O
Piłsudskim
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 59 - 71.
[Książka J.
Giertycha, O Piłsudskim, na charakter
popularyzatorski. Autor nie zaopatrzył jej -- jak inne swoje dzieła -- w szereg
przypisów źródłowych i komentarzy. Jest zwięzła, by była tania, i by była
łatwiejsza w czytaniu. Na str. 3 Autor dodał taki przypisek: Kto chce poznać
dzieje Piłsudskiego dokładniej, winien zapoznać się z książkami obszerniejszymi
i o charakterze źródłowym i o naukowej dokumentacji. Także i z moimi.
Wymieniłbym z tych ostatnich rozdziały dotyczące Piłsudskiego, w książce
„Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936. „Rola dziejowa Dmowskiego”, Chicago, tom
I, 1968. Józef Piłsudski 1914-1917”, Londyn tom I 1979, tom II 1982.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920 roku”, Londyn 1984. „Kulisy powstania
styczniowego”, Kurytyba, 1965 i liczne mniejsze rozprawy, zwłaszcza w
„Komunikatach Towarzystwa im. Romana Dmowskiego”, Londyn, tom I 1970/71, tom II
1979/80.]
NISZCZYCIEL
POLSKIEGO WOJSKA
Prymitywna, półinteligencka propaganda głosi, że
polska niepodległość została wysiłkiem zbrojnym "wywalczona". Jest to
oczywista nieprawda. Niepodległość Polski jest dziełem wysiłku politycznego, a
nie wojskowego. Czynnik wojskowy miał w dziele odbudowy polskiej niepodległości
pewien udział, ale był to udział wtórny. Zwycięstwo historyczne Polski,
przekreślenie rozbiorów i uchwał kongresu wiedeńskiego z 1815 roku, to było
zwycięstwo polityczne i rezultat mądrej, potężnej i wytrwałej, mającej dobre
kierownictwo, a popieranej przez cały prawie naród polityki. Wyrazem --
i kamieniem węgielnym -- tej polityki był traktat wersalski, który
przekreślił zarówno pokój wiedeński, jak traktaty rozbiorowe i który ustanowił
nowy porządek w Europie, w którym Polska znalazła należne jej miejsce.
Ale to nie znaczy, że wojsko nie było Polsce
bardzo potrzebne.
W niespełna dwa lata po odzyskaniu
niepodległości Polska musiała zwycięsko stoczyć wielka, dość długą wojnę, --
mianowicie z bolszewicką Rosją -- nie dla odzyskania niepodległości, ale dla
jej obronienia, i wojnę te wygrała. Dla stoczenia tej wojny musiała pospiesznie
wystawić duże wojsko. Wojsko to w szczytowym momencie tej wojny liczyło 900.000
żołnierza. Bez tego wojska Polska zostałaby pokonana i niepodległość swą by utraciła.
Musiała także trochę, wcześniej, stoczyć inne,
nieco mniejsze wojny. W latach 1918-1919 musiała stoczyć całkiem poważną wojnę
z armią austriacką, przekształconą w armię ukraińską. (Twór polityczny, który
stał za tą armią, to był początkowo człon ukraiński przekształconej w
zreformowaną federację austriacko-węgiersko-ukraińską Austrii, a potem już
oderwana od Austrii republika zachodnio-ukraińska, wciąż jednak mająca wojsko,
wyłonione z armii austriackiej i dowodzone przez korpus oficerski, złożony w
przeważającej części z Niemców austriackich). Także i tę wojnę wygraliśmy.
Całkiem nie małą wojną była wojna, poznańskiego
powstania z armią niemiecką, a więc wojna jednego, nawet nie całego przyszłego
województwa z byłym cesarstwem niemieckim, Krótka, siedmiotygodniowa, doraźnie
zwycięska, choć na dalszą metę beznadziejna, ale zakończona dzięki spowodowanej
przez Dmowskiego interwencji marszałka Focha, rozejmem trewirskim z dnia 16
lutego 1919 roku. Prowadziliśmy ją całkowicie bez gotowego wojska, to znaczy
wojskiem na poczekaniu zaimprowizowanym.
Musieliśmy staczać przez czas krótki przelotne
walki z Czechami o Śląsk Cieszyński, oraz z Litwą jako sojuszniczką Rosji
bolszewickiej w wojnie z tą ostatnią. Także i działania powstańcze na Śląsku.
Ale co więcej. Polska brała rzeczywisty, choć
skromny udział, jako siła samodzielna, w wojnie światowej. Armia Hallera we
Francji liczyła na początku 1919 roku 6 dywizji, w czym 5 liniowych, a z nich
dwie brały rzeczywisty udział w walkach w roku 1918-tym. (Była ona przygotowana
do działań w roku 1919-tym, do których nie doszło wobec kapitulacji niemieckiej
11 listopada 1918 roku). Warto porównać te 5 czy 6 dywizji z wkładem
amerykańskim w wysiłek aliancki na froncie francuskim: Ameryka przysłała do
Francji w pierwszej wojnie Światowej 30 liniowych (17 kadrowych i 4
uzupełnieniowe) dywizji, to znaczy tylko 6 razy więcej niż wystawił naród
polski, mimo, że Polski niepodległej jeszcze nie było i że polskie wojsko,
złożone tylko z ochotników, miało za obszar werbunkowy tylko Polonie
amerykańska, oraz obozy jenieckie we Francji i we Włoszech, a nie kraj. A
oprócz owych dywizji hallerowskich we Francji pewien udział w walkach przeciw
Niemcom brały samodzielne formacje polskie w Rosji, na czele z korpusem
generała Dowbor-Muśnickiego na Białorusi i II korpusem oraz II brygada legionów
pod Kaniowem.
Tak więc Polska zdobywała się na wysiłek
wojskowy, posiadała wojsko i posiadać je musiała, a ci, co to wojsko
organizowali i w nim służyli mają patriotyczną zasługę.
Rzeczą jest jednak ważną, kto to byli ci ludzie
i na czym w szczegółach polega ta ich zasługa.
Propaganda, usiłująca narzucać Polsce
przywództwo polityczne Piłsudskiego i jego polityczną tradycję, głosi, że był
on twórcą polskiego wojska. W istocie był on raczej niszczycielem polskiego
wojska, niż jego twórca.
Rzecz ciekawa, że był to człowiek bez żadnego
wojskowego wykształcenia, w najlepszym razie -- żołnierz samouk. Normalnie,
dyrektor fabryki powinien być z wykształcenia inżynierem, a więc wiedzieć
dobrze na czym praca fabryki polega; dyrektor szpitala -- lekarzem; dyrektor
szkoły wykształconym nauczycielem; kapitan okrętu -- wykształconym marynarzem.
Jest źle, jeśli któreś z tych stanowisk zajmuje w braku kogoś lepszego jakiś
samouk, czy człowiek rangi, którą nazwać by można podoficerską. Także i dowódcą
wojska powinien być człowiek, który posiada wyćwiczenie wojskowe i wojskowe
wykształcenie. Tylko zupełnie wyjątkowo zdarza się, że na czele wojsk stają
ludzie bez tego wyćwiczenia i bez tego wykształcenia. Rzemiosło żołnierskie
jest takim samym rzemiosłem, jak każde inne i trzeba się go nauczyć.
Piłsudski nigdy nie przeszedł wyszkolenia rekruckiego, ani nie nabył wykształcenia oficerskiego. Nie był nigdy szeregowcem, ani kapralem, ani sierżantem, ani podchorążym, ani porucznikiem, ani kapitanem, ani majorem. Miał on -- nabyte w napadzie na pociąg pod Bezdanami i gdzie indziej -- doświadczenia partyzanckie. Był także samoukiem, studiującym historię niektórych wojen. Ale nic więcej. Dowództwo austriackie mianowało go od razu dowódcą pułku, a po niecałych trzech miesiącach awansowało go na brygadiera. Innych stopni wojskowych Piłsudski nigdy do czasu otrzymania stopnia marszałka, nie miał.
Generał Puchalski, który jako generał austriacki
był w roku 1916-tym z ramienia Austrii dowódcą Legionów Polskich (wszystkich
trzech brygad) opowiadał później w Warszawie już jako generał polski, że gdy
został dowódcą Legionów, dla sprawdzenia wartości bojowej tych legionów,
przeprowadził badania co są w tych legionach warci wyżsi dowódcy, a zwłaszcza
dowódcy brygad. Przesłał potem do wyższych władz austriackich raport, w którym
stwierdził, że Piłsudski żadnych kwalifikacji dowódczych nie ma. Władze te
odpowiedziały mu, że armia austriacka ma dziesiątki generałów brygady, więc
Piłsudski nie jest jej potrzebny jako jeszcze jeden taki brygadier. Jest jej
natomiast potrzebny ze względów politycznych.
Latem 1919 roku wojskowa komisja weryfikacyjna
uchwaliła "prosić Naczelnego Wodza, aby zechciał przyjąć najwyższy stopień
wojskowy Pierwszego Marszałka Polski". Piłsudski wyraził na to swą zgodę.
Zważywszy, że Piłsudski był Naczelnikiem Państwa i wodzem naczelnym, było to w
istocie mianowanie się przez Piłsudskiego samemu. Znamienne jest, że nominacja
nie była tylko nominacją "Marszałka Polski", lecz "pierwszego
Marszałka Polski". Oznaczało to, że jeśli ktoś inny także otrzyma ten
stopień (np. marszałkiem Polski mianowano później francuskiego marszałka Focha)
będzie on od Piłsudskiego rangą niższy.
Zanim został ogłoszony marszałkiem, Piłsudski
nigdy nie nosił odznak generała brygady. Nosił tylko szarą kurtkę kroju
wojskowego bez żadnych odznak. Widocznie uważał najniższy stopień generalski za
rangę niską i wolał nie pokazywać jaką rangę ma. Przypisywano to zresztą jego
skromności: że nie chciał popisywać się mundurem generalskim i wolał występować
jako skromny żołnierz bez żadnych odznak. Ale gdy został marszałkiem, naraz
porzucił swą skromną kurtkę. Zaczął nosić cały, wspaniały mundur marszałkowski.
Przy niektórych okazjach występował przepasany przez pierś szarfą orderową
orderu Orła Białego.
Przypisuje się Piłsudskiemu to, że przez
powołanie do życia Legionów wznowił polskie regularne wojsko, jako instytucje
polskiego życia narodowego. (Regularne wojsko polskie istniało, licząc od
chrztu Polski do upadku powstania listopadowego przez 865 lat. Nie istniało w
żadnej formie od roku 1831 do 1914, a więc przez 83 lata, z tym wyjątkiem, że
regularnym wojskiem były w istocie polskie formacje w wojnie krymskiej w
1853-1856 roku. W powstaniu styczniowym 1863 roku regularnego polskiego wojska
nie było).
Ale cokolwiek można by powiedzieć o legionach
(które powołane zostały do życia dekretem austriackiego arcyksięcia i były
częścią armii austriackiej, a obok których niemal równocześnie, powstały legia
puławska w obrębie armii rosyjskiej, oraz tzw. Legia bajońska, złożony z
Polaków oddział francuskiej Legii Cudzoziemskiej) - przyczyniły się one tylko w
małym stopniu do zorganizowania się wojska Polski niepodległej.
W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości,
naród polski prawie nie miał własnego wojska. Dużym, regularnym, niezależnym,
bo podlegającym Polskiemu Komitetowi Narodowemu czyli polskiemu rządowi
emigracyjnemu polskim wojskiem była tzw. Armia Hallera, początkowo złożona z
dwóch dywizji, wkrótce rozwinięta w 6 dywizji i 90.000 żołnierza. (Jej wodzem
naczelnym - zarazem wodzem naczelnym wszystkich wojsk polskich, walczących z
Niemcami - był generał Józef Haller, mianowany przez Polski Komitet Narodowy
dnia 4 października 1918 roku, a więc na więcej niż miesiąc przed
mianowaniem Piłsudskiego wodzem naczelnym przez Radę Regencyjną). Polskim
wojskiem, całkowicie niezależnym, były w końcowej fazie korpusy wyłonione z
armii rosyjskiej, (l II III) a później były podległe generałowi Hallerowi w
Paryżu: dywizja generała Żeligowskiego na Kaukazie, dywizja syberyjska i
oddział murmański. Wszystkie te formacje były jednak daleko od kraju. W kraju
była tak zwana Polska Siła Zbrojna (Polnische Wehrmacht), początkowo pod
bezpośrednim dowództwem niemieckim, we wrześniu 1918 roku oddana Radzie
Regencyjnej, 11 listopada 1918 roku przekazana przez tę Radę Piłsudskiemu z
tym, że mianowany on został wodzem naczelnym, przeciwstawnym do generała
Hallera. Polska Siła Zbrojna nie tworzyła jednej dywizji, była na to za mała.
Liczyła jak podawałem 5713 żołnierza dnia 12 października i 9377 żołnierza dnia
11 listopada 1918 roku. Po części wywodziła się z legionów.
Wojsko polskie tworzyło się w Polsce w miarę,
jak poszczególne dzielnice. Polski odzyskiwały niepodległość. Pierwszy wyzwolił
się Kraków i zachodnia Galicja. Odrazu narodziło się tam polskie wojsko w ten
sposób, że miejscowe oddziały austriackie stały się oddziałami polskimi,
składając polska przysięgę i przypinając sobie do czapek polskie orzełki. Obok
tego, potworzono tam -- głównie dla odsieczy Lwowa -- oddziały ochotnicze,
złożone przede wszystkim z młodzieży szkolnej. (Organizował je głównie polityk
"endecki" Aleksander Skarbek). W dniu 11 listopada wojsko podległe
krakowskiej Komisji Likwidacyjnej, liczyło 8520 żołnierza. Jako drugie z kolei
narodziło się -- głównie przez przejmowanie oddziałów austriackich -- wojsko w
dotychczasowej okupacji austriackiej, liczące 11 listopada 11.500 żołnierza.
Jako trzecie narodziło się całkowicie zaimprowizowane, ochotnicze wojsko w
oblężonym Lwowie, które w niewiele dni później liczyło 7000 żołnierza.
Wszystkie te formacje nie miały żadnego związku z Legionami.
Ich rdzeniem były byłe wojska zaborcze, austriackie. Ich uzupełnieniem był
zaciąg ochotniczy. Na powstanie tych wojsk Piłsudski nie miał żadnego wpływu;
przecież do 8 listopada przebywał w
Magdeburgu, a do 9-tego w Berlinie.
W nieprzewidziany sposób naród polski miał
szczęście: ogromna rzesza Polaków, głównie w czasie wojny światowej, przeszła
wyszkolenie wojskowe, oraz nabrała praktycznego, wojennego doświadczenia w
armiach zaborczych. W chwili narodzenia się Polski niepodległej naród polski
posiadał liczne tysiące wyćwiczonych doświadczonych żołnierzy i podoficerów, a
także tysiące oficerów, nawet duży zastęp fachowych, doświadczonych generałów.
Armia Polski niepodległej powstała po przerwie nawet nie 83, lecz 87 lat, z
zastępów żołnierzy i dowódców, których przygotowały armie zaborcze. Do
powstania armii polskiej legiony wcale nie były potrzebne. Czynnik bojówkarski,
obecny w legionach przede wszystkim w dowodzonej przez Piłsudskiego pierwszej
brygadzie, był dla rozwoju polskiego wojsk raczej szkodliwy, niż pożyteczny. Bo
porządne, przydatne w regularnej wojnie wojsko powinno być ożywione raczej
duchem fachowości, dyscypliny, porządku, sumienności, wierności i honoru, niż
bojówkarskiego, partyzanckiego indywidualizmu.
Piłsudski objął dowództwo jako wódz naczelny nad
Polską Siłą Zbrojną w Warszawie i północnej Kongresówce w dniu 11 listopad 1918
roku. Dość szybko, formacje nie przez niego zorganizowane w byłym zaborze
austriackim i byłej okupacji austriackiej zostały mu podporządkowane. Na
terenie byłej okupacji niemieckiej (w Kongresówce północnej) utworzone zostały
pułki byłych członków POW., a więc wystawione przez obóz Piłsudskiego, w Warszawie,
Lodzi, Włocławku, Kaliszu i Łowiczu. Piłsudski stopniowo utrwalił się w swej
pozycji wodza naczelnego, tak samo jak w pozycji Naczelnika Państwa. Ale
bynajmniej nie przyłożył ręki w poważny sposób do zorganizowania wojska.
Dążył on do tworzenia wojska wyłącznie
ochotniczego, a nie opartego o pobór przymusowy, uważał bowiem, że tylko zaciąg
ochotniczy w śród jego zwolenników zapewni charakter partyjny -- w jego duchu
-- tworzonym oddziałom wojskowym.
Tworzył jednak nie tylko oddziały wojskowe, to znaczy
owe pięć pułków POW. Tworzył także i osobną formacje czysto socjalistyczną
zupełnie od wojska niezależną; choć skoszarowaną, pod nazwą Milicji Ludowej.
Podlegała ona Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, to znaczy Stanisławowi
Thuguttowi, ministrowi w tym ministerstwie (w rządzie Moraczewskiego),
wybitnemu, cywilnemu lewicowcowi. Bezpośrednim dowódcą Milicji Ludowej został
znany rewolucjonista, piłsudczyk Ignacy Boerner. Milicja Ludowa była doskonale
uzbrojona, wyposażona w broń, która powinna była być oddana wojsku. Złożona
była z dotychczasowych członków bojówek socjalistycznych, oraz z mętów
społecznych. W teorii miała być drugą obok tymczasowej milicji obywatelskiej
(policji) formacją bezpieczeństwa wewnętrznego, w istocie była bojówką
rewolucyjną, wzniecającą wrzenie rewolucyjne. Dokonywała ona otwartych napadów
na wojsko. Np. w noc z 6 na 7 stycznia 1919 roku batalion Milicji Ludowej
napadł na batalion 25 pułku piechoty w Radomiu, co pociągnęło za sobą
kilkugodzinną krwawą bitwę, w której padło wielu zabitych i rannych i w której
wojsko regularne tylko z trudem odniosło zwycięstwo. Bitwy między Milicją
Ludową a wojskiem miały także miejsce w Dąbrowie Górniczej, Będzinie i
Sosnowcu. Milicja Ludowa terroryzująca ludność, została w końcu, po kilku miesiącach,
rozwiązana.
Istotnym organizatorem wojska w Warszawie i
północnej Kongresówce, a pośrednio także i w południowej Kongresówce i
zachodniej Galicji był generał Tadeusz Rozwadowski. W chaotycznej sytuacji w
Warszawie, gdy Rada Regencyjna mianowała złożony głównie z endeków rząd Józefa
Świeżyńskiego, który oświadczył, że Rady Regencyjnej, jako mianowanej przez
Niemców w ogóle nie uznaje, ale obejmuje władze jako "rząd de facto"
-- Rozwadowski, wybitny generał austriacki narodowości polskiej, został mianowany
zastępcą ministra spraw wojskowych (na którego przewidywano nieobecnego
Piłsudskiego) oraz tymczasowym wodzem naczelnym i szefem sztabu. Było to 24
października 1918 roku. Rząd Świeżyńskiego nie odpowiadający dążeniom polityki
niemieckiej ani polityce Rady Regencyjnej nie zdołał pochwycić jeszcze pod
rządami niemieckimi, rzeczywistej władzy i w dniu 4 listopada przestał istnieć.
Ale nominacja generała Rozwadowskiego na szefa sztabu i faktycznego wodza
naczelnego w Polskiej Sile Zbrojnej przekazanej już przez Niemców Radzie
Regencyjnej, utrzymała się w mocy także i później. To w czasie, gdy Piłsudski
był już nominalnie wodzem naczelnym i korzystał z tego swego stanowiska pod
względem politycznym, Rozwadowski jako szef sztabu, kierował organizowaniem
wojska. Już 28 października spowodował uchwalenie przez rząd Swieżyńskiego i
ogłoszenie w "Dzienniku Praw" ustawy o poborze do wojska, co w
kilkanaście dni potem Piłsudski i rząd Moraczewskiego unieważnili. Pierwotne
krótkie, ale bardzo zasadnicze działania Rozwadowskiego jako szefa sztabu miały
miejsce do 18 listopada, gdy Piłsudski go ze stanowiska szefa sztabu usunął,
mianując go jednak dowódcą armii "wschód" to znaczy działań wojennych
przeciwko Ukraińcom i armii ukraińsko-austriackiej. Gdy generał Rozwadowski
jeździł do Krakowa, dowodzący tam generał Roja otrzymał polecenie od rządu
lubelskiego, by go aresztować i oczywiście rozkazu tego nie wykonał. Gdy
generał Rozwadowski jechał potem z Krakowa do Warszawy, a później znowu do
Krakowa istniały próby aresztowania go po drodze -- mianowicie przez POW i
Milicję Ludową -- w Ząbkowicach i Piotrkowie, przy czym oddział wojskowy, który
Rozwadowskiemu towarzyszył, musiał w Ząbkowicach rozbroić oddział Milicji
Ludowej. Rozwadowski dowodził następnie przez z górą 4 miesiące frontem
"ukraińskim", przy czym kierował tam działaniami wojskowymi, które
przygotowały ostatecznie rozgromienie armii zachodnio-ukraińskiej. Piłsudski 22
marca 1919 roku usunął go z tego stanowiska, mianując dowódcą frontu
ukraińskiego generała Iwaszkiewicza, ongiś z armii rosyjskiej i z korpusu gen.
Dowbor-Muśnickiego. Generał Rozwadowski pełnił następnie, aż do lipca 1920 roku
funkcje szefa polskiej Misji Wojskowej w Paryżu.[1]
Piłsudski był przeciwny zarządzeniu poboru
wojskowego. Dopiero po wyborach do Sejmu, Klub Narodowy, zaraz po zebraniu się
sejmu wniósł wniosek nagły o zarządzeniu poboru sześciu roczników (ludzi
urodzonych w latach 1891-1897), celem utworzenia armii, dostatecznie licznej do
obrony kraju. Wnioskowi temu sprzeciwił się obóz socjalistów i Piłsudskiego,
zgodnie z poglądem Piłsudskiego, że do wojska powinni być przyjmowani tylko
ochotnicy. Jędrzej Moraczewski, były premier niedawnego powołanego przez
Piłsudskiego rządu socjalistycznego, wygłosił w imieniu przeciwników poboru
przemówienie w sejmie, w którym powiedział, że "militaryzm się
przeżył", że "walki, jakie się rozgrywają uważa za dopalanie się
niedopałków po wielkim pożarze" oraz, że Polsce zapewnią bezpieczeństwo
tylko "reformy społeczne i milicja ludowa". Wniosek endecki o poborze
został jednak poparty przez ludowców. Polscy chłopi uważali, że "na wojnę
się nie prosi, na wojnę się kazuje". Wniosek został
więc w dniu 7 marca uchwalony, a w jego wyniku pobór
sześciu roczników, wszędzie tam, gdzie sięgała polska władza, został przeprowadzony.
W rezultacie, wbrew Piłsudskiemu i jego obozowi, zorganizowana została duża
polska armia.
Szczególnie znamienne było ustosunkowanie się
Piłsudskiego do powstania poznańskiego i do armii poznańskiej.
W dniu 27 grudnia 1918 roku wybuchło w Poznaniu
polskie powstanie. W ciągu pierwszych kilku dni powstańcy zdobyli w mieście
Poznaniu forty, koszary, lotniska, dworce kolejowe, urzędy policyjne, budynki
państwowe, a zaraz potem poza Poznaniem cały szereg miast i miasteczek. W ciągu
kilku dni całe Poznańskie -- z wyjątkiem jego kresów, a więc z wyjątkiem
Bydgoszczy, Leszna, Rawicza i Międzyrzecza -- znalazło się w ręku powstania. W
pierwszym dniu, biło się w Poznaniu 2000 powstańców, bardzo szybko wyrosła z
tego cała armia powstańcza, która w styczniu liczyła 26 tysięcy żołnierza, a w
lutym 70 tysięcy. Naczelna Rada Ludowa w Poznaniu, która stała się jakby rządem
dzielnicowym, zarządziła pobór przymusowy, w styczniu 3 roczników, w marcu
dalszych 3, w końcu kwietnia 4, razem wiec 10 roczników. Gdy dnia 1 września
1919 roku armia ta została oddana pod dowództwo ogólnopolskie liczyła ona
93,686 żołnierza, 13.378 koni, 1015 ciężkich karabinów maszynowych, 207 dział
piechoty, 146 dział polowych, 219 dział ciężkich, 38 samolotów, 214 miotaczy
min i 3 pociągi pancerne, ‑‑ całe uzbrojenie i sprzęt
oczywiście zdobyczne. Armia poznańska powstała dosłownie z niczego, z oddziałów
tworzonych na poczekaniu, to prawda, że z wyćwiczonych dawnych żołnierzy armii
niemieckiej.
Było to nadzwyczaj dobre wojsko. Historycy sowieccy
Kakurin i Mielikow, autorzy książki o wojnie polsko-bolszewickiej "Wojna z
biełopoliakami", twierdzą, że wedle obserwacji sowieckich, najlepsze
wojska polskie to były formacje poznańskie, drugie z rzędu -- wojska z armii
Hallera, dopiero trzecie z rzędu wojska z Królestwa i Galicji Zachodniej, a
czwarte, najgorsze, tak zwane dywizje litewsko -- białoruskie, tworzone na
Kresach Wschodnich.
(Oprócz wojska regularnego Poznańskie wystawiło
także "Straż Ludową" w sile 130.000 ludzi do ewentualnej obrony lokalnej
przeciwko zamachom niemieckim). Piłsudski nie miał najmniejszego udziału w
organizowaniu wojsk poznańskich, przeciwnie przeszkadzał ich organizowaniu.
Był on przeciwny powstaniu poznańskiemu, -
zapewne w imię stosowania się do danego Kesslerowi słowa honoru, że nie chce
dla Polski "ani cala" zaboru pruskiego. Naczelna Rada Ludowa w
Poznaniu, nieświadoma Istotnej proniemieckości Piłsudskiego, zwróciła się do
niego, jako szefa ośrodka rządowego w Warszawie z prośbą o przyjście powstaniu
poznańskiemu z pomocą. Piłsudski odmówił. W dwóch miejscach, we Włocławku i w
Kaliszu oddziały wojskowe, podlegające władzy Piłsudskiego, przedsięwzięły
samorzutnie próbę przyjścia powstaniu poznańskiemu z pomocą i wkroczyły do
Poznańskiego, ale na rozkaz Piłsudskiego zostały natychmiast wycofane.
Poznańskie miało liczny zastęp oficerów
liniowych, ale nie posiadało w ogóle dowódców wyższego stopnia. Naczelna Rada
Ludowa zwróciła się więc do Piłsudskiego z prośbą o oddanie do dyspozycji
Poznańskiego odpowiedniego generała, który mógłby całością działań wojskowych
powstania poznańskiego pokierować. Piłsudski poufnie polecił do wyboru byłego
dowódcę l Korpusu po rosyjskiej stronie frontu, generała Dowbor-Muśnickiego i
dowódcę III Korpusu, generała Michaelisa, popierał jednak przede wszystkim
pierwszego z nich. Nie uczynił tego, by powstaniu pomóc, ale przeciwnie, by mu
zaszkodzić.
W liście z dnia 17 stycznia 1919 roku do
Kazimierza Dłuskiego -- (naonczas w Paryżu) Piłsudski napisał: "Wysłanie
Dowbora do Poznania było celowe. Liczę na to, że on sam i jego oficerowie tak
swoją nieznajomością służby jak i swym zachowaniem wywołają w śród polskich
żołnierzy b. armii niemieckiej, przyzwyczajonych do dobrych i odpowiedzialnych
oficerów -- niezadowolenie i rozczarowanie do jego osoby poznańskich czynników
politycznych".
Tak więc intencją Piłsudskiego nie było pomóc
powstaniu poznańskiemu, ale mu zaszkodzić. Piłsudski się zresztą pomylił.
Dowbor okazał się znakomitym organizatorem wojska. Był z pewnością złym
politykiem. Ale był wybitnym, uzdolnionym, umiejętnym fachowcem wojskowym.
Piłsudski polecił Dowborowi, by pojechał do
Poznania ubrany po cywilnemu. Dwom oficerom, wysłanym do Poznania z Warszawy
przez ówczesnego szefa sztabu, gen. Szeptyckiego, jako obserwatorom, ppłk.
Stachiewiczowi i rotmistrzowi Wzacnemu, Piłsudski także nakazał, by ubierali
się po cywilnemu. Piłsudskiemu chodziło o to, by obecność oficerów z Warszawy w
mundurach nie zrobiła na kimś wrażenia, że jest jakaś łączność Warszawy z
poznańskim powstaniem.
Armia poznańska ubrana została w mundury
(częściowo przerobione ze zdobytych zapasów wojskowych niemieckich a częściowo
produkowane na miejscu) całkiem niepodobnych do mundurów warszawskich. Nosiła
ona zupełnie inne odznaki, a zamiast warszawskich "maciejówek"
rogatywki. Odmiennością mundurów i odznak podkreślała swój brak związku z
wojskiem warszawskim i krakowskim. Choć nie mogę w tej sprawie przedstawić
ścisłych dowodów, uważam za bezsporne, że stało się to na żądanie Piłsudskiego.
Powstańcza armia poznańska miała od pierwszych dni swego istnienia ogromne zadania bojowe do spełnienia. Musiała samodzielnie, bez pomocy z czyjejkolwiek strony, prowadzić wielką; uciążliwą wojnę. Była to w istocie wojna mniej niż jednego przyszłego polskiego województwa, z potęgą niemieckiego niedawnego cesarstwa. W wojnie tej poległo 1715 powstańców, a 6000 było rannych. Armia poznańska stoczyła w styczniu i lutym 1919 roku szereg bitew z wojskami niemieckimi pod Szubinem, Łabiszynem, Żninem, Rymarzewem, Chodzieżą, Babimostem -- i naogół były to bitwy dla powstańców zwycięskie. Największym zwycięstwem powstańców była bitwa pod Szubinem 11 stycznia 1919 roku.
Poznańskie nie tylko prowadziło swoją własną
wojnę z Niemcami, ale także wysłało dużą, wojskową pomoc do Lwowa, do walki z
Ukraińcami. Na prośbę generała Rozwadowskiego (zawiezioną samolotem przez
"endeckiego" polityka, Skarbka), poznańska Naczelna Rada Ludowa
wysłała pod Lwów silną grupę wojsk poznańskich, które w walkach o Lwów odegrały
dużą role.
Armia poznańska była w pierwszych miesiącach
polskiej niepodległości największą -- to prawda, że obok wojsk, walczących już
przedtem z Ukraińcami -- siłą wojskową, polską, przejawiającą wojenną
aktywność. Do utworzenia i do działań tej armii Piłsudski nie przyczynił się
niczym.
Piłsudski zwalczał także i tak zwaną armię
Hallera, utworzoną we Francji, a nawet usiłował ją zniszczyć.
Pisałem już wyżej o tym, że Piłsudski
przeszkodził utworzeniu dużej, być może półmilionowej lub 700 tysięcznej armii
polskiej w Rosji w 1917 i 1918 roku, gdy wojna światowa jeszcze w całej pełni
trwała. Uczynił to przez misję Kunowskiego do Sztokholmu.
Piłsudski nie był w stanie w podobny sposób
przeszkodzić tworzeniu wojska polskiego we Francji. Ale robił wszelkie wysiłki,
by tę armię zniszczyć z chwilą jej przyjazdu (pociągami przez Niemcy) do
Polski. Jako środek do osłabienia tej armii użył przede wszystkim nakazu
zwolnienia z niej ludzi ze starszych roczników, co było zupełnie niepotrzebne,
bo ludzie ci byli ochotnikami i wcale wystąpić z wojska nie chcieli, a co zarówno
pozbawiło tę armię, wielu podoficerów, jak bardzo zmniejszyło jej siłę
liczebną. Piłsudski nie zastąpił usuniętych starszych roczników nowym
przydziałem rekrutów, wskutek czego dywizje tej armii bardzo się liczebnie
skurczyły.
Co więcej Piłsudski starał się popsuć opinie tej
armii i pod pretekstem przypisywanych tej armii, rzekomych wad, chciał
poszczególne dywizje tej armii w ogóle rozwiązać. Zaatakował poszczególne
dywizje tej armii atakami słownymi i zniewagami, będącymi czystymi
oszczerstwami. Na przykład, jeszcze w swej książce o "Roku 1920-tym",
wydanej już po wojnie napisał, że Hallerowskie 18 i 11 dywizja miały
"fatalny stan moralny" i były "niezdolne do boju". W
istocie zwłaszcza 18 dywizja była jedną z najlepszych polskich dywizji. Mimo,
że bardzo uszczuplona liczebnie przez demobilizację starszych roczników,
odegrała wybitną żołnierską rolę, zarówno w wyprawie kijowskiej, jak potem,
przewieziona na północ do armii generała Sikorskiego nad Wkrą, w
rozstrzygających dla wojny polsko-bolszewickiej działaniach tej armii. Na
froncie ukraińskim mimo odwrotu całej armii, stoczyła cały szereg pomyślnych
bitew z armią konną Budiennego pod Ostrogiem, Buderażem, Dubnem i Chorupaniem,
a wreszcie, dnia 3 sierpnia 1920 roku piękną całkowicie zwycięską bitwę
pod Brodami. Za walki te, już 7 sierpnia 1920 roku, jeszcze przed bitwa
warszawska, dywizja ta odznaczona została -- jako pierwsza z całej polskiej
armii -- wznowionym właśnie wtedy orderem Virtuti Militari. (Otrzymało go w tym
dniu 10 oficerów, 26 szeregowych i dowódca dywizji). Zaraz potem dywizja ta
znalazła się na froncie północnym. Odegrała tam w operacjach rolę
rozstrzygającą. Pułkownik Krzeczunowicz pisze o niej, że byli to
"najdzielniejsi z dzielnych", ze już w lipcu "uratowała front
polski, maszerując za Budiennym i trzymając go w szachu", oraz, że jej
operacja na północy to było na pozór "wykonanie niemożliwego
zadania", a to było w istocie "natchnienie Ducha świętego".
