Rząd Topolanka obalony  chaos w Czechach, ogromne obawy UE

Czeska Izba Poselska uchwaliła forsowane przez lewicową opozycję wotum nieufności wobec centroprawicowego rządu premiera Mirka Topolanka - który po głosowaniu zapowiedział ustąpienie ze stanowiska. - Po upadku rządu Mirka Topolanka wizerunek Czech w Unii Europejskiej ucierpi - powiedział szef działu zagranicznego gazety "Hospodarzske Noviny" Martin Ehl.

Jest to pierwszy przypadek obalenia rządu przez parlament w powojennej historii Republiki Czeskiej - niemal dokładnie na półmetku sprawowania przez nią rotacyjnego półrocznego przewodnictwa Unii Europejskiej.

- Zachowam się ściśle według wymogów konstytucji - zadeklarował Topolanek. Oznacza to, że złoży swą rezygnację na ręce prezydenta Vaclava Klausa.
- Uważam, że może to wywołać komplikacje dla naszego potencjału negocjacyjnego. Partnerzy w Europie przyzwyczaili się twardo z nami negocjować. W tym sensie może się zdarzyć, że nasza pozycja ulegnie osłabieniu - dodał dziennikarzom Topolanek.

Zaznaczył jednocześnie, że byłby za zorganizowaniem latem bieżącego roku przedterminowych wyborów, o ile nie uda się stworzyć nowego rządu.

Poza klubami Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej (CSSD) oraz Komunistycznej Partii Czech i Moraw (KSCM) za odwołaniem rządu głosowali dwaj deputowani kierowanej przez Topolanka Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) i dwie byłe posłanki współtworzących koalicję rządową Zielonych. W ten sposób wotum nieufności uzyskało wymaganą bezwzględną większość 101 posłów 200-osobowej Izby.

Unia Europejska pełna obaw

Reagując na wotum nieufności wobec czeskiego rządu, przywódcy frakcji politycznych w Parlamencie Europejskim wyrażali obawy o losy Traktatu z Lizbony oraz podważali możliwość utrzymania silnego przywództwa w UE przez czeską prezydencję.

- Europa potrzebuje przywództwa w czasie kryzysu, a rząd, który sprawuje przewodnictwo UE i który nie ma zaufania swego parlamentu, nie może zapewnić tego przywództwa - oświadczył szef największej chadeckiej frakcji politycznej w Parlamencie Europejskim Joseph Daul.

"Wizerunek Czech ucierpi"

- Po upadku rządu Mirka Topolanka wizerunek Czech w Unii Europejskiej ucierpi - powiedział szef działu zagranicznego gazety "Hospodarzske Noviny" Martin Ehl. - Jesteśmy zdziwieni tym, co zrobili nasi politycy - dodał.

- Pierwsza kwestia jest techniczna: kiedy rząd zostanie odwołany? Druga to pytanie, jak to będzie z prezydencją unijną - zaznaczył Ehl.

Według niego opozycja chce, aby rząd dotrwał do końca prezydencji, czyli do czerwca, a następnie ustalono by termin wcześniejszych wyborów.

Jak zaznaczył, przywódca opozycyjnej Partii Socjaldemokratycznej, były premier Jirzi Paroubek, który był inicjatorem głosowania nad wotum nieufności, proponuje, aby wybory odbyły się między wrześniem a listopadem albo wiosną przyszłego roku.

- Topolanek chce, aby wybory były jak najwcześniej najlepiej latem, ale z powodu prezydencji byłoby to skomplikowane - relacjonował Ehl.

Przypomniał, że teraz rząd musi porozumieć się z prezydentem, który może nominować nowego premiera. Prawdopodobnie może nominować kogoś innego z największej partii, którą jest ODS (Obywatelska Partia Demokratyczna), ale nie Topolanka.

- Wszystkie możliwości, które daje konstytucja i które przewidują ustawy, są otwarte. Jeszcze przed dwiema godzinami myśleliśmy, że to będą jeden albo dwa głosy na korzyść premiera. Teraz nie wiemy, co będzie. Scenariusz opozycji jest taki, że obecny rząd dotrwa do końca prezydencji, a potem wcześniejsze wybory - mówił.

