Tajemnice Wałęsy

Piotr Semka 21-03-2009,

Nowa biografia lidera „Solidarności” nie jest wolna od wad i chętniej daje głos jego antagonistom niż zwolennikom. Ale uświadamia czytelnikowi, w jak wielu naprawdę ważnych sprawach nie zadawano Wałęsie zbyt uporczywych pytań

źródło: Reporter

Lech Wałęsa przemawia przed siedzibą sądu wojewódzkiego w Warszawie po pierwszej próbie rejestracji NSZZ „Solidarność“, październik 1980

autor zdjęcia: Erazm Ciołek

źródło: Fotorzepa

Posiedzenie założycielskie Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, grudzień 1988

+zobacz więcej

Po burzy wokół monografii „SB a Lech Wałęsa” Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka można było się obawiać, że awantura wokół książki skutecznie odstraszy innych historyków od zajmowania się postacią Lecha Wałęsy. A jednak powstają kolejne dzieła o liderze ruchu „Solidarności”. Na półki księgarń trafia właśnie książka Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa – idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy »Solidarności« do 1988 roku”.

Urodzony w 1984 roku Zyzak, absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, to zapewne najmłodszy autor piszący o Wałęsie. Promotorem jego pracy był prof. Andrzej Nowak. Wyjaśnijmy od razu, że jest to biografia napisana bez rozmowy z Lechem Wałęsą. Autor we wstępie do książki opisuje długą wymianę listów w sprawie uzyskania możliwości rozmowy z polskim noblistą. Zakończyła się ona po wielu miesiącach bez żadnego efektu.

Co ciekawe, autor pisze, że współpracownicy byłego prezydenta z Instytutu Lecha Wałęsy zamiast pomóc w spotkaniu, zaproponowali mu w pewnym momencie udział w pisaniu kolejnej autobiografii noblisty, ale pod nadzorem instytutu. Ten incydent pokazuje, jak ciężko poruszać temat jednego z najsłynniejszych Polaków. Zyzak stanął wobec wyboru: albo wejście pod kuratelę Instytutu Wałęsy i pisanie o „wodzu” pod ścisłą kontrolą, albo odmowa współpracy.

Poszedł swoją drogą i stworzył dzieło blisko 600-stronicowe, budzące szacunek ilością źródeł, przez jakie się przebił, i ilością relacji zebranych od ludzi, którzy zetknęli się z Wałęsą. Kolejny raz powtarza się zasada, że dopiero młode pokolenia wyzbywają się kompleksów wobec postaci, które wcześniej żyjącym badaczom jawią się jako żywe pomniki.

Czytelnikowi nasuwać musi się od razu pytanie, czym praca Zyzaka różni się od niedawnej książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Różnica jest wyraźna. „SB a Lech Wałęsa” opierała się niemal wyłącznie na dokumentach dotyczących Wałęsy znajdujących się w IPN i została uzupełniona o losy tych dokumentów w ostatnim 20-leciu. Oczywiście książka ta siłą rzeczy pełniła rolę pierwszej biografii Wałęsy, ale sami autorzy podkreślali, że nią nie była. Do herkulesowej pracy pisania biografii Wałęsy przymierzył się Paweł Zyzak. Z jakim efektem?

Gdzie ten dworzec?

Gdybym to ja miał nadawać książce tytuł, to zastanowiłbym się nad tytułem: „Tajemnice Lecha Wałęsy”. Paweł Zyzak, próbując zrekonstruować jego życiorys, niemal od kołyski po koniec lat 80., cały czas odkrywa, że mnóstwo podstawowych faktów dotyczących późniejszego prezydenta nie było przed nim opisywane lub też wcześniejsi autorzy przyjmowali deklaracje Wałęsy bez żadnego sprawdzenia.

Dobrym przykładem jest fakt, że Wałęsa podał w swojej autobiografii „Droga nadziei”, iż do Gdańska, gdzie miał się otworzyć nowy etap w jego życiu, wyrwał się z rodzinnych Kujaw, ze stacyjki kolejowej w Dobrzyniu nad Wisłą. Ta powtarzana za książką Wałęsy informacja okazała się bzdurą, bo w Dobrzyniu nie ma i nigdy nie było żadnej stacji kolejowej. Zyzak zestawia drobiazgowo okruchy informacji i – jak pisze – co rusz natrafia na respekt wobec Wałęsy sznurujący ludziom usta lub ślady urzędowego działania mającego zadbać o nieskalaną przeszłość polskiego noblisty.

