|
Pełnych
spokoju i radości „Świąt Wielkanocnych”
Pozwolę
sobie przekazać artykuł pt. Bankowy pluton egzekucyjny
autora Grzegorza Wierzchołowskiego.
Jego treść tego artykułu jest godna do bardzo szerokiej publikacji.
Przedstawia bardzo ważną rolę systemu niszczenia polskiej gospodarkioraz
przysłowiowego Kowalskiego.
Taki spadem mamy po Tadeusz Mazowiecki -
Icek Dikman, Lech Wałęsa - Lejba Kohne
Adam Michnik - Aaron Szechter, Leszek Balcerowicz vel - Aaron Bucholtz
I wielu innych którzy w Magdalence postanowili zniszczyć polską gospodarkę opluć Polski kościół czy odwieczne
tradycji narodowe i rodzinne.
Bogusław Maśliński
Bankowy
pluton egzekucyjny
Jak
banki niszczą klientów w majestacie prawa
Do obrońców praw konsumenta i polskich sądów coraz
częściej trafiają pozwy i skargi na nieuczciwe praktyki bankierów. Walka
klientów z bankami jest jednak z góry skazana na porażkę, ponieważ nasze
ustawodawstwo – jako jedyne w Europie – pozwala ich właścicielom na
nieograniczone wystawianie tytułów egzekucyjnych.
O bankowym tytule egzekucyjnym zrobiło się ostatnio w Polsce głośniej za sprawą
opcji walutowych. Okazało się bowiem, że firmy, które wykupiły opcje i
chciałyby teraz dochodzić swoich praw w sądzie, mogą zbankrutować, zanim w
ogóle dojdzie do pierwszej rozprawy. Dlaczego?
Według polskiego prawa zakwestionowanie przez klienta żądań banku nie
wstrzymuje procesu ściągania rzekomych długów i należności. Wystarczy, że bank
wystawi tytuł
egzekucyjny, a na konta firmy czy indywidualnego kredytobiorcy w każdej
chwili może wejść komornik. Niezależnie od tego, czy egzekwowana przez
bankierów wierzytelność jest prawdziwym długiem, czy też – co zdarza się coraz
częściej – sumą, która powstała przez omyłkę lub celowe działanie pracowników
banku.
Bank oszukuje, klient
płaci
W marcu 2009 r. „Newsweek” opisał wyniki
ubiegłorocznej kontroli umów o kredyty hipoteczne, jaką Urząd Ochrony
Konkurencji i Konsumentów przeprowadził w 19 największych bankach działających
w Polsce. Z raportu Urzędu wynika, że wiele z nich forsuje w umowach
nieprecyzyjne zapisy dotyczące tzw. spreadu, czyli różnicy pomiędzy kursem kupna
a sprzedaży kredytu zaciągniętego w obcej walucie. UOKiK zapowiedział, że w
pierwszej kolejności wyśle pozwy do banków BRE i Millennium.
Rok temu, przed kontrolą Urzędu, sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, ponieważ
wszystkie 19 banków stosowało w umowach o kredyt hipoteczny
niebezpieczne pułapki. UOKiK zakwestionował wówczas m.in. zapis o obowiązku
opłacania przez klienta ubezpieczenia kredytu oraz liczne ukryte opłaty i
prowizje nakładane na kredytobiorcę. Skontrolowane przez Urząd spółki to Bank
Pocztowy, Bank Zachodni WBK, BOŚ, BPH, BRE Bank, Deutsche Bank, Fortis Bank, GE
Money Bank, Getin Bank, ING Bank Śląski, Invest Bank, Kredyt Bank, Lukas Bank,
Millennium, Nordea, Nykredit, PKO BP i Santander Consumer Bank.
Problemy z bankami nasiliły się wraz z wybuchem kryzysu, który ujawnił słabość
tych instytucji. W 2008 r. skargi na oszukańcze praktyki bankowe stanowiły
większość zażaleń złożonych do Komisji Nadzoru Finansowego. Dziś ręce pełne
roboty mają także miejscy i powiatowi rzecznicy praw konsumenta. – Liczba skarg
na banki ostatnio
znacznie się zwiększyła. Chodzi o pobieranie kosztów ubezpieczenia po czasie
objętym ochroną w razie wcześniejszej spłaty kredytu, o kary za brak spłaty
kwoty minimalnej karty kredytowej, nierozpatrywanie w terminie reklamacji
bankowych czy żądanie dodatkowych zabezpieczeń dla kredytów hipotecznych
udzielonych w przeszłości – mówi Joanna Wysocka, miejski rzecznik konsumentów w
Warszawie.
