesłusznie – krzywdę jakiemuś człowiekowi, to jego opanowane przez czarta
sumienie stara się szukać usprawiedliwienia dla swojego postępku. Głównie przez
portretowanie swojej ofiary w ciemnych kolorach.
To jest to co Wy
(wierchuszka polonijna) robicie ze mną. Oprócz ciągłego wmawiania ludziom, że
jestem „trouble maker” (człowiekiem sprawiającym same kłopoty innym osobom), to
ludzie, którzy mnie i mojej rodziny wcale nie znają robią ze mnie np. pijaka
(ci co mnie znają wiedzą, że jestem abstynentem!), a nawet zboczeńca
seksualnego (ciekwe czy tę brednię-potwarz nie sieje znany mi PRAWDZIWY pedofil
w sutannie?!). W zależności od aktualnej potrzeby jestem dla Was albo Żydem (i
to rosyjskim!), albo antysemitą. Ale przede wszystkim komunistą, chociaż nikt
tego nigdy nie udowodni, że tak było czy że tak ciągle jest. Dla polactwa każda
osoba której nie lubią jest albo Żydem, albo komunistą. Pokrzywdzeni przez Was
przez ten zarzut ludzie oddawali sprawy do sądu (zob. Leszek Zaczek Nazwanie komunistą zniesławia „Tygodnik
Polski” 16.2.1974), albo zaszczuci odbierali sobie życie, jak np. w 1972 roku
Roman Tarasin, prezes Związku Polaków w Newcastle („Tygodnik Polski”
10.2.1973).
Słowo prawdy o wierchuszce polonijnej
Przed zbliżającym
się kolejnym zjazdem delegatów Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii
redaktor sydneyskich „Wiadomości Polskich” Jan Dunin-Karwicki w artykule pt.
„Rozdroża Polonii australijskiej” (30.1.1977, str. 1) pisze w podtytule, że: Odważna krytyka ułatwić może wejście na
właściwą drogę, a artykuł zaczął taką uwagą: Gdy w społeczeństwie zanika świadomość naczelnej idei, która winna być
źródłem inspiracji i impulsem jego zbiorowej działalności to ogarnia to
społeczeństwo zniedołężnienie. Wówczas najczęściej na stolce wdrapują się karły
społeczne i zaczynają podgrywać olbrzymów. Dla tych miernot dominującym bodźcem
ich działalności jest nie dobro ogółu ale zaspokojenie własnej próżności.
W dalszej części
artykułu red. Dunin-Karwickie pisze, że kiedy „Wiadomości Polskie” rozpoczęły
kampanię „wolnego słowa” to pismo naraziło się „niejednemu dygnitarzowi”. Wyszło na jaw, że wielu naszych „działaczy”
społecznych to są jednostki „wielkie”, „święte”, „nieomylne” i „nietykalne” lub
przynajmniej takie mają same o sobie wyobrażenie. Okazało się, że nie wolno
„szargać świętości” i krytykować zwłaszcza naszych ministrów (rządu
emigracyjnego w Australii – M.K.),
delegatów i prezesów wszelkiego kalibru.
Ja jednak decyduję
się w tym Liście otwartym na to, zgadzając się z uwagą red. Dunin-Karwickiego,
że odważna krytyka ułatwić może wejście na właściwą
drogę. I nie chodzi mi w nim o lynczowanie Was i naszych
niektórych liderów (bo pamiętam słowa Pana Jezusa: „Niech rzuci pierwszy
kamieniem ten, który jest bez winy”), ale chcę wierzyć, że poprzez odważną
krytykę opartą na faktach, czyli na PRAWDZIE, może ułatwię Wam i Polonii
australijskiej wejście na właściwą drogę. Bo życzę Polonii australijskiej
wszystkiego najlepszego, żeby była naprawdę najlepszą Polonią na świecie.
...............
Kim była i jest ta
szkalująca i prześladująca mnie i szkodząca Polakom w Australii wierchuszka polonijna? Mówi nam o tym m.in.
znany przedwojenny dziennikarz lwowski, a po wojnie mieszkający w Australii Ludwik
Kruszelnicki: Żrą się
Polacy w Anglii, żrą się wzajemnie we Francji, w Niemczech, w Szwecji i w
Ameryce, to dlaczego nie mieliby się żreć tutaj w Australii? Dlaczego nasza
Australia miałaby być tym wyjątkiem? Jak historia polska długa i szeroka, Polacy
od niepamiętnych czasów zawsze żarli się wzajemnie i tak już chyba zostanie na
wieki wieków. Gdybyśmy się nie kłócili ze sobą, nie bylibyśmy prawdziwymi
Polakami (Ludwik Kruszelnicki Trzeba
otruć psa „Tygodnik Katolicki” – dziś „Tygodnik Polski”, Melbourne 11.11
1961).
A jak się żarto
czytamy w „Tygodniku Katolickim” z 17.1.1953: ...w Melbourne przewija się nieprzerwane pasmo kryzysów
organizacyjnych. O przyczynach aż przykro mówić i zaraz potem: Na zebraniu informacyjnym Związku Polskiego
w Nowej Południowej Walii (Sydney) 8
lutego doszło do awantur („T.K.”
21.2.1953); a około 20 lat później czytamy w „Tygodniku Polskim” z 24.1.1970:
...O „gorącej” atmosferze zebrania niech
świadczy fakt, że przewodniczący, mec. Chmielewski, przerwał zebranie i opuścił
salę nie mogąc w tych warunkach przewodniczyć, a w numerze z datą 2.10.
1971, że podczas zebrania zwołanego przez Tymczasowy Komitet ds. Odbudowy Zamku
Królewskiego w Warszawie (Dom Polski 12.9.1971) kilku oponentów ustawicznie przerywało tok obrad doprowadzając w końcu
do ordynarnej kłótni.
Wydawano paszkwile,
jak np. na Stowarzyszenie Polonia w Brisbane („Tygodnik Katolicki” 10.1.1953),
a nawet nasi działacze polonijni walkę między sobą przenosili poza Australię. W
numerze wielkanocnym ukazującego się w Niemczech „Polaka” ukazał się anonimowy
paszkwil na akurat sprawujących władzę działaczy polonijnych w Melbourne
(„Tygodnik Katolicki” 6.6.1953).
Mówi także o naszej niechlubnej
wierchuszce polonijnej zasłużony działacz polski na Tasmanii Jerzy Malcharek w artykule pt.
„Krytyczna ocena dorobku 25 lat” („Tygodnik Polski” 16.2.1974): ...Niestety,
gdy „obrośliśmy w piórka”, rozpoczęły się swary. Jak gdyby bakcyl niezgody
opanował rzesze Polaków. Mimo upływu wielu lat, nasza „góra” nie uzgodniła
poglądów i nie stworzyliśmy jednej reprezentacji. Rozpoczęły się spory
ambicjonalne, zapanowała „tytułomania”. Odznaczenia (rządu londyńskiego – M.K.) padały jak manna na pustyni. Nastał
okres przypominający opowiadanie Nowakowskiego z Ikaca o konduktorowej wąskotorowej
i szerokotorowej. Rozpoczęły się waśnie polityczne... Spory i „wykańczania”
odbywają się w imię walki o „wolność”. Wielkokrotnie są używane te same metody
walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm. Wolność słowa stała się
rzeczą problematyczną. Słowo „chrześcijańska pokora” znikło ze słownika.
Pokochaliśmy puste slogany...
I wreszcie uwaga samego redaktora „Tygodnika Polskiego”,
Romana Gronowskiego o działaczach polskich w Wiktorii: ...polska Wiktoria
przysparzała sobie złej sławy niezgodą, zadawnionymi sporami i animozjami,
chaosem międzyorganizacyjnym – dzierżyła bodaj prym w pielęgnowaniu
najprzykrzejszych wad i schorzeń, jakie tu i ówdzie cechują nasze życie
zbiorowe („Wielki dzień Polonii wiktoriańskiej” TK 22.9.1962).
Warto zapoznać się również z wyjątkowo ostrą krytyką
Polonii australijskiej napisaną przez
redaktora sydneyskich „Wiadomości Polskich” Jana Dunin-Karwickiego w artykule
pt. „Wiwisekcja Polonii australijskiej” (21.9.1975) czy chociażby z artykułem
Joanne Finlay „Threats over Polish soccer interview” opublikowanym w dzienniku
australijskim „The Sydney Morning Herald” z 26 lutego 1982.
To tylko kilka
spośród wielu podobnych tekstów, które ukazały się kiedyś w „Tygodniku
Polskim”. Kiedyś, bo dzisiaj odgórna cenzura czy samocenzura Pani na druk
krytycznych uwag o wierchuszce polonijnej nie pozwala. Wszystko jest i musi być
cacy. Słodkie aż do mdłości. Czyli zafałszowane! W prasie PRL o reżymie
komunistycznym pisano również w samych superlatywach. - „Tygodnik Polski” nie
jest obecnie wiarygodnym źródłem informacji do historii Polaków w Australii!
A oto jak
wyglądała i często nadal wygląda praworządność polonijna w Australii:
1. W
sydneyskich „Wiadomościach Polskich” z 17 czerwca 1956 roku w artykule K.
Bezubika pt. „Czy nowe rozdroże” czytamy, że w organizacjach polskich w
Australii działa się metodą tryków i obłudy, że są one dalekie od zasad demokratycznych. Statuty i
regulaminy, ujmujące życie organizacyjne w określone ramy i prawidła, nikogo
nie obowiązują i przez nikogo nie są przestrzegane. – Gdyby Bóg chciał nam
chociaż trochę powiedzieć coś na ten temat, to dowiedzielibyśmy się wprost
niesamowitych historii i o niesamowitych łajdactwach popełnionych przez wielu
prezesów. Wielu z nich, jak również duchowni
Wiesław Słowik i Rajmund Koperski wiedziało i wie, że również i ja znam wiele
ich grzechów – i stąd ta ich wprost zwierzęca nienawiść do mnie.
2. W 1956
roku nastąpiło zawieszenie działalności Zjednoczenia Polskiego w Geelong
(Wiktoria) z powodu niesubordynacji ze strony sekretarza i skarbnika w
zarządzie; sekretarz wysłał także listy obraźliwe do szeregu Polaków (J.R.
Macioszek Na niwie społecznej w Geelongu „Wiadomości
Polskie” 27.1.1957).
3. W 1970
roku redaktor ukazujących się jeszcze wówczas w Sydney „Wiadomości Polskich”
Jan Dunin Karwicki dokonał prawdziwego (a la południowoamerykańskiego) zamachu
stanu w Radzie Naczelnej Polskich Organizacji w Australii;
4. Ponad
20 lat działał w Sydney Związek Polaków Solidarność, mający rzekomo ponad 1000
członków, kierowany przez p. Barbarę Odolińską, który dysponował 10 czy 12
mandatami (na ok. 70) na zjazdach Rady Naczelnej Polskich Organizacji w
Australii; jego głosy decydowały o wyborze prezesa (K. Łańcucki, J.
Rygielski)!; kiedy 3 lata temu zmarła p. Odolińska wraz z nią zmarła
1000-osobowa (!) Solidarność, która okazała się być fikcyjnym tworem; niech mi
nikt nie wmawia, że o tej fikcyjności nikt nie wiedział! – Tą sprawą kryminalną
powinna się zająć odpowiednia instytucja australijska. Tak jak sprawą głupiego
utracenia Domu Polskiego w Melbourne (City) przez wydawcę „Tygodnika Polskiego”
policja australijska (psim obowiązkiem zarządu było ubezpieczenie Domu, tak jak to zrobił Wasz partner, pan
Kiełbaska!). Niektóre zebrania wydawcy „Tygodnika Polskiego” odbywały się
również niezgodnie z prawem australijskim, co potwierdziła na piśmie
kontrolująca to australijska insytucja (list N.F. Curry z Registrar of Building
Societies Co-operative z 29.8.1977 w archiwum SHPA)!
5.
Wydawca SPOŁECZNEGO „Tygodnika
Polskiego” mianował bez konkursu kilku
redaktorów pisma, a przed laty Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii
za pieniądze rządu australijskiego (!) pracownika opieki społecznej, łamiąc tym
nawet australijskie przepisy.
Czy w życiu polskim
w Australii coś się zmieniło na lepsze w ostatnim ćwierćwieczu, czy mamy
lepszych prezesów i działaczy społecznych? Bez wątpienia mieliśmy w tym okresie
i mamy w niektórych zarządach organizacji polskich dobrych ludzi, katolików
(chrześcijan) i Polaków. Jednak nie brak w tych szeregach ludzi, którzy brali
udział w awanturach sprzed 50 (!) czy 30 laty oraz bardzo wielu nowych wilków w
owczej skórze.
Np. mam kopię
dokumentu Victoria. A Return of Prisoners Convicted at the Sittings of the
County Court held at
Tak więc jednym z
moich wrogów jest zwykły kryminalista! Ale czy w gronie moich wrogów tylko on
jeden jest kryminalistą (mam na myśli także te osoby, które są kryminalistami, ale uniknęły wymiaru
sprawiedliwości)? Na pewno nie. O jednej osobie wiem, że była w kolizji z
prawem.
Z kolei z tekstu
„Kilka pytań w związku z lipcowym zebraniem w Domu Polskim w Wollongong” (Puls
Polonii 24.7.2007) dowiadujemy się o rzekomych nieprawidłowościach w
prowadzeniu tamtejszego Związku Polaków.
Jednakże
najbardziej krytyczną opinię o obecnej Polonii australijskiej wystawił Tomasz
Lis, dyrektor Departamentu Konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w
Warszawie, którą wydrukował w streszczeniu Anety Jezierskiej dziennik krajowy „Nasz
Dziennik” z 8 czerwca 2006 roku. Dyrektor Lis na samym początku obala mit, że
Polonia australijska może być przykładem dla wszystkich innych Polonii świata –
dobrego zorganizowania, ogromnej aktywności i umiejętności wykorzytywania
możliwości, jakie stwarza państwo osiedlenia. Uważa, że: „Obecnie
największym... problemem jest rozdźwięk międzypokoleniowy”. – Stara Gwardia,
chociaż licząca około lub ponad 80 lat, kurczowo trzyma się stołków
prezesowskich (np. wydawca „Tygodnika Polskiego”) i chce nadal utrzymywać rząd
dusz w polonijnej Australii – narzucać Polonii – dzisiaj w dużym odestku już
solidarnościowej - swoje zdanie, swoją wolę, a także swoją nienawiść i zawiść.
A patronuje jej w tym rektor Polskiej Misji Katolickiej w Australii, jezuita
Wiesław Słowik.
Zatrzymajmy się
przy tej oto opinii Jerzego Malcharka o naszej wierchuszce polonijnej: Wielkokrotnie są używane (przez nią)
te same metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm.
To bardzo
ważne i prawdziwe stwierdzenie. Tak było i tak jest często po dziś dzień.
Dlatego w liście do Wiesława Słowika TJ napisałem mniej więcej tak, że gdyby
niektórzy nasi liderzy polonijni mieniący się katolikami mogli czuć się tak
bezkarnie jak czuli się oprawcy PRL-owskiej SB, to by mnie po prostu
zlikwidowano. Tak jak SB zlikwidowało ś.p. ks. Jerzego Popiełuszkę.
Żeby
zrozumieć to, że życie społeczno-polityczne Polaków w Australii od samego
początku zaistnienia bardzo dużej społeczności polskiej w tym kraju zaraz po II
wojnie światowej było jednym wielkim koszmarem (potwierdzają to nie tylko
roczniki „Tygodnika Katolickiego” – „Tygodnika Polskiego”, ale i innych
polskich pism z tego okresu) trzeba cofnąć się do czasów powojennych w
Niemczech, skąd przybyła zdecydowana większość Polaków do Australii. Po klęsce
Niemiec w maju 1945 roku powstało tam masę obozów dla Polaków, którzy zostali
wywiezieni podczas II wojny światowej do III Rzeszy przez hitlerowców na roboty
przymusowe oraz jeńcy wojenni, w których
przebywali późniejsi emigranci polscy w Australii do 1948-51. W obozach tych
władzę uchwyciły bardzo często ciemne typy, cwaniaczki, jak również zwykli
kryminaliści oraz – wstyd to mówić – wielu przedstawicieli polskich
przedwojennych partii politycznych i inteligencji. A że jedno z porzekadeł mówi,
że „z kim się zadajesz takim się stajesz”, wielu dotychczas porządnych ludzi
spośród inteligencji polskiej wykoleiło się moralnie, a nawet stało się
kryminalistami! Wiele takich osób przyjechało do Australii. Polacy z obozów w
Niemczech zapamiętali dobrze te czasy, jak byli okradani i terroryzowani przez
polską administrację obozów. I to był bodajże główny powód dlaczego ponad 90%
przybyłych tu z Niemiec Polaków nie włączyło się do budowania polskiego życia
organizacyjnego w Australii.
O tych
sprawach pisał dobitnie w australijskim „Tygodniku Katolickim” ks. Wojciech
Sojka w artykule „O dmuchaniu na zimne” (20.7.1950): (Już w Australii)...od
obozu do obozu i od baraku do baraku chodzi ta sama smutna lamentacja: - „Jest
źle, bośmy tu na emigracji nijak nie zorganizowani, a jak się tu w ogóle
organizować? Jeszcze raz się wystrychnąć na dutaka? Uwierzyć wymownym
kandydatom na wielkich prezesów i skarbników, co to najpiękniejszymi słowami
obiecują góry złota, a gdy się kasa napełni, to znika taki jeden i drugi
ptaszek, że go tajniacy nie znajdą, a choćby i znaleźli? Grosika od takiego
łotrzyka nie wyłuskasz, bo dawno wszystko puścił – licho jedno wie na co i
jak... Bo że nas kiwali, to kiwali. Bezczelnie. I to nie żaden hitlerowiec, nie
żaden SS-man, ale swoje chłopy. Nieraz wysoko utytułowane... Śmietanka społeczna, tylko kryminałem
pachnąca, że fee!...”.
Jeszcze
ostrzej na ten temat napisał redaktor „Tygodnika Katolickiego” ks. Konrad E.
Trzeciak: ...Trzeba bowiem przyznać, że komisje w Europie mało się interesowały
stanem moralnym przyszłych imigrantów i wskutek tego prześlizgnęły się tu do
Australii jednostki, które właściwie winny siedzieć w Europie za kratą... (Rachunek
sumienia „T.K.” 8.6.1950).
O tych
sprawach czytamy również w Raporcie Egzekutywy Australijskiej Partii Pracy z
1957 roku: że imigranci byli niedostatecznie przesiani przez komisję
imigracyjną, że niaraz mają wątpliwą przeszłość (questionable records) lub
uważają za swoich bohaterów-liderów osoby będące w pewnych wypadkach
kryminalistami.
Władze
australijskie do końca 1951 roku deportowały do Niemiec 5 polskich
kryminalistów („Tygodnik Katolicki” 1.12.1951); nie mam danych o późniejszych
deportacjach. W 1952 roku w australijskiej prasie i radiu ukazało się szereg
artykułów krytycznych pod adresem polskich imigrantów („Tygodnik Katolicki”
13.9.1952). Powtarzały się one przez wiele lat, na co ciężko pracowało również
wielu naszych tzw. działaczy społecznych.
Tak, wśród
polskich działaczy w Australii od końca lat 40. XX w. do końca lat 80 było dużo
ciemnych typów – ludzi z ciemną przeszłością, a nawet sporo zwykłych
kryminalistów (są dwa rodzaje kryminalistów: ci, którzy siedzą w więzieniu i
ci, którzy ciągle chodzą na wolności). To głównie spośród tego grona osób
wywodzili się moi najwięksi wrogowie – bezduszni „ludzie”. Swoją nienawiść do
mnie potrafili przeszczepić nawet niektórym emigrantom solidarnościowym.
Od stycznia
1992 roku nowym redaktorem „Tygodnika Polskiego” został Michał Filek, przybyły
do Australii w latach 80. Nie znałem go i on mnie nie znał osobiście. Kiedy
został redaktorem wybrałem się do redakcji aby mu osobiście pogratulować
objęcia stanowiska redaktora. W redakcji zastałem jego poprzednika, a mojego
następcę, red. Jerzego Grot-Kwaśniewskiego. Kwaśniewski przywitał się ze mną i
przedstawił Filkowi. Ten spojrzał na mnie spode łba i... nie podał mi ręki.
Widziałem zażenowanie Kwaśniewskiego, chociaż on nie należał do moich
przyjaciół (był wychowankiem przedwojennej Polski, a nie PRL-u!). Świadkiem
tego była sekretarka administracj „T.P.”, p. Teresa Szulc. Filek szczerze mnie
nienawidził do końca, a na jednym z zebrań rocznych wydawcy pisma w ich
ówczesnym lokalu na Collingwood chciał mnie nawet pobić, za to, że
skrytykowałem jego pracę redakcyjną (to była POWSZECHNA krytyka: chciał
narzucić czytelnikom swoje SKRAJNE zapatrywania polityczne; to wówczas
„Tygodnik Polski” został oskarżony w Australijskiej Radzie Prasowej o
antysemityzm!).
Polactwo
Dla mnie niedobrzy
Polacy – krzywdzący drugich Polaków dla samej satysfakcji krzywdzenia to nie
Polacy, a tylko POLACTWO. Bo przecież musi być zaznaczona różnica między
dobrym, a niedobrym Polakiem, między dobrym katolikiem polskim, a
pseudokatolikiem – sługą Szatana, których wśród elity polskiej w Australii
mieliśmy i mamy wielu; mieliśmy i mamy również kilku upadłych księży, jak np.
Wiesława Słowika TJ, Leonarda Kiescha TJ czy Rajmunda Koperskiego OP. Zmarły w
1980 roku jezuita polski w Melbourne, o. Józef Janus, nazywał tę naszą
szatańską elitę „inteligencją na chwiejnych nogach” i często ją gromił z ambony
na polskich mszach w kościele św. Ignacego w Richmond (są jeszcze ludzie,
którzy to pamiętają).
Wśród polskich
działaczy społecznych w naczelnych organizacjach polskich w Australii mamy dwie
grupy: prawdziwych społeczników i trutniów. Trutnie, które z natury swej są
niezdolne do owocnej pracy społecznej!, to zazwyczaj osoby, które zdegenerowały
się w obozach polskich w Niemczech i których przez emigrację dotknęła
degradacja społeczna. Im wcale nie chodziło i nie chodzi o dobro Polski,
Polaków i sprawy polskiej oraz dobro Polaków w Australii. Im o nic innego nie
chodziło i nie chodzi jak o wywyższenie siebie wśród Polonii – o bycie na
tapecie dla zaspokojenia swojej próżności. Aby być kimś „ważnym”.
Ci ludzie chorowali
na „ważność” i manię wyższości. Clive S. Barry, australijski urzędnik
imigracyjny biorący udział w transportowaniu na statkach czterech wielkich grup
imigrantów z Niemiec do Australii, w znanym tygodniku australijskim „The
Bulletin” (30.5.1951) w swoich refleksjach z tych podróży napisał, że bardzo
wielu Polaków przedstawiało mu się jako podsekretarze stanu (wiceministrowie): ...odnosi się wrażenie, że ludność Polski
musiała się dzielić na dwie klasy: podsekratarzy stanu i inni... i że nieraz zachowywali się nieszlachetnie i
nieuczciwie...; i o skłóceniu między nimi na statku!
Prezesura w
organizacji miała i często nadal ma zakryć przykry dla nich fakt, że w życiu
zawodowym pracują w fabryce czy są na podrzędnych stanowiskach, chociaż
niektórzy z nich mają dyplom ukończenia wyższej uczelni. Trzymają się swej
prezesury jak rzep psiego ogona (Krzysztof Łańcucki był prezesem Rady Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii aż przez 18 lat!, a ustąpił dopiero pod
naciskiem opinii publicznej i ataku red. Michała Filka na niego w „Tygodniku
Polskim” na nieudolność i tragizm jego prezesury; to była jedyna albo jedna z
kilku uwag krytycznych o naszych liderach w „Tygodniku Polskim” od 1977 r.).
Ludzie ci przez swoją degradację są zazdrośni wobec każdej wybijającej się
osoby i nie pozwalają jej realizować swoich ambicji życiowych na polu pracy
społecznej wśród Polonii. To jest główna przyczyna braku młodych i
inteligentnych ludzi w organizacjach polskich w Australii. Ile czułem wokół
siebie obrzydliwej zazdrości jak zostałem redaktorem „Tygodnika Polskiego”!
Powtarzam, tylko dlatego – przez głupią zazdrość - polskie życie organizacyjne
w Australii było i jest takie marne. I dlatego tyle w nim było i jest kłótni i
„wykopań” potencjalnych konkurentów – ludzi, którzy mogliby zrobić coś dobrego
dla nas, a tym samym usunąć w cień jednego czy drugiego prezesa-trutnia. Tyle
udanych prób rujnowania życia osobistego nielubianych przez bandę ludzi.
A. i E. Kwiatkowscy
tak to ujęli w swoim tekście zatytułowanym „Stary hycel”: Wiemy, jak wygląda ta
zorganizowana, a właściwie zdezorganizowana społeczność polska. Federacja
Polskich Organizacji w Wiktorii – gdzie mieszka około 29 tysięcy Polaków –
liczy sobie zaledwie około 450 osób, a więc 28.500 Polaków nie uznaje
Federacji, jako reprezentacji. S(tanisław) Różycki (zawodowy antykomunista,
stojący obok Stefana Nowickiego na straży czystości ideologicznej Polonii
australijskiej – M.K.) nie uznaje nikogo,
tylko siebie, a inni nie uznają jego. Chyba, że uznają go jako Don Kichota. Ta
„zorganizowana społeczność” to kilku desygnowanych „prezesów”, zajmujących się
rujnowaniem życia społecznego, a nierzadko i osobistego innych („Kurier
Polski”, Sydney, Nr 3-4 1972).
Powtarzam za
Kwiatkowskimi: trutniom-prezesom i wielu tzw. działaczom polonijnym wcale nie
chodziło i nie chodzi o dobro Polski, Polaków i sprawy polskiej oraz dobro
Polaków w Australii, o rozwój społeczności polskiej w Australii. Najlepszym na
to dowodem są słowa wypowiedziane przez sekretarza Spółdzieli Dom Polski w
Melbourne (to od 1977 r. wydawca „Tygodnika Polskiego”) Jerzego Wyszogrodzkiego
na zebraniu udziałowców (27.9.1953), że inteligencja polska (tak określił
czołowych działaczy polonijnych) zawiodła w odniesieniu do zbiórki pieniędzy na
budowę Domu Polskiego, podczas gdy ludzie
t.zw. prości dawali przykłady wzruszającej troskliwości i przychylności sprawie
rozwoju Spółdzielni („Tygodnik Katolicki” 10.10.1953). Z kolei w wydawanych
w Sydney „Wiadomościach Polskich” z datą 4 grudnia 1955 roku Zarząd Okręgu
Związku Harcerstwa Polskiego w Australii pisze: ...pismem naszym z dnia 5.6.1955 l. dz. 77/55 prosiliśmy Prezydium Rady
(Naczelnej Polskich Organizacji w Australii) o poprcie akcji na rzecz młodzieży
polskiej w Australii i do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi, mimo przypomnienia.
Te trutnie
spełniały i zapewne niektórzy z nich jeszcze dzisiaj spełniają jedną bardzo
hańbiącą ich rolę, skrycie ukrywaną – rolę szpicli i donosicieli australijskiej
służby bezpieczeństwa. Przywódca Australijskiej Partii Pracy dr Herbert Evatt
(1951-60) oświadczył w Parlamencie, że australijska policja bezpieczeństwa
zbiera po cichu i zaocznie informacje o wielu obywatelach, a każdy imigrant ma
tam swoją teczkę („Wiadomości Polskie” 3.2.1957). – Kto zapełniał te teczki
informacjami o Polakach, niekiedy bardzo podłymi: zwykły zjadacz chleba
Kowalski czy niektórzy prezesi i członkowie zarządów polskich organizacji?
To te trutnie
starały się o podporządkowanie sobie mnie jako redaktora „Tygodnika Polskiego”.
Niekiedy brutalnie. Jednak nie dałem się – wolałem stracić stanowisko redaktora
niż być czyimkolwiek pachołkiem, a tym bardziej naszych trutni. Moi następcy
podporządkowali się im (od 1977 roku drukujecie same pochwały o nich). Stąd
wypływała i wypływa u Was dodatkowa niechęć do mnie – do człowieka, który w
przeciwieństwie do Was moralnie się nie zhańbił, nie podporządkował się
niemoralnym i de facto antypolskim trutniom.
Was nie stać na
polemikę ze mną i z tym co piszę (nie ma się temu co dziwić, gdyż z PRAWDĄ
ciężko jest polemizować!). Tak jak T. Brzeziński („Wiadomości Polskie”
13.3.1960) jestem karany w zwykły POLSKI sposób polemiczny, tj. nie argumentami
rzeczowymi, ale osobistymi szeptanymi atakami, mającymi mnie zdyskredytować w
oczach ludzi jeszcze nie będących moimi wrogami, albo straszycie sądami. A
wszystko to łączycie w przedziwny sposób ze swym rzekomym katolicyzmem, ze swą
niby służbą Bogu.
Ciekawe byłoby się
dowiedzieć jakie były również kontakty niektórych naszych rzekomo
antykomunistycznych liderów czy innych wysoko postawionych osób z Konsulatem PRL w Sydney i PRL-owskimi
służbami. Bo że były to więcej niż pewne. Na tzw. Liście Wildsteina jest kilka
nazwisk późniejszych działaczy polonijnych w Australii, z których wszyscy byli
i są moimi wrogami, chociaż niektórzy z nich wcale mnie osobiście nie znają i
nie doznali ode mnie żadnej krzywdy!
Również jest pewne, że po 1989 roku Polonię
australijską podporządkowano pomagdalenkowej sitwie rządzącej Polską czy raczej
PRL-bis. Nie wierzę, że zgoda naszych dotychczasowych zawodowych działaczy
antykomunistycznych na to, aby prezesem Rady Naczelnej Polskich Organizacji w
Australii został były członek PZPR Janusz Rygielski nie była ukartowana przez
kogoś w Polsce (rządzili tam wówczas Aleksander Kwaśniewski jako prezydent i
rząd postkomunistów) i narzucona naszym liderom.
Pierwszego konsula
generalnego rzekomo już wolnej Polski – dra Grzegorza Pieńkowskiego
przekonywałem do tego, aby służył WSZYSTKIM Polakom w Australii. To
przekonywanie odbiło się jak groch o ścianę – jednym uchem mu weszło i drugim
uchem zaraz wyszło. Służył, jak i jego następcy, tylko tym, którym miał czy
chciał służyć. A poza tym wielu naszych liderów wiedziało jak ich skorumpować.
Takie metody stosowano wszędzie już od najdawniejszych czasów. Dlaczego nie mieli
by korzystać z nich również niektórzy liderzy polscy w Australii, a ich
beneficjentami nie mieli być niektórzy konsulowie polscy?! (Jak Federacja przywłaszczyła sobie konsula
„Sprawy Polaków” Nr 21, 1995, str. 16).
Pragnę tu mocno
podkreślić, że również między komunistycznym Towarzystwem Łączności z Polonią
Zagraniczną „Polonia” a obecnym Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” nie ma
żadnej (najmniejszej!) różnicy. „Wspólnota Polska” tak jak dawna „Polonia”
służy tylko i wyłącznie „samym swoim” tylko tyle, że dzisiaj z drugiej strony
barykady i równie jak „Polonia” nie ma
zielonego pojęcia o sprawach i problemach polonijnych. A najmniej interesuje ją
służenie WSZYSTKIM Polakom na świecie i rozwiązywanie naszych problemów. Kiedy
w 2007 roku spytałem redaktora portalu „Wspólnoty Polskiej” - „Świata Polonii” Andrzeja Grzeszczuka
dlaczego w ich portalu nie ma forum, na którym w sposób kulturalny można by
było prowadzić dyskusje na tematy związane ze sprawami i problemami Polaków na
świecie, to mi odpisał, że takie forum powstanie (trzymam w komputerze i na
dyskietce ten e-mail). Nie powstało przez dwa lata i na pewno nigdy nie
powstanie. Bo od tych spraw „Wspólnota Polska” ucieka jak diabeł od święconej
wody. W sprawach polonijnych triumfuje zakłamanie; przekazywany jest nam
fałszywy obraz Polonii.
Winę za to ponosi
długoletni jej prezes (przez 18 lat!), prof. Andrzej Stelmachowski – jeden z
bohaterów magdalenkowych rozmów z komunistami (Wikipedia.pl), gdzie, jak można
przypuszczać, dyskutowano również o tym
jak opanować Polonię, jak wpłynąć na nią, aby zaakceptowała PRL-bis. Przecież
upadek Towarzystwa „Polonia” i natychmiastowe powstanie „Wspólnoty Polskiej”
odbyło się na pewno zgodnie z jakimś planem. Przecież ktoś musiał zadecydować o
tym, że jej prezesem zostanie prof. Andrzej Stelmachowski, człowiek, który całe
swoje życie (w chwili wyboru na prezesa miał 65 lat!) nie miał nic wspólnego z
Polakami na emigracji i na pewno niewiele o nas wiedział. Dlatego od 1990 roku
cieszą się względami Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” tylko ci, którzy na tę
współpracę poszli! Inni, jak np. Światowa Rada Badań nad Polonią czy ja, są
ignorowani, a nawet zwalczani.
To skandal, że
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” uznaje za JEDYNĄ reprezentację Polaków w
Australii Radę Naczelną Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej, która
reprezentuje najwyżej 10-20% Polaków mieszkających w tym kraju i nie zrzesza
wszystkich organizacji polskich działających na piątym kontynencie (w Nowej
Zelandii nie reprezentuje większości organizacji: zob. Marian Kałuski „Polacy w
Nowej Zelandii” Toruń 2006). A jeszcze większym skandalem jest to, że to nie
jakiś komitet związany ze „Wspólnotą Polską” decyduje kto z Australii (czy z
innego państwa) będzie uczestniczył w Zjazdach Polonii i Polaków z Zagranicy, a
tylko decyzją zarządu „Wspólnoty Polskiej” decyduje o tym np. Rada Naczelna
Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej. Efektem tego jest to, że w zjazdach
tych nie uczestniczą osoby, które powinny w nich uczestniczyć i swą obecnością
czynić z nich pożyteczne przedsięwzięcia na rzecz Polonii, ale „sami swoi” lub
„kumoszki z Windsoru”. Wśród delegatów na III Zjazd w Warszawie w 2007 roku
było właśnie kilka „kumoszek z Windsoru”. Zjazd taki kosztuje miliony złotych,
a ich efekt jest prawie żaden! Ot „sami swoi” – 3000 ludzi! - często
wypowiadali banały, pojedli sobie i popili oraz poszli do kina za pieniądze
polskiego podatnika.