Pułkownik Arciszewki napisał, że działania generała Krajowskiego (ongiś z armii
austriackiej), dowódcy 18 dywizji piechoty, były przejawem "iskry Bożej
artysty taktyka", a nie tylko "normalnym postępowaniem dobrego
generała". Pułkownik Kędzior napisał, że V "armia (Sikorskiego)
dzięki wspaniałemu działaniu 18 dywizji gen. Krajowskiego bije XV armię
bolszewicką i wychodzi na tyły III armii". To o tej dywizji Piłsudski
napisał, ze miała "fatalny stan moralny" i była "niezdolna do
boju" i chciał ją rozwiązać.
Zdemobilizowani żołnierze armii Hallera trzymani
byli potem przez czas pewien w obozie w Grupie pod Grudziądzem na Pomorzu w
warunkach, które przypominały "istny obóz koncentracyjny". Zostali
następnie przymusowo odesłani do Ameryki i tak potraktowani, że wytworzyło to
osad wielkiego rozgoryczenia w skupiskach polskiego wychodźtwa. Wielu z tych
amerykańskich ochotników chciało pozostać w Polsce. Nie pozwolono im jednak na
to. Sprawił to Piłsudski.
Wielkim zagadnieniem dla polskiego wojska było
zaopatrzenie w bron i w amunicję. Dla wojska każdego państwo jest to
zagadnienie o znaczeniu podstawowym. Polska od pierwszych dni niepodległości
musiała prowadzić działania wojenne -- mianowicie z Niemcami w Poznańskiem,
oraz z Ukraińcami, to znaczy, przynajmniej w początkowym okresie, w istocie z
Austrią. A czekała ją duża wojna z Rosją bolszewicką. Musiała się zresztą
liczyć z możliwością, że do podpisania traktatu z Niemcami, ostatecznie nie
dojdzie. (Traktat ten podpisany został dopiero 28 czerwca 1919 roku) i że
wznowiona zostanie wielka wojna z Niemcami.
W pierwszych miesiącach niepodległego istnienia
Polska miała jako tako wystarczającą ilość broni i amunicji z zapasów
zdobycznych. Zarówno Niemcy, jak Austro-Węgry zwłaszcza od czasu utracenia
większego znaczenia przez front wschodni, umieszczały swoje zapasy wojenne
częściowo na ziemiach polskich, po to, by były jak najdalej od frontu
zachodniego, a więc od możliwości zdobycia ich, lub zniszczenia przez
nieprzyjaciela. Austria miała duże zapasy wojenne w Przemyślu, Krakowie i
Bielsku-Białej, Niemcy w Poznaniu i innych miastach wielkopolskich. Zapasy te
wpadły w ręce polskie.
Także i armia Hallera przywiozła ze sobą z Francji wielkie zapasy broni i amunicji. Podobno zasoby sprzętu wojennego przywiezionego przez każdą dywizje, hallerowską wystarczyłyby do wyekwipowania dwóch dalszych dywizji.
Ale już wkrótce Polska musiała zakupywać wielkie
ilości sprzętu wojennego zagranicą, mianowicie we Francji, w Ameryce i w
Anglii. Sprzęt ten, za który musiała płacić i to nieraz wysoką cenę,
przychodził do Polski wyłącznie droga kolejowa, głównie przez Czechosłowację, a
częściowo droga morską przez Gdańsk. Zarówno rząd czechosłowacki, jak ci, co
mieli władzę w Gdańsku (a więc garnizon angielski, oraz niemiecki rząd Wolnego
Miasta Gdańska, także i niemieckie związki zawodowe robotnicze) mogli jeśli
chcieli, całkowicie dostawę sprzętu wojennego do Polski przerwać. Tak było
latem 1920 roku istotnie: Polska była wtedy po prostu w stanie blokady. Ani
Czechosłowacja (oczywiście nawet nie mówiąc o Niemcach) ani garnizon angielski
w Gdańsku nie przepuszczał wtedy sprzętu wojennego do Polski.
Otóż istniała w samym początku niepodległości
możliwość wielkiego uniezależnienia się Polski pod względem zaopatrzenia w
sprzęt wojenny, ale Piłsudski możliwość tą sparaliżował.
Jednym z największych ośrodków przemysłu
wojennego w Świecie były zakłady Skody w Czechach. Były one podstawą
zaopatrzenia armii austriacko-węgierskiej, bądź co bądź jednej z
najpotężniejszych wówczas w świecie armii lądowych. Przez fakt rozpadu Austrii,
zakłady te straciły rację bytu i stanęły wobec perspektywy likwidacji.
Oznaczało to katastrofę zarówno dla kapitalistów, którzy byli właścicielami
tych zakładów, jak dla zatrudnionego w tych zakładach personelu, robotniczego,
technicznego i administracyjnego.
Zarząd zakładów Skody zwrócił się wówczas -- mianowicie
około 21 listopada 1918 roku -- do generała Rozwadowskiego w Krakowie,
proponując przeniesienie tych zakładów w całości do Polski. Propozycja w
szczegółach polegała na tym, że spółka akcyjna Skoda: 1). przeniesie całą swoją
fabrykę do Polski, do miejsca, które rząd polski wyznaczy, przy czym
zobowiązuje się wybudować nową fabrykę w Polsce w ciągu roku. 2). w ciągu
sześciu tygodni (czas potrzebny na załadowanie i transport) przeniesie do
Polski swoje ogromne zapasy wojenne i zaopatrzy, oraz będzie w przyszłości
zaopatrywać, wszelkie zapotrzebowania państwa polskiego na broń i amunicję. 3).
Odstąpi państwu polskiemu 50% swoich akcji. Oferta miała znaczenie nie tylko
materiałowe, ale i oznaczała dostarczenie Polsce odpowiedniego zespołu
fachowego personelu inżynierów, majstrów i wykwalifikowanych robotników.
Generał Rozwadowski natychmiast wysłał do Czech
oficera, który miał przedwstępnie omówić szczegóły tej operacji. Oficerem tym
był późniejszy ksiądz, profesor Akademii Teologicznej w Warszawie dr. Zdzisław
Obertyński. Równocześnie generał Rozwadowski odniósł się do rządu w Warszawie
proponując oficjalne przyjęcie otrzymanych propozycji. Sprawujący w Warszawie,
władzę rząd Moraczewskiego, to znaczy w praktyce Piłsudski -- propozycję tę z
miejsca odrzucił, zapewne kierując się swym stanowiskiem antykapitalistycznym i
antymilitarystycznym. P. Obertyński został więc telegraficznie odwołany z
drogi.
Zakłady Skody pozostały więc w Czechach. Czechy
stały się w wyniku tego jednym z czołowych producentów materiału wojennego w
skali światowej. Natomiast Polska musiała już po kilku miesiącach stać się
importerem -- za drogie pieniądze -- broni i amunicji z "demobilu"
francuskiego, amerykańskiego i angielskiego.
Piłsudski w latach powojennych dezorganizował wojsko polskie, wprowadzając do niego agitacje partyjno-polityczną i powodując skłócenie i zachwianie dyscypliny w kołach oficerskich i podoficerskich. Szczególne zamieszanie wywołane zostało przez niego także jego atakami prasowymi przeciwko niektórym polskim generałom, oraz ostentacyjnym protekcjonalizmem wobec jego politycznych zwolenników -- w końcu 1925 i na początku 1926 roku w erze przygotowań do przewrotu majowego. Po przewrocie zaś majowym do obniżenia poziomu kadry oficerskiej przyczyniło się dopuszczenie szeregu członków tej kadry do wystąpień terrorystycznych w postaci bezkarnych napadów rzekomych "nieznanych sprawców" na, szereg wybitnych osobistości ze świata politycznego, literackiego i dotkliwego bicia ich i ranienia.
__________________
5 Generał Rozwadowski
był przedstawicielem ciekawego zjawiska nieprzerwanej ciągłości tradycji
wojskowej polskiej od czasów przedrozbiorowych, przynajmniej w znaczeniu
rodzinnym. Jego pradziad, Kazimierz Rozwadowski, był wychowankiem Szkoły
Rycerskiej za Stanisława Augusta. W wojnie 1792 roku, między innymi w bitwie
pod Dubienką, dowodził brygadą kawalerii narodowej, w roku 1794 brał udział w
powstaniu Kościuszki, w roku 1809 jako człowiek 62 letni brał w Galicji udział
w powstaniu przeciw Austrii i zorganizował "galicyjski" pułk ułanów,
potem przemianowany na 8 my pułk ułanów Księstwa Warszawskiego, którego był
dowódcą. Jego dziad Wiktor Rozwadowski brał udział jako podporucznik w
powstaniu listopadowym 1831 r., walczył w bitwie pod Dębem Wielkim i otrzymał
krzyż Virtuti Militari. Jego ojciec, Tomisław Rozwadowski, pierwotnie
podporucznik austriacki, uczestnik bitwy pod Solferino w 1859 roku - wystąpił
potem z wojska austriackiego i brał jako oficer kawalerii udział w powstaniu
styczniowym; był potem polskim posłem do Sejmu galicyjskiego i do parlamentu
austriackiego. Brat jego, a stryj generała, także Tadeusz poległ w powstaniu
styczniowym.
Generał Tadeusz Rozwadowski, tak jak jego
ojciec, otrzymał wykształcenie wojskowe austriackie, między Innymi jako prymus
w szkole wojennej w Wiedniu. W latach 1897-1907 był austriackim attache
wojskowym w Bukareszcie, w latach 1907-1913 dowódcą austriackiego pułku
artylerii w Stanisławowie, a w latach 1913-1914 austriackim generałem i
dowódcą, brygady. W czasie wojny, dowodząc brygadą, dywizją i korpusem odniósł
kilka wybitnych austriackich zwycięstw w bitwach z wojskami rosyjskimi. W
bitwie pod Gorlicami był wynalazcą nowego sposobu użycia artylerii,
zastosowanego potem przez armie wszystkich mocarstw, zwanego po polsku
"ruchoma zastana ogniowa", po niemiecku "Feuer-walze", i po
francusku "barrage voulant". Był brany pod uwagę jako kandydat na
austriackiego namiestnika Galicji, potem generalnego gubernatora w Lublinie,
ale nie doszło to do skutku, gdyż stawiał warunki, które uznano za
"szowinistycznie polskie". Jako generał polski był jednym z głównych
twórców polskiego wojska, wybitnym w latach 1918-1919, wodzem armii polskiej w
wojnie z Ukraińcami, w roku 1920 szefem sztabu, a w bitwie warszawskiej
faktycznym wodzom naczelnym, i rzeczywistym zwycięzcą.
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 71 - 86.
Piłsudski
dążył do odrębnej polskiej państwowości – nominalnie niepodległej, ale faktycznie
zależnej od Niemiec – ale sprzeciwiał się idei tak zwanej Wielkiej Polski, to
znaczy Polski od gór aż do morza, obejmującej trzy zjednoczone zabory. W jego
dążeniu do zorganizowania w duchu antyrosyjskim wschodniej połowy Europy
mieściło się dążenie do zorganizowania odrębnego państwa polskiego, zajmującego
– w pomyślnym razie – miejsce równorzędne z niepodległym Wielkim Księstwem
Litewskim, niepodległą wielką Ukrainą, obejmującą ziemie od Karpat do Kaukazu
niepodległymi Łotwą, Estonią i Finlandią, być może niepodległą Gruzją i Innymi
państwami kaukaskimi, ale nie mieściła się w nich myśl o Polsce, będącej
odbudowanym, wznowionym po okresie rozbiorów, zajmującym odrębne miejsce wśród
wielkich krajów europejskich, państwem polskim, obejmującym całą przestrzeń
dorzecza Wisły, a wraz z nią dorzecze lub cześć dorzecza Odry (wraz z Wartą) Niemna, Pregoły, Prypeci i
Dniestru. Polska w jego wizji politycznej to było w najlepszym razie
Królestwo Kongresowe wraz z Zachodnią Galicją, w gorszym razie tylko okrojone
Królestwo Kongresowe. Pragnął on rozbioru Rosji to znaczy zredukowania jej
terytorialnego do ziem wielkoruskich, czyli dawnego Carstwa Moskiewskiego wraz z
Nowogrodem. Liczył się także z prawdopodobieństwem rozpadnięcia się Monarchii Austriackiej
(Habsburskiej) i na ten wypadek przewidywał przyłączenie części dawnego zaboru
austriackiego do Królestwa Kongresowego, czyli do pomyślanej przez niego
niepodległej Polski. Natomiast nie przewidywał jakiegokolwiek uszczuplenia
terytorialnego Rzeszy Niemieckiej, czy Prus i był przeciwny przyłączeniu zaboru
pruskiego, czy jego części, do Polski. W szczególności sprzeciwiał się myśli
o odzyskaniu przez Polskę ujścia Wisły i oparcia się Polski o Bałtyk. Myśl
o wyzwoleniu Poznańskiego budziła w nim stale irytację i niechęć. Jeszcze w
dniu 8 kwietnia 1919 r. w pisemnej Instrukcji dla Leona Wasilewskiego
swojego od niedawna przedstawiciela w Polskim Komitecie Narodowym w Paryżu,
polecił nie troszczyć się o "wątpliwy Gdańsk" i starać się na miejsce
Gdańska o "łatwą rekompensatę" w formie uzyskania od Łotwy ułatwień
gospodarczych czy może i politycznych "w postaci Libawy i Rygi". Ta
postawa Piłsudskiego w sprawie Gdańska była zapewne znana rządowi brytyjskiemu,
gdyż – dnia 9 kwietnia, a wiec nazajutrz po owej Instrukcji Piłsudskiego
na posiedzeniu alianckiej Rady Najwyższej, na które nie dopuszczono Dmowskiego,
oświadczono Paderewskiemu, specjalnie ściągniętemu z Warszawy, a który
zdecydował się na wyjazd do Paryża, wedle Pobóg-Malinowskiego "po naradzie
z Piłsudskim", że Polska Gdańska nie otrzyma. Jeśli idzie o Górny Śląsk,
Piłsudski jeszcze w dniu 28 sierpnia 1922 roku, a wiec w dwa z górą lata po
traktacie wersalskim mówił w przemówieniu na rynku w Katowicach, że
"Najśmielsze marzenia zatrzymywały się przed nią (to jest przed granicą
Śląska) jak przed murem nieprzebytym, sny nawet nie mogły się ostać wobec
zdawałoby się oczywistej niemożności".
Dwukrotnie, w 1916 i w
końcu 1918 roku, w rozmowach z niemieckim politykiem, w istocie
przedstawicielem niemieckiego rządu, hrabią Harry Kesslerem, Piłsudski
oświadczył, że nie zmierza do odzyskania dla Polski "ani cala"
(keinen Zollbreit) z terytorium zaboru pruskiego.
Gdy w Poznańskiem
wybuchło powstanie, czynił wszystko, by mu nie okazać pomocy i by
zademonstrować, że jest ono czymś od Polski pod jego władzą odrębnym.
Nieliczni piłsudczycy,
którzy, brali udział w akcji powstańczej w Poznańskiem, czynili to nie wiedząc
o rzeczywistej postawie Piłsudskiego wobec Poznańskiego. Wzorowali się oni
częściowo na organizacji POW w Królestwie i Galicji, uważając, że będzie ona
dla nich dobrym wzorem. Kilku także piłsudczyków, przybyłych z Warszawy do
Poznańskiego – to byli tylko obserwatorzy.
Grupa piłsudczyków z
późniejszym wojewodą Grażyńskim na czele brała także w 1921 roku udział w trzecim
powstaniu śląskim, było to już jednak w dwa lata po traktacie wersalskim
i w związku z wykonaniem postanowień tego traktatu Wszczął to
powstanie i dowodził nim wódz polskiego ruchu na Śląsku, który zarazem był jednym
z głównych wodzów całego polskiego narodu w owej epoce, Wojciech Korfanty. Grażyński,
jako wojewoda, prześladował później i uwięził Korfantego i wypuścił go z więzienia
dopiero umierającego. (Korfanty zwolniony został z więzienia 20 lipca
1939, zmarł 17 sierpnia tegoż roku na 15 dni przed wybuchem wojny z niemieckim
najazdem). Akcja piłsudczyków w powstaniu Śląskim, mimo wykazanej tam przez
nich dzielności żołnierskiej, okazała się w istocie szkodliwa: przeciwstawiała
się wynikom plebiscytu, a więc warunkom traktatu wersalskiego co groziło
wybuchem wojny miedzy Polską a Niemcami i rewizją traktatu na niekorzyść
Polski. Akcja ta, mimo zewnętrznych cech patriotycznie polskich, wychodziła w
istocie na korzyść Niemiec.
Polityka Piłsudskiego,
dopóki jej w tym punkcie nie przekreślił traktat wersalski (którego polskie
klauzule były dziełem akcji Dmowskiego), wiodła do zbudowania Polski odciętej
od morza, ograniczonej do ziem tylko nad górną i środkową Wisłą i nad górną
Wartą i przez swoje ukształtowanie geograficzne skazanej na zależność od
Niemiec.
Także i na wschodzie
Piłsudski pracował nad ograniczeniem polskich roszczeń terytorialnych.
Jeśli idzie o
wschodnią cześć zaboru austriackiego, Piłsudski początkowo sprzeciwiał się
przyłączeniu jej do Polski. Pod naciskiem postawy i woli polskiego narodu
stopniowo jednak cofał się w swym dążeniu do ograniczenia polskich dążeń
terytorialnych w Galicji. Jak wynika z raportu posła angielskiego w Bernie
Rumbolda z dnia 24 stycznia 1919 roku, Piłsudski przed 15 stycznia oświadczył
pułkownikowi angielskiemu Wade, że jeśli Lwów zostanie Polsce odebrany to granica musi
być oddalona co najmniej o 20 kilometrów od Lwowa. W tej samej rozmowie
opowiadał się za pozostawieniem Lwowa w polskich rękach, motywując to jednak
tym że polska opinia publiczna sobie tego życzy i że w razie swego zgodzenia się
na oddanie Lwowa musiałby pod naciskiem tej opinii ustąpić ze swego stanowiska.
Także w tejże rozmowie przypisywał nieustępliwe stanowisko generała
Rozwadowskiego w sprawie Galicji Wschodniej temu, że ma on w tej Galicji
Wschodniej "rozległe majątki" (large estates).
Wcześniej Jeszcze, w
dniu 18 listopada 1918 roku, w liście do generała Roji, Piłsudski pisał:
"Skoncentrowanie większej siły w Przemyślu ma na celu nacisk na stan
rzeczy we Lwowie i przygotowanie w celu jego obsady. (...) Poglądy na
sprawę (...) sprzeczne, stąd wynika nieokreśloność politycznej dyskusji, którą
dać Wam mogę. Brzmi ona, że my nie przesądzamy wcale jak ostatecznie się ułoży
rozgraniczenie miedzy Rusią a Polską, nie możemy jednak dopuścić, by nas
wykurzano i rabowano. Jeśli położenie Wasze będzie pozwalało na to, musicie
sami decydować".
Później Piłsudski
przyłączył się do poglądu, że Lwów ma jednak należeć do Polski. Jego przedstawiciel
Leon Wasilewski, dokooptowany na życzenie Piłsudskiego do Komitetu Narodowego w
Paryżu, przedtem minister spraw zagranicznych w rządzie Moraczewskiego,
(rodzony ojciec Wandy Wasilewskiej, bojowniczki w czasie drugiej wojny
światowej o uzależnienie Polski od bolszewickiej Rosji), oświadczył się na
posiedzeniu Komitetu Narodowego w dniu 20 marca 1919 roku wedle protokołu tego
posiedzenia za przyłączeniem Lwowa, Borysławia i Kałusza do Polski, ale za
przeznaczeniem całej reszty Galicji Wschodniej "na przetarg i
wymiany" z państwem ukraińskim. To znaczy sprzeciwiał się w imieniu
Piłsudskiego przyłączeniu do Polski Stanisławowa, Kołomyji, Halicza, Tarnopola,
Zaleszczyk, Zbaraża, Skałata, Złoczowa, czy Żółkwi.
W rok potem Piłsudski
przyłączył się jednak do poglądu, że cała Galicja ma należeć do Polski. W
tajnym układzie z Petlurą z 21 kwietnia 1920 roku stwierdzone zostało w imieniu
Piłsudskiego, że granica polsko-ukraińska ma przebiegać "wzdłuż rzeki
Zbrucz". "To jest dla moich endeków" oświadczył potem Piłsudski.
Oznaczało to uznanie całej Galicji za część Polski, jednak zrzeczenie się przez
Polskę powiatów na wschód od Galicji, kamienieckiego i płoskirowskiego, które objęte
były "linią Dmowskiego" a znajdowały się już faktycznie w ręku wojsk
polskich. (Kamieniec Podolski był starym historycznie polskim miastem i
wybitnym ośrodkiem polskiej kultury. Wedle rosyjskiego spisu ludności z roku
1897-go, miał 30 procent ludności polskiej, a tylko 20 procent ludności
prawosławnej rosyjskiej i ruskiej, mimo, że jako rosyjskie centrum gubernialne,
garnizonowe i pograniczne, posiadał duże skupienie rosyjskiej napływowej
ludności urzędniczej i wojskowej. 50% jego ludności stanowili Żydzi. Zbudowana
w 1361 roku katedra katolicka Św. Piotra i Pawła w Kamieńcu jest najdalej na
wschód położoną katedrą autentycznie gotycką w Europie. Dzisiaj przeznaczona
ona została na użytek świecki, mimo, ze wśród ludności jest w Kamieńcu nadal
wielu Polaków. Sąsiedni powiat płoskirowski miał wielką liczbę także i polskiej
ludności wiejskiej i miał charakter polski).
Powiaty kamieniecki i
płoskirowski nie należały do zaboru austriackiego, choć stanowiły jego
geograficzne przedłużenie.
Postawę Piłsudskiego w
sprawie Galicji wschodniej ilustruje fakt, że był on przeciwny poddaniu jej w
całości lub części polskiemu Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Chciał on
zorganizować zarząd jej w systemie okupacyjnym jako zarząd wojskowy, podległy
Naczelnemu Dowództwu wojskowemu. Dążenie to jednak pozostało nieurzeczywistnionym.
Natomiast dążenie to
doznało w całej pełni urzeczywistnienia w odniesieniu do Ziem Wschodnich pod
zaborem rosyjskim. Przechodzę do omówienia sprawy tych ziem. Piłsudski był
przeciwny przyłączeniu Ziem Wschodnich do Polski, może z jedynym wyjątkiem
Białegostoku z okręgiem, który zresztą pierwotnie – w latach 1795-1807 –
był częścią zaboru pruskiego. Gdy 19 kwietnia 1919 roku wojska polskie zajęły pod
osobistym dowództwem Piłsudskiego Wilno, Piłsudski wydał tam 22 kwietnia odezwę
do "mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego" w której
zapowiedział w oględnej formie, że na Kresy wschodnie, na wschód od Królestwa
Kongresowego przychodzi nie po to, by przyłączyć je do Polski, lecz po to, by
"dać wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych,
wyznaniowych tak jak sami sobie tego życzyć będziecie", co było zapowiedzią
zorganizowania polskich ziem wschodnich nie w obrębie Polski, ale w sposób
od Polski oddzielny. W tejże odezwie Piłsudski zapowiedział utworzenie Zarządu
Cywilnego Ziem Wschodnich, podległego nie polskiemu rządowi (Ministerstwu
Spraw Wewnętrznych) na równi z innymi ziemiami polskimi, ale Naczelnemu
Dowództwu jako zarząd wojskowy okupacyjny. Zarząd ten, na którego czele stanął
p. Jerzy Osmołowski, przetrwał potem aż do pokoju ryskiego z Rosją, zawartego
tymczasowo 12 października 1920 roku, jako rozejm i pokój "preliminacyjny",
a w sposób ostateczny 18 marca 1921 roku.
Piłsudski był
konsekwentnie przeciwny wcieleniu Ziem Wschodnich do Polski. Nie dopuścił on do
zawarcia pokoju już w grudniu 1919 lub w styczniu czy lutym 1920 roku, gdy
Rosja proponowała Polsce zawarcie pokoju – przede wszystkim depeszą z dnia 28
stycznia 1920 roku podpisaną przez głównych wodzów rewolucji rosyjskiej Lenina
(Uljanowa), Cziczerina i Trockiego, która określała proponowaną linie
rozejmu, mającą się stać ostateczną granicą, która była prawie identyczna z
"linią Dmowskiego" (różniła się od niej tylko tym, że nie przyłączała
do Polski miasta Połocka – z wyjątkiem przedmieść na lewym brzegu rzeki Dźwiny,
– oraz pasa ziemi za Dźwiną, natomiast przyłączała obszar ziemi na Podolu, w
pobliżu Baru, którego Dmowski dla Polski nie żądał). Proponowana przez Sowiety
linia graniczna była dla Polski o wiele korzystniejsza od późniejszej linii
pokoju ryskiego, gdyż przyłączała do Polski Kamieniec Podolski i Płoskirów, a
na północy Mińsk, Słuck, Bobrujsk, Borysów i przedmieścia Połocka. Powodem
tego, że Piłsudski spowodował odrzucenie propozycji pokojowych sowieckich, było
to, że chciał on, by Polska pomaszerowała na Kijów i zajęła się budowaniem
niepodległej Ukrainy.
Odrzucenie
bolszewickich propozycji pokojowych z początkiem 1920 roku uzasadniane jest
dziś tym, że jakoby były to propozycje nieszczere. Po pierwsze nie jest to
bynajmniej pewne. Rosja w tym samym mniej więcej czasie pozawierała rozejmy i
traktaty pokoju z państwami bałtyckimi – i potem dotrzymała ich, aż do wybuchu
drugiej wojny światowej. Jest prawdopodobne, że tak samo byłaby dotrzymała
pokoju z Polską. Po wtóre, nawet gdyby pokój z Polską został przez Rosje
wiarołomnie zerwany, położenie Polski nie byłoby gorsze niż po klęskach, jakie
spowodowała wszczęta przez Piłsudskiego wyprawa kijowska. Inwazję bolszewicką
byłaby Polska po zawarciu z bolszewikami pokoju tak samo odparła, jak
odparła ją po załamaniu się wyprawy kijowskiej. A byłaby wówczas w o wiele
lepszym położeniu politycznym i moralnym, bo odpierałaby pogwałcenie pokoju i
układu granicznego, zawartego na wniosek rosyjski. Byłaby wolna od oskarżeń,
np. angielskich, że zdobyła swe ziemie wschodnie aktem swojej zaborczości.
76
Piłsudski zdołał
Jednak przeszkodzić wystąpieniu przez Polskę w Rydze z żądaniem "linii
Dmowskiego". Po niepowodzeniu wyprawy kijowskiej musiał się on zgodzić z
tym, że rokowania pokojowe z Rosją prowadzone będą w imieniu Sejmu, a nie prze
niego, jako wodza naczelnego. Zdołał jednak osiągnąć tyle, że rokowania te
zostały powierzone mianowanej przez niego delegacji nie samego sejmu, lecz
zastępującej chwilowo sejm, wyłonionej z niego Rady Obrony Państwa, o innym
nieco składzie niż większość sejmowa. Przeszkodził on wprowadzeniu do tej
delegacji przedstawiciela Stronnictwa Narodowego Aleksandra Skarbka, męża
zaufania Dmowskiego, a mianował na jego miejsce Stanisława Grabskiego,
który nie był w ogóle członkiem Rady Obrony Państwa, a o którym było wiadome,
że jest usposobiony opozycyjnie wobec Dmowskiego i że prowadząc jeszcze w 1918
roku długie rokowania z Piłsudskim opowiadał się za inną, węższą linią
graniczną na wschodzie, niż linia Dmowskiego. To on wykreślił projektowaną
linie graniczną, którą Rosja bez sprzeciwu przyjęła, a która nie obejmowała ani
Kamieńca Podolskiego, ani Mińska, ani szeregu innych miejscowości, objętych linią
Dmowskiego. Mimo osiągnięcia tego sukcesu Piłsudski był niezadowolony z
traktatu ryskiego i oświadczył, że spodziewa się wznowienia z Rosją wojny
jeszcze w tymże 1920 roku.
Szczególniejszego
omówienia wymaga sprawa Wilna i Wileńszczyzny. Wilno jest miastem polskim.
Wedle okupacyjnego niemieckiego spisu ludności z roku 1916 było w Wilnie 50,1
procent Polaków, 43,2 procent Żydów, 2,6% Litwinów, znikoma ilość innych
narodowości. Wedle polskiego spisu ludności z roku 1931, było w Wilnie 66 procent
Polaków, 28 procent Żydów, 1 procent Litwinów. Pod względem kulturalnym
Wilno jest głęboko polskie. Uniwersytet Wileński (założony w roku 1578) oraz
twórczość takich postaci, jak Mickiewicz, Słowacki, Moniuszko, Karłowicz, Piotr
Skarga, Sarbiewski, Syrokomla i tylu innych – a także taka Świętość jak Ostra
Brama – sprawiają, że jest to pod względem kulturalnym i duchowym jedno z
głównych ognisk polskości. Także i województwo wileńskie, które w roku 1931
wykazało wśród swej ludności 60 procent Polaków i 4 procent Litwinów jest i
zawsze było dzielnicą przeważająco polską.
Gdy wojska okupacyjne
niemieckie opuściły Wilno w noc z 31 grudnia 1918 roku na 1 stycznia 1919 roku, samoobrona miejscowej
polskiej ludności pod wodzą generała Wejtki opanowała Wilno – częściowo w walce
z Niemcami już 31 grudnia – i obwieściła, że uważa Wilno i Wileńszczyznę za
cześć Polski. Wojska sowieckie podeszły pod Wilno i samoobrona polska w Wilnie
stawiła im opór ponosząc straty 5 zabitych, i 21 rannych. Sytuacja Jednak była
beznadziejna i po 6 dniach rządów polskich w Wilnie samoobrona polska musiała
się z Wilna wycofać. Oddziały polskiej samoobrony broniły się na Wileńszczyźnie
także i na prowincji, – najdłużej oddział 300 ludzi, pod wodzą księdza Buklarewicza
do lata 1919 roku pod Brasławiem.
Ale już w trzy
miesiące potem 19 kwietnia Wilno zostało zdobyte przez regularne wojsko polskie
pod wodzą Piłsudskiego. Różnica była tylko ta, że Piłsudski nie uznał jak
"Samoobrona", że Wilno jest częścią Polski i zorganizował tam rządy o
charakterze okupacyjnym. Pod tymi rządami jednak Wilno stworzyło sobie życie
całkowicie polskie.
Rządy polskie trwały
potem w Wilnie rok i blisko 3 miesiące. (Wojska bolszewickie zajęły Wilno 14
lipca 1920 roku po wycofaniu się z niego wojsk polskich w wyniku klęski
kijowskiej). Rządy rosyjskie trwały w Wilnie 1 miesiąc i 14 dni (od 14 lipca do
28 sierpnia 1920 roku). Po klęsce poniesionej pod Warszawą, bolszewicy wycofali
się z Wilna oddając je swoim sojusznikom Litwinom. (Już 12 lipca 1920 roku
Rosja bolszewicka zawarła z Litwą traktat, obiecujący jej oddanie jej Wilna w
nagrodę za wzięcie udziału w wojnie przeciwko Polsce). Dnia 28 sierpnia wojska
Republiki Litewskiej przejęły z rąk bolszewickich Wilno i sprawowały tam potem
władze przez miesiąc i 13 dni (28 sierpnia - 9 października 1920 roku).
Nastąpiły wtedy
wydarzenia, spowodowane przez Piłsudskiego, o których panują w Polsce, na
Litwie i na całym świecie pojęcia, całkowicie przeinaczające historyczną
prawdę. Antypolska propaganda, także i propaganda obozu piłsudczyków w Polsce,
głoszą, że generał Żeligowski, który na zlecenie Piłsudskiego, zajął dnia 9 października Wilno, uczynił to po to, by
spowodować przyłączenie Wilna do Polski, podczas gdy w rzeczywistości, wręcz
odwrotnie, generał Żeligowski po to zajął Wilno, by nie dopuścić do
przyłączenia Wilna do Polski.
Dnia 12 października
1920 roku zawarto w Rydze polsko-rosyjski rozejm, który był zarazem pokojem
tymczasowym (preliminaryjnym) i który ustalał nową polsko-rosyjską granicę.
Granica ta – gorsza od linii Dmowskiego, nie przyłączająca do Polski Mińska,
Bobrujska czy Kamieńca Podolskiego – przyłączała jednak do Polski Wilno.