Nawiązując do zdziwienia tym, co zrobili czescy politycy, Ehl przywołał ocenę prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, który uznał, że Czesi są nieodpowiedzialni. - Nie jesteśmy szczęśliwi. Wizerunek Czech ucierpi - powiedział.

"Chaos będzie się pogłębiał"

- Po przegłosowaniu przez czeski parlament wotum nieufności dla rządu Mirka Topolanka chaos w Czechach będzie się pogłębiał - prognozuje dr Radosław Zenderowski z Instytutu Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

- To mnie nie zaskakuje, ta dymisja szykowała się już od dłuższego czasu, ten rząd i tak już funkcjonował na krawędzi poparcia społecznego - powiedział Zenderowski.

Według eksperta Czesi są obecnie w trudnej sytuacji bo - jak mówił - "popularność obu głównych partii jest od dłuższego czasu dość wyrównana i w zasadzie nie ma jakiejś trzeciej siły, która mogłaby to jednoznacznie przeciąć".

- W tym sensie myślę, że ten chaos będzie się pogłębiał w najbliższym czasie. Nic nie zapowiada jakiegoś rychłego rozwiązania tego problemu - powiedział Zenderowski.

Jego zdaniem ważny jest szerszy kontekst wydarzeń w Pradze, to jest - jak mówił - zapowiedziana już w weekend rezygnacja premiera Węgier Ferenca Gyurcsanya. Według niego, przyszła stabilizacja życia politycznego krajów naszego regionu przede wszystkim zależeć będzie od sytuacji ekonomicznej.

 

"Mamy problem, Traktat Lizboński zagrożony"

DrukujA A A
PAP | aktualizacja 2009-03-24

 

Lider frakcji socjalistycznej Martin Schulz oraz szef liberałów Graham Watson zaapelowali o kontynuowanie procesu ratyfikacji Traktatu z Lizbony w Czechach. Dotychczas traktat zaaprobowała niższa izba czeskiego parlamentu. Wciąż nie wypowiedział się Senat.

"To przegłosowanie
wotum nieufności zaważy na kontynuacji procesu ratyfikacji Traktatu z Lizbony. Jest żywotnie ważne dla interesu całej Europy, by Republika Czeska zorganizowała przyspieszone wybory, jeśli to możliwe razem w wyborami do Parlamentu Europejskiego, i zakończyła szybko procedurę ratyfikacji Traktatu z Lizbony" - ocenił Watson w oświadczeniu przesłanym mediom.

Zdaniem niemieckiego eurodeputowanego CDU Elmara Broka, znany z niechęci wobec Traktatu z Lizbony czeski prezydent Vaclav Klaus "wygrał swą walkę z Europą". A jego konkurent polityczny w ODS, premier
Mirek Topolanek "stracił możliwość wywierania presji na Senat".



- Lizbona jest osłabiona w tej sytuacji. Mamy prawdziwy problem - ocenił lider Zielonych Daniel Cohn-Bendit. - Wierzę, że ten kryzys i kruchość rządów w UE wzmocni idee federalistyczne w Europie z silną Komisją Europejską - dodał.

Eurodeputowani nie szczędzili też krytyki socjalistycznej opozycji w Czechach, której głosami uchwalono wotum nieufności. Watson przyznał, że choć nie był "miłośnikiem" czeskiego rządu, to "żałuje stanowiska socjalistycznej opozycji w Czechach", która obaliła gabinet w kluczowym dla Pragi okresie przewodnictwa w UE.

(mg)

 

Web406 W tym procesie sadowym Sad Swiatowy uznal  Komunizm za  ludobojstwo.

"Duch" stanął przed sądem

guu , pmaj 30-03-2009,

Po 30 latach od upadku zbrodniczego kambodżańskiego reżimu Czerwonych Khmerów, w Phnom Penh rozpoczął się pierwszy proces wysokiej rangi przedstawiciela tego ugrupowania.

Kaing Guek Eav na sali sądowej.

źródło: AFP

Kaing Guek Eav na sali sądowej.

+zobacz więcej

66-letni Kaing Guek Eav, znany też jako "Duch", oskarżony jest o popełnienie zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości w czasie, gdy kierował katownią S-21 - Tuol Sleng - w Phnom Penh, w której w latach 1975-79 zginęło co najmniej 16 tys. ludzi. Ci, którym udało się przeżyć stosowane w S-21 tortury, ginęli na "polach śmierci" - miejscach, gdzie masowo zabijano i grzebano ofiary reżimu.