Zyzak nie jest np. w stanie ustalić, za jakie grzechy młody Wałęsa trafił do ośrodka dla trudnej młodzieży we Włocławku. Nie było to możliwe, gdyż, jak ustalił Zyzak, na początku lat 90. w ośrodku złożyli wizytę funkcjonariusze UOP i bezprawnie skonfiskowali interesującą ich dokumentację. Ustalanie faktów z najmłodszych lat Wałęsy okazało się niemożliwe bez zebrania ustnych relacji ludzi pamiętających rodzinę Wałęsów i samego młodego Leszka.

Miało to swoje konsekwencje dla konstrukcji pracy. Autor podkreśla we wstępie, że tzw. oral history powinna być dla badacza równie istotnym źródłem, co dokumenty pisane. Owszem, wydaje się, że bez ustnych relacji trudno opisać okres do sierpnia 1980 r., ale już potem posiłkowanie się ustnymi relacjami polityków musi wywoływać pytanie o ich dobór i zdolność oderwania się od aktualnych sporów z Wałęsą.

Jeszcze w wypadku lat 70. ma to swoje zalety. Autor dociera do jednego z gdańskich esbeków Janusza Stachowiaka, który podaje wiele nieznanych szczegółów o losach Lecha Wałęsy w latach 70. Ale już gdy Zyzak opisuje strajk z sierpnia 1980 i dopuszcza do głosu takich świadków, jak Bogdan Borusewicz, Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda, to można zapytać, dlaczego nie przedstawia nam relacji osób wysoko oceniających ówczesne przywództwo Wałęsy, np. Tadeusza Mazowieckiego. Te pytania można mnożyć w stosunku do okresu „Solidarności” i stanu wojennego. Krytycy mogą wskazywać, że częściej Zyzak sięga do antagonistów Wałęsy niż jego zwolenników.

Bez podsumowania

Autor z benedyktyńską cierpliwością wynajduje białe plamy w życiu Wałęsy. Od rozmaitych znaków zapytania dotyczących okoliczności wyjazdu z Kujaw do Gdańska po dywagacje, jak wyglądały działania Wałęsy w czasie paru najbardziej dramatycznych dni grudnia 1970 roku. Akurat w kwestii pytania dotyczącego, czy Wałęsa współpracował z SB jako tajny współpracownik, Zyzak żadnych wątpliwości nie ma i przychyla się do tezy Gontarczyka i Cenckiewicza, że przyszły lider „Solidarności” był niebezpiecznym dla kolegów, chętnym i gorliwym agentem SB.

Wraz z autorem poznajemy też dziwaczny status, jaki sobie wypracował Wałęsa w środowisku wolnych związków zawodowych. Problem w tym, że Zyzak, cytując wypowiedzi, które skłaniają do bardzo niepokojących pytań, nie zdobywa się na podsumowanie i nie podaje swojego osądu co do prawdziwości pewnych zarzutów. Owszem, są problemy, których nie sposób wyjaśnić jednoznacznie, jak choćby dziwaczna sprawa sprzecznych ze sobą relacji Wałęsy o legendarnym skoku przez płot. W innych wypadkach jednak, gdy Zyzak cytuje opowieści o wymykaniu się Wałęsy ze stoczni na spotkania z I sekretarzem KW PZPR w Gdańsku Fiszbachem czy też o domniemanej próbie zakończenia strajku już 28 sierpnia, pozostajemy bez jednoznacznego komentarza autora. Czytelnik się nie dowie, czy autor uznaje, że Wałęsa w Sierpniu był całkowicie samodzielny, czy też wlekły się za nim jakieś uwikłania wobec władzy. A od autora fachowej biografii takiego sądu można by oczekiwać.

Tak samo jest, gdy Zyzak cytuje relacje Andrzeja Gwiazdy, że Wałęsa już w południe 12 grudnia 1981 roku został poinformowany przez wysłanników Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Nie wiemy, czy daną teorię możemy uznać za fakt, czy też jest to jeden z wielu nierozstrzygalnych znaków zapytania. Tu kłania się wada cytowania najrozmaitszych relacji, które mogą być wchłaniane po latach przez późniejsze sensacyjne teorie.