Np. z magazynu
„Wspólnota Polska” (Nr 5/2007) dowiadujemy się, że na III Zjeździe Polonii
został przyjęty wniosek o Przekształcenie
strony internetowej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w interaktywne forum
wymiany doświadczeń i informacji (wcześniej ja to sugerowałem w portalu PAP
„Polonia dla Polonii”). – Dzisiaj mamy już 2009 roku. Czy wniosek został
wykonany? – Nie!
Stowarzyszenie
„Wspólnota Polska” często współpracowało i współpracuje z działaczami
polonijnymi (rozrabiaczami i ludźmi bez żadnych zasad moralnych), którym żaden
dżentelmen i prawy Polak nie podałby ręki.
Czy nikt z grona
tak wielu działaczy Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” naprawdę nie dostrzega
tego, że swoją działalnością często sieje ono lub wspiera nienawiść między
Polakami na świecie, pracując tym samym nad tym, aby słuszne było powiedzenie „Polak Polakowi
wilkiem”?
Niech
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” udowodni mi, że tak nie jest, to ich
oficjalnie przeproszę.
Stowarzyszenie
„Wspólnota Polska” jest nam potrzebne, ale nie takie, jakim jest dzisiaj.
Dzisiaj w swej pracy jest wierną kopią reżymowego Towarzystwa „Polonia”,
synekurą dla niektórych osób, rozbija Polonię i wyrzuca w błoto wiele z tych
kilkudziesiąciu milionów złotych, które dostaje od rządu. Uczciwa dyskusja na
ten temat bezstronnych Polaków na emigracji potwierdziła by to co tutaj
napisałem (udało mi się zebrać trochę wypowiedzi na ten temat).
Jeśli poruszam te
sprawy tutaj to tylko dlatego, że „Tygodnik Polski” popiera obecne status quo w
odniesieniu do Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, działając serwilistycznie
wobec Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej.
Polak Polakowi wilkiem
Wrogość okazywana mi przez wielu
„ludzi” z polonijnego świecznika w Australii ma również i drugie źródło, o
którym marginesowo już wspomniałem. Jest nim zawiść. Bowiem przy mnie (biorąc
pod uwagę chociażby tylko moje osiągnięcia pisarskie – 16 książek po polsku i
po angielsku wydane w Australii, Anglii, USA i Polsce, często przez renomowane
firmy wydawnicze) bardzo wielu z nich to, niestety, zwykłe szaraki. I moje
osiągnięcia ich i Was bolą. Bowiem już w XV wieku Jan Długosz w swej „Historii Polski” napisał,
że złą cechą Polaków jest bezinteresowna zawiść. A w portalu onet.pl w
komentarzach po artykule: "W ONZ Rice straciła twarz"
(13.1.2009) jeden z internautów pisze: „KAŻDY ŻYD ZA ŻYDEM W OGIEŃ
PÓJDZIE!!! TO ICH POZYTYWNA CECHA, której wielu Polakom brakuje. Niektórzy
Polacy swoich rodaków prędzej za złotówkę by w łyżce wody utopili niż pomocną
dłoń podali”.
Warto zapoznać się również z treścią artykułu Wojciecha
Wencla „Z dziejów nienawiści w Polsce”, który wydrukował dziennik „Rzeczpospolita”
26 grudnia 2008 roku oraz z BARDZO WAŻNYM artykułem pt. „Tylko wojna może nas
połączyć” (Wirtualna Polska 14.10.2008), w którym czytamy m.in., że według
opinii wielu Polaków ...łączy nas nienawiść do samych siebie. Największym
wrogiem Polaka jest drugi Polak... Polacy nie potrafią żyć w zgodzie i
przyjaźni. Na pytanie: Czy coś Polaków łączy jest krótka odpowiedź: nie!
...to taka nasza przypadłość narodowa, że człowiek człowiekowi wrogiem... Cechą
Polaków jest donosicielstwo i pazerność, głupota, nietolerancja, mentalne
zacofanie, egoizm, zabobonność, zawiść, kłótliwość, fałszywość, obojętność,
ignorancja.
Przypominam: to są krajowe opinie Polaków o Polakach!
Również red. Gugała w komentarzu opublikowanym w
„Wirtualnej Polsce” (9.12.2008) pt. „Dlaczego Polak nienawidzi obcych?” pisze,
że: Agresja, brak zaufania, bezinteresowna
zawiść, zazdrość i zwykła nienawiść bliźniego – to dominujące cechy polskiego
podejścia do sąsiadów... tylko około 10% z nas jest w stanie zaufać komuś spoza
najbliższej rodziny… Tu aż się prosi o pytanie, jak to możliwe w kraju, w
którym co niedziela miliony wiernych wymieniają w kościołach znak pokoju?...
Dlaczego nienawidzimy obcych i każdego (z nas), kto się choć trochę wybił?
Dlaczego gardzimy ludźmi, którzy w jakimś momencie byli lepsi od nas?
Odważniejsi, bardziej prawi, niezłomni, mądrzejsi?... Tylko od święta umiemy
się skupić wokół kogoś lepszego niż nasza przeciętna szara masa. U nas tylko
jak trwoga – to do Boga a na co dzień – tylko puste rytuały…
Tak, tacy są niestety w większości Polacy i głównie
dlatego tak tragiczne były losy Polski i narodu polskiego. To przez nas samych
z największego obszarowo kraju Zachodniej Europy (zachodniej cywilizacji)
doprowadziliśmy do wymazania Polski z politycznej mapy Europy.
Ostatni rok Wielkiej Nowenny Tysiąclecia (1956-65),
ogłoszony przez kard. Stefana Wyszyńskiego, był poświęcony walce z naszymi
wadami narodowymi. – Ta walka nic nie dała, pomimo tego, że ponad 90% Polaków
uważa się za katolików.
To są jednak ogólne uwagi o zawiści występującej u wielu
Polaków. Ale może Polonia australijska jest pod tym względem lepsza? Dobrze by
było gdyby tak było, ale tak nie było i nie jest. W „Tygodniku Katolickim” z 10
sierpnia 1950 roku, a więc kiedy jeszcze przyjeżdżali do Australii emigranci
polscy z Niemiec (1948-51), z artykułu pt. „Polak Polakowi wilkiem”, a
podpisanego Gaweł dowiadujemy się, że już wtedy, kiedy niektórym Polakom trochę
lepiej się poszczęściło w nowym kraju, hulała na dobre zawiść: ...Niech tylko który z Rodaków pocznie się
wybijać, dorabiać, posuwać w hierarchii społecznej, a już „usłużne” dłonie
braterskie ściągają go gwałtem w dół.
Trzynaście lat później w „Tygodniku Polskim” ukazał się
artykuł redaktora pisma Romana Gronowskiego pod tym samym tytułem - „Polak
Polakowi wilkiem” (16.11.1963), w którym czytamy: …Czy wiecie skąd się
bierze zamożność i bogaty dorobek innych grup narodowościowych – Ukraińców,
Niemców, Rosjan, Greków czy Włochów? Bo ich ambicją narodową jest popieranie
swoich! U nas jakże częstym zjawiskiem jest mijanie swoich! A przecież polska
firma nie weźmie od Ciebie ani pensa więcej za swe usługi – więc zastanów się,
dlaczego nie dajesz jej zarobić? Przez głupią zawiść („niech on się na mnie nie
dorabia”) czy przez jeszcze głupszy oportunizm? Podcinamy gałąź, na której
siedzimy….
I tak jest po dziś dzień. Sam to doświadczyłem wiele
razy.
Niech Pani i Wiesław Słowik TJ oraz wszyscy moi wrogowie
zechcą spojrzeć uczciwie w swoją duszę. Jestem pewny, że stwierdzicie, że to co
pisze „Wirtualna Polska” o Polakach i Gaweł, jak ulał dotyczy i Was. No bo
wszak jesteście nie tylko Polakami, ale i „katolikami”.
W przeciwieństwie do Was ja do tego niestety typowo
polskiego i „katolickiego”grona Polaków się nie zaliczam i nikt nie może mnie
tam zasadnie wcisnąć. I cieszę się, że nie jestem jedynym prawym Polakiem w
Australii i na świecie. Chociaż jesteśmy w mniejszości jest nas miliony. W
swoim życiu spotkałem bardzo wielu dobrych Polaków. I niekiedy wiele im
zawdzięczałem i zawdzięczam. Wśród nich byli także prawdziwi słudzy Boga, jak
np. śp. o. Marcin Chrostowski OP (zm. 1974) – szlachetny i święty
człowiek! Pomagał ludziom, odwiedził każdego Polaka w szpitalu, brał udział w
życiu społecznym (!), chodził w podartych butach (dosłownie!) i jeździł starym
samochodem, takim gruchotem, że jak zmarł to samochód poszedł od razu na złom
(może to potwierdzić chociażby pani Dubczyk z North Sunshine, której mąż
reperował bez przerwy ten samochód, a i zapewne inne osoby).
Mówiąc także o „wierchuszce polonijnej” nie mam oczywiście na myśli
wszystkich jej członków, gdyż wśród nich byli i są również ludzie prawi, zasłużeni, patrioci polscy,
z którymi niekiedy współpracowałem; współpracowałem blisko np. z Polakami w
Sunshine, na Tasmanii, Newcastle i
Maitland. Związkowi Polaków w Maitland przewodził przez bardzo wiele lat ś.p.
Feliks Dangel, wielki człowiek, Polak, a przede wszystkim prawdziwy działacz
społeczny z charyzmą. Ta mała grupa Polaków (zaledwie 60 rodzin polskich) pod
jego przewodnictwem dokonała wielkich rzeczy. 25-lecie działalności Związku i
ich wielkie osiągnięcia opisałem w dwujęzycznej pracy „Polacy w Maitland –
Poles in Maitland” (Maitland 1983).
Powiem więcej: jestem dumny z wielu
powodów, że jestem Polakiem. A mieszkając w wieloetnicznej Australii
przekonałem się, że w każdym narodzie są ludzie dobrzy i źli i że Polacy jako
tacy do najgorszych ludzi wcale nie należą.
Nie zmienia to faktu, że miliony z nas
to źli ludzie, Polacy i katolicy. A brudna piana jest zawsze na górze – zawsze
się pcha na górę. Także na wierzchołek naszego życia polonijnego. I to jest
nasz tragizm. Pogłębiany tym, że mało jest wśród nas ludzi odważnych do walki
ze złem wśród zorganizowanej Polonii australijskiej. Na tym żerowali i żerują
trutnie i przez to triumfują.
Jednak ten triumf sławy Wam nie
przyniesie. Przyjdzie czas, że słusznie zostaniecie wyrzuceni na śmietnik
Historii, bowiem „oliwa zawsze na wierzch wypływa”, czyli że PRAWDA zawsze
zwycięża. Ten List jest także na to dowodem.
Słudzy Boga czy Szatana?
To pytanie dotyczy jezuity i obecnego rektora Polskiej
Misji Katolickiej w Australii Wiesława
Słowika i dominikanina Rajmunda Koperskiego, którego nie ma już w Australii.
Jeśli chodzi o jezuitę Wiesława Słowika, którego obwiniam
za wiele zła królującego wśród Polaków w Melbourne, to moja matka, osoba bardzo
religijna, w ogóle go nie zna. Widziała go kilka razy na jakiś uroczystościach
religijnych czy polskich i pamiętam jak kiedyś mi powiedziała, że „Temu księdzu
źle patrzy z buzi. Nie podoba mi się ten człowiek”. – I tak jest, szczególnie
jak ma kontakt ze mną. Widać, że jest zadufany w sobie, butny i arogancki. Tak
jakby chciał mi powiedzieć: „Mam cię gdzieś. Nic mi nie zrobisz!” (czytam to w jego oczach za każdym
razem naszego spotkania).
I właśnie ta jego butność, ta arogancja, jakże daleka od
chrześcijaństwa (!), dodatkowo mnie przekonują (bo o innym powodzie poniżej),
że nie jest to sługa Boży, a tylko sługa Szatana.
Wiesław Słowik TJ gdyby miał chociaż odrobinę
przyzwoitości w sobie, to zrzuciłby sutannę. Bowiem jak bezbożnik może być
kapłanem – sługą Bożym, nauczycielem wśród ludu o Dobrej Nowienie?! – Ale on
jej nie zrzuci. Został i jest kapłanem dla chleba. Bez trudu mającego, a poza
tym najlepszego i to nie tylko z masłem i szynką, ale i rosyjskim kawiorem,
który popija najlepszym francuskim szampanem. Podczas gdy wspomniany wyżej o.
Marcin Chrostowski OP mieszkał w wynajmowanym jednym pokoju u polskiego
organisty, to jego następca Rajmund Koperski OP kupił sobie dom (oczywiście za
pieniądze parafian), miał swojego ogrodnika, sprzątaczkę, kucharkę, sekretarkę,
a może i jedną kobietę więcej (chodziły takie słuchy – daję na to najświętsze
słowo honoru) oraz FOTOGRAFA, który latał podczas mszy i uroczystości robiąc mu
zdjęcia. Sekretarka Marzenna Piskozub zbierała dwa razy w roku wśród parafian
pieniądze na pokrycie kosztów urlopów dla Koperskiego OP (spędzał je w
Australii, którą wyjątkowo dobrze poznał i za granicą), mówiąc, że „księdzu
należy się urlop”. Kiedy my - parafianie (również i ja!) kupiliśmy mu nowy
samochód, to go zaraz sprzedał i kupił sobie luksusowy samochód (Marzenna
Piskozub może nam coś na ten temat powiedzieć, chociaż nie tylko ona)! Jak to
mówiono w Polsce za moich czasów: życie jak w Madrycie!
Zatrzymując się jeszcze przy temacie samochodu, który
parafianie kupili Rajmundowi Koperskiemu OP i który on zaraz wymienił na
bardziej luksusowy samochód, to kiedy w jednym roku pojechał na 3-miesięczny
urlop do Polski, księdzu, który go zastępował (werbista Dłużniewski z Papui Nowej
Gwinei) nie zostawił kluczy do tego samochodu, gdyż obawiał się, że ks.
Dłużniewski mu go zniszczy. Stwarzało to wielki kłopot dla ks. Dłużniewskiego i
parafian, gdyż musiał on odprawiać msze dla Polaków w Nth Sunshine o 10 rano i
w Yarraville o 12 w południe. Bez samochodu było to niemożliwe. Wówczas
parafianie (ja w tym udziału nie brałem) poszli na skargę do prowincjała czy
przeora dominikanów australijskich w
Camberwell. Ten natychmiast wydał polecenie p. Piskozub oddania mu kluczy
(wówczas okazało się, że samochód wbrew regule zakonnej nie był własnością
zakonu, a tylko Koperskiego OP!), które przekazał ks. Dłużniewskiemu.
Jakże innym od Koperskiego OP człowiekiem i kapłanem jest
jego następca, o. Dominik Jałocha OP. To naprawdę wielki człowiek, katolik i
Polak. Pan Jezus powiedział: „Po owocach ich poznacie”. Samo dzieło polonijne
o. Dominika jest imponujące. Niech każdy pojedzie do Polskiego Ośrodka w Albion
i zobaczy tamtejszą szkołę polską – największą w Melbourne, z własnymi klasami
i świetnie urządzoną (włącznie z komputerami) oraz pomnik Jana Pawła II. To
jego dzieła i nie jedyne. Oczywiście pomogło mu w realizacji tych przedsięwzięć
wiele osób, ale bez Niego tej szkoły by nie było. Tymczasem Federacja Polskich
Organizacji w Wiktorii i „Tygodnik Polski” (m.in. przez syndrom
Koperskiego-Piskozub) o. Dominika nienawidzą tak mocno, jak nienawidzą mnie!
Nienawidzicie Go, gdyż On – jako jedna
osoba - swoją energią, poświęceniem, pracą i osiągnięciami obnaża Waszą
(dziesiątek osób) NICOŚĆ! – Tak, zawiść i nienawiść ludzka są
bezgraniczne!
Podobnie luksusowo żyje sobie Wiesław Słowik w obszernej
piętrowej rezydencji przy 23 Clifton Street w Richmond, z wszelkimi wygodami i
udogodnieniami, również podróżami. A na dokładkę od parafian zgarnia całe worki
pieniędzy. I stąd – przez bogactwo wielu księży - wzięło się powiedzenie: „kto
ma księdza w rodzie, tego bieda nie dobodzie”. Słowik urodził się w 1944
roku w biednej rodzinie w Starej Wsi koło Brzozowa. Słynna „nędza galicyjska”
była i jego udziałem. Jest tam nowicjat jezuitów. Przypuszczam, że jego matka
rózgą zagnała tam Wiesia. Tak myślę, bo w 2006 roku w drodze (komunikacja
autobusowa) z Sanoka do Rzeszowa, zatrzymałem się w Starej Wsi, aby odwiedzić
ciekawe muzeum jezuitów. Spotkani tam dwaj młodzi jezuici nic nie słyszeli o
Słowiku. Ale później w sklepie, starszy pan pomagający synowi w jego
prowadzeniu, zapytany o Słowików wiele mi nie powiedział, ale z uśmiechem na
ustach powiedział mi, że Wiesio jako młodzieniec latał za dziewczętami.
Poniższy fakt to jeszcze jeden przykład na upadek moralny
tak Wiesława Słowika TJ jak i Rajmunda Koperskiego OP.
Otóż jestem autorem jedynej książki polskiej wydanej w
Australii o „polskim” papieżu Janie Pawle II – „Jan Paweł II. Pierwszy Polak
papieżem” (Tow. Przyjacią KUL, Melbourne 1979). Książka ta miała drugie –
poszerzone i bogato ilustrowane wydanie w Ameryce (Wydawnictwo „Promyk”
Filadelfia 1980), a jej obszerny rozdział „Kościół katolicki w PRL” ukazał się
w „Zeszycie Historycznym Nr 10”, które były wydawane w ramach serii „Materiały
do historii PRL”, wydawanych w tzw. trzecim obiegu (nielegalnie) przez
antykomunistyczną Unię Nowoczesnego Humanizmu w Warszawie. Dodam tu, że wydanie
tej książki w Melbourne zostało sfinansowane przez większość księży polskich w
Australii. W 1986 roku przyjeżdżał z
pielgrzymką do Australii papież Jan Paweł II, który miał spotkać się również z
Polakami. Zawiązał się specjalny wielosobowy Komitet; głównym organizatorem
spotkania został Wiesław Słowik TJ. Przez Słowika TJ i Koperskiego OP, którzy
mnie nienawidzą, nie poproszono mnie do wejścia w skład tego Komitetu. Znalazło
się w nim szereg prezesów-trutni i nic nie znaczących płotek, ale nie jedyny
polsko-australijski autor książki o papieżu. – Czy to nie skandal?! Czy tak postępują
prawdziwi słudzy Boga?
Tylko i wyłącznie przez nienawiść do mnie Wiesław Słowik
TJ pominął mnie – moje osiągnięcia literacko-naukowe i inne również w filmie
„Polacy w Wiktorii” (2006), do którego napisał scenariusz i którego był
reżyserem. Np. mówiąc o Pawle
Edmundzie Strzeleckim pokazał Wzgórza Strzeleckiego w Gippsland, pomniki
Strzeleckiego, oczywiście autora książki o Strzeleckim – Lecha Paszkowskiego z
„grona samych swoich”, a nawet piekarnię o nazwie Strzelecki, drogę Strzelecki
Highway, hotel Strzelecki Motor Inn i szereg innych rzeczy australijskich o
nazwie Strzelecki. Nie pokazał jednak AUSTRALIJSKIEGO znaczka ze Strzeleckim,
który w wersji angielskiej filmu byłby dobrą reklamą Strzeleckiego wśród
Australijczyków. Dlaczego Wiesław Słowik tego nie zrobił? Bo wówczas musiałby
wspomnieć, że wydanie znaczka przez Australia Post w 1983 roku było tylko i
wyłącznie zasługą Mariana Kałuskiego. – Nieetyczne zachowanie Słowika TJ jest
tym większe, że film ten powstał za pieniądze rządowe (podatnika
australijskiego, a więc także i moje) i miał on obowiązek podejść do tej pracy
bezstronnie.
Wieław Słowik TJ i Rajmund Koperski OP to wielcy przyjaciele, co się dzielą
jednym orzeszkiem. Ich przyjaźń cementuje zapewne wspólne służenie złu i walka
z ich wspólnymi przeciwnikami (przedstawicielami dobra). Słowik bojkotuje i
zwalcza mnie – Koperski też. Z tym że ten bojkot mnie zapoczątkował Rajmund
Koperski.
W 1977 roku Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło Nr 3 w Melbourne
obchodziło 25-lecie swego istnienia. Z tej okazji na początku 1978 roku prezes
tego Koła, Roman Zemsta-Maszynowski poprosił mnie o pomoc w opracowaniu
okolicznościowej jednodniówki. Mając bliskie kontakty z wieloma kombatantami, z
których wielu okazywało mi dużą życzliwość, a nawet i pomoc w niektórych
sprawach, zgodziłem się na jej współredagowanie z p. Zemstą-Maszynowskim.
Rajmund Koperski był kapelanem Koła SPK. Zaraz po zerwaniu ze mną przyjaźni,
będąc w jeszcze większej przyjaźni z Zemstą-Maszynowskim, załatwił odsunięcie
mnie od dalszej pracy redakcyjnej. Wkrótce ukazała się jednodniówka pt.
„25-lecie Stowarzyszenia Polskich Kombatantów Koła Nr 3 w Melbourne” (Melbourne
1979). Na ostatniej stronie (70) zamieszczono informację: Całość opracował kol. Roman Zemsta-Maszynowski z pomocą O.
R.Koperskiego O.P. – Nie podziękowano mi, chociaż w samej jednodniówce - na
stronie 22 jest wyraźny ślad mojej pracy – inicjały: M.K. (Marian Kałuski). O
mojej pomocy wiedziało jednak wielu kombatantów, którzy oburzeni zachowaniem
się Romana Zemsty-Maszynowskiego i Rajmunda Kopreskiego OP, załatwili, że
zarząd wysłał do mnie (1.2.1979, L.dz. 68/79) oficjalne podziękowanie
następującej treści: Szanowny Panie. W
wykonaniu postanowienia Zarządu Koła, przesyłam Sz. Panu za włożony trud w
pomocy redagowania „Jednodniówki” S.P.K. należne podziękowanie. Kreślę się z
szacunkiem. Za zarząd Koła – J. Mikitczuk, Sekretarz.
Jesteśmy świadkami kryzysu wiary wśród katolików. Ten
kryzys w bardzo wielu przypadkach powodują swoim zachowaniem i życiem tacy
kapłani jak właśnie Wiesław Słowik TJ czy Rajmund Koperski OP.
Gdyby Wiesław
Słowik TJ był prawdziwym sługą Bożym, to sprawy Polonii w Melbourne, gdzie ma
duży mir wśród wielu ludzi na świeczniku, mogły by wyglądać inaczej –
przypuszczam, że dużo lepiej (taki kram jaki pan). Ale on ma jakąś przyjemność
paprać się w tej polonijnej zgniliźnie moralnej. To super-Piłat! Tam gdzie jako
kapłan powinien działać energicznie, ZAWSZE obmywa ręce! Popiera Was w
mojej sprawie dlatego, że mnie szczerze nienawidzi (po katolicku?!), za to, że
byłem świadkiem jego – jako kapłana, a nie człowieka! - największego upadku
moralnego (mam oryginalne listy swoje i abpa F. Little w tej sprawie!;
Słowikowi wówczas nie spadł ani jeden włos z głowy, gdyż w Kościele było i jest
wiele tysięcy księży, u których grzech cudzołóstwa jest chlebem powszednim
(zob. Katarzyna Wiśniewska Kłopoty z celibatem „Gazeta Wyborcza”
25.1.2009), a zgodnie z powiedzeniem: „k...a k..wie łba nie urwie; już papież
Paweł VI, zmarły w 1978 r., powiedział, że „Swąd Szatana wślizgnął się do
Kościoła”). Niestety, to nie żaden sługa Boży, to sługa Szatana! On nie wierzy
w Boga, bo gdyby wierzył to była by w nim bojaźń Boża.
Ja nie jestem
jedynym krytykiem Wiesława Słowika TJ. Jest ich bardzo wielu. Już lata temu p.
Dobrostański powiedział mi, że Wiesław Słowik TJ „jest agresywny i arogancki”.
Poznało się na nim wiele innych osób, m.in. ci, którzy spowodowali jego
odejście z polskiego Sanktuarium Maryjnego w Essendon. Bardzo krytycznie o nim
napisała do mnie 21 marca 2006 roku znana w Melbourne Elżbieta Szczepańska
(sprawa nakręconego przez niego filmu „Polacy w Wiktorii”). Wielkim jego
krytykiem jest także p. Franciszek Dominik (również z Melbourne), spokrewniony
z papieżem Janem Pawłem II.
Wiemy już za co
nienawidzi mnie Wiesław Słowik TJ. A oto za co nienawidzi mnie Rajmund Koperski
OP. – Zaraz po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża zwrócił się do mnie z
sugestią napisania broszury o Janie Pawle II, którą on obiecał wydać. Zgodziłem
się i za jego zgodą broszura rozrosła się w 200-stronnicową książkę. Kiedy ją
napisałem i ją przeglądnął zapytał mnie bez ogródek czy zgodziłbym się na to,
aby ksiażka ukazała się pod jego nazwiskiem, za co on postara się pogodzić mnie
z polonijną wierchuszką (nawet nie zasugerował zapłyty za zgodę). Odmówiłem. Od
tej pory stał się moim śmiertelnym wrogiem. Tylko i wyłącznie za to!!! Jak na
rzekomego sługę Bożego to nieźle – prawda?
Z całego tego Listu
otwartego Rajmund Koperski OP, a szczególnie Wiesław Słowik prezentują się nam
jako bardzo mściwi „ludzie”.
Jakie to dalekie od
nauki Jezusa Chrystusa, którego niby są kapłanami!
Nastraszyć sądem Kałuskiego
Drugi jezuita z
Melbourne, oczywiście kumpel Wiesława Słowika – Leonard Kiesch to NIEMIEC,
który podczas pobytu w Melbourne dał się poznać parafianom jako nałogowy
alkoholik (są ludzie, którzy pamiętają jak się nieraz zataczał i sam widziałem
go pijanego!; raz podczas Drogi Krzyżowej tak się zataczał, że kobiety
zaprowadziły go do zakrystii; świadkiem tego była m.in. Czesława Szuba). Gwoli
prawdy muszę stwierdzić, a znam tę sprawę bardzo dobrze: alkoholika
zrobili z niego niektórzy liderzy Polonii melbourneńskiej, a na jego
nieszczęście jeden z jego dobrych znajomych był właścicielem sklepu
monopolowego.
Leonard Kiesch TJ
wraz z kilkoma członkami Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii w 1982
roku podali mnie do sądu za rzekome oczernienie ich jako POLAKA/Polaków.
Ciąganie się po sądach zabrania nauka Chrystusa („Nie sądźcie, a nie będziecie
sądzeni”, kazanie o nadstawianiu drugiego policzka i w ogóle nakaz miłości
bliźniego, włącznie ze swymi wrogami!). No ale wiemy już jakimi
„chrześcijanami” byli i są niektórzy polscy jezuici w Melbourne. Wspomnę tu
tylko, że i wówczas prosiłem Wiesława Słowika o interwencję. Obiecał mi ją i…
nigdy się nie odezwał! (mój list do niego w tej sprawie z 23.3.1993).
Kiesch TJ rzekomo
poczuł się oczerniony jako Polak. Tymczasem później okazało się, że jest on
NIEMCEM! NIEMIEC był pierwszym kustoszem i gospodarzem kościoła polskiego w
Essendon! („Tygodnik Polski” 15.9.1973). Będąc spalonym moralnie wyjechał do
Niemiec i ten „Polak” pracuje dziś wśród NIEMCÓW! (praca takich kapłanów jak on
owocuje tym, że coraz więcej Niemców OFICJALNIE wypisuje się z Kościoła
katolickiego; mam dane). Tam też wyemigrowała z Polski jego rodzina, co
dodatkowo potwierdza jego pruskie pochodzenie. W Melbourne mówiono: „Zrobił
wielką forsę na Polakach i uciekł do Niemiec jako Niemiec”. Po tym fakcie
łatwiej zrozumieć można nie tylko jego walkę z Marianem Kałuskim, ale także
jego walkę z „Tygodnikiem Polskim” za red. Romana Gronowskiego (zob. „Tygodnik
Polski” 22.9.1973).
Oskarżyciele jednak
nic nie robili, abym stanął przed sądem. Toteż po ośmiu latach sąd umorzył
sprawę. Widać więc z tego jak na dłoni, że tu nie chodziło o rzekomą ich obrazę
przeze mnie, a tylko o przestraszenie mnie i zmuszenie mnie do milczenia, abym
nie odważył się więcej pisać o ich „dobrych” uczynkach.
A przecież wiadomo,
że „prawdziwa cnota krytyki się nie boi”. Boją się jej jedynie ludzie czyniący
zło! I niekiedy sądem chcą zmuszać dziennikarzy i historyków do milczenia.
Dobry katolik wie,
że ludzkie prawo bardzo często nie jest żadnym prawem, a tylko bezprawiem, że w
wielu krajach świata pisali je i uchwalali kryminaliści dla kryminalistów.
Szczególnie tzw. prawo dotyczące zniesławienia (w Australii służyło ono głównie
politykom!!!). I właśnie dlatego w
Jezuici Leonard Kiesch
i Wiesław Słowik (który musiał znać tę sprawę bardzo dobrze: koledzy, mieszkali
w tym samym domu, paprali się w tym samym polonijnym błocie) udowodnili swoim zachowaniem czarno na
białym, że nie są kapłanami Jezusa Chrystusa!!!
Dodatkowo obciąża ich
fakt, że nie mieli podstawy prawnej kierować sprawy do sądu, że czynili to z
bardzo niskich pobudek. Według ekspertyzy prawnej przeprowadzonej przez bardzo
znaną firmę adwokacką w Melbourne Molomby and Molomby (The Supreme Court of
Victoria 1982 No. 6302, Roger C. Gillard – Owen Dixon Chambers) Leonard Kiesch
TJ i Spółka nie mieli szansy na wygranie tej sprawy.
Dobrze, że żona
zadbała o to i byłem ubezpieczony. A dzisiaj jestem jeszcze lepiej ubezpieczony
przed łobuzami. Kto chce może mnie ciągać po sądach ile chce. Wyda na to krocie
z własnej kieszeni, a mnie nie będzie to kosztowało ani centa i nawet gdybym
sprawę przegrał, to nic ode mnie i w ogóle nie dostaną. A za zniesławienie w
Australii otrzymuje się wyłącznie finansowe zadośćuczynienie; więzienie za to
nikomu nie grozi.
Będąc w takiej
komfortowej sytuacji gdybym był takim podłym człowiekiem jakimi są moi
wrogowie, to mógłbym oskarżać ich bezpodstawnie o takie czy inne grzechy – po
prostu ich szkalować. Ale ja jestem człowiekiem i katolikiem i szanującym się
dziennikarzem, pisarzem i historykiem. Słowo PRAWDA dla mnie coś znaczy – nie
jest pustosłowiem. A że zgodnie z powiedzeniem: „prawda w oczy kole” – to nie
moja wina. Pretensje proszę kierować nie do mnie, a tylko do Boga, który
jest pełnią prawdy, i który domaga się prawdy w stosunkach międzyludzkich.
Jeśli boimy się powiedzenia: „jak cię widzą, tak cię piszą” to postępujmy tak,
aby nas widziano jako dobrych ludzi, katolików (chrześcijan) i Polaków.
Tymczasem większość
liderów Polonii australijskiej od samego początku tarza się z wielkim zapałem w
moralnej zgniliźnie. Starczy zaglądnąć do roczników „Tygodnika Katolickiego” -
„Tygodnika Polskiego” z lat 1949-77, aby się o tym przekonać. A w tych
rocznikach jest tylko czubek góry lodowej w odniesieniu do krytyki naszego
życia organizacyjnego i naszych liderów. Po 1977 roku nasi liderzy i ludzie,
którzy kontrolowali i kontralują „Tygodnik Polski” wyeliminowali prawie
całkowicie krytykę Polaków, naszej wierchuszki i jej poczynań, bo, jak to czytamy
w „Tygodniku Katolickim” z 31.10.1953 („Między nami mówiąc”), „nuż się inni
(Australijczycy) dowiedzą, że u nas aż tak źle”.
Zamiast stać się
lepszymi ludźmi, katolikami (chrześcijanami) i Polakami, dbamy teraz tylko o
to, aby zafałszować nasz obraz, aby cenzurą wybielić nasze czarne
charaktery-dusze. No i sądami straszyć naszych krytyków.
Żałośni „katolicy”
Zawsze była i jest
bliska współpraca jezuitów polskich w Melbourne z wierchuszką polonijną. To
chyba przez historię. Bowiem jezuici zawsze starali się utrzymywać dobre
stosunki z ludźmi wpływowymi (nawet jak byli najgorszymi satrapami!) i bogatymi
i im służyć, aby ci z kolei im służyli i zapisywali im swoje majątki (w 1770 r.
10% obszaru Polski, tj. 7,7 mln ha ziemi, należało do jezuitów!). To
spowodowało wielką nienawiść ludzi do tego zakonu, że przejściowo, w latach
1773-1814, zakon był rozwiązany przez Stolicę Apostolską. To oni głosili, a i
zapewne sekretnie nadal głoszą, że „cel uświęca środki”, nawet te najbardziej
łajdackie i krwawe. Słowik TJ jest wiernym synem zakonu!