Kaing Guek Eav w czasie wstępnego postępowania przyznał się do winy, ale twierdził, że wykonywał rozkazy przełożonych.

Po obaleniu reżimu Czerwonych Khmerów ukrywał się pracując jako nauczyciel matematyki. Przeszedł na wiarę chrześcijańską w 1996 roku. Trzy lata później został przypadkowo rozpoznany w wiejskiej szkole przez brytyjskiego dziennikarza. Od tego roku czekał w więzieniu na rozpoczęcie procesu, odbywającego się przy współudziale ONZ.

"Duch" jest jedynym z wyższych rangą Czerwonych Khmerów, który wyraził skruchę i prosili rodziny ofiar o wybaczenie.

Na proces oczekują inni członkowie reżimu - "Brat Numer Dwa" czyli Nuon Chea, były prezydent kraju za czasów reżimu Khieu Samphan oraz szef dyplomacji Ieng Sary i jego żona. Żadna z tych osób nie przyznaje się do winy.

Główny lider Czerwonych Khmerów Pol Pot zmarł w 1998 roku.

W Kambodży zniesiono karę śmierci, stąd też oskarżeni prawdopodobnie zostaną skazani na dożywotnie więzienie.

Czerwoni Khmerzy pod wodzą Pol Pota opanowali Kambodżę w 1975 roku. Mieszkańców miast wypędzili na wieś, a kraj zamienili w wielki obóz koncentracyjny. Ofiarą represji padła niemal cała kambodżańska inteligencja. Do 1979 roku, kiedy do Kambodży wkroczyły wietnamskie wojska, z głodu, chorób, wycieńczenia i w wyniku zbrodni Czerwonych Khmerów zginęła jedna czwarta ludności. Zwłoki co najmniej 1,7 mln ludzi spoczęły na "polach śmierci".

Do tej pory żaden z liderów reżimu nie odpowiedział przed sądem za dokonane zbrodnie.

Śledztwem ws. Czerwonych Khmerów i przygotowaniem procesu zajmował się trybunał, powołany na mocy porozumienia pomiędzy ONZ a Kambodżą. Są w nim reprezentowani sędziowie i eksperci z różnych krajów.

Trybunał ONZ ds. osądzenia zbrodni popełnionych przez Czerwonych Khmerów, po wielu latach trudnych dyskusji, dotyczących jego uprawnień, został powołany jeszcze w 2003 roku. Rozpoczął pracę jednak dopiero w lipcu 2006 roku. W jego skład wchodzi 17 prawników - sędziów i prokuratorów kambodżańskich i 10 mianowanych przez ONZ ekspertów prawa międzynarodowego. Prace trybunału są w znacznej części finansowane przez zagranicznych ofiarodawców.

 

Thirty years on, Khmer Rouge torturer in dock

Module body

PHNOM PENH (Reuters) - Pol Pot's chief torturer took the stand on Monday, charged with crimes against humanity in the first trial of a top Khmer Rouge cadre 30 years after the end of a regime blamed for 1.7 million deaths in Cambodia.

Duch, former chief of the S-21 prison where more than 14,000 "enemies" of the ultra-Maoist revolution died, stood before a five-judge panel and calmly answered questions about his background.

"I have been notified of the charges against me," the 66-year-old former maths teacher told the joint U.N.-Cambodian tribunal as hundreds of onlookers watched from a public gallery.

Prosecutors began laying out their case against Duch, accusing him of "crimes against humanity, enslavement, torture, sexual abuses and other inhumane acts" while chief of S-21, also known as Tuol Sleng and now a museum.

Duch, whose real name is Kaing Guek Eav, is expected to enter a plea later this week. If found guilty in a verdict expected in September, he could face a maximum of life in prison in Cambodia, which has no death penalty.

The born-again Christian has expressed remorse for the S-21 victims, most of them tortured and forced to confess to spying and other crimes before they were bludgeoned to death in the "Killing Fields" outside the Cambodian capital Phnom Penh.

During questioning by court investigators before his trial, Duch said he was just following orders.

"No one could have sent people to S-21 without the decision of the standing committee of the Khmer Rouge," Duch was quoted as saying in the prosecutor's statement read out on Monday.

