NIEWINNI MORDERCY NILA
-O TYM JAK ZYDZI
MORDOWALI POLAKOW W LATACH 50 TYCH
Za późno na
sprawiedliwość
09-05-2009, o
Spośród stalinowskich
funkcjonariuszy, którzy uczestniczyli w zbrodni sądowej na Emilu Fieldorfie,
żyje już tylko prokurator wyznaczony do asystowania przy egzekucji. Żaden z
sędziów, oskarżycieli i śledczych nie doczekał wyroku za zgładzenie generała
„Nila”
źródło: Archiwum
Zdjęcie z kartoteki Emila Fieldorfa „Nila”
źródło: IPN
Helena Wolińska
źródło: IPN
Aleksander Wartecki
Zanikające mięśnie nie pozwalały mu już
władać piórem. A jednak 20 października 1989 r. – 37 lat po dniu, w którym
utrzymał w mocy wyrok śmierci na Emila Fieldorfa „Nila” – podyktował słowa: „Od
czasu wykonania wyroku sprawa ta leży ciężkim brzemieniem na moim sercu”. Igor
Andrejew, profesor prawa, wybitny karnista, pisał tak do bratanicy generała
Marii Fieldorf w odpowiedzi na jej prośbę o ustosunkowanie się do historycznych
faktów i przedstawienie własnego stanowiska.
W 1953 r. Andrejew orzekał jako sędzia
Sądu Najwyższego. Był w składzie, który utrzymał wyrok skazujący Emila
Fieldorfa „Nila” na karę śmierci, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o
ułaskawienie złożoną przez rodzinę generała. Przez dziesiątki lat nikt nie
wiedział o jego roli w tamtej sprawie. Wyszła na jaw w 1989 r., gdy rodzina
Fieldorfa uzyskała dostęp do dokumentów sądowych.
Wtedy też bratanica generała Maria
Fieldorf-Zachuta razem z mężem Leszkiem Zachutą wysłała listy do prokuratorów i
sędziów, którzy brali udział w tamtym procesie. Do wszystkich, do których
zdołali dotrzeć. Maria Fieldorf-Czarska, córka generała, rozpoczęła zaś długą
pielgrzymkę po prokuraturach, sądach i gabinetach kolejnych ministrów
sprawiedliwości, by ukarać sprawców mordu sądowego na ojcu.
Dziś przy życiu pozostał jedynie Wiktor
Gatner. Był 23-letnim prokuratorem, gdy przełożeni polecili mu, by asystował
przy wyroku śmierci. „Czułem, że trzęsą mi się nogi. Skazany patrzył mi cały
czas w oczy” – zeznawał w 1992 r. w prokuraturze. To z jego szczegółowej
relacji znamy ostatnie chwile generała. Dziś nie chce rozmawiać. Na widok
kamery ucieka. Dziennikarzowi programu „Warto rozmawiać” Rafałowi Dudkiewiczowi
wyjaśnił , że nie wiedział, kim naprawdę był „Nil“ : -Nie mam podstaw do
żadnych wyrzutów sumienia.
Igor Andrejew, Gustaw Auscaler, Władysław
Dymant, Kazimierz Górski, Maria Gurowska, Alicja Graff, Paulina Kern, Emil
Merz, Benjamin Wajsblech, Aleksander Warecki, Mieczysław Widaj, Zygmunt
Wizelberg, Helena Wolińska. Pracownicy „wymiaru sprawiedliwości” pierwszej
połowy lat 50. Przez ich ręce przeszła sprawa generała Fieldorfa „Nila”, choć
jego śmierć obciąża ich w nierównym stopniu. Aresztowali bez dowodów,
przesłuchiwali, pisali akty oskarżenia, wydawali wyroki. Wszyscy mieli pochodzenie
żydowskie.