Spytajcie się
dobrych znajomych Wiesława Słowika TJ: Łańcucką, Stanisława Zdanowicza czy
kolegę Słowika TJ - Leonarda Kiescha TJ (to tylko trzy osoby z grona wielu!)
czy w odniesieniu do mojej osoby staną przed Bogiem z czystym sumieniem. Trójca
ta (bardzo nieświęta!) bardzo mnie skrzywdziła – i nie przeprosiła! (ale
przystępowali do komunii co sam widziałem!!!). Tak bardzo mnie skrzywdzili, a i
sam Wiesław Słowik TJ i Rajmund Koperski OP, że piekło mają zapewnione! Święty
Boże nie pomoże!
Jedna z osób z
naszej wierchuszki, znajomy Słowika TJ, posunęła się do tego, że firmie, w
której pracowała moja żona, powiedziała, że powinna być ona zwolniona z pracy,
gdyż ja jestem komunistą!
Czy można by było
bardziej się spodlić?!
Marzenna Piskozub i jej śp. Mąż
popierali mnie bardzo jak zostałem redaktorem „TP”. Co wiecej, stali sie
naszymi PRZYJACIÓŁMI (zresztą z p. Lesławem utrzymywałem przyjacielski kontakt
do końca jego życia w 1991 r.). Dwie ich corki: Wanda i Ewa zostały nawet
chrzestnymi matkami moich dzieci! To Marzennę Piskozub powinno raczej do czegoś
zobowiązywać! Jak odeszłem z „Tygodnika Polskiego” i byłem chwilowo bez pracy,
to NIKT INNY tylko właśnie pani Piskozub zaoferowała mi pomoc materialną w
razie potrzeby. Nie wyrządziliśmy jej żadnej krzywdy, ani jej rodzinie. Dzisiaj
i od wielu lat – pod wpływem Rajmunda Koperskiego OP, który mnie nienawidził
(duchowny „katolicki” nienawidzi drugą osobę!!!), a którego ona była sekretarką
- stała się moim wrogiem i przypuszczam, że to była raczej jej decyzja nie
przyjęcia mojej wyciągniętej ręki do zgody
z Wami. Bo jak zgodę wytłumaczyła by dogorywającemu w Warszawie
Koperskiemu? Przecież na tę wiadomość krew by go zalała!
Kilka dni po moim
odjeściu z redakcji „Tygodnika Polskiego”, a więc po straceniu pracy (a należy
przy tym pamiętać, że miałem na utrzymaniu żonę i 4 dzieci oraz zadłużony
pożyczką bankową dom) żona jednego z prezesów, która mnie nie lubiła, gdyż jako redaktor nie chciałem się
jej i jej mężowi wysługiwać, zatelefonowała do mnie do domu i
od razu się spytała: „Czy pamięta Pan jak mówiłam Panu, że wysiudam Pana z
Tygodnika?”. – (W najbliższą niedzielę widziałem ją przystępującą do komunii!).
Nie wystarczyło jej to, że „wysiudała” mnie z „Tygodnika”. Chciała jeszcze
sprawić mi dodatkową przykrość-krzywdę i podzielić się swoją RADOŚCIĄ z tego co
zrobiła Z NISKICH POBUDEK! – Los ukarał ją srogo. Sama straciła pracę –
wykopana przez Polaków! A
na dokładkę rozbiło się jej małżeństwo.
Kobieta ta, która chorowała
na manię wielkości, jest dzisiaj NIKIM i NICZYM. Kto ją pamięta, kto ją zna? –
A po mnie, pomimo tego, że chcieliście mnie głęboko wdepnąć w ziemię, pozostaną
chociażby moje dobrze przyjęte książki. A co zostanie po tych kreaturach i
innych moich wrogach, w tym również i Was – członkach Komitetu Redakcyjnego?
Najpierw smród gnijącego ciała, a potem nawet i nie to. Samo redagowanie pisma
– i to w dodatku pisemka polonijnego - nikogo nie unieśmiertelniło. Byli od nas
dużo bardziej znani redaktorzy WIELKICH pism, o których dzisiaj nikt nic nie
wie (również i Wy) jak np. Walter Lippmann 1889-1974, którego ten sam artykuł
drukowało zawsze 300 (!) dzienników w USA.
Pytam się: czy tak jak te podane tu
osobniki postępują porządni, prawi ludzie – prawdziwi katolicy i dobrzy
Polacy?!
Chciałbym usłyszeć na to pytanie
odpowiedź Pani, Pani Jarosz oraz Wiesława Słowika TJ, Leonarda Kiescha TJ,
Rajmunda Koperskiego OP, Michała Filka, Zdzisława Derwińskiego, Marzenny
Piskozub, Włodzimierza Wnuka, Henryka Dutkowskiego, Kasi Łańcuckiej, Krzysztofa
Łańcuckiego, Stanisława Zdanowicza, Marka Weissa, Ernestyny Skurjat-Kozek,
Andrzeja Alwasta (obecnego prezesa Rady Naczelnej), Bogumiły Żongołłowicz czy
pracowników polskich sekcji radia SBS w Melbourne i Sydney.
Za niechrześcijańską postawę również
skrytykowała Pani „Tygodnik Polski” znana w Melbourne p.
W polsko-australijskiej witrynie internetowej
„Replika” pod datą 23.10.2007 ukazał się jej ciekawy artykuł pt. „Polak
katolik”, który zaczyna się następująco: Pewne
jest, że hasło”Polak-katolik” brzmi dumnie. Jestem pewna, że wielu z nas hasło
to ma na ustach codziennie i że uważa siebie właśnie za osobę, do której hasło
to przystaje bardzo blisko. Jednakże często myślę o ludziach, którzy z hasłem
tym nie mają nic wspólnego, poza czystymi deklaracjami. Następnie autorka
pisze o pracy wielce zasłużonego Polskiego Biura Opieki Społecznej w Footscray
(Melbourne) i o niechrześcijańskiej postawie niektórych działaczy polskich w
Melbourne oraz „Tygodnika Polskiego” odnośnie pewnych grup ludzi, którymi
opiekuje się biuro. Autorka artykułu kończy go następująco: Liczne przykłady wskazją, że od tych
uprzedzeń nie są wolne osoby wykształcone, zajmujące funkcje społeczne w
Polonii australijskiej. Zdarza się, iż ci tzw. działacze społeczni pozwalają
sobie na drwiące, a nawet obraźliwe wypowiedzi pod adresem tych, którzy bronią
słabych i chorych Polaków. Szczególnie ma to miejsce na niesławnej stronie
internetowej Wirtualnej Polonii, ale również w „Tygodniku Polskim”. To oni,
współpracujący z Tygodnikiem „Polacy-katolicy” postępują w tak niegodny
sposób. Jeżeli są katolikami, niech zaczną wreszcie chronić to co
humanitarne, niech będą nimi naprawdę.
Kto tu jest łajdakiem?
Wróćmy do powyżej
wypowiedzianego zdania Jerzego Malcharka, że wśród wielu działaczy naszej
polonijnej wierchuszki : Słowo „chrześcijańska pokora” znikło ze słownika.
Otóż mnie – prawdziwego katolika irytowało i
irytuje najbardziej to, że ci ludzie (także Pani, Pani Jarosz) uważają się za
chrześcijan i że utrzymują, że działają zgodnie z zasadami etyki
chrześcijańskiej. Jerzy Malcharek w powyżej wspomnianym artykule tak napisał na
ten temat: Zasady tej etyki poznałem w młodych mych latach. Odmiany jej
stosowane obecnie dziwią mnie („T.P.” 16.2.1974).
Moralność moich wrogów jest iście z piekła rodem.
Łajdakami dla nich nie są prawdziwi łajdacy z wierchuszki polonijnej i z
polskich mediów w Australii, a tylko Marian Kałuski, gdyż śmie wytykać ich
błędy – walczyć ze złem w Polonii.
Łajdakiem (chodzi tu jedynie o religijne podejście
do tej sprawy, bo z punktu widzenia świeckiego nie uważam Słowika TJ za
łajdaka, chyba, że ta dziewczyna była niepełnoletnia, wówczas ciążył by na nim
prawny zarzut pedofilstwa) dla nich nie jest Wiesław Słowik TJ, który złamał
dane Bogu ślubowanie czystości, ale Marian Kałuski, który jako katolik nie mógł
tego zaakceptować i zwrócił się z tą sprawą do abpa F. Little i prowincjała
jezuitów.
Tak mam
odwagę i walczę ze złem – także i w Kościele, gdyż chcę być dobrym katolikiem.
A wikary z mojej australijskiej parafii św. Pawła Apostoła na Glengala Road,
ks. O’Ryan (żyje i może to potwierdzić) powiedział dawno temu na kazaniu, że
obowiązkiem dobrego katolika jest walka z wszelkim złem.
W tej
walce wcale nie jestem osamotniony. Słyszałem na przykład, że grupa parafian z
polskiego Sanktuarium Maryjnego w Essendon oburzonych zachowaniem się Wiesława
Słowika TJ doprowadziła do jego
usunięcia stamtąd.
Z
Kałuskiego robicie bezpodstawnie łajdaka – prawdziwego potwora, a z ludzi
upadłych moralnie wielkich katolików, takich jak Pani siebie określiła.
Wielkiego człowieka, dobrą żonę i matkę, a przede wszystkim katoliczkę
zrobiliście – tak Pani w „Tygodniku Polskim” jak i Wiesław Słowik w kościele na
Richmond 21 kwietnia 2004 roku - z
zamordowanej 32-letniej Anety Pochopień („Tygodnik Polski” 28.4.2004).
Powtarzam – zrobiliście z niej wielką katoliczkę. Było to wielką głupotą, bo
inaczej tego określić nie można. W takich wypadkach należy być ostrożnym.
Rzadko kto morduje kogoś bez powodu. No i podczas sprawy sądowej powód-prawda
wyszała na jaw. Prawda bardzo tragiczna. Tak jak tragiczną jest prawda o Pani i
Wiesława Słowika „katolicyzmie”. Otóż w sądzie okazało się, że morderca (mający
zaledwie 21 lat) był kochakiem Anety Piechowiak, a zamordował ją jak się
dowiedział, że przez skrobankę zamordowała ich poczęte dziecko.
Zapamiętajcie
to sobie: Nie sądzcie kogo nie macie podstawy sądzić i nie róbcie z nikogo
łajdaka, a nie będziecie sądzeni z Waszego „katolicyzmu”.
„Tygodnik Polski” w ciemnym
zwierciadle
Poproście Wiesława
Słowika TJ o pokazanie Wam moich e-maili wysłanych do niego w sprawie mojego z
Wami pogodzenia. Dowiecie się z nich więcej gorzkiej prawdy, m.in. o prezesce
Stowarzyszenia, które wydaje „Tygodnik Polski”. Spytajcie się Wiesława Słowika
TJ i tej 80-letniej osoby na pewno stojącej już nad grobem – przed zbliżającą
się rozmową z Bogiem, w którego rzekomo wierzy, czy w stosunku do mnie – do
mojej rodziny nie ma żadnych zobowiązań moralnych.
80-letnia osoba, w
dodatku kobieta, która nie była i nie jest orłem intelektualnym – ot taka sobie
jeszcze jedna „kumoszka z Windsoru”, jest łatwym „materiałem” do manipulowania
nią i trzymania w swoich rękach „Tygodnika Polskiego”. Chodzą słuchy, że
pierwsze skrzypce w „Tygodniku Polskim” gra Włodzimierz Wnuk. Czy ma statutowe
prawo do tego?
Z Marzenną Piskozub
związana jest jeszcze jedna sprawa – dzisiaj bardzo istotna.
Lata temu pani
Elżbieta Sasadeusz z North Sunshine powiedziała mojej matce (może to
potwierdzić), że w obozach polskich na Bliskim Wschodzie p. Piskozub uchodziła
za Ukrainkę z Wołynia. Wtedy ta informacja nie miała dla mnie żadnego
znaczenia. Dzisiaj chciałbym wiedzieć czy osoba zionąca obecnie nienawiścią do
mnie jest Polką czy Ukrainką (to nie jest bez znaczenia!), no i czy „Tygodnich
Polski” jest pod kontrolą Polki czy Ukrainki.
Czy Marzenna
Piskozub może PRZEKONYWUJĄCO udowodnić na podstawie WIARYGODNYCH oficjalnych
dokumentów, że jest Polką od urodzenia?
Uważam także, że i
członek Komitetu Redakcyjnego „Tygodnika Polskiego” Włodzimierz Wnuk powinien
zająć oficjalne stanowisko w sprawie rozsiewanych niepochlebnych informacji o
jego ojcu z czasów PRL (np. w Wirtualnej Polonii). Tego domaga się jego funkcja
w redakcji „Tygodnika Polskiego”. – Należy w tym miejscu wspomnieć, że
współpracownicy portalu Kworum domagają się, aby sam Włodzimierz Wnuk poddał
się lustracji, mając do niego zastrzeżenia natury politycznej z czasów jego
życia w PRL.
Jak jesteśmy przy
sprawach „Tygodnika Polskiego”, którego Pani jest redaktorką, to pragnę
stwierdzić, że wielką tragedią tak dla pisma, jak i dla społeczności polskiej
było odsunięcie przez Starą Gwardię (która uchwyciła w swe łapy „T.P.” w 1974
r.; skąd jednak miałem wiedzieć, że przejęcie pisma przez społeczeństwo polskie
będzie zwykłą fikcją, że będzie służyło ono tylko „samym swoim”?!) od prezesury
Stowarzyszenia im. Kościuszki, które jest wydawcą pisma, młodego i energicznego
inż. Andrzeja Goździckiego i zaledwie po 6 miesiącach BARDZO UDANEGO
redagowania pisma mgr Grażynę Walendzik – młodą i o wysokiej wiedzy i kulturze
osoby, tylko dlatego, że postanowili otworzyć pismo dla WSZYSTKICH Polaków w
Australii (w tym i dla mnie); dzisiaj pismo pod Pani kontrolą ponownie służy
„samym swoim”! Do tego grona zalicza się m.in. takie typy jak dominikanin
Rajmund Koperski, który w polskich ośrodkach duszpasterskich w Yarraville i
North Sunshine tak narozrabiał, że władze zakonne zabroniły mu się pokazywać w
nich (jego wielkim przyjacielem jest
Wiesław Słowik!: swój ciągnie do swojego!) oraz Janusz Rygielski, były członek
PZPR, chwalący w swych artykułach reżym komunistyczny (w wydawanym w Melbourne
miesięczniku „Akcent Polski” z grudnia 2003 ukazała się fotokopia artykułu Janusza
Rygielskiego pt. „Nowe krajobrazy” z krajowego „Tygodnika i Ty” z 1 czerwca
1969 roku, wychwalającego reżym). Agresja i arogancja Zbigniewa Sudułła jest
również ciężko strawna dla wielu osób. Prezesków się nie czepiacie, ale jemu
pozwalacie od czasu do czasu „przejechać się” po Kałuskim.
Pytam się Pani
także: czy trzeci jezuita polski w Melbourne – kumpel Wiesława Słowika i w
latach 2003-2008 członek Komitetu Redakcyjnego „Tygodnika Polskiego”
Eugeniusz Ożóg (zm. 2008) nie jest na tzw. Liście Wildsteina – tj. osób, które
współpracowały z bezpieką w czasach PRL-u? Oczywiście „Tygodnik Polski” starał
się go usprawiedliwić, ale czy z czarnego koloru można zrobić biały?!
Doprawdy, dziwne osoby kręcą się w
redakcji i dziwne rzeczy dzieją się w dzisiejszym „Tygodniku Polskim”.
Usunięcie inż.
Andrzeja Goździckiego i mgr Grażyny Walendzik było zgodne z prawem, ale na
pewno nieetyczne z chrześcijańskiego punktu widzenia! Ci co protestowali
przeciwko temu usunięciu twierdzili, że za tym stali jezuici polscy w
Melbourne: Wiesław Słowik i o. Eugeniusz Ożóg, który wszedł do nowoutworzonego
przez Panią Komitetu Redakcyjnego. – Czyżby i oni nie wiedzieli co to jest
etyka chrześcijańska?!
Zaraz po zwolnieniu
red. Grażyny Walendzik w redakcji i administracji „Tygodnika Polskiego”
szarogęsił się prawie niku nieznany osobnik
Obawiam się, że o
„Tygodniku Polskim” decydują dzisiaj nie tylko Polacy. Po objęciu redakcji
przez Panią (Józefę Jarosz) krytykowano i usunięto od współpracy z pismem
wszystkie osoby, które potępiały amerykańską agresję na Irak w 2003 roku,
włącznie ze mną. Gdyby do tych współpracowników należał również i papież Jan
Paweł II, to i on zostałby usunięty, gdyż on także potępił agresję na
Irak.
Przykre jest to,
ale wydawca „Tygodnika Polskiego” – Strzelecki Holding Pty. Ltd. jest dzisiaj
pod każdym względem dużym zerem. Ilu jest was tam (znane pytanie: „Ilu was? –
„Raz”)? Jakie macie popracie w społeczeństwie polskim (jeden z pracowników
„T.P.” powiedział mi niedawno: „Starzy czytelnicy umierają, a nowych nie ma”).
Kto z prawdziwych autorytetów Was popiera? – Macie swoje pismo, a działacie tak
jak byście byli tajną oragnizacją (nie reklamujecie się, nie werbujecie nowych
członków; chyba tylko dlatego, że młodzi by Was szybko usunęli jak osoby stare
i niekompetentne). Albo nie macie się czym pochwalić.
Należy tu
wspomnieć, że witryna internetowa „Replika” (Elżbieta Szczepańska) powstała,
aby publikować artykuły i informacje, które z różnych,
często nieznanych powodów, nie są zamieszczane w “Tygodniku Polskim,” wydawanym
w Melbourne, w Australii. W
zamieszczonym tam m.in. tekście „Przekręty w Tygodniku” czytamy: Tygodnik wznosi się na szczyty!
Nieprawidłowości, przemilczenia, kneblowanie ust, dezinformacja rozpanoszyły
się w nim na całego.
Oto owoce pracy Pani i Komitetu Redakcyjnego. O
„Tygodniku Polskim” redagowanym przeze
mnie nikt tak nie napisał i nigdy nie napisze. I nikt nigdy nie napisał i nie
napisze, że redagowany przez mnie „Tygodnik Polski” był pismem antysemickim.
Wdepnąć w ziemię Kałuskiego!
Wracając do sprawy zazdrości i zawiści u Polaków (czy raczej chyba
wszystkich lub prawie wszystkich ludzi), redaktor wydawanego w Polsce
„Dziennika” w komentarzu pt. „Pacewicz zasmuca skalą samozakochania”
(18.12.2008) pisze, że: Każdy, kto jest człowiekiem, zna ludzkie
uczucie zazdrości.
Oczywiście sam padłem i padam ofiarą ludzkiej (w Australii tylko
polonijnej!) zazdrości-zawiści. Najwięcej okazują mi ją media polskie w
Australii, jak np. polski program radia SBS (który udaje, że nic o mojej
działalności pisarskiej nie wie), wydawany w Sydney tygodnik „Exspress
Wieczorny” (wydrukował za darmo! dziesiątki moich artykułów i pewnego dnia
przestał je drukować; a przecież redaktor pisma powinien się cieszyć, że
artykuły jego współpracownika są popularne) czy portal „Puls Polonii” (np.
apelował, aby ktoś kto zna historię Pomnika Strzeleckiego w Jindabyne
skontaktował się z nimi, a kiedy ją napisałem na podstawie dokumentów
archiwalnych, to jej nie wydrukował, bo się okazało, że historia tego pomnika
jest związana m.in. ze mną!). Jak już wspomniałem Wiesław Słowik TJ w swym
filmie o Polakach w Wiktorii również o mnie zapomniał, chociaż jest tam dużo o
polonijnych płotkach (wolał pokazywać jakie to ordery – często kupione na
bazarze! - mają jego kumple niż zasłużonych Polaków). Odnoszę wrażenie, że i
Pani także zazdrości mi osiągnięć. Tak z „katolicka”. Nieprawdaż?
Tylko wydawany w Sydney i redagowany przez ks. dra Antoniego Dudka
„Przegląd Katolicki” (nie licząc pomniejszych pism w Australii jak „Nowa
Epoka”, „Akcent Polski” czy przejściowo „
Co więcej, niektóre z moich osiągnięć niektórzy nasi
liderzy chcieli bezwstydnie sobie przypisać, jak np. wydanie znaczka z
podobizną Pawła Edmunda Strzeleckiego przez Australia Post w 1983 roku. Całą tę
podłą historię (udokumentowaną bardzo dobrze) opisałem w portalu Polskiej
Agencji Prasowej „Polonia dla Polonii” (zob. archiwum) i w moim CD Rom „Śladami
Polaków po świecie” (Szwajcaria 2007).
W Oficynie Wydawniczej Kucharski w Toruniu właśnie
ukazało się krajowe wydanie książki Lecha Paszkowskiego „Polacy w Australii i
Oceanii do 1940 roku”. To na pewno jedna z najlepszych takich historii w języku
polskim (to tytan pracy i pedant!). Właśnie w POLSCE brak było tej książki.
Niestety Paszkowski jest bardzo zazdrosny o swoją sławę (Wy żeby uderzyć we
mnie robicie z niego jedynego historyka Polonii australijskiej, a on widać w to
uwierzył) i okazuje profesjonalną zawiść. Dlatego ciekawi mnie jak w nowym
wydaniu tej książki odnosi się m.in. do sprawy nazwy miejscowości Krakow
(Cracow) w stanie Queensland. W pierwszym wydaniu książki po polsku
(Londyn 1962) dowodzi, że nazwa ta nie ma nic wspólnego z polskim Krakowem. Ja
30 lat temu udowodniłem czarno na białym (m.in. moja książka „The Poles in
Australia” AE Press Melbourne 1985, a później bardzo szczegółowo w szeregu
portalach internetowych i moim DC Rom „Sladami Polaków po świecie” Szwajcaria
2007), że nazwa australijskiego Krakowa wywodzi się jednak od polskiego Krakowa
(i właśnie m.in. za to szereg osób uważa mnie za „świnię”!!!, argumentując, że
„Kałuski jako historyk nie dorasta Paszkowskiemu do kostek; dlatego jak śmiał
go poprawiać!”). Paszkowski przez całe lata ignorował moje odkrycie. W
angielskim wydaniu tej książki (1987) powtórzył to co napisał o australijskim
Krakowie w 1962 roku, ignorując to co napisałem w książce „The Poles in
Australia” (1985), z którą na pewno się zapoznał. Czy teraz w wydaniu krajowym
swej książki zdobył się na męską odwagę i podaje, że to ja wytłumaczyłem tę nazwę? – Zobaczymy. Tak,
zobaczymy jakim człowiekiem i katolikiem oraz jak poważnym historykiem jest
Lech Paszkowski.
Moja książka „The Poles in Australia”, którą wydało
australijskie wydawnictwo pomocy książkowych dla szkół średnich w swej serii o
grupach etnicznych w Australii – Australian Ethnic Heritage Series (16 tomów),
była pierwszą w języku angielskim książką o Polakach w Australii. I na pewno
była dobrze napisana i dobrą reklamą Polaków w Australii. Jednak tylko dlatego,
że to ja byłem jej autorem nasza wierchuszka polonijna wraz z „Tygodnikiem
Polskim” całkowicie ją ignorowały. Kiedy 27 lipca 1986 roku wysłałem list do
redaktora „Tygodnika Polskiego” Jerzego Grot-Kwaśniewskiego z uwagą, że do tej
pory nic o książce (z zaznaczeniem, że pierwszej w języku angielskim o Polakach
w Australii) nie ukazało się w piśmie i zaoferowałem mu przeprowadzenie ze mną
wywiadu na jej temat lub napisanie artykułu, ten w liście do mnie z 27 sierpnia
1986 roku napisał: „W odpowiedzi na Pański list z dnia 27.7.86, uprzejmie
informuję, że wydawca TYGODNIKA POLSKIEGO nie wyraża zgody na obydwie Pańskie
propozycje”.
Wielki przyjaciel Lecha Paszkowskiego – prof. Jerzy
Zubrzycki postąpił jeszcze gorzej. W książce tej szeroko o nim piszę na
podstawie materiału od niego otrzymanego. Co więcej, od wydawcy otrzymał on
manuskrypt mojej pracy do oceny, co uczynił (list jego do wydawcy z 10.9.1984 z
uwagami o mojej pracy). Tymczasem w „Tygodniku Polskim” z 18.5.1985 wydał Oświadczenie, zaprzeczające, że udzielił
mi pomocy i że miał cokolwiek wspólnego przed jej drukiem (Marian Kałuski Czy profesor Zubrzycki miał prawo? „Sprawy
Polaków” Nr 21, 1995). Ocenę jego zachowania się pozostawiam czytelnikom tego
Listu otwartego. Powiem tylko tyle: za moją grzeczność (bo nie musiałem o nim
pisać!) odpłacił mi się w sposób bardzo nieetyczny.
Niech prof. Zubrzycki skonfrontuje powyższe zachowanie
się wobec mnie z tym co napisał w „Tygodniku Katolickim” z 8 grudnia 1961 roku,
w swoich uwagach zatytułowanych „Czas najwyższy pozbyć się naszych wad
narodowych”: ...Czas najwyższy pozbyć się
tych strasznych wad narodowych, do jakich zaliczam brak zmysłu społecznego, nieumiejętność zgodnego współdziałania (podkreślenie
moje – M.K.) dla dobra spraw tak ważnych,
jak przyszłość naszych dzieci i utrzymanie polskości wśród nas samych.
Bardzo lubimy pouczać innych, ale sami często nie
stosujemy w życiu tego co mówimy. – Moja książka „The Poles in Australia” na
pewno zasługiwała na poparcie, chociażby przez próbę „utrzymania polskości
wśród nas samych”.
Prof. Jerzy Zubrzycki też chce uchodzić za wielkiego
katolika i są ludzie, którzy w to wierzą. Jest członkiem papieskiej Pontifical Academy of Social Sciences.
Tak, bardzo
chcieliście i chcecie (wszyscy moi wrogowie w Australii) głęboko wdepnąć mnie w
ziemię, aby Kałuski poszedł w niepamięć.
Pierwszeństwo w
podłym bojkocie mnie przez media polskie w Australii ma oczywiście Pani
„Tygodnik Polski” i to od 1977 roku, o czym mógłbym napisać grubą broszurę na
podstawie wiarygodnych dokumentów. Tutaj wspomnę jedynie, że „Tygodnik Polski”
nie chciał nawet zamieścić PŁATNEGO ogłoszenia o mojej książce o papieżu Janie
Pawle II, książkę wydaną de facto przez księży polskich w Australii (list
Grahama Walsha z AJA z 27.7.1979)! Co więcej, redakcja „Tygodnika Polskiego”
posunęła się aż tak daleko, że samowolnie usunęła z Komunikatu Rady Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii informację o mojej książce „Jan Paweł II.
Pierwszy Polak papieżem”; dowodem na to jest ten sam Komunikat zamieszczony w
„Tygodniku Polskim” z 9.6.1979 i w „Wiadomościach Polskich” z 17.6.1979. Kiedy
p. Franciszek Dominik, kuzyn papieża Jana Pawła II, spytał się red. Grota
Kwaśniewskiego czy może mu dać mój adres, ten mu odpowiedział, że mnie nie
zna!; w książce „Czterdzieści lat Polonii australijskiej na łamach Tygodnika
Polskiego”, wydanej w 1991 roku, wycięto mnie z wydrukowanego tam zdjęcia (str.
7; wolano dać zdjęcie pań Gietki i Witchen niż choć JEDNO zdjęcie REDAKTORA
Kałuskiego!), które w 1965 roku było wydrukowane w „TP”; natomiast red. Michał
Filek w podpisie pod zamieszczonym w „Tygodniku Polskim” wraz z artykułem
zdjęciem z kilkoma osobami nie wymienił mnie (protestował u redaktora autor
artykułu Bogusław Kot; list w moim archiwum)! W piśmie ukazało się szereg
złośliwych i kłamliwych opinii o mnie, także za Pani urzędowania. Itd., itd.
Co więcej, moi
wrogowie chcą szkodzić mi również poza Australią. Od kilku redaktorów i
wydawców otrzymałem listy z informacją, że otrzymują na mnie paszkwile, że
wywiera się na nich naciski, aby ze mną nie współpracowali. Na forach „Gazety
Wyborczej”, „Wirtualnej Polonii” czy „Prawicy” wypisywali przeróżne złośliwości
na mnie (zrobiłem sobie odbitki niektórych tych wypowiedzi plutych jadem
nienawiści) lub pisali teksty podpisane moim imieniem i nazwiskiem! Oczywiście
tym jadem nienawiści pluli ci, którzy uważają siebie i uważani są przez
podobnych do siebie typów za katolików i Polaków. I to najtrudniej mi
zaakceptować. Bo jako świeccy ludzie, zgodnie z tym co powiedział Pan Jezus,
wszyscy jesteśmy grzesznikami (oczywiście różnego stopnia). Dlatego NIKOGO
tutaj nie potępiam jako osobę świecką. Bo nie jest sprzeczne z prawem jeśli
Wiesław Słowik spółkuje z kobietami czy nie lubi Kałuskiego. Ale na pewno w
świetle nauki Kościoła jest grzechem jeśli on spółkuje z kobietami i nienawidzi
Kałuskiego jako jezuita, a np. jezuita Leonard Kiesch jest alkoholikiem i ciąga
się po sądach, czy dominikanin Rajmund Koperski łamie prawa zakonne. Także
Józefa Jarosz jako jakaś tam Józefa Jarosz ma prawo mnie nienawidzieć.
Nieładnie to, ale ma do tego prawo (prawo nie zmusza nas aby kogoś kochać). I w
zasadzie nie mam o to do niej i do moich wszystkich ŚWIECKICH wrogów pretensji.
Bo taki jest świat – bo tacy są ludzie. Jednak jeśli ona publicznie stwierdza,
że jest katoliczką, a wszystkich moich wrogów widzę w kościele, to tego prawa
już nie ma/mają. Dlatego krytykuję i potępiam tu tylko i wyłącznie
rzekomych katolików oraz „Polaków”, za
to że przestali być Polakami, a stali się polactwem.. Bo jeden z drugim – jeśli
jesteś katolikiem, to zachowuj się jak przystało na prawdziwego katolika. Wszak
Twoja religia to religia miłości, a nie nienawiści! Jeśli uważasz się za Polaka
to okazuj solidarność plemienną i bądź dobrym Polakiem. A jak nie chcesz jej
okazywać i nie chcesz być dobrym Polakiem, to nie mów, że nim jesteś. Nikt Cię
nie zmasza, szczególnie w Australii, do bycia Polakiem. A jeśli udajesz Polaka
i jednocześnie niszczysz Polaków i polskość w Australii (zob. The Polonia of the Australia „Tygodnik
Katolicki” 11.11.1961, str. 10), to zasługujesz na słuszne potępienie ze strony
prawdziwych czy dobrych Polaków.
W numerze
gwiazdkowym (2008) pisze Pani, że „Tygodnik Polski” w 2009 roku uczci 60-lecie
swego istnienia. No i na pierwszy ogień jako gwiazda pisma (pierwszy numer z
2009) – a jakże! – poszła Marzenna Piskozub, bo przeszło 50 lat temu PRZEZ
KRÓTKI OKRES CZASU rozprowadzała gdzieś tam „Tygodnik Katolicki” (takich
kolporterów było SETKI w historii pisma; byli tacy co pomagali pismu przez
kilkadziesiąt lat!; dlaczego więc to właśnie ona dostąpiła tego zaszczytu?!).
Zobaczymy co w Waszej historii pisma będzie o mnie. Na pewno jedno zdanie i to
zapewne złośliwe, albo kilka wypowiedzi moich wrogów i ani jednej osoby mi
życzliwej, tj. chcącej powiedzieć prawdę. Może dacie takie zdanie jak np. to,
które jest w artykule Waszego współpracownika Witolda Łukasiaka: Roman Gronowski, a właściwie Roman Talarek, był w latach 1961 - 1974,
redaktorem, wydawcą i właścicielem "Tygodnika Polskiego". Do roku
1965 pismo nosiło nazwę Tygodnik Katolicki, a założył je, dokładnie (w lipcu)
60 lat temu ks. Konrad Trzeciak. Po Gronowskim pismo, przez krótki okres czasu,
redagował Marian Kałuski... (Prawda nade wszystko „Puls
Polonii” 19.1.2009).
Czy bite 3 (trzy) lata – od 17 lipca
1974 do 19 lipca 1977 roku to naprawdę „krótki okres czasu”? Na pewno nie, ale
nieuświadomiony czytelnik pomyśli sobie, że Kałuski był redaktorem kilka
tygodni czy najwyżej kilka miesięcy. I oto Wam chodzi: o wdepnięcie w
ziemię-błoto Kałuskiego, o to, aby nie istniał, a jak już nie można tego
zrobić, to zminimalizować prawie że do zera jego rolę w historii „Tygodnika
Polskiego”. Dlatego jest więcej niż pewne, że na pewno nie wspomnicie ani słowem, że po śmierci red. Romana
Gronowskiego w 1974 roku dr Zbigniew Stelmach (wykonawca testamentu) i JA
uratowaliśmy pismo przed likwidacją. Tak, gdyby nie ja Polacy nie mieliby dziś
pisma, a Pani nie byłaby dzisiaj jego redaktorką i nie pisała o 60-leciu jego
istnienia!
Ale zacznijmy ab
ovo – od jajka.
Moje zasługi dla „Tygodnika Polskiego”
Pragnąc wdepnąć mnie w ziemię w sposób wyjątkowo perfidny pomniejszacie
moje zasługi dla Polonii australijskiej i „Tygodnika Polskiego”. Przyszedł więc
czas na to, aby przypomnieć moje zasługi dla tego pisma. A Pani żeby się z nimi
zapoznała, bo jak dotychczas zna Pani tylko jedną stronę medalu – ZAKŁAMANĄ w
perfidny sposób przez moich wrogów historię Kałuskiego i jego powiązań z
„Tygodnikiem Polskim”. Przecież w latach 1974-77 Pani i wielu ludzi związanych
dzisiaj z pismem w Australii jeszcze nie było. Czas poznać drugą stronę medalu
i PRAWDĘ. Powinna Pani przy tym pamiętać, że: „nieuczciwość na krótkich chodzi
nogach” i że cokolwiek zrobicie nie uda się Wam zakłamać historii „Tygodnika
Polskiego”!