Problem w tym, że zarówno klienci indywidualni, jak i firmy są w obliczu
oszustw i omyłek bankowych bezradni. Złożenie reklamacji w banku lub skargi w
UOKiK czy biurze rzecznika praw konsumenta nie wstrzymuje bowiem windykacji.
Pani M., która pół roku przed terminem spłaciła w banku Cetelem kredyt w
wysokości 2800 zł (na telewizor) – w dodatku ze sporą nadwyżką – dostała
niedawno „zawiadomienie o wszczęciu postępowania windykacyjnego” i nakaz
zapłaty w ciągu trzech dni 330 zł.
– Byłam zszokowana, bo wcześniej nie dostałam żadnego ponaglenia czy wezwania
do zapłaty. Do tego pani w informacji telefonicznej nie chciała mi dokładnie
wyjaśnić, skąd wzięła się ta zaległość i jak została naliczona. Musiałam jednak
zapłacić, gdyż postępowanie przedegzekucyjne zostało wszczęte, a ja mam kredyt
hipoteczny w innym banku, który mógłby w takiej sytuacji zażądać dodatkowego
zabezpieczenia, a nawet wypowiedzieć umowę – oburza się M. w rozmowie z „GP”.
Przywileje z PRL
Osób takich jak M. są w Polsce dziesiątki tysięcy. G. – dziennikarz z Warszawy
– ma w banku komercyjnym kredyt hipoteczny.
W ciągu dwóch dni tzw. zadłużenie przeterminowane jego kredytu (zadłużenie za
nieterminowe spłacanie rat) wzrosło nagle ze 170 do... 2700 zł (w tym 1700 zł
„odsetek”). Pracownicy oddziału nie potrafili wyjaśnić G., skąd wzięła się tak
duża kwota; na pisemną reklamację bank odpowiedział jedynie kilkoma ogólnikami,
nie przedstawiając sposobu, w jaki wyliczył zadłużenie. – Zanim złożyłem skargę
do rzecznika praw konsumentów, musiałem zapłacić. Inaczej nastąpiłaby egzekucja
i bank przejąłby mieszkanie – mówi G.
O bezradności Polaków w walce z
bankami świadczy fakt, że w internecie jak grzyby po deszczu powstają strony w
rodzaju NabiciwBREbank. pl, skocznabank.pl czy mstop.pl – na których
rozgoryczeni klienci dają upust swojej mniej lub bardziej słusznej frustracji z
powodu kontaktów z bankami.
Wyjścia nie mają także polskie firmy, które znalazły się na skraju upadłości z
powodu opcji walutowych. Muszą inicjować upokarzające negocjacje z bankami,
zamiast po prostu podać je do sądu (we Włoszech, jak pisała już „GP”, bankierzy
seryjnie przegrywali takie procesy). – Wejście na drogę sądową przeciwko
bankowi nie ma dla klienta w Polsce sensu, albowiem nie zabezpiecza go przed
jednostronną decyzją banku i egzekucją – twierdzi Jerzy Bielewicz, finansista i
były doradca Goldman Sachs.
Skąd tak uprzywilejowana pozycja banków w Polsce? Bankowy tytuł
egzekucyjny to relikt czasów PRL. Po 1945 r. władze komunistyczne nadały
NBP i innym znacjonalizowanym bankom wiele przywilejów, wśród których prawo do
jednostronnej egzekucji należności od klienta było jednym z najważniejszych.
Przetrwało ono do dziś w niemal niezmienionej formie: bank wystawia tytuł
egzekucyjny, sąd na tajnym posiedzeniu (klient nie ma możliwości obrony) nadaje
mu w ciągu trzech dni klauzulę wykonalności – i do akcji wkracza komornik.
Takich praw – poza służbami specjalnymi, policją i prokuraturą – nie ma żadna
instytucja w Polsce. Co więcej: procedura jednostronnej egzekucji bankowej nie
ma odpowiednika w innych cywilizowanych państwach. – Jako narzędzie prawne w
rękach banków jest to kuriozum na skalę światową – mówi Jerzy Bielewicz.