– Ich motywacji nie należy upatrywać w
pochodzeniu. Podstawowym kryterium, dla którego godzili się na udział w tej
sprawie, była ich dyspozycyjność wobec władzy. To byli komuniści, czuli się
komunistami i robili to dla komunizmu – mówi historyk IPN dr Krzysztof
Szwagrzyk, badacz komunistycznych struktur aparatu represji w Polsce, autor
książek
„Zbrodnie w majestacie prawa 1944 – 1955” i „Prawnicy
czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce w latach 1944 –
1956”.
Żadna z osób odpowiedzialnych za
uwięzienie i skazanie na śmieć generała Fieldorfa nie przyznała, że podejmowała
działania pod naciskiem przełożonych lub innych osób. Sami wiedzieli, co należy
robić. Jedni powodowani ślepą wiarą w ideologię, inni strachem. Nawet Maria
Gurowska, która do końca życia nie poczuwała się do winy, podczas zeznań w
prokuraturze tłumaczyła, że po przeczytaniu akt sprawy bardzo nie chciała jej
sądzić, ale nie miała pretekstu, żeby się wyłączyć. Prof. Andrejew tłumaczył
się zaś następująco: „Działo się to w czasach największego terroru
stalinowskiego, można mówić o presji, którą odczuwali wszyscy, ilekroć chodziło
o wykonanie sugestii organów bezpieczeństwa”.
Generał „Nil” został zatrzymany 9
listopada 1950 r. Prokurator Helena Wolińska z kilkunastodniowym opóźnieniem
podpisała nakaz aresztowania, a następnie go przedłużała. Wolińska miała wtedy
31 lat. Drobna, z wielkimi ciemnymi oczami. Atrakcyjna i z temperamentem. Nie
widać po niej wojennej traumy. Ma dwa alternatywne wojenne życiorysy. Pierwszy
mówi o jej cudownej ucieczce z warszawskiego getta. Drugi – że wyjechała do
Lwowa, gdzie wstąpiła do Gwardii Ludowej. Tak czy inaczej, rozstała się z mężem
Włodzimierzem Brusem. Była w Armii Ludowej, a stamtąd trafiła do Milicji
Obywatelskiej. Tu poznaje Franciszka Jóźwiaka, twórcę MO, wiceministra
bezpieczeństwa publicznego. Zostaje jego żoną. Jej kariera nabiera tempa,
kończy studia prawnicze i jednocześnie trafia do Naczelnej Prokuratury
Wojskowej. Szybko dochodzi do stopnia podpułkownika. Urzęduje w biurze przy
ulicy Suchej, na tyłach kompleksu MON. Nosi się po wojskowemu, w mundurze i
długich skórzanych oficerkach. Bycie panią życia i śmierci najwyraźniej jej
odpowiada. „Przyjmowała zza biurka kolejnych petentów stojących w pokorze” –
wspominał wizytę u niej chrześniak generała Fieldorfa.
Areszt aprobował sąd, w którego
składzie zasiadał Mieczysław Widaj, ten sam, który miał na swoim koncie
skazanie na śmierć asa polskiego lotnictwa Stanisława Skalskiego, orzekł
kilkakrotny wyrok śmierci dla legendarnego dowódcy podziemia Zygmunta
Szendzielarza „Łupaszki”, skazał członków Stronnictwa Narodowego i
przewodniczył składowi sędziowskiemu w sfingowanym procesie biskupa kieleckiego
Czesława Kaczmarka.
W areszcie przy Rakowieckiej generała
przesłuchuje Kazimierz Górski, 24-letni oficer śledczy. Trafił tu przed rokiem
i marzy, by zająć się sprawami o szpiegostwo, ale przełożony zleca mu sprawę
generała AK. Górski widzi, że jest to rzecz prestiżowa, na „rozmowy” z „Nilem”
wpada nawet Józef Różański, dyrektor Departamentu Śledczego MBP. „Atmosfera
przesłuchań w moim przekonaniu była właściwa. Określiłbym ją nawet jako
przyjemną” – zeznawał w 1992 r. Czy to on bił do nieprzytomności dwóch
świadków, którzy w końcu zdecydowali się zeznawać przeciw generałowi, a potem
swe zeznania wycofali? Nie zdołano tego ustalić. Wiadomo jednak, że to Górski
domagał się, by nie dopuścić wniosków dowodowych Fieldorfa. „Naprawdę w tym
śledztwie niewiele miałem do powiedzenia. Sądzę, że generał zdawał sobie z tego
sprawę” – tłumaczył.