12 lipca 1974 roku zmarł właściciel i redaktor „Tygodnika Polskiego” Roman
Gronowski. W swoim testamencie nic nie wspomniał o piśmie, co de facto równało
się z jego likwidacją – do włączenia do masy spadkowej i podziału majątku
między spadkobiercami. Głównym wykonawcą testamentu był dr Zbigniew Stelmach, który
miał bardzo wielu polskich pacjentów. Powziął decyzję o dalszym wydawaniu pisma
z funduszów masy spadkowej, co jednak później okazało sprzeczne z prawem.
Czym się kierował trudno powiedzieć; może tym, że nie chciał uchodzić pośrednio
w oczach Polaków za grabarza pisma. Jeszcze tego samego dnia (12 lipca)
zatelefonował do mnie informując mnie o śmierci Gronowskiego i swojej decyzji
dalszego wydawania pisma, i gorąco – prawie że na kolonach – namawiał mnie abym
został redaktorem pisma. Jak to pisał w „Tygodniku Polskim” wybrał mnie, gdyż
Roman Gronowski powiedział mu jakiś czas przed śmiercią, że tylko ja (jego
uczeń i jedyny w dziejach pisma sekretarz redakcji) mógłbym dać sobie radę z
redagowaniem i wydawaniem pisma. Dnia 17 lipca na specjalnie zwołanym przez dra
Stelmacha zebraniu działaczy polskich w Melbourne zostałem redaktorem pisma.
Dr Stelmach musiał zdawać sobie sprawę z tego, że łamie prawo (ostatecznie
potwierdził to sąd). Dlatego zachęcał mnie do odkupienia pisma od masy
spadkowej, obiecując nawet załatwienie mi pożyczki bankowej. Jako redaktor
miałem „Tygodnik Polski” w swoich rękach, znałem jego stan i ew. możliwości.
Tym samym mogłem uśmiercić pismo w dwóch możliwościach: przed licytacją lub
doprowadzić do takiego stanu, że jego nabywca nie mógłby kontynuować jego
wydawania, kupić je dla siebie lub załatwić sprawy tak, aby właścicielem pisma
zostało społeczeństwo polskie. Całkowicie popierałem przejęcie pisma przez
społeczeństwo polskie. Najlepszym na to dowodem jest to, że nie brałem udziału
w licytacji pisma, a przecież mogłem wziąć w niej udział, czy to by komuś się
podobało czy nie! Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii z powodów prawnych
nie mogła stać się właścicielem pisma, więc zaczęto szukać kogoś innego. Tym
kto mógł kupić pismo była tylko Spółdzielnia Dom Polski im.
Nie wiem dlaczego tak zrobiono, bo mnie o tym nie uprzedzono, ale Dom
Polski podszedł do tej licytacji w sposób bardzo śmieszny, wręcz głupi i jak
się później okazało bardzo kosztowny. Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii
zaapelowała o to, aby nikt z Polaków nie brał udziału w licytacji, a Dom Polski
zaoferuje na licytacji jedynie 1 dolara. Tymczasem na sali pojawił się nikomu
nieznany osobnik. Nie znał go lider antykomunistów polskich Stanisław Różycki,
który był na wojennej ścieżce z Domem Polskim. Kiedy ten osobnik zgłosił
gotowość dania za „Tygodnik Polski” 1 dolara, a nikt z zarządu Domu Polskiego
na sali nie przystąpił do licytacji, wśród zebranych przeszedł szmer, że to
może wysłannik Konsulatu PRL chce kupić pismo. Podziałało to na Różyckiego jak
czerwona płachta na byka i zaczęła się na dobre licytacja z tą tajemniczą
osobą. Doszło do 2800 dolarów, które dała ta tajemnicza osoba, Różycki
zaoferował 2900 dolarów, a ta osoba powiedziała 3000 dolarów, co wówczas było
bardzo dużą sumą pieniędzy. Różycki nie dał więcej. Wtedy się okazało, że ten
osobnik to dziwacznie przebrany (m.in. ubiór, peruka i bodajże wąsy) członek
zarządu Domu Polskiego, p. Zerger. Tak mi powiedział zaraz po licytacji Marian
Białowieyski. – Spółdzielnia przez swoją głupotę straciła 3000 dolarów! Są inni
świadkowie tej głupiej licytacji, jak np. Edward Myszka i Teresa Szulc. Ale to
nie wszystko. Dutkowski i inni cieszyli się, że kupili „Tygodnik” – może
oblewali to kupno nawet alkoholem. Bowiem przez swoją głupotę mogli go nie
mieć. Otóż gdyby Różycki podbił cenę do 3100 dolarów, Spółdzielnia Dom Polski
nie mogła by dać więcej. Bowiem na zebraniu zarządu uchwalono, że będą brali
udział w licytacji tylko do 3000 dolarów.
Czy o tej głupiej maskaradzie i jeszcze głupszym straceniu przez
Spółdzielnię Dom Polski 3000 dolarów na
licytacji napiszecie w swojej wersji historii „Tygodnika Polskiego”?
Co oznaczała licytacja pisma, odbyta pod koniec listopada 1974 roku?
Oznaczała tylko tyle, że jego nabywca kupuje tylko i wyłącznie tytuł pisma. Nic
więcej. A przecież aby móc kontynuować wydawanie pisma trzeba było mieć
kartotekę adresową prenumeratorów i adresy kolporterów. Ryzykując kolizję z
prawem obiecałem Dutkowskiemu zrobienie kopii kartoteki adresowej
prenumeratorów i adresów kolporterów oraz firm, które w piśmie się ogłaszały. I
tylko dzięki temu Dom Polski mógł po licytacji bez najmniejszych zakłóceń
wydawać dalej „Tygodnik Polski” i wydaje go po dziś dzień.
Po zakupieniu „Tygodnika Polskiego” zarząd Domu Polskiego widząc, że beze
mnie nie wyda żadnego numeru pisma oraz widząc jak wielkie mam poparcie w
społeczeństwie polskim (zob. numery pisma z tego okresu) poprosił mnie o
pozostanie na stanowisku redaktora pisma. Jednak od samego początku robiono
wszystko, aby mnie na tym stanowisku zastąpił ich człowiek. Najlepszym dowodem
na to jest to, że umowę ze mną podpisał zarząd dopiero w 1977 roku, widząc jak
coraz większym poparciem cieszę się wśród czytelników pisma i w ogóle Polaków w
Australii, którzy zdecydowanie popierali moją pracę redakcyjną; nie mieli
żadnej podstawy, aby wymówić mi pracę! Wówczas jednak chciano mnie sobie
podporządkować przez likwidację mojej niezależności
redakcyjnej.
W świetle powyższych faktów nikt nie może zaprzeczyć temu, że wraz z dr
Stelmachem uratowałem „Tygodnik Polski” przed niechybną jego likwidacją lub
upadkiem. W tym uratowaniu (szczególnie trwałym) mam na pewno nawet więcej
zasługi niż dr Stelmach!
Dla ratowania „Tygodnika Polskiego” straciłem dobrą pracę (udowodniłem dr
Stelmachowi ile zarabiam i on zgodził się na danie mi takiego samego
wynagrodzenia) oraz nie dokończyłem kursu zarządzania przedsiębiorstwami, który
mógł mi dużo pomóc w mojej późniejszej pracy zawodowej.
Krajowy historyk prasy polskiej w Australii Jan Lencznarowicz w pracy
„Prasa i społeczność polska w Australii” (Kraków 1994) pisze, że jako redakor
„Tygodnika Polskiego” Marian Kałuski wydawał pismo w duchu niepodległościowym
(str. 116) i że ...zdołał przeprowadzić gazetę przez najtrudniejszy okres
utrzymując jej objętość i zyskując nowych prenumeratorów (str. 66). Przez 3
lata redagowania „Tygodnika Polskiego” przeze mnie pismo przynosiło dochód
(zob. opublikowane sprawozdania zarządu Domu Polskiego).
Bardzo ważnym dokumentem jest list zarządu Spółdzielni Dom Polski (wydawcy
„T.P.”) z dnia 20 kwietnia 1977 roku, podpisany przez prezesa Henryka
Dutkowskiego, w którym jest napisane, że wydawca jest zadowolony z mojej pracy
w ostatnich 12 miesiącach.
...............
Nie tylko wydawca obrzydzał mi życie i utrudniał pracę na stanowisku
redaktora. W demokratycznym państwie i społeczeństwie nikt nie nakłada kagańca
na żadnego redaktora. Wydawca „Tygodnika Polskiego” od początku starał się
zrobić to ze mną. To starał się narzucić mi Komitet Redakcyjny, złożony z dwóch
prezesów organizacji polskich (!), który był prawdziwym a la
faszystowsko-komunistycznym urzędem cenzorskim (potwierdza to archiwum
„Tygodnika Polskiego” z lat 1974-77, które prawie w całości jest w moim
posiadaniu), a kiedy to nie pracowało, to za opiekuna dali mi Wawrzyńca
Czereśniewskiego, nie biorąc pod uwagę tego, że był to człowiek poważnie chory,
który nie potrafił już myśleć logicznie!!! Tak poważnie chory, że wkrótce
zmarł. No i na koniec wydano dokument hańby: co mi wolno drukować w piśmie.
Tymczasem w wolnej prasie jest tak, że zatrudniona osoba na redaktora ma
całkowicie wolną rękę i tylko wyniki jego/jej pracy decydują o tym czy utrzyma
stanowisko czy nie.
No ale skąd mieli o tym wiedzieć ludzie, którzy, według wspomnianego wyżej
Jerzego Malcharka, postępują w polskim życiu organizacyjnym jak... komuniści?!
Kłody pod nogi ciskał mi bez przerwy nie tylko wydawca, ale także prezesi
organizacji polonijnych, którzy uważali, że jak „Tygodnik Polski” jest pismem
społecznym, to znaczy, że jest ich PRYWATNYM pismem. Problemem dla mnie był
również mój młody wiek. Tym bardziej uważali, że „smarkacz” Kałuski musi się
ich słuchać. Taki Tomasz Ostrowski przysyłał mi teksty do druku z uwagą na
jakiej stronie mają być wydrukowane i jaką czcionką! (mam oryginalne dowody).
To o nim tak napisał w „Tygodniku Polskim” red. Roman Gronowski: Piętą achillesową „Polonii” – Melbourne jest
to, że znalazła się w rękach domowego chowu „dyktatora”... (który) jest człowiekiem często w czynach
nieodpowiedzialnym, znanym z różnych nieoczekiwanych wyskoków, a ponadto
mściwym i upartym („Tygodnik Polski” 23.6.1973 i 4.8.1973).
To cud, że wytrzymałem z tym obrzydliwym polactwem bite trzy lata! Za samo
to należy mi się Order Polonia Restituta! Jak i za to, że pomimo tylu
przykrości doznanych ze strony polactwa w ostatnich 35 latach (!) ciągle czuję
się Polakiem.
Są jeszcze ludzie (np. drukarz Edward Myszka, ówczesna sekretarka
„Tygodnika Polskiego” Teresa Szulc i inni), którzy pamiętają w jak trudnych
warunkach wykonywałem pracę redaktora. Lokal w Seddon był zwykłą budą pokrytą
blachą i bez sufitu; zimą była tam lodownia, a latem upał nie do zniesienia. Jak
padał deszcz to w ubikacji woda lała się nam na głowę. Wydawca nie kupił mi
nawet maszyny do pisania! Nasze potworne
warunki pracy skrytykował na zebraniu działaczy polonijnych w sprawie
„Tygodnika Polskiego” z wydawcą w 1976 roku nawet o. Rajmund Koperski OP! A że
to prawda, to potwierdza sprawozdanie finansowe Domu Polskie za lata 1977-78, z
którego dowiadujemy się, że na remont tej budy i aklimatyzację wydano 1500
dolarów, gdyż nowy redaktor – Jerzy Grot Kwaśniewski – odmówił pracy w takich
warunkach. – A ja 2,5 lata znosiłem te trudy dla dobra „Tygodnika
Polskiego”! Zrezygnowałem również z bonusu, który zgodnie z moją umową z
zarządem przysługiwał mi (wszystko to do sprawdzenia w
dokumentach).
Dlatego niewdzięczność i mściwość „do grobowej deski” jaką doświadczam od
1977 roku (z przerwą na przełomie 2002/03 za red. Grażyny Walendzik) od wydawcy
i kolejnych redaktorów „Tygodnika Polskiego” jest wyjątkowo podła! Wołająca
wprost o pomstę do nieba. Jak można być TAKIMI potworami i to aż przez 32 lata?!!!
Czy wiecie jak by Was nazwał za to przeciętny Polak spotkany na ulicy?
..........
No właśnie!
I w tej materii Wasza działalność jest sprzeczna z nauką Pana Jezusa. On
mówił nam o sprawiedliwym wynagradzaniu za wykonaną pracę. Etyka mówi o wdzięczności.
Gdybym miał tak podły charakter jak Wy to bym Was dawno pozabijał i
pokrajał, a sąd na pewno wydał by wyrok skazujący w zawieszeniu biorąc pod
uwagę potworności jakie doznałem od Was. Tak, od Was – aniołków w wilczej
skórze, ludzi, którzy mają czelność nazywać siebie w gazecie katolikami i
przystępować do komunii tak jakby nic złego nie robili!
Nie żywię jednak do nikogo żalu, gdyż przez odejście z „Tygodnika
Polskiego” wygrałem los na loterii, zgodnie z powiedzeniem, że „nie ma złego co
by na dobre nie wyszło”. – Niestety, u Was – „katolików” od siedmiu boleści
potęguje to jeszcze większą zazdrość i nienawiść do mnie.
Ten list otwarty-artykuł Wy sami sprowokowaliście! Nawarzyliście sobie piwa
więc go teraz pijcie! Ostrzegłem przed tym Wiesława Słowika TJ. Ale on na burzę
czekał. On ją świadomie wywołał, chyba po to, aby móc przedstawiać mnie jako
podłą kanalię, aby w ten sposób deprecjonować moją jego krytykę.
Wiesławie Słowiku TJ, jest takie powiedzenie: „każdy sądzi według siebie”.
Jeszcze trzy sprawy w imię prawdy historycznej:
Ja nie byłem zwolniony z pracy – ze stanowiska redaktora przez wydawcę.
Wydawca wspierany przez prezesów z walce z moją redaktorską niezależnością,
której nie mogli strawić, dnia 12 lipca 1977 roku wydał dokument hańby –
„Instrukcję w sprawie drukowania materiałów dla Tygodnika Polskiego” podpisany
przez prezesa Henryka Dutkowskiego (oryginał w archiwum „Tygodnika Polskiego” z
lat 1974-77, które znajduje się w zbiorach Studium Historii Polonii Australijskiej;
odbitka wydrukowana w „Sprawach Polaków” Nr 1 1992; wspomina o niej Jan
Lencznarowicz w swej pracy „Prasa i społeczność polska w Australii 1928-1980”
Kraków 1994). Dnia 19 lipca 1977 roku wysłałem do wydawcy list pocztą poleconą
(!), w którym odrzuciłem „Instrukcję” jako sprzeczną z prawem australijskim i
postawiłem warunki, od których uzależniłem naszą dalszą współpracę. Wydawca
odrzucił te warunki, co oznaczało zerwanie umowy o pracę między nami.
Moje odejście wywołało falę protestów przeciwko wydawcy nie tylko w
Melbourne, ale w całej Australii. Niektóre organizacje (np. Stowarzyszenie
Polaków w Essendon, Polskie Stowarzyszenie Charytatywne w Sunshine)
demonstracyjnie przez szereg miesięcy zapraszały mnie jako gościa honorowego na
swoje uroczystości, panowie Czesław Graczyk i Michał Czajka zebrali pod
specjalnym protestem 386 podpisów, zmuszono Federację Polskich Organizacji w
Wiktorii do zwołania specjalnego zebrania w tej sprawie, czytelnicy pisma
rezygnowali z prenumeraty. Moim gorącym obrońcą była wówczas m.in. Marzenna
Piskozub (mam na to dowód). Itd., itd. Jeśli nie powróciłem do redakcji to
tylko dlatego, że stare lisy tak zorganizowały zebranie Domu Polskiego im. T.
Kościuszki (wydawca pisma), że prawo głosowania miały dziesiątki osób, których
nikt nigdy nie widział w żadnych polskich organizacjach i na zebraniach Domu
Polskiego ani przedtem, ani potem (byli to głównie polscy Żydzi, co
potwierdziły by listy obecności; red. Jerzy Grot Kwaśniewski był żonaty z
Żydówką )! Żydzi, nie mający nic wspólnego z polskim życiem w Australii
zadecydowali o dalszych losach „Tygodnika Polskiego”!
Jakimi podłymi typami były niektóre osoby (wydawca, redakcja) świadczy to,
że z nienawiści do mnie otworzyliście łamy pisma dla osoby, która w 1974 roku
swą działalnością zagrażała istnieniu „Tygodnika Polskiego” i przez którą
pismo/wydawca stracił 4000 dolarów, co dzisiaj stanowiło by równowartość
zapewne ponad 40 000 dolarów! I to pomimo tego, że prezes Federacji
Polskich Organizacji w Wiktorii Zdzisław Drzymulski pisał w „Tygodniku
Polskim”, że ma nadzieję, że jej społeczeństwo polskie nigdy nie wybaczy!
Tymczasem sam należał do tych, którzy tej osobie wybaczyli, nie oglądając się
na zdanie społeczeństwa polskiego!
Doprawdy ponure są dzieje „Tygodnika Polskiego” po 1977 roku (np. red.
Michał Filek 1992-97 kilkoma sprawami sądowymi doprowadził do tego, że wydawca
stracił ok. 50 000 dolarów i pismu groził upadek; szczególnie obrzydliwe
było jego chamskie i bezprawne zwolnienie sekretarki administracji od 1969
roku, a więc przez 25 lat, p. Teresy Szulc, za co wydawca musiał zapłacić karę
15 000 dolarów; bo chciał mieć swoją znajomą na tym stanowisku).
Obnażyliście swe prawdziwe oblicze
Porzekadła są
mądrością narodów, a jedno z polskich porzekadeł mówi, że „kogo Pan Bóg chce
ukarać temu rozum odbiera”.
Moja oferta
pogodzenia się z Wami była SZCZERA. Odrzuciliście ją czym wyrządziliście sobie
samym wielką krzywdę. Powinienem Wam za to dziękować i całować po rękach (przez
chusteczkę).
Nie mogłem dostać
od Was – moich wrogów - lepszego prezentu!
Czy teraz nie mogę
PRZEKONYWUJĄCO twierdzić-pisać w swoich szkicach o Polakach w Australii, że moi
wrogowie z „Tygodnika Polskiego” i Wiesław Słowik TJ (a i szereg innych
osobników spośród wierchuszki polonijnej i polonijnych mediów) to ludzie
odczłowieczeni (bojący się niemiłej dla nich PRAWDY o nich jak diabeł święconej
wody i przez to z nią walczący, nietolerancyjni, zawistni, mściwi itd.), a tacy
z nich Polacy i katolicy jak przysłowiowo „z koziej d.. trąba”?
Czy się mylę? Czy
tak nie należy odebrać Pani ostatniego (z 22.1.2009) e-mail do mnie, jak i Pani
e-mail do mnie z 5 grudnia 2007 roku, który był odpowiedzią na mój e-mail z 24
listopada 2007 roku, z moim artykułem pt. „Życzymy „Sto lat!” Tygodnikowi
Polskiemu”, który był kompromisowym ukłonem w Waszą stronę, dla dobra
sprawy polskiej w Australii? Była to moja pierwsza pierwsza próba wyciągnięcia
ręki do zgody, którą Wy chcieliście wykorzystać dla swoich celów w sposób
NIEETYCZNY.
Proszę mi udowodnić, że się mylę zanim
nie puszczę tego listu w świat. Czekam cierpliwie na uwagi, ew. zastrzeżenia,
uzupełnienia i poprawki, bo moim celem nie jest szkalowanie kogokolwiek, a
jedynie pisanie PRAWDY; termin dwutygodniowy jest chyba wystarczający.
(Do 12 lutego 2009 roku nie otrzymałem
żadnego e-maila ani listu tak od Józefy Jarosz jak i Wiesława Słowika TJ ani
żadnej osoby z Komitetu Redakcyjnego czy od wydawcy „T.P.”. Uważam tym samym,
że nie mają żadnych zastrzeżeń, uzupełnień czy poprawek do tego Listu
otwartego, czyli że List taki jakim jest mogę rozpowszechniać).
A BEZPODSTAWNE
grożenie mi sądem – to, jak już pisałem - strachy na Lachy. Stracicie
tylko duże pieniądze! Tak jak Kiesch z Federacją Polskich Organizacji w
Wiktorii, która o tym nie raczyła poinformować Polonię (ciekawe jak to
zaksięgowano czy kto za to Wam zapłacił – Kiesch, Słowik?)! Zachęcam jednak do
tego, bo będą mnogły wyjść na jaw „Wasze” łajdactwa i krzywdy, które od Was
doznałem.
No i na koniec
temat, który Pani poruszyła w swoim e-mailu do mnie. Nie musi Pani
fałszywie mi współczuć, że artykuł o p. Anieli Radoś pisałem na darmo, bo Pani
go nie wydrukuje. Artykuł jest już wydrukowany w PAP „Polonia dla Polonii” i w
kilku innych portalach. Dlatego Pani tekst o p. Radoś będzie wyłącznie małpowaniem
mnie. Jak to mówią Australijczycy w takim przypadku: „Copycat from Ballarat”.
To drugi taki Pani przypadek.
Pierwszym „copycat from Ballarat” był Pani artykuł w numerze świątecznym „TP” o
60-rocznicy „Tygodnika Polskiego”. Spłodziła go Pani tylko dlatego, aby nie
wydrukować mojego artykułu na ten temat, który Pani wysłałem 24 listopada 2008,
chociaż go Pani pochwaliła pisząc: „dziekuję za interesujący, napisany od serca artykuł
"Zyczymy 'Sto lat' Tygodnikowi Polskiemu".
Żałosne to
wszystko! Żałosna jest Pani! Szczególnie jako „katoliczka” od siedmiu boleści.
Jak to mówi stare rosyjskie powiedzenie: „napluć i przykryć”.
Mam wiarę w lepsze jutro
Tekst ten chciałem
zakończyć następującym zdaniem: „Plugawe polactwo! Na pohybel wam! i pocałujcie
mnie gdzieś!”
Jednak mój Anioł
Stróż zaprotestował i podsunął mi takie zakończenie, które zaakceptowałem:
Moi wrogowie, żal
mi Was wszytkich, bo chociaż twierdzicie, że jesteście katolikami, to tak
naprawdę jesteście żałosnymi osobnikami w szponach zła. Chcę jednak wierzyć, że
któregoś dnia, aby jak najszybciej, wrócicie do wspólnoty ludzkiej –
człowieczeństwa i że będziecie prawdziwymi chrześcijanami, poważnie
traktującymi najważniejsze przykazanie Boże: miłości Boga i człowieka. I że
równie jak ja będziedzie walczyć ze złem i służyć prawdzie. Że dołączycie do
grona dobrych Polaków.
Marian Kałuski
Marian
Kałuski
13.2.2009
Zbigniew Nowakowski
Prezes
Polish Catholic Klub
Clarinda, Vic. 3169
List otwarty
Potwierdzam odbiór podpisanego przez Pana listu Polish Catholic Club z 11
lutego 2009, który dzisiaj otrzymałem.
Czemu to Pan brzydzi się pisać po polsku?! Przecież obaj jesteśmy
Polakami.
Zamiast podskakiwać, grozić i szantażować – i to rzekomo jako katolik,
jako prezes katolickiej organizacji!, sugeruję Panu przeczytać najpierw BARDZO
DOKŁADNIE mój List otwarty do Józefy Jarosz, Wiesława Słowika TJ i innych moich
wrogów pt. „Katolickie polactwo w Australii” z datą 12 lutego 2009 roku. Tylko ten list jest oficjalny, bo tylko on jest od wczoraj wysyłany w świat! I tylko treść tego listu
powinna być brana pod uwagę.
Uważam, że moja PRYWATNA
korespondencja z Wiesławem Słowikiem TJ nie związana z obecną sprawą, a którą nie przekazywałem osobom
trzecim!!!, a na którą Pan się powołuje,
jest
sprawą wyłącznie między mną a nim. To że Panu tę korespondencję pokazał Wiesław Słowik TJ i to, że jest
Pan prezesem Polish Catholic Club nie upoważnia Pana do zabierania oficjalnie
głosu w tej sprawie. Nie mam przyjemności i obowiązku korespondowaść z Panem w
tej sprawie. Niech Pan nie rości sobie jakiś specjalnych praw!
Raczej nich Pan się spyta Wiesława Słowika TJ dlaczego jako nie tylko
katolik ale i kapłan nie podjął próby pogodzenia mnie z „Tygodnikiem Polskim” i
wierchuszką polonijną, tym bardziej, że był o to proszony. – Ta sprawa powinna
Pana – jako katolika i prezesa Polish Catholic Club - bardziej interesować niż
jakieś tam moje prywatne listy do niego. Tym bardziej, że były one konsekwencją
jego niechrześcijańskiego zachowywania się!
Nigdy nie pisałem listów do Wiesława Słowika TJ jako do osoby prywatnej,
a tylko jako do księdza i rektora Polskiej Misji Katolickiej w Australii. To duża różnica. Żadne prawo – ani świeckie, ani kościelne - nie może mi zabronić
korepondować z jakąkolwiek osobą duchowną w sprawach dotyczących wiary. Nigdy
nie miałem żadnych spraw i pretensji do Wiesława Słowika jako osoby świeckiej i
przypuszczam, że jako taki chyba niczego nie zrobił co by było sprzeczne z
prawem australijskim. Miałem i mam pretensje do niego tylko i wyłącznie jako
osoby duchownej, natury czysto religijnej! Najlepszym na to dowodem jest tutaj
przesyłana Panu jego odpowiedź z 13 grudnia 2008 roku. List, który potwierdza,
że potraktował mnie poważnie; niestety niepoważnie z punktu widzenia
katolickiego potraktował to co napisałem do niego i to jest powodem obecnego
konfliktu. – A Pan z mojej korepondencji
(nawet tej zupełnie poprawnej i słusznej!) czyni jakiś skandal. Czy według Pana
do Wiesława Słowika TJ jako rektora Polskiej Misji Katolickiej w Australii można pisać tylko i wyłącznie listy
wysławiające go pod niebiosa?
Jeśli Wiesław Słowik TJ nie chciał ze mną dalej korespondować, to mógł SAM poprosić mnie o to, abym więcej nie przysyłał mu żadnych e-maili. Miał do tego prawo i do tej pory z
niego nie skorzystał.
Wysługiwanie się Panem w tej sprawie przy akompaniamencie pogróżek (że niby
terroryzuję psychicznie Słowika) jest zwykłą obrzydliwą dziecinadą!
Widać, że Pan grożąc mi australijskim prawem nie wie czy celowo zapomina,
że policja najpierw ostrzega przestępcę strzelając w powietrze, a nie od razu
strzela do niego. Pan chce od razu we mnie strzelać, czyli grożąc mi adwokatem
i serwując wyroki bez procesu sądowego.
Bezczelność Pańska jest bezgraniczna, kiedy Pan żąda ode mnie:
1. abym nie rozsyłał swego Listu otwartego do Józefy Jarosz i Wiesława
Słowika.
Zrozumiał bym prędzej, gdyby Pan żądał usunięcia z tekstu wszystkich
wypowiedzi związanych ze Słowikiem; list ten jednak w 90% jest ogólnie o moich
wrogach, o tym jak mnie prześladowali i prześladują jako rzekomo katolicy i
Polacy. Czy Kałuski nie ma prawa obnażyć światu tej PRAWDY?! Według Pana i
Wiesława Słowika nie mam takiego prawa! Bardzo to „chrześcijańskie”!
2. abym na piśmie odwołał to, że widziałem młodą kobietę w łóżku Wiesława
Słowika TJ.
Kto i co daje Panu prawo żądać ode mnie abym KŁAMAŁ?!
Pan, jako przyjaciel Wiesława Słowika TJ, może sobie wierzeć w to co on
Panu mówi. Ja wiem swoje. I tak jak Bóg na niebie, tak jak pragnę zdrowia mojej
matki (jeszcze żyje), mojej żony i mojego czworga dzieci oraz własnego –
widziałem w łóżku Słowika młodą kobietę. I on dobrze wie, że to jest prawda!!!
Nawet tłumaczył mi się z tego.
Mogę przysięgać na Biblię i poddać się testowi na prawdomówność.
Pański list odbieram jako jeszcze jeden dowód brudnej roboty Wiesława
Słowika TJ wobec mnie. Roboty, która jest sprzeczna z nauką Pana Jezusa i
Kościoła. Pański list tylko wzmacnia moje zarzuty pod adresem Wiesława Słowika TJ
zawarte w Liście otwartym z 12.2.2009.
Również Pański list do mnie, jako prezesa katolickiego klubu (Polish
Catholic Club)!, jest także sprzeczy z
nauką Pana Jezusa i Kościoła (więcej o tej sprawie w moim Liście otwartym z
12.2.2009).
Odbieram go jako próbę zastraszenia mnie, jako wojnę psychologiczną ze
mną.
Kiedy mogę spodziewać się nasłania na mnie „katolickich” bandziorów lub
strażników „prawa” (Słowik ma kupę forsy – stać go na to)?!
Tylko co przez to on i Wy osiągniecie? Nic! PRAWDY nie przekreślą ani
wielkie pieniądze, ani żaden sąd.
Jako „katolicy” udowodnicie jedynie swoją prawdziwą i głęboką nienawiść
do mnie od 32 lat, że jesteście ludźmi mściwymi i żądnymi zemsty, że to co
Kałuski napisał w Liście otwartym z 12.2.2009 jest prawdziwe – jest PRAWDĄ. I
że za tę prawdę Wy go karzecie w imię „obrony” swoich grzechów.
Pamiętajcie, że nad Wami jest biskup i prowincjał zakonny. I wierzę, że
oni Waszej z piekła rodem akcji na pewno nie poprą.
Jedyną rzeczą jako może obecnie zrobić Wiesław Słowik TJ, jeśli nadal
czuje się katolikiem, jest przeproszenie wszystkich i odpokutowanie. – Ja, jako
katolik, na pewno mu wybaczę zło, które
mi uczynił.
Marian Kałuski
Piątek 20 Lutego 2009r. - 51 dz. roku, Imieniny:
Anety, Lehca, Leona
KWORUM
POLSKO-POLONIJNA
GAZETA INTERNETOWA „KWORUM”
Cytat tygodnia: "Jedynie prawda jest ciekawa..." - Józef Mackiewicz (1902 - 1985)
Działy | Media | Polityka | Historia | Menu |
Działy: W kręgu wydarzeń | Głos Polonii | Zakamarki historii | Oceny-Poglądy-Analizy | Godne uwagi | Co w prasie piszczy | Interwencje | więcej
dodano: 20.02.09 -
10:55 Czytano: [25]
Dział: Głos Polonii
Gorzka
prawda – cz. 1
o Polonii australijskiej
„Katolickie” polactwo w Australii
Przyczynek do historii polactwa i
„Tygodnika Polskiego” w Australii z okazji 60-lecia istnienia pisma
Zakłamany obraz Polonii australijskiej
W Polsce i wśród Polaków na świecie jest w ogóle nieznana prawdziwa historia
Polaków w Australii. Króluje w kraju i w polonijnym świecie wiele mitów na
temat Polonii australijskiej. Mówi się, że Polacy i dzieje Polaków na
antypodach mogą być przykładem dla wszystkich innych Polonii świata – dobrego
zorganizowania, ogromnej aktywności i umiejętności wykorzystywania możliwości,
jakie stwarza państwo osiedlenia (Aneta Jezierska O Polakach na antypodach
„Nasz Dziennik” Warszawa 8.6.2006). W mediach prezentowany jest wręcz
idylliczny obraz Polaków w Australii.
Tymczasem prawda, której ciężko jest się przebić na światło dzienne, gdyż nie
są nią zainteresowane ani Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” (które zgodnie ze
swoim statutem powinno troszczyć się o nas i nam służyć), ani polskie media,
jest zupełnie inna. Oprócz bez wątpienia jasnych kolorów, w dziejach i
działalności Polonii australijskiej jest bardzo wiele ciemnych plam. Dużo
więcej niż tych jasnych…
Autor: Marian Kałuski
Gorzka prawda o Polonii australijskiej
"Katolickie"
polactwo w Australii
Przyczynek do historii polactwa i
„Tygodnika Polskiego”
w Australii z okazji 60-lecia istnienia
pisma
Zakłamany obraz Polonii australijskiej
W Polsce i wśród Polaków na świecie
jest w ogóle nieznana prawdziwa
historia Polaków w Australii. Króluje w kraju i w polonijnym świecie
wiele mitów na temat Polonii australijskiej. Mówi się, że Polacy i
dzieje Polaków na antypodach mogą być przykładem dla wszystkich
innych Polonii świata – dobrego zorganizowania, ogromnej aktywności
i umiejętności wykorzystywania możliwości, jakie stwarza państwo
osiedlenia (Aneta Jezierska O Polakach na antypodach „Nasz Dziennik”
Warszawa 8.6.2006). W mediach prezentowany jest wręcz idylliczny
obraz Polaków w Australii.
Tymczasem prawda, której ciężko jest się przebić na światło dzienne,
gdyż nie są nią zainteresowane ani Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”
(które zgodnie ze swoim statutem powinno troszczyć się o nas i nam
służyć), ani polskie media, jest zupełnie inna. Oprócz bez wątpienia
jasnych kolorów, w dziejach i działalności Polonii australijskiej
jest bardzo wiele ciemnych plam. Dużo więcej niż tych jasnych.