Zawierając ten traktat, Rosja przechodziła do porządku dziennego nad traktatem,
jaki zawarła z Litwą dokładnie 3 miesiące wcześniej, 12 lipca, którym oddawała
Litwie Wilno, Grodno, Lide, czego zresztą czynić nie miała prawa, bo już
przedtem unieważniła rozbiory Polski, a więc zrzekła się tych miast. Polska
w najmniejszym stopniu nie była związana traktatem sowiecko-litewskim,
gdyż był to traktat, zawarty w czasie toczącej się wojny przez dwa państwa
nieprzyjacielskie miedzy sobą. Grodno i Lida obiecane były przez Sowiety
Litwie traktatem z 12 lipca i nikt tego później nie kwestionował, że pokój polsko-sowiecki
uznawał je za część Polski. Tak samo nie było najmniejszego powodu do
kwestionowania przynależności Wilna do Polski na zasadzie tego samego pokoju.
Ale już 7 października
1920 roku dwaj przedstawiciele Piłsudskiego, Julian Łukasiewicz (późniejszy
ambasador polski w Moskwie i Paryżu) i pułkownik Mackiewicz podpisali w Suwałkach
umowę rozejmową z Litwą, wedle której pozostawili Wilno po litewskiej stronie
linii rozejmowej. Nie był to traktat, lecz tylko tymczasowo linia rozejmowa, w
każdej chwili możliwa do wypowiedzenia. A podpisanie jej przez Polskę nie było
wcale potrzebne, gdyż nic nie stało na przeszkodzie zajęciu Wilna przez wojska
polskie, które zaledwie przed mniej niż trzema miesiącami pod naporem ofensywy
sowieckiej miasto to opuściły. Ale rozgłoszono w świecie, że Polska zrzekła się
Wilna na rzecz Litwy.
Zaprotestował przeciw temu
rzekomemu zrzeczeniu się Wilna generał Żeligowski, który dowodził dywizją,
złożoną częściowo z oddziałów, które uformowane były z ochotników z Wilna,
oświadczył on, że umowy polsko-litewskiej z 7 października nie uznaje, że
dywizja jego występuje z szeregów wojska polskiego i wkracza do Wilna, gdzie
ogłasza utworzenie osobnej niezależnej republiki środkowo-litewskiej o
charakterze polskim. Piłsudski oświadczył publicznie w kilka lat później, że
generał Żeligowski przedsiębiorąc swoją akcje w sprawie Wilna, działał pod jego
rozkazami i wykonywał jego instrukcje. Celem łącznej akcji panów Łukasiewicza i
Mackiewlca 7 października i generała Żeligowskiego 9 października było doprowadzić
do utworzenia nowego niezależnego od Polski państwa pod nazwą Litwy Środkowej.
Była to podstępna intryga zorganizowana dla oszukania narodu polskiego i
oszukania ludności Wileńszczyzny. Bez tej intrygi Wilno stałoby, się od razu
częścią Polski, tak samo jak Grodno i Lida.
Piłsudski nie chciał,
by Wilno należało do Polski. Chciał, by tworzyło ono osobne państewko, o
obliczu polskim, niezależne od Polski. Mogłoby ono później wejść w związek
federacyjny z Litwą Kowieńską (a może i z białoruską Minszczyzną), tworząc
Litwę dwukantonalną, polsko-litewską, lub trzykantonalną polsko-litewsko-białoruską,
tak niezależną od Polski jak francuskie kantony Szwajcarii (Genewa, Lozanna i inne)
są niezależne od Francji.
Piłsudski był
człowiekiem o polskim języku ojczystym i o polskiej klulturze, ale nie
uważającym się za Polaka. Oświadczał niejednokrotnie, że "nie jestem
Polakiem", co miało takie same znaczenie, jak możliwe oświadczenie
mieszkańca Genewy czy Lozanny, że "nie jestem Francuzem".
Takich ludzi – antypolskich
separatystów o polskim jeżyku i kulturze – była na historycznej Litwie garstka,
głównie wśród ziemiaństwa i inteligencji, ale była to garstka znikoma
liczebnie. Po wielu perypetiach Litwa Środkowa dokonała wyborów powszechnych do
"sejmu wileńskiego". W wyborach tych 9 stycznia 1922 roku wzięło
udział 64 procent uprawnionych do głosowania, co jest procentem dużym,
zważywszy, że część Żydów zbojkotowała wybory, oraz, że surowa zima
uniemożliwiała w okolicach wiejskich wybory ludziom starszym i kobietom. Ani
jeden zwolennik odrębności Litwy Środkowej, nie został wybrany. Sejm Litwy
Środkowej w dniu 20 lutego 1922 uchwalił jednogłośnie skasowanie Republiki
Środkowo Litewskiej i przyłączenie jej do Polski. Piłsudski czynił jeszcze jako
Naczelnik Państwa trudności z wykonaniem tej uchwały, próbował do swoistej
umowy Wilna z Polską wprowadzić słowo "statut", co zapowiadałoby
odrębność autonomiczną Wileńszczyzny, ale posłowie z Wileńszczyzny dopisali do
umowy post scriptum, że słowo "statut" nie może być rozumiane jako
zapowiedź autonomii. Wilno w dniu 24 marca 1922 roku zostało – wbrew Piłsudskiemu
– przyłączone do Polski.
Także i w sprawach
drobnych Piłsudski spowodował przeszkodzenie przyłączenia do Polski niektórych
małych terytoriów o polskiej ludności.
Było dążeniem
kierowniczych czynników politycznych Polski, – którym się Piłsudski
przeciwstawił – zapewnić przyłączenie do Polski każdej grupy ludności, która
była polską i chciała do Polski należeć. Było to dyktowane po pierwsze troską o
rodaków, którym należało zapewnić wolność i możność nieskrępowanego życia w
niepodległej ojczyźnie, a po wtóre dążeniem do wzmocnienia Polski przez
dołączenie do niej dalszych stu tysięcy, czy pięćdziesięciu tysięcy, czy choćby
nawet tylko dwudziestu tysięcy rodowitych Polaków. Piłsudski w sprawach
spornych na ogół przeciwstawiał się przyłączeniu do Polski grup polskiej
ludności.
To Piłsudski sprawił,
że nie przyłączono do Polski doliny Popradu, na Spiszu (Spiżu). Dolina ta przed
rozbiorami należała do Polski. Posiadała na północy ludność polską (w miastach
ludność ta mówiła rodzajem polszczyzny literackiej – takiej samej jak w
miasteczkach Sądecczyzny – na wsi mówiła gwarą góralską); na południu posiadała
od czasów średniowiecznej kolonizacji ludność niemiecką. Zajęta została przez
Austrie jeszcze przed pierwszym rozbiorem Polski, bo w roku 1769‑tym, pod
pozorem kordonu sanitarnego, a potem przyłączona była do Węgier. Pozostawała
pod rządami węgierskimi, zachowując polskość nieaktywną, jakby uśpioną, ale
niewątpliwie i całkowicie różną od słowackości ziem sąsiednich. Było rzeczą
całkiem naturalną, by dolina Popradu, przynajmniej w swej północnej części
oderwawszy się od Węgier, wróciła do Polski, a nie dzieliła losów nic z nią nie
mającej wspólnego, też oderwanej od Węgier Słowacji. Zaraz w pierwszych
dniach listopada 1918 roku, gdy Piłsudski przebywał jeszcze w internowaniu w
Magdeburgu, dolina Popradu z miastami Lubowlą i Podolińcem aż po Kieżmark
zajęta została przez oddziały polskie z Podhala. Rozkazem jednak z 12 listopada
podpisanym osobiście przez Piłsudskiego – w dwa dni po objęciu przez
Piłsudskiego dowództwa nad polskim wojskiem w Warszawie – generał Roja,
dowodzący wojskami polskimi w zachodniej Galicji otrzymał nakaz wycofania
polskich oddziałów ze Spisza i nakaz ten wykonał. Oddziały polskie wycofały się
z doliny Popradu i już nigdy tam nie wróciły. Piłsudski wyjaśniał później –
w liście z dnia 17 stycznia 1919 roku do dr. Dłuskiego w Paryżu, – że wycofał
wojsko polskie ze Spisza na żądanie przedstawiciela koalicji Vyxa. Jest to
zresztą mało prawdopodobne: Vyx był wysokim komisarzem francuskim i był w
kontakcie z Piłsudskim dopiero w styczniu. Jest możliwe, że popierając dążenia
czeskie i słowackie był w styczniu 1919 roku przeciwny polskim roszczeniom do
Spisza, ale to nie tłumaczy powodów rozkazu Piłsudskiego z 12 listopada 1918.
Piłsudski, który przybył do Warszawy 10 listopada, nie mógł zdążyć mieć kontakt
z Vyxem w Budapeszcie, o ile ten już tam był. Zapewne napisał swój rozkaz pod
wpływem niemieckim, w interesie nie Czechosłowacji, lecz Węgier, a potem
osłaniał swój rozkaz powoływaniem się na Vyxa. W ciągu blisko 70 lat rządów
czesko-słowackich polska ludność doliny Popradu uległa zesłowaczeniu.
Piłsudski nie dopuścił
do tego, by przyłączony został do Polski choćby najmniejszy skrawek Kurlandii.
Kurlandzki powiat iłłuksztański, wrzynający się wąskim klinem między Inflanty,
a Wileńszczyznę, w przeciwieństwie do reszty Kurlandii, miał charakter polski:
polski był jego lud wiejski i polskie, – inaczej niż w reszcie Kurlandii,
mającej ziemiaństwo niemieckie – było jego ziemiaństwo. Wedle rosyjskiego spisu ludności z 1897 roku było w powiecie
iłłuksztańskim 54,9 procent ludności katolickiej, podczas, gdy reszta guberni
kurlandzkiej miała przytłaczjącą większość ludności ewangelickiej (łotewskiej i
niemieckiej). Powiat iłłuksztański objęty był "linią Dmowskiego", ale
przyłączenie go do Polski obok innych trudności napotkało na opór Piłsudskiego.
Poza Polakami mieszkała w powiecie iłłuksztańskim ludność mieszana: czwartą częścią
ludności byli Łotysze, po około 10 procent Litwini i Żydzi, półtora procent
stanowili Niemcy. Piłsudski sprzeciwiał się przyłączeniu powiatu iłłuksztańskiego
do Polski.
Osobne zagadnienie stanowi
skrawek powiatu iłłuksztańskiego, mający czysto polską ludność, tak zwane
"sześć gmin" (po kilka lub kilkanaście wsi w każdej gminie), na wschód
od linii kolejowej Dyneburg-Turmont. Kraik ten był od dawna w rękach polskich,
razem z północną częścią Wileńszczyzny. Było dla wszystkich – nie tylko dla
Polaków, ale i dla Łotyszów, – rzeczą oczywistą, że te sześć gmin będzie razem
z Wileńszczyzną przyłączone do Polski. Piłsudski sprzeciwił się temu i oddał to
czysto polskie terytorium Łotwie. Zdaje się, że zaciągnął wobec Łotwy i wobec
stojącej za nią Anglii jakieś zobowiązania, że nie pozwoli na to, by
jakakolwiek cześć Kurlandii znalazła się w granicach Polski, a nie Łotwy.
Jeśli idzie, o polskie Inflanty, południowa ich
część, nad Dźwiną miała charakter polski. Samo miasto Dyneburg (po łotewsku
Daugavpils, po rosyjsku Dwinsk) częściowo przez, władze rosyjskie zburzone i
przekształcone w twierdzę, oraz ważny węzeł kolejowy, miało wprawdzie większość
ludności żydowskiej, ale wśród, ludności chrześcijańskiej miało większość
polską, liczniejszą od połączonej ludności rosyjskiej, łotewskiej i
białoruskiej. Miasto ze swoją twierdzą i węzłem kolejowym było Polsce
potrzebne dla mocniejszego oparcia dla Wileńszczyzny. Było także rzeczą słuszną
przyłączyć Dyneburg i pobliski Krasław do Polski, by dać wolność tamtejszej,
przeważającej ludności polskiej. Południowe Inflanty, wraz z Dyneburgiem, były
zajęte przez wojska polskie, które odebrały je wojskom czerwonej Rosji. Tajnym
układem z Łotwą, Piłsudski oddał je Łotwie. Łotwa po objęciu tych miast i tej
ziemi, natychmiast pozbawiła posad licznych polskich kolejarzy w dyneburgskim
węźle kolejowym (przenieśli się oni przeważnie do Polski), oraz dokonała
reformy rolnej, usuwającej polskich ziemian, na których miejsce przyszli nie
miejscowi chłopi i robotnicy rolni Polacy, ale sprowadzeni z głębi Łotwy
koloniści-Łotysze.
Jest rzeczą oczywistą,
że Piłsudski chciał ograniczyć terytorium Polski niepodległej do Królestwa
Kongresowego (może okrojonego o północną Suwalszczyznę, a powiększonego o Białystok)
i zachodniej Galicji. Póki traktat wersalski i ryski nie były zawarte, walczył
o to, by Polska nie była od wyżej wymienionych terytoriów większa. Po zawarciu
tych traktatów najwidoczniej się z powiększeniem terytorium Polski pogodził.
Jego wielkie cele
terytorialne dotyczące Polski, były dwa. Sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski
zaboru pruskiego, oraz sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski Ziem Wschodnich
zaboru rosyjskiego i zaboru austriackiego. Z przyłączeniem do Polski ziem
wschodnich zaboru austriackiego (Wschodniej Galicji) pogodził się już układem z
Petlurą 21 kwietnia 1920 roku. Z przyłączeniem do Polski ziem wschodnich
zaboru rosyjskiego nie pogodził się właściwie nigdy. Chciał, by ziemie te
zostały oderwane od Rosji, ale nie chciał, by zostały włączone do Polski.
Opierał się o tyle, o ile mógł, zawarciu pokoju w Rydze. Z pokojem tym, w
istocie nie pogodził się nigdy. Jego stosunek do inkorporacji ziem wschodnich
do Polski, pokazuje najlepiej jego polityka w sprawie Wilna i Wileńszczyzny
przeciwna myśli o przyłączeniu tego miasta i kraju i zmierzająca do uczynienia
z nich nowego państwa, Litwy Środkowej, być może sfederowanego z Litwą
Kowieńską, zachodnią, mającą mieć charakter niepolski. Pokazuje także polityka
wojewody wołyńskieg Henryka Józefskiego, będącego wyrazicielem dążeń Piłsudskiego,
który wysiłkiem państwowym rozpowszechniał i umacniał na Wołyniu ruch ukraiński
kierunku petlurowskiego i w istocie przygotowywał oderwanie kiedyś
Wołynia od Polski i przyłączenie go do niepodległej Ukrainy.
W jakim stopniu
pogodził się Piłsudski, po zawarciu i ratyfikowaniu traktatów w Wersalu i Rydze,
oraz wcieleniu Litwy Środkowej do Polski, z objęciem przez Polskę byłego zaboru
pruskiego oraz Ziem Wschodnich, łącznie z Wilnem i Wileńszczyzną? Nie jest to
jasne. Brak jest dokumentów, czy innych dowodów oświetlających rzeczywiste intencje
Piłsudskiego w sprawach terytorialnych w latach między 1921 czy 1922 a rokiem
jego śmierci 1935. Zdanie sobie sprawy z jego intencji utrudnia to, że
metodą jego było nieujawnianie swoich zamiarów, oraz swoich poglądów nawet w
dokumentach najściślej tajnych.
Osobnym czynnikiem
komplikującym ocenę polityki Piłsudskiego była jego ambicja nakazująca mu
trzymać się uporczywie władzy (albo walczyć o władzę nawet i wtedy, gdy
pociągało to za sobą konieczność pogodzenia się z dążeniami politycznymi,
innymi, niż jego własne. Tak więc od połowy grudnia 1918, to znaczy od zerwania
stosunków dyplomatycznych z Niemcami i wydalenia z Polski Harry Kesslera,
a jeszcze wyraźniej od połowy stycznia 1919 roku, to znaczy od utworzenia rządu
Paderewskiego, Piłsudski zerwał z polityką opierania się o Niemcy,
przestawił się na szukanie oparcia w antyniemieckim obozie aliantów zachodnich i pogodził
się z faktem wyzwolenia zaboru pruskiego spod władzy niemieckiej i połączenia
go z resztą Polski. Czy oznaczało to rzeczywistą zmianę w dążeniach
politycznych? Czy też było tylko pogodzeniem się bez zapału z tym, że sprawując
władze w Polsce musiało się wbrew własnym wyobrażeniom i dążeniom robić to,
czego się domagała polska opinia publiczna?
W polityce
Piłsudskiego krzyżowały się ze sobą sprzeczne dążenia: dążenie do utrzymania się
w Polsce u władzy, a więc prowadzenie takiej polityki, która jest w zgodzie z
pragnieniami polskiego narodu – i dążenie do urzeczywistnienia swego
rzeczywistego programu, którym było zbudowanie Polski odciętej od morza,
ograniczonej tylko do Królestwa Kongresowego i Zachodniej Galicji.
Z chwilą, gdy ustalił
się w tej części Europy ostateczny pokój, Piłsudski stał się w sposób dla
wszystkich widoczny i ostentacyjny głową państwa, wyrażającego dążenia polityki
Dmowskiego, to znaczy obejmującego nie tylko Warszawę i Kraków, ale także
Poznań, Toruń, wybrzeże Kaszubskie, Katowice, Cieszyn, Lwów, Tarnopol, Kołomyję,
Łuck, Pińsk, Nowogródek, Wilno i nawet Dzisnę i brzeg Dźwiny. Czy pogodził się
z tą nową dla siebie wizją Polski w sposób szczery? Nic wszak na to nie
wskazuje w sposób bezpośredni, by kiedykolwiek, aż do śmierci, miał dążyć do
tego, by te wizje unicestwić.
Istnieje jednak jedna
okoliczność, która nasuwa podejrzenie, że przygotowywał się w istocie w
skrytości do obalenia kiedyś tej wizji. Okolicznością tą jest fakt, że
poczynając od dojścia w Polsce do władzy w sposób ostateczny w roku 1926 –
spowodował stopniowe rozluźnienie węzłów, łączących Polskę z Francją i umieszczenie
Polski w obozie politycznym angielskim. Więcej nawet: przez długie lata
systematycznie dążył do obalenia systemu wersalskiego w Europie. Przedwczesna
śmierć nie pozwoliła mu doczekać się zawalenia się tego systemu. Ale istotnym
sprawcą zawalenia się tego systemu – w roku 1938, a więc w trzy lata i
niespełna cztery miesiące po jego śmierci – był jego uczeń i wyznawca i
następca, polski minister spraw zagranicznych Józef Beck.
System wersalski,
który zastąpił system wiedeński z roku 1815, trwający z nieistotnymi zmianami,
w istocie do roku 1914-go, jest – z czego wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy –
dziełem polityki polskiej. Ustanowienie tego systemu było klęską polityki
brytyjskiej, która zwalczała – tak jak mogła – ten system zarówno w erze rokowań
wersalskich, jak w latach powojennych, od roku 1919-go do 1939-go. Polityka
brytyjska systematycznie pracowała nad całkowitym obaleniem systemu
wersalskiego. Jej dążeniem było przeszkodzenie temu, co uważała za hegemonie
francuską w Europie, a w związku z tym możliwe wzmocnienie pozbawionych
kolonii i potężnej floty i głęboko upokorzonych, ale jednak mających utajoną
potęgę Niemiec, a równocześnie obalenie "wielkiej Polski" i
niezależnej od Niemiec Czechosłowacji i uratowanie o ile się da, okrojonych
Austro-Węgier. Polityka brytyjska nad takim właśnie zreformowaniem Europy
cierpliwie i powoli, drogą dążenia, obliczonego nie na lata nawet, lecz na
dziesięciolecia, pracowała. Jej wielkim tryumfem, obwieszczonym z największą
radością był układ monachijski z 30 września 1938 roku, który położył kres
systemowi wersalskiemu.
Także i Ameryka nie
była twórcą systemu wersalskiego. Interesowały ją sprawy całkiem inne, takie
jak przebudowa świata przez utworzenie Ligi Narodów: system wersalski w Europie
został zaakceptowany przez prezydenta Wilsona, gdyż był zgodny z Jego ideałami,
ale nie był jego dziełem, ani jego dążeniem. Ale co jest szczególnie ważne; nie
był on także dziełem Francji, ani francuskim pomysłem, ani urzeczywistnieniem
francuskiej wizji.
We Francji w XX wieku
istniały dwa obozy. Jeden przeważający pragnął odwetu na Niemcach za klęskę
1871 roku i przywrócenia czołowego, miejsca Francji na kontynencie europejskim.
Drugi, którego wyrazicielami byli panowie Caillaux, Jaurés i potem Briand, godził się ze spadnięciem
Francji na poziom mocarstwa drugiej klasy. Dążył do współdziałania
francusko-niemieckiego i pragnął utrzymania i rozszerzenia przy pomocy
niemieckiej tylko pozycji Francji jako mocarstwa kolonialnego, zwłaszcza
afrykańskiego. Górą był obóz antyniemiecki. To on porwał za sobą w 1914 roku
całą Francje i sprawił, że stawiła ona Niemcom bohaterski opór i doprowadził
Francje do zwycięstwa. Ale także i ten obóz początkowo nie rozumiał sprawy
polskiej. Polegał on w swej polityce na sojuszu z Rosją, – ale gdy Rosja runęła
w rewolucji i zawarła z Niemcami pokój, przyjął on na miejsce koncepcji
zbudowania w Europie przewagi francusko-rosyjskiej koncepcję Dmowskiego:
wspólnej przewagi francusko-polskiej.
To Dmowski był twórcą
urządzenia Europy przez Francje i Polskę. Rozpowszechniał on poufnie, w lipcu
1917 roku, na siedem miesięcy przed zawarciem w Brześciu pokoju
rosyjsko-niemieckiego, memoriał o zagadnieniach środkowo i wschodnio
europejskich, który był w istocie programem urządzenia Europy w system-nazwany
później systemem wersalskim. Wobec zawalenia się carskiej Rosji mocarstwa
europejskie nie miały w latach 1917 i 1918 żadnego planu urządzenia Europy – i
przyjęły plan, sformułowany przez Dmowskiego w imieniu Polski. Był to plan
zbudowania prawdziwej, dużej niepodległej Polski, plan zbudowania
Czechosłowacji, zjednoczenia Jugosławii i Rumunii i skasowania monarchii
austro-weglersklej. Oraz hegemonii w Europie tych czterech państw łącznie z
Francją.
To nieprawda, że
system wersalski był urzeczywistnieniem planu francuskiego. Nikt we Francji
takiego planu nie miał. Był to plan polski. A Francja tylko ten plan przyjęła i
poparła.
Ale istniał we Francji
potężny obóz polityczny, obóz Brianda, Caillaux, Bonneta i innych,
którzy byli temu planowi przeciwni i
którzy pracowali nad
tym, by ten plan obalić.
Polityka polska epoki
wersalskiej i pierwszych siedmiu lat powersalskich stawiała sobie za cel
umocnić i podtrzymać system wersalski. Nie było to przyłączenie się do polityki
francuskiej: było to podtrzymywanie wielkiego osiągnięcia polityki polskiej i
praca nad tym, by utrzymać Francję, zmęczoną wojną i silnie
podmywaną przez prądy pacyfistyczne i proniemieckie – w obozie stronników i
obrońców systemu wersalskiego. Nie było to wcale łatwe: silne prądy we Francji
były przeciwne systemowi wersalskiemu. Aby Francję w obozie stronników Wersalu
utrzymać, aby zwalczyć we Francji stronników układu w Locarno
i w Monachium, trzeba
było dużego wysiłku. Wysiłek ten nie był dostateczny. Niektórzy z ministrów
spraw zagranicznych owej epoki (np. Eustachy Sapieha, Stanisław Patek,
Aleksander Skrzyński) zgoła nie byli wyrazicielami polityki Dmowskiego
(wyrazicielami jej byli tylko Skirmunt, Zamoyski, Seyda i sam Dmowski, także
naogół i Paderewski). Ale w liniach generalnych Polska "przedmajowa"
broniła systemu wersalskiego i była związana z Francją. Natomiast poczynając od
przewrotu majowego Polska szukała przede wszystkim związków z Anglią. A
tymczasem Anglia zmierzała przecież do rewizji systemu wersalskiego.
Najjaskrawiej wyraziło
się to w polityce Becka w 1936 roku. To Beck zadał śmiertelny cios
Czechosłowacji, burząc przez to nieodwołalnie system wersalski. Gdyby nie Beck,
Czechosłowacja stawiłaby opór Hitlerowi i Chamberlainowi i druga
wojna światowa, – wojna w obronie systemu wersalskiego – wybuchłaby o rok
wcześniej, niż w rzeczywistości. Jeśli ostatecznie wybuchła, to dlatego, że
Hitler nie okazał się godnym zaufania. Okazał przez drugi rozbiór
Czechosłowacji, że układać się z nim nie sposób. Anglia zdecydowała się więc na
wojnę z Hitlerem i równocześnie rozszedł się z Hitlerem i Beck. Ale nie była to
już wojna w obronie Wersalu. Najlepszym tego dowodem jest to, co się w 1945
roku stało z Polską.
Krótko mówiąc: Polska
przedmajowa podtrzymywała system wersalski,
którego była w istocie twórcą:
jej podstawowym sojusznikiem była Francja. Polska
pomajowa po cichu zwalczała system wersalski, a szukała oparcia przede
wszystkim w Anglii.
Do czego
w istocie Piłsudski dążył? Pozornie przeszedł na stronę Francji i systemu
wersalskiego. Ale czy szczerze? Czy tylko dlatego, że chciał być u władzy w
Polsce, a wiec
być w zgodzie z polskim narodem i musiał wobec tego bronić interesów tego
narodu? Czy też dążył w rzeczywistości do zredukowania Polski do granic
"małej Polski" (wokół Warszawy i Krakowa) i do obalenia
"Wielkiej Polski" (do wyzbycia się Poznania, wybrzeża kaszubskiego,
Śląska, Lwowa i Wilna)? Czy dążył jak Beck w 1938 roku do obalenia systemu
wersalskiego, a więc przede wszystkim do obalenia Czechosłowacji? Jest to jedno
z najważniejszych pytań, na jakie polska nauka historii musi znaleźć odpowiedź.
Jest w każdym razie
faktem, że zbudowana w latach 1919-1920 Polska była urzeczywistnieniem – z kilku
ograniczeniami (w Gdańsku, Opolu, Mińsku, Kamieńcu Podolskim) spowodowanymi
głownie przez opory zewnętrzne – dążeń Dmowskiego, a wraz z Dmowskim całego
polskiego narodu. Natomiast w latach 1926–1939 Polska szukająca oparcia w
Anglii i pracująca nad zburzeniem systemu wersalskiego (co osiągnęła w
roku 1938) zmierzała najwyraźniej – w ciszy, ale systematycznie do zburzenia
systemu wersalskiego, a więc w istocie do ustanowienia Polski bez dostępu do
morza, bez byłego zaboru pruskiego i bez Ziem Wschodnich. Czy to taki był plan
Piłsudskiego? Nie wiemy tego w sposób stanowczy. Wiemy Jednak, że planem
Piłsudskiego (urzeczywistnionym w 3 i pół roku po jego śmierci przez Becka)
było obalenie Czechosłowacji jako głównego poza "Wielką Polską"
filara systemu wersalskiego. Czy możliwe było na dalszą mete utrzymanie się Polski sięgającej do morza,
obejmującej Poznań, Wilno i Lwów gdy Czechosłowacji nie stało? Pozostawiam
to pytanie bez odpowiedzi.
A teraz dalsze
pytanie.
Do czego Piłsudski
dążył w sensie osobistym? Czy chciał być dyktatorem Polski – i to było czołowym
motywem jego całożyciowego postępowania?
Stawiam hipotezę. Ten
w istocie rewolucjonista i marksista chciał reformować nie Polskę, lecz świat.
Uznawał on potęgę i pozycje Anglii i Niemiec – i nie chciał ich naruszać, ani
przeciw nim występować. Ale widział przed sobą jedną, wielką, rysującą się
realnie perspektywę: chciał zburzyć Rosje. Na miejsce Rosji chciał zbudować
wielką federacje w istocie antyrosyjską. Był kontynuatorem dynastycznej
polityki niektórych Jagiellonów – także i Kazimierza Jagiellończyka, który
przecież budował potęgę nie Polski lecz swojej dynastii, walcząc o Czechy i
Węgry, a trochę myśląc i o Nowogrodzie, a wiec i o Morzu Białym i kresach
Syberii, a na Śląsku wyżej stawiał interesy czeskie od polskich.
Wymieniam punkt
szczególnie ważny mojej hipotezy. Piłsudski chciał być, tak mi się wydaje,
władcą Rosji. To znaczy mieć stolice w Moskwie. Być Aleksandrem Wielkim krajów
na wschód od terytorium, mówiąc słowami Iłłakowiczówny "od Wisły do
Ladogi, od Tatr aż do Krymu". A będąc panem tych ziem, posługiwać się
Polską, tak jak narzędziem. Choć będąc przepojonym polską kulturą, tak
szerzyć jeżyk polski i umiłowanie polskiej poezji, jak Aleksander Macedoński szerzył
jeżyk grecki. I nie wchodzić w drogę innym, światowym potęgom. Ani Niemcom, ani
Anglii.
Na dalszą metę
władanie Piłsudskiego na Ukrainie, albo nawet w Rosji na miarę Stalina, też
przecież nie Rosjanina torowałoby oczywiście drogę ekspansji niemieckiej. Po
rządach Piłsudskiego przyszłyby tam rządy niemieckie. Ale aż do śmierci
sprawowałby tam władzę Piłsudski. Nie tylko osiągnąłby wielką, własną
historyczną chwałę. Przyniósłby niezmiernie wiele Niemcom. Mając po swojej
stronie Polskę, Litwę, Ukrainę Niemcy osiągnęłyby w końcu to czego bez tej
torującej im
drogę pomocy osiągnąć by
nie mogły.
Polski, pojętej jako
naród, mający swoje własne dążenia i swoje odrębne narodowe oblicze i chcącej
trwać wieki – Piłsudski w istocie nie cierpiał. Mówił o niej (jak do Stefana
Badeniego w lutym 1915 roku) – "i co właściwie ma być z Polską?, z
tym narodem (...), który jest hańbą Europy i trzydziestomilionową plamą na
ludzkości?"
Ale był to człowiek
wielkiej pychy. Dążył nie tylko do urzeczywistnienia swej politycznej wizji,
ale także i do osiągnięcia swojej własnej, osobistej wielkości. Musiał się on
liczyć z tym, że swych największych planów może nie osiągnąć i że osiągniecie
wielkości tą drogą może mu się w końcu z rąk wymknąć. Na te ewentualność
miał przygotowane ambicje skromniejsze: być dyktatorem, głową państwa, wodzem
naczelnym, strojnym w mundur marszałkowski, owiniętym we wstęgi orderowe, w
kraju skromniejszym niż wielka federacja wschodnioeuropejska, ale też przecież
dość dużym: nie lubianej przez siebie Polsce. Dzięki pomocy niemieckiej i
poparciu angielskiemu to w istocie osiągnął. I dbał o to, by tego nie utracić.
A przez to jakoś usunął w cień swoją wielką wizje.
Czy hipoteza moja jest
trafna? Może nie dowiemy się tego nigdy. Bo tętniące w mózgu i w sercu
ambicje na ogół nie pozostawiają o sobie pisanych protokołów.
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 86 - 91.
Piłsudski dążył do zbudowania niepodległej Litwy nie związanej z
Polska, mającej stolice w Wilnie, kilkunarodowej jak Szwajcaria, czy Belgia,
być może złożonej z dwóch kantonów (litewskiego, ze stolicą w Kownie, czyli
Litwy Zachodniej i polskiego ze stolicą w Wilnie czyli - jak pod rządami -
Żeligowskiego - Litwy Środkowej), a być może mającej także i trzeci kanton,
białoruski (Litwę Wschodnia ze stolicą w Mińsku). Oznaczałoby to zerwanie
odwiecznej unii Litwy z Polska, a więc nawiązywałoby do opozycyjnej wobec
Polski polityki dawnej magnatem litewskiej, znaczonej takimi nazwiskami jak
książę Witold w wieku XV-tym, książę Janusz Radziwiłł w wieku XVII-tym i ludzie
skupieni wokół loży masońskiej Cnotliwego
Litwina w Wilnie i Kownie w wieku XX-tym. Plany te zostały obalone przez
obalenie polityki Litwy Środkowej Żeligowskiego, za która, stał w istocie
Piłsudski.
Ale Piłsudski dążył do zbudowania czegoś większego niż Wielkie
Księstwo Litewskie. Dążył do zbudowania Wielkiej Ukrainy.
Najdobitniejszą - zresztą ujętą pochwalnie - relacje o tym jakie
były plany w sprawie Ukrainy, zostawił nam Leon Wasilewski, jeden z
najbliższych ludzi Piłsudskiego(1), minister spraw zagranicznych w
mianowanym przez Piłsudskiego rządzie Moraczewskiego, a później przedstawiciel
Piłsudskiego w Komitecie Narodowym w Paryżu. Wedle Wasilewskiego, jadącego na
zerwane później rokowania pokojowe z bolszewikami, instrukcja, udzielona przez
Piłsudskiego Wasilewskiemu w dniu 30 marca 1920 brzmiała: "Żądamy
zneutralizowania Kijowa dla zwołania tam konstytuanty w granicach uznanych
przez nas na prawym brzegu, a przez nich (tj. bolszewików - uwaga J.G.) na
lewym brzegu Dniepru. Ta konstytuanta rozstrzygnie sprawę ukraińską".