Akt oskarżenia napisał Benjamin
Wajsblech, wiceprokurator Prokuratury Generalnej. Przedwojenny prawnik,
wykształcony na Uniwersytecie Warszawskim, biegle władał rosyjskim i
niemieckim. Jednak barwny życiorys pisał dopiero w nowym systemie. Oddaną pracą
i brutalnością zyskał opinię jednego z najbardziej zaufanych ludzi nowego
wymiaru sprawiedliwości.
W sądzie wojewódzkim przewodniczącą
składu była 36-letnia łodzianka Maria Gurowska. Skończyła prawo na
Uniwersytecie Warszawskim, jeszcze na studiach wstąpiła do Komunistycznej
Partii Polski. Podczas wojny ukrywała się, zarabiała na życie szyciem
rękawiczek i korepetycjami. Wstąpiła do AL i w tej formacji brała udział w
powstaniu warszawskim. Po wojnie rozpoczęła karierę jako szefowa miejskiego
wydziału informacji i propagandy w Częstochowie. Wróciła do Łodzi, gdy jej mąż
został tam III sekretarzem KW PPR. Trudno przecenić jej zaangażowanie w
umacnianie komunizmu. Organizuje szkołę partyjną, zostaje jej dyrektorem. W
październiku 1946 r. trafia do Warszawy do Ministerstwa Sprawiedliwości. W
Departamencie Nadzoru Sądowego zajmuje się sprawami nieletnich, ale w 1951 r.
zostaje delegowana do sądu wojewódzkiego. Ministerstwo zgodziło się na jej
udział w posiedzeniach raz w miesiącu.
W składzie sędziowskim z Gurowską
orzeka dwóch ławników: Bolesław Malinowski, tramwajarz warszawski, i Michał
Szymański, który szkołę średnią skończył w Moskwie i prawdopodobnie pracował w
Wydziale Administracyjnym przy KC PZPR. To ta trójka 16 kwietnia 1952 r. orzeka
po raz pierwszy: kara śmierci.
Prokurator Władysław Dymant – wówczas
wicedyrektor Departamentu Specjalnego Prokuratury Generalnej – wnosi, by proces
Fieldorfa toczył się przy drzwiach zamkniętych. Wykazuje się dalekowzrocznością
– dba, by nie było niepotrzebnych świadków. Dymant jest modelowym przypadkiem
prawnika z awansu. W czasie wojny pracował w Donbasie jako ślusarz, potem jako
górnik. Służył w Armii Czerwonej, był w Związku Patriotów Polskich. Po powrocie
do Polski pracuje w kopalni Biały Kamień w Wałbrzychu. Jednak partyjni
przełożeni widzą w nim potencjał – kierują do szkoły prawniczej Ministerstwa
Sprawiedliwości. Dymant pracuje gorliwie. Ma świadomość, ile zawdzięcza władzy
ludowej.
Na skutek rewizji obrońcy Fieldorfa
sprawa trafia do Sądu Najwyższego. Tu oskarżycielem jest 43-letnia Paulina
Kern, wiceprokurator Prokuratury Generalnej. Prawdziwa aktywistka, która w 1946
r. wróciła z ZSRR, nie skupia się tylko na pracy zawodowej – na terenie
Prokuratury Generalnej zakłada organizację partyjną. Od 1950 r. przez rok jest
w Departamencie Specjalnym. „Władze śledcze Polski Ludowej nie biją” – poucza
oskarżonego, który mówi, że był torturowany. Jej mąż Karol jest prokuratorem
wojskowym. Potem jednak zamierza przejść do adwokatury, a przepisy zabraniają,
by jeden małżonek był prokuratorem, a drugi adwokatem. Każdy problem władza
ludowa potrafi jednak rozwiązać – w przypadku Kernów nie patrzy po prostu na
drobiazgi, które nie mają znaczenia.