Mam nadzieję, że poniższy na pewno bardzo ważny dokument i zarazem
przyczynek do historii i faktycznego stanu Polonii australijskiej
umożliwi historykom i działaczom polonijnym na świecie bardziej
prawidłową ocenę działalności Polaków w Australii, że wywoła również
pożyteczną dyskusję na temat często tragicznych losów i problemów
Polaków na świecie. Ten temat nie powinien stanowić żadnego taboo.
Ci, którzy przemilczają tragedię wielu tysięcy Polaków na obczyźnie –
Polaków sterroryzowanych przez innych Polaków do tego stopnia, że
odbierają sobie życie, stają się jej współtwórcami! Biorą te
tragedie na swoje sumienie! Szczególnie katolicy polscy nie mają
prawa obmywać rąk w tej sprawie jak Piłat. Kościół polski nie ma
moralno-religijnego prawa milczeć w tej sprawie. Ignorując tę sprawę
będzie wspierał zło, utrwalał obecny stan rzeczy, obecny
pseudokatolicyzm wielu Polaków. Szkodząc tym samym samemu Kościołowi
polskiemu, który wchodzi w okres wielkiego kryzysu m.in. przez
upadek zasad moralności w samym Kościele (Kryzys powołań w polskim
Kościele Dziennik” 10.2.2009).
Przyszedł czas – najwyższy czas nie tylko na powiedzenie nagiej
prawdy o Polonii australijskiej, ale także na akcję mającą na celu
przerwanie obłędnej i tragicznej nienawiści między Polakami w
Australii. Może się do tego przyczynić wspólna i zdecydowana akcja
Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, polskiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych (Konsulatu Generalnego RP w Sydney) i polskich mediów
oraz polskiego Kościoła.
Chyba że celem Polaków w Kraju i instytucji krajowych jest to, aby
na emigracji Polak Polakowi był wilkiem. Tak jak jest to w tej
chwili.
List otwarty
Motto: Z całej
wiedzy, którą człowiek może i powinien posiadać jest
umiejętność życia na taki sposób, aby czynić jak najmniej
krzywdy i możliwie jak najwięcej dobrego
Lew Tołstoj
Humanizm to umiłowanie człowieka, nic więcej, ale tym samym
jest to zarazem polityka i bunt przeciwko wszystkiemu co kala
i bezcześci ideę człowieczeństwa
Tomasz Mann
Odrzucona ręka do zgody
29.1.2009
12.2.2009
Józefa Jarosz
„Tygodnik Polski” – Melbourne
Wiesław Słowik TJ
Polska Misja Katolicka w Australii
Moi wrogowie w Australii
Odpowiadam na Pani wysłany do mnie e-mail (22.1.2009), który był z
kolei odpowiedzią na mój e-mail do Pani z 19 stycznia br.
następującej treści:
Pani Józefo,
Załączam poniżej artykuł pt. „Rekordy nad rekordami Anieli Rados” z
prośbą o jego druk w „Tygodniku Polskim”.
Myślę, ze artykuł ten należy się p. Radoś, skarbniczce
Stowarzyszenia, w budynku którego ma swoją siedzibę „Tygodnik
Polski”.
Liczę również na Pani/Waszą przychylność w tej sprawie.
Akurat dzisiaj (19.1.2009) w polskim programie radia SBS mówiono o
tym, że w ostatni weekend była zorganizowana w Sydney konferencja na
temat przyszłości klubu polskiego w Ashfield. Apelowano od tygodni,
aby konferencją i klubem zainteresowało się młodsze pokolenie
Polaków. No i klapa. Młodsze pokolenie Polaków w Australii nie chce
się interesować sprawami polskimi.
Tym bardziej my powinniśmy być zjednoczeni i ciągnąć dalej ten
kierat tak długo jak tylko jest to możliwe.
60. rocznica założenia „Tygodnika Polskiego” (dawniej Katolickiego)
też nas do czegoś zobowiązuje. Tak jako Polaków i katolików!
Pozdrawiam,
Marian Kałuski
Jak widać z jego treści, sprawa druku mojego artykułu o p. Anieli
Radoś była sprawą drugorzędną; artykułu, który w normalnych
warunkach z chęcią wydrukowała by każda szanująca się redakcja pisma
polonijnego.
Dużo ważniejszą sprawę Pani zupełnie zignorowała, podobnie jak
rektor Polskiej Misji Katolickiej w Australii Wiesław Słowik TJ,
którego prosiłem o mediację. Jako osoba świecka mógłby tej mediacji
się nie podjąć. Ale jako osoba duchowna nie miał prawa jej odmówić!
Ciekaw jestem co by powiedzieli o zachowaniu się Wiesława Słowika TJ
prowincjał jezuitów, generał jezuitów i papież gdyby się
dowiedzieli, że on odmówił pośredniczenia w pogodzeniu zwaśnionych
stron – zwaśnionych katolików.
Godzenie się ludzi jest na pewno rzeczą chwalebną, a przede
wszystkim chrześcijańską (wszek chrześcijaństwo jest religią miłości
i Pan Bóg żąda od nas miłości bliźniego!). Pani, Pani Jarosz
ogłosiła na łamach „Tygodnika Polskiego”, że jest katoliczką
(pokazać Pani ten numer?). - Jak widać papier przyjmie każde
kłamstwo!
Wyciągnąłem do Was rękę do zgody jako dobry Polak i dobry katolik,
chociaż miałem duże wątpliwości natury moralnej czy powinienem
współpracować z takimi „ludźmi”, jakimi Wy jesteście. – To była w
zasadzie sprawa moralnie bez wyjścia, trudna do podjęcia takiej czy
innej decyzji. Jeśli zgodziłem się na podanie Wam ręki do zgody, to
tylko dlatego, że tego żąda ode mnie moja wiara katolicka, a także
łudziłem się, że może zmienicie się trochę na lepsze, że także
zostaniecie katolikami nie tylko „z gęby” ale i z czynów.
Co więcej, to nie ja Wam wszystkim wyrządziłem krzywdę, ale
wierchuszka polonijna wyrządziła mi wielką krzywdę wiele razy, a
także i „Tygodnik Polski” i Pani osobiście (w archiwum PAP „Polonia
dla Polonii” można przeczytać Pani PODŁE uwagi o mnie, zapewne
wypływające z Pani wiary „katolickiej”!). Namacalnych dowodów na to
jest aż za wiele!
Redaktor „Tygodnika Polskiego” z lat 1961-74 Roman Gronowski kłócił
się i gniewał na wiele osób, m.in. z red. Janem Duninem Karwickim,
Andrzejem Chciukiem (słynne „chciukinady” w „TP”), Tomaszem
Ostrowskim i to nieraz kilka razy (czego echa są w „Tygodniku
Polskim”), a nawet raz ze mną. Ale chociaż nie głosił publicznie, że
jest katolikiem, potrafił z ludźmi się godzić. Bo był to człowiek
przedwojennej kultury, przedwojennego wychowania. Wy jesteście
prawdziwymi dziećmi PRL-u w najgorszym znaczeniu tego powiedzenia! –
Trzymam ciągle w komputerze oryginalnie przesłyny mi e-mail od
członka redakcji „Tygodnika Polskiego”, w którym grozi mi pobiciem.
Rycerz Wiesława Słowika TJ!
W naturze człowieka-zwierzęcia jest
to, że jak wyrządzi –
szczególnie jak wyrządzi niesłusznie – krzywdę jakiemuś człowiekowi,
to jego opanowane przez czarta sumienie stara się szukać
usprawiedliwienia dla swojego postępku. Głównie przez portretowanie
swojej ofiary w ciemnych kolorach.
To jest to co Wy (wierchuszka polonijna) robicie ze mną. Oprócz
ciągłego wmawiania ludziom, że jestem „trouble maker” (człowiekiem
sprawiającym same kłopoty innym osobom), to ludzie, którzy mnie i
mojej rodziny wcale nie znają robią ze mnie np. pijaka (ci co mnie
znają wiedzą, że jestem abstynentem!), a nawet zboczeńca seksualnego
(ciekwe czy tę brednię-potwarz nie sieje znany mi PRAWDZIWY pedofil
w sutannie?!). W zależności od aktualnej potrzeby jestem dla Was
albo Żydem (i to rosyjskim!), albo antysemitą. Ale przede wszystkim
komunistą, chociaż nikt tego nigdy nie udowodni, że tak było czy że
tak ciągle jest. Dla polactwa każda osoba której nie lubią jest albo
Żydem, albo komunistą. Pokrzywdzeni przez Was przez ten zarzut
ludzie oddawali sprawy do sądu (zob. Leszek Zaczek Nazwanie
komunistą zniesławia „Tygodnik Polski” 16.2.1974), albo zaszczuci
odbierali sobie życie, jak np. w 1972 roku Roman Tarasin, prezes
Związku Polaków w Newcastle („Tygodnik Polski” 10.2.1973).
Słowo prawdy o wierchuszce polonijnej
Przed zbliżającym się kolejnym zjazdem delegatów Rady Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii redaktor sydneyskich „Wiadomości
Polskich” Jan Dunin-Karwicki w artykule pt. „Rozdroża Polonii
australijskiej” (30.1.1977, str. 1) pisze w podtytule, że: Odważna
krytyka ułatwić może wejście na właściwą drogę, a artykuł zaczął
taką uwagą: Gdy w społeczeństwie zanika
świadomość naczelnej idei,
która winna być źródłem inspiracji i impulsem jego zbiorowej
działalności to ogarnia to społeczeństwo zniedołężnienie. Wówczas
najczęściej na stolce wdrapują się karły społeczne i zaczynają
podgrywać olbrzymów. Dla tych miernot dominującym bodźcem ich
działalności jest nie dobro ogółu ale zaspokojenie własnej
próżności.
W dalszej części artykułu red. Dunin-Karwickie pisze, że
kiedy „Wiadomości Polskie” rozpoczęły kampanię „wolnego słowa” to
pismo naraziło się „niejednemu dygnitarzowi”. Wyszło na jaw, że
wielu naszych „działaczy” społecznych to są
jednostki „wielkie”, „święte”, „nieomylne” i „nietykalne” lub
przynajmniej takie mają same o sobie wyobrażenie. Okazało się, że
nie wolno „szargać świętości” i krytykować zwłaszcza naszych
ministrów (rządu emigracyjnego w Australii – M.K.), delegatów i
prezesów wszelkiego kalibru.
Ja jednak decyduję się w tym Liście otwartym na to, zgadzając się z
uwagą red. Dunin-Karwickiego, że odważna
krytyka ułatwić może
wejście na właściwą drogę. I nie chodzi mi w nim o lynczowanie Was i
naszych niektórych liderów (bo pamiętam słowa Pana Jezusa: „Niech
rzuci pierwszy kamieniem ten, który jest bez winy”), ale chcę
wierzyć, że poprzez odważną krytykę opartą na faktach, czyli na
PRAWDZIE, może ułatwię Wam i Polonii australijskiej wejście na
właściwą drogę. Bo życzę Polonii australijskiej wszystkiego
najlepszego, żeby była naprawdę najlepszą Polonią na świecie.
...............
Kim była i jest ta szkalująca i prześladująca mnie i szkodząca
Polakom w Australii wierchuszka polonijna? Mówi nam o tym m.in.
znany przedwojenny dziennikarz lwowski, a po wojnie mieszkający w
Australii Ludwik Kruszelnicki: Żrą się
Polacy w Anglii, żrą się
wzajemnie we Francji, w Niemczech, w Szwecji i w Ameryce, to
dlaczego nie mieliby się żreć tutaj w Australii? Dlaczego nasza
Australia miałaby być tym wyjątkiem? Jak historia polska długa i
szeroka, Polacy od niepamiętnych czasów zawsze żarli się wzajemnie i
tak już chyba zostanie na wieki wieków. Gdybyśmy się nie kłócili ze
sobą, nie bylibyśmy prawdziwymi Polakami (Ludwik Kruszelnicki Trzeba
otruć psa „Tygodnik Katolicki” – dziś „Tygodnik Polski”, Melbourne
11.11 1961).
A jak się żarto czytamy w „Tygodniku Katolickim” z 17.1.1953: ...w
Melbourne przewija się nieprzerwane pasmo kryzysów organizacyjnych.
O przyczynach aż przykro mówić i zaraz potem: Na zebraniu
informacyjnym Związku Polskiego w Nowej Południowej Walii (Sydney) 8
lutego doszło do awantur („T.K.” 21.2.1953); a około 20 lat później
czytamy w „Tygodniku Polskim” z 24.1.1970: ...O
„gorącej” atmosferze
zebrania niech świadczy fakt, że przewodniczący, mec. Chmielewski,
przerwał zebranie i opuścił salę nie mogąc w tych warunkach
przewodniczyć, a w numerze z datą 2.10. 1971, że podczas zebrania
zwołanego przez Tymczasowy Komitet ds. Odbudowy Zamku Królewskiego w
Warszawie (Dom Polski 12.9.1971) kilku
oponentów ustawicznie
przerywało tok obrad doprowadzając w końcu do ordynarnej kłótni.
Wydawano paszkwile, jak np. na Stowarzyszenie Polonia w Brisbane
(„Tygodnik Katolicki” 10.1.1953), a nawet nasi działacze polonijni
walkę między sobą przenosili poza Australię. W numerze wielkanocnym
ukazującego się w Niemczech „Polaka” ukazał się anonimowy paszkwil
na akurat sprawujących władzę działaczy polonijnych w Melbourne
(„Tygodnik Katolicki” 6.6.1953).
Mówi także o naszej niechlubnej
wierchuszce polonijnej zasłużony
działacz polski na Tasmanii Jerzy Malcharek w artykule
pt. „Krytyczna ocena dorobku 25 lat” („Tygodnik Polski”
16.2.1974): ...Niestety, gdy „obrośliśmy
w piórka”, rozpoczęły się
swary. Jak gdyby bakcyl niezgody opanował rzesze Polaków. Mimo
upływu wielu lat, nasza „góra” nie uzgodniła poglądów i nie
stworzyliśmy jednej reprezentacji. Rozpoczęły się spory ambicjalne,
zapanowała „tytułomania”. Odznaczenia (rządu londyńskiego – M.K.)
padały jak manna na pustyni. Nastał okres przypominający opowiadanie
Nowakowskiego z Ikaca o konduktorowej wąskotorowej i szerokotorowej.
Rozpoczęły się waśnie polityczne... Spory i „wykańczania” odbywają
się w imię walki o „wolność”. Wielkokrotnie są używane te same
metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm.
Wolność słowa stała się rzeczą problematyczną. Słowo „chrześcijańska
pokora” znikło ze słownika. Pokochaliśmy puste slogany...
I wreszcie uwaga samego redaktora
„Tygodnika Polskiego”, Romana
Gronowskiego o działaczach polskich w Wiktorii: ...polska Wiktoria
przysparzała sobie złej sławy niezgodą, zadawnionymi sporami i
animozjami, chaosem międzyorganizacyjnym – dzierżyła bodaj prym w
pielęgnowaniu najprzykrzejszych wad i schorzeń, jakie tu i ówdzie
cechują nasze życie zbiorowe („Wielki dzień Polonii wiktoriańskiej”
TK 22.9.1962).
Warto zapoznać się również z wyjątkowo
ostrą krytyką Polonii
australijskiej napisaną przez redaktora sydneyskich „Wiadomości
Polskich” Jana Dunin-Karwickiego w artykule pt. „Wiwisekcja Polonii
australijskiej” (21.9.1975) czy chociażby z artykułem Joanne
Finlay „Threats over Polish soccer interview” opublikowanym w
dzienniku australijskim „The Sydney Morning Herald” z 26 lutego
1982.
To tylko kilka spośród wielu podobnych tekstów, które ukazały się
kiedyś w „Tygodniku Polskim”. Kiedyś, bo dzisiaj odgórna cenzura czy
samocenzura Pani na druk krytycznych uwag o wierchuszce polonijnej
nie pozwala. Wszystko jest i musi być cacy. Słodkie aż do mdłości.
Czyli zafałszowane! W prasie PRL o reżymie komunistycznym pisano
również w samych superlatywach. - „Tygodnik Polski” nie jest obecnie
wiarygodnym źródłem informacji do historii Polaków w Australii!
A oto jak wyglądała i często nadal
wygląda praworządność polonijna w
Australii:
1. W sydneyskich „Wiadomościach
Polskich” z 17 czerwca 1956 roku w
artykule K. Bezubika pt. „Czy nowe rozdroże” czytamy, że w
organizacjach polskich w Australii działa
się metodą tryków i
obłudy, że są one dalekie od zasad demokratycznych. Statuty i
regulaminy, ujmujące życie organizacyjne w określone ramy i
prawidła, nikogo nie obowiązują i przez nikogo nie są
przestrzegane. – Gdyby Bóg chciał nam chociaż trochę powiedzieć coś
na ten temat, to dowiedzielibyśmy się wprost niesamowitych historii
i o niesamowitych łajdactwach popełnionych przez wielu prezesów.
Wielu z nich, jak również duchowni Wiesław Słowik i Rajmund
Koperski wiedziało i wie, że również i ja znam wiele ich grzechów –
i stąd ta ich wprost zwierzęca nienawiść do mnie.
2. W 1956 roku nastąpiło zawieszenie
działalności Zjednoczenia
Polskiego w Geelong (Wiktoria) z powodu niesubordynacji ze strony
sekretarza i skarbnika w zarządzie; sekretarz wysłał także listy
obraźliwe do szeregu Polaków (J.R. Macioszek Na niwie społecznej w
Geelongu „Wiadomości Polskie” 27.1.1957).
3. W 1970 roku redaktor ukazujących
się jeszcze wówczas w
Sydney „Wiadomości Polskich” Jan Dunin Karwicki dokonał prawdziwego
(a la południowoamerykańskiego) zamachu stanu w Radzie Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii;
4. Ponad 20 lat działał w Sydney
Związek Polaków Solidarność, mający
rzekomo ponad 1000 członków, kierowany przez p. Barbarę Odolińską,
który dysponował 10 czy 12 mandatami (na ok. 70) na zjazdach Rady
Naczelnej Polskich Organizacji w Australii; jego głosy decydowały o
wyborze prezesa (K. Łańcucki, J. Rygielski)!; kiedy 3 lata temu
zmarła p. Odolińska wraz z nią zmarła 1000-osobowa (!) Solidarność,
która okazała się być fikcyjnym tworem; niech mi nikt nie wmawia, że
o tej fikcyjności nikt nie wiedział! – Tą sprawą kryminalną powinna
się zająć odpowiednia instytucja australijska. Tak jak sprawą
głupiego utracenia Domu Polskiego w Melbourne (City) przez
wydawcę „Tygodnika Polskiego” policja australijska (psim obowiązkiem
zarządu było ubezpieczenie Domu, tak jak to zrobił Wasz partner,
pan Kiełbaska!). Niektóre zebrania wydawcy „Tygodnika Polskiego”
odbywały się również niezgodnie z prawem australijskim, co
potwierdziła na piśmie kontrolująca to australijska insytucja (list
N.F. Curry z Registrar of Building Societies Co-operative z
29.8.1977 w archiwum SHPA)!
5. Wydawca SPOŁECZNEGO „Tygodnika Polskiego” mianowała bez konkursu
kilku redaktorów pisma, a przed laty Federacja Polskich Organizacji
w Wiktorii za pieniądze rządu australijskiego (!) pracownika opieki
społecznej, łamiąc tym nawet australijskie przepisy.
Czy w życiu polskim w Australii coś
się zmieniło na lepsze w
ostatnim ćwierćwieczu, czy mamy lepszych prezesów i działaczy
społecznych? Bez wątpienia mieliśmy w tym okresie i mamy w
niektórych zarządach organizacji polskich dobrych ludzi, katolików
(chrześcijan) i Polaków. Jednak nie brak w tych szeregach ludzi,
którzy brali udział w awanturach sprzed 50 (!) czy 30 laty oraz
bardzo wielu nowych wilków w owczej skórze. Np. mam
kopię dokumentu
the Sittings of the County Court held at
21st day of March 1991, z którego dowiaduję się o skazaniu pewnego
Polaka (nazwisko podane) na 2 lata w zawieszeniu za wzbogacenie się
poprzez 7 wyłudzeń pieniędzy i 1 próbę wyłudzenia pieniędzy. Dzisiaj
osoba ta piastuje stanowisko prezesa jednej z najważniejszych
organizacji polskich w Australii!
Tak więc jednym z moich wrogów jest zwykły kryminalista! Ale czy w
gronie moich wrogów tylko on jeden jest kryminalistą (mam na myśli
także te osoby, które są kryminalistami, ale uniknęły wymiaru
sprawiedliwości)? Na pewno nie. O jednej osobie wiem, że była w
kolizji z prawem.
Z kolei z tekstu „Kilka pytań w związku z lipcowym zebraniem w Domu
Polskim w Wollongong” (Puls Polonii 24.7.2007) dowiadujemy się o
rzekomych nieprawidłowościach w prowadzeniu tego Związku.
Jednakże najbardziej krytyczną opinię o obecnej Polonii
australijskiej wystawił Tomasz Lis, dyrektor Departamentu
Konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, którą
wydrukował w streszczeniu Anety Jezierskiej dziennik krajowy „Nasz
Dziennik” z 8 czerwca 2006 roku. Dyrektor Lis na samym początku
obala mit, że Polonia australijska może być przykładem dla
wszystkich innych Polonii świata – dobrego zorganizowania, ogromnej
aktywności i umiejętności wykorzytywania możliwości, jakie stwarza
państwo osiedlenia. Uważa, że: „Obecnie największym... problemem
jest rozdźwięk międzypokoleniowy”. – Stara Gwardia, chociaż licząca
około lub ponad 80 lat, kurczowo trzyma się stołków prezesowskich
(np. wydawca „Tygodnika Polskiego”) i chce nadal utrzymywać rząd
dusz w polonijnej Australii – narzucać Polonii – dzisiaj w dużym
odestku już solidarnościowej - swoje zdanie, swoją wolę, a także
swoją nienawiść i zawiść. A patronuje jej w tym rektor Polskiej
Misji Katolickiej w Australii, jezuita Wiesław Słowik.
Zatrzymajmy się przy tej oto opinii Jerzego Malcharka o naszej
wierchuszce polonijnej: Wielkokrotnie są
używane (przez nią) te same
metody walki, które są używane przez naszego wroga – komunizm.
To bardzo ważne i prawdziwe stwierdzenie. Tak było i tak jest często
po dziś dzień. Dlatego w liście do Wiesława Słowika TJ napisałem
mniej więcej tak, że gdyby niektórzy nasi liderzy polonijni mieniący
się katolikami mogli czuć się tak bezkarnie jak czuli się oprawcy
PRL-owskiej SB, to by mnie po prostu zlikwidowano. Tak jak SB
zlikwidowało ś.p. ks. Jerzego Popiełuszkę.
Żeby zrozumieć to, że życie społeczno-polityczne Polaków w Australii
od samego początku zaistnienia bardzo dużej społeczności polskiej w
tym kraju zaraz po II wojnie światowej było jednym wielkim koszmarem
(potwierdzają to nie tylko roczniki „Tygodnika Katolickiego” –
„Tygodnika Polskiego”, ale i innych polskich pism z tego okresu)
trzeba cofnąć się do czasów powojennych w Niemczech, skąd przybyła
zdecydowana większość Polaków do Australii. Po klęsce Niemiec w maju
1945 roku powstało tam masę obozów dla Polaków, którzy zostali
wywiezieni do III Rzeszy przez hitlerowców na roboty przymusowe
podczas II wojny światowej oraz byli jeńcy wojenni, w których
przebywali późniejsi emigranci polscy w Australii do 1948-51. W
obozach tych władzę uchwyciły bardzo często ciemne typy, cwaniaczki,
jak również zwykli kryminaliści oraz – wstyd to mówić – wielu
przedstawicieli polskich przedwojennych partii politycznych i
inteligencji. A że jedno z porzekadeł mówi, że „z kim się zadajesz
takim się stajesz”, wielu dotychczas porządnych ludzi spośród
inteligencji polskiej wykoleiło się moralnie, a nawet stało się
kryminalistami! Wiele takich osób przyjechało do Australii. Polacy z
obozów w Niemczech zapamiętali dobrze te czasy, jak byli okradani i
terroryzowani przez polską administrację obozów. I to był bodajże
główny powód dlaczego ponad 90% przybyłych tu z Niemiec Polaków nie
włączyło się do budowania polskiego życia organizacyjnego w
Australii.
O tych sprawach pisał dobitnie w
australijskim „Tygodniku
Katolickim” ks. Wojciech Sojka w artykule „O dmuchaniu na zimne”
(20.7.1950): (Już w Australii)...od obozu
do obozu i od baraku do
baraku chodzi ta sama smutna lamentacja: - „Jest źle, bośmy tu na
emigracji nijak nie zorganizowani, a jak się tu w ogóle organizować?
Jeszcze raz się wystrychnąć na dutaka? Uwierzyć wymownym kandydatom
na wielkich prezesów i skarbników, co to najpiękniejszymi słowami
obiecują góry złota, a gdy się kasa napełni, to znika taki jeden i
drugi ptaszek, że go tajniacy nie znajdą, a choćby i znaleźli?
Grosika od takiego łotrzyka nie wyłuskasz, bo dawno wszystko puścił –
licho jedno wie na co i jak... Bo że nas kiwali, to kiwali.
Bezczelnie. I to nie żaden hitlerowiec, nie żaden SS-man, ale swoje
chłopy. Nieraz wysoko utytułowane... Śmietanka społeczna, tylko
kryminałem pachnąca, że fee!...”.
Jeszcze ostrzej na ten temat napisał redaktor „Tygodnika
Katolickiego” ks. Konrad E. Trzeciak: ...Trzeba
bowiem przyznać, że
komisje w Europie mało się interesowały stanem moralnym przyszłych
imigrantów i wskutek tego prześlizgnęły się tu do Australii
jednostki, które właściwie winny siedzieć w Europie za kratą...
(Rachunek sumienia „T.K.” 8.6.1950).
O tych sprawach czytamy również w Raporcie Egzekutywy Australijskiej
Partii Pracy z 1957 roku: że imigranci byli niedostatecznie
przesiani przez komisję imigracyjną, że niaraz mają wątpliwą
przeszłość (questionable records) lub uważają za swoich bohaterów-
liderów osoby będące w pewnych wypadkach kryminalistami.
Władze australijskie do końca 1951 roku deportowały do Niemiec 5
polskich kryminalistów („Tygodnik Katolicki” 1.12.1951); nie mam
danych o późniejszych deportacjach. W 1952 roku w australijskiej
prasie i radiu ukazało się szereg artykułów krytycznych pod adresem
polskich imigrantów („Tygodnik Katolicki” 13.9.1952). Powtarzały się
one przez wiele lat, na co ciężko pracowało również wielu naszych
tzw. działaczy społecznych.
Tak, wśród polskich działaczy w Australii od końca lat 40. XX w. do
końca lat 80 było dużo ciemnych typów – ludzi z ciemną przeszłością,
a nawet sporo zwykłych kryminalistów (są dwa rodzaje kryminalistów:
ci, którzy siedzą w więzieniu i ci, którzy ciągle chodzą na
wolności). To głównie spośród tego grona osób wywodzili się moi
najwięksi wrogowie – bezduszni „ludzie”. Swoją nienawiść do mnie
potrafili przeszczepić nawet niektórym emigrantom solidarnościowym.
Od stycznia 1992 roku nowym redaktorem „Tygodnika Polskiego” został
Michał Filek, przybyły do Australii w latach 80. Nie znałem go i on
mnie nie znał osobiście. Kiedy został redaktorem wybrałem się do
redakcji aby mu osobiście pogratulować objęcia stanowiska redaktora.
W redakcji zastałem jego poprzednika, a mojego następcę, red.
Jerzego Grot-Kwaśniewskiego. Kwaśniewski przywitał się ze mną i
przedstawił Filkowi. Ten spojrzał na mnie spode łba i... nie podał
mi ręki. Widziałem zażenowanie Kwaśniewskiego, chociaż on nie
należał do moich przyjaciół (był wychowankiem przedwojennej Polski,
a nie PRL-u!). Świadkiem tego była sekretarka administracj „T.P.”,
p. Teresa Szulc. Filek szczerze mnie nienawidził do końca, a na
jednym z zebrań rocznych wydawcy pisma w ich ówczesnym lokalu na
Collingwood chciał mnie nawet pobić, za to, że skrytykowałem jego
pracę redakcyjną (to była POWSZECHNA krytyka: chciał narzucić
czytelnikom swoje SKRAJNE zapatrywania polityczne; to
wówczas „Tygodnik Polski” został oskarżony w Australijskiej Radzie
Prasowej o antysemityzm!).
Polactwo
Dla mnie niedobrzy Polacy – krzywdzący drugich Polaków dla samej
satysfakcji krzywdzenia to nie Polacy, a tylko POLACTWO. Bo przecież
musi być zaznaczona różnica między dobrym, a niedobrym Polakiem,
między dobrym katolikiem polskim, a pseudokatolikiem – sługą
Szatana, których wśród elity polskiej w Australii mieliśmy i mamy
wielu; mieliśmy i mamy również kilku upadłych księży, jak np.
Wiesława Słowika TJ, Leonarda Kiescha TJ czy Rajmunda Koperskiego
OP. Zmarły w 1980 roku jezuita polski w Melbourne, o. Józef Janus,
nazywał tę naszą szatańską elitę „inteligencją na chwiejnych nogach”
i często ją gromił z ambony na polskich mszach w kościele św.
Ignacego w Richmond (są jeszcze ludzie, którzy to pamiętają).
Wśród polskich działaczy społecznych w naczelnych organizacjach
polskich w Australii mamy dwie grupy: prawdziwych społeczników i
trutniów. Trutnie, które z natury swej są niezdolne do owocnej pracy
społecznej!, to zazwyczaj osoby, które zdegenerowały się w obozach
polskich w Niemczech i których przez emigrację dotknęła degradacja
społeczna. Im wcale nie chodziło i nie chodzi o dobro Polski,
Polaków i sprawy polskiej oraz dobro Polaków w Australii. Im o nic
innego nie chodziło i nie chodzi jak o wywyższenie siebie wśród
Polonii – o bycie na tapecie dla zaspokojenia swojej próżności. Aby
być kimś „ważnym”.
Ci ludzie chorowali na „ważność” i manię wyższości. Clive S. Barry,
australijski urzędnik imigracyjny biorący udział w transportowaniu
na statkach czterech wielkich grup imigrantów z Niemiec do
Australii, w znanym tygodniku australijskim „The Bulletin”
(30.5.1951) w swoich refleksjach z tych podróży napisał, że bardzo
wielu Polaków przedstawiało mu się jako podsekretarze stanu
(wiceministrowie): ...odnosi się wrażenie,
że ludność Polski musiała
się dzielić na dwie klasy: podsekratarzy stanu i inni... i że nieraz
zachowywali się nieszlachetnie i nieuczciwie...; i o skłóceniu
między nimi na statku!
Prezesura w organizacji miała i często nadal ma zakryć przykry dla
nich fakt, że w życiu zawodowym pracują w fabryce czy są na
podrzędnych stanowiskach, chociaż niektórzy z nich mają dyplom
ukończenia wyższej uczelni. Trzymają się swej prezesury jak rzep
psiego ogona (Krzysztof Łańcucki był prezesem Rady Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii aż przez 18 lat!, a ustąpił dopiero
pod naciskiem opinii publicznej i ataku red. Michała Filka na niego
w „Tygodniku Polskim” na nieudolność i tragizm jego prezesury; to
była jedyna albo jedna z kilku uwag krytycznych o naszych liderach
w „Tygodniku Polskim” od 1977 r.). Ludzie ci przez swoją degradację
są zazdrośni wobec każdej wybijającej się osoby i nie pozwalają jej
realizować swoich ambicji życiowych na polu pracy społecznej wśród
Polonii. To jest główna przyczyna braku młodych i inteligentnych
ludzi w organizacjach polskich w Australii. Ile czułem wokół siebie
obrzydliwej zazdrości jak zostałem redaktorem „Tygodnika Polskiego”!
Powtarzam, tylko dlatego – przez głupią zazdrość - polskie życie
organizacyjne w Australii było i jest takie marne. I dlatego tyle w
nim było i jest kłótni i „wykopań” potencjalnych konkurentów –
ludzi, którzy mogliby zrobić coś dobrego dla nas, a tym samym usunąć
w cień jednego czy drugiego prezesa-trutnia. Tyle udanych prób
rujnowania życia osobistego nielubianych przez bandę ludzi.
A. i E. Kwiatkowscy tak to ujęli w swoim tekście
zatytułowanym „Stary hycel”: Wiemy, jak wygląda ta zorganizowana, a
właściwie zdezorganizowana społeczność polska. Federacja Polskich
Organizacji w Wiktorii – gdzie mieszka około 29 tysięcy Polaków –
liczy sobie zaledwie około 450 osób, a więc 28.500 Polaków nie
uznaje Federacji, jako reprezentacji. S(tanisław) Różycki (zawodowy
antykomunista, stojący obok Stefana Nowickiego na straży czystości
ideologicznej Polonii australijskiej – M.K.) nie uznaje nikogo,
tylko siebie, a inni nie uznają jego. Chyba, że uznają go jako Don
Kichota. Ta „zorganizowa społeczność” to kilku desygnowanych „prezesów”,
zajmujących się rujnowaniem życia społecznego, a nierzadko i osobistego innych”
(„Kurier Polski”, Sydney, Nr 3-4 1972).
Powtarzam za Kwiatkowskimi:
trutniom-prezesom i wielu tzw.
działaczom polonijnym wcale nie chodziło i nie chodzi o dobro
Polski, Polaków i sprawy polskiej oraz dobro Polaków w Australii, o
rozwój społeczności polskiej w Australii. Najlepszym na to dowodem
są słowa wypowiedziane przez sekretarza Spółdzieli Dom Polski w
Melbourne (to od 1977 r. wydawca „Tygodnika Polskiego”) Jerzego
Wyszogrodzkiego na zebraniu udziałowców (27.9.1953), że inteligencja
polska (tak określił czołowych działaczy polonijnych) zawiodła w
odniesieniu do zbiórki pieniędzy na budowę Domu Polskiego, podczas
gdy ludzie t.zw. prości dawali przykłady wzruszającej troskliwości i
przychylności sprawie rozwoju Spółdzielni („Tygodnik Katolicki”
10.10.1953). Z kolei w wydawanych w Sydney „Wiadomościach Polskich”
z datą 4 grudnia 1955 roku Zarząd Okręgu Związku Harcerstwa
Polskiego w Australii pisze: ...pismem
naszym z dnia 5.6.1955 l. dz.