Ale niekiedy Zyzak wraca do rzeczy, które – wydawało się – zostały już wyjaśnione, a o których przez ostatnie  15 lat całkowicie zapomnieliśmy. Tak jest z z tajemniczym pojawieniem się Mieczysława Wachowskiego u boku Wałęsy w czasach legalnej „Solidarności”. Zyzak przypomina też wszystkie „niekonwencjonalne” aspekty internowania Wałęsy i jego późniejszych relacji z podziemiem w latach 80. Trud wyszukiwania wszystkich zagadek dotyczących Wałęsy powoduje, że autorowi brakuje już ochoty, aby opisywać dobre strony lidera „Solidarności”.

Wyśniony królewicz

Pisząc te słowa, rozumiem jednocześnie, dlaczego tylu utytułowanych historyków nie pali się do stworzenia biografii Wałęsy. Z racji swego historycznego warsztatu mają oni świadomość, że pewne pytania powinny być postawione, a jednocześnie nie chcą ich stawiać, bo niekiedy liczą się z oburzeniem salonu, który Wałęsę ogłosił świętym za życia.

Potraktujmy więc pracę historyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego jako wypunktowanie znaków zapytania wokół Wałęsy. Nie zmienia to faktu, że jeśli książkę tę weźmie do ręki młody czytelnik, choćby rówieśnik Zyzaka, to nie dowie się z niej, dlaczego w tamtych latach tłumy tak bardzo kochały Wałęsę. Co takiego słynny stoczniowiec uczynił i jak się zachowywał, że w dialogu z tłumem wywoływał tak ogromny entuzjazm? Co sprawiało, że składali mu hołdy intelektualiści i prości górale? Brak opisów emocjonalnego wybuchu nastrojów, jaki ogarnął Polskę w latach 1980 – 1981, a potem skrył się pod powierzchnią Polski stanu wojennego, jest słabą stroną książki.

Oczywiście autor mógłby wskazywać, że wysiłek taki podejmował w tym czy innym miejscu, ale ten brak sympatii dla Wałęsy powoduje, że nie brzmi to przekonująco. Ściągnie to zresztą zapewne zarzuty o nieuczciwe uprzedzenie autora wobec lidera „Solidarności”. Ale dość obcesowy stosunek Zyzaka do Wałęsy uświadamia też czytelnikowi – uczestnikowi tamtych wydarzeń, jak wiele rzeczy wybaczano Wałęsie. Jak w wielu naprawdę ważnych sprawach nie zadawano Wałęsie zbyt uporczywych pytań. Jak bardzo narodowa euforia wykreowała zapotrzebowanie na ludowego trybuna i jak bardzo symbolizował on marzenia o drugiej Japonii.

To oczywiście znane zjawisko w historii, gdy dana osoba doskonale wchodzi w społeczne oczekiwania i tylko talent określa granice jej popularności. Zyzak twierdzi, że Wałęsa był kimś w rodzaju królewicza wyśnionego, który wskutek splotu różnych cech odpowiadał bardzo różnym grupom społecznym. Twierdzi też, że Wałęsa na dłuższą metę tak różnym oczekiwaniom sprostać nie był w stanie i gdyby nie 13 grudnia, jego gwiazda by zbladła. W tym sensie stan wojenny był dla Wałęsy idealną zamrażarką jego kultu. A o tym, jak słabym politykiem był na czasy demokratyczne, pokazała jego prezydentura z lat 1990 – 1995.

Paweł Zyzak we wstępie do książki zadaje pytanie: jak się ma idea Lecha Wałęsy do historii Lecha Wałęsy. Autorowi chodzi o to, że Wałęsa kojarzony był ze wspaniałymi ideami, ale w rzeczywistości jego polityczna praktyka była niezwykle cyniczna i mało romantyczna.

Mistrz mądrości etapu

Zyzak pokazuje, że w chwilach historycznych zwrotów Wałęsa był zawsze zagubiony i lawirował. Tak działo się aż do momentu, kiedy wyczuwał, w jakim kierunku zmierza historia i wtedy następowała cudowna metamorfoza. Lechu natychmiast odnajdował się w czołówce awangardy zmian.

Młode pokolenia wyzbywają się kompleksów wobec postaci, które starszym i utytułowanym badaczom jawią się jako żywe pomniki

Książka równie dobrze mogłaby nosić tytuł „Psychologiczne techniki uwodzenia tłumów i elit w politycznej praktyce Lecha Wałęsy”. Zyzak okazuje się niezwykle ciekawym obserwatorem, gdy przedstawia, jak na kolejnych etapach życia od młodości na Kujawach poprzez epizod stoczniowy z początku lat 70., wolne związki zawodowe i „Solidarność” Wałęsa z niesamowitym instynktem trzymał się zasady opuszczania jałowego pola.