W składzie Sądu Najwyższego, który orzeka
20 października 1952 r., znaleźli się Emil Merz, Gustaw Auscaler i Igor
Andrejew. Merz, 58-letni doktor praw po Uniwersytecie Wiedeńskim, zostaje
przewodniczącym składu. Łysy, z małym wąsikiem, przed wojną prowadził praktykę
adwokacką – najpierw w rodzinnym Tarnowie, potem w Warszawie. Zna biegle
francuski, niemiecki, rosyjski. W czasie wojny Niemcy zabili mu córki, siostry,
brata, szwagierkę. On sam znalazł się w radzieckiej strefie okupacyjnej i
wylądował w Kirgizji.
Wrócił jako żołnierz I Dywizji im.
Kościuszki. Mundur zdejmuje w 1944 r. i przechodzi do organów bezpieczeństwa.
Do rezerwy trafia w stopniu kapitana UB. Powraca wtedy do zawodu prawnika. W
1949 r. trafia do Sądu Najwyższego. Jest przewodniczącym tajnego wydziału III
Izby Karnej.
36-letni wówczas Gustaw Auscaler,
urodzony w Warszawie, do Polski powrócił z ZSRR w 1946 r. Najpierw był
zatrudniony w handlu i przemyśle, potem trafił do prokuratury, a stąd do Sądu
Najwyższego. Zmarły niedawno prof. Andrzej Stelmachowski opowiadał Piotrowi Lipińskiemu,
autorowi książki „Towarzysze Niejasnego”, że w czasie, kiedy toczyła się sprawa
generała, pocztą pantoflową krążyła informacja, iż podczas narady w pokoju
obrad jedynie Auscaler miał wątpliwości. Czy tak było? Zapewne nigdy się nie
dowiemy.
Na zdjęciu z akt osobowych Igor
Andrejew – z wąsami, w okrągłych okularach – wygląda na pewnego siebie,
zadowolonego mężczyznę. To jednak pozory. Prawnik wykształcony w Wilnie, na
Uniwersytecie Stefana Batorego, miał w sobie zakodowany strach. Jego ojciec,
adwokat Paweł Andrejew, rozgłos zyskał, broniąc w 1927 r. Borysa Kowerdy,
zabójcy sowieckiego dyplomaty. Mecenas Andrejew w słynnej mowie obrończej
podkreślał patriotyczne pobudki kierujące 19-letnim zabójcą, synem
białogwardyjskiego działacza.
Sowieci aresztowali Pawła Andrejewa
zaraz po wkroczeniu do Wilna. Zmarł w 1942 r. na Syberii. Igor Andrejew przez
długi czas po wojnie czynił starania, by sprowadzić do Polski matkę. Drugą żoną
Andrejewa była Zofia, łączniczka AK. Jego kariera zawodowa zaczęła się rozwijać,
gdy w 1947 r. został powołany na stanowisko aplikanta w Sądzie Apelacyjnym w
Warszawie i delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości. Bardzo szybko
skierowano go do orzekania w Sądzie Najwyższym.
Alicja Graff na zdjęciach ma urodę
świętej. Duże oczy, łagodne rysy, delikatny uśmiech. Przed wojną na Wydziale
Prawa Uniwersytetu Warszawskiego była wyróżniającą się studentką. „To jest
studentka, która nie tylko manicure i pedicure potrafi robić, ale nadaje się na
prawo” – mawiał o niej profesor prawa rzymskiego, który tak w ogóle to kobiet
nie cenił. Graff, wicedyrektor Departamentu III Prokuratury Generalnej,
podpisała nakaz wykonania wyroku śmierci na Fieldorfie. Najwyraźniej jednak nie
chciała być przy egzekucji obecna. Stąd udział w całej sprawie jedynego
żyjącego do dziś uczestnika wydarzeń Witolda Gatnera.