77/55 prosiliśmy Prezydium Rady (Naczelnej Polskich Organizacji w
Australii) o poprcie akcji na rzecz młodzieży polskiej w Australii i
do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi, mimo przypomnienia.
Te trutnie spełniały i zapewne niektórzy z nich jeszcze dzisiaj
spełniają jedną bardzo hańbiącą ich rolę, skrycie ukrywaną – rolę
szpicli i donosicieli australijskiej służby bezpieczeństwa.
Przywódca Australijskiej Partii Pracy dr Herbert Evatt (1951-60)
oświadczył w Parlamencie, że australijska policja bezpieczeństwa
zbiera po cichu i zaocznie informacje o wielu obywatelach, a każdy
imigrant ma tam swoją teczkę („Wiadomości Polskie” 3.2.1957). – Kto
zapełniał te teczki informacjami o Polakach, niekiedy bardzo
podłymi: zwykły zjadacz chleba Kowalski czy niektórzy prezesi i
członkowie zarządów polskich organizacji?
To te trutnie starały się o podporządkowanie sobie mnie jako
redaktora „Tygodnika Polskiego”. Niekiedy brutalnie. Jednak nie
dałem się – wolałem stracić stanowisko redaktora niż być
czyimkolwiek pachołkiem, a tym bardziej naszych trutni. Moi następcy
podporządkowali się im (od 1977 roku drukujecie same pochwały o
nich). Stąd wypływała i wypływa u Was dodatkowa niechęć do mnie – do
człowieka, który w przeciwieństwie do Was moralnie się nie zhańbił,
nie podporządkował się niemoralnym i de facto antypolskim trutniom.
Was nie stać na polemikę ze mną i z tym co piszę (nie ma się temu co
dziwić, gdyż z PRAWDĄ ciężko jest polemizować!). Tak jak T.
Brzeziński („Wiadomości Polskie” 13.3.1960) jestem karany w zwykły
POLSKI sposób polemiczny, tj. nie argumentami rzeczowymi, ale
osobistymi szeptanymi atakami, mającymi mnie zdyskredytować w oczach
ludzi jeszcze nie będących moimi wrogami, albo straszycie sądami. A
wszystko to łączycie w przedziwny sposób ze swym rzekomym
katolicyzmem, ze swą niby służbą Bogu.
Ciekawe byłoby się dowiedzieć jakie były również kontakty niektórych
naszych rzekomo antykomunistycznych liderów czy innych wysoko
postawionych osób z Konsulatem PRL w Sydney i PRL-owskimi służbami.
Bo że były to więcej niż pewne. Na tzw. Liście Wildsteina jest kilka
nazwisk późniejszych działaczy polonijnych w Australii, z których
wszyscy byli i są moimi wrogami, chociaż niektórzy z nich wcale mnie
osobiście nie znają i nie doznali ode mnie żadnej krzywdy!
Również jest pewne, że po 1989 roku Polonię australijską
podporządkowano pomagdalenkowej sitwie rządzącej Polską czy raczej
PRL-bis. Nie wierzę, że zgoda naszych dotychczasowych zawodwych
działaczy antykomunistycznych na to, aby prezesem Rady Naczelnej
Polskich Organizacji w Australii został były członek PZPR Janusz
Rygielski nie była ukartowana przez kogoś w Polsce (rządzili tam
wówczas Aleksander Kwaśniewski jako prezydent i rząd postkomunistów)
i narzucona naszym liderom.
Pierwszego konsula generalnego rzekomo już wolnej Polski – dra
Grzegorza Pieńkowskiego przekonywałem do tego, aby służył WSZYSTKIM
Polakom w Australii. To przekonywanie odbiło się jak groch o ścianę –
jednym uchem mu weszło i drugim uchem zaraz wyszło. Służył, jak i
jego następcy, tylko tym, którym miał czy chciał służyć. A poza tym
wielu naszych liderów wiedziało jak ich skorumpować. Takie metody
stosowano wszędzie już od najdawniejszych czasów. Dlaczego nie mieli
by korzystać z nich również niektórzy liderzy polscy w Australii, a
ich beneficjentami nie mieli być niektórzy konsulowie polscy?! (Jak
Federacja przywłaszczyła sobie konsula „Sprawy Polaków” Nr 21, 1995,
str. 16).
Pragnę tu mocno podkreślić, że również między komunistycznym
Towarzystwem Łączności z Polonią Zagraniczną „Polonia” a obecnym
Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska” nie ma żadnej (najmniejszej!)
różnicy. „Wspólnota Polska” tak jak dawna „Polonia” służy tylko i
wyłącznie „samym swoim” tylko tyle, że z drugiej strony barykady i
równie jak „Polonia” nie ma zielonego pojęcia o sprawach i
problemach polonijnych. A najmniej interesuje ją służenie WSZYSTKIM
Polakom na świecie i rozwiązywanie naszych problemów. Kiedy w 2007
roku spytałem redaktora portalu „Wspólnoty Polskiej” - „Świata
Polonii” Andrzeja Grzeszczuka dlaczego w ich portalu nie ma forum,
na którym w sposób kulturalny można by było prowadzić dyskusje na
tematy związane ze sprawami i problemami Polaków na świecie, to mi
odpisał, że takie forum powstanie (trzymam w komputerze i na
dyskietce ten e-mail). Nie powstało przez dwa lata i na pewno nigdy
nie powstanie. Bo od tych spraw „Wspólnota Polska” ucieka jak diabeł
od święconej wody. W sprawach polonijnych triumfuje zakłamanie;
przekazywany jest nam fałszywy obraz Polonii.
Winę za to ponosi długoletni jej prezes (przez 18 lat!), prof.
Andrzej Stelmachowski – jeden z bohaterów magdalenkowych rozmów z
komunistami (Wikipedia.pl), gdzie, jak można przypuszczać,
dyskutowano również o tym jak opanować Polonię, jak wpłynąć na nią,
aby zaakceptowała PRL-bis. Przecież upadek Towarzystwa „Polonia” i
natychmiastowe powstanie „Wspólnoty Polskiej” odbyło się na pewno
zgodnie z jakimś planem. Przecież ktoś musiał zadecydować o tym, że
jej prezesem zostanie prof. Andrzej Stelmachowski, człowiek, który
całe swoje życie (w chwili wyboru na prezesa miał 65 lat!) nie miał
nic wspólnego z Polakami na emigracji i na pewno niewiele o nas
wiedział. Dlatego od 1990 roku cieszą się względami
Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” tylko ci, którzy na tę współpracę
poszli! Inni, jak np. Światowa Rada Badań nad Polonią czy ja, są
ignorowani, a nawet zwalczani.
To skandal, że Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” uznaje za JEDYNĄ
reprezentację Polaków w Australii Radę Naczelną Polonii
Australijskiej i Nowozelandzkiej, która reprezentuje najwyżej 10-20%
Polaków mieszkających w tym kraju i nie zrzesza wszystkich
organizacji polskich działających na piątym kontynencie (w Nowej
Zelandii nie reprezentuje większości organizacji: zob. Marian
Kałuski „Polacy w Nowej Zelandii” Toruń 2006). A jeszcze większym
skandalem jest to, że to nie jakiś komitet związany ze „Wspólnotą
Polską” decyduje kto z Australii (czy z innego państwa) będzie
uczestniczył w Zjazdach Polonii i Polaków z Zagranicy, a tylko
decyzją zarządu „Wspólnoty Polskiej” decyduje o tym np. Rada
Naczelna Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej. Efektem tego jest
to, że w zjazdach tych nie uczestniczą osoby, które powinny w nich
uczestniczyć i swą obecnością czynić z nich pożyteczne
przedsięwzięcia na rzecz Polonii, ale „sami swoi” lub „kumoszki z
Windsoru”. Wśród delegatów na III Zjazd w Warszawie w 2007 roku było
właśnie kilka „kumoszek z Windsoru”. Zjazd
taki kosztuje miliony złotych, a ich efekt jest prawie żaden! Ot „sami swoi” –
3000 ludzi! - często wypowiadali banały, pojedli sobie i popili oraz poszli do
kina za pieniądze polskiego podatnika.
Np. z magazynu „Wspólnota Polska” (Nr
5/2007) dowiadujemy się, że na
III Zjeździe Polonii został przejęty wniosek o Przekształcenie
strony internetowej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w interaktywne
forum wymiany doświadczeń i informacji (wcześniej ja to sugerowałem
w portalu PAP „Polonia dla Polonii”). – Dzisiaj mamy już 2009 roku.
Czy wniosek został wykonany? – Nie!
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” często współpracowało i
współpracuje z działaczami polonijnymi (rozrabiaczami i ludźmi bez
żadnych zasad moralnych), którym żaden dżentelmen i prawy Polak nie
podałby ręki.
Czy nikt z grona tak wielu działaczy Stowarzyszenia „Wspólnota
Polska” naprawdę nie dostrzega tego, że swoją działalnością często
sieje lub wspiera nienawiść między Polakami na świecie, pracując tym
samym nad tym, aby słuszne było powiedzenie „Polak Polakowi
wilkiem”?
Niech Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” udowodni mi, że tak nie
jest, to ich oficjalnie przeproszę.
Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” jest nam potrzebne, ale nie takie,
jakim jest dzisiaj. Dzisiaj w swej pracy jest wierną kopią
reżymowego Towarzystwa „Polonia”, synekurą dla niektórych osób,
rozbija Polonię i wyrzuca w błoto wiele z tych kilkudziesiąciu
milionów złotych, które dostaje od rządu. Uczciwa dyskusja na ten
temat bezstronnych Polaków na emigracji potwierdziła by to co tutaj
napisałem (udało mi się zebrać trochę wypowiedzi na ten temat).
Jeśli poruszam te sprawy tutaj to tylko dlatego, że „Tygodnik
Polski” popiera obecne status quo w odniesieniu do
Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, działając serwilistycznie wobec
Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej.
Polak Polakowi wilkiem
Wrogość okazywana mi przez wielu „ludzi” z polonijnego świecznika w
Australii ma również i drugie źródło, o którym marginesowo już
wspomniałem. Jest nim zawiść. Bowiem przy mnie (biorąc pod uwagę
chociażby tylko moje osiągnięcia pisarskie – 16 książek po polsku i
po angielsku wydane w Australii, Anglii, USA i Polsce, często przez
renomowane firmy wydawnicze) bardzo wielu z nich to, niestety,
zwykłe szaraki. I moje osiągnięcia ich i Was bolą. Bowiem już w XV
wieku Jan Długosz w swej „Historii Polski” napisał, że złą cechą
Polaków jest bezinteresowna zawiść. A w portalu onet.pl w
komentarzach po artykule: "W ONZ Rice straciła twarz" (13.1.2009)
jeden z internautów pisze: „KAŻDY ŻYD ZA ŻYDEM W OGIEŃ PÓJDZIE!!! TO
ICH POZYTYWNA CECHA, której wielu Polakom brakuje. Niektórzy Polacy
swoich rodaków prędzej za złotówkę by w łyżce wody utopili niż
pomocną dłoń podali”.
Warto zapoznać się również z treścią artykułu Wojciecha Wencla „Z
dziejów nienawiści w Polsce”, który wydrukował
dziennik „Rzeczpospolita” 26 grudnia 2008 roku oraz z BARDZO WAŻNYM
artykułem pt. „Tylko wojna może nas połączyć” (Wirtualna Polska
14.10.2008), w którym czytamy m.in., że według opinii wielu
Polaków ...łączy nas nienawiść do samych
siebie. Największym wrogiem
Polaka jest drugi Polak... Polacy nie potrafią żyć w zgodzie i
przyjaźni. Na pytanie: Czy coś Polaków łączy jest krótka odpowiedź:
nie! ...to taka nasza przypadłość narodowa, że człowiek człowiekowi
wrogiem... Cechą Polaków jest donosicielstwo i pazerność, głupota,
nietolerancja, mentalne zacofanie, egoizm, zabobonność, zawiść,
kłótliwość, fałszywość, obojętność, ignorancja.
Przypominam: to są krajowe opinie Polaków o Polakach!
Również red. Gugała w komentarzu opublikowanym w „Wirtualnej Polsce”
(9.12.2008) pt. „Dlaczego Polak nienawidzi obcych?” pisze, że:
Agresja, brak zaufania, bezinteresowna
zawiść, zazdrość i zwykła
nienawiść bliźniego – to dominujące cechy polskiego podejścia do
sąsiadów... tylko około 10% z nas jest w stanie zaufać komuś spoza
najbliższej rodziny… Tu aż się prosi o pytanie, jak to możliwe w
kraju, w którym co niedziela miliony wiernych wymieniają w
kościołach znak pokoju?... Dlaczego nienawidzimy obcych i każdego (z
nas), kto się choć trochę wybił? Dlaczego gardzimy ludźmi, którzy w
jakimś momencie byli lepsi od nas? Odważniejsi, bardziej prawi,
niezłomni, mądrzejsi?... Tylko od święta umiemy się skupić wokół
kogoś lepszego niż nasza przeciętna szara masa. U nas tylko jak
trwoga – to do Boga a na co dzień – tylko puste rytuały…
Tak, tacy są niestety w większości Polacy i głównie dlatego tak
tragiczne były losy Polski i narodu polskiego. To przez nas samych z
największego obszarowo kraju Zachodniej Europy (zachodniej
cywilizacji) doprowadziliśmy do wymazania Polski z politycznej mapy
Europy.
Ostatni rok Wielkiej Nowenny Tysiąclecia (1956-65), ogłoszony przez
kard. Stefana Wyszyńskiego, był poświęcony walce z naszymi wadami
narodowymi. – Ta walka nic nie dała, pomimo tego, że ponad 90%
Polaków uważa się za katolików.
To są jednak ogólne uwagi o zawiści występującej u wielu Polaków.
Ale może Polonia australijska jest pod tym względem lepsza? Dobrze
by było gdyby tak było, ale tak nie było i nie jest. W „Tygodniku
Katolickim” z 10 sierpnia 1950 roku, a więc kiedy jeszcze
przyjeżdżali do Australii emigranci polscy z Niemiec (1948-51), z
artykułu pt. „Polak Polakowi wilkiem”, a podpisanego Gaweł
dowiadujemy się, że już wtedy, kiedy niektórym Polakom trochę lepiej
się poszczęściło w nowym kraju, hulała na dobre zawiść: ...Niech
tylko który z Rodaków pocznie się wybijać, dorabiać, posuwać w
hierarchii społecznej, a już „usłużne” dłonie braterskie ściągają go
gwałtem w dół.
Trzynaście lat później w „Tygodniku Polskim” ukazał się artykuł
redaktora pisma Romana Gronowskiego pod tym samym tytułem - „Polak
Polakowi wilkiem” (16.11.1963), w którym czytamy: …Czy wiecie skąd
się bierze zamożność i bogaty dorobek innych grup narodowościowych –
Ukraińców, Niemców, Rosjan, Greków czy Włochów? Bo ich ambicją
narodową jest popieranie swoich! U nas jakże częstym zjawiskiem jest
mijanie swoich! A przecież polska firma nie weźmie od Ciebie ani
pensa więcej za swe usługi – więc zastanów się, dlaczego nie dajesz
jej zarobić? Przez głupią zawiść („niech on się na mnie nie
dorabia”) czy przez jeszcze głupszy oportunizm? Podcinamy gałąź, na
której siedzimy….
I tak jest po dziś dzień. Sam to doświadczyłem wiele razy.
Niech Pani i Wiesław Słowik TJ oraz wszyscy moi wrogowie zechcą
spojrzeć uczciwie w swoją duszę. Jestem pewny, że stwierdzicie, że
to co pisze „Wirtualna Polska” o Polakach i Gaweł, jak ulał dotyczy
i Was. No bo wszak jesteście nie tylko Polakami, ale i „katolikami”.
W przeciwieństwie do Was ja do tego niestety typowo polskiego
i „katolickiego”grona Polaków się nie zaliczam i nikt nie może mnie
tam zasadnie wcisnąć. I cieszę się, że nie jestem jedynym prawym
Polakiem w Australii i na świecie. Chociaż jesteśmy w mniejszości
jest nas miliony. W swoim życiu spotkałem bardzo wielu dobrych
Polaków. I niekiedy wiele im zawdzięczałem i zawdzięczam. Wśród nich
byli także prawdziwi słudzy Boga, jak np. śp. o. Marcin Chrostowski
OP (zm. 1974) – szlachetny i święty człowiek! Pomagał ludziom,
odwiedził każdego Polaka w szpitalu, brał udział w życiu społecznym
(!), chodził w podartych butach (dosłownie!) i jeździł starym
samochodem, takim gruchotem, że jak zmarł to samochód poszedł od
razu na złom (może to potwierdzić chociażby pani Dubczyk z North
Sunshine, której mąż reperował bez przerwy ten samochód, a i zapewne
inne osoby).
Mówiąc także o „wierchuszce
polonijnej” nie mam oczywiście na myśli
wszystkich jej członków, gdyż wśród nich byli i są również ludzie
prawi, zasłużeni, patrioci polscy, z którymi niekiedy
współpracowałem; współpracowałem blisko np. z Polakami w Sunshine,
na Tasmanii, Newcastle i Maitland. Związkowi Polaków w Maitland
przewodził przez bardzo wiele lat ś.p. Feliks Dangel, wielki
człowiek, Polak, a przede wszystkim prawdziwy działacz społeczny z
charyzmą. Ta mała grupa Polaków (zaledwie 60 rodzin polskich) pod
jego przewodnictwem dokonała wielkich rzeczy. 25-lecie działalności
Związku i ich wielkie osiągnięcia opisałem w dwujęzycznej
pracy „Polacy w Maitland – Poles in Maitland” (Maitland 1983).
Powiem więcej: jestem dumny z wielu powodów, że jestem Polakiem. A
mieszkając w wieloetnicznej Australii przekonałem się, że w każdym
narodzie są ludzie dobrzy i źli i że Polacy jako tacy do najgorszych
ludzi wcale nie należą.
Nie zmienia to faktu, że miliony z nas to źli ludzie, Polacy i
katolicy. A brudna piana jest zawsze na górze – zawsze się pcha na
górę. Także na wierzchołek naszego życia polonijnego. I to jest nasz
tragizm. Pogłębiany tym, że mało jest wśród nas ludzi odważnych do
walki ze złem wśród zorganizowanej Polonii australijskiej. Na tym
żerowali i żerują trutnie i przez to triumfują.
Jednak ten triumf sławy Wam nie przyniesie. Przyjdzie czas, że
słusznie zostaniecie wyrzuceni na śmietnik Historii, bowiem „oliwa
zawsze na wierzch wypływa”, czyli że PRAWDA zawsze zwycięża. Ten
List jest także dowodem na to.
Słudzy Boga czy Szatana?
To pytanie dotyczy jezuity i obecnego rektora Polskiej Misji
Katolickiej w Australii Wiesława Słowika i dominikanina Rajmunda
Koperskiego, którego nie ma już w Australii.
Jeśli chodzi o jezuitę Wiesława Słowika, którego obwiniam za wiele
zła królującego wśród Polaków w Melbourne, to moja matka, osoba
bardzo religijna, w ogóle go nie zna. Widziała go kilka razy na
jakiś uroczystościach religijnych czy polskich i pamiętam jak kiedyś
mi powiedziała, że „Temu księdzu źle patrzy z buzi. Nie podoba mi
się ten człowiek”. – I tak jest, szczególnie jak ma kontakt ze mną.
Widać, że jest zadufany w sobie, butny i arogancki. Tak jakby chciał
mi powiedzieć: „Mam cię gdzieś. Nic mi zrobisz!” (czytam to w jego
oczach za każdym razem naszego spotkania).
I właśnie ta jego butność, ta arogancja, jakże daleka od
chrześcijaństwa (!), dodatkowo mnie przekonują (bo o innym powodzie
poniżej), że nie jest to sługa Boży, a tylko sługa Szatana.
Wiesław Słowik TJ gdyby miał chociaż odrobinę przyzwoitości w sobie,
to zrzuciłby sutannę. Bowiem jak bezbożnik może być kapłanem – sługą
Bożym, nauczycielem wśród ludu o Dobrej Nowienie?! – Ale on jej nie
zrzuci. Został i jest kapłanem dla chleba. Bez trudu mającego, a
poza tym najlepszego i to nie tylko z masłem i szynką, ale i
rosyjskim kawiorem, który popija najlepszym francuskim szampanem.
Podczas gdy wspomniany wyżej o. Marcin Chrostowski OP mieszkał w
wynajmowanym jednym pokoju u polskiego organisty, to jego następca
Rajmund Koperski OP kupił sobie dom (oczywiście za pieniądze
parafian), miał swojego ogrodnika, sprzątaczkę, kucharkę,
sekretarkę, a może i jedną kobietę więcej (chodziły takie słuchy –
daję na to najświętsze słowo honoru) oraz FOTOGRAFA, który latał
podczas mszy i uroczystości robiąc mu zdjęcia. Sekretarka Marzenna
Piskozub zbierała dwa razy w roku wśród parafian pieniądze na
pokrycie kosztów urlopów dla Koperskiego OP (spędzał je w Australii,
którą wyjątkowo dobrze poznał i za granicą), mówiąc, że „księdzu
należy się urlop”. Kiedy my - parafianie (również i ja!) kupiliśmy
mu nowy samochód, to go zaraz sprzedał i kupił sobie luksusowy
samochód (Marzenna Piskozub może nam coś na ten temat powiedzieć,
chociaż nie tylko ona)! Jak to mówiono w Polsce za moich czasów:
życie jak w Madrycie!
Zatrzymując się jeszcze przy temacie samochodu, który parafianie
kupili Rajmundowi Koperskiemu OP i który on zaraz wymienił na
bardziej luksusowy samochód, to kiedy w jednym roku pojechał na 3-
miesięczny urlop do Polski, księdzu, który go zastępował (werbista
Dłużniewski z Papui Nowej Gwinei) nie zostawił kluczy do tego
samochodu, gdyż obawiał się, że ks. Dłużniewski mu go zniszczy.
Stwarzało to wielki kłopot dla ks. Dłużniewskiego i parafian, gdyż
musiał on odprawiać msze dla Polaków w Nth Sunshine o 10 rano i w
Yarraville o 12 w południe. Bez samochodu było to niemożliwe.
Wówczas parafianie (ja w tym udziału nie brałem) poszli na skargę do
prowincjała czy przeora dominikanów australijskich w Camberwell.
Ten natychmiast wydał polecenie p. Piskozub oddania mu kluczy
(wówczas okazało się, że samochód wbrew regule zakonnej nie był
własnością zakonu, a tylko Koperskiego OP!), które przekazał ks.
Dłużniewskiemu.
Jakże innym od Koperskiego OP człowiekiem i kapłanem jest jego
następca, o. Dominik Jałocha OP. To naprawdę wielki człowiek,
katolik i Polak. Pan Jezus powiedział: „Po owocach ich poznacie”.
Samo dzieło polonijne o. Dominika jest imponujące. Niech każdy
pojedzie do Polskiego Ośrodka w Albion i zobaczy tamtejszą szkołę
polską – największą w Melbourne, z własnymi klasami i świetnie
urządzoną (włącznie z komputerami) oraz pomnik Jana Pawła II. To
jego dzieła i nie jedyne. Oczywiście pomogło mu w realizacji tych
przedsięwzięć wiele osób, ale bez Niego tej szkoły by nie było.
Tymczasem Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii i „Tygodnik
Polski” (m.in. przez syndrom Koperskiego-Piskozub) o. Dominika
nienawidzą tak mocno, jak nienawidzą mnie! Nienawidzicie Go, gdyż
On – jako jedna osoba - swoją energią, poświęceniem, pracą i
osiągnięciami obnaża Waszą (dziesiątek osób) NICOŚĆ! – Tak, zawiść i
nienawiść ludzka są bezgraniczne!
Podobnie luksusowo żyje sobie Wiesław Słowik w obszernej piętrowej
rezydencji przy 23 Clifton Street w Richmond, z wszelkimi wygodami i
udogodnieniami, również podróżami. A na dokładkę od parafian zgarnia
całe worki pieniędzy. I stąd – przez bogactwo wielu księży - wzięło
się powiedzenie: „kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie dobodzie”.
Słowik urodził się w 1944 roku w biednej rodzinie w Starej Wsi koło
Brzozowa. Słynna „nędza galicyjska” była i jego udziałem. Jest tam
nowicjat jezuitów. Przypuszczam, że jego matka rózgą zagnała tam
Wiesia. Tak myślę, bo w 2006 roku w drodze (komunikacja autobusowa)
z Sanoka do Rzeszowa, zatrzymałem się w Starej Wsi, aby odwiedzić
ciekawe muzeum jezuitów. Spotkani tam dwaj młodzi jezuici nic nie
słyszeli o Słowiku. Ale później w sklepie, starszy pan pomagający
synowi w jego prowadzeniu, zapytany o Słowików wiele mi nie
powiedział, ale z uśmiechem na ustach powiedział mi, że Wiesio jako
młodzieniec latał za dziewczętami.
Poniższy fakt to jeszcze jeden
przykład na upadek moralny tak
Wiesława Słowika TJ jak i Rajmunda Koperskiego OP.
Otóż jestem autorem jedynej książki polskiej wydanej w Australii
o „polskim” papieżu Janie Pawle II – „Jan Paweł II. Pierwszy Polak
papieżem” (Tow. Przyjacią KUL, Melbourne 1979). Książka ta miała
drugie – poszerzone i bogato ilustrowane wydanie w Ameryce
(Wydawnictwo „Promyk” Filadelfia 1980), a jej obszerny
rozdział „Kościół katolicki w PRL” ukazał się w „Zeszycie
Historycznym Nr 10”, które były wydawane w ramach serii „Materiały
do historii PRL”, wydawanych w tzw. trzecim obiegu (nielegalnie)
przez antykomunistyczną Unię Nowoczesnego Humanizmu w Warszawie.
Dodam tu, że wydanie tej książki w Melbourne zostało sfinansowane
przez większość księży polskich w Australii. W 1986 roku
przyjeżdżał z pielgrzymką do Australii papież Jan Paweł II, który
miał spotkać się również z Polakami. Zawiązał się specjalny
wielosobowy Komitet; głównym organizatorem spotkania został Wiesław
Słowik TJ. Przez Słowika TJ i Koperskiego OP, którzy mnie
nienawidzą, nie poproszono mnie do wejścia w skład tego Komitetu.
Znalazło się w nim szereg prezesów-trutni i nic nie znaczących
płotek, ale nie jedyny polsko-australijski autor książki o papieżu. –
Czy to nie skandal?! Czy tak postępują prawdziwi słudzy Boga?
Tylko i wyłącznie przez nienawiść do mnie Wiesław Słowik TJ pominął
mnie – moje osiągnięcia literacko-naukowe i inne również w
filmie „Polacy w Wiktorii” (2006), do którego napisał scenariusz i
którego był reżyserem. Np. mówiąc o Pawle Edmundzie Strzeleckim
pokazał Wzgórza Strzeleckiego w Gippsland, pomniki Strzeleckiego,
oczywiście autora książki o Strzeleckim – Lecha Paszkowskiego
z „grona samych swoich”, a nawet piekarnię o nazwie Strzelecki,
drogę Strzelecki Highway, hotel Strzelecki Motor Inn i szereg innych
rzeczy australijskich o nazwie Strzelecki. Nie pokazał jednak
AUSTRALIJSKIEGO znaczka ze Strzeleckim, który w wersji angielskiej
filmu byłby dobrą reklamą Strzeleckiego wśród Australijczyków.
Dlaczego Wiesław Słowik tego nie zrobił? Bo wówczas musiałby
wspomnieć, że wydanie znaczka przez Australia Post w 1983 roku było
tylko i wyłącznie zasługą Mariana Kałuskiego. – Nieetyczne
zachowanie Słowika TJ jest tym większe, że film ten powstał za
pieniądze rządowe (podatnika australijskiego, a więc także i moje) i
miał on obowiązek podejść do tej pracy bezstronnie.
Wieław Słowik TJ i Rajmund Koperski OP to wielcy przyjaciele, co się
dzielą jednym orzeszkiem. Ich przyjaźń cementuje zapewne wspólne
służenie złu i walka z ich wspólnymi przeciwnikami
(przedstawicielami dobra). Słowik bojkotuje i zwalcza mnie –
Koperski też. Z tym że ten bojkot mnie zapoczątkował Rajmund
Koperski.
W 1977 roku Stowarzyszenie Polskich Kombatantów Koło Nr 3 w
Melbourne obchodziło 25-lecie swego istnienia. Z tej okazji na
początku 1978 roku prezes tego Koła, Roman Zemsta-Maszynowski
poprosił mnie o pomoc w opracowaniu okolicznościowej jednodniówki.
Mając bliskie kontakty z wieloma kombatantami, z których wielu
okazywało mi dużą życzliwość, a nawet i pomoc w niektórych sprawach,
zgodziłem się na jej współredagowanie z p. Zemstą-Maszynowskim.
Rajmund Koperski był kapelanem Koła SPK. Zaraz po zerwaniu ze mną
przyjaźni, będąc w jeszcze większej przyjaźni z Zemstą-Maszynowskim,
załatwił odsunięcie mnie od dalszej pracy redakcyjnej. Wkrótce
ukazała się jednodniówka pt. „25-lecie Stowarzyszenia Polskich
Kombatantów Koła Nr 3 w Melbourne” (Melbourne 1979). Na ostatniej
stronie (70) zamieszczono informację: Całość
opracował kol. Roman
Zemsta-Maszynowski z pomocą O. R.Koperskiego O.P. – Nie podziękowano
mi, chociaż w samej jednodniówce - na stronie 22 jest wyraźny ślad
mojej pracy – inicjały: M.K. (Marian Kałuski). O mojej pomocy
wiedziało jednak wielu kombatantów, którzy oburzeni zachowaniem się
Romana Zemsty-Maszynowskiego i Rajmunda Kopreskiego OP, załatwili,
że zarząd wysłał do mnie (1.2.1979, L.dz. 68/79) oficjalne
podziękowanie następującej treści: Szanowny Panie. W wykonaniu
postanowienia Zarządu Koła, przesyłam Sz. Panu za włożony trud w
pomocy redagowania „Jednodniówki” S.P.K. należne podziękowanie.
Kreślę się z szacunkiem. Za zarząd Koła – J. Mikitczuk,
Sekretarz.
Jesteśmy świadkami kryzysu wiary wśród katolików. Ten kryzys w
bardzo wielu przypadkach powodują swoim zachowaniem i życiem tacy
kapłani jak właśnie Wiesław Słowik TJ czy Rajmund Koperski OP.
Gdyby Wiesław Słowik TJ był prawdziwym sługą Bożym, to sprawy
Polonii w Melbourne, gdzie ma duży mir wśród wielu ludzi na
świeczniku, mogły by wyglądać inaczej – przypuszczam, że dużo lepiej
(taki kram jaki pan). Ale on ma jakąś przyjemność paprać się w tej
polonijnej zgniliźnie moralnej. To super-Piłat! Tam gdzie jako
kapłan powinien działać energicznie, ZAWSZE obmywa ręce! Popiera
Was w mojej sprawie dlatego, że mnie szczerze nienawidzi (po
katolicku?!), za to, że byłem świadkiem jego – jako kapłana, a nie
człowieka! - największego upadku moralnego (mam oryginalne listy
swoje i abpa F. Little w tej sprawie!; Słowikowi wówczas nie spadł
ani jeden włos z głowy, gdyż w Kościele było i jest wiele tysięcy
księży, u których grzech cudzołóstwa jest chlebem powszednim (zob.
Katarzyna Wiśniewska Kłopoty z celibatem
„Gazeta Wyborcza”
25.1.2009), a zgodnie z powiedzeniem: „k...a k..wie łba nie urwie;
już papież Paweł VI, zmarły w 1978 r., powiedział, że „Swąd Szatana
wślizgnął się do Kościoła”). Niestety, to nie żaden sługa Boży, to
sługa Szatana! On nie wierzy w Boga, bo gdyby wierzył to była by w
nim bojaźń Boża.
Ja nie jestem jedynym krytykiem Wiesława Słowika TJ. Jest ich bardzo
wielu. Już lata temu p. Dobrostański powiedział mi, że Wiesław
Słowik TJ „jest agresywny i arogancki”. Poznało się na nim wiele
innych osób, m.in. ci, którzy spowodowali jego odejście z polskiego
Sanktuarium Maryjnego w Essendon. Bardzo krytycznie o nim napisała
do mnie 21 marca 2006 roku znana w Melbourne Elżbieta Szczepańska
(sprawa nakręconego przez niego filmu „Polacy w Wiktorii”). Wielkim
jego krytykiem jest także p. Franciszek Dominik (również z
Melbourne), spokrewniony z papieżem Janem Pawłem II.
Wiemy już za co nienawidzi mnie Wiesław Słowik TJ. A oto za co
nienawidzi mnie Rajmund Koperski OP. – Zaraz po wyborze kard. Karola
Wojtyły na papieża zwrócił się do mnie z sugestią napisania broszury
o Janie Pawle II, którą on obiecał wydać. Zgodziłem się i za jego
zgodą broszura rozrosła się w 200-stronnicową książkę. Kiedy ją
napisałem i ją przeglądnął zapytał mnie bez ogródek czy zgodziłbym
się na to, aby ksiażka ukazała się pod jego nazwiskiem, za co on
postara się pogodzić mnie z polonijną wierchuszką (nawet nie
zasugerował zapłyty za zgodę). Odmówiłem. Od tej pory stał się moim
śmiertelnym wrogiem. Tylko i wyłącznie za to!!! Jak na rzekomego
sługę Bożego to nieźle – prawda?
Z całego tego Listu otwartego Rajmund Koperski OP, a szczególnie
Wiesław Słowik prezentują się nam jako bardzo mściwi „ludzie”.
Jakie to dalekie od nauki Jezusa Chrystusa, którego niby są
kapłanami!