Chodziło o to, że każde nowe środowisko było dla Wałęsy cenne, dopóki umożliwiało rozwój jego kariery. Gdy Wałęsa wykorzystał już wszystkie potencjały danego środowiska, musiał zmieniać pole. Tak było z przerzutem z Kujaw do stoczni. Tak było z opuszczeniem gdańskiej Stoczni im. Lenina. Historia się powtórzyła, gdy Wałęsa wszedł do WZZ, ale po zwycięskim Sierpniu nie chciał już schylać karku przed dawnymi opozycyjnymi mentorami i wyrywał się do nowej wielkiej „Solidarności”. Ale i na tę robotniczą, wielomilionową „Solidarność” przyszedł kres, gdy w grudniu, przygotowując się do Okrągłego Stołu, zbudował komitet swego imienia dla polityków i intelektualistów.

Z dużą bystrością Zyzak pokazuje, jak z nużącą częstotliwością działał inny ulubiony chwyt Wałęsy: przeforsowywanie swojej woli poprzez groźbę odejścia z danego gremium. Wszystko to nie byłoby możliwe bez nieprawdopodobnej pychy Wałęsy. Od wczesnej młodości był pewny, że los stworzył go do wielkich zadań, że musi się wyrwać w świat, bo czeka go jakaś wielka misja. Zyzak ma doskonały słuch do odnajdywania w licznych cytatach Wałęsy elementów jego wiary w sukces. Ale w wielu wypadkach prowadzi to autora do pewnego błędu perspektywy, ponieważ Zyzak wie, że Wałęsa większość swoich rozgrywek wygrał – pisze o zmaganiach Wałęsy tak, jakby ten był skazany na sukces. Wałęsa jako chytry gracz w książce Zyzaka zawsze wszystko na czas przewiduje i wie, jak wygrać. Związana z tym jest oczywiście inna trafna obserwacja Zyzaka, że postrzegany często jako niezłomny antykomunista Lech Wałęsa bywał perfekcyjny w cichym układaniu się z władzą. Zawsze dawał jej do zrozumienia, że ktoś, kto może przyjść na jego miejsce, będzie o wiele bardziej nieprzewidywalny i mniej skłonny do kompromisów. Wałęsa rzeczywiście puszczał zawsze oko do swoich rywali, że tylko z nim, z nikim innym, można wynegocjować najlepsze warunki ugody.

Ale też swoista fascynacja małpią zręcznością Wałęsy sprawia wrażenie, jakby Zyzak nie potrafił zauważyć, że często szarpała go niepewność czy też obawa, że się skończył.

Napiszcie kolejne biografie

Czytając książkę, uświadomiłem sobie, że epokę „Solidarności” opisuje już nowe pokolenie. Mnie nigdy nie przyszłoby do głowy pisać o demonstrantach Grudnia „70 jako o powstańcach. Zawahałbym się też, czy dla opisywania historii Wałęsy trzeba koniecznie pisać o jego domniemanym nieślubnym synu, który być może wpłynął na to, że Wałęsa musiał opuścić swoją kujawską małą ojczyznę. Za ryzykowne uznaję też psychologiczne dywagacje Pawła Zyzaka, na ile fakt wychowywania Wałęsy przez ojczyma – brata zmarłego ojca Bolesława – wywołał potem w Wałęsie skłonność do dziwacznego stosunku do komunistycznej władzy. Mieszaninę buntu, ale i skłonności do cichego dogadywania się z nielubianym suwerenem.

Zyzakowi zdarza się też mieszać pewne wizerunki społeczne. Gdy opisuje, jak w styczniu 1971 roku stoczniowcy z nadzieją przyjmowali Edwarda Gierka, to do atutów nowego I sekretarza zalicza zachodni sznyt Gierka i jego eleganckie garnitury. To oczywiście błąd. Jako zachodniego światowca Polacy poznali Gierka dopiero w połowie lat 70. W styczniu 1971 roku Gierek zyskiwał na tle Gomułki, gdyż pamiętano jego deklarację, że zawsze czuł się prostym górnikiem, który żył z pracy własnych rąk.