Gatner miał 23 lata i stawiał pierwsze
kroki w prokuraturze, do której został skierowany nakazem pracy. Pewnego dnia
wezwano go do gabinetu przełożonego Leona Pennera, gdzie czekała na niego Alicja
Graff. Dostał polecenie, by następnego dnia w więzieniu mokotowskim wziąć
udział w egzekucji. „Prosiłem moich przełożonych o zwolnienie mnie z tego
obowiązku, tłumacząc, że jestem pracownikiem bardzo młodym, niedoświadczonym i
że w ogóle nie czuję się na siłach, aby podołać tak poważnej czynności w tak
poważnej sprawie” – zeznawał Gatner. Nie spotkał się jednak ze zrozumieniem.
„Lekko drwiącym tonem odpowiedzieli, żebym się nie wykręcał”.
Wyrok na generale Fieldorfie „Nilu”
wykonano 24 lutego 1953 r. Stalin umarł 5 marca, ponad rok później zostaje
zlikwidowane Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Nadchodziła odwilż.
Helena Wolińska w 1954 r. postanawia
porzucić prokuraturę dla kariery naukowej. Wykłada na Uniwersytecie
Warszawskim, chce napisać doktorat w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR.
Porzuca też męża Franciszka Jóźwiaka i ponownie bierze ślub z Włodzimierzem
Brusem, który teraz jest szanowanym profesorem ekonomii.
W 1956 r. na fali odwilży powstają
komisje „dla zbadania przejawów łamania praworządności” przez prokuratorów.
Wolińskiej komisja zarzuca stosowanie nieuzasadnionego aresztu, brak reakcji na
skargi na wymuszanie zeznań i to, że nie brała pod uwagę, gdy ktoś wymuszone
zeznania odwoływał. Benjamin Wajsblech i Paulina Kern też mają kłopoty.
Wajsblechowi zarzuca się, że usuwał z akt śledztw zeznania korzystne dla
oskarżonych, podczas przesłuchań znęcał się nad nimi psychiczne, a nawet
fizycznie. O Paulinie Kern komisja napisała, że nie daje gwarancji należytego
spełniania funkcji prokuratora. W 1957 r. oboje zostają zwolnieni z pracy w
prokuraturze. Podobnie jak Władysław Dymant. Jeszcze w styczniu
1957 r. Dymant zabiera rodzinę do
Izraela. Dwa lata później chce wrócić. – Władze PRL odmówiły mu. Uzasadnienie
brzmiało: „Brał osobisty i bezpośredni udział w łamaniu praworządności w
minionym okresie” – mówi dr Krzysztof Szwagrzyk. Dymant był persona non grata,
mogły za to wrócić jego żona i córka. Nie wiadomo, czy skorzystały z tej
szansy.
W grudniu 1957 r. do Izraela emigruje
także Gustaw Auscaler z rodziną. Z Sądu Najwyższego odszedł już rok po wydaniu
wyroku na „Nila”. Został dyrektorem Centralnej Szkoły Prawniczej im. Duracza,
która kształci nowe kadry prawników w duchu marksizmu-leninizmu. Najwyraźniej
nie widział już jednak przed sobą perspektyw w PRL. We wniosku paszportowym
imiona matki podaje w jidysz i hebrajskim. Już w Izraelu zmienia imię na
Szmuel. Pracuje jako prokurator rejonowy w Tel Awiwie. Umarł 10 listopada 1965
r.
Emil Merz w Sądzie Najwyższym pracował
do roku 1962. W stan spoczynku przechodzi, mając lat 71, otrzymuje rentę
specjalną. Umrze dziesięć lat później.
Kolejne wyjazdy następują w roku 1968.
Polskę opuszczają Kernowie. Z powodu żydowskiego pochodzenia Wolińska traci
pracę w Instytucie Nauk Społecznych, a jej mąż na SGPiS. Wyjeżdżają do Wielkiej
Brytanii, do Oksfordu. Brus cieszy się tam dużym szacunkiem. Wolińska wchodzi w
rolę żony przy mężu.