Skomentowałem kiedyś te instrukcje Piłsudskiego w związku z faktem, że do
Ukrainy bolszewickiej, leżącej przede wszystkim na "lewym brzegu",
należał także i Charków, że "bez wycofania się Rosji z Charkowa - Polska
pokoju nie zawrze". Napisałem także, że "był to program nie tyle zbudowania
sojusznika dla Polski, co rozczłonkowania Rosji".
Sprawa Ukrainy była kluczową sprawą w polityce Piłsudskiego
dotyczącej wojny z Rosją, pokoju z Rosją i ziem, położonych we wschodniej
Polsce, lub na wschód od Polski. Piłsudski dążył do zorganizowania wielkiego
państwa ukraińskiego, na ziemiach od Karpat (poczynając od umowy z Petlurą: od
Zbrucza) do Kaukazu lub przynajmniej do Kubani i Donu.
Jest nieporozumieniem przypuszczać, że Piłsudski planował
federacje Ukrainy z Polską. Nie ma żadnego śladu, by do czegoś takiego
zmierzał. Dążył on do tego, by Ukraina była przeciwnie państwem całkowicie
niepodległym. Być może pragnął, by ta Ukraina była z Polską zaprzyjaźniona lub
nawet była trwale formalną sojuszniczką Polski. Natomiast nigdy w żadnej formie
nie okazał, że pragnie, by była ona z Polską w związku federacyjnym. Polska i
Ukraina to miały być, wedle jego polityki, dwa państwa suwerenne.
Dążenia jego w tym punkcie stały w jaskrawej sprzeczności z dobrem polskiego narodu. Interesy i dążenia ukraińskie stały w całkowitej - i trwałej - sprzeczności z interesami i dążeniami Polski. Głębokie przeciwieństwa miedzy interesami Polski i ruchu ukraińskiego stanowił przede wszystkim fakt, że istnieją rozległe terytoria, zamieszkałe w większej lub mniejszej proporcji zarówno przez Polaków, jak Rusinów, które zarówno Polska, jak ruch ukraiński uważa za część swego terytorium narodowego. Terytorium takim jest przede wszystkim Ziemia Czerwieńska, czyli Galicja Wschodnia. Petlura zrzekł się tej ziemi układem z Piłsudskim 21 kwietnia 1920 roku. Ale po pierwsze, duża cześć "Ukraińców" układu tego nie uznawała i gotowa była pomimo Petlury, walczyć o to, by Lwów, Halicz, Stanisławów i Tarnopol od Polski oderwać. Po wtóre, także i Petlura nie zrzekał się Ziemi Czerwieńskiej w imieniu Ukrainy, na wieki wieków. Gdyby układ Piłsudski - Petlura rzeczywiście był doprowadził do utworzenia niepodległej Ukrainy, po pewnym czasie ta Ukraina pod wodzą Petlury, albo po jego śmierci pod wodzą jego następców byłaby uczyniła sprawę Ziemi Czerwieńskiej głównym przedmiotem swoich politycznych dążeń, zajęłaby trwale postawę antypolską i sprzymierzałaby się z wrogami Polski, a przede wszystkim z Niemcami. Budowanie niepodległej Ukrainy - pod rządami Petlury, czy nie Petlury - byłoby budowaniem państwa wrogiego Polsce, oraz sojusznika Niemiec.
Ale naturalny, nieunikniony spór miedzy Polską a ruchem
ukraińskim, dotyczy nie tylko Ziemi Czerwieńskiej. Ukraińcy pragnęli i pragną -
że pragną tego możemy się przekonać, czytając prasę ukraińską w Stanach
Zjednoczonych i Kanadzie - oderwania od Polski dalszych terytoriów, mianowicie
Przemyśla, Ziemi Chełmskiej i Łemkowszczyzny aż prawie po Zakopane.
A z drugiej strony, Polska pragnęła zawsze (wbrew Piłsudskiemu)
pozyskania takich głęboko polskich obszarów jak Kamieniec Podolski z okolicą i
jak Ziemia Płoskirowska.
Nie dające się ze sobą pogodzić interesy polskie i ukraińskie
powodują, że Polska i ewentualna, niepodległa Ukraina są w sposób trwały i
nieunikniony siłami nieprzyjacielskimi. Piłsudski był w wielkim błędzie, jeśli
wyobrażał sobie (o ile naprawdę sobie wyobrażał), że mogą one być w sposób
trwały przyjaciółmi i sojusznikami. Budując Ukrainę, Piłsudski budował wroga
Polski, takiego samego jak Niemcy. A z pewnością większego jeszcze, niż Rosja.
Jakim nieprzejednanym wrogiem Polski są Ukraińcy, świadczy
polityka ukraińska w latach 1941-1945. Ukraińcy uznali wtedy, że trzeba
zlikwidować role ludności polskiej na obszarach spornych miedzy Polską a
Ukrainą (mianowicie w Ziemi Czerwieńskiej i na Wołyniu), drogą rzezi. Nie
istnieją statystyki, które by to zjawisko określały w sposób ścisły. Jest
jednak faktem bezspornym, że Ukraińcy wymordowali w owych latach i na owych
ziemiach kilkadziesiąt, a może sto tysięcy ludności polskiej, głównie polskich
chłopów wraz z rodzinami i że dokonali tego w sposób niezwykle okrutny i z
wyrafinowaną, szatańską nienawiścią, zabijając maleńkie dzieci na oczach matek,
stosując wymyślne tortury, oraz żądając od Rusinów i Rusinek, którzy mieli żony
Polki lub mężów Polaków, by zabijali tych małżonków własnoręcznie, a w razie
odmowy zabijając ich oboje. Ukraińcy okazali przez te rzeź nie tylko, że
potrafią być bardzo okrutni i że nurtują wśród nich dążenia i skłonności
głęboko niechrześcijańskie, ale ze Polaków do głębi nienawidzą. Jest
najzupełniejszym złudzeniem przypuszczać, że nacjonaliści ukraińscy mogliby się
stać sojusznikami i nie mamy żadnego, moralnego obowiązku przykładać ręki do
niepodległości Ukrainy. Nie istnieje żadne prawo moralne, które nakazywałoby ze
względów zasadniczych poświęcać interesy własnego narodu dla niepodległości
innego. Możemy, my Polacy odczuwać sympatie dla Ormian, dla Ibów w Nigerii, dla
chrześcijan w Libanie, także i dla Gruzji i życzyć im niepodległości. Ale nie
mamy żadnego obowiązku poświęcać nasze własne interesy dla dobra tych narodów.
Zwłaszcza, że nie jest naszą rzeczą sądzić, gdzie w sprawie tych narodów leży
rzeczywista słuszność: przecież w sporach miedzy narodami obie strony mają
jakąś cząstkę słuszności i nie mamy prawa ustawiać się w roli sędziów,
rozstrzygających, gdzie leży przewaga tej słuszności. Być może, że oceniając
obce nam sprawy jesteśmy jednostronni i popełniamy błędy w ocenie. Jedynym
obowiązkiem każdego narodu jest obrona wolności własnej. Oraz dotrzymywanie
zawartych umów i zaciągniętych zobowiązań.
Jeśli idzie o sprawę Ukrainy, nie można uważać, że ma ona takie
samo prawo do niepodległości jak np. Polska. Polska jest narodem ukształtowanym
od lat tysiąca i pozbawianie jej niepodległości oznacza zadawanie gwałtu
rzeczywistym, wytworzonym przez wieki prawom. Ale Ukraina? Przed rokiem 1945
żadnej Ukrainy nigdy w historii nie było. Spójrzmy na Kijów! Przecież to jest
miasto całkowicie rosyjskie. Każdy, kto był kiedykolwiek w Kijowie, przyzna, że
Polacy, Żydzi i Ukraińcy wprawdzie byli zawsze w Kijowie obecni jako
mniejszości, ale przeważające oblicze Kijowa jest rosyjskie. Kijów jest kolebką
Rosji, rosyjskiej historii, rosyjskiej kultury, rosyjskiego państwa i narodu,
rosyjskiej cerkwi, rosyjskiego języka i literatury. Nie mamy prawa przykładać
ręki do tego, by Kijów Rosji odbierać. Okoliczności historyczne (najazd
tatarski) sprawiły, że przez lat 98 (1569—1667) Kijów należał do Polski
(Korony), a przez lat 184 (1385—1569) ponadto do połączonego państwa
polsko-litewskiego, ale to się skończyło z górą 300 lat temu i to nam nie daje
prawa do uczestniczenia w rozstrzyganiu jakie mają być dalsze losy Kijowa.
Zbudowanie Ukrainy, w dodatku nie jako małego państewka,
przesuwającego granice Rosji trochę naprzód, czy trochę w tył, ale jako
wielkiego państwa (jak w planach niemieckich w 1918 roku) odcinającego Rosje
całkowicie od Morza Czarnego, byłoby dla Rosji ciosem śmiertelnym. Rosja bez
dostępu do południowego morza - to nie byłaby ta sama Rosja, którą wytworzyła
historia. Nie mamy prawa Rosji tego ciosu zadawać. Bez dostępu do południowego
morza Rosja nie może istnieć.
Nie leży to zresztą w naszym interesie. Ukraina, gdyby powstała,
byłaby sojuszniczką, a raczej wasalem Niemiec. Oznaczałoby to osaczenie nas
przez Niemcy z dwóch stron.
Idea Ukrainy jako wielkiego narodu od Karpat do Kaukazu jest ideą
nową która nie wyrosła organicznie, ale która wytworzona została najpierw tylko
w mózgach kilku literatów i polityków. Pierwsze przebłyski tej idei pojawiły
się pod koniec wieku XVIII-go. Idea ta naprawdę rozwinęła się i ugruntowała w
wieku XIX-tym, a po części dopiero w wieku XX-tym. Gdzie tu porównywać te idee
z ideą niepodległej Polski, ugruntowana, i potężna od lat tysiąca! Także z idą
narodowa i państwowy Rosji.
Ruś jest faktem nie młodszym od Polski. Ale Ruś - to wcale nie
jest i nie musi być Ukraina. "Kronika Nestora" i "Słowo o
wyprawie Igora", oraz Byliny mogą być równie dobrze punktem wyjścia
kultury ukraińskiej, jak rosyjskiej. Ruś ma prawo żyć i kwitnąc. Ale to wcale
nie znaczy, że ma prawo żyć odrębnym
życiem Ukraina. To wcale nie znaczy, że zarówno Kijów, jak Charków i Odessa
maja być od Rosji oddzielone i żyć życiem odrębnym. W każdym razie, nie jest
ani naszym obowiązkiem, ani prawem przykładać do tego ręki. Kozaczyzna ukrainna
żyła przez kilka wieków życiem od Rosji odrębnym. Ale i z tego wcale nie
wynika, że nie mogła się z Rosję zrosnąć w jeden naród, tak, jak zrósł się z
Moskwą Nowogród. Albo jak zrosły się w jeden naród z Rzymem i Florencją -
Wenecja czy Neapol i Sycylia.
A co więcej, wcale nie musi zrastać się z Rusią Lwów i
Stanisławów, i Kamieniec, i Zbaraż, i Żółkiew, i Krzemieniec, i Łuck. Wygląda
na to, że Ziemia Czerwieńska była pierwotnie ziemią polską, krajem Lachów.
Angielski król i pisarz Alfred Wielki, który umarł na 65 lat przed chrztem
Polski, twierdził w swym dziele "Chorografia", że państwo Wiślan,
graniczyło z Dacją, czyli Rumunią, a wiec obejmowało dzisiejszą Ziemie
Czerwieńską. Wiele danych wskazuje, że granica ziemi Lechów, czy Lechów (po
rusku Liachów, po węgiersku Lengyel, po litewsku Lenkas, po grecku Lendzeninoj)
sięgała do Styru i Bohu. Kijowski, ruski kronikarz Nestor, zmarły około roku
1113, napisał, że Grody Czerwieńskie, a wiec część Ziemi Czerwieńskiej były
pierwotnie własnością Lachów, ale w roku 981 zostały zbrojnie podbite przez
najazd ruski; Bolesław Chrobry, odzyskał je w roku 1018, ale w roku 1031 Ruś
zdobyła je znowu, przy czym ich polska ludność została przez ruskich najeźdźców
przymusowo wysiedlona. Potem przez około 300 lat (do roku 1340) Grody
Czerwieńskie należały do Rusi, ale potem przez 600 lat, do roku 1945 należały
do Polski (do państwa polskiego lub do austriackiego zaboru Polski).
Zamieszkała na nich ludność ruska, żyjąca od 600 lat w zmieszaniu z Polakami,
stanowiła około dwóch trzecich ich ludności, ludność polska około jednej
trzeciej, to znaczy, że ziemia ta była krajem etnicznie mieszanym. Jej stolica,
Lwów była miastem przeważnie polskim, (wedle spisu z 1931 roku 155.986
Polaków-katolików obrządku łacińskiego, 15.592 Polaków obrządku
grecko-katolickiego, 34.077 Rusinów i Ukraińców obrządku grecko katolickiego,
99.595 Żydów. Wedle spisu austriackiego z roku 1900 120.634 Polaków i 5.150
Ruslnów). Ziemia ta nigdy nie należała do Rosji, a tylko w latach 1031-1340 do
Rusi, mianowicie do Rusi Kijowskiej, lub tworzyła osobne, ruskie księstwo. Nie
ma żadnego powodu, by ziemia ta, która od 600 lat nieprzerwanie, a od tysiąca
lat z przerwami należała do Polski, miała być uznawana za tworzącą moralnie
część Ukrainy (albo Rosji). Jeśli Piłsudski naprzód się jej zrzekał, a później
uznawał ją za cześć Polski nie zasadniczo, lecz tylko, żeby ugłaskać
"endeków", postępował on nie tylko wbrew dobru Polski, ale i wbrew
obiektywnej sprawiedliwości.
Ukraina nie jest skrystalizowanym narodem. Nie ma obiektywnych,
własnych praw. A my nie mamy wobec niej żadnych obowiązków.
Piłsudski nie miał prawa poświęcać na jej rzecz dobra Polski. A już w szczególności nie miał prawa narażać wiosną 1920 roku dobra - i samego bytu - Polski dla idei budowania Ukrainy. A to właśnie zrobił. Odrzucił w imieniu Polski rosyjskie, korzystne propozycje pokojowe i rzucił zasoby ledwo odbudowanej Polski w walkę o niepodległość Ukrainy. Przedsięwziął wyprawę kijowską, która była strategicznie krokiem nie tyle nawet ryzykownym, co po prostu z góry skazanym na niepowodzenie, po to, by wprowadzić ukraiński rząd Petlury do Kijowa - i ściągnął tym na Polskę klęskę rosyjskiej inwazji, która o mało nie zagroziła z takim trudem odzyskanej przez Polskę niepodległości. Zachował się jak lekkomyślny gracz w karty, czy ruletkę, który dla niepewnej wygranej - w dodatku nie swojej i dla swego domu niepotrzebnej - rzuca na wątpliwą kartę cały los materialny swej rodziny.
-------------------
(1) Rodzoną córką Leona Wasilewskiego była Wanda Wasilewska, komunistka, gorąca zwolenniczka towarzysza Józefa Stalina.
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 96 - 106.
O MAŁO NIE SPRAWCA KLĘSKI W
1920 ROKU
Propaganda,
prowadzona ku chwale Piłsudskiego jest na tyle zuchwała, że przypisuje
zwycięstwo polskie nad inwazją bolszewicka w 1920 roku nie komu innemu, tylko
Piłsudskiemu. W istocie Piłsudski nie tylko nie przyczynił się do polskiego
zwycięstwa nad Rosją bolszewicką, ale sprawił, że Polska znalazła się w pewnej
chwili o włos od całkowitej klęski. Polska została w sierpniu 1920 roku
uratowana od wojskowej katastrofy przez zbiorowy, bohaterski wysiłek całego
polskiego narodu, przez umiejętne, sumienne dowództwo całego zastępu polskich
generałów, wśród nich Hallera, Sikorskiego, Latinika, Krajewskiego, Zagórsklego
(naonczas jeszcze w randze pułkownika) i innych, oraz przez znakomite naczelne
dowodzenie generała Rozwadowskiego, który był nie tylko szefem sztabu polskiej
armii, ale w krytycznych dniach 12-18 sierpnia zupełnie formalnym wodzem
naczelnym wobec nieobecności Piłsudskiego w naczelnym dowództwie.
Piłsudski
stał jako wódz naczelny formalnie na czele operacji wojennych polskich w roku
1919 i na początku 1920. Tak więc to pod naczelnym dowództwem Piłsudskiego
wojska polskie zajęły dnia 9 lutego 1919 roku Brześć Litewski, 13 lutego
Wołkowysk, 18 lutego Białystok, 2 marca Słonim, 6 marca Pińsk, 17 kwietnia
Lidę, 19 kwietnia Wilno, 28 kwietnia Grodno, 8 sierpnia Mińsk, 29 sierpnia
Bobrujsk, 19 listopada Kamieniec Podolski, 3 stycznia 1920 Dyneburg. Gdyby
opracowana była szczegółowa historia wojny polsko-rosyjskiej (jakoś w ciągu
następnych 19 lat niepodległości, zapewne dla nieujawniania nikłej roli
dowódczej Piłsudskiego, a tym bardziej w ciągu 47 lat po katastrofie wrześniowej,
historia ta opracowana, ani ogłoszona nie została) wiedzielibyśmy dokładniej,
czy w owym okresie w wojnie polsko-bolszewickiej Piłsudski odegrał
gdziekolwiek, jakąkolwiek role większą, niż nominalna. W każdym razie, rola
jego nie mogła być duża, gdyż operacje wojenne polskie były wówczas małej
skali. Rosja bolszewicka zajęta była rosyjską wojną domową i mogła
przeciwstawić Polsce tylko niewielkie siły. Operacje wojenne polskie, którymi
dowodzili w sposób bezpośredni generałowie Iwaszkiewicz, Listowski, Szeptycki,
Sikorski i inni były tylko w małym stopniu walkami z większymi siłami
nieprzyjaciela; w znacznym stopniu były zajmowaniem terytorium prawie bez
walki. Piłsudski nie odznaczył się w tych operacjach niczym szczególnym.
Rzeczywistą
natomiast role wodzowską odegrał w "wyprawie kijowskiej" wiosną 1920
roku.
Ofensywa
kijowska pod osobistym dowództwem Piłsudskiego, rozpoczęła się 25 kwietnia.
Dnia 26 kwietnia - wojska polskie zajęły Żytomierz. 27 kwietnia - Korosteń,
Berdyczów, Koziatyn, Chmielnik i Bar, 29 kwietnia Winnice i Zmierzynkę, 7 maja
Kijów, 9 maja Bracław i Rzeczyce, 11 maja podjazdy polskie dotarły do Kaniowa.
Polski pochód na Ukrainę robił w pierwszej chwili wrażenie imponujące. W
istocie, było to przedsięwzięcie bezmyślne, świadczące o wojskowej
nieumiejętności i lekkomyślności Piłsudskiego. Pomijając już to, że nie
przyniosły ani Polsce, ani planom politycznym Piłsudskiego żadnego pożytku w
dziedzinie politycznej, były one dowodem zupełnej ignorancji Piłsudskiego w
dziedzinie wojskowej.
Zasadą
rozumnej strategii jest unikanie rozciągania wojska w kordon, w długą, cienką
Unie, którą nieprzyjaciel może w dowolnym miejscu przebić. Z unikaniem kordonu
łączy się formowanie, z tyłu za frontem, zgrupowań odwodów, tworzących
"kułaki", które naczelne dowództwo może w razie potrzeby rzucić w
miejsca zagrożone. "Kordon" powinien być tylko cienką linią oddziałów
obserwacyjnych, które pozwolą na zdanie sobie sprawy, które miejsce jest
zagrożone i w jakim kierunku posuwa się ewentualna nieprzyjacielska ofensywa.
Front polski przed rozpoczęciem "wyprawy kijowskiej" był już na tyle
rozciągnięty, że stanowiło to najwyższe dopuszczalne maximum pod tym względem.
Front ten miał na swoich tyłach w strategicznie obranych miejscach jakie takie
odwody. Piłsudski popełnił ze strategicznego punktu widzenia dwa podstawowe
błędy: rozciągnął front ku południowi, na Ukrainie jeszcze więcej rozciągając
go na całym obszarze w cieniutki kordon, oraz pościągał celem użycia w
ukraińskiej ofensywie, odwody, jakie były zgromadzone poza polskim frontem w
innych miejscach, niż na Ukrainie, a
mianowicie, zwłaszcza na froncie białoruskim – i w rezultacie cały polski front
ogołocił z odwodów.
Ofensywa kijowska nie
doprowadziła nigdzie do większej bitwy. Siły bolszewickie, całkiem znaczne,
jakie się na Ukrainie znajdowały, nie zostały nigdzie rozbite i zniszczone,
lecz poprostu się przed polska ofensywą, wycofały. Jedne – na wschód, za
Dniepr. Inne – na południe, na obszary od strony Marzą Czarnego. Polska
ofensywa nie pokonała sił bolszewickich, ale tylko weszła między te siły w
pułapkę, stając się otoczoną przez nie.
Główne skupienie wojsk
bolszewickich na polskim froncie było jednak nie na Ukrainie, lecz na
Białorusi. W zimie z 1919 na 1920 roku częściowo w wyniku potajemnego, tajnego
rozejmu, zawartego w Mikaszewiczach, wojsk bolszewickich było na froncie
białoruskim bardzo niewiele. Ale bolszewicy, gdy uporali się ze swoimi
przeciwnikami w wojnie domowej, mianowicie z Denikinem, a także z
Kołczakiem na Syberii, – a obok tego, gdy zdali sobie sprawę, że Polska,
prowadzona przez Piłsudskiego, bliskiego pokoju zawrzeć z nimi nie chce, –
zaczęli naraz skupiać wielkie swoje siły na białoruskim froncie, na obszarze,
który był terenem głównych wojen polsko-rosyjskich w ciągu niedawnych kilku
wieków i także takich wojen jak pochody Napoleona – później Hitlera – na Moskwę.
To znaczy na linii Warszawa-Mińsk-Smoleńsk-Moskwa. Było oczywiste, że
bolszewicy gromadzą siły do rozstrzygającej walki z Polską. (Jak oblicza
polski, generał Kutrzeba, bolszewicy mieli na białoruskim froncie
1 stycznia 1920 roku 4 dywizje piechoty i l brygadę
kawalerii, ale 25 kwietnia 20 dywizji piechoty i 5 brygad kawalerii)
Prosty rozsądek nakazywał mieć dostateczne polskie odwody właśnie na tym,
zagrożonym przez bolszewicką koncentrację froncie. Ale Piłsudski ogołocił ten
front z odwodów, przerzucając je na Ukrainę, na dalekie, prawe skrzydło.
Dnia 14 maja 1920
roku, w 7 dni po zajęciu przez wojska polskie Kijowa, bolszewicy wszczęli
wielką przeciw polską ofensywę na froncie białoruskim. Ofensywa te zepchnęła
wojska polskie z linii Berezyny aż w okolice Jeziora Narocz. Wojska te – pod dowództwem
generała Szeptyckiego i częściowo Sosnkowskiego – stawiły bohaterski opór i
ostatecznie ofensywę bolszewicką odparły, dochodząc w dniach do 9 czerwca znowu
na linie Cerezyny. Ale w tym samym czasie inna, wielka ofensywa została
wszczęta przez bolszewików na południu, na froncie ukraińskim. 11 czerwca
wojska polskie musiały opuścić Kijów.
Tu !!!
Ofensywa bolszewicka
na froncie ukraińskim stała sie dla Polski zupełną katastrofą. W ofensywie tej
szczególną role odegrała potężna rosyjska Armia Konna, złożona z kilku korpusów
kawalerii, której dowódcą był słynny,. samorodny, awansowany .z rangi
podoficerskiej, późniejszy marszałek Siemion Budienny; Piłsudski zupełnie
stracił głowę, okazując swą zupełną wojskową nieumiejętność i bezradność,
zarazem swe słabe nerwy i brak siły charakteru. Jak napisał francuski generał
Weygand, "w momencie nieszczęsnych wydarzeń
99
kijowskich armie
polskie przez około dwóch tygodni były pozbawione rozkazów". Poszczególne
armie, oraz poszczególne grupy wojsk i dywizje, a niekiedy nawet poszczególne
pułki, nie otrzymując od bezradnego dowództwa żadnych określonych rozkazów, ani
informacji, co sie dzieje i jaka jest sytuacja, radziły sobie jak mogły,
cofając sie z Ukrainy każde z osobna. Ponosiły przy tym olbrzymie straty.
Cofając sie coraz bardziej bezładnie były nieustannie narażone na nagłe ataki
kawalerii. Budiennego - tak, że niektóre oddziały polskie były przez
bolszewickich kozaków wycinane szablami w pień. Polski front na Ukrainie
całkowicie sie zawalił. A poszczególne polskie pułki i dywizje wycofywały sie z
Ukrainy z wielkimi stratami, samodzielnie, nieraz otoczone przez nieprzyjaciela
i przebijające sobie drogę odwrotu odrębnym -wysiłkiem i inicjatywą
poszczególnych generałów i innych dowódców niższego szczebla.
A tymczasem poczynając
od 4 lipca zaczęła sie na północy, na froncie białoruskim, nowa bolszewicka
ofensywa. Tym razem, front polski zbyt szczupły i pozbawiony odwodów załamał
sie zupełnie. 10 lipca wojska bolszewickie dotarły w okolice Mińska, 14 lipca
zajęły Wilno, 20 lipca - Grodno. Wielkimi krokami zaczęły sie zbliżać ku
Warszawie.
Piłsudski zupełnie sie
załamał. Zaczął narzekać, że polska armia jest "chora" Nosił sie z
zamiarem (co wypowiadał przy kilku świadkach), popełnienia samobójstwa ("
strzelenia sobie w łeb")
W sytuacji nastąpił
jednak nagły zwrot. Miał on dwie przyczyny. Po pierwsze naród polski powziął
jednomyślną decyzje, że musi stawie skuteczny, ofiarny opór 1 zwyciężyć.
Zwrócony przez Naczelne Dowództwo, głównie przez generała Józefa Hallera, apel
do narodu wezwał do masowego wstępowania Polaków na ochotnika do wojska i apel
ten - wraz z przeprowadzonym, dodatkowym poborem -powiększył siłe liczebną
armii polskiej w ciągu niewielu dni o 200 tysięcy nie wyćwiczonego, ale
zaciętego i mężnego żołnierza, co znacznie polepszyło na rzecz armii polskiej
proporcje siły liczebnej tej armii w stosunku do armii bolszewickiej. Także i
dotychczasowe formację, mlmo'zmeczenia odwrotem, częściowo piechotą i w ciągłej
walce, otrząsnęły się z poczucia beznadziejności i odzyskały swą wole
zwycięstwa. Po wtóre nastąpiła zmiana w Naczelnym Dowództwie. Na miejsce ludzi
zmęczonych dotychczasowymi wysiłkami i zniechęconych Sytuacją, szefem sztabu
został generał Tadeusz Rozwadowski, pełen zapału 1 wiary w zwycięstwo, a
wybitnie doświadczony 1 umiejętny od czasów przedwojennych generał austriacki,
ongiś dowódca w szeregu wybitnych zwycięskich bitew austriacko - rosyjskich - t
także były naczelny dowódca w wojnie polsko - ukraińskiej, a w istocie, polsko
-austriackiej, a ostatnio szef polskiej misji wojskowej w Paryżu, a wiec po
okresie działań wojennych wypoczęty i katastrofą spowodowanych przez
Piłsudskiego klęsk nie przygnębiony. Stał sie on faktycznym wodzem naczelnym,
pełniącym swoje funkcje przy Piłsudskim, jako szef
100
sztabu, tak jak
pełnili faktyczne funkcje wodzowskie generałowie rosyjscy 1 austriaccy - przy
nominalnej tylko władzy, takich wodzów naczelnych Jak car Mikołaj II i
austriaccy arcyksiąźeta. A w decydujących dniach 12 do 18 sierpnia 1920 roku
był naczelnym wodzem nie tylko faktycznie, ale i formalnie, obejmując jako szef
sztabu naczelne dowództwo zamiast Piłsudskiego, który nie mając wiary w
zwycięstwo, złożył dowództwo i stanowisko Naczelnika Państwa na ręce premiera
Witosa i wyjechał początkowo do żony na Podhale, a potem wrócił, ale nie do
naczelnego dowództwa w Warszawie, lecz do Puław, do grupy operacyjnej nad
Wieprz. (Witos, nie chcąc powodować przygnębienia zmianą w naczelnym
dowództwie, dymisji Piłsudskiego nie ogłosił, wskutek czego 18 sierpnia
Piłsudski przeszedł nad swoją dymisją do porządku i jakby nigdy nic, objął na
nowo funkcje naczelnego wodza i głowy państwa). Rozwadowski wniósł do
naczelnego dowództwa niezłomną wole zwycięstwa 1 niezachwianą wiarę w
zwycięstwo, dlatego, że mimo swej służby austriackiej był szczególnie gorącym,
polskim patriotą, wierzącym w siły moralne 1 męstwo polskiego narodu. Był on
przesycony polskimi tradycjami wojskowymi, pielęgnowanymi w jego rodzinie.
Bitwa warszawska
toczyła sie w dniach 13 do 16 sierpnia . (pierwsze starcie pod Radzyminem już
12 sierpnia.) Piłsudski w bitwie tej nie brał udziału. Był najpierw u żony w
Bobowej pod Nowym Sączem, dokąd wyjechał z Warszawy w nocy z 12 na 13 sierpnia,
a potem nie wiadomo od jakiej daty, w Puławach, w dowództwie grupy Wieprza.
Piłsudski wydał w
Puławach w dniu 15 sierpnia (nie wiadomo o której godzinie) "rozkaz
operacyjny", w którym oświadczył, że obejmuje bezpośrednie kierownictwo
nad kontrofensywą "środkowego frontu", przy czym podlegać mu bedą
generałowie Rydz-Śmigły i Skierski i major Jaworski, dowódcy 3-ciej i 4-ej
armii i grupy jazdy. Kontrofensywa ta ma sie. zacząć 16 sierpnia o świcie. Dzięki
rozkazowi temu wiemy, że Piłsudski był już 15 sierpnia w Puławach. Należy
zresztą przypuszczać, Ze był już 14 sierpnia. Jego ofensywa była początkowo
marszem w próżni, mniej więcej bez kontaktu z nieprzyjacielem. Nawiązała ten
kontakt dopiero 17 sierpnia. Piłsudski właśnie wtedy kładł sie do łóżka.
Przysłuchiwał sie czas pewien hukowi armat, poczem usnął 1 obudził sie dopiero
18-go sierpnia.
A tymczasem bitwa
zwana warszawską, której całością dowodził gen. Rozwadowski toczyła sie od 13
-go (po części nawet od 12-go pod Radzyminem) do 16 -go sierpnia włącznie.
Składały sie na nią walki obronne 1-szej armii gen. Latinika, przede wszystkim
w rejonie Radzymina (który przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk), oraz z bitwy
najpierw obronnej, a potem przekształconej w ofensywę, 5 -tej armii nad Wkrą,
przy czym armia ta, pod dowództwem gen. Sikorskiego nie tylko odniosła
zwycięstwo nad samą Wkrą, ale także odcięła wielką mase wojsk bolszewickich,
maszerujących na północ od Warszawy w kierunku na Płock, Włocławek i Toruń. Bitwa
warszawska była już ukończona
101
właśnie wtedy, gdy
Piłsudski rozpoczynał swoją ofensywę. (Skończyła sie ona 16 sierpnia wieczorem,
a Piłsudski rozpoczął swój pochód z nad Wieprza tegoż 16 sierpnia rano, z tym
jednak, że nawiązał kontakt z nieprzyjacielem dopiero 17 sierpnia).
Wódz bolszewicki,
późniejszy marszałek, Tuchaczewski, wydał już dnia 17 sierpnia rozkaz
generalnego odwrotu i utworzenia nowego frontu na linii obronnej rzeki Liwiec
(Ofensywa Piłsudskiego, genialnie zaplanowana przez generała Rozwadowskiego,
uczyniła utworzenie tego nowego frontu bolszewickiego niemożliwym). A tymczasem
to ten sam Tuchaczewski 2 lipca wydał rozkaz dzienny, stwierdzający, że na
froncie polsko-bolszewickim "rozstrzyga sie los rewolucji światowej"
i że "droga pożaru powszechnego przechodzi przez trupa Polski"
Generał
Rozwadowski'planował, Ze armie 3-cia i 4-ta, nad którymi objął w końcu łączne
dowództwo Piłsudski, uderzą około 14 sierpnia, biorąc tym sposobem udział w
bitwie warszawskiej, zadając cios we flankę armii Tuchaczewskiego 1 sprawiając,
Ze armie te zostaną okrążone (jak ongi swojska rzymskie pod Kannami, w słynnym
manewrze "Kanneńsklm") 1 zniszczone. Piłsudski sprzeciwił sie
uderzeniu, planowanemu na 14 sierpnia, motywując to zmęczeniem wojsk CchoC 5-ta
armia, bardziej od 3-clej i 4-tej armii zmęczona, bo nie tylko marszem, ale i
bojem, zastosowała sie do. rozkazu uderzenia 14 sierpnia) i sprawił, źe
uderzenie jego wyruszyło dopiero 16-go sierpnia, a dosiegneło nieprzyjaciela
17-go sierpnia. Wskutek tego, zgrupowanie Tuchaczewskiego, aczkolwiek pobite
miażdżąco - bez udziału wojsk pod dowództwem Piłsudskiego - nie uległo
zniszczeniu, lecz wycofało sie, znacznie uszczuplone, na wschód. Udział
Piłsudskiego w bitwie warszawskiej był negatywny, nie pozwolił on na udział
"grupy z nad Wieprza" w tej bitwie i wskutek tego sprawił, że bitwa
ta, aczkolwiek zwycięska, nie była zwycięstwem całkowitym, gdyż umożliwiła
wymkniecie sie nieprzyjaciela z okrążenia i unikniecie przez niego kieski
całkowitej. Dlaczego Piłsudski to powstrzymanie sie "grupy Wieprza"
od udziału w bitwie warszawskiej spowodował? Nie jest to przez naukę
historyczną całkowicie wyjaśnione. Wygląda Jednak na to, że nie wierzył on w
możliwość zwycięstwa w bitwie warszawskiej i wobec tego nie pozwalał na udział
armii pod swoim dowództwem w tej bitwie, w której uległaby zniszczeniu.
