MENDA INTERNETOWA
Nasz rynsztok
świadczy o nas
11-04-2009,
Subotnik Ziemkiewicza
Nie wiem, czy profesor Zbigniew Lewicki jest
autorem określenia „kultura Wiki”, w każdym razie to za jego sprawą − podczas sesji
poświęconej między innymi refleksji nad przyczynami sukcesu Baracka Obamy – z
pojęciem tym się zetknąłem. Znany amerykanista ten sukces tłumaczył właśnie
upowszechnieniem w USA owej „kultury Wiki”, która pozwoliła zmobilizować wokół
siebie kandydatowi początkowo w ogóle nie branemu pod uwagę przez dotychczas
decydujący o nominacjach establishment pokaźną rzeszę bezinteresownych
zwolenników, wspierających się nawzajem poprzez Internet. Oczywiście, Internet
jest tu tylko narzędziem. Istota „kultury Wiki” to właśnie owo spontaniczne
wspieranie się przez ludzi dopiero przy tej okazji się stykających,
zainteresowanych sukcesem jakiejś sprawy – owa synergia, dzięki której
spotkanie ich owocuje stworzeniem wspólnie czegoś, co znacznie przerasta
możliwości każdego z uczestników tego spotkania w pojedynkę, a w jakiś sposób
wykorzystuje wkład wszystkich. Poglądowym przykładem „kultury Wiki” dla Polaka może być
scena z serialu „Alternatywy 4”, w której mieszkańcy odłączonego od ogrzewania
bloku organizują wspólnie ogrzewanie zastępcze – jeden przypomina sobie, gdzie
na złomowisku leży stary parowóz od zlikwidowanej kolejki wąskotorowej, drugi
może go przywieźć, trzeci wie, jak można zorganizować węgiel, czwarty, jak to
podłączyć do sieci w bloku…
Oczywiście, to przykład „kultury Wiki” bez
Internetu. Ale czy dało by się podać polski przykład czegoś podobnego z sieci
komputerowej? Nie wiem, ale raczej wątpię. Dało by się natomiast znaleźć u nas
niezliczone przykłady czegoś przeciwnego − można powiedzieć,
„wiki-buractwa”. Polski Internet pęcznieje od chamstwa, prymitywnej agresji,
obrzydliwych obelg i pomówień, a jego typowym przedstawicielem wydaje się
osobnik, którego nazywam „mendą internetową” − ktoś, kto
wchodzi do sieci głównie po to, żeby dać upust rozsadzającemu go plugastwu i
nienawiści do wszystkiego. Zapewne w „realu” większość MI to niczym się nie
wyróżniający urzędnicy czy pracownicy korporacji, może nawet uchodzący za
miłych i uprzejmych, natomiast złudzenie anonimowości wydobywa z nich
rzeczywistą naturę skręcanych zawiścią frustratów, niczym z „Dnia Świra”
Koterskiego. Pod wywiadem z gwiazdą MI dopisze wulgarnymi słowami, że ma ona
krzywe nogi i obwisły biust, politykowi nabluzga od złodziei i wiadomych synów,
pod artykułem dziennikarza wysili się na enuncjacje w stylu „jechałem z tym
człowiekiem autobusem, on się w ogóle nie myje, straszne śmierdzi” a przy
wypowiedzi profesora zapewni anonimowo, że to pedofil, który pod pobliskim
przedszkolem zaczepia dzieci i był już notowany przez policję. I tak aż do
końca pracy, kiedy to osobnik wypina się z sieci z poczuciem, że sobie ulżył.
Oczywiście, może ktoś to czasami nakręca
− znana jest partyjna młodzieżówka, która dostawała instrukcje, jak ma
tępić wrogów swej partii na internetowych forach. Niekiedy podejrzewać można
moderatorów, którzy teoretycznie powinni MI tępić, ale chętnie przed nimi
kapitulują, a nawet zdają się je hodować. „Fronda” zrobiła kiedyś eksperyment,
udokumentowany na jej stronie, wysyłając na jeden z bardziej popularnych
portali pod różnymi nickami na przemian wyważone, merytoryczne posty w duchu
konserwatywnym i chamskie, prymitywne bluzgi, idące w „słusznym” kierunku
− z grupy pierwszej ukazywał się na portalu co czwarty, z drugiej nie
zatrzymał moderator ani jednego. Ale jeśli nawet „wiki-buractwu” ktoś z sobie
znanych przyczyn czasem pomaga, to przecież nie byłoby ono tak powszechne,
gdyby nie jakaś choroba polactwa, skażonego na skalę pandemiczną zawiścią,
nienawiścią i chęcią bezinteresownego szkodzenia innym, a jak nie można
zaszkodzić, to przynajmniej opluwania ich. Pytam kolegów sprawniejszych w obcej
mowie, czy na portalach innych stref językowych też znajdują tyle plugastwa;
zawsze słyszę, że nie, że to by było nie do pomyślenia. Cóż, widać znowu
podsunięto nam lustro, i pokazało się w nim coś, czego nie chce się oglądać.