W 1968 r. z prokuratury odchodzi także
Witold Gatner. I on, i Benjamin Wajsblech zostają radcami prawnymi. Maria
Gurowska po tym, gdy w 1956 r. musiała odejść z Ministerstwa Sprawiedliwości,
znalazła dla siebie miejsce w sądzie wojewódzkim. W sprawach karnych orzekać
będzie do przejścia na emeryturę w 1970 r. Od 1971 r., czyli od przejścia na
rentę przyznaną jej w drodze wyjątku przez prezesa ZUS, przestała praktykować
jako prawnik.
Największą karierę robi Igor Andrejew.
Przez lata pracy naukowej na Uniwersytecie Warszawskim wypracował sobie
autorytet zarówno wśród kadry naukowej, jak i wśród studentów. Choć oschły i
kostyczny, imponował wiedzą. Wykładał w Berlinie, Brukseli, Caracas,
Frankfurcie nad Menem,
Freiburgu, Hanoi, Kolonii, Londynie,
Mediolanie, Moskwie, Nowym Jorku, Paryżu, Pradze, Rotterdamie, Rzymie, Tbilisi,
Tybindze. Jego dziełem był kodeks karny z 1969 r. Przeżył twórcę – obowiązywał
do roku 1997. W 1980 r. Andrejew poparł „Solidarność”. Wspominano, że jako
jeden z nielicznych pracowników wydziału prawa nosił wtedy pokaźnych rozmiarów
znaczek związkowy w klapie marynarki.
Gdy w
1988 r. przechodził na emeryturę, Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego
żegnał go z honorami. Uczniowie Andrejewa przygotowali księgę pamiątkową.
Artykuły na temat dorobku profesora napisali m.in. prof. Lech Falandysz i
obecny prezes Sądu Najwyższego prof. Lech Gardocki.
Gdy zaledwie rok później, w marcu 1989
r. w „Tygodniku Powszechnym” Maria Fieldorf i Leszek Zachuta upublicznili
nazwiska osób biorących udział w sądowym mordzie generała, na Uniwersytecie
Warszawskim wywołało to szok. Andrejew został wykluczony ze składu Rady
Naukowej Instytutu Prawa Karnego. Wykluczono go też z Międzynarodowego
Stowarzyszenia Prawa Karnego.
Ze wszystkich osób zamieszanych w
śmierć generała Andrejew stracił najwięcej. Zamknięty w czterech ścianach przez
postępującą chorobę jako jedyny otwarcie wypowiadał się na temat procesu gen.
„Nila”. W 1991 r. dotarła do niego dokumentalistka Alina Czerniakowska, autorka
filmów „W sprawie generała Fieldorfa – »Nila« i „On wierzył w Polskę”. Czerniakowska wspomina,
że Andrejew bardzo chciał rozmawiać. Najwyraźniej czynił rozrachunek ze swym
życiem. Podpowiadał, gdzie można znaleźć dokumenty. Chętnie opowiadał o
polskości Wilna, nie wspominał jednak o domu rodzinnym. Choroba była już bardzo
zaawansowana – siedział na wózku inwalidzkim, ręce i nogi zwisały bezładnie.
Miał jednak dość młodo wyglądającą twarz i bardzo sprawnie działający umysł.
Popatrzyłam na rękę, którą próbował mi podać na powitanie, i pomyślałam, że tą
ręką podpisał wyrok śmierci. Wtedy pod wpływem impulsu zapytałam: – A mógł pan
nie podpisać? Wzburzył się, a gdy ochłonął, odpowiedział: – Pewno mogłem.
Zaczął opowiadać o szkole Duracza i o naciskach. Że był młodym człowiekiem, że
tak go uczono. W pewnym momencie powiedział: – Niech pani buduje pomnik ze spiżu
dla Fieldorfa. Na taki zasłużył. Powiedziałam: – Daję panu szansę: niech pan to
powtórzy przed kamerą. – Wtedy byłem za słaby i teraz jestem za słaby –
odpowiedział. Zmarł w lutym 1995 r.