Dopiero, gdy sie upewnił, że bitwa, staczana przez generała Rozwadowskiego,
jest bitwą wygraną, wprowadził swoje dwie armie (szesc dywizji) do akcji. Nie
brały wiec one udziału w bitwie warszawskiej, ale tylko w pościgu za cofającym
sie, pobitym w tej bitwie nieprzyjacielem. Nawet 1 w tej spóźnionej akcji
odegrały Jednak role duzą: bez ich pochodu bitwa warszawska byłaby dla wojsk
Tuchaczewskiego tylko wielką przegraną bitwą, ale wskutek tego pochodu stała
sie dla nich przegraniem wojny. Znaczenie tego pochodu było nie tyle bojowe, co
strategiczne, osiągnięte przesunięciem wojsk. Było tylko w małym stopniu
osiągnięciem Piłsudskiego, który dowodził
102
tym pochodem; było osiągnięciem
Rozwadowskiego, który skoncentrowanie wojsk w tym miejscu uplanował - a
przedtem obmyślił
- i pochód ten
umożliwił.
Piłsudski nie dowodził
bitwą warszawską; on w niej - i to w wyniku własnej decyzji i przeciwstawienia
sie planom Rozwadowskiego
- w ogóle nie
uczestniczył. Uczestniczył tylko, prawie bez walki, w pościgu po bitwie.
Przypisywanie Piłsudskiemu jakiejś większej roli w tej bitwie, a tymbardziej
dowodzenia tą bitwą, jest zuchwałym .propagandowym kłamstwem.
Tak samo nieprawdą
jest przypisywanie Plłudsklemu autorstwa planu bitwy. Piłsudski twierdzi - I
Jego wyznawcy powtarzają
- Ze to on w nocy z 5
na 6 sierpnia "w samotnym pokoju w Belwederze", mecząc sie "jak
dziewczyna, która rodzi" powziął pomysł o sposobie stoczenia bitwy i w
rezultacie spowodował napisanie rozkazu do tej bitwy (nr. 8358-111 z dnia 8
sierpnia) przez szefa sztabu, generała Rozwadowskiego. Twierdzenie to obalone
jest przez protokół osiemnastego posiedzenia Rady Obrony Państwa z dnia 27
sierpnia 1920 roku (w trzy tygodnie po owym dniu 6 sierpnia) wedle którego plan
ten, który "przedstawił gen. Rozwadowski, polegał na koncentracji pod
Warszawą. W planie tym porobił zmiany naczelnik państwa i wprowadzono go w
czyn". Protokół ten podpisany jest własnoręcznie przez Piłsudskiego i
Witosa. Z dołączonych do protokółu notatek wynika, Ze owe zmiany porobione w
planie przez Naczelnika Państwa polegały na tym, Ze proponowaną koncentracje
t.zw. "grupy Wieprza" zamiast w Mińsku Mazowieckim, przesunięto dalej
na południe, - wedle książki zbiorowej "Generał Rozwadowski" o
"trzy silne marsze od stolicy". Wedle tej samej książki (str. 124)
"w nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili sie generałowie Rozwadowski 1
Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia.
Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała
Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym
pełną odpowiedzialność". Rozkaz z dnia 8-go sierpnia (data ta jest
przekreślona atramentem 1 zastąpiona datą 6-go sierpnia), noszący numer
8388/III, podpisany Jest przez generała Rozwadowskiego, Jako szefa sztabu.
Pisany jest na maszynie i był rozesłany kilku adresatom.
Bitwa warszawska nie
została jednak ostatecznie rozegrana wedle tego rozkazu. Rozkaz ten był stosowany
tylko w pierwszej fazie. Został on zastąpiony nowym rozkazem, noszącym w
nagłówku date 10 sierpnia i numer fikcyjny (dla przeszkodzenia odkrycia go
przez wywiad nieprzyjacielski) 10.000 oraz date 9-go sierpnia przy podpisie
generała Rozwadowskiego. Jest on w całości napisany - na 12- stronicach
-atramentem, reką generała Rozwadowskiego, tylko w. Jednym egzemplarzu i nie
był przepisywany na maszynie, ani rozesłany. Jest on podpisany przez generała
Rozwadowskiego (tylko skrótem Rozwd.) oraz zawiera w rubryce: "Zostają
niniejszym informowani" 13 podpisów, w czym na pierwszym miejscu
"Naczelny Wódz J. Piłsudski". Bitwa
103
warszawska została
stoczona wedle tego rozkazu. Piłsudski podpisał ten rozkaz w rubryce osób
przyjmujących go do wiadomości, a nie wydających go. Powodem zmiany rozkazu
była zmiana sytuacji: ujawnienie sie bolszewickiego planu uderzenia prawym skrzydłem
w taki sposób, by obejść Warszawę od północy. Rozkaz ten zdaje sie być
przemilczany przez historyków z obozu piłsudczyków (np. nie ma o nim wzmianki w
"Kronice życia Józefa Piłsudskiego" Wacława Jedrzejewicza, wydanej w
Londynie w 1977 roku, mfmo, że jest on znany powszechnie od roku 1929, gdy
ukazała sie książka zbiorowa "Generał Rozwadowski", zawierająca ten
rozkaz zarówno w formie drukowanej, jak w pełnej odbitce fotograficznej).
, - Armie bolszewickie
nie zatrzymały sie na linii rzeki Liwiec, jak Tuchączewski pierwotnie planował,
lecz cofnęły sie za Niemen, tworząc front obronny wzdłuż tej rzeki. Zadaniem
armii polskiej było zlikwidować ten bolszewicki front.
Rozwadowski miał
zamiar zaatakować bolszewicką armie prawym skrzydłem i tym sposobem odciąć Ją
od Rosji i zepchnąć na Litwę. Prawe skrzydło frontu bolszewickiego stanowiła
grupa wojsk litewskich, od z górą miesiąca - w wyniku paktu
bolszewicko-lltewsklego z 12 lipca - będących sojusznikami armii bolszewickiej.
Ofensywa polska, tak jak ją Rozwadowski pomyślał, byłaby miała dwojaki skutek.
Byłaby spowodowała całkowite zniszczenie armii bolszewickiej, otoczenie jej,
odcięcie jej od Rosji i spowodowanie jej całkowitej zagłady w boju, lub
kapitulacje i dostanie sie do polskiej niewoli. Oraz byłaby sprawiła, źe
zwycięskie wojska polskie byłyby zajęły całą Litwę Kowieńską, wojskowo
niezmiernie słabą, a znajdującą sie w wyniku paktu lltewsko-bolszewicklego z 12
lipca w stanie wojny z Polską. (Wojska litewskie nie tylko stanowiły czeSć
frontu bolszewickiego nad Niemnem, ale i biły sie z wojskami polskimi w'
Suwalszczyźnie. Nie potrzeba było wypowiadać Im wojny: Już z Polską -w wyniku
aktu własnej woli - w stanie wojny były),
Piłsudski od 18
sierpnia był znowu wodzem naczelnym. Odrzucił on plan Rozwadowskiego - 1
Rozwadowski w swej żołnierskiej postawie posłuszeństwa wobec decyzji swego
zwierzchnika pogodził sie z jego decyzją. Piłsudski nie chciał dopuście do
tego, by wojska polskie wkroczyły na Litwę i by wskutek tego narażony został na
załamanie sie probolszewicki i proniemiecki, a wrogi Polsce kierunek polityczny
na Litwie. Zupełnie słusznie obawiał się on, że w czasie obecności na Litwie wojsk
polskich weźmie górę w życiu politycznym litewskim kierunek sprzyjający Polsce,
wyrażający uczucia • i dążenia bardziej tradycjolnallstyczne wielkiego odłamu
ludności litewskiej, a w dodatku poparty zostanie przez Hczną na Litwie,
miejscową ludność polską. Aby ,' do takiej ewentualności nie dopuście,
PiłsudsKi zarządził, że ofensywa polska ma byc zrobiona frontalnie i lewym
skrzydłem-, tym, sposobem'.' odcinając armie sowiecką od Litwy i spychając ją
ku Rosji. Był to zamiar strategicznie mniej dogodny i mniejsze dające szanse
zwycięstwa od
104
planu generała
Rozwadowskiego, ale oszczędzający separatystyczne, wrogie Polsce rządy na
Litwie. O mało nie doszło w wyniku zarządzeń Piłsudskiego do katastrofy.
Uratował sytuacje Rozwadowski, rzucając 18 dywizje piechoty ze Słonima na
flankę bolszewicką, co zdecydowało o zwycięstwie. Bitwa nadniemeńska trwała od
22 września 1920 roku do -wliczając w to walki pościgowe - 5 października i
była całkowitym polskim zwycięstwem. Ale wojska bolszewickie nie zostały otoczone
i zniszczone lecz wycofały sie na wschód. Litwa, oczywiście nie została przez
wojska polskie zajęta.
Wkrótce potem
nastąpiło zawarcie rozejmu i pokoju. Oraz takie wydarzenia jak "Sprawa
Żeligowskiego", utworzenie Litwy Środkowej i próby niedopuszczenia do
przyłączenia Wilna i Wileńszczyzny do Polski.
Zwycięstwo polskie w
wojnie z bolszewikami osiągnięte zostało nie przez Piłsudskiego, ale pomimo
poczynań Piłsudskiego.
Wymaga tu
napiętnowania przywłaszczanie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego
1 poparcie jego uroszczeń. przez służący mu aparat propagandowy.
Piłsudski niemal od
pierwszej chwili po zakończeniu wojny głosił pogląd, źe to on, a nie
Rozwadowski bolszewików pobił, że on był autorem planu bitwy, oraz, że
rozstrzygającym składnikiem zwycięstwa nad bolszewikami nie była bitwa
warszawska, ale jego pochód znad Wieprza (jego żona, powtarzając z pewnością
słowa meźa, pisze w swoich pametnikach, że "bitwa warszawska (została)
rozpoczęta 16 sierpnia", to znaczy właśnie wtedy, gdy już była ukończona)
I ona i jego aparat propagandowy gniewają sie na określenie "cud nad
Wisłą", uważają bowiem, ze to nie Pan Bóg dał Polsce zwycięstwo, ale tylko
Piłsudski. Ale Piłsudski zrobił cos jeszcze gorszego niż przypisywanie sobie
zasługi zwycięstwa, która należała sie nie jemu. Po wypadkach majowych uwięził
generała Rozwadowskiego (oraz generała Zagórskiego) i trzymał go rok w
wiezieniu - na Antokolu w Wilnie, - oskarżając go oszczerczo o nadużycia
pieniężne. Oczywiście oskarżenie to było wyssane z palca. Gdy gen. Rozwadowski
został zwolniony z wiezienia i musiał sie zameldować u Piłsudskiego, ten
przyjął go w sposób niegrzeczny i powiedział miedzy innymi, do stojącego
generała Rozwadowskiego, siedząc rozwalony na kanapie: "Ale bitwę o
Warszawę w roku 1920 ja wygrałem, nie Pan". Rozwadowski umarł w nieco
więcej niż w rok po tej rozmowie, dnia 18 października 1927 roku. Istnieją
autorzy, którzy podejrzewają, że został on otruty, jakąś powoli działającą
trucizną, daną mu, być\może, jeszcze w wiezieniu albo w drodze z wiezienia w
Wilnie do Warszawy. Miedzy Innymi-podejrzenia takie wypowiadał lekarz płk.
Szarecki. Rodzina generała chciała dokonać pośmiertnie sekcji zwłok, ale władze
nie pozwoliły na to. Osobiście, nie mogę mieć w tej sprawie zdania wobec braku
dowodów w jednym czy drugim kierunku. Generał Zagórski, który jechał wraz z
gen. Rozwadowskim z wlezienia w Wilnie do Warszawy, zaginął bez wieści z
105
chwilą zakończenia
podróży. Jest przekonaniem powszechnym że został on zamordowany. Nawet Pobóg-Malinowskl,
historyk-piłsudczyk, żarliwy wielbiciel Piłsudskiego, piszący w dużym stopniu
na podstawie danych jakie uzyskał w rozmowach z czołowymi członkami obozu
piłsudczyków, twierdzi że Zagórski został zamordowany, że stał sie "ofiarą
odrażającego gwałtu i bezkarnego bezprawia" i że "podejrzenia szły w
kierunku pewnej mafii, rekrutującej sie z młodszych elementów legionowych,
politycznie przeważnie głupców; mafia ta tworzyć sie zaczęła już na rok - dwa
przed majem 1926, w nadmiernym uwielbieniu i oddaniu dla Piłsudskiego".
Należy tu jeszcze dla
porządku poruszyć sprawę roM francuskiego doradcy, generała Weyganda, ongiś
szefa sztabu marszałka Focha, wodza naczelnego wojsk alianckich w 1 wojnie
światowej. Nauka francuska twierdzi, że był on prawdziwym wodzem i zwycięzcą w
bitwie warszawskiej. W istocie "legenda Weyganda" jest równie
n.eprawdziwe, jak "legenda Piłsudskiego".
Generał Weygand
przyjechał do Polski 24 czy też 26 lipca 1920 roku Jako członek Misji
Miedzyalianckiej, której przewodniczącym był Anglik, lord D'Abernon. Było
życzeniem Francji i Anglii, by ten znakomity wojskowy, fachowiec, objął w
Polsce dowództwo, Iud szefostwo sztabu. Oba te kraje obawiały
sie, że Polska sie załamie, że Rosja bolszewicka połączy swe siły z Niemcami i
że wznowiona zostanie wojna światowa, chciały wiec przeszkodzie polskiej kiesce
przez przejecie dowództwa nad armią polską przez wybitnego francuskiego
fachowca wojskowego, który poprowadzi polską armie lepiej niż generałowie
polscy. W Istocie generał Rozwadowski był niegerszym, a może lepszym fachowcem
niż generał Weygand, a górował nad nim tym, że posiadał doświadczenie dowódcze
i osobistej wocizowskiej odpowiedzialności, nie mówiąc o tym, że był Polakiem,
a wiec goręcej pragnął polskiego zwycięstwa niz wprawdzie życzliwy ale obcy
cudzoziemiec, a także znał jeżyk polski, potrzebny w dowodzeniu polską armią i
znał. polskie wojsko i ducha polskiego żołnierza, oraz oddawna znał ducha
żołnierza rosyjskiego. Polska nie mogła sobie pozwolić nawet na najmniejszy
konflikt z Francją i Anglią, gdyż potrzebowała ich pomocy dyplomatycznej, a
także dostaw (zresztą opłacanych gotówką) ich sprzętu wojennego. Na nominacje
generała Weyganda na polskiego wodza naczelnego czy szefa sztabu nie mogła sie
zgodzić, i nie zgodziła sie. Ale musiała sie zgodzić na mianowanie go doradcą
przy polskim szefie sztabu, pełniącym funkcje wodza naczelnego. Opinia
francuska wyobrażała sobie i dotąd sobie wyobraża, że generał Weygand, jako
"doradca" był doradcą,- którego' rady śą, jak w armiach kolonialnych,
w istocie bez zastrzeżeń przyjmowanymi rozkazami i ze to w istocie te jego rady
spowodowały zwycięstwo. W istocie rady generała Weyganda zostały przez generała
Rozwadowskiego odrzucone. Generał Weygand radził, by armia polska wycofała sie
na linie Wisły i Sanu, wytworzyła mocną linie obronną, ustaliła sie na tej
linii i dopiero wtedy przeszła do
planu generała
Rozwadowskiego, ale oszczędzający separatystyczne, wrogie Polsce rządy na
Litwie. O mało nie doszło w wyniku zarządzeń Piłsudskiego do katastrofy. Uratował
sytuacje Rozwadowski, rzucając 18 dywizje piechoty ze Słonima na flankę
bolszewicką, co zdecydowało o zwycięstwie. Bitwa nadniemeńska trwała od 22
września 1920 roku do -wliczając w to walki pościgowe - 5 października i była
całkowitym polskim zwycięstwem. Ale wojska bolszewickie nie zostały otoczone i
zniszczone lecz wycofały sie na wschód. Litwa, oczywiście nie została przez
wojska polskie zajęta.
Wkrótce potem
nastąpiło zawarcie rozejmu i pokoju. Oraz takie wydarzenia jak "Sprawa
Żeligowskiego", utworzenie Litwy Środkowej i próby niedopuszczenia do
przyłączenia Wilna i Wileńszczyzny do Polski.
Zwycięstwo polskie w
wojnie z bolszewikami osiągnięte zostało nie przez Piłsudskiego, ale pomimo
poczynań Piłsudskiego.
Wymaga tu
napiętnowania przywłaszczanie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego
1 poparcie jego uroszczeń. przez służący mu aparat propagandowy.
Piłsudski niemal od
pierwszej chwili po zakończeniu wojny głosił pogląd, źe to on, a nie
Rozwadowski bolszewików pobił, że on był autorem planu bitwy, oraz, że
rozstrzygającym składnikiem zwycięstwa nad bolszewikami nie była bitwa
warszawska, ale jego pochód znad Wieprza (jego żona, powtarzając z pewnością
słowa meźa, pisze w swoich pametnikach, że "bitwa warszawska (została)
rozpoczęta 16 sierpnia", to znaczy właśnie wtedy, gdy już była ukończona)
I ona i jego aparat propagandowy gniewają sie na określenie "cud nad
Wisłą", uważają bowiem, ze to nie Pan Bóg dał Polsce zwycięstwo, ale tylko
Piłsudski. Ale Piłsudski zrobił cos jeszcze gorszego niż przypisywanie sobie
zasługi zwycięstwa, która należała sie nie jemu. Po wypadkach majowych uwięził
generała Rozwadowskiego (oraz generała Zagórskiego) i trzymał go rok w
wiezieniu - na Antokolu w Wilnie, - oskarżając go oszczerczo o nadużycia
pieniężne. Oczywiście oskarżenie to było wyssane z palca. Gdy gen. Rozwadowski
został zwolniony z wiezienia i musiał sie zameldować u Piłsudskiego, ten
przyjął go w sposób niegrzeczny i powiedział miedzy innymi, do stojącego
generała Rozwadowskiego, siedząc rozwalony na kanapie: "Ale bitwę o
Warszawę w roku 1920 ja wygrałem, nie Pan". Rozwadowski umarł w nieco
więcej niż w rok po tej rozmowie, dnia 18 października 1927 roku. Istnieją
autorzy, którzy podejrzewają, że został on otruty, jakąś powoli działającą
trucizną, daną mu, być\może, jeszcze w wiezieniu albo w drodze z wiezienia w
Wilnie do Warszawy. Miedzy Innymi-podejrzenia takie wypowiadał lekarz płk.
Szarecki. Rodzina generała chciała dokonać pośmiertnie sekcji zwłok, ale władze
nie pozwoliły na to. Osobiście, nie mogę mieć w tej sprawie zdania wobec braku
dowodów w jednym czy drugim kierunku. Generał Zagórski, który jechał wraz z
gen. Rozwadowskim z wlezienia w Wilnie do Warszawy, zaginął bez wieści z
106
przeciwnatarcia.
Generał Rozwadowski nie dopuścił do cofnięcia sle na te rzeki (a wiec
opuszczenie Lwowa) 1 stoczył zwycięska bitwę na wschód od tych rzek. Generał
Weygand lojalnie podporządkował sle decyzjom generała Rozwadowskiego 1 był
pomocny w wykonaniu tego planu, zwłaszcza na odcinku 5-tej armii generała
Sikorskiego.
Generałowi Weygandowi
należy sie jednak polska wdzięczność za okazana Polsce gotowość osobistej
pomocy i za udział w polskim dowództwie.
Fakt,
że z polskiej strony broniony jest pogląd, że to Piłsudski był zwycięzcą w
bitwie warszawskiej sprawia, iż Francuzi, widząc, że Polacy bronią teorii w
sposób oczywisty nieprawdziwej, skłaniają sie do przyjęcia teorii wydającej sie
jakby jej odwrotnością, mianowicie teorii o, głównej roli generała Weyganda.
Nazwisko i rola generała Rozwadowskiego są nauce francuskiej prawie nieznane.
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 106 - 116.
[Książka J.
Giertycha, O Piłsudskim, na charakter
popularyzatorski. Autor nie zaopatrzył jej -- jak inne swoje dzieła -- w szereg
przypisów źródłowych i komentarzy. Jest zwięzła, by była tania, i by była
łatwiejsza w czytaniu. Na str. 3 Autor dodał taki przypisek: Kto chce poznać
dzieje Piłsudskiego dokładniej, winien zapoznać się z książkami obszerniejszymi
i o charakterze źródłowym i o naukowej dokumentacji. Także i z moimi.
Wymieniłbym z tych ostatnich rozdziały dotyczące Piłsudskiego, w książce
„Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936. „Rola dziejowa Dmowskiego”, Chicago, tom
I, 1968. Józef Piłsudski 1914-1917”, Londyn tom I 1979, tom II 1982.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920 roku”, Londyn 1984. „Kulisy powstania
styczniowego”, Kurytyba, 1965 i liczne mniejsze rozprawy, zwłaszcza w
„Komunikatach Towarzystwa im. Romana Dmowskiego”, Londyn, tom I 1970/71, tom II
1979/80.]
JEGO DYKTATURA, A POTEM POŁ-DYKTATURA W LATACH 1918-1922
W
dniu 14 listopada 1918 roku mianowana przez Niemców Rada Regencyjna rozwiązała
się i przekazała Piłsudskiemu swoją władze. Od owej chwili Piłsudski
został w Polsce dyktatorem. Jeden z członków Rady Regencyjnej oświadczył, że
intencją tej Rady jest obdarzyć Piłsudskiego władzą dyktatorską. Nowoobrany
sejm zebrał się w dniu 10 lutego 1919 roku. Od tego dnia władza Naczelnika
Państwa uległa ograniczeniu na rzecz Sejmu, to znaczy obranego przedstawicielstwa
narodowego. Tak więc nieograniczona władza dyktatorska Piłsudskiego,
ustanowiona, pośrednio przez Niemców, trwała od 14 listopada 1918 do 10 lutego
1919 roku, czyli przez 3 miesiące bez 4 dni. Ustanowiła ona wiele faktów w
życiu polskim, które pozostały w mocy także i potem.
Ale
także i po obraniu i zebraniu się Sejmu rola już nie w pełni dyktatorska, ale w
każdym razie pół-dyktatorska Piłsudskiego nie uległa skasowaniu. Jest nieprawdą
twierdzenie, że czas urzędowania Sejmu Ustawodawczego w Polsce był okresem
"sejmowładztwa". Był to okres pół‑dyktatury Piłsudskiego, tylko
w pewnym stopniu ograniczonej przez Sejm.
Piłsudski
miał przez cały ten czas w swoich rękach dwie szczególnie ważne funkcje: głowy
państwa i wodza naczelnego. Ta ostatnia funkcja miała szczególne znaczenie ze
względu na to, że toczyła się wojna, a więc ten, kto dowodził wojskiem,
posiadał szczególnie wielkie uprawnienia nadzwyczajne, decydował o wielkiej
ilości nominacji, o wielu sprawach gospodarczych i finansowych, o wielu
sprawach dotyczących polityki zagranicznej. Szczególnym uprawnieniem Piłsudskiego
była jego wyłączna dyktatorska władza nad Ziemiami Wschodnimi. Zarządził on na
wiosnę 1919 roku, poza Sejmem, a drogą wydania samemu indywidualnej, osobistej
odezwy jako Naczelnik Państwa, że Ziemie Wschodnie byłego zaboru rosyjskiego
(t.j. ziemie poza Królestwem Kongresowym i okręgiem Białostockim) nie będą
uważane za część Polski, lecz tylko za obszar przez Polskę okupowany. Ustanowił
on "Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich", na czele z masonem, Jerzym
Osmołowskim, nie podlegający polskiemu rządowi, lecz tylko Naczelnemu Dowództwu
wojskowemu, to znaczy sobie. Chciał także ustanowić taki zarząd okupacyjny, nie
podlegający rządowi, lecz Naczelnemu Dowództwu w Galicji Wschodniej, ale tego
zrobić nie zdołał.
Trzeba
pamiętać, że stając się głową państwa i naczelnym wodzem, Piłsudski nie
obejmował urzędów już skrystalizowanych, mających swoje tradycje i od dawna
obsadzonych przez mnóstwo ludzi, wyrażających te tradycje, ale rozpoczął swoją
działalność w próżni, bez żadnego ustalonego porządku, z którym musiałby się
liczyć. Musiał wprawdzie z natury rzeczy liczyć się z ogólną sytuacją światową
i z osiągniętym przez obóz antyniemiecki zwycięstwem wojennym, także i z nastrojami
i uczuciami polskiego narodu. Miał jednak w ciągu trzech miesięcy swojej
dyktatury, niezmiernie wiele swobody w ustalaniu w Polsce dogodnego mu
porządku. Mógł mianować swoich ludzi na całe mnóstwo stanowisk w aparacie
państwowym. Mógł stworzyć cały szereg faktów, dokonanych i ustanowić szereg
obowiązujących zasad politycznych w polskim porządku politycznym i
administracyjnym. Szczególnie wielkim i trwałym jego osiągnięciem było
ustanowienie ordynacji wyborczej, wedle której miały być dokonane zapowiedziane
wybory do Sejmu i która stała się zasadą, w praktyce obowiązującą także i w
latach następnych. Ordynacja wyborcza została wprowadzona przez mianowany przez
Piłsudskiego rząd Moraczewskiego, dekretem Piłsudskiego z dnia 28
listopada 1918 roku. Aby zmniejszyć cechę samowolności tego dekretu, dekret ten
został oparty na projekcie, opracowanym jeszcze pod okupacją niemiecką przez
ciało społeczne t.zw. Biuro Pracy Społecznej, złożone z ludzi bezpartyjnych.
(Członkiem tego biura był także i Zygmunt Chrzanowski, uchodzący za narodowca,
w istocie związany z obozem narodowym tylko bardzo luźno). Biuro to w swych
projektach powodowało się doktrynerskimi poglądami o sprawiedliwości i o
uwzględnieniu wszystkich, choćby szczupłych liczebnie, prądów umysłowych, a nie
rozumiało politycznej potrzeby zorganizowania mocnego i sprawnego aparatu państwowego,
także i sprawnego wyrażającego główne prądy opinii publicznej Sejmu.
Istotą
systemu, jaki dekret Piłsudskiego i będący wykonawcą jego dążeń, socjalistyczny
gabinet Moraczewskiego, wprowadził, była zasada proporcjonalności wyborów.
Wedle tej zasady okręgi wyborcze były bardzo duże, a w każdym okręgu wybierano
całą grupę posłów, po kilku lub kilkunastu, przy czym głosy dzielono
proporcjonalnie, między różne partie, w zależności od ilości głosów, jakie na
nie padły. Wskutek tego także i całkiem małe partie mogły wybrać posłów do
Sejmu. Przy systemie jednomandatowym w każdym okręgu wybiera się tylko jednego,
posła, tego, który zebrał największą ilość głosów. W systemie tym, duża partia,
mająca większość w każdym okręgu, zdobywała wszystkie lub przeważną część
mandatów, natomiast głosy tych, którzy głosowali na małe partie, ulegały
zmarnowaniu, lub wybierały niewielką liczbę posłów tam, gdzie miały szczególnie
wielkie wpływy.
Z
punktu widzenia teoretycznej sprawiedliwości jest oczywiście lepiej, by głosy
oddane na małe partie się nie marnowały. Ale wybory do sejmu nie mają za
zadanie zabezpieczenie sprawiedliwości dla małych partii (które mogą głosić
swoje poglądy w gazetach i książkach, a także i w Sejmie przez jednego czy
kilku posłów, których zdołały wybrać), lecz wybranie takiego Sejmu, który
wyrażałby poglądy i dążenia przeważającej części narodu, i który powołałby
rząd, odpowiadający tym dążeniom i uczuciom, a sprawujący władze w sposób
stały, najczęściej przez długie lata i wskutek tego mogący przeprowadzić w
każdej dziedzinie jakąś systematyczną, obliczoną na długie lata politykę.
Zadaniem Sejmu nie jest danie pola sprzecznym dążeniom, ale jest zapewnienie
stałych rządów i umożliwienie systematycznej polityki temu kierunkowi, który ma
w narodzie przewagę. Sejmy (parlamenty), w których jest wiele stronnictw,
zwykle nie posiadają stałej większości i stwarzają warunki do ciągłych zmian
rządów i kierunku polityki w wyniku dochodzenia do skutku co raz to innych
koalicji międzypartyjnych, chwilowych kompromisów i ciągłych sporów i wahań.
Zwłaszcza, że w małych partiach dochodzą często do głosu ludzie, którzy nie
myślą o kierowaniu państwem, bo nie mają po temu szans, ale powodują się
względami małostkowymi i intrygami osobistymi. W rozdrobnionych parlamentach
panuje skłócenie i brak politycznej stałości.
W
wielu, krajach nie ma po dziś dzień proporcjonalnego systemu wyborów, mimo, że
od ustanowienia dekretem Piłsudskiego tego systemu w Polsce minęło już (w
chwili, gdy pisze te słowa) 68 lat. Takim krajem jest na przykład Wielka
Brytania, przecież kolebka ustroju parlamenttarnego. Poza jednostkami bez
wpływu, nikt w Wielkiej Brytanii (Anglii, Szkocji, Walii i Północnej Irlandii)
nie myśli o wprowadzeniu tu proporcjonalnego systemu wyborów. W chwili obecnej
rządzi Wielką Brytanią już od szeregu lat partia konserwatywna (prawicowa),
która w wyborach nie uzyskała większości głosów, ale dzięki jednomandatowemu
systemowi wyborów zdobyła znaczną większość mandatów poselskich. Inne partie w
parlamencie, choć zdobyły razem większość głosów, dalekie są od większości
mandatów poselskich. Są to dwie wielkie partie: socjaliści i koalicja
centrowa, w której przeważają liberałowie, oraz kilka partyjek lokalnych, takich
jak nacjonaliści walijscy i szkoccy oraz partia ogólnokrajowa, ale nie mająca
ogólnego wpływu, którą są komuniści. Dzięki temu, jedna, rządząca partia, jest
u władzy w sposób nieprzerwany od szeregu lat i mogła przeprowadzić w sposób
systematyczny jedną i tę samą politykę, a wiec stoczyć zwycięską wojnę z
Argentyną o wyspy Falklandzkie (Malwiny), załatwić w układzie z Chinami sprawę
nie dającego się obronić Hong Kongu, załatwić szereg spraw z dziedziny polityki
wewnętrznej, utrzymać kurs waluty brytyjskiej i nie dopuście do inflacji.
Natomiast nie zdołała zmniejszyć bezrobocia. Gdy przyjdzie taka chwila, gdy
opinia publiczna brytyjska obróci się zdecydowanie przeciw konserwatystom i ich
polityce, jakaś inna partia, może socjaliści, a może liberałowie, zdobędzie
większość mandatów w parlamencie i znowu przez kilka lub kilkanaście lat będzie
mogła rządzić Wielką Brytanią w myśl założeń swojej polityki.
Intencją
Piłsudskiego przy narzuceniu Polsce dekretu proporcjonalnego systemu wyborów,
zaplanowanego przez doktrynerów z Biura Pracy Społecznej, było zapewne
pragnienie przeszkodzenia wybrania przez naród polski Sejmu, który byłby
jednolity i wyrażał przeważające dążenia tego narodu; było rozproszkowanie
Sejmu między drobne stronnictwa i uczynienie go przez to bezsilnym. Było także
umożliwienie Żydom i Niemcom zdobycie mandatów do Sejmu, co było w systemie
jednomandatowym trudne, wobec rozproszenia ludności żydowskiej i niemieckiej
w Polsce(1).
Piłsudski
zawiódł się jednak, spodziewając się, że Polacy wybiorą sejm rozproszkowany.
W wyborach odbytych 26 stycznia 1919 roku, które przeprowadzone były
tylko w Królestwie Kongresowym i w Zachodniej Galicji (gdzie indziej nie
przeprowadzono tych wyborów, z powodu, że toczą się tam działania wojenne),
największym stronnictwem okazali się narodowcy ("endecy"), którzy
wybrali 116 posłów, a którzy razem z pokrewnymi ugrupowaniami mieli 160 posłów.