Zastraszyć sądem Kałuskiego
Drugi jezuita z
Melbourne, oczywiście kumpel Wiesława Słowika –
Leonard Kiesch to NIEMIEC, który podczas pobytu w Melbourne dał się
poznać parafianom jako nałogowy alkoholik (są ludzie, którzy
pamiętają jak się nieraz zataczał i sam widziałem go pijanego!; raz
podczas Drogi Krzyżowej tak się zataczał, że kobiety zaprowadziły go
do zakrystii; świadkiem tego była m.in. Czesława Szuba). Gwoli
prawdy muszę stwierdzić, a znam tę sprawę bardzo dobrze: alkoholika
zrobili z niego niektórzy liderzy Polonii melbourneńskiej, a na jego
nieszczęście jeden z jego dobrych znajomych był właścicielem sklepu
monopolowego.
Leonard Kiesch TJ wraz z kilkoma członkami Federacji Polskich
Organizacji w Wiktorii w 1982 roku podali mnie do sądu za rzekome
oczernienie ich jako POLAKA/Polaków. Ciąganie się po sądach zabrania
nauka Chrystusa („Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”, kazanie o
nadstawianiu drugiego policzka i w ogóle nakaz miłości bliźniego,
włącznie ze swymi wrogami!). No ale wiemy już
jakimi „chrześcijanami” byli i są niektórzy polscy jezuici w
Melbourne. Wspomnę tu tylko, że i wówczas prosiłem Wiesława Słowika
o interwencję. Obiecał mi ją i… nigdy się nie odezwał! (mój list do
niego w tej sprawie z 23.3.1993).
Kiesch TJ rzekomo poczuł się oczerniony jako Polak. Tymczasem
później okazało się, że jest on NIEMCEM! NIEMIEC był pierwszym
kustoszem i gospodarzem kościoła polskiego w Essendon! („Tygodnik
Polski” 15.9.1973). Będąc spalonym moralnie wyjechał do Niemiec i
ten „Polak” pracuje dziś wśród NIEMCÓW! (praca takich kapłanów jak
on owocuje tym, że coraz więcej Niemców OFICJALNIE wypisuje się z
Kościoła katolickiego; mam dane). Tam też wyemigrowała z Polski jego
rodzina, co dodatkowo potwierdza jego pruskie pochodzenie. W
Melbourne mówiono: „Zrobił wielką forsę na Polakach i uciekł do
Niemiec jako Niemiec”. Po tym fakcie łatwiej zrozumieć można nie
tylko jego walkę z Marianem Kałuskim, ale także jego walkę
z „Tygodnikiem Polskim” za red. Romana Gronowskiego (zob. „Tygodnik
Polski” 22.9.1973).
Oskarżyciele jednak nic nie robili, abym stanął przed sądem. Toteż
po ośmiu latach sąd umorzył sprawę. Widać więc z tego jak na dłoni,
że tu nie chodziło o rzekomą ich obrazę przeze mnie, a tylko o
przestraszenie mnie i zmuszenie mnie do milczenia, abym nie odważył
się więcej pisać o ich „dobrych” uczynkach.
A przecież wiadomo, że „prawdziwa cnota krytyki się nie boi”. Boją
się jej jedynie ludzie czyniący zło! I niekiedy sądem chcą zmuszać
dziennikarzy i historyków do milczenia.
Dobry katolik wie, że ludzkie prawo bardzo często nie jest żadnym
prawem, a tylko bezprawiem, że w wielu krajach świata pisali je i
uchwalali kryminaliści dla kryminalistów. Szczególnie tzw. prawo
dotyczące zniesławienia (w Australii służyło ono głównie
politykom!!!). I właśnie dlatego w
Apostoła w West Sunshine z 13 września 1981 roku (opracowywanym
przez australijskich marystów), w artykule pt. „The Law of
Forgiveness” (Prawo-nakaz przebaczania) jest wyraźnie napisane, że w
jakimkolwiek przypadku, nawet kiedy naprawdę spotkała nas wielka
krzywda nie mamy prawa szukać “sprawiedliwości” w sądach, gdyż jest
to sprzeczne z nauką Pana Jezusa: „...But what about a serious
injury done to us or our family? What about the person who has
ruined our good name or defrauded us of our life-long savings or
seduced our daughter or battered our wife? Are we expected to
forgive him? Does Christ seriously demand that we pardon such a
person? The answer is simple but rugged: “Yes”. He makes no
exceptions, places no limits, admits no excuses. He
expects us to do
those who crucify us what He did to those who crucified Him: “Father
forgive them”…”.
Jezuici Leonard Kiesch i
Wiesław Słowik (który musiał znać tę sprawę
bardzo dobrze: koledzy, mieszkali w tym samym domu, paprali się w
tym samym polonijnym błocie) udowodnili swoim zachowaniem czarno na
białym, że nie są kapłanami Jezusa Chrystusa!!!
Dodatkowo obciąża ich fakt, że nie mieli podstawy prawnej kierować
sprawy do sądu, że czynili to z bardzo niskich pobudek. Według
ekspertyzy prawnej przeprowadzonej przez bardzo znaną firmę
adwokacką w Melbourne Molomby and Molomby (The Supreme Court of
Victoria 1982 No. 6302, Roger C. Gillard – Owen Dixon Chambers)
Leonard Kiesch TJ i Spółka nie mieli szansy na wygranie tej sprawy.
Dobrze, że żona zadbała o to i byłem ubezpieczony. A dzisiaj jestem
jeszcze lepiej ubezpieczony przed łobuzami. Kto chce może mnie
ciągać po sądach ile chce. Wyda na to krocie z własnej kieszeni, a
mnie nie będzie to kosztowało ani centa i nawet gdybym sprawę
przegrał, to nic ode mnie nie dostaną. A za zniesławienie w
Australii otrzymuje się wyłącznie finansowe zadośćuczynienie;
więzienie za to nikomu nie grozi.
Będąc w takiej komfortowej sytuacji gdybym był takim podłym
człowiekiem jakimi są moi wrogowie, to mógłbym oskarżać ich
bezpodstawnie o takie czy inne grzechy – po prostu ich szkalować.
Ale ja jestem człowiekiem i katolikiem i szanującym się
dziennikarzem, pisarzem i historykiem. Słowo PRAWDA dla mnie coś
znaczy – nie jest pustosłowiem. A że zgodnie z powiedzeniem: „prawda
w oczy kole” – to nie moja wina. Pretensje proszę kierować nie do
mnie, a tylko do Boga, który jest pełnią prawdy, i który domaga się
prawdy w stosunkach międzyludzkich. Jeśli boimy się
powiedzenia: „jak cię widzą, tak cię piszą” to postępujmy tak, aby
nas widziano jako dobrych ludzi, katolików (chrześcijan) i Polaków.
Tymczasem większość liderów Polonii australijskiej od samego
początku tarza się z wielkim zapałem w moralnej zgniliźnie. Starczy
zaglądnąć do roczników „Tygodnika Katolickiego” - „Tygodnika
Polskiego” z lat 1949-77, aby się o tym przekonać. A w tych
rocznikach jest tylko czubek góry lodowej w odniesieniu do krytyki
naszego życia organizacyjnego i naszych liderów. Po 1977 roku nasi
liderzy i ludzie, którzy kontrolowali i kontralują „Tygodnik Polski”
wyeliminowali prawie całkowicie krytykę Polaków, naszej wierchuszki
i jej poczynań, bo, jak to czytamy w „Tygodniku Katolickim” z
31.10.1953 („Między nami mówiąc”), „nuż się inni (Australijczycy)
dowiedzą, że u nas aż tak źle”.
Zamiast stać cię lepszymi ludźmi, katolikami (chrześcijanami) i
Polakami, dbamy teraz tylko o to, aby zafałszować nasz obraz, aby
cenzurą wybielić nasze czarne charaktery-dusze. No i sądami straszyć
naszych krytyków.
Żałośni „katolicy”
Zawsze była i jest bliska współpraca
jezuitów polskich w Melbourne z
wierchuszką polonijną. To chyba przez historię. Bowiem jezuici
zawsze starali się utrzymywać dobre stosunki z ludźmi wpływowymi
(nawet jak byli najgorszymi satrapami!) i bogatymi i im służyć, aby
ci z kolei im służyli i zapisywali im swoje majątki (w 1770 r. 10%
obszaru Polski, tj. 7,7 mln ha ziemi, należało do jezuitów!). To
spowodowało wielką nienawiść ludzi do tego zakonu, że przejściowo, w
latach 1773-1814, zakon był rozwiązany przez Stolicę Apostolską. To
oni głosili, a i zapewne sekretnie nadal głoszą, że „cel uświęca
środki”, nawet te najbardziej łajdackie i krwawe. Słowik TJ jest
wiernym synem zakonu!
Spytajcie się dobrych znajomych Wiesława Słowika TJ: Łańcucką,
Stanisława Zdanowicza czy kolegę Słowika TJ - Leonarda Kiescha TJ
(to tylko trzy osoby z grona wielu!) czy w odniesieniu do mojej
osoby staną przed Bogiem z czystym sumieniem. Trójca ta (bardzo
nieświęta!) bardzo mnie skrzywdziła – i nie przeprosiła! (ale
przystępowali do komunii co sam widziałem!!!). Tak bardzo mnie
skrzywdzili, a i sam Wiesław Słowik TJ i Rajmund Koperski OP, że
piekło mają zapewnione! Święty Boże nie pomoże!
Jedna z osób z naszej wierchuszki, znajomy Słowika TJ, posunęła się
do tego, że firmie, w której pracowała moja żona, powiedziała, że
powinna być ona zwolniona z pracy, gdyż ja jestem komunistą!
Czy można by było bardziej się spodlić?!
Marzenna Piskozub i jej śp. Mąż popierali mnie bardzo jak zostałem
redaktorem „TP”. Co wiecej, stali sie naszymi PRZYJACIÓŁMI (zresztą
z p. Lesławem utrzymywałem przyjacielski kontakt do końca jego życia
w 1991 r.). Dwie ich corki: Wanda i Ewa zostały nawet chrzestnymi
matkami moich dzieci! To Marzennę Piskozub powinno raczej do czegoś
zobowiązywać! Jak odeszłem z „Tygodnika Polskiego” i byłem chwilowo
bez pracy, to NIKT INNY tylko właśnie pani Piskozub zaoferowała mi
pomoc materialną w razie potrzeby. Nie wyrządziliśmy jej żadnej
krzywdy, ani jej rodzinie. Dzisiaj i od wielu lat – pod wpływem
Rajmunda Koperskiego OP, który mnie nienawidził
(duchowny „katolicki” nienawidzi drugą osobę!!!), a którego ona była
sekretarką - stała się moim wrogiem i przypuszczam, że to była
raczej jej decyzja nie przyjęcia mojej wyciągniętej ręki do zgody z
Wami. Bo jak zgodę wytłumaczyła by dogorywającemu w Warszawie
Koperskiemu? Przecież na tę wiadomość krew by go zalała!
Kilka dni po moim odjeściu z redakcji „Tygodnika Polskiego”, a więc
po straceniu pracy (a należy przy tym pamiętać, że miałem na
utrzymaniu żonę i 4 dzieci oraz zadłużony pożyczką bankową dom) żona
jednego z prezesów, która mnie nie lubiła, gdyż jako redaktor nie
chciałem się jej i jej mężowi wysługiwać, zatelefonowała do mnie do
domu i od razu się spytała: „Czy pamięta Pan jak mówiłam Panu, że
wysiudam Pana z Tygodnika?”. – (W najbliższą niedzielę widziałem ją
przystępującą do komunii!). Nie wystarczyło jej to, że „wysiudała”
mnie z „Tygodnika”. Chciała jeszcze sprawić mi dodatkową przykrość-
krzywdę i podzielić się swoją RADOŚCIĄ z tego co zrobiła Z NISKICH
POBUDEK! – Los ukarał ją srogo. Sama straciła pracę – wykopana przez
Polaków! A na dokładkę rozbiło się jej małżeństwo.
Kobieta ta, która chorowała na manię wielkości, jest dzisiaj NIKIM i
NICZYM. Kto ją pamięta, kto ją zna? – A po mnie, pomimo tego, że
chcieliście mnie głęboko wdepnąć w ziemię, pozostaną chociażby moje
dobrze przyjęte książki. A co zostanie po tych kreaturach i innych
moich wrogach, w tym również i Was – członkach Komitetu
Redakcyjnego? Najpierw smród gnijącego ciała, a potem nawet i nie
to. Samo redagowanie pisma – i to w dodatku pisemka polonijnego -
nikogo nie unieśmiertelniło. Byli od nas dużo bardziej znani
redaktorzy WIELKICH pism, o których dzisiaj nikt nic nie wie
(również i Wy) jak np. Walter Lippmann 1889-1974, którego ten sam
artykuł drukowało zawsze 300 (!) dzienników w USA.
Pytam się: czy tak jak te podane tu osobniki postępują porządni,
prawi ludzie – prawdziwi katolicy i dobrzy Polacy?!
Chciałbym usłyszeć na to pytanie odpowiedź Pani, Pani Jarosz oraz
Wiesława Słowika TJ, Leonarda Kiescha TJ, Rajmunda Koperskiego OP,
Michała Filka, Zdzisława Derwińskiego, Marzenny Piskozub,
Włodzimierza Wnuka, Henryka Dutkowskiego, Kasi Łańcuckiej,
Krzysztofa Łańcuckiego, Stanisława Zdanowicza, Marka Weissa,
Ernestyny Skurjat-Kozek, Andrzeja Alwasta (obecnego prezesa Rady
Naczelnej), Bogumiły Żongołłowicz czy pracowników polskich sekcji
radia SBS w Melbourne i Sydney.
Za niechrześcijańską postawę również skrytykowała Pani „Tygodnik
Polski” znana w Melbourne p.
W polsko-australijskiej witrynie internetowej „Replika” pod datą
23.10.2007 ukazał się jej ciekawy artykuł pt. „Polak katolik”, który
zaczyna się następująco: Pewne jest, że hasło”Polak-katolik” brzmi
dumnie. Jestem pewna, że wielu z nas hasło to ma na ustach
codziennie i że uważa siebie właśnie za osobę, do której hasło to
przystaje bardzo blisko. Jednakże często myślę o ludziach, którzy z
hasłem tym nie mają nic wspólnego, poza czystymi deklaracjami.
Następnie autorka pisze o pracy wielce zasłużonego Polskiego Biura
Opieki Społecznej w Footscray (Melbourne) i o niechrześcijańskiej
postawie niektórych działaczy polskich w Melbourne oraz „Tygodnika
Polskiego” odnośnie pewnych grup ludzi, którymi opiekuje się biuro.
Autorka artykułu kończy go następująco: Liczne przykłady wskazją, że
od tych uprzedzeń nie są wolne osoby wykształcone, zajmujące
funkcje społeczne w Polonii australijskiej. Zdarza się, iż ci tzw.
działacze społeczni pozwalają sobie na drwiące, a nawet obraźliwe
wypowiedzi pod adresem tych, którzy bronią słabych i chorych
Polaków. Szczególnie ma to miejsce na niesławnej stronie
internetowej Wirtualnej Polonii, ale również w „Tygodniku Polskim”.
To oni, współpracujący z Tygodnikiem „Polacy-katolicy” postępują w
tak niegodny sposób. Jeżeli są katolikami, niech zaczną wreszcie
chronić to co humanitarne, niech będą nimi naprawdę.
Kto tu jest łajdakiem?
Wróćmy do powyżej wypowiedzianego zdania Jerzego Malcharka, że wśród
wielu działaczy naszej polonijnej wierchuszki : Słowo „chrześcijańska pokora”
znikło ze słownika.
Otóż mnie – prawdziwego katolika irytowało i irytuje najbardziej to,
że ci ludzie (także Pani, Pani Jarosz) uważają się za chrześcijan i
że utrzymują, że działają zgodnie z zasadami etyki chrześcijańskiej.
Jerzy Malcharek w powyżej wspomnianym artykule tak napisał na ten
temat: Zasady tej etyki poznałem w
młodych mych latach. Odmiany jej
stosowane obecnie dziwią mnie („T.P.” 16.2.1974).
Moralność moich wrogów jest iście z piekła rodem. Łajdakami dla nich
nie są prawdziwi łajdacy z wierchuszki polonijnej i z polskich
mediów w Australii, a tylko Marian Kałuski, gdyż śmie wytykać ich
błędy – walczyć ze złem w Polonii.
Łajdakiem (chodzi tu jedynie o religijne podejście do tej sprawy, bo
z punktu widzenia świeckiego nie uważam Słowika TJ za łajdaka,
chyba, że ta dziewczyna była niepełnoletnia, wówczas ciążył by na
nim prawny zarzut pedofilstwa) dla nich nie jest Wiesław Słowik TJ,
który złamał dane Bogu ślubowanie czystości, ale Marian Kałuski,
który jako katolik nie mógł tego zaakceptować i zwrócił się z tą
sprawą do abpa F. Little i prowincjała jezuitów.
Tak mam odwagę i walczę ze złem –
także i w Kościele, gdyż chcę być
dobrym katolikiem. A wikary z mojej australijskiej parafii św. Pawła
Apostoła na Glengala Road, ks. O’Ryan (żyje i może to potwierdzić)
powiedział dawno temu na kazaniu, że obowiązkiem dobrego katolika
jest walka z wszelkim złem.
W tej walce wcale nie jestem
osamotniony. Słyszałem na przykład, że
grupa parafian z polskiego Sanktuarium Maryjnego w Essendon
oburzonych zachowaniem się Wiesława Słowika TJ doprowadziła do jego
usunięcia stamtąd.
Z Kałuskiego robicie bezpodstawnie
łajdaka – prawdziwego potwora, a
z ludzi upadłych moralnie wielkich katolików, takich jak Pani siebie
określiła. Wielkiego człowieka, dobrą żonę i matkę, a przede
wszystkim katoliczkę zrobiliście – tak Pani w „Tygodniku Polskim”
jak i Wiesław Słowik w kościele na Richmond 21 kwietnia 2004 roku -
z zamordowanej 32-letniej Anety Pochopień („Tygodnik Polski”
28.4.2004). Powtarzam – zrobiliście z niej wielką katoliczkę. Było
to wielką głupotą, bo inaczej tego określić nie można. W takich
wypadkach należy być ostrożnym. Rzadko kto morduje kogoś bez powodu.
No i podczas sprawy sądowej powód-prawda wyszała na jaw. Prawda
bardzo tragiczna. Tak jak tragiczną jest prawda o Pani i Wiesława
Słowika „katolicyzmie”. Otóż w sądzie okazało się, że morderca
(mający zaledwie 21 lat) był kochakiem Anety Piechowiak, a
zamordował ją jak się dowiedział, że przez skrobankę zamordowała ich
poczęte dziecko.
Zapamiętajcie to sobie: Nie sądzcie
kogo nie macie podstawy sądzić i
nie róbcie z nikogo łajdaka, a nie będziecie sądzeni z
Waszego „katolicyzmu”.
„Tygodnik Polski” w ciemnym zwierciadle
Poproście Wiesława Słowika TJ o pokazanie Wam moich e-maili
wysłanych do niego w sprawie mojego z Wami pogodzenia. Dowiecie się
z nich więcej gorzkiej prawdy, m.in. o prezesce Stowarzyszenia,
które wydaje „Tygodnik Polski”. Spytajcie się Wiesława Słowika TJ i
tej 80-letniej osoby na pewno stojącej już nad grobem – przed
zbliżającą się rozmową z Bogiem, w którego rzekomo wierzy, czy w
stosunku do mnie – do mojej rodziny nie ma żadnych zobowiązań
moralnych.
80-letnia osoba, w dodatku kobieta, która nie była i nie jest orłem
intelektualnym – ot taka sobie jeszcze jedna „kumoszka z Windsoru”,
jest łatwym „materiałem” do manipulowania nią i trzymania w swoich
rękach „Tygodnika Polskiego”. Chodzą słuchy, że pierwsze skrzypce
w „Tygodniku Polskim” gra Włodzimierz Wnuk. Czy ma statutowe prawo
do tego?
Z Marzenną Piskozub związana jest jeszcze jedna sprawa – dzisiaj
bardzo istotna.
Lata temu pani Elżbieta Sasadeusz z North Sunshine powiedziała mojej
matce (może to potwierdzić), że w obozach polskich na Bliskim
Wschodzie p. Piskozub uchodziła za Ukrainkę z Wołynia. Wtedy ta
informacja nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Dzisiaj chciałbym
wiedzieć czy osoba zionąca obecnie nienawiścią do mnie jest Polką
czy Ukrainką (to nie jest bez znaczenia!), no i czy „Tygodnich
Polski” jest pod kontrolą Polki czy Ukrainki.
Czy Marzenna Piskozub może PRZEKONYWUJĄCO udowodnić na podstawie
WIARYGODNYCH oficjalnych dokumentów, że jest Polką od urodzenia?
Uważam także, że i członek Komitetu Redakcyjnego „Tygodnika
Polskiego” Włodzimierz Wnuk powinien zająć oficjalne stanowisko w
sprawie rozsiewanych niepochlebnych informacji o jego ojcu z czasów
PRL (np. w Wirtualnej Polonii). Tego domaga się jego funkcja w
redakcji „Tygodnika Polskiego”. – Należy w tym miejscu wspomnieć, że
współpracownicy portalu Kworum domagają się, aby sam Włodzimierz
Wnuk poddał się lustracji, mając do niego zastrzeżenia natury
politycznej z czasów jego życia w PRL.
Jak jesteśmy przy sprawach „Tygodnika Polskiego”, którego Pani jest
redaktorką, to pragnę stwierdzić, że wielką tragedią tak dla pisma,
jak i dla społeczności polskiej było odsunięcie przez Starą Gwardię
(która uchwyciła w swe łapy „T.P.” w 1974 r.; skąd jednak miałem
wiedzieć, że przejęcie pisma przez społeczeństwo polskie będzie
zwykłą fikcją, że będzie służyło ono tylko „samym swoim”?!) od
prezesury Stowarzyszenia im. Kościuszki, które jest wydawcą pisma,
młodego i energicznego inż. Andrzeja Goździckiego i zaledwie po 6
miesiącach BARDZO UDANEGO redagowania pisma mgr Grażynę Walendzik –
młodą i o wysokiej wiedzy i kulturze osoby, tylko dlatego, że
postanowili otworzyć pismo dla WSZYSTKICH Polaków w Australii (w tym
i dla mnie); dzisiaj pismo pod Pani kontrolą ponownie służy „samym
swoim”! Do tego grona zalicza się m.in. takie typy jak dominikanin
Rajmund Koperski, który w polskich ośrodkach duszpasterskich w
Yarraville i North Sunshine tak narozrabiał, że władze zakonne
zabroniły mu się pokazywać w nich (jego wielkim przyjacielem jest
Wiesław Słowik!: swój ciągnie do swojego!) oraz Janusz Rygielski,
były członek PZPR, chwalący w swych artykułach reżym komunistyczny
(w wydawanym w Melbourne miesięczniku „Akcent Polski” z grudnia
2003 ukazała się fotokopia artykułu Janusza Rygielskiego pt. „Nowe
krajobrazy” z krajowego „Tygodnika i Ty” z 1 czerwca 1969 roku,
wychwalającego reżym). Agresja i arogancja Zbigniewa Sudułła jest
również ciężko strawna dla wielu osób. Prezesków się nie czepiacie,
ale jemu pozwalacie od czasu do czasu „przejechać się” po Kałuskim.
Pytam się Pani także: czy trzeci jezuita polski w Melbourne – kumpel
Wiesława Słowika i w latach 2003-2008 członek Komitetu
Redakcyjnego „Tygodnika Polskiego” Eugeniusz Ożóg (zm. 2008) nie
jest na tzw. Liście Wildsteina – tj. osób, które współpracowały z
bezpieką w czasach PRL-u? Oczywiście „Tygodnik Polski” starał się go
usprawiedliwić, ale czy z czarnego koloru można zrobić biały?!
Doprawdy, dziwne osoby kręcą się w redakcji i dziwne rzeczy dzieją
się w dzisiejszym „Tygodniku Polskim”.
Usunięcie inż. Andrzeja Goździckiego i mgr Grażyny Walendzik było
zgodne z prawem, ale na pewno nieetyczne z chrześcijańskiego punktu
widzenia! Ci co protestowali przeciwko temu usunięciu twierdzili, że
za tym stali jezuici polscy w Melbourne: Wiesław Słowik i o.
Eugeniusz Ożóg, który wszedł do nowoutworzonego przez Panią Komitetu
Redakcyjnego. – Czyżby i oni nie wiedzieli co to jest etyka
chrześcijańska?!
Zaraz po zwolnieniu red. Grażyny Walendzik w redakcji i
administracji „Tygodnika Polskiego” szarogęsił się prawie niku
nieznany osobnik
powiedziała, że to on zasugerował wydawcy powołanie Pani na
stanowisko redaktora „Tygodnika Polskiego”. Zwykłą nauczycielkę,
osobę bez żadnego dorobku życiowego, bez najmniejszej praktyki
dziennikarskiej, nie najlepszą Polkę i może najgorszą katoliczkę
spośród wszystkich katolików polskich w Australii. Stąd zapewne u
Pani kompleks niższości w odniesieniu do mnie i okazywanie
mi „katolickiej” wrogości.
Obawiam się, że o „Tygodniku Polskim” decydują dzisiaj nie tylko
Polacy. Po objęciu redakcji przez Panią (Józefę Jarosz) krytykowano
i usunięto od współpracy z pismem wszystkie osoby, które potępiały
amerykańską agresję na Irak w 2003 roku, włącznie ze mną. Gdyby do
tych współpracowników należał również i papież Jan Paweł II, to i on
zostałby usunięty, gdyż on także potępił agresję na Irak.
Przykre jest to, ale wydawca
„Tygodnika Polskiego” – Strzelecki
Holding Pty. Ltd. jest dzisiaj pod każdym względem dużym zerem. Ilu
jest was tam (znane pytanie: „Ilu was? – „Raz”)? Jakie macie
popracie w społeczeństwie polskim (jeden z pracowników „T.P.”
powiedział mi niedawno: „Starzy czytelnicy umierają, a nowych nie
ma”). Kto z prawdziwych autorytetów Was popiera? – Macie swoje
pismo, a działacie tak jak byście byli tajną oragnizacją (nie
reklamujecie się, nie werbujecie nowych członków; chyba tylko
dlatego, że młodzi by Was szybko usunęli jak osoby stare i
niekompetentne). Albo nie macie się czym pochwalić.
Należy tu wspomnieć, że witryna internetowa „Replika” (Elżbieta
Szczepańska) powstała, aby publikować
artykuły i informacje, które z
różnych, często nieznanych powodów, nie są zamieszczane w “Tygodniku
Polskim,” wydawanym w Melbourne, w Australii. W zamieszczonym tam
m.in. tekście „Przekręty w Tygodniku” czytamy: Tygodnik wznosi się
na szczyty! Nieprawidłowości, przemilczenia, kneblowanie ust,
dezinformacja rozpanoszyły się w nim na całego.
Oto owoce pracy Pani i Komitetu Redakcyjnego. O „Tygodniku Polskim”
redagowanym przeze mnie nikt tak nie napisał i nigdy nie napisze. I
nikt nigdy nie napisał i nie napisze, że redagowany przez
mnie „Tygodnik Polski” był pismem antysemickim.
Wdepnąć w ziemię Kałuskiego!
Wracając do sprawy zazdrości i zawiści u Polaków (czy raczej chyba
wszystkich lub prawie wszystkich ludzi), redaktor wydawanego w
Polsce „Dziennika” w komentarzu pt. „Pacewicz zasmuca skalą
samozakochania” (18.12.2008) pisze, że: Każdy, kto jest
człowiekiem, zna ludzkie uczucie zazdrości.
Oczywiście sam padłem i padam ofiarą ludzkiej (w Australii tylko
polonijnej!) zazdrości-zawiści. Najwięcej okazują mi ją media
polskie w Australii, jak np. polski program radia SBS (który udaje,
że nic o mojej działalności pisarskiej nie wie), wydawany w Sydney
tygodnik „Exspress Wieczorny” (wydrukował za darmo! dziesiątki moich
artykułów i pewnego dnia przestał je drukować; a przecież redaktor
pisma powinien się cieszyć, że artykuły jego współpracownika są
popularne) czy portal „Puls Polonii” (np. apelował, aby ktoś kto zna
historię Pomnika Strzeleckiego w Jindabyne skontaktował się z nimi,
a kiedy ją napisałem na podstawie dokumentów archiwalnych, to jej
nie wydrukował, bo się okazało, że historia tego pomnika jest
związana m.in. ze mną!). Jak już wspomniałem Wiesław Słowik TJ w
swym filmie o Polakach w Wiktorii również o mnie zapomniał, chociaż
jest tam dużo o polonijnych płotkach (wolał pokazywać jakie to
ordery – często kupione na bazarze! - mają jego kumple niż
zasłużonych Polaków). Odnoszę wrażenie, że i Pani także zazdrości mi
osiągnięć. Tak z „katolicka”. Nieprawdaż?
Tylko wydawany w Sydney i redagowany przez ks. dra Antoniego
Dudka „Przegląd Katolicki” (nie licząc pomniejszych pism w Australii
jak „Nowa Epoka”, „Akcent Polski” czy przejściowo „
i in.) nie tylko, że mi nie zazdrości, ale i wspiera moją
działalność. Jak przystało na prawdziwe katolickie pismo, na
prawdziwego katolika, na dobrego kapłana.
Co więcej, niektóre z moich osiągnięć niektórzy nasi liderzy
chcieli bezwstydnie sobie przypisać, jak np. wydanie znaczka z
podobizną Pawła Edmunda Strzeleckiego przez Australia Post w 1983
roku. Całą tę podłą historię (udokumentowaną bardzo dobrze) opisałem
w portalu Polskiej Agencji Prasowej „Polonia dla Polonii” (zob.
archiwum) i w moim CD Rom „Śladami Polaków po świecie” (Szwajcaria
2007).
W Oficynie Wydawniczej Kucharski w Toruniu właśnie ukazało się
krajowe wydanie książki Lecha Paszkowskiego „Polacy w Australii i
Oceanii do 1940 roku”. To na pewno jedna z najlepszych takich
historii w języku polskim (to tytan pracy i pedant!). Właśnie w
POLSCE brak było tej książki. Niestety Paszkowski jest bardzo
zazdrosny o swoją sławę (Wy żeby uderzyć we mnie robicie z niego
jedynego historyka Polonii australijskiej, a on widać w to uwierzył)
i okazuje profesjonalną zawiść. Dlatego ciekawi mnie jak w nowym
wydaniu tej książki odnosi się m.in. do sprawy nazwy miejscowości
Krakow (Cracow) w stanie Queensland. W pierwszym wydaniu książki po
polsku (Londyn 1962) dowodzi, że nazwa ta nie ma nic wspólnego z
polskim Krakowem. Ja 30 lat temu udowodniłem czarno na białym (m.in.
moja książka „The Poles in Australia” AE Press Melbourne 1985, a
później bardzo szczegółowo w szeregu portalach internetowych i moim
DC Rom „Sladami Polaków po świecie” Szwajcaria 2007), że nazwa
australijskiego Krakowa wywodzi się jednak od polskiego Krakowa (i
właśnie m.in. za to szereg osób uważa mnie za „świnię”!!!,
argumentując, że „Kałuski jako historyk nie dorasta Paszkowskiemu do
kostek; dlatego jak śmiał go poprawiać!”). Paszkowski przez całe
lata ignorował moje odkrycie. W angielskim wydaniu tej książki
(1987) powtórzył to co napisał o australijskim Krakowie w 1962 roku,
ignorując to co napisałem w książce „The Poles in Australia” (1985),
z którą na pewno się zapoznał. Czy teraz w wydaniu krajowym swej
książki zdobył się na męską odwagę i podaje, że to ja wytłumaczyłem
tę nazwę? – Zobaczymy. Tak, zobaczymy jakim człowiekiem i katolikiem
oraz jak poważnym historykiem jest Lech Paszkowski.
Moja książka „The Poles in Australia”, którą wydało australijskie
wydawnictwo pomocy książkowych dla szkół średnich w swej serii o
grupach etnicznych w Australii – Australian Ethnic Heritage Series
(16 tomów), była pierwszą w języku angielskim książką o Polakach w
Australii. I na pewno była dobrze napisana i dobrą reklamą Polaków w
Australii. Jednak tylko dlatego, że to ja byłem jej autorem nasza
wierchuszka polonijna wraz z „Tygodnikiem Polskim” całkowicie ją
ignorowały. Kiedy 27 lipca 1986 roku wysłałem list do
redaktora „Tygodnika Polskiego” Jerzego Grot-Kwaśniewskiego z uwagą,
że do tej pory nic o książce (z zaznaczeniem, że pierwszej w języku
angielskim o Polakach w Australii) nie ukazało się w piśmie i
zaoferowałem mu przeprowadzenie ze mną wywiadu na jej temat lub
napisanie artykułu, ten w liście do mnie z 27 sierpnia 1986 roku
napisał: „W odpowiedzi na Pański list z dnia 27.7.86, uprzejmie
informuję, że wydawca TYGODNIKA POLSKIEGO nie wyraża zgody na
obydwie Pańskie propozycje”.
Wielki przyjaciel Lecha Paszkowskiego – prof. Jerzy Zubrzycki
postąpił jeszcze gorzej. W książce tej szeroko o nim piszę na
podstawie materiału od niego otrzymanego. Co więcej, od wydawcy
otrzymał on manuskrypt mojej pracy do oceny, co uczynił (list jego
do wydawcy z 10.9.1984 z uwagami o mojej pracy). Tymczasem
w „Tygodniku Polskim” z 18.5.1985 wydał Oświadczenie, zaprzeczające,
że udzielił mi pomocy i że miał cokolwiek wspólnego przed jej
drukiem (Marian Kałuski Czy profesor Zubrzycki miał prawo? „Sprawy
Polaków” Nr 21, 1995). Ocenę jego zachowania się pozostawiam
czytelnikom tego Listu otwartego. Powiem tylko tyle: za moją
grzeczność (bo nie musiałem o nim pisać!) odpłacił mi się w sposób
bardzo nieetyczny.