Maria Górowska była jedyną, której
postawiono zarzut popełnienia zbrodni sądowej. Starsza pani mieszkała wtedy w
bloku na warszawskim Powiślu – jak się skarżyła, na 27 metrach. Gdy pojawił się
akt oskarżenia w sprawie mordu sądowego na gen. „Nilu”, długo i skutecznie
odwlekała wszczęcie postępowania. Nie przyjmowała wezwań, nie odbierała
telefonów. Do zapoznania się z materiałami śledztwa została zmuszona więc przez
policję. W końcu przygotowała „polityczny testament”. „Jak publikowano, August
Fieldorf został skazany za to, że był jednym z kierowników Armii Krajowej, i
nazwano to mordem sądowym. W rzeczywistości August Fieldorf skazany został za
to, że wykorzystując swoje stanowisko, zorganizował i kierował grupą nazwaną
»Kedywem«, która w czasie okupacji niemieckiej na ogromnym terenie Polski przez
długi okres czasu (o ile pamiętam – koło dwu lat) dokonywała zabójstw na
ludności cywilnej, osobach ukrywających się przed okupantem z powodu orientacji
politycznej lub pochodzenia niearyjskiego oraz na jeńcach radzieckich zbiegłych
z niewoli” – pisała do ministra sprawiedliwości w październiku 1995 r.
Alina Czerniakowska próbowała odwiedzić
ją w domu. Nie chciała rozmawiać. Zapytałam: – Co by pani teraz zrobiła? –
Zrobiłabym to samo – wykrzyknęła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zmarła na raka w
styczniu 1998 r. Rozmowy odmówił także Alinie Czerniakowskiej Witold Gatner,
argumentując, że nie jest Hanuszkiewiczem i nie będzie występował przed kamerą.
W 1989 r. do Mieczysława Widaja dotarł Piotr Gabryel, zbierając materiały do
książki „Katyń w pół drogi”. „Miałem paskudnego pecha. Tak by to było można
najkrócej określić” – opowiadał reporterowi. Ale Widaj jeszcze do 2006 r. pobierał emeryturę w wysokości 9 tys. 300 zł –
sędziowską i wojskową. Kiedy umarł, żona chciała pochować go
na cmentarzu na warszawskim Służewiu. Tym samym, gdzie leżą niezidentyfikowane
ofiary mordów czasów stalinowskich. Zaprotestowali kombatanci. U proboszcza
parafii św. Katarzyny na Służewiu interweniował senator Zbigniew Romaszewski.
Sprawa nabrała rozgłosu i rodzina z pomysłu się wycofała. Widaj został
pochowany na innym cmentarzu.
Gdy w końcu w 1995 r. prokuratura była
gotowa do stawiania zarzutów, większość osób związanych ze sprawą Fieldorfa już
nie żyła. Maria Górowska zmarła w 1998 r. – krótko po rozpoczęciu procesu w jej
sprawie. W grudniu ub. roku zmarła Helena Wolińska. Z obawy przed
zainteresowaniem jej pogrzebem została pochowana dwa dni przed podawaną w
nekrologach datą. Dla polskiego wymiaru sprawiedliwości okazała się nieuchwytna
– nie udało się doprowadzić do ekstradycji. Sama Wolińska twierdziła, że
stawiane jej zarzuty mają charakter polityczny i antysemicki. Na łamach
brytyjskiej prasy próby jej osądzenia za udział w mordzie sądowym na gen.
Fieldorfie Wolińska określała mianem cyrku. Twierdziła, że przed polskimi
sądami nie może liczyć na uczciwy proces.
Maria Fieldorf: – Chciałam tylko, żeby
był jakiś jeden wyrok. Nie doczekałam się tego i już się nie doczekam.
Korzystałam z książki i dokumentów zawartych
w: Maria Fieldorf i Leszek Zachuta „Generał Fieldorf »Nil«. Fakty, dokumenty,
relacje”, Krzysztof Szwagrzyk „Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i
prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944 – 1956”, artykułów Tadeusza Płużyńskiego,
książek Piotra Lipińskiego „Towarzysze Niejasnego”, Piotra Gabryela „Katyń w
pół drogi”.