Natomiast obóz Piłsudskiego, złożony głównie z socjalistów i lewicowych
ludowców zdobył 103 mandaty, w czym socjaliści 35. Było nadto w Sejmie w wyniku
tych wyborów 44 prawicowych ludowców (partia Witosa), którzy sprzyjali
narodowcom, oraz 10 Niemców i Żydów. W lipcu 1919 roku odbyły się wybory
dodatkowe w Poznańskiem i w kilku innych okręgach, w których wyborów dotąd nie
było. W rezultacie, ostateczny skład Sejmu ukształtował się tak, że szeroko
pojęty obóz narodowy (obóz Dmowskiego) miał w nim 210 mandatów, szeroko pojęty
obóz lewicowy (obóz Piłsudskiego) 121, ludowcy Witosa 44, Żydzi i Niemcy 12,
bezpartyjni 8. Tak wiec obóz narodowy przeciwny Piłsudskiemu miał w tym Sejmie
zdecydowaną przewagę. Miał on 210. mandatów, podczas gdy cała reszta Sejmu,
wliczając w to także i sprzyjających narodowcom ludowców Witosa, liczyła 185
posłów. (Razem z ludowcami obóz Dmowskiego miał 254 mandaty, obóz Piłsudskiego
bez ludowców, ale wraz z Niemcami i Żydami i z bezpartyjnymi 141 mandaty) Tak
więc przewaga narodowców była w Sejmie druzgocząca. Nie było w Sejmie wcale
rozdrobnienia politycznego. Sejm składał się z wyraźnej większości jednego
stronnictwa i z mniejszości złożonej z szeregu różnych partii, częściowo
będących w opozycji do większości, a częściowo nawet popierających tę
większość.
(Była
także w Sejmie grupa posłów, nie pochodzących z wyborów 1919 roku, lecz z wyborów
przedwojennych, głównie do parlamentu austriackiego, których przyjęto do Sejmu
jako reprezentujących okręgi, w których wciąż toczyły się działania wojenne.
Obecność ich nie wpływała jednak na ogólny obraz sytuacji).
Jest
zasadą w krajach o ustroju parlamentarnym, (zarówno republikach jak
monarchiach), że po każdych wyborach obejmuje w państwie władzę rząd stronnictwa,
które odniosło zwycięstwo w tych wyborach. To znaczy, że głowa państwa
(król, lub prezydent) powierza utworzenie rządu przywódcy największego w
parlamencie stronnictwa i mianuje go premierem. Ten premier dobiera sobie
członków rządu i głowa państwa mianuje ich ministrami. (Są to wyłącznie
członkowie stronnictwa, mającego w parlamencie większość. Albo też, jeśli owo
stronnictwo jest w parlamencie wprawdzie największe, ale nie ma
większości, to znaczy nie góruje liczebnie nad resztą stronnictw, wziętych
razem, są członkowie różnych stronnictw, mających razem większość, tworzących
koalicje i gotowych z sobą współdziałać).
Sejm
popełnił zaniedbanie, nie umieszczając tej zasady w sposób wyraźny w uchwalonej
przez siebie tak zwanej "Małej Konstytucji", czyli tymczasowej
ustawie, zastępującej konstytucje, dopóki nie zostanie ona uchwalona.
"Mała Konstytucja" powierzała mianowanie rządu Naczelnikowi Państwa,
z tym, że ma on czynić to "na podstawie porozumienia z Sejmem". Było
to określenie ogólnikowe i niejasne, które pozwalało Piłsudskiemu na mianowanie
rządów takich, jakich on chce, a nie jakich chce większość sejmowa. Po dokonaniu
"pro forma" jakichś rozmów z tymi, lub owymi posłami sejmowymi,
wcale niekoniecznie wyrażającymi wolę większości Sejmu, mianował on rząd wedle
własnego uznania.
Znamiennym
przykładem nieuznawania przez Piłsudskiego prawa większości sejmowej do
powoływania rządu był konflikt Piłsudskiego z Sejmem z czerwca i lipca 1922
roku. W dniu 6 czerwca Piłsudski udzielił dymisji rządowi Antoniego Ponikowskiego,
zresztą także będącego "rządem zaufania marszałka Piłsudskiego", a
nie wyrazicielem woli Sejmu - ale na jego miejsce nie mianował żadnego innego
rządu. Wobec tego, że Polska była przez szereg dni w ogóle bez rządu, Sejm
postanowił w dniu 16 czerwca wyciągnąć wniosek z sytuacji i uchwalił poprawkę
do "Małej Konstytucji" brzmiącą, że "Wyrazy «Naczelnik Państwa
powołuje» i wyrazy «Na podstawie porozumienia z Sejmem» interpretuje Sejm w ten
sposób, że inicjatywa w wyznaczaniu premiera należy z reguły do Naczelnika
Państwa i że w braku propozycji ze strony Naczelnika Państwa lub braku zgody ze
strony organu przez Sejm ustanowionego na osobę proponowanego kandydata, organ
ten (komisja główna) większością reprezentowanych głosów desygnuje
premiera".
Tak
więc Sejm nie ograniczył zasady, że to głowa państwa mianuje premiera i rząd,
nawet nie ustanowił zwykłej, demokratycznej zasady, że jest obowiązkiem głowy
państwa mianować premierem przywódcę największego stronnictwa, ale tylko
ustalił, że sejm może sam wyznaczyć premiera, gdy głowa państwa tego nie robi.
Ponieważ
Piłsudski w dalszym ciągu nie mianował premiera i rządu, po kilku dniach
"Komisja główna" Sejmu wyznaczyła na premiera Wojciecha Korfantego,
przywódcę "endecji". Korfanty wyznaczył osoby ministrów, członków
rządu. Rząd Korfantego miał zapewnioną, stałą większość w Sejmie.
Delegacja
"Komisji głównej" Sejmu zakomunikowała Piłsudskiemu swe uchwały.
Piłsudski przyjął tę delegację w gniewie, obrzucił ją wyrazami
nieparlamentarnymi i oświadczył, że "wyjdzie na ulice, kości będą
trzeszczały". Po kilku dniach, sam Korfanty udał się do Piłsudskiego,
przedstawiając mu listę członków nowego rządu. Piłsudski nie podpisał nominacji
tej listy. W dniu 28 czerwca mianował nowy rząd, pod premierostwem Artura
Śliwińskiego (który nie był posłem do Sejmu, ani wyrazicielem żadnego klubu
sejmowego, lecz był przeciwnikiem stronnictwa, mającego w Sejmie większość a
mianował go bez żadnego "porozumienia z Sejmem"). Sejm w dniu 7 lipca
uchwalił votum nieufności, to znaczy obalenie tego rządu. Piłsudski
odpowiedział na to mianowaniem - 31 lipca - rządu Juliusza Nowaka, znowu
mającego premiera nie będącego posłem sejmowym i nie mającego nic wspólnego z
większością sejmową.
Okres
istnienia Sejmu Ustawodawczego w Polsce (1919-1922) oskarżany jest o to, że był
okresem "sejmokracji", która rzekomo wyrażała się skłóceniem
stronnictw i zmianami gabinetów (rządów), spowodowanymi przez spory między
stronnictwami w Sejmie. Jest to zupełna nieprawda. W owych latach 1919-1922
Piłsudski ani razu nie mianował rządu, wyrażającego wolę większości sejmowej.
Było
w owym czasie osiem rządów. Pierwszy z tych rządów, Ignacego Paderewskiego był
mianowany przez Piłsudskiego jeszcze przed wyborami i nie był po wyborach
odwołamy, a przeciwnie, sprawował potem rządy przez prawie 11 miesięcy (16
stycznia - 9 grudnia 1919 roku). Był to rząd prawie czysto lewicowy i bardzo
podobny do rządu Moraczewskiego (niektóre osobistości w tym rządzie były te
same co w rządzie Moraczewskiego), ale jego premierem był Paderewski, polityk
bezpartyjny, w pewnym sensie zbliżony do "endecji", ale który z
"endecją" zerwał, zerwał także i z Komitetem Narodowym w Paryżu,
którego przedtem był członkiem i przerzucił się do obozu Piłsudskiego. To nie
Sejm, ale to Piłsudski w końcu obalił ten rząd.
Przez
następne około 6 miesięcy (13 grudnia 1919 roku - 9 czerwca 1920 roku)
urzędował w Polsce mianowany przez Piłsudskiego rząd Leopolda Skulskiego,
który poprzednio deklarował się jako narodowiec, ale teraz przeszedł do obozu
Piłsudskiego. Rząd ten miał charakter centrowo-lewicowy, choć zasiadał w nim,
jako minister skarbu, umiarkowany narodowiec, Władysław Grabski. Rząd ten
ustąpił na tle poróżnienia z nim grup lewicowych, na temat reformy rolnej,
w chwili, gdy załamał się już polski front na Ukrainie. (Armia generała
Rydza-Śmigłego opuściła Kijów w dwa dni po ustąpieniu tego rządu). Piłsudski
mianował na to miejsce rząd centrowy, trochę skłaniający się ku prawicy,
Władysława Grabskiego. Rząd ten urzędował tylko jeden miesiąc (23 czerwca do 24
lipca 1920 roku). W wyniku nowej sytuacji, wytworzonej przez niepowodzenia
wojskowe na Ukrainie, Piłsudski zmienił ten rząd mianując inny, mający oblicze
jeśli nie bardziej lewicowe, to bardziej chłopskie. Premierem jego został
Witos, wicepremierem socjalista Daszyński, zasiadali nadto w tym rządzie z
wybitniejszych ludzi Piłsudskiego Eustachy Sapieha jako minister spraw
zagranicznych (zastąpiony później przez zbliżonego do narodowców Konstantego
Skirmunta), Leopold Skulski, dotychczasowy premier, jako minister spraw
wewnętrznych, piłsudczyk gen. K. Sosnkowski jako minister spraw
wojskowych, Gabriel Narutowicz, późniejszy zamordowany prezydent, członek
stronnictwa ludowego Wyzwolenia, jako minister robót publicznych, Władysław Grabski,
narodowiec, jako minister skarbu, już jednak po kilku miesiącach zastąpiony
przez Jana Kantego Steczkowskiego, słynnego premiera z czasów Rady Regencyjnej,
który wsławił się hołdowniczą podróżą do cesarza Wilhelma niemieckiego i Karola
austriackiego w chwili, gdy było już jasne, że Niemcy przegrywali Wojnę, Juliusz
Poniatowski ze stronnictwa ludowego Wyzwolenie, jako minister rolnictwa. Rząd
ten został mianowany 24 lipca 1920 roku i urzędował (z małymi zmianami
niektórych osób) do 13 września 1921 roku, czyli rok i blisko 2 miesiące.
Trzy
wyżej wymienione rządy, Skulskiego, Grabskiego i Witosa, miały pozór rządów
parlamentarnych, gdyż premierzy tych rządów i większa cześć ich członków, byli
posłami do Sejmu, a Sejm zgadzał się na te rządy. W istocie były to rządy nie
tylko nie wyłonione przez większość sejmową, ale dążeniom tej większości w
dużym stopniu przeciwstawne. Mimo pozornego związania z Sejmem, nie były to
rządy Sejmu, lecz rządy Piłsudskiego.
Większość
sejmowa, złożona z narodowców nie przeciwstawiała się tym rządom i nie
zmierzała do rządów własnych, gdyż nie było to możliwe bez spowodowania ostrego
konfliktu z Piłsudskim. Polska, tocząca z Rosją wojnę, oraz nie mająca jeszcze
załatwionych spraw Górnego Śląska, Śląska Cieszyńskiego i Wileńszczyzny nie
mogła sobie pozwolić na okazanie rozdwojenia. Narodowcy już w styczniu 1919
roku zawarli z Piłsudskim ugodę (zawartą przez wymianę depesz 14 i 15 stycznia
między Dmowskim w Paryżu, a Paderewskim w Warszawie), polegającą na tym że
władze w Polsce będzie sprawować Piłsudski, a akcję zmierzającą do uzyskania
szczęśliwych dla Polski decyzji w traktacie z Niemcami, prowadzić będzie w
sposób nieskrępowany Dmowski. Także i po wyborach, które przyniosły najpierw w
przybliżeniu, w lutym, a potem w sposób stanowczy (latem), zwycięstwo obozowi
Dmowskiego, obóz ten pozwalał Piłsudskiemu manipulować w sposób swobodny Sejmem
i sprawować w Polsce władzę. Dopiero latem 1922 roku, gdy wojna z Rosją
była już ukończona i pokój zawarty, a sprawy górnośląska, cieszyńska i wileńska
tak czy inaczej załatwione, a zarazem, gdy Piłsudski posunął się w sposób
szczególnie jaskrawy ku zupełnemu nieliczeniu się z wolą większości sejmowej,
większość ta postanowiła upomnieć się o swoje prawo do powołania rządu
odpowiadającego jej woli jako sejmowej większości i przeprowadziła -
korzystając z faktu niemianowania przez Piłsudskiego żadnego rządu - uchwałę o
utworzeniu, pod premierostwem Wojciecha Korfantego, rządu o obliczu narodowym,
mającego za sobą znaczną, trwałą większość w Sejmie, o czym już wyżej pisałem,
a co spowodowało w ostatecznym wyniku rozwiązanie Sejmu i nowe wybory.
Muszę
tu jeszcze dodać, że gdy się okazało, że Piłsudski do powołania rządu,
wyrażającego wolę większości Sejmu i narodu nie dopuści, bardziej pojednawczo
wobec lewicy ustosunkowani członkowie większości sejmowej uznali za wskazane
wystąpić z klubu narodowego i potworzyć nowe kluby, usposobione centrowo i gotowe
się z centrum porozumieć. Wskutek tego, ściśle "endeckie"
ugrupowanie, jakim był Związek Ludowo Narodowy, przemianowany później na
Stronnictwo Narodowe, który w lipcu 1919 roku miał 145 członków, w czerwcu 1920
roku miał ich tylko 73, gdyż 25 jego członków utworzyło osobny klub
Chrześcijańskiej Demokracji, 40 jego członków, razem z niektórymi posłami
centrowymi utworzyło klub pod nazwą Narodowego Zjednoczenia Ludowego, a 13
posłów utworzyło klub mieszczański. Ale w chwili postanowienia utworzenia rządu
pod prezesurą Korfantego, okazało się, że wszyscy posłowie, obrani jako
narodowcy, idą razem.
Tak
więc, jak już wyżej napisałem, rządy Skulskiego, Grabskiego i Witosa miały
pozór rządów parlamentarnych. Urzędowały one razem rok i 9 miesięcy. (Przedtem
rząd Paderewskiego urzędował blisko 11 miesięcy). Po owym okresie Piłsudski
doszedł do wniosku, że nie potrzebuje już powoływać rządów robiących wrażenie
parlamentarnych i zaczął powoływać rządy, które były jawnie pozaparlamentarne,
a które określano nazwą "rządów zaufania marszałka Piłsudskiego".
Rządy te, których było cztery, urzędowały razem przez rok i 3 miesiące.
Pierwszym
z tych rządów był rząd Antoniego Ponikowskiego. Nie był to poseł do Sejmu. Był
to premier z woli niemieckich władz okupacyjnych, mianowany przez Radę
Regencyjną, jeszcze pod okupacją niemiecką, na wiosnę 1918 roku. Urzędował on
teraz w pierwszej fazie, przez około pół roku (19 września 1921 - 5 marca
1922). Rząd jego miał charakter przeważnie centrowy lub lewicowy, choć
ministrem spraw zagranicznych był w tym rządzie Konstanty Skirmunt, zbliżony do
narodowców. Rząd ten sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski Wilna i Wileńszczyzny,
jako zwykłego województwa, choć delegacja Sejmu wileńskiego tego chciała i nie
zgadzała się na podpisanie aktu przyznającego Wileńszczyźnie jakiegoś
"statutu", czyli najwidoczniej autonomii. W rezultacie większość
sejmowa obaliła ten rząd, udzielając mu votum nieufności. Piłsudski jednak
mianował na to miejsce nowy rząd, pod premierostwem tego samego Antoniego Ponikowskiego
i w składzie niemal identycznym z rządem, poprzednio obalonym.
Narodowa
większość sejmowa nie chcąc stwarzać sytuacji, że przyłączenie Wilna do Polski
napotyka na jakieś trudności, zgodziła się w końcu na rozwiązanie kompromisowe,
polegające na tym, że słowo "statut" zostanie w akcie przyłączenia
Wilna do Polski utrzymane, ale posłowie z Wilna umieszczą na końcu tego aktu
"post scriptum" stwierdzające, że słowo "statut" nie ma być
rozumiane jako nadanie Wileńszczyźnie autonomii, czy jakiejkolwiek innej formy
odrębności.
Piłsudski
utrzymał drugi rząd Ponikowskiego u władzy przez 3 miesiące (10 marca - 6 czerwca
1922 roku), poczym udzielił mu dymisji, nie mianując na jego miejsce żadnego
innego rządu. Wtedy większość sejmowa uchwaliła, że utworzony będzie rząd
prawicowy z Wojciechem Korfantym na czele, co już opisałem. Piłsudski odmówił
mianowania tego rządu i oświadczył, jak już napisałem, że "wyjdzie na
ulice i kości będą trzeszczały". W dniu 28 czerwca mianował rząd czysto
piłsudczykowski Artura Śliwińskiego (nie będącego posłem). Sejm obalił ten
rząd, udzielając mu votum nieufności. (Był on formalnie u władzy 9 dni, od 28
czerwca do 7 lipca 1922 roku). Na jego miejsce, Piłsudski mianował nowy rząd
pozaparlamentarny z Julianem Nowakiem, też nie członkiem Sejmu, na czele,
mający też cechę czysto piłsudczykowską, przeciwną większości sejmowej.
Równocześnie Piłsudski rozwiązał Sejm Ustawodawczy i rozpisał nowe wybory. Rząd
ten urzędował wiec 4 i pół miesiąca (31 lipca —14 grudnia 1922) i przeprowadził
nowe wybory.
Jest
oczywiste że czas urzędowania Sejmu Ustawodawczego (1919-1922) nie był okresem
sejmowładztwa, ale okresem pół‑dyktatury Piłsudskiego, tylko w małym
stopniu przez sejm ograniczonej. Jest zupełnym nieporozumieniem uważać, że
panował wtedy w Polsce parlamentaryzm. Jak już opisałem wyżej, nie było wtedy
w Polsce, ani jednego, choćby najkrócej urzędującego rządu, któryby był
naprawdę rządem parlamentarnym. Nie stało się to wskutek rozproszkowania sejmu
i braku w Sejmie większości - gdyż Sejm posiadał wyraźną większość - ale
wskutek niedopuszczania przez Piłsudskiego do tego, by utworzony został w
Polsce rząd wyrażający tę większość.
Przez
cały czas istnienia Sejmu Ustawodawczego Piłsudski zwalczał Sejm i był jego
niszczycielem. Tych kilku posłów sejmowych, których udało się Piłsudskiemu
wsunąć do Sejmu, jako członków kilku stronnictw sejmowych (głownie PPS - to
znaczy partii socjalistycznej, oraz lewicowych ludowców, noszących nazwę PSL
Wyzwolenia) było czynnikiem dezorganizacji Sejmu. To oni powodowali na
posiedzeniach Sejmu karczemne awantury, używali nieparlamentarnych wyrażeń,
starali się (bezskutecznie zresztą) doprowadzić w Sejmie do bójek, oraz –
oczywiście - bez ustanku popisywali się demagogią, nieuzasadnionymi atakami na
innych posłów, wyzwiskami i wyssanymi z palca oskarżeniami.
Sejm
Ustawodawczy atakowany jest dzisiaj przez lewicową publicystykę historyczną
jako rzekomo skłócony i politycznie bezradny i nieudolny. Jest to ocena
niesłuszna i krzywdząca. Aby ją skorygować przytoczę ocenę profesora
uniwersytetu lwowskiego Stanisława Głąbińskiego z jego pamiętników. Że profesor
Głąbiński jest kompetentnym znawcą życia parlamentarnego świadczy jego
życiorys. Był on członkiem polskich Sejmów i Senatów przez cały prawie czas
niepodległości, od roku 1919 do 1938-go. Był w Polsce ministrem i
wicepremierem. Za czasów zaborczych był posłem do parlamentu austriackiego w
latach 1902-1918, a w latach 1907-1911 był prezesem Koła Polskiego w tym
parlamencie. W łatach 1910 i 1911 był członkiem austriackiego rządu, jako minister
kolei. Umarł w roku 1943, już jako człowiek 81-letni na wygnaniu w Rosji, po
długim pobycie w sowieckim wiezieniu. Nie można mu więc odmówić
parlamentarnego i w ogóle politycznego doświadczenia.
Napisał
on o pierwszym polskim Sejmie co następuje: "Sejm ten, przeważnie
chłopski, położył podwaliny pod faktyczne zjednoczenie Polski pod względem
politycznym, finansowym i szkolnym, nie mamy też żadnej dziedziny
ustawodawczej, w której by nie było potrzeba nawiązywać do prac pierwszego
Sejmu. Sejm ten (...) uchwalił marcową konstytucję Rzeczypospolitej i statut
organiczny dla Śląska Górnego, ratyfikował uchwały konferencji pokojowej w
Wersalu i sojusz z Francją oraz szereg traktatów zagranicznych, odbudował
częściowo wielkie połacie kraju, zniszczone wojną oraz zniszczone koleje i inne
budowle publiczne, dał pobudkę do budowy drugiego portu morskiego Polski w
Gdyni, stworzył jednolitą armię polską; w ogólności więc pomimo swoich, wad i
braków zasługuje na inną ocenę, aniżeli jej doznał wśród chaosu partyjnych walk
i demagogicznych haseł.
Sejm
ten był przeważnie sejmem chłopskim jako wierny wyraz opinii i dążeń panujących
w okresie wyborczymi. (…) (Także i) chłopi radykalni, prócz niechęci do «panów»
i pożądania ich obszarów ziemskich byli zwolennikami własności i ładu
społecznego. Także wśród wybranych chłopów większość miała zapatrywania
katolickie i narodowe (...) Sejm jako całość mimo podziału na stronnictwa i
kluby, miał wybitnie charakter polski (...). Wszyscy posłowie Polacy byli
przywiązani do państwa i pragnęli jego dobra, nie było w Sejmie zakapturzonych
wrogów, jacy się później pojawili w postaci posłów ukraińskich, godzących w
całość terytorialną Rzeczypospolitej. (...) Sejm miał także dwie zalety. Przede
wszystkim był pilnym, (...). Posiedzenia pełnego Sejmu odbywały się zwykle z
dnia na dzień, oprócz wieczornych posiedzeń komisyjnych. (...) Za wielką
zasługę tego sejmu poczytać należy jego twarde trzymanie się idei jednolitego
państwa polskiego wbrew wszelkim doktrynom federacyjnym. (...) Nie chcą tego
zrozumieć ukrainofile, ale zrozumiał to lud polski w sejmie ustawodawczym i
poszedł tak w tej sprawie, jak w sprawie jednolitej armii polskiej za głosem «endeków».
Ideał nowej «narodowościowej» Austrii w państwie polskim nie przemówił ludowi
polskiemu do przekonania"
Trzeba
zresztą stwierdzić, ze pomimo przewagi liczebnej chłopów w Sejmie, 30 procent
posłów do Sejmu miało wykształcenie uniwersyteckie.
-----------------------------
(1) W wyborach pierwszego Sejmu
Niemcy wybrali 2 posłów, Żydzi 10 posłów. W systemie jednomandatowym Żydzi
mogliby obrać tylko kilku posłów w miejscach, gdzie żyli w wielkich skupieniach
np. w Żydowskiej dzielnicy Warszawy. Niemcy nie mieliby w ogóle szans.
Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem
własnym, strony 116-133.
Piłsudski
spodziewał się, że po rozwiązaniu Sejmu obranego w roku 1919 (Ustawodawczego)
nowy Sejm, obrany w roku 1922-im, w innej już ogólnej sytuacji, zapewni mu
pełne zwycięstwo i na nowo pozwoli mu stać się w Polsce już nie
półdyktatorem, ale pełnym dyktatorem. Zawiódł się jednak. Wyborów nie wygrał.
Wybory te
przyniosły dziwny rezultat. W społeczeństwie polskim przyniosły pełne zwycięstwo
przeciwnikom Piłsudskiego, mianowicie głównie szeroko pojętemu obozowi
narodowemu, z udziałem prawicowego odłamu ludowców (partii Witosa). Ale w
wyborach tych, wobec zakończenia wojny i zawarcia pokoju i znalezienia się w
granicach Polski Ziem Wschodnich i Galicji Wschodniej, w których żyła liczna
ludność ruska (ukraińska) i białoruska, a ponadto wobec tego, że
z Rusinami i Białorusinami połączyły się grupy ludności niemiecka i
żydowska, żyjące w Polsce centralnej i zachodniej, pojawiła się w Sejmie liczna
reprezentacja "mniejszości narodowych". Owe mniejszości narodowe
utworzyły jeden wspólny blok wyborczy, w istocie antypolski. Przewodzili temu
blokowi, głównie Żydzi, w mniejszym stopniu Niemcy. Dzięki temu, że partie
polityczne wszystkich czterech głównych mniejszości narodowych głosowały na
jedną listę, uzyskały one wielką liczbę mandatów. (Przywódcą Bloku Mniejszości
Narodowych został polityk żydowski, wielki wróg Polski, późniejszy polityk w
republice izraelskiej Icchok Grünbaum vel Grynbaum. Dużą role odgrywali w tym
ugrupowaniu, wśród Niemców, późniejsi hitlerowcy, a wśród Ukraińców skrajne
grupy zaciekłych wrogów Polski). W sejmie Blok Mniejszości Narodowych opowiadał
się po stronie Piłsudskiego i lewicy. Tak więc wśród posłów narodowości
polskiej obóz prawicy miał druzgocącą większość, ale wśród ogółu posłów siły
prawicy z Jednej strony, a polskiej lewicy łącznie z mniejszościami narodowymi
były, nie licząc ludowców Witosa niemal równe.
Obóz prawicy,
to znaczy obóz Dmowskiego miał w Sejmie 187 mandatów (z czego dwa kluby
prawicowe, Związek Ludowo Narodowy Głąbińskiego, Seydy, Stanisława Grabskiego,
księdza Lutosławskiego, Zamorskiego, Czetwertyńskiego, Zdziechowskiego i
innych, 98 posłów oraz stronnictwo Chrzęścijańsko-Narodowe Dubanowicza i
Strońskiego, 17 posłów, a skłaniająca się ku prawicy chrześcijańska Demokracja
Korfantego i Chacińskiego 44 posłów i Narodowa Partia Robotnicza 18 posłów)
Lewica 97 mandatów (z czego PPS 41, PSL Wyzwolenie 48, PSL Lewica - grupa
Stapińskiego - 2, Radykalne Stronnictwo Chłopskie ks. Okonia - 4, komuniści 2).
Centrowe ugrupowanie PSL Piasta, czyli prawicowych ludowców, którym przewodził
Witos 70 posłów. Mniejszości narodowe 87 posłów w czym Żydzi 35, Ukralńcy 25,
Niemcy 16, Białorusini 11, Bezpartyjni 3. Razem szeroko pojęta prawica 187,
szeroko pojęta lewica 97, partia ludowcowa Witosa 70, mniejszości narodowe 87,
bezpartyjni 3. Ale także i łącznie z mniejszościami narodowymi obóz
Piłsudskiego nie miał w nowoobranym Sejmie większości: lewica łącznie z mniejszościami
miała w Sejmie 184 posłów, prawica łącznie z partią Witosa 257 posłów.)
Piłsudski
spodziewał się, że wybory przyniosą mu druzgocącą większość i że Sejm przejdzie
do porządku nad uchwaloną przez poprzedni Sejm konstytucją i że nie tylko
obierze go na głowę państwa, ale także udzieli mu uprawnień o charakterze
dyktatorskim. Ale było jasne, że Sejm nie obierze go na prezydenta
Rzeczypospolitej, nawet takiego, który miałby tylko uprawnienia przyznane mu
przez konstytucje. W tych warunkach, nie zamierzał nawet na Prezydenta kandydować.
Natomiast postanowił Sejm i konstytucję obalić i stać się w Polsce dyktatorem
nie konstytucyjnym.
Naogół nie
wiedziano o tym w Polsce miedzy wojnami. Ale liczne fakty, ujawnione już po
wojnie, głównie drogą ogłoszenia na emigracji wspomnień tych, którym różne
zakulisowe informacje były znane, sprawiły, że stało się rzeczą wiadomą, iż
Piłsudski w roku 1922 i 1923 usiłował zdobyć w Polsce władzę dyktatorską drogą
rewolucyjnego przewrotu, co mu się nie udało, ale co jednak osiągnął w maju
1926-go roku drogą zamachu stanu i krótkiej wojny domowej.
Do powodzenia
jego zamierzeń przyczyniły się w niemałym stopniu błędy popełnione przez zbyt
zaufaną w sobie większość sejmową. Wprawdzie tuż przedtem prawica i obóz
ludowców Witosa działały w zgodnym porozumieniu: przy wyborze marszałków Sejmu
i Senatu oba obozy głosowały na wspólnych kandydatów i obrały ludowca Rataja w
Sejmie (252 głosami przeciwko 177 głosom na kandydata lewicy) i narodowca
Trąmpczyńskiego w Senacie. Ale zaraz potem w głosowaniu (łącznym Sejmu i
Senatu) na prezydenta Rzeczypospolitej narodowcy i ludowcy nie wysunęli
wspólnego kandydata. Narodowcy wysunęli kandydaturę hrabiego Maurycego Zamoyskiego,
który był wówczas posłem (ambasadorem) w Paryżu. Ludowcy wysunęli kandydaturę
Stanisława Wojciechowskiego. Gdy przy kolejnych głosowaniach kandydatury, które
uzyskały najmniej głosów odpadały, zostało w końcu tylko dwóch kandydatów:
Zamoyski i Narutowicz. Ludowcy Witosa ostatecznie zdecydowali się rzucić swe
głosy na Narutowicza. W rezultacie Zamoyski uzyskał 227 głosów (wszystko głosy
polskie), a Narutowicz 289 głosów (w czym 186 głosów polskich i 103 głosy
żydowskie, ukraińskie, niemieckie i białoruskie),
przy czym 27 posłów (Narodowej Partii Robotniczej) wstrzymało się od
głosowania. Tym sposobem obrany został Narutowicz.
Było ze strony
narodowców wielkim błędem, ze wysunęli kandydaturę Zamoyskiego. Wprawdzie był
to kandydat znakomity: był to jeden z najmądrzejszych, patriotycznych a umiarkowanych
polityków jego epoki. Był to także człowiek wielkiej zasługi. To pod jego
osobistą gwarancją finansową uzyskana została od rządów francuskiego i
angielskiego pożyczka, która umożliwiła działalność Polskiego Komitetu
Narodowego w Paryżu. Zamoyski był w czasie wojny wiceprezesem tego Komitetu i zastępował
prezesa Romana Dmowskiego w chwilach jego nieobecności, co było szczególnie
ważne w chwilach, gdy Dmowski przebywał w Ameryce, a wojna właśnie się
kończyła. Dokonał on w tym charakterze kilka decydujących historycznych
rozstrzygnięć i zarządzeń. Jego obiór byłby demonstracją ścisłych związków
Polski z obozem antyniemieckim w polityce europejskiej. Zarazem
uczyniłby w Polsce głową państwa człowieka wysoce doświadczonego, sprawiedliwego
i szlachetnego.
Ale miał on
Jedną wadę: był najbogatszym Polakiem, hrabią, ordynatem ordynacji zamojskiej.
Kandydatura Jego była nie do przyjęcia dla większości członków stronnictwa
ludowego Piast, którzy byli dobrymi Polakami i patriotami, ale jednak nie byli
wolni od chłopskich uprzedzeń i nie mogli się pogodzić z myślą, że głową
państwa w Polsce będzie hrabia i najwybitniejszy w Polsce
"obszarnik".
Witos osobiście
byt zwolennikiem obrania Zamoyskiego na Prezydenta Rzeczypospolitej. Wiemy o
tym z ogłoszonych po wojnie jego pamiętników. Narodowcy w Sejmie przypuszczali,
że gdy się okaże, że istnieje tylko wybór miedzy hrabią Zamoyskim, a kandydatem
lewicy, masonem i ateistą (zresztą osobiście człowiekiem szlachetnym i
politycznie doświadczonym), chłopi z partii Witosa zdecydują się na poparcie
hrabiego Zamoyskiego. Stało się jednak inaczej. Rzucili oni swoje głosy na
Narutowicza. Został on wskutek tego obrany.
Stworzyło to
nieoczekiwaną sytuacje. Delegacja ludowców z Witosem na czele, udała się do
Narutowicza z prośbą, by jednak wyboru nie przyjął. Narodowcy urządzili szereg
manifestacji ulicznych, z nich największą w sam dzień zapowiedzianej przysięgi
prezydenta w Sejmie, głównie ze studentów, wzywających Narutowicza, by odmówił
przyjęcia urzędu Prezydenta na tej zasadzie, że ma przeciwko sobie większość Polaków,
a został wybrany dzięki poparciu Żydów, Niemców i separatystów ruskich.
Narutowicz odmówił zastosowania się do tych apelów. Osobiście nie chciał być
Prezydentem, uważał jednak, że byłoby z jego strony tchórzostwem uchylić się od
włożonego na niego przez Sejm i Senat zadania. Wybór przyjął i przysięgę
prezydencką złożył. Stał się więc prawomocnym prezydentem. Przyjęli to do
wiadomości też i jego przeciwnicy. Prezes Klubu Narodowego w Sejmie, Głąbiński
złożył mu wizytę i zadeklarował w imieniu sejmowej prawicy lojalną, polityczną
współprace.