Survivors reacted with pain and anger as they watched Duch, dressed in a white shirt and dark pants, in the dock.

"Duch killed thousands of people, but he showed no regret. I just don't understand," said Om Chantha, a 69-year-old widow whose husband, a doctor, was killed by the Khmer Rouge.

MORE SUSPECTS?

The trial, held in a specially built court on the outskirts of Phnom Penh, marks a turning-point for the strife-torn country, where nearly every family lost someone during Pol Pot's "Year Zero" revolution to achieve an agrarian utopia.

Duch is expected to be a key witness in the future trials of those also deemed "most responsible" for one of the darkest chapters in the 20th century.

The other four -- "Brother Number Two" Nuon Chea, the regime's ex-president Khieu Samphan and Ieng Sary, its foreign minister, and his wife -- have denied knowledge of any atrocities.

Advocates hope the tribunal -- formally known as the Extraordinary Chambers in the Courts of Cambodia (ECCC) -- will serve as a model of professionalism for the country's erratic and politicized judiciary.

Critics say the tribunal's integrity is threatened by allegations of corruption and political interference, particularly on the issue of pursuing other Khmer Rouge suspects.

A bid to go after more suspects was brushed aside in January by the tribunal's Cambodian co-prosecutor, who said it would not help national reconciliation. The government has denied meddling in the court, but rights groups are concerned.

"The Extraordinary Chambers must urgently expand its prosecution strategy to investigate and prosecute more cases before it is too late," said Brittis Edman, a Cambodia researcher for rights group Amnesty International.

(Writing by Darren Schuettler; Editing by Alan Raybould and Sugita Katyal)

Atak w Lahore. Zamachowcy wzięli zakładników

CNN , bbc , guu , pap , pmaj 30-03-2009,

Uzbrojeni napastnicy wdarli się do policyjnego ośrodka w pakistańskim Lahore. Zabili co najmniej 20 osób. Teraz walczą z siłami specjalnymi.

Ranny policjant w szpitalu w Lahore.

źródło: AFP

Ranny policjant w szpitalu w Lahore.

Szturm pakistańskiej armii - zdjęcia z telewizji Geo.

źródło: AFP

Szturm pakistańskiej armii - zdjęcia z telewizji Geo.

+zobacz więcej

·                  Atak odwetem za Bombaj?

·                  Pakistan w terrorystycznej gorączce

·                  Samobójczy zamach na posterunek policji

Lokalne władze informują o około 20 ofiarach. Portal internetowy BBC News mówi o 40 zabitych. Według ostatnich doniesień 70 osób jest rannych. Ofiarami są głównie policyjni rekruci, którzy mieli musztrę w czasie gdy zaczął się atak.

Władze Pakistanu oświadczyły, że w ataku zginęło co najmniej czterech napastników, a piąty został aresztowany.

Poinformowano również, że około 11 napastników zabarykadowało się na najwyższych piętrach jednego z budynków w ośrodku i wzięło jako zakładników co najmniej 35 policjantów.

Napastnicy są uzbrojeni w karabiny i granaty. Pozostają na terenie ośrodka. Niektórzy z nich mają na sobie policyjne mundury. Trwa wymiana ognia. Z pomocą policji przyszła armia, włączając się do walki. Nad kompleksem ośrodka latają dwa wojskowe śmigłowce. Naoczni świadkowie mówią o odgłosach silnych eksplozji, dobiegających z kompleksu.

Według niepotwierdzonych danych, napastnicy zatrzymali pewną liczbę szkolonych tu policjantów w charakterze zakładników. Scenariusz zamachu przypomina ten, który zdarzył się w listopadzie zeszłego roku w Bombaju. Oficjalne źródła mówią, że napastników jest 10-12. Zaatakowali ośrodek z czterech stron. Najpierw obrzucili teren granatami, potem otworzyli ogień z broni maszynowej.

Władz przekonują, że na razie jest za wcześnie by rozstrzygać kto stoi za zamachem.

Dzisiejszy zamach jest kolejnym w ostatnich tygodniach na terenie uważanego do tej pory za bezpieczne (pozostającego poza terenami kontrolowanymi przez talibów) Lahore. Na początku marca terroryści zaatakowali autobus z reprezentantami krykieta ze Sri Lanki.

"Rz" Online