Autor wykazuje też niekiedy brak znajomości gdańskiej topografii. Dziwi go, że stoczniowcy z prośbą o odprawienie mszy w swoim zakładzie zwrócili się do proboszcza kościoła św. Brygidy, choć były kościoły położone bliżej stoczni. Chodzi zapewne o kościół św. Jakuba, ale warto wiedzieć, że był to i jest klasztor kapucynów, którym idea mszalnego desantu na socjalistyczny zakład pracy mogła się wydać dosyć egzotyczna. A teren stoczni znajduje się w obszarze działania parafii św. Brygidy.

Razi też cytowanie dość naiwnych wniosków, np. teorii, że dymisja Jacka Merkla z Kancelarii Prezydenta RP w 1991 roku mogła wynikać z obaw Wałęsy, że Merkel może jeszcze kiedyś stanąć na czele robotniczych strajków. I wreszcie słowo o podsumowaniu książki. Zyzak przyrównuje Wałęsę do Stalina i Nikodema Dyzmy. Pierwsze porównanie Wałęsę obraża, a drugie nie wyczerpuje fenomenu polskiego noblisty.

Książka Zyzaka to dosyć drapieżna opowieść o człowieku, który w genialny sposób potrafił się piąć po drabinie politycznej kariery. Który potrafił odgadywać społeczne nastroje, ale i w typowy dla siebie chłopski sposób zostawić sobie pewne kanały do porozumiewania się z komunistyczną władzą. Tą samą władzą, której słabość najszybciej wyczuwał i najtrafniej diagnozował. Ludziom, dla których epopeja „Solidarności” była najpiękniejszym okresem życia – chłodny dystans, z jakim młody historyk opisuje Wałęsę, wydawać się może arogancją. A jednak warto przeczytać książkę Zyzaka jako świeże spojrzenie na historię kariery słynnego stoczniowca.

Wszystkim tym, którzy zarzucać będą autorowi uprzedzenie wobec polskiego noblisty, wypada odpowiedzieć – piszcie własne biografie Wałęsy. Dopiero z konfrontacji takich dzieł wyłonić się może jakaś szansa na opisanie największej kariery polskiej ostatnich czasów.

Infonurt2 :

Całkowicie zgadzamy sie z autorem Zyzakiem . Pozostawienie opinii czytelnikowi jest wielką oznaka jego szacunku- przeciez swiadkowie zyja. Rozmowa z „grubą kreslką” Mazowieckim? Przecież jako premier uniewinnił bez upoważnienia Narodu polskiego wszystkich namiestnikow z PRL.

 Szczególnie cenna jest metoda dotarcia do ludzi – czego u  poprzednikow nie było – a ich materiały IPN-obecenego archiwisty UB sa tylko mocnym dowodem na Bolka- Wałesy –  jako tajnego agenta UB.

Podkreslanie genialnosci ciemniaka  ( „Nigdy nie przeczytałem zadnej ksiązki”)- i prawie analfabety- co potwirerdzaja jego kompromitujace ,belkotliwe przemowienia ktorych nikt nie mógł zrozumiec- wskazuja tylko na jedno – Bolek był prowadzony  na smyczy przez doskonale przygotowanych i wyszkolonych na materiałach KGB  agentow ZSRR –patrz jego manewry dezinformacyjne. Nic innego nie dowodzi bardziej faktu prowadzenia agenta przez sztab UB – jak jego przeskakiwanie z organizacji do organizacji i w koncowej fazie przejscie na strone  nomenklatury- realnej wladzy PRL. Przeciez w kazdych grupach opozycji byli ukryci agenci UB i to z ich wiedzy Bolek był informowany kiedy i gdzie powinien sie przesunąć. Ze zawsze wygrywał – a co ? miał przegrywać z własnymi współpracownikami UB ?- tylko oni mieli wiedze i informacje pozwalające mu zawsze wygrać. Entuzjazm tlumu ? Przecież Bolek to był swój chłop , „Robol”  jak każdy z nas.  Ciekawe czy autor dotarł do Maliszewskiego –  jednego z 20 latkow co  co uratowali strajk – szukając Walentynowicz – i w koncu sprowadzając ja do zakładu.

Na Zachodzie jest zasada przy ustaleniu winowajcy zabojstwa : Winien jest ten co na tym zyskał ! Kto ma swój Instytut, Nagrode Nobla? ( kupiona przez Zydow z Niemiec). Kto przywłaszczył  sobi dobra Polskiego narodu? –Nomenklatura z PRL  . Kto rządzi  w Polsce od 20 lat ? – Nomenklatura  z PRL  ( obecnie tzw „okrągły stół”). Kto podrabia kolejne „ demokratyczne wybory w Polsce ”? Jak Wyzej...