Powstała
sytuacja, która stworzyła dla Piłsudskiego warunki do zrobienia zamachu stanu
i objęcia w Polsce władzy wbrew większości polskiego narodu. Piłsudski
był w istocie przeciwnikiem
Narutowicza i nie życzył sobie zostania przez niego prezydentem. Ale polski
ogół tego nie wiedział, Prezydentem został człowiek, który robił wrażenie
przywódcy obozu Piłsudskiego i mniejszości narodowych, a doszedł do
władzy wbrew woli większości polskiego społeczeństwa.
Pozwoliło
to na operację polityczną Piłsudskiego, polegającą na tym, że opozycja
przeciwko prezydenturze Narutowicza wyrazi się w morderczym zamachu na
Narutowicza - i w wywołaniu przez to takiego oburzenia opinii publicznej, że
porządek legalny, polegający na uchwalonej przez sejm konstytucji i dokonanych
wyborach sejmowych, zostanie zmieciony z powierzchni życia i na miejsce tego
konstytucyjnego porządku pojawi się rola dyktatora - pacyfikatora, który
zaprowadzi w Polsce porządek i ukróci wywołane oburzeniem objawy anarchii.
Tym pacyfikatorem będzie Piłsudski.
Do takiego toku
wydarzeń potrzeba było tylko jednego: by Narutowicz został zamordowany.
I to zamordowany koniecznie przez "endeka".
Taki
"endek" został znaleziony. Nie był on członkiem żadnej
"endeckiej" organizacji, ale znany był z tego, że miał
"endeckie" poglądy. A był dość niezrównoważony i nieodpowiedzialny, a
na swój sposób odważny. Był on byłym urzędnikiem Oddziału II Sztabu
"Dwójki", a więc ludzie z obozu Piłsudskiego znali go i mieli do
niego łatwy dostęp. To nie "endecy", to ludzie z obozu Piłsudskiego
namówili go do tego, by się dołączył w sposób czynny do protestu przeciwko
obraniu w Polsce głowy państwa przez Niemców, Żydów i separatystów ukraińskich,
oraz polską lewicową mniejszość, wbrew woli polskiej większości - i by swój
protest poparł zabiciem niefortunnego wybrańca.
Człowiekiem tym
był malarz i literat, Eligiusz Niewiadomski.
Zabójstwo
zrobiło w Polsce wstrząsające wrażenie. Wydawało się ono dalszym ciągiem demonstracji
ulicznych sprzed kilku dni, które wzywały Narutowicza, do nie przyjęcia wyboru,
a których Narutowicz nie usłuchał.
W Polsce w ciągu jej blisko tysiącletniej
historii nie było wypadku królobójstwa. Zabicie prawowitej głowy państwa było w
odczuciu moralnym polskiego społeczeństwa straszliwą zbrodnią. W
przeciwieństwie do niektórych innych narodów i państw, gdzie zabijanie królów i
prezydentów było zjawiskiem częstym (np. w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdzie
trzej prezydenci zostali zamordowani jeszcze przed Narutowiczem w Polsce -
Lincoln w 1865 roku, Garfield w 1881 i Mackinley w 1901, a jeszcze jeden,
czwarty, Kennedy później niż Narutowicz, bo w roku 1963, - w Rosji nie licząc
czasów dawniejszych, car Paweł I zamordowany przez spiskowców w 1801 roku,
a car Aleksander II zamordowany przez rewolucyjnego zamachowca w
1881-szym) w Polsce nigdy królobójstwa nie było, jeśli nie liczyć zabójstwa
popełnionego przez wrogów Polski, np. Przemysława II zamordowanego w 1296 roku
przez Brandenburczyków.
Zabójstwo
prezydenta Narutowicza wywołało w Polsce powszechne oburzenie. Dla stronników
Narutowicza było ono dowodem zbrodniczej politycznej nietolerancji. Dla
stronnictw centrowych, a także i dla wielu członków prawicy było aktem,
odstręczającym od jakiegokolwiek współdziałania z rzekomymi sprawcami
zabójstwa, "endekami" i burzącym solidarność prawicy i centrum. Ale
i dla samej prawicy, a w szczególności dla jej głównego trzonu,
"endeków", zabójstwo Narutowicza było nie tylko wydarzeniem
politycznie kłopotliwym, ale i powodem niejakich wyrzutów sumienia.
Zastanawiano się, czy propaganda przeciwko Narutowiczowi jeszcze przed złożeniem
przez niego prezydenckiej przysięgi nie była zbyt gwałtowna i czy to nie ta
propaganda wywarła wpływ podburzający na niezrównoważonego zabójcę. Narodowcy
skłonni byli ulegać, jeśli nie mniemaniu, to podejrzeniu, że przecież jednak
obóz narodowy jest w pewnym stopniu winien tego zabójstwa, bo było ono skutkiem
zwróconej przeciwko Narutowiczowi propagandy. Przez cały okres międzywojenny
obóz narodowy nie tylko stał pod pręgierzem oskarżających go przeciwników, ale
i sam w pewnym stopniu miotany był wątpliwościami czy nie ponosi odrobiny
winy za zbrodnie człowieka, który się deklarował jako narodowiec, a więc za
którego należało jakoś poczuwać się do współodpowiedzialności. Co więcej,
byli także i tacy narodowcy - najskrajniejsi - którzy uważali, że co się
stało, to się stało i nie trzeba się od tego odżegnywać, a przeciwnie trzeba
popełniony czyn wziąć na swój rachunek, jako dzieło wprawdzie indywidualne, ale
będące skrajnym wyrazem poglądów narodowych.
Obóz narodowy
nagle okazał się w narodzie polskim (także i w Sejmie) osamotnionym. Opuszczony
przez swoich sojuszników znalazł się w pozycji ugrupowania skrajnego,
potępionego przez przeważającą część opinii publicznej i zachwianego w swej
postawie, szarpanego wyrzutami sumienia, a w każdym razie wątpliwościami, czy
rzeczywiście nie ponosi winy, a obok tego podmywanego przez wpływ swoich
żywiołów skrajnych, uważających, ze dobrze się stało i że Niewiadomski zrobił
to, co zrobić należało.
Aż do wybuchu
wojny nie zrodziło się w Polsce podejrzenie, że czyn Niewiadomskiego wcale nie
był przejawem skrajnych skłonności obozu narodowego, ale był wynikiem perfidnej
prowokacji, zwróconej przeciwko obozowi narodowemu, która była dziełem obozu
piłsudczyków, a zapewne i osobiście samego Piłsudskiego. Dopiero po
wojnie poujawniały się - przede wszystkim na emigracji - fakty, świadczące o
takiej prowokacji, oraz zrodziło się rozumowanie, zestawiające okoliczności
nowoodkryte, lub nawet znane już przed wojną i prowadzące w sposób nieodparty
do zrozumienia, kto Niewiadomskim manipulował i dlaczego.
Plan
zamachowców był bardzo prosty: z powodu śmierci Narutowicza, spowodowanej przez
"endeka" pojawi się w Warszawie, na znak oburzenia i protestu wielka
manifestacja robotników socjalistycznych. Od manifestacji tej odłączy się
przygotowana zawczasu bojówka, złożona z takich socjalistów, którzy byli w
istocie członkami konspiracji piłsudczykowskiej i odwiedzi mieszkania
polityków, zwłaszcza posłów sejmowych, narodowych i pokrewnych, wedle długiej
dawno przygotowanej listy i wszystkich ich wymorduje. Wywoła to kilkudniowy
okres anarchii i bezprawia. Wtedy Piłsudski stanie na czele wojska i
ogłaszając się dyktatorem, jako czynnik rzekomo neutralny w sporach
między partią socjalistyczną a polityczną prawicą, przywróci porządek.
Jakie metody
prowokacji zastosowane były przez organizatorów krwawej intrygi, która miała
doprowadzić do konfliktu w Sejmie, umożliwiającego Piłsudskiemu objecie
dyktatorskiej władzy, świadczy sprawa rzekomej siostry generała Józefa Hallera,
znana w ogólnym zarysie jeszcze w okresie międzywojennym. Gdy przyszły
prezydent Narutowicz jechał otwartym powozem Alejami Ujazdowskimi w Warszawie
w stronę Sejmu, po to, by oświadczyć, że wybór przyjmuje i by złożyć przysięgę
Prezydenta i gdy powóz jego znalazł się akurat przed domem, w którym
mieszkał generał Józef Haller, będący posłem do Sejmu i członkiem
chrześcijańskiej demokracji, zbliżonym do "endeków", na stopteń tego
powozu wskoczyła jakaś kobieta, wymyślając Narutowiczowi i ciskając
w niego kulami śniegu. Zatrzymał ją policjant. Wykrzyknęła wtedy, że jest
córką generała Hallera i nie należy jej aresztować. Policjant odpowiedział
jej, że generał Haller nie ma córki. Sprostowała wtedy, że jest nie córką, lecz
siostrą generała. Policjant ją puścił. Podeszła wtedy do mieszkania generała i
nacisnęła dzwonek. Gdy ją wpuszczono, rzuciła się do nóg generałowi,
przepraszając go za to, że udała jego siostrę i wciągnęła go przez to w
konflikt z Narutowiczem. Zbadana przez generała i jego adiutanta,
przyznała się do rzucania kul śniegu i do tego, że jest córką komendanta
policji. Generał kazał jej się wynosić, ale przedtem zapytał ją o nazwisko. Nie
zapisał i nie zapamiętał tego nazwiska, ale wydaje mu się, że brzmiało ono
jakby Giergielewiczówna. Generał Haller opisał ten incydent po krótce w swoich
pamiętnikach, a obszernie w ustnej rozmowie z księdzem Jarzębowskim, dyrektorem
gimnazjum w Henley nad Tamizą, który relacje generała Hallera na gorąco spisał,
przy czym po śmierci ks. Jarzębowskiego relacja ta została ogłoszona drukiem.
Już w wiele lat
po wojnie zostało ustalone, że kobieta, która się podawała za siostrę generała
Hallera, została jednak w końcu - przed udaniem się do mieszkania generała
Hallera czy też po nim -zaprowadzona do komisariatu policji i tam ją
wylegitymowano, stwierdzając, że nazywała się nie Giergielewiczówna, lecz
Grochowiczówna i że była konfidentką policji. Zostało także ustalone, że poszło
z nią razem do komisariatu policji kilku młodych ludzi, w czapkach studenckich,
jednak nie studentów, którzy się wylegitymowali jako agenci policji.
Do powyższych
informacji, dotyczących Grochowiczówny i towarzyszących jej ubranych
w czapki studenckie agentów policji, dodać trzeba dziwny fakt, że nie
tylko Grochowiczówna, ale także i jacyś inni ludzie, ubrani w czapki
studenckie, ale nie wyglądający na studentów rzucali w przyszłego
prezydenta kulami ze śniegu i wykrzykiwali zniewagi pod jego adresem. Zapewne
byli to ci agenci policji, którzy razem z Grochowiczówną udali się potem do
komisariatu policji. Manifestacji studenckiej, nieoczekiwanie nadano charakter
zupełnie nie podobny do tego, co było jej treścią na początku.
Ale w tym samym
dniu co ta manifestacja, w niewiele godzin, a może tylko minut po owym zajściu
na Alejach Ujazdowskich z rzekomą siostrą generała Hallera nastąpił inny fakt
niewyjaśniony, robiący wrażenie umyślnej, niegodziwej prowokacji. Na Placu
Trzech Krzyży pojawiła się bojówka PPS, złożona - jak pisze socjalistyczny
polityk Józef Żmigrodzki w swoich wspomnieniach - z "kilkuset"
robotników i studentów socjalistycznych. Starła się ona ze studentami -
korporantami. A wtedy ktoś z pośród korporantów wystrzelił z rewolweru do idącego
na czele socjalistów Jana Kałuszewskiego, który dźwigał socjalistyczny
sztandar. Kałuszewski został trafiony w pierś i w kilka dni potem umarł. W
kilka dni potem, w dniu zabójstwa prezydenta Narutowicza odbywał się pogrzeb
tego Kałuszewskiego w którym wzięło udział - wedle oceny wyżej wymienionego
Żmigrodzkiego - sto tysięcy ludzi.
Zadziwiające
jest, że nie przeprowadzono śledztwa, któreby ustaliło, kto do Kałuszewskiego
strzelał. Korporanci nie byli grupą organizacyjnie liczną i naogół znali się miedzy
sobą. Jeśli zabójcą był korporant, nie było rzeczą trudną ustalić, kto to był.
A może to nie był korporant, ani student?. Może i on był noszącym czapkę
korporancką niestudentem, prowokatorem policyjnym? Zapewne nie dowiemy się tego
nigdy. W każdym razie sprawa jest dziwna. A było to w czasie, gdy urzędował
w Polsce pozaparlamentarny "rząd zaufania marszałka
Piłsudskiego", na którego czele stał Julian Nowak.
To są
okoliczności uboczne i niejasne. Ale jasnym jest, że agenci policyjni działali
w kierunku zaostrzenia manifestacji, wzywających profesora Narutowicza do
nieprzyjęcia wyboru na prezydenta, a znana po nazwisku agentka policyjna
Grochowiczówna, nie tylko robiła to samo, co jej koledzy, ale przedsięwzięła
zadziwiającą intrygę, usiłującą skompromitować generała Hallera przez
przypisanie jego siostrze robienia awantur ulicznych, przed mieszkaniem tego,
generała, skierowanych przeciw człowiekowi, obranemu na prezydenta. Jakiemu
celowi miała służyć ta intryga? Po co ją zrobiono?
Niejakim
wytłumaczeniem jest fakt, że w następnych dniach prasa socjalistyczna w Polsce
przeprowadziła wielką kampanie przeciwko generałowi Hallerowi, którego siostra
rzekomo popełniła ordynarne awantury na ulicy, atakując przyszłego prezydenta
Rzeczypospolitej. Generał Haller oskarżył krakowski dziennik socjalistyczny
"Naprzód" przed sądem o oszczerstwo i bez trudu uzyskał dla
"Naprzodu" wyrok skazujący. Okazało się że, prawdziwa, jedyna siostra
generała Hallera, nauczycielka na Śląsku, w ogóle w danym dniu nie była w
Warszawie, a przebywała na Śląsku. Dlaczego przypisano jej robienie w Warszawie
awantur?. Zapewne dlatego, by stworzyć pretekst do późniejszego
"ukarania" generała Hallera przez oburzony tłum, to znaczy przez ową
bojówkę, która miała polityków narodowych wymordować.
Wszystko
powyższe - to są wiadomości o prowokacji w związku z manifestacjami studenckimi w dniu 11
grudnia, a więc jeszcze przed zamordowaniem 16 grudnia Narutowicza. Nasuwają
one podejrzenie, że obóz Piłsudskiego organizujący te prowokacje szykował przy
pomocy zuchwałego kłamstwa, jakieś intrygi, które miały spowodować oburzenie
opinii publicznej przeciwko endekom.
Sprawa
policjantki Grochowiczówny była w podstawowym zarysie znana już w okresie
międzywojennym.
Ale rzecz
bardzo ważna została ujawniona już po wojnie.
Okazało się
mianowicie, że w kołach wojskowych, najwidoczniej w Oddziale
Drugim Sztabu, złożonym ze stronników i współkonspiratorów Piłsudskiego,
wiedziano co najmniej na kilka godzin, przed zabójstwem Narutowicza, że będzie
on zamordowany. Znano nawet nazwisko zabójcy Eligiusza Niewiadomskiego.
W dniu
zabójstwa prezydenta Narutowicza, ale na kilka godzin przed tym zabójstwem, wyjeżdżał
z Warszawy do Torunia senator ksiądz prałat Feliks Bolt, członek Stronnictwa
Narodowego. Gdy pociąg stał jeszcze na dworcu w Warszawie i gdy ks. Bolt
znajdował się w tym pociągu w przedziale zarezerwowanym dla posłów i senatorów,
do przedziału tego weszli dwaj oficerowie w mundurach i powiedzieli księdzu
Boltowi, że nie powinien z Warszawy wyjeżdżać, gdyż prezydent Rzeczypospolitej,
Narutowicz został zamordowany i sytuacja polityczna wymaga, by był on w
Warszawie obecny. Było to na kilka godzin przed aktem zabójstwa. Ksiądz Bolt
zlekceważył tę wiadomość i pozostał w pociągu, a oficerowie z pociągu wysiedli.
Ale w kilka godzin potem pociąg dojechał do Torunia - i właśnie wtedy nadeszła
do Torunia wiadomość, że prezydent Narutowicz rzeczywiście został zamordowany.
Owi oficerowie to byli zapewne funkcjonariusze Oddziału II-go. Ksiądz Bolt
zachował potem w tajemnicy wiadomość o owym wtajemniczneniu jakichś wojskowych
w zamiar, zamachu na prezydenta, uważał bowiem, że bezpieczniej będzie tej
tajemnicy nie zdradzać. Powierzył jednak tę tajemnicę generałowi Józefowi
Hallerowi. W czasie wojny zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym. Generał
Haller ujawnił te tajemnice po wojnie w Londynie.
Jeszcze w
czasie procesu zabójcy, Eligiusza Niewiadomskiego, zgłoszona została do sądu
wiadomość, że w dniu zabójstwa prezydenta, ale na kilka godzin przed faktem,
były adwokat i redaktor dwóch, wychodzących w Sosnowcu pism, Władysław Ludwik
Evert, dowiedział się, że ma być wykonany zamach na prezydenta Narutowicza,
który ma być zamordowany przez malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Zamierzano
początkowo przesłuchać w tej sprawie obecnego w Warszawie ojca Władysława
Ludwika Everta, przemysłowca i
prezesa ewangelickiego konsystorza, Józefa Everta, który te sprawę zna. Ze strony obrony
wysunięto pogląd, że jeśli ktoś ma być w tej sprawie przesłuchany, to raczej
Władysław Ludwik Evert, a nie jego ojciec Józef Evert, który wie o sprawie
tylko z drugiej ręki. Wymagałoby to przerwy w rozprawie na jeden lub kilka dni
celem sprowadzenia świadka z Sosnowca. Sąd postanowił świadka tego nie
przesłuchiwać. Sprawa została bagatelizowana: powszechnie uważano wiadomość
za tak nieprawdopodobną i tak dla procesu nieistotną, że nie zasługuje ona na
odroczenie rozprawy. Opisano jednak debatę przed sądem na temat powołania tego
świadka w drukowanym protokole rozprawy.
Po wojnie
sprawdzono jednak kilka rzeczy, które nadały wiadomości podawanej przez Józefa Everta cechę wiarygodności. Po pierwsze okazało się,
że Władysław Ludwik Evert był związany z Oddziałem II. W latach 1913 i
1914 współpracował w Krakowie ze Strzelcem, w roku 1917 należał w Moskwie do
POW, poczynając od roku 1927 był przez siedem lat naczelnym redaktorem
dziennika "Polska Zbrojna", czołowego organu piłsudczyków wojskowych.
Tak wiec obracał się wśród kół obozu piłsudczyków i jest nieprawdopodobne, by
zdobyte przez niego wiadomości o projektowanym zamachu na życie Prezydenta
pochodziły z kół narodowych. Po wtóre stała się publicznie znana zadziwiająca
przygodą księdza Bolta. Okazało się, że na kilka godzin przed zamachem
wiedziano o tym mającym nastąpić zamachu w jakichś kołach wojskowych w
dwóch miejscach w drugim wypadku napewno, a w pierwszym przypuszczalnie
należących do obozu piłsudczyków i najwidoczniej do Oddziału II-go. Okazało się
także, że w owym drugim wypadku piłsudczykowskie koła wojskowe znały nazwisko
przyszłego zabójcy. Eligiusz Niewiadomski. Zostało także ustalone, że sprawa
zaniechania przesłuchania p. Everta na procesie Eligiusza Niewiadomskiego
zdecydowana została w gronie ludzi których większość stanowili członkowie
masonerii: masonami byli zarówno Józef Evert i jego syn Władysław Ludwik Evert,
jak prokurator Kazimierz Rudnicki oraz powód cywilny, adwokat Franciszek
Paschalski.
Co więcej
ujawnione zostało po wojnie, że na dzień 16 grudnia projektowany był zamach
stanu, który miał odsunąć od władzy mający przeciwną Piłsudskiemu większość sejm,
oraz oddać tę władzę - o charakterze dyktatorskim - Piłsudskiemu. Częścią tego
zamachu miało być wymordowanie - wedle przygotowanej listy - licznego zastępu
polityków, przeciwnych Piłsudskiemu. Rzezi miała dokonać bojówka, wchodząca w
skład Polskiej Partii Socjalistycznej, ale w istocie złożona z członków
konspiracji piłsudczykowskiej. Dowiedzieli się o tych planach czołowi politycy
socjalistyczni, z Ignacym Daszyńskim na czele i plany te sparaliżowali,
uważając je za niedopuszczalne, oraz za szkodliwe, zarówno dla Polski, jak dla
partii PPS. W rezultacie władze w Polsce objął rząd generała Sikorskiego,
przeciwny "endecji", ale zarazem przeciwny planom zamachowym obozu
piłsudczyków. Rząd ten miał po swojej stronie zarówno sejmową lewicę, jak i te
stronnictwa centrowe, a nawet prawicowe, które się odsunęły od
"endecji" i były na "endecje " oburzone z powodu
przypisywanej jej winy za zamordowanie prezydenta Narutowicza. Rząd generała
Sikorskiego, powołany do władzy tego samego dnia, w którym zamordowany został
prezydent Narutowicz i rozegrała się walka zakulisowa o wymordowanie polityków
narodowych i o zamach stanu Piłsudskiego (16 grudnia 1922), sprawował potem
rządy w Polsce przez niecałe 5 miesięcy (do 26 maja 1923). Był to rząd
pozaparlamentarny o obliczu lewicowym i centrowym. Ale był to rząd zwrócony
przeciwko zamiarom dyktatorskim Piłsudskiego. Został zastąpiony po pięciu
miesiącach przez rząd Wincentego Witosa, na nowo pogodzonych narodowców i
ludowców, oparty o prawicową i centrową większość parlamentarną. Zasiadali w
nim obok premiera - ludowca Witosa, narodowcy Marian Seyda (minister spraw
zagranicznych, zastąpiony potem na końcowe blisko siedem tygodni przez Romana
Dmowskiego), Głąbiński (min. oświecenia, zastąpiony potem przez Stanisława
Grabskiego), Władysław Grabski (min. skarbu, zastąpiony potem przez
Kucharskiego), Gościcki (min. rolnictwa, zastąpiony potem przez Chłapowskiego;
ludowcy Klernik (sprawy wewnętrzne) i Osiecki (reformy rolne), chrześcijańscy
demokraci Korfanty (zdrowie) Nowodworski (sprawiedliwość) i inni. Rząd ten
urzędował przez niecałe 7 miesięcy, do 14 grudnia 1923 roku.
Tak więc zamach
stanu Piłsudskiego w roku 1922 się nie udał. Powstało po tym zamachu
poróżnienie - na czas pewien - narodowców z ludowcami Witosa, oraz wielkie
skompromitowanie narodowców, oskarżanych przez większą cześć opinii publicznej
o spowodowanie pośrednio, zamordowania prezydenta Narutowicza.
O owym
projektowanym w 1922 roku, lecz nie wykonanym zamachu stanu Piłsudskiego pisał
przede wszystkim polityk socjalistyczny Adam Pragier w książce "Czas
przeszły dokonany" (Londyn 1966) i w artykule "Ciszej nad tą
trumną" w londyńskim tygodniku "Wiadomości" (kwiecień 1973). W
wypowiedziach tych Pragier ujawnił, ze piłsudczycy chcieli skłonić PPS do
wykonania krwawego odwetu na obozie prawicowym (narodowym) w Polsce przez
wymordowanie przywódców tego obozu jako "głównych sprawców moralnych"
zabójstwa prezydenta Narutowicza. Akt rzezi miała wykonać "milicja
porządkowa PPS", podzielona na "trójki". Koniecznie miało to być
zrobione przez PPS, a nie przez jawnych piłsudczyków. Aby doprowadzić to do
skutku, zaraz po śmierci Narutowicza, trzej oficerowie, z których Jednym był
pułkownik Marian Zyndram-Kościałkowski, przybyli do Rajmunda Jaworowskiego,
przewodniczącego warszawskiej organizacji PPS, - proponując mu
"wymordowanie głównych przywódców prawicy" przez PPS. Jaworowski
zgodził się i tegoż dnia rozesłał "trójki", które zapoznały się z
domami, w których zabójstwa miały być - tejże nocy - wykonane. Kościałkowski i
jego towarzysze doręczyli Jaworowskiemu "listę proskrypcyjną" osób,
które miały być wymordowane. Zdaniem Pragiera, wymordowanie przywódców prawicy
uniemożliwiłoby na przyszłość działanie sejmu, "kraj popadłby w
chaos". I wtedy ujawniłby się Piłsudski jako czynnik, rzekomo neutralny
między prawicą a obozem PPS i rzekomo "rzecznik uspokojenia". Zdaniem
Pragiera "spisek piłsudczyków rezerwował dla PPS «mokrą robotę» jako wstęp
do dyktatury". W świetle relacji Pragiera plan Piłsudskiego był szczególnie
niegodziwy: to piłsudczycy projektowali wymordowanie prawicy i to ich ludzie,
występujący w roli socjalistów, mieli tego wymordowania dokonać, ale miało to być
zrobione tak, by wydawało się, że to nie oni, ale PPS to wykonała i że piłsudczycy
mogliby wystąpić w roli czynnika neutralnego, zbierającego wszystkie korzyści
polityczne z tego co się stało. Kto inny dokonałby rzezi a kto inny miałby
zasługę położenia tej rzęzi kresu przez ustanowienie wprowadzającej porządek i
zgodę dyktatury. Podstawą całego planiu przewrotu byłoby kłamstwo.
Pragier nie
wpadł na pomysł, że do planu zamachu należało zamordowanie Narutowicza. To
właśnie śmierć Narutowicza miała być uzasadnieniem "zemsty", jaką
miało być wymordowanie przywódców narodowych. Pragier wie, że piłsudczycy
uważali - jeszcze przed wyborem Narutowicza na prezydenta, - że "tę
kandydaturę trzeba spławić", bo Piłsudski tej kandydatury "nie
chce". Ale nie wpadł na to, że wśród wielu niegodziwości, jakie składały
się na projektowany zamach, mający w grudniu 1922 roku obalić w Polsce role
sejmu i ustanowić dyktaturę Piłsudskiego, podstawowym czynnikiem musiało być
zamordowanie Narutowicza, broń Boże nie przez piłsudczyka, lecz przez jakiegoś
popchniętego ku temu zadaniu "endeka". Pragier nie zdaje sobie z tego
sprawy, ale to jest przecież oczywiste. Wszystkie rozstrzygające wypadki, od
zamordowania - o godzinie dwunastej - Narutowicza, do przegranej Piłsudskiego
i powołania rządu gen. Sikorskiego - wczesnym wieczorem, a więc zapewne między
godziną szóstą a jakąś chyba najwyżej dziewiątą, - rozegrały się w ciągu
sześciu, a najwyżej dziewięciu godzin. Jest to czas zbyt krótki, by można było
w tym czasie zorganizować projektowany zamach stanu, a więc takie szczegóły,
jak przygotowanie bojówek i sporządzenie list proskrypcyjnych łącznie z
adresami. Zamach, który miał dać władzę Piłsudskiemu był w sposób oczywisty
przygotowany wcześniej. Nie zrodził się w wyniku zamordowania Narutowicza, ale
na to zamordowanie - widocznie przewidywane - czekał. Pogląd ten, to nie jest
tylko wynik samego tylko logicznego rozumowania: to co piszę oparte jest na
całym szeregu konkretnych informacji, wskazujących, że zamach, który miał mieć
miejsce w dniu 16 grudnia był od dłuższego czasu przygotowany.[1]
Wynikiem
zamordowania Narutowicza, rzezi (rzekomo tytułem odwetu) polityków narodowych
i przewrotu politycznego, byłoby ustanowienie dyktatury Piłsudskiego. Ale
wstrząs polityczny w Polsce byłby tak wielki, że na tym by się nie skończyło.
Byłby to taki kryzys w odbudowanej przed zaledwie czterema laty Polsce, że
wstrząsnęłoby to samym bytem tej Polski. Pomijając możliwość, że mogłoby to
pociągnąć za sobą wybuch wojny domowej w Polsce, byłoby to straszliwym
osłabieniem młodego polskiego państwa, załamaniem jego podstaw prawnych,
zachwianiem wiary polskiego narodu w polską praworządność, rozprzężeniem jego życia
zbiorowego. Korzyść z tego odniosłyby Niemcy a także i Rosja Sowiecka.
Trudno przypuścić, by utrzymały się po tym polskie klauzule traktatu
wersalskiego, a także i traktat ryski. Przy osłupieniu i obojętności reszty
świata, Polska uległaby nowemu rozbiorowi, a co najmniej znacznemu okrojeniu. Najprawdopodobniej,
wyłoniłaby się z kryzysu Polska Piłsudskiego, obejmująca dawne Królestwo
Kongresowe wraz z Galicją Zachodnią, a oparta politycznie o Niemcy, które zatroszczyłyby
się o utrzymanie w tej okrojonej Polsce jakiego takiego porządku.
Trzeba
przyznać, że Polska została od katastrofy uratowana przez Polską Partie
Socjalistyczną (P.P.S.). Partia ta okazała poczucie odpowiedzialności,
patriotyzm i odwagę, przeciwstawiając się z całą stanowczością planom wywrotowym
Piłsudskiego. Piłsudczycy zdołali zwerbować dla swych planów Jaworowskiego,
polityka socjalistycznego, który był zarazem piłsudczykiem. Jaworowski poszedł
całkowicie po linii planów Piłsudskiego i zdecydował się plany te poprzeć. Ale
nie odważył się tego zrobić bez wiedzy kierownictwa swojej partii. Jak pisze
Pragier, "Jaworowski się zawahał. Chciał mieć przynajmniej jakieś zaplecze
moralne dla swojej decyzji i zawiadomił o wszystkim Daszyńskiego".
Daszyński wymógł na Jaworowskim wycofanie się z piłsudczykowskich planów
zamachowych i odwołanie poczynionych zarządzeń. Pragier stwierdził, że
"uważam to za największą chyba zasługę w jego (Daszyńskiego) życiu".
Trzeba stwierdzić, że Daszyński - a przez niego kierownictwo partii PPS -
uratowało Polskę przed katastrofą polityczną, która - w interesie niemieckim -
mogła była doprowadzić Polskę już w 1922 roku do ponownego rozbioru i zagłady.
Postawą kierowniczych kół partii socjalistycznej naród polski wykazał swe
moralne zdrowie i instynktowny polityczny rozum. Do tego, co Daszyński
zrobił, przyłączył się już nie w ciągu godzin, ale po prostu w ciągu
minut, generał Sikorski. Zbrodniczy, antypolski plan Piłsudskiego jego najciślejszej,
obłędnej kliki, uległ sparaliżowaniu.
Rząd
Sikorskiego był u władzy potem przez niecałe pół roku. Cała polityka
Sikorskiego była, mimo swej lewicowości, zwrócona przeciwko zamachowi
Piłsudskiego i jego kliki. Sikorski całkowicie opanował sytuację. A Piłsudski
mimo swej przewrotnej, ukoronowanej zamordowaniem - cudzymi rękoma - prezydenta
Narutowicza skomplikowanej intrygi, całkowicie przegrał. Nie zrezygnował jednak
ze swoich zamiarów objęcia w Polsce dyktatorskiej władzy drogą zamachu stanu.
Jak już wyżej
napisałem, ludowcy Witosa, po około pół roku pogodzili się na nowo z narodowcami.
Przyłączyła się do nich także i bardzo bliska narodowcom chrześcijańska
demokracja. Upływ pół roku czasu wykazał całej Polsce, a także i ludowcom, że
narodowcy żadnej winy za zabicie Narutowicza nie ponoszą. Było jasne, że
zabójca, Eligiusz Niewiadomski nie był członkiem zorganizowanych, szeregów
narodowych, ani nie był przez jakichś narodowców podburzony. Narodowcy mieli
prawo protestować przeciwko obraniu głowy państwa w Polsce częściowo głosami
żydowskimi, niemieckimi i ukraińskimi, a wbrew większości głosów polskich.
Mieli także prawo, przez manifestacje publiczne apelować do prof. Narutowicza,
by wyboru nie przyjął. Ale to wcale nie oznacza, by byli gotowi prezydenta
Narutowicza zamordować. I by przyczynili się swoją postawą do tego
zamordowania. Przeciwnie, wystąpieniem swego przywódcy sejmowego, profesora
Głąbińskiego, wykazali, że się z faktami pogodzili. Nikomu nie przyszło wtedy
do głowy, że sprawcą zabójstwa Narutowicza jest Piłsudski (okazało się to w
istocie dopiero po wojnie), ale uznano powszechnie, że Eligiusz Niewiadomski,
wprawdzie narodowiec, jest człowiekiem niezdrównoważonym i wręcz
niepoczytalnym, za którego czyn obóz narodowy odpowiedzialności nie ponosi. Tak
więc na nowo stało się możliwym porozumienie narodowców (wraz z chrześcijanami
demokratami) i ludowców.