Wtórują mu naukowcy. Dr Andrzej Janiak z poznańskiego UAM podkreśla w swojej
pracy pt. „Konsument wobec przywilejów egzekucyjnych banków”, że „podobne
szczególne uprawnienia banków nie są znane w systemach prawnych innych państw
europejskich”, a dr Rafał Sura (KUL) w książce „Bankowy tytuł egzekucyjny”
(wyd. 2008) pisze wprost: „Jedynym wytłumaczeniem utrzymywania w podobnym
zakresie jak w PRL przywilejów bankowych w Polsce po 1989 r. – niespotykanych w
takim zakresie w UE – jest nacisk silnego lobby bankowego na środowiska mające
wpływ na kształt ustawodawstwa w naszym kraju”.
Finansiści czy lobbyści
To „silne lobby bankowe” nie przypadkiem ma wpływ na polskie prawo: w zarządach
i radach nadzorczych banków eksponowane miejsca zajmują bowiem politycy lub
ludzie blisko z polityką związani. Przyglądając się nazwiskom fachowców z
branży bankowej, łatwo zrozumieć, dlaczego banki – fatalnie,
jak wykazał kryzys, radzące sobie na wolnym rynku – zdołały zapewnić sobie
prawo do profitów z bankowego tytułu egzekucyjnego. Prezesem Pekao SA jest Jan
Krzysztof Bielecki (roczne zarobki: 4,5 mln zł) – były działacz KLD, UW i PO.
Na czele rady nadzorczej tego banku stoi z kolei prof. Jerzy Woźnicki –
eksdziałacz KLD i UW, członek Rady Programowej PO i kolega obecnego premiera. W
organie nadzorującym zarząd Pekao sekundują mu same tuzy: prof. Leszek
Pawłowicz, wiceprezes założonego przez środowisko KLD Instytutu Badań nad
Gospodarką Rynkową (wśród fundatorów Instytutu są Jacek Merkel i Janusz
Lewandowski), oraz Krzysztof Pawłowski – związany z PO współtwórca Business
Centre Club, członek honorowego komitetu poparcia Donalda Tuska w wyborach 2005
r. Doradcą zarządu Pekao był od 2004 do 2007 r. Jacek Rostowski – obecny
minister finansów. W radzie nadzorczej ING Bank Śląski zasiada kolejny znany
polityk: Jerzy Hausner – długoletni członek PZPR, potem poseł SLD i minister w
rządzie Leszka Millera. W konkurencyjnym BRE Banku na czele rady stoi Maciej
Leśny, wiceminister współpracy gospodarczej z zagranicą w dawnym rządzie
SLD–PSL, a wiceprzewodniczącym rady nadzorczej w Citibanku jest Andrzej
Olechowski (współtwórca PO, były współpracownik komunistycznych służb
specjalnych). Radzie BPH szefowała jeszcze w ubiegłym roku Alicja Kornasiewicz
– działaczka UD i UW, która jako wiceminister w rządzie Jerzego Buzka przeprowadzała
prywatyzację Pekao SA.
Grono równie ciekawych specjalistów obsiadło Bank Millennium. Prezesem tej spółki jest Bogusław Kott,
dobry znajomy – jeszcze z lat 80. – Aleksandra Kwaśniewskiego (wspólnie
zakładali Fundację Rozwoju Żeglarstwa). W PRL związany był z Departamentem
Handlu Zagranicznego Ministerstwa Finansów, gdzie nadzorował m.in. spółki
polonijne. W 1981 r. – przed wprowadzeniem stanu wojennego – napisał
komunistyczną broszurkę pt. „System kierowania handlem zagranicznym”, w której
pochylał się nad „pogłębianiem procesów socjalistycznej integracji
gospodarczej”, wychwalał monopol w handlu zagranicznym oraz „doniosłe zmiany w
strategii gospodarczej lat
Ich kolegami w radzie nadzorczej są m.in. Dariusz Rosati – również dawny
członek kompartii, obecnie polityk lewicy, oraz Marek Rocki – senator PO. I tu
charakterystyczna dla polskiej polityki ciekawostka: senator Rocki będzie
prawdopodobnie głosował wkrótce nad kontrowersyjną ustawą o opcjach walutowych,
które – przypomnijmy – były sprzedawane firmom m.in. przez... Bank Millennium.