Niech prof. Zubrzycki skonfrontuje
powyższe zachowanie się wobec
mnie z tym co napisał w „Tygodniku Katolickim” z 8 grudnia 1961
roku, w swoich uwagach zatytułowanych „Czas najwyższy pozbyć się
naszych wad narodowych”: ...Czas
najwyższy pozbyć się tych
strasznych wad narodowych, do jakich zaliczam brak zmysłu
społecznego, nieumiejętność zgodnego współdziałania (podkreślenie
moje – M.K.) dla dobra spraw tak ważnych,
jak przyszłość naszych
dzieci i utrzymanie polskości wśród nas samych.
Bardzo lubimy pouczać innych, ale sami często nie stosujemy w życiu
tego co mówimy. – Moja książka „The Poles in Australia” na pewno
zasługiwała na poparcie, chociażby przez próbę „utrzymania polskości
wśród nas samych”.
Prof. Jerzy Zubrzycki też chce uchodzić za wielkiego katolika i są
ludzie, którzy w to wierzą. Jest członkiem papieskiej Pontifical
Academy of Social Sciences.
Tak, bardzo chcieliście i chcecie (wszyscy moi wrogowie w Australii)
głęboko wdepnąć mnie w ziemię, aby Kałuski poszedł w niepamięć.
Pierwszeństwo w podłym bojkocie mnie przez media polskie w Australii
ma oczywiście Pani „Tygodnik Polski” i to od 1977 roku, o czym
mógłbym napisać grubą broszurę na podstawie wiarygodnych dokumentów.
Tutaj wspomnę jedynie, że „Tygodnik Polski” nie chciał nawet
zamieścić PŁATNEGO ogłoszenia o mojej książce o papieżu Janie Pawle
II, książkę wydaną de facto przez księży polskich w Australii (list
Grahama Walsha z AJA z 27.7.1979)! Co więcej, redakcja „Tygodnika
Polskiego” posunęła się aż tak daleko, że samowolnie usunęła z
Komunikatu Rady Naczelnej Polskich Organizacji w Australii
informację o mojej książce „Jan Paweł II. Pierwszy Polak papieżem”;
dowodem na to jest ten sam Komunikat zamieszczony w „Tygodniku
Polskim” z 9.6.1979 i w „Wiadomościach Polskich” z 17.6.1979. Kiedy
p. Franciszek Dominik, kuzyn papieża Jana Pawła II, spytał się red.
Grota Kwaśniewskiego czy może mu dać mój adres, ten mu odpowiedział,
że mnie nie zna!; w książce „Czterdzieści lat Polonii australijskiej
na łamach Tygodnika Polskiego”, wydanej w 1991 roku, wycięto mnie z
wydrukowanego tam zdjęcia (str. 7; wolano dać zdjęcie pań Gietki i
Witchen niż choć JEDNO zdjęcie REDAKTORA Kałuskiego!), które w 1965
roku było wydrukowane w „TP”; natomiast red. Michał Filek w podpisie
pod zamieszczonym w „Tygodniku Polskim” wraz z artykułem zdjęciem z
kilkoma osobami nie wymienił mnie (protestował u redaktora autor
artykułu Bogusław Kot; list w moim archiwum)! W piśmie ukazało się
szereg złośliwych i kłamliwych opinii o mnie, także za Pani
urzędowania. Itd., itd.
Co więcej, moi wrogowie chcą szkodzić mi również poza Australią. Od
kilku redaktorów i wydawców otrzymałem listy z informacją, że
otrzymują na mnie paszkwile, że wywiera się na nich naciski, aby ze
mną nie współpracowali. Na forach „Gazety Wyborczej”, „Wirtualnej
Polonii” czy „Prawicy” wypisywali przeróżne złośliwości na mnie
(zrobiłem sobie odbitki niektórych tych wypowiedzi plutych jadem
nienawiści) lub pisali teksty podpisane moim imieniem i nazwiskiem!
Oczywiście tym jadem nienawiści pluli ci, którzy uważają siebie i
uważani są przez podobnych do siebie typów za katolików i Polaków. I
to najtrudniej mi zaakceptować. Bo jako świeccy ludzie, zgodnie z
tym co powiedział Pan Jezus, wszyscy jesteśmy grzesznikami
(oczywiście różnego stopnia). Dlatego NIKOGO tutaj nie potępiam jako
osobę świecką. Bo nie jest sprzeczne z prawem jeśli Wiesław Słowik
spółkuje z kobietami czy nie lubi Kałuskiego. Ale na pewno w świetle
nauki Kościoła jest grzechem jeśli on spółkuje z kobietami i
nienawidzi Kałuskiego jako jezuita, a np. jezuita Leonard Kiesch
jest alkoholikiem i ciąga się po sądach, czy dominikanin Rajmund
Koperski łamie prawa zakonne. Także Józefa Jarosz jako jakaś tam
Józefa Jarosz ma prawo mnie nienawidzieć. Nieładnie to, ale ma do
tego prawo (prawo nie zmusza nas aby kogoś kochać). I w zasadzie nie
mam o to do niej i do moich wszystkich ŚWIECKICH wrogów pretensji.
Bo taki jest świat – bo tacy są ludzie. Jednak jeśli ona publicznie
stwierdza, że jest katoliczką, a wszystkich moich wrogów widzę w
kościele, to tego prawa już nie ma/mają. Dlatego krytykuję i
potępiam tu tylko i wyłącznie rzekomych katolików oraz „Polaków”,
za to że przestali być Polakami, a stali się polactwem.. Bo jeden z
drugim – jeśli jesteś katolikiem, to zachowuj się jak przystało na
prawdziwego katolika. Wszak Twoja religia to religia miłości, a nie
nienawiści! Jeśli uważasz się za Polaka to okazuj solidarność
plemienną i bądź dobrym Polakiem. A jak nie chcesz jej okazywać i
nie chcesz być dobrym Polakiem, to nie mów, że nim jesteś. Nikt Cię
nie zmasza, szczególnie w Australii, do bycia Polakiem. A jeśli
udajesz Polaka i jednocześnie niszczysz Polaków i polskość w
Australii (zob. The Polonia of the Australia „Tygodnik Katolicki”
11.11.1961, str. 10), to zasługujesz na słuszne potępienie ze strony
prawdziwych czy dobrych Polaków.
W numerze gwiazdkowym (2008) pisze Pani, że „Tygodnik Polski” w 2009
roku uczci 60-lecie swego istnienia. No i na pierwszy ogień jako
gwiazda pisma (pierwszy numer z 2009) – a jakże! – poszła Marzenna
Piskozub, bo przeszło 50 lat temu PRZEZ KRÓTKI OKRES CZASU
rozprowadzała gdzieś tam „Tygodnik Katolicki” (takich kolporterów
było SETKI w historii pisma; byli tacy co pomagali pismu przez
kilkadziesiąt lat!; dlaczego więc to właśnie ona dostąpiła tego
zaszczytu?!). Zobaczymy co w Waszej historii pisma będzie o mnie. Na
pewno jedno zdanie i to zapewne złośliwe, albo kilka wypowiedzi
moich wrogów i ani jednej osoby mi życzliwej, tj. chcącej powiedzieć
prawdę. Może dacie takie zdanie jak np. to, które jest w artykule
Waszego współpracownika Witolda Łukasiaka: Roman
Gronowski, a
właściwie Roman Talarek, był w latach 1961 - 1974, redaktorem,
wydawcą i właścicielem "Tygodnika Polskiego". Do roku 1965 pismo
nosiło nazwę Tygodnik Katolicki, a założył je, dokładnie (w lipcu)
60 lat temu ks. Konrad Trzeciak. Po Gronowskim pismo, przez krótki
okres czasu, redagował Marian Kałuski... (Prawda nade wszystko „Puls
Polonii” 19.1.2009). Czy bite 3 (trzy) lata – od 17 lipca 1974 do 19
lipca 1977 roku to naprawdę „krótki okres czasu”? Na pewno nie, ale
nieuświadomiony czytelnik pomyśli sobie, że Kałuski był redaktorem
kilka tygodni czy najwyżej kilka miesięcy. I oto Wam chodzi: o
wpednięcie w ziemię-błoto Kałuskiego, o to, aby nie istniał, a jak
już nie można tego zrobić, to zminimalizować prawie że do zera jego
rolę w historii „Tygodnika Polskiego”. Dlatego jest więcej niż
pewne, że na pewno nie wspomnicie ani słowem, że po śmierci red.
Romana Gronowskiego w 1974 roku dr Zbigniew Stelmach (wykonawca
testamentu) i JA uratowaliśmy pismo przed likwidacją. Tak, gdyby nie
ja Polacy nie mieliby dziś pisma, a Pani nie byłaby dzisiaj jego
redaktorką i nie pisała o 60-leciu jego istnienia!
Ale zacznijmy ab ovo – od jajka.
Moje zasługi dla „Tygodnika Polskiego”
Pragnąc wdepnąć mnie w ziemię w sposób
wyjątkowo perfidny
pomniejszacie moje zasługi dla Polonii australijskiej i „Tygodnika
Polskiego”. Przyszedł więc czas na to, aby przypomnieć moje zasługi
dla tego pisma. A Pani żeby się z nimi zapoznała, bo jak dotychczas
zna Pani tylko jedną stronę medalu – ZAKŁAMANĄ w perfidny sposób
przez moich wrogów historię Kałuskiego i jego powiązań
z „Tygodnikiem Polskim”. Przecież w latach 1974-77 Pani i wielu
ludzi związanych dzisiaj z pismem w Australii jeszcze nie było. Czas
poznać drugą stronę medalu i PRAWDĘ. Powinna Pani przy tym pamiętać,
że: „nieuczciwość na krótkich chodzi nogach” i że cokolwiek zrobicie
nie uda się Wam zakłamać historii „Tygodnika Polskiego”!
12 lipca 1974 roku zmarł właściciel i redaktor „Tygodnika Polskiego”
Roman Gronowski. W swoim testamencie nic nie wspomniał o piśmie, co
de facto równało się z jego likwidacją – do włączenia do masy
spadkowej i podziału majątku między spadkobiercami. Głównym
wykonawcą testamentu był dr Zbigniew Stelmach, który miał bardzo
wielu polskich pacjentów. Powziął decyzję o dalszym wydawaniu pisma
z funduszów masy spadkowej, co jednak później okazało sprzeczne z
prawem. Czym się kierował trudno powiedzieć; może tym, że nie chciał
uchodzić pośrednio w oczach Polaków za grabaża pisma. Jeszcze tego
samego dnia (12 lipca) zatelefonował do mnie informując mnie o
śmierci Gronowskiego i swojej decyzji dalszego wydawania pisma, i
gorąco – prawie że na kolonach – namawiał mnie abym został
redaktorem pisma. Jak to pisał w „Tygodniku Polskim” wybrał mnie,
gdyż Roman Gronowski powiedział mu jakiś czas przed śmiercią, że
tylko ja (jego uczeń i jedyny w dziejach pisma sekretarz redakcji)
mógłbym dać sobie radę z redagowaniem i wydawaniem pisma. Dnia 17
lipca na specjalnie zwołanym przez dra Stelmacha zebraniu działaczy
polskich w Melbourne zostałem redaktorem pisma.
Dr Stelmach musiał zdawać sobie sprawę z tego, że łamie prawo
(ostatecznie potwierdził to sąd). Dlatego zachęcał mnie do
odkupienia pisma od masy spadkowej, obiecując nawet załatwienie mi
pożyczki bankowej. Jako redaktor miałem „Tygodnik Polski” w swoich
rękach, znałem jego stan i ew. możliwości. Tym samym mogłem
uśmiercić pismo w dwóch możliwościach: przed licytacją lub
doprowadzić do takiego stanu, że jego nabywca nie mógłby kontynuować
jego wydawania, kupić je dla siebie lub załatwić sprawy tak, aby
właścicielem pisma zostało społeczeństwo polskie. Całkowicie
popierałem przejęcie pisma przez społeczeństwo polskie. Najlepszym
na to dowodem jest to, że nie brałem udziału w licytacji pisma, a
przecież mogłem wziąć w niej udział, czy to by komuś się podobało
czy nie! Federacja Polskich Organizacji w Wiktorii z powodów
prawnych nie mogła stać się właścicielem pisma, więc zaczęto szukać
kogoś innego. Tym kto mógł kupić pismo była tylko Spółdzielnia Dom
Polski im.
roku pojechałem do domu Zdzisława Drzymulskiego w Hawthorn, aby
spotakać się z nim, Marianem Białowieyskim (prezes Federacji) i
Henrykiem Dutkowskim (prezes Domu Polskiego). Namawiałem ich gorąco
do kupna „Tygodnika Polskiego” przez Dom Polski. Dutkowski bał się.
Wypytywał mnie o najdrobniejsze szczegóły związane z pismem i jego
wydawaniem, a ja go jak mogłem zachęcałem do kupna pisma. Ciągle
jednak się bał. Bał się, że kupione przez Dom Polski pismo
zbankrutuje. Ale naciskany przez nas wszystkich uległ i Dom Polski
przystąpił do kupna pisma.
Nie wiem dlaczego tak zrobiono, bo mnie o tym nie uprzedzono, ale
Dom Polski podszedł do tej licytacji w sposób bardzo śmieszny, wręcz
głupi i jak się później okazało bardzo kosztowny. Federacja Polskich
Organizacji w Wiktorii zaapelowała o to, aby nikt z Polaków nie brał
udziału w licytacji, a Dom Polski zaoferuje na licytacji jedynie 1
dolara. Tymczasem na sali pojawił się nikomu nieznany osobnik. Nie
znał go lider antykomunistów polskich Stanisław Różycki, który był
na wojennej ścieżce z Domem Polskim. Kiedy ten osobnik zgłosił
gotowość dania za „Tygodnik Polski” 1 dolara, a nikt z zarządu Domu
Polskiego na sali nie przystąpił do licytacji, wśród zebranych
przeszedł szmer, że to może wysłannik Konsulatu PRL chce kupić
pismo. Podziałało to na Różyckiego jak czerwona płachta na byka i
zaczęła się na dobre licytacja z tą tajemniczą osobą. Doszło do 2800
dolarów, które dała ta tajemnicza osoba, Różycki zaoferował 2900
dolarów, a ta osoba powiedziała 3000 dolarów, co wówczas było bardzo
dużą sumą pieniędzy. Różycki nie dał więcej. Wtedy się okazało, że
ten osobnik to dziwacznie przebrany (m.in. ubiór, peruka i bodajże
wąsy) członek zarządu Domu Polskiego, p. Zerger. Tak mi powiedział
zaraz po licytacji Marian Białowieyski. – Spółdzielnia przez swoją
głupotę straciła 3000 dolarów! Są inni świadkowie tej głupiej
licytacji, jak np. Edward Myszka i Teresa Szulc. Ale to nie
wszystko. Dutkowski i inni cieszyli się, że kupili „Tygodnik” – może
oblewali to kupno nawet alkoholem. Bowiem przez swoją głupotę mogli
go nie mieć. Otóż gdyby Różycki podbił cenę do 3100 dolarów,
Spółdzielnia Dom Polski nie mogła by dać więcej. Bowiem na zebraniu
zarządu uchwalono, że będą brali udział w licytacji tylko do 3000
dolarów.
Czy o tej głupiej maskaradzie i jeszcze głupszym straceniu przez
Spółdzielnię Dom Polski 3000 dolarów na licytacji napiszecie w
swojej wersji historii „Tygodnika Polskiego”?
Co oznaczała licytacja pisma, odbyta pod koniec listopada 1974 roku?
Oznaczała tylko tyle, że jego nabywca kupuje tylko i wyłącznie tytuł
pisma. Nic więcej. A przecież aby móc kontynuować wydawanie pisma
trzeba było mieć kartotekę adresową prenumeratorów i adresy
kolporterów. Ryzykując kolizję z prawem obiecałem Dutkowskiemu
zrobienie kopii kartoteki adresowej prenumeratorów i adresów
kolporterów oraz firm, które w piśmie się ogłaszały. I tylko dzięki
temu Dom Polski mógł po licytacji bez najmniejszych zakłóceń wydawać
dalej „Tygodnik Polski” i wydaje go po dziś dzień.
Po zakupieniu „Tygodnika Polskiego” zarząd Domu Polskiego widząc, że
beze mnie nie wyda żadnego numeru pisma oraz widząc jak wielkie mam
poparcie w społeczeństwie polskim (zob. numery pisma z tego okresu)
poprosił mnie o pozostanie na stanowisku redaktora pisma. Jednak od
samego początku robiono wszystko, aby mnie na tym stanowisku
zastąpił ich człowiek. Najlepszym dowodem na to jest to, że umowę ze
mną podpisał zarząd dopiero w 1977 roku, widząc jak coraz większym
poparciem cieszę się wśród czytelników pisma i w ogóle Polaków w
Australii, którzy zdecydowanie popierali moją pracę redakcyjną; nie
mieli żadnej podstawy, aby wymówić mi pracę! Wówczas jednak chciano
mnie sobie podporządkować przez likwidację mojej niezależności
redakcyjnej.
W świetle powyższych faktów nikt nie może zaprzeczyć temu, że wraz z
dr Stelmachem uratowałem „Tygodnik Polski” przed niechybną jego
likwidacją lub upadkiem. W tym uratowaniu mam na pewno nawet więcej
zasługi niż dr Stelmach!
Dla ratowania „Tygodnika Polskiego”
straciłem dobrą pracę
(udowodniłem dr Stelmachowi ile zarabiam i on zgodził się na danie
mi takiego samego wynagrodzenia) oraz nie dokończyłem kursu
zarządzania przedsiębiorstwami, który mógł mi dużo pomóc w mojej
późniejszej pracy zawodowej.
Krajowy historyk prasy polskiej w Australii Jan Lencznarowicz w
pracy „Prasa i społeczność polska w Australii” (Kraków 1994) pisze,
że jako redakor „Tygodnika Polskiego” Marian Kałuski wydawał pismo w
duchu niepodległościowym (str. 116) i że ...zdołał
przeprowadzić
gazetę przez najtrudniejszy okres utrzymując jej objętość i zyskując
nowych prenumeratorów (str. 66). Przez 3 lata redagowania „Tygodnika
Polskiego” przeze mnie pismo przynosiło dochód (zob. opublikowane
sprawozdania zarządu Domu Polskiego).
Bardzo ważnym dokumentem jest list zarządu Spółdzielni Dom Polski
(wydawcy „T.P.”) z dnia 20 kwietnia 1977 roku, podpisany przez
prezesa Henryka Dutkowskiego, w którym jest napisane, że wydawca
jest zadowolony z mojej pracy w ostatnich 12 miesiącach.
...............
Nie tylko wydawca obrzydzał mi życie i utrudniał pracę na stanowisku
redaktora. W demokratycznym państwie i społeczeństwie nikt nie
nakłada kagańca na żadnego redaktora. Wydawca „Tygodnika Polskiego”
od początku starał się zrobić to ze mną. To starał się narzucić mi
Komitet Redakcyjny, złożony z dwóch prezesów organizacji polskich
(!), który był prawdziwym a la faszystowsko-komunistycznym urzędem
cenzorskim (potwierdza to archiwum „Tygodnika Polskiego” z lat 1974-
77, które prawie w całości jest w moim posiadaniu), a kiedy to nie
pracowało, to za opiekuna dali mi Wawrzyńca Czereśniewskiego, nie
biorąc pod uwagę to, że był to człowiek poważnie chory, który nie
potrafił już myśleć logicznie!!! Tak poważnie chory, że wkrótce
zmarł. No i na koniec wydano dokument hańby: co mi wolno drukować w
piśmie.
Tymczasem w wolnej prasie jest tak, że zatrudniona osoba na
redaktora ma całkowicie wolną rękę i tylko wyniki jego/jej pracy
decydują o tym czy utrzyma stanowisko czy nie.
No ale skąd mieli o tym wiedzieć ludzie, którzy, według wspomnianego
wyżej Jerzego Malcharka, postępują w polskim życiu organizacyjnym
jak... komuniści?!
Kłody pod nogi ciskał mi bez przerwy nie tylko wydawca, ale także
prezesi organizacji polonijnych, którzy uważali, że jak „Tygodnik
Polski” jest pismem społecznym, to znaczy, że jest ich PRYWATNYM
pismem. Problemem dla mnie był również mój młody wiek. Tym bardziej
uważali, że „smarkacz” Kałuski musi się ich słuchać. Taki Tomasz
Ostrowski przysyłał mi teksty do druku z uwagą na jakiej stronie
mają być wydrukowane i jaką czcionką! (mam oryginalne dowody). To o
nim tak napisał w „Tygodniku Polskim” red. Roman Gronowski: Piętą
achillesową „Polonii” – Melbourne jest to, że znalazła się w rękach
domowego chowu „dyktatora”... (który) jest człowiekiem często w
czynach nieodpowiedzialnym, znanym z różnych nieoczekiwanych
wyskoków, a ponadto mściwym i upartym („Tygodnik Polski” 23.6.1973 i
4.8.1973).
To cud, że wytrzymałem z tym obrzydliwym polactwem bite trzy lata!
Za samo to należy mi się Order Polonia Restituta! Jak i za to, że
pomimo tylu przykrości doznanych ze strony polactwa w ostatnich 35
latach (!) ciągle czuję się Polakiem.
Są jeszcze ludzie (np. drukarz Edward Myszka, ówczesna
sekretarka „Tygodnika Polskiego” Teresa Szulc i inni), którzy
pamiętają w jak trudnych warunkach wykonywałem pracę redaktora.
Lokal w Seddon był zwykłą budą pokrytą blachą i bez sufitu; zimą
była tam lodownia, a latem upał nie do zniesienia. Jak padał deszcz
to w ubikacji woda lała się nam na głowę. Wydawca nie kupił mi nawet
maszyny do pisania! Nasze potworne warunki pracy skrytykował na
zebraniu działaczy polonijnych w sprawie „Tygodnika Polskiego” z
wydawcą w 1976 roku nawet o. Rajmund Koperski OP! A że to prawda, to
potwierdza sprawozdanie finansowe Domu Polskie za lata 1977-78, z
którego dowiadujemy się, że na remont tej budy i aklimatyzację
wydano 1500 dolarów, gdyż nowy redaktor – Jerzy Grot Kwaśniewski –
odmówił pracy w takich warunkach. – A ja 2,5 lata znosiłem te trudy
dla dobra „Tygodnika Polskiego”! Zrezygnowałem również z bonusu,
który zgodnie z moją umową z zarządem przysługiwał mi (wszystko to
do sprawdzenia w dokumentach).
Dlatego niewdzięczność i mściwość „do grobowej deski” jaką
doświadczam od 1977 roku (z przerwą na przełomie 2002/03 za red.
Grażyny Walendzik) od wydawcy i kolejnych redaktorów „Tygodnika
Polskiego” jest wyjątkowo podła! Wołająca wprost o pomstę do nieba.
Jak można być TAKIMI potworami i to aż przez 32 lata?!!!
Czy wiecie jak by Was nazwał za to przeciętny Polak spotkany na
ulicy?
..........
No właśnie!
I w tej materii Wasza działalność jest sprzeczna z nauką Pana
Jezusa. On mówił nam o sprawiedliwym wynagradzaniu za wykonaną
pracę. Etyka mówi o wdzięczności.
Gdybym miał tak podły charakter jak Wy to bym Was dawno pozabijał i
pokrajał, a sąd na pewno wydał by wyrok skazujący w zawieszeniu
biorąc pod uwagę potworności jakie doznałem od Was. Tak, od Was –
aniołków w wilczej skórze, ludzi, którzy mają czelność nazywać
siebie w gazecie katolikami i przystępować do komunii tak jakby nic
złego nie robili!
Nie żywię jednak do nikogo żalu, gdyż przez odejście z „Tygodnika
Polskiego” wygrałem los na loterii, zgodnie z powiedzeniem, że „nie
ma złego co by na dobre nie wyszło”. – Niestety, u Was – „katolików”
od siedmiu boleści potęguje to jeszcze większą zazdrość i nienawiść
do mnie.
Ten list otwarty-artykuł Wy sami sprowokowaliście! Nawarzyliście
sobie piwa więc go teraz pijcie! Ostrzegłem przed tym Wiesława
Słowika TJ. Ale on na burzę czekał. On ją świadomie wywołał, chyba
po to, aby móc przedstawiać mnie jako podłą kanalię, aby w ten
sposób deprecjonować moją jego krytykę.
Wiesławie Słowiku TJ, jest takie powiedzenie: „każdy sądzi według
siebie”.
Jeszcze trzy sprawy w imię prawdy historycznej:
Ja nie byłem zwolniony z pracy – ze stanowiska redaktora przez
wydawcę. Wydawca wspierany przez prezesów z walce z moją redaktorską
niezależnością, której nie mogli strawić, dnia 12 lipca 1977 roku
wydał dokument hańby – „Instrukcję w sprawie drukowania materiałów
dla Tygodnika Polskiego” podpisany przez prezesa Henryka
Dutkowskiego (oryginał w archiwum „Tygodnika Polskiego” z lat 1974-
77, które znajduje się w zbiorach Studium Historii Polonii
Australijskiej; odbitka wydrukowana w „Sprawach Polaków” Nr 1 1992;
wspomina o niej Jan Lencznarowicz w swej pracy „Prasa i społeczność
polska w Australii 1928-1980” Kraków 1994). Dnia 19 lipca 1977 roku
wysłałem do wydawcy list pocztą poleconą (!), w którym
odrzuciłem „Instrukcję” jako sprzeczną z prawem australijskim i
postawiłem warunki, od których uzależniłem naszą dalszą współpracę.
Wydawca odrzucił te warunki, co oznaczało zerwanie umowy o pracę
między nami.
Moje odejście wywołało
falę protestów przeciwko wydawcy nie tylko w
Melbourne, ale w całej Australii. Niektóre organizacje (np.
Stowarzyszenie Polaków w Essendon, Polskie Stowarzyszenie
Charytatywne w Sunshine) demonstracyjnie przez szereg miesięcy
zapraszały mnie jako gościa honorowego na swoje uroczystości,
panowie Czesław Graczyk i Michał Czajka zebrali pod specjalnym
protestem 386 podpisów, zmuszono Federację Polskich Organizacji w
Wiktorii do zwołania specjalnego zebrania w tej sprawie, czytelnicy
pisma rezygnowali z prenumeraty. Moim gorącym obrońcą była wówczas
m.in. Marzenna Piskozub (mam na to dowód). Itd., itd. Jeśli nie
powróciłem do redakcji to tylko dlatego, że stare lisy tak
zorganizowały zebranie Domu Polskiego im. T. Kościuszki (wydawca
pisma), że prawo głosowania miały dziesiątki osób, których nikt
nigdy nie widział w żadnych polskich organizacjach i na zebraniach
Domu Polskiego ani przedtem, ani potem (byli to głównie polscy
Żydzi, co potwierdziły by listy obecności; red. Jerzy Grot
Kwaśniewski był żonaty z Żydówką )! Żydzi, nie mający nic wspólnego
z polskim życiem w Australii zadecydowali o dalszych
losach „Tygodnika Polskiego”!
Jakimi podłymi typami były niektóre osoby (wydawca, redakcja)
świadczy to, że z nienawiści do mnie otworzyliście łamy pisma dla
osoby, która w 1974 roku swą działalnością zagrażała
istnieniu „Tygodnika Polskiego” i przez którą pismo/wydawca stracił
4000 dolarów, co dzisiaj stanowiło by równowartość zapewne ponad 40
000 dolarów! I to pomimo tego, że prezes Federacji Polskich
Organizacji w Wiktorii Zdzisław Drzymulski pisał w „Tygodniku
Polskim”, że ma nadzieję, że jej społeczeństwo polskie nigdy nie
wybaczy! Tymczasem sam należał do tych, którzy tej osobie wybaczyli,
nie oglądając się na zdanie społeczeństwa polskiego!
Doprawdy ponure są dzieje „Tygodnika Polskiego” po 1977 roku (np.
red. Michał Filek 1992-97 kilkoma sprawami sądowymi doprowadził do
tego, że wydawca stracił ok. 50 000 dolarów i pismu groził upadek;
szczególnie obrzydliwe było jego chamskie i bezprawne zwolnienie
sekretarki administracji od 1969 roku, a więc przez 25 lat, p.
Teresy Szulc, za co wydawca musiał zapłacić karę 15 000 dolarów; bo
chciał mieć swoją znajomą na tym stanowisku).
Obnażyliście swe prawdziwe oblicze
Porzekadła są mądrością narodów, a jedno z polskich porzekadeł mówi,
że „kogo Pan Bóg chce ukarać temu rozum odbiera”.
Moja oferta pogodzenia się z Wami była SZCZERA. Odrzuciliście ją
czym wyrządziliście sobie samym wielką krzywdę. Powinienem Wam za to
dziękować i całować po rękach (przez chusteczkę).
Nie mogłem dostać od Was – moich wrogów - lepszego prezentu!
Czy teraz nie mogę PRZEKONYWUJĄCO twierdzić-pisać w swoich szkicach
o Polakach w Australii, że moi wrogowie z „Tygodnika Polskiego” i
Wiesław Słowik TJ (a i szereg innych osobników spośród wierchuszki
polonijnej i polonijnych mediów) to ludzie odczłowieczeni (bojący
się niemiłej dla nich PRAWDY o nich jak diabeł święconej wody i
przez to z nią walczący, nietolerancyjni, zawistni, mściwi itd.), a
tacy z nich Polacy i katolicy jak przysłowiowo „z koziej d.. trąba”?
Czy się mylę? Czy tak nie należy odebrać Pani ostatniego (z
22.1.2009) e-mail do mnie, jak i Pani e-mail do mnie z 5 grudnia
2007 roku, który był odpowiedzią na mój e-mail z 24 listopada 2007
roku, z moim artykułem pt. „Życzymy „Sto lat!” Tygodnikowi
Polskiemu”, który był kompromisowym ukłonem w Waszą stronę, dla
dobra sprawy polskiej w Australii? Była to moja pierwsza pierwsza
próba wyciągnięcia ręki do zgody, którą Wy chcieliście wykorzystać
dla swoich celów w sposób NIEETYCZNY.
Proszę mi udowodnić, że się mylę zanim
nie puszczę tego listu w
świat. Czekam cierpliwie na uwagi, ew. zastrzeżenia, uzupełnienia i
poprawki, bo moim celem nie jest szkalowanie kogokolwiek, a jedynie
pisanie PRAWDY; termin dwutygodniowy jest chyba wystarczający.
(Do 12 lutego 2009 roku nie otrzymałem żadnego e-maila ani listu tak
od Józefy Jarosz jak i Wiesława Słowika TJ ani żadnej osoby z
Komitetu Redakcyjnego czy od wydawcy „T.P.”. Uważam tym samym, że
nie mają żadnych zastrzeżeń, uzupełnień czy poprawek do tego Listu
otwartego, czyli że List taki jakim jest mogę rozpowszechniać).
A BEZPODSTAWNE grożenie mi sądem – to, jak już pisałem - strachy na
Lachy. Stracicie tylko duże pieniądze! Tak jak Kiesch z Federacją
Polskich Organizacji w Wiktorii, która o tym nie raczyła
poinformować Polonię (ciekawe jak to zaksięgowano czy kto za to Wam
zapłacił – Kiesch, Słowik?)! Zachęcam jednak do tego, bo będą mnogły
wyjść na jaw „Wasze” łajdactwa i krzywdy, które od Was doznałem.
No i na koniec temat, który Pani poruszyła w swoim e-mailu do mnie.
Nie musi Pani fałszywie mi współczuć, że artykuł o p. Anieli Radoś
pisałem na darmo, bo Pani go nie wydrukuje. Artykuł jest już
wydrukowany w PAP „Polonia dla Polonii” i w kilku innych portalach.
Dlatego Pani tekst o p. Radoś będzie wyłącznie małpowaniem mnie. Jak
to mówią Australijczycy w takim przypadku: „Copycat from Ballarat”.
To drugi taki Pani przypadek. Pierwszym „copycat from Ballarat” był
Pani artykuł w numerze świątecznym „TP” o 60-rocznicy „Tygodnika
Polskiego”. Spłodziła go Pani tylko dlatego, aby nie wydrukować
mojego artykułu na ten temat, który Pani wysłałem 24 listopada 2008,
chociaż go Pani pochwaliła pisząc: „dziekuję za interesujący,
napisany od serca artykuł "Zyczymy 'Sto lat' Tygodnikowi Polskiemu".
Żałosne to wszystko! Żałosna jest Pani! Szczególnie
jako „katoliczka” od siedmiu boleści. Jak to mówi stare rosyjskie
powiedzenie: „napluć i przykryć”.
Mam wiarę w lepsze jutro
Tekst ten chciałem zakończyć następującym zdaniem: „Plugawe
polactwo! Na pohybel wam! i pocałujcie mnie gdzieś!”
Jednak mój Anioł Stróż zaprotestował i podsunął mi takie
zakończenie, które zaakceptowałem:
Moi wrogowie, żal mi Was wszytkich, bo chociaż twierdzicie, że
jesteście katolikami, to tak naprawdę jesteście żałosnymi osobnikami
w szponach zła. Chcę jednak wierzyć, że któregoś dnia, aby jak
najszybciej, wrócicie do wspólnoty ludzkiej – człowieczeństwa i że
będziecie prawdziwymi chrześcijanami, poważnie traktującymi
najważniejsze przykazanie Boże: miłości Boga i człowieka. I że
równie jak ja będziedzie walczyć ze złem i służyć prawdzie. Że
dołączycie do grona dobrych Polaków.
Marian Kałuski
Gazeta.pl Forum Aktualności i Media Publicystyka Publicystyka
"Katolickie"
polactwo w Australii
Autor: marian.kaluski 16.02.09, 02:48
Gorzka prawda o Polonii
australijskiej
„Katolickie” polactwo w Australii
Przyczynek do historii polactwa i „Tygodnika Polskiego” w Australii
z okazji 60-lecia istnienia pisma
Zakłamany obraz Polonii australijskiej
W Polsce i wśród Polaków na świecie jest w ogóle nieznana prawdziwa
historia Polaków w Australii. Króluje w kraju i w polonijnym świecie
wiele mitów na temat Polonii australijskiej. Mówi się, że Polacy i
dzieje Polaków na antypodach mogą być przykładem dla wszystkich...