Grzegorz Wierzchołowski
Prowadził" Kwaśniewskiego - zatrudnił go
Gudzowaty
06-04-2009, ostatnia aktualizacja 06-04-2009 12:52
Kilka miesięcy po zakończeniu procesu
lustracyjnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, jego oficer prowadzący
został zatrudniony w jednej z firm biznesmena Aleksandra Gudzowatego.
autor zdjęcia: Kuba Kamiński
źródło: Fotorzepa
Aleksander Gudzowaty
Według ustaleń "Rz", w latach 2001-2002 w Banku
Współpracy Europejskiej, kontrolowanym wówczas przez Gudzowatego, jednego z
najbogatszych Polaków, pracował były kapitan SB Zygmunt Wytrwał. To właśnie on widnieje w znajdujących się w
IPN dokumentach jako oficer prowadzący TW "Alek". Pod tym pseudonimem
SB zarejestrowało Aleksandra Kwaśniewskiego, byłego prezydenta RP. Jednak
podczas odbywającego się w 2000 r. procesu lustracyjnego głowy państwa Wytrwał
zeznał, że wśród agentów, których prowadził nie było Kwaśniewskiego.
Jak wskazują rozmówcy "Rz" kilka miesięcy później
jeden ze współpracowników Kwaśniewskiego, gdy ten po raz drugi został
prezydentem kraju, miał rekomendować byłego kapitana SB do pracy w imperium
Gudzowatego.
Sprawy nie pamięta Jan Antosik, wicedyrektor Bartimpexu, ani
sam Gudzowaty.
Niemców wypędzili komuniści
06-04-2009,
Wypędzenie Niemców było wynikiem całego łańcucha
wydarzeń. Znajduje się w nim Hitler i narodowy socjalizm, ale także Stalin i
komunistyczny reżim ówczesnej Polski – twierdzi przewodniczący grupy roboczej
CDU/CSU Wypędzeni, Uciekinierzy i Przesiedleńcy w Bundestagu
Trudno zrozumieć, dlaczego Polska miesza się w sprawy
personalne w Niemczech. Mam na myśli reakcję Warszawy na nominację przez Związek
Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach do rady fundacji Ucieczka, Wypędzenie,
Pojednanie. Czy można sobie wyobrazić sytuację, aby Niemcy starały się wpłynąć
na skład określonych gremiów w Polsce?
Ale to nie z powodu sprzeciwu Polski upadła przejściowo kandydatura
Eriki Steinbach. To SPD nie wyraża zgody. Bez niej pani Steinbach nie może
objąć przeznaczonej dla niej funkcji.
W tej sytuacji BdV zdecydowała się wycofać kandydaturę
Steinbach na okres przejściowy, nie rezygnując z prawa delegowania swych kandydatów.
Zostało ono przyznane tej organizacji zarówno przez koalicyjny rząd CDU/CSU i
SPD, jak i większością głosów w Bundestagu.
Decyzja o pozostawieniu w radzie fundacji przejściowo
pustego krzesła ma uniemożliwić SPD storpedowanie całego przedsięwzięcia –
utworzenia w Berlinie „Widocznego znaku”, czyli miejsca pamięci ofiar wypędzeń.
SPD zawsze była przeciwna temu projektowi, ale poczuła się zobowiązana do jego
zaakceptowania w porozumieniu koalicyjnym w 2005 roku.
W całej tej sprawie trudno się doszukać sensu gwałtownych
protestów z polskiej strony. Wykorzystała je SPD, usiłując odwrócić uwagę
społeczeństwa od faktu, że to właśnie to ugrupowanie odpowiada za obecną
sytuację. Chodziło też o stworzenie wrażenia, że kanclerz Angela Merkel musi
się opowiedzieć albo po stronie Polski, albo po stronie Związku Wypędzonych.
Tak czy owak, nie ma obecnie żadnych przeszkód, aby fundacja
mogła zacząć działać. Nic też nie stoi na przeszkodzie w zwołaniu w Berlinie
międzynarodowej konferencji naukowej w sprawie realizacji całego projektu, co
nada mu przejrzysty charakter. Konieczne jest uświadomienie wszystkim, a
zwłaszcza młodym ludziom, jakie są konsekwencje wypędzeń. Zostaną one
przedstawione w przyszłej placówce w Berlinie.
To nie Polska zablokowała kandydaturę Eriki Steinbach do
rady „Widocznego znaku”. To SPD nie wyraziła na to zgody
Nikt nie ma zamiaru skrywać przyczyn wypędzenia Niemców po
II wojnie światowej w postaci wojny wywołanej przez narodowosocjalistyczne
Niemcy. Tego wymaga duch pojednania towarzyszący naszym zamiarom. Sami
wypędzeni wyrzekli się odwetu i zemsty już w 1950 roku w swej Karcie
wypędzonych.
Pojednanie dokonało się już w relacjach
niemiecko-francuskich. Dlaczego nie miałoby się to udać z Polską? Mówiąc to,
zdaję sobie sprawę z różnic pomiędzy okupacją niemiecką w Polsce i Francji.
Pojednanie jest możliwe jedynie wtedy, gdy zmierzymy się z całą prawdą
historyczną.
Punktem wyjścia jest stwierdzenie, że wypędzenie Niemców, a
także wszystkie inne wypędzenia, było sprzeczne z prawem („Vertreibung ist
Unrecht”). Wypędzenie Niemców było przy tym wynikiem całego łańcucha wydarzeń.
Znajdują się w nim Hitler i narodowy socjalizm, także Stalin, ale również
komunistyczny reżim ówczesnej Polski. W rozliczeniach z komunistyczną przeszłością
nie powinno się pomijać wydarzeń związanych z wypędzeniem Niemców. Jest to
mroczny rozdział historii komunistycznej Polski.
Można się oczywiście powoływać na historyczne wydarzenia,
tłumacząc, jak doszło do wypędzeń, ale nie ma to wpływu na prawną kwalifikację
tego zjawiska. Bezprawie (Unrecht) jest zawsze bezprawiem i trzeba je nazwać po
imieniu. Bezprawie jest także kategorią moralną, o czym zapominać nie można.
Niemcy nie uchylają się od odpowiedzialności za bezprawie w czasach narodowego socjalizmu.
Wypędzenia na Bałkanach zostały zakwalifikowane jako
zbrodnie przeciwko ludzkości. A jaka jest różnica pomiędzy tymi wydarzeniami a
wypędzeniem Niemców? W odczuciu osób pokrzywdzonych nie ma żadnej. Rezultaty są
takie same. Nikt w Polsce nie powinien się czuć dzisiaj odpowiedzialny za tamte
wydarzenia. Miały miejsce w czasach komunistycznej dyktatury i nie istnieje
żadna odpowiedzialność zbiorowa. Zauważam, że są w Polsce ludzie, którzy zdają
sobie z tego sprawę. Dostrzegam więc sygnały nadziei, że możliwe będzie wspólne
spojrzenie na historię.
Polska nie powinna też żywić żadnych obaw, że uznanie
bezprawia wypędzenia pociągnie za sobą jakiekolwiek konsekwencje w postaci
roszczeń odszkodowawczych ze strony Niemiec. Oba nasze kraje zrzekły się
wzajemnych roszczeń. Możliwe są jedynie skargi indywidualne.
Erika Steinbach zdystansowała się od roszczeń Powiernictwa
Pruskiego. Reprezentowana przeze mnie grupa robocza Wypędzeni, Uciekinierzy i
Przesiedleńcy w Bundestagu jest tego samego zdania. Państwo niemieckie
zaakceptowało prawnie rezultaty II wojny światowej i nikt nie ma zamiaru tego
kwestionować. Dotyczy to także granic. Grupa posłów Bundestagu głosowała
wprawdzie przeciwko traktatowi granicznemu z Polską, ale nie zmienia to w
niczym faktu ich prawnotraktatowego uznania przez parlament.
Niektórzy posłowie prezentowali odmienną opinię, co jest w
demokracji rzeczą normalną. Erika Steinbach głosowała wtedy przeciwko
traktatowi, gdyż, jak tłumaczyła, nie zostały w nim uregulowane wszelkie sprawy
odszkodowawcze, co należało zrobić, by uniknąć obecnych komplikacji.
Dziś nie zgłaszamy żadnych roszczeń odszkodowawczych. Nie
jest też zadaniem niemieckiego polityka komentowanie przebiegu reprywatyzacji w
Polsce. Zadaniem niemieckich i polskich polityków powinno być działanie na
rzecz pojednania.
—tłumaczył Piotr Jendroszczyk
Jochen-Konrad Fromme dba w Bundestagu o interesy
Niemców wysiedlonych z Polski i innych krajów. Jest szefem grupy roboczej
CDU/CSU Wypędzeni, Uciekinierzy i Przesiedleńcy, choć ani on, ani nikt z
członków jego rodziny nie ma doświadczeń związanych z przymusowymi
przesiedleniami. Z wykształcenia prawnik. Przez dwa lata był zawodowym
żołnierzem. Jako członek CDU zrobił karierę polityczno-urzędniczą w
Braunschweig. W Bundestagu od 1998 roku
Serce można odmłodzić
06-04-2009,
Jeden procent rocznie — w takim tempie samo
odbudowuje się serce człowieka. Odkrycie tego mechanizmu to szansa na
nowatorską metodę walki z chorobami układu krążenia
źródło: "Science"
Autor zdjęcia: Mattias Karlen
W ciągu całego życia, człowiek regeneruje mniej więcej
połowę wszystkich komórek tworzących serce — twierdzą naukowcy z
międzynarodowego zespołu, który badał ten proces. Dwudziestolatek odnawia mniej
więcej 1 proc. swego serca rocznie.
Tempo jednak spada wraz z wiekiem i już sześćdziesięciolatek
odbudowuje ten najważniejszy mięsień w ok. 0,5 proc. rocznie. To szacunkowe
wyniki obserwacji specjalistów ze szwedzkiego Uniwersytetu Lund i Karolinska
Institutet oraz amerykańskiego Lawrence Livermore National Laboratory i francuskiego
Uniwersytetu w Lyonie. Rezultaty opisuje magazyn „Science”.
Dlaczego zdolność regeneracji jest tak istotna? Ponieważ w
ten sposób można walczyć m.in. z powstawaniem blizn pozawałowych. Dotąd
uważano, że serce człowieka nie może się samo odbudowywać.
Potrafią to niektóre zwierzęta, jednak z ludzi stosowano
eksperymentalne terapie z wykorzystaniem przeszczepów komórek macierzystych. -
Wykorzystanie naturalnego mechanizmu wbudowanego w serce mogłoby pozwolić na
rezygnację z ryzykownych przeszczepów — mówi Jonas Frisen z Karolinska
Institutet.
— Można spróbować wykorzystać do tego jakieś farmaceutyki, a
najlepiej ćwiczenia fizyczne. Zdolność do regeneracji serca oraz tempo tego
procesu mogłoby też posłużyć lekarzom do oceny ryzyka zawału. — Serce każdego z
nas to prawdziwa mozaika komórek, spośród których część mamy od urodzenia, a
część wytworzyliśmy później, aby zastąpić obumarłe — tłumaczy Frisen.
Sposobem na udoskonaloną terapię uszkodzeń serca byłoby
właśnie przyspieszenie procesu regeneracji — na przykład farmakologicznie.
Jeszcze bardziej niezwykła jest metoda, którą posłużyli się
naukowcy aby ocenić tempo regeneracji. Skorzystali z... wybuchów bomb
atomowych. A konkretnie — badali poziom izotopu węgla-14. Jego poziom w
atmosferze — i w ludzkich tkankach — był w miarę stabilny do okresu zimnej
wojny.
Próby broni atomowej doprowadziły jednak do gwałtownego
wzrostu obecności węgla-14 w ludzkich tkankach. Te zdarzenia zapisane w ciałach
badanych ludzi służyły jako „atomowy zegar” pozwalający ustalić wiek komórek.
Badanie 50 ochotników biorących udział w testach ujawniło, że ich serca są
„młodsze”, niż wiek wpisany w metrykę.
Średnio, różnica wynosiła ok. sześciu lat. Oznacza to, że
serce — przynajmniej częściowo — wymieniło komórki. „DNA wszystkich komórek
roślin i zwierząt zawieraja duże ilości węgla-14 uwalnianego do atmosfery na
skutek testów wybuchów atomowych z czasów zimnej wojny. Te nieszczęśliwe
zdarzenia dały jednak wyjątkową szansę na prześledzenie zmian komórkowych w
tkankach ludzi. ” — napisali w komentarzu Charles Murry z University of
Washington oraz Richard Lee z Harvard Medical School.