Tak wiec w dniu
28 maja 1923, w 5 miesięcy i 12 dni po zamordowaniu Narutowicza powołany został
wspólny rząd narodowców i ludowców, pod premierostwem ludowca Witosa, ale
z przewagą narodowców (5 narodowców, oraz 3 chrześcijańskich demokratów,
3 ludowców i kilku polityków bezpartyjnych, zbliżonych do obozu narodowego).
Przeciwko temu rządowi, reprezentującemu znaczną większość posłów - Polaków
i wystarczającą większość w całości Sejmu (obejmującym wszak także i Żydów,
Niemców, Ukraińców i nacjonalistów białoruskich) Piłsudski i jego obóz wszczęli
gwałtowną opozycje o charakterze rewolucyjnym.
Wyraziło się to
najpierw w "wypadkach krakowskich".
W dniu 6
listopada 1923 roku wybuchły w Krakowie zaburzenia rewolucyjne, znane w historii
odrodzonej Polski jako "wypadki krakowskie". Wywołane one zostały
przez uzbrojone bojówki socjalistyczne. Zaatakowały one i rozbroiły niektóre
oddziały piechoty (wedle Pobóg-Malinowskiego 200 karabinów). Wywiązała się
najpierw walka między bojówkami socjalistycznymi a piechotą i policją. Gdy
nadjechał pułk ułanów, bojówki zaatakowały go ogniem karabinowym. W rezultacie
poległo 3 oficerów pułku ułańskiego i 11 szeregowych ułanów, a 101 ułanów i
oficerów, oraz 30 policjantów zostało rannych. (Po stronie socjalistycznej
poległo 18 ludzi). Tłumowi socjalistycznemu przewodzili przywódcy
socjalistyczni, będący w istocie piłsudczykami, posłowie sejmowi Stańczyk i
Bobrowski i późniejszy poseł i senator Klemensiewicz. Zagadkową role odegrał
pułkownik (naonczas major w mundurze) Kostek-Biernacki, wybitny polityk i terrorysta
piłsudczykowski, który usiłował objąć władze nad częścią piechoty, która dała
się rozbroić, a który już w 1914 roku zdobył sobie przydomek
Kostka-Wieszatiela, a po roku 1926-tym zasłynął jako okrutny i popełniający
liczne bezprawia i akty gwałtu, wykonawca nielegalnego uwięzienia grupy
polityków opozycji lewicowej w przededniu t.zw. procesu brzeskiego, a potem był
wojewodą poleskim i organizatorem i komendantem obozu koncentracyjnego w
Berezie Kartuskiej. W dniu następnym rząd opanował w Krakowie sytuacje.[2]
Obok tego miał
w Polsce miejsce szereg zagadkowych zamachów bombowych, wywołujących w Polsce
anarchię i utrudniających prace narodowo-ludowcowemu rządowi. Nie ma pod tym
względem udowodnionej pewności, ale poszlaki wskazują na to, że zamachy te były
dziełem spisku piłsudczyków. Bomby powybuchały w szeregu miejscowości, m.in. w
Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie. Jedna z bomb wybuchła w gmachu
uniwersytetu w Warszawie, przy czym zabity został jeden z profesorów (prof. Orzęcki).
Największym z
owych zamachów bombowych było wysadzenie w powietrze składów amunicji w cytadeli
warszawskiej, co spowodowało ponad sto ofiar w zabitych i rannych, oraz ogromne
straty materialne. Jako sprawcy tego zamachu wykryci zostali dwaj polscy
oficerowie, Bagiński i Wieczorkiewicz. Byli to rzekomo agenci komunistyczni.
Zostali oni przez sąd skazani na śmierć, ale następnie ułaskawieni. Już w roku
1925 przeznaczono ich na wymianę za dwóch uwięzionych w Rosji wybitnych
Polaków, ale w trakcie wymiany zostali na stacji pogranicznej w Stołpcach
zastrzeleni przez niejakiego Muraszke, który był przodownikiem polskiej policji.
(Został on za to skazany w październiku 1925 roku na dwa lata pozbawienia
wolności, z uzasadnieniem, że "działał w afekcie"). Wszystko to być
może odpowiada prawdzie. Być może rzeczywiście zamachy bombowe w Polsce w
czasie sprawowania władzy przez rząd narodowo-ludowcowy, a w szczególności
wybuch na cytadeli w Warszawie były dziełem spisku komunistycznego. Ale rozpowszechnionym
przekonaniem w Polsce - na którego poparcie nie ma dowodów, lecz tylko poszlaki
- że w istocie zamachy te, a w szczególności zamach Bagińskiego i
Wieczorkiewicza były dokonane z inspiracji Piłsudskiego i piłsudczyków i że
zamachowcy tylko udawali komuntstów, a Rosja uznała za stosowne przyjąć ich
działalność za swoją. W Rosji byliby mogli być następnie przydatni polskiemu
wywiadowi. Muraszko zastrzelił ich jakoby z woli polskiego wywiadu, gdyż
wiedzieli zbyt dużo.
Gdzie leży w
tej sprawie prawda, niepodobna sprawdzić. Jest jednakowo możliwe, że zwrócona
przeciwko rządowi narodowo-ludowcowemu fala zamachów była bądź dziełem
komunistów, bądź dziełem Piłsudskiego. Przyniosła ona mianowicie obalenie
niemiłego zarówno komunistom, jak Piłsudskiemu rządu narodowo-ludowcowego.
Grupka posłów ludowcowych pod wodzą posła Bryla, dotychczas członków partii
Witosa, wystąpiła z tej partii, przechodząc do obozu przeciwników tego rządu.
Spowodowało to zamienienie się większości sejmowej, popierającej ten rząd, w
mniejszość i konieczność ustąpienia tego rządu.
Nie stało się
to jednak powodem objęcia przez Piłsudskiego dyktatorskiej władzy. Jeśli prawdą
jest, że obalenie rządu narodowo-ludowcowego przez zamachy bombowe, które
wystraszyły niektórych posłów ludowcowych i odciągnęły ich od
narodowo-ludowcowej większości sejmowej było dziełem Piłsudskiego, akcja
Piłsudskiego okazała się bezskuteczna. Rząd narodowo-ludowcowy został wprawdzie
obalony, ale Piłsudski do władzy nie doszedł. Prezydent Wojciechowski powołał
do władzy rząd międzypartyjny (ale bez mniejszości narodowych), złożony zarówno
z przedstawicieli sejmowej prawicy, jak z umiarkowanej lewicy.
Na czele tego
rządu stanął umiarkowany narodowiec Władysław Grabski, (który wystąpił
z partii narodowej, a więc możnaby go uznać za polityka bezpartyjnego).
Rząd ten urzędował następnie blisko dwa lata (19 grudnia 1923 - 14 listopada
1925). Był to w istocie rząd umożliwiający sprawowanie władzy przez Władysława
Grabskiego, gdyż to on był w tym rządzie nie tylko osobą główną jako premier,
ale także i duszą tego rządu i jego polityki. Tylko kilku innych ministrów
pozostało w tym rządzie przez cały czas jego urzędowania w ciągu dwóch lat.
Inni członkowie tego rządu się od czasu do czasu zmieniali. Członkami tego
rządu - nie przez cały czas, ale w pewnych okresach - byli narodowcy Maurycy
Zamoyski, Władysław Sołtan, Cyryl Ratajski, Stanisław Grabski (brat premiera) i
inni, piłsudczycy Władysław Raczkiewicz, gen. Sosnkowski, lewicowcy Aleksander
Skrzyński i Stanisław Thugutt, umiarkowany lewicowiec generał Sikorski.
Rząd ten
dokonał niezmiernie ważnej rzeczy, jaką było zreformowanie ustroju finansowego
polski, znajdującego się dotąd w stanie tymczasowym, spowodowanym przez
uciążliwe warunki gospodarcze i finansowe, stwarzane przez toczącą się wojnę.
Po zawarciu pokoju, już rząd narodowo-ludowcowy poczynił przygotowania do
wielkiej reformy finansowej, ale reformy tej nie zdążył przeprowadzić, gdyż
został obalony. Reformę te przeprowadził jako premier Władysław Grabski.
Skasował on dotychczasowy, tymczasowy pieniądz papierowy zwany marką polską i
wprowadził nową walutę, pod nazwą złotego, opartą na podstawie złota. Powołał
do życia oparty na mocnych podstawach pieniężnych bank emisyjny pod nazwą Banku
Polskiego, na którego zorganizowanie patriotyczne rzesze polskie z ziemiaństwem
na czele - głównie narodowe - złożyły, potrzebną sumę 100 milionów w złocie.
(Jest rzeczą znamienną, że bogate koła przemysłowe i handlowe żydowskie
całkiem się od udziału w tym przedsięwzięciu uchyliły). Stoczył walkę z
inflacją, która szalała wtedy w wielu krajach Europy z Niemcami na czele i
doszła także i w Polsce do rozmiarów wprawdzie nie tak wielkich jak w
Niemczech, ale mimo to fantastycznych. (Po ostatecznym wprowadzeniu złotego,
określano wartość Jednego złotego za równą 1.800.000 dotychczasowych
"marek polskich"). Doprowadził Polskę do jakiej takiej równowagi i
stałości gospodarczej i finansowej.
Rząd ten upadł
14 listopada 1925 roku. Główną przyczyną jego upadku była tak zwana "wojna
celna" z Niemcami. Niemcy skorzystali z wygaśnięcia konwencji
polsko-niemieckiej z roku 1922, dotyczącej poplebiscytowego okresu na Górnym
Śląsku i położyli kres eksportowi polskiego węgla do Niemiec, oraz nałożyli
wysokie cło na import i innych towarów z Polski. Spowodowało to dla Polski duże
trudności gospodarcze, oraz częściowy upadek wartości złotego. Władysław Grabski
nie chciał ugiąć się pod naporem ofensywy gospodarczej niemieckiej i opozycji
stronnictw lewicowych wobec jego polityki i musiał ustąpić. Na miejsce rządu
Grabskiego utworzony został wyraźnie już lewicowy rząd Aleksandra Skrzyńskiego,
międzynarodowego pacyfisty, który został zarazem ministrem spraw zagranicznych i
zaczął prowadzić politykę sprzeczną z dążeniem do obrony systemu wersalskiego
w Europie, a zgodną z tak zwanymi traktami lokarneńskimi, podpisanymi w Locarno
w Szwajcarii, razem z antywersalskimi politykami angielskimi, francuskimi, niemieckimi
i innymi przez tegoż Skrzyńskiego, reprezentującego jeszcze rząd Grabskiego w
październiku 1925 roku, na niewiele dni przed upadkiem rządu Grabskiego.
Traktaty w Locarno gwarantowały nienaruszalność granic w Europie Zachodniej,
ale odmawiały uznania takiej samej nienaruszalności granic w Europie
Wschodniej, także i ustalonej w Wersalu granicy połsko-niemieckiej. Oznaczało
to podważenie stałości granic polskich. Rząd Skrzyńskiego wyraźnie lewicowy i sprzyjający
Piłsudskiemu (liczący w swoim gronie takich stronników Piłsudskiego jak Jędrzej
Moraczewski i generał Żeligowski, a także Władysław Raczkiewicz). Rząd
ten przygotował późniejszy zamach stanu Piłsudskiego zarządzeniami ministra
spraw wojskowych generała Żeligowskiego, który tak poprzesuwał miejsce postoju
oddziałów wojskowych, by oddziały sprzyjające Piłsudskiemu znalazły się w
rejonie Warszawy.
Rząd ten
zachował jednak szczątek wpływu narodowego w postaci osoby Stanisława
Grabskiego, który nadal był ministrem oświaty, oraz jerzego Zdziechowskiego,
narodowca, który przejął po Grabskim urząd ministra skarbu i prowadził nadal
jego politykę. Polityka i gospodarka ministra Zdziechowskiego sprawiła, że
Polska wyszła zwycięsko z kryzysu gospodarczego, spowodowanego przez wojnę
celną z Niemcami i że nowy porządek gospodarczy i finansowy zaprowadzony w
Polsce przez rząd Grabskiego przez założenie Banku Polskiego i wprowadzenie
nowej waluty, złotego, został uratowany.
Rząd
Skrzyńskiego, mimo swej lewicowości napotkał jednak na gwałtowną opozycje
Piłsudskiego. Piłsudski zorganizował kampanie oszczerstw przeciwko politykom
prawicowym i centrowym i ogłosił - w "Kurjerze Porannym" -
serie bezprzykładnych wywiadów, wygłoszonych plugawym językiem i rzucających na
szereg osób bezzasadne zarzuty. W licznych broszurach i wystąpieniach
prasowych - między innymi w słynnej, anonimowej broszurze p.t.
"Zbrodniarze" - zwolennicy Piłsudskiego zorganizowali kampanie
oszczerstw zarzucając politykom narodowym (także i ludowcowym z partii
Witosa) nadużycia pieniężne i inne przestępstwa. Szczególnie się pod tym
względem odznaczył główny trybun piłsudczykowskiej propagandy, redaktor
Wojciech Stpiczyński. Już po przewrocie oskarżeni przez niego ludzie
wytoczyli mu cały szereg procesów o oszczerstwo i procesy te okazały, że
wszystkie jego zarzuty wyssane były z palca. Został on za te oszczerstwa
skazany na szereg surowych kar, kar tych jednak nie odcierpiał. Jak pisze w
swoich pamiętnikach były minister i wicepremier profesor Głąbiński.
"Podejrzenia rzucane o nieprawości rządów dawniejszych okazały się
nieuzasadnionymi i nie zdołano pociągnąć do odpowiedzialności ani jednego z tak
licznych dawniejszych ministrów, co ku chlubie rządów polskich podniósł w
Senacie dawny zwolennik Piłsudskiego i stały przeciwnik Obozu Narodowego, senator
Motz z Paryża".
W pewnej chwili
klub posłów socjalistycznych wystąpił przeciwko rządowi Skrzyńskiego, co
obaliło ten rząd. (Rząd ten urzędował od 20 listopada 1925 roku do 5 maja 1926
roku). Wobec tego narodowcy i ludowcy na nowo zorganizowali rząd
prawicowo-centrowy, znowu pod premierostwem Witosa, co zostało umożliwione
przez przystąpienie do tego rządu także i Narodowej Partii Robotniczej, która
poprzedniego rządu Witosa nie popierała.
Rząd ten
urzędował tylko pięć dni (od 10 do 15 maja 1926), gdyż został on obalony drogą
wszczętej przez Piłsudskiego krótkiej, ale krwawej wojny domowej.
Web382GENERAŁ
ROZWADOWSKI – JEDEN
Z NAJWIĘKSZYCH
WODZÓW W NASZEJ HISTORII
Październikowa
"Wszechnica Narodowa" w Radomiu poświęcona była wspaniałej, lecz
zarazem programowo zapomnianej
postaci, generałowi broni Tadeuszowi Jordan Rozwadowskiemu. Urodzony 19 maja
1866 r. w Babinie (pow. Kałusz, koło Stanisławowa), w rodzinie Tomisława
i Melanii z Rulikowskich. Wielopokoleniowe, rodzinne
tradycje żołnierskie, zapewne miały wpływ na wybór kariery wojskowej
Tadeusza.
Szkoła
kadetów kawalerii w Hranicach na Morawach,
Wojskowa Akademia Techniczna w Wiedniu,
którą ukończył jako najlepszy na roku, oraz studia w Szkole Wojennej w Wiedniu, przeznaczone dla elity korpusu
oficerskiego, to kolejne etapy zdobywania wojskowej wiedzy. Po ich ukończeniu w 1891 r. został adiutantem sztabu dywizji w
Mariborze (dzisiejsza Słowenia), a następnie w Budapeszcie, gdzie
podczas służby w 1894 r. ożenił się z Marią hrabianką Komorowską.
W
1896 r. został mianowany attache wojskowym przy poselstwie austriackim w Bukareszcie, mając ku temu odpowiednie predyspozycje, gdyż znał pięć
języków: francuski, niemiecki, czeski, rosyjski i rumuński.
Obcowanie
z ludźmi ułatwiał mu ponadto niezwykły urok
osobisty, wrodzony optymizm i nienaganne
maniery. W Rumunii przyszły na świat jego dzieci: córka Melania oraz
synowie Józef i Kazimierz. W roku 1907, już w stopniu podpułkownika, powrócił do rodzinnego Stanisławowa,
gdzie został dowódcą pułku i
awansował na pułkownika w 1908 r. Będąc
żołnierzem z powołania, zasłynął również jako wynalazca nowych rodzajów
broni oraz metod walki, co weszło na trwałe
do armii różnych państw. W armii austriackiej dosłużył się stopnia marszałka polnego porucznika, czego polskim
odpowiednikiem jest generał dywizji.
U
świtu polskiej niepodległości, chcąc utworzyć armię polską, nawiązał współpracę z Radą Regencyjną, z rąk
której otrzymał, 28 października 1918 r., urząd szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Już 15 listopada 1918
r. ustąpił ze stanowiska, w wyniku sporu z Józefem Piłsudskim o sposób
tworzenia polskiej armii; Rozwadowski był za przymusowym poborem, zaś Piłsudski za ochotniczymi oddziałami Milicji
Ludowej.
Jako
dowódca Armii "Wschód" pospieszył na pomoc wojskom walczącym
z Ukraińcami we Lwowie. Dopiero nacisk opinii
publicznej - wymusza na Piłsudskim pomoc dla tej części Polski i obronę Lwowa. Chęć gen Rozwadowskiego przeprowadzenia wielkiej ofensywy przeciw Ukraińcom
spowodowała, że został wysłany do Paryża jako szef Polskiej Misji Wojskowej. Piłsudski miał inne plany, co do
Ukraińców.
W Paryżu generał
Rozwadowski wspierał działania Romana
Dmowskiego w sprawie polskiego punktu widzenia na Galicję Wschodnią.
Nieszczęsna wyprawa kijowska Piłsudskiego
spowodowała, oprócz 200 tys. polskich ofiar, najazd bolszewików na Polskę. Wobec bezładnego odwrotu wojsk
polskich oraz szerzących się nastrojów defetystycznych
w dowództwie, 22 lipca 1920 generał Rozwadowski, na żądanie aliantów,
zostaje mianowany szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Następuje
reorganizacja sztabu, zmiany kadrowe (gen.
Józef Haller Dowódcą Frontu Północnego), zmiana metody walki na manewrową z dużą mobilnością wojsk.
Gen. Rozwadowski
wniósł ogromny optymizm i wiarę w zwycięstwo, co udzieliło się innym dowódcom.
To generał Rozwadowski przygotował plan Bitwy Warszawskiej - najpierw powstał dwuwariantowy projekt sposobu
koncentracji wojsk do uderzenia na bolszewików, a następnie - wobec obaw
przechwycenia planu przez wroga - powstał odręcznie pisany słynny rozkaz o
fikcyjnym numerze 10000, będący ostatecznym planem walki o Warszawę.
Rozkaz
ten zakładał wzmocnienie 5 Armii gen. Sikorskiego, która oprócz zadań obronnych
miała również podjąć kontratak na
bolszewików, zaś uderzenie od południa, znad Wieprza, miało dokończyć
dzieła. 12 sierpnia 1920 roku, kiedy wróg był pod Warszawą, Józef Piłsudski,
kompletnie załamany, złożył na ręce premiera
Witosa dymisję z Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa i wyjechał do
przyszłej żony i córek, nie będąc formalnie jeszcze w związku małżeńskim.
Generał Rozwadowski
był więc nie tylko autorem planu bitwy, ale całkiem formalnie Wodzem Naczelnym
przez nikogo nieograniczonym w swych decyzjach i odpowiedzialności. Główne uderzenie bolszewików poszło, zgodnie
z przewidywaniami Rozwadowskiego, na Front Północny.
15
sierpnia armie polskie rozbiły trzy z czterech armii wroga i przeszły do
planowanego kontruderzenia. Armia Czerwona
rozpoczęła odwrót, Rozwadowski domagał się przyspieszenia ofensywy znad Wieprza, jednak Piłsudski opóźniał uderzenie, po czym uderzał w próżnię - o
czym sam zresztą pisał. Kontakt z nieprzyjacielem nawiązał dopiero z 17
na 18 sierpnia.
Z
chwilą zakończenia bitwy Piłsudski poczuł zawiść w stosunku do gen. Rozwadowskiego, świadka jego
depresji i duchowego upadku. Jako Generalny
Inspektor Jazdy gen. T. Rozwadowski
projektował reformę w kierunku tworzenia szybkich wojsk operacyjnych, postulował potrzebę stworzenia wojsk
zmotoryzowanych, pancernych i lotnictwa. Plany te zostały jednak odrzucone.
Kolejnym punktem spornym z Piłsudskim był problem upolityczniania armii, czego
Rozwadowski był zdecydowanym przeciwnikiem.
W
wyniku zamachu majowego Piłsudskiego 12 maja, 1926 r. został obalony legalny
narodowo-ludowy rząd Witosa. Obrońcą
legalnych władz przed zamachowcami, był właśnie gen Rozwadowski. Wobec dymisji prezydenta Wojciechowskiego i rozkazu zaprzestania walk, generał
Rozwadowski wraz z innymi generałami (Zagórski, Malczewski, Jaźwiński) został uwięziony w Wilnie. Wraz z
kilkunastoma generałami został w 1927 r. przeniesiony w stan spoczynku.
W społeczeństwie
pojawiła się wówczas akcja petycyjna w obronie generałów. 18 maja 1927 roku,
rok po uwięzieniu, gen. Rozwadowski został
zwolniony, jednak bardzo wyraźnie
podupadł na zdrowiu. Dużym ciosem było dla niego ponadto zaginięcie gen. Zagórskiego. Gen. Rozwadowski coraz częściej przebywał w Jastrzębiej Górze,
gdzie próbował się leczyć z nasilających się bólów żołądka połączonych z
krwawieniem i silnymi torsjami. Lekarze byli jednak bezradni. W 1928 r. gen.
Rozwadowski napisał referat nazwany "Testamentem wojskowym", w którym
postulował utworzenie armii wysokiego pogotowia, doskonale wyposażonej w broń
pancerną i lotnictwo, w obliczu najazdu ze strony Niemiec i Rosji.
Generał
Tadeusz Rozwadowski zmarł 18 października 1928 r. w Warszawie. Ostatnią wolą Generała było pochowanie go na Cmentarzu
Orląt Lwowa - wśród swoich żołnierzy. Pogrzeb
odbył się - 22 października we Lwowie o godz. 10, która została narzucona przez władze, aby
jak najmniej ludzi uczestniczyło w ostatniej
drodze generała. Nabożeństwo odprawił
ks. arcybiskup metropolita Bolesław Twardowski, od bramy cmentarza aż do
miejsca spoczynku trumnę na swych barkach
nieśli usunięci z armii generałowie, nad grobem poruszającą mowę wygłosił były legionista ks. Józef Panaś.
Płk dr Bolesław
Szarecki, który odbył konsylium z lekarzami
badającymi zwłoki generała stwierdził jako więcej niż pewne otrucie, podobnie uważał słynny chirurg
lwowski - prof Tadeusz Ostrowski, badający
generała na krótko przed śmiercią. Zakaz przeprowadzenia sekcji zwłok
jest bardzo mocną poszlaką w tym względzie.
Dokonania
generała Tadeusza Rozwadowskiego stawiają
go wśród najwybitniejszych ojców naszej wolności oraz jednego z największych wodzów i zwycięzców w naszej historii. Niestety przeciętny Polak nie wie o Nim
nic, lub stanowczo zbyt mało.
Wymazywanie osiągnięć generała Rozwadowskiego rozpoczęło się w 1926 r. i
trwa do dnia dzisiejszego, najpierw robiły to władze sanacyjne, później komunistyczne
i obecne.
Powodem jest to, że
wielka postać generała Rozwadowskiego stoi
na przeszkodzie w budowie legendy Piłsudskiego. Pamiętajmy jednak, że to
tylko legenda, jak pisał wybitny historyk
polski prof. Władysław Konopczyński: "legenda świadomie i sztucznie preparowana, broniona przed wszelką
krytyką gwałtem moralnym i fizycznym, legenda szydercza
i zawzięta nie opromieni narodowi życia, i nie wleje weń wiary we własne siły,
nie zahartuje go do mocarnych czynów".
Dzisiejsza
Polska jest tego bolesnym potwierdzeniem! Bez prawdy i sprawiedliwości nie
zbudujemy szczęśliwej przyszłości Polski! Witold
Bałażak (www.lpr.pl)
Skocz do:
Tadeusz Rozwadowski |
|
Data i miejsce urodzenia |
|
Data i miejsce śmierci |
|
Stanowiska |
pierwszy szef sztabu generalnego WP, dowódca Armii
Wschód, szef polskiej misji wojskowej w Paryżu 1919-1920, szef sztabu
generalnego w bitwie warszawskiej, Generalny Inspektor Kawalerii, dowódca
wojsk rządowych w czasie zamachu majowego |
Główne wojny i bitwy |
I wojna światowa, wojna polsko-ukraińska, wojna polsko-bolszewicka, bitwa pod Gorlicami, bitwa
warszawska |
Odznaczenia |
|
Tadeusz Rozwadowski (Tadeusz Jordan-Rozwadowski) herbu Trąby (ur. 19 maja 1866, Babin,
powiat Kałusz
– zm. 18 października 1928, Warszawa) – marszałek polny porucznik (niem.
feldmarschalleutnant) Cesarskiej i Królewskiej Armii, generał broni Wojska Polskiego.
Pochodził
z rodziny o dużych tradycjach wojskowych i zasługach dla Ojczyzny. Rycerz
Maciej Rozwadowski wykazał się męstwem w bitwie pod Wiedniem w 1683 roku. Pradziad
Tadeusza, Kazimierz Rozwadowski, był kościuszkowskim
brygadierem, dziad Wiktor walczył w powstaniu listopadowym, a ojciec Tomisław w powstaniu styczniowym. Od najmłodszych lat
Tadeusz wychowywany był w duchu patriotyzmu. Najwcześniejszy okres dzieciństwa
spędził w otoczeniu dworu szlacheckiego w Babinie oraz Honiatynie.
Jednak już jako dziecko pokochał Lwów, to uczucie
przetrwało do końca jego dni.
Tadeusz
Rozwadowski rozpoczął naukę wojskową w szkole kadetów kawalerii w Hranicach na Morawach. Następnie
w latach 1882-1886 studiował w
Wojskowej Akademii Technicznej w Wiedniu, którą ukończył w stopniu
podporucznika jako najlepszy na roku. Następnie odbył studia w Szkole Wojennej
w Wiedniu, która była przeznaczona dla elity korpusu oficerskiego. Po
ukończeniu tej szkoły w 1891
roku Rozwadowskiemu powierzono stanowisko adiutanta sztabu w 3 Brygadzie
Kawalerii w Mariborze.
Po dwóch latach został przeniesiony do Budapesztu, gdzie przydzielono go do
sztabu 31 Dywizji Piechoty. Podczas służby w stolicy Węgier w 1894 roku ożenił się z
Marią hrabianką Komorowską.
W
październiku 1896
roku Rozwadowskiego mianowano attaché wojskowym przy poselstwie austriackim w Bukareszcie.
Znał pięć języków – polski, francuski, niemiecki, czeski i rosyjski, a z czasem
także rumuński. Pierwszym sukcesem było wynegocjowanie przez niego korzystnej
dla Austro-Węgier umowy celnej. Rozwinął także współpracę austriacko-rumuńską
na polu wojskowym, co wiązało się z modernizacją zacofanej armii rumuńskiej i
miało sprzyjać zacieśnieniu sojuszu polityczno-wojskowego z Rumunią.
Działalnością na tym polu Rozwadowski zjednał sobie sympatię i uznanie króla
rumuńskiego Karola, a także rumuńskiego następcy tronu
księcia Ferdynanda. Przyjacielskie relacje z rodziną panującą Rozwadowski
wykorzystał już w odrodzonej Polsce, walnie przyczyniając się do podpisania
sojuszu polsko-rumuńskiego. W Rumunii przyszły na świat jego dzieci. W 1898 roku urodziła się
córka Melania, rok później syn Józef, a w 1906 roku najmłodszy
Kazimierz.
Bukareszt
Rozwadowski opuścił w 1907
roku w stopniu podpułkownika. Powrócił do Galicji do Stanisławowa,
gdzie został dowódcą 31 pap i awansowano go na pułkownika w maju 1908 roku. Do wybuchu
wojny poświęcił się pracy wojskowej i społecznej. W 1913 roku roku jako
jedyny z wyższych polskich oficerów służących w armii austriackiej nawiązał
współpracę z ruchem strzeleckim, dla
którego okazał się bardzo cenną osobą, ponieważ dzięki swoim znajomościom
ratował go z różnych opresji[1].
Jako
znawca konstrukcji artyleryjskich płk Rozwadowski dokonał kilku cennych
wynalazków. Sporządził bardzo prosty, ale niezwykle skuteczny przyrząd
celowniczy. Znacznie ważniejszym wynalazkiem był nowy rodzaj pocisku
artyleryjskiego, tzw. granato-szrapnel. Pocisk ten działał podwójnie,
eksplodował raz w powietrzu jako szrapnel, zasypując cel kulkami i drugi raz,
kiedy eksplodowała głowa (granat) pocisku po zetknięciu z celem. Granato-szrapnel,
dzięki swojemu działaniu, wskazywał obserwatorom dwa punkty końca swego toru
(tj. chmurkę szrapnelową i miejsce wybuchu głowy), ułatwiając tym samym szybsze
wstrzeliwanie się w obiekty ukryte za przeszkodą (np. za wzgórzem). Ta zaleta
spowodowała, że pocisk Rozwadowskiego znalazł zastosowanie w I wojnie
światowej. Używała go artyleria austriacka i niemiecka, zwłaszcza do niszczenia
sprzętu artyleryjskiego przeciwnika. Jednak wstrzeliwanie się
granato-szrapnelem wymagało doświadczonych dowódców baterii. Pocisk posiadał
bowiem tę wadę, że przy większych wysokościach rozprysku głowa
granato-szrapnela nie zawsze wybuchała, czasami koziołkowała w powietrzu i
zapalnik nie zderzał się z ziemią[2].
Prace nad pociskami artyleryjskimi Rozwadowski prowadził do końca swojego
życia. Współczesnym odpowiednikiem tych projektów są pociski artyleryjskie o
działaniu odłamkowo-burzącym.
9
sierpnia 1914 roku
już jako generał objął stanowisko dowódcy 12 Brygady Artylerii w 12
"Krakowskiej" Dywizji Piechoty armii Austro-Węgier. Rozwadowski
odegrał jedną z kluczowych ról w bitwie pod Gorlicami w maju 1915 roku. Za
główne źródło sukcesu 12 DP w pierwszym dniu bitwy należy bezsprzecznie uznać
współdziałanie artylerii z piechotą. Zrobiony przez artylerię 12 DP wyłom w
linii obronnej wroga zaczął się rozszerzać, co umożliwiło zdobycie Gorlic.
Rozwadowski zastosował nowy sposób użycia artylerii i bez wątpienia należy do
twórców i prekursorów tzw. ruchomej zasłony ogniowej, polegającej na tym, że
ogień artyleryjski postępował tuż przed atakującą piechotą. Metoda ta bardzo
szybko weszła na trwałe do niemieckiego regulaminu walki jako tzw. Feuerwalze,
a do francuskiego jako barrage roulant i zastąpiła stosowane wcześniej
wielogodzinne ostrzeliwanie pozycji wroga, po których następował pochłaniający
liczne ofiary szturm wojsk. 17 maja pod Jarosławiem Rozwadowski samym ogniem
artylerii powstrzymał kontrnatarcie Rosjan. Wprawiło to w zachwyt cesarza niemieckiego
Wilhelma II i miało przynieść Rozwadowskiemu Krzyż Żelazny I Klasy[3],
ostatecznie jednak nie otrzymał tego odznaczenia. W następnej ofensywie
uczestniczył już jako dowódca 43 DP. Za wybitne czyny wojenne podczas kampanii
1915 roku Rozwadowski otrzymał najwyższe odznaczenie austro-węgierskie order Marii Teresy. W drugiej połowie 1915 roku
coraz częściej zaczął popadać w konflikty z Naczelnym Dowództwem, krytykował
sposób prowadzenia wojny, a czarę goryczy przelało wstawianie się za
prześladowaną ludnością polską w Galicji. 1 lutego 1916 roku Rozwadowski został
przeniesiony na emeryturę. Bezpośrednią przyczyną dymisji było samowolne
opuszczenie dywizji (związane z wyjazdem Rozwadowskiego na polowanie w czasie
gdy jego jednostka została zaatakowana). W armii austriackiej dosłużył się
stopnia marszałka polnego porucznika (polski
odpowiednik generała
dywizji).
Przebieg
linii frontu w lutym 1919
Jeszcze
w 1916 roku nawiązał
współpracę z Tymczasową Radą Stanu, a następnie z będącą
jej kontynuatorką Radą Regencyjną. Głównym powodem była próba
utworzenia armii polskiej. Jednak idea ta mogła zostać zrealizowana dopiero 25
października 1918
roku, gdy Rada Regencyjna powołała urząd szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Stanowisko to objął oficjalnie 28 października gen. Rozwadowski. Od razu
rozpoczął organizowanie centralnych instytucji wojskowych oraz nowych oddziałów
Wojska Polskiego. W konsekwencji tych działań jeszcze za rządów Rozwadowskiego
powstał zalążek polskiej marynarki wojennej, po przejęciu od Niemców w dniach
8-10 listopada 1918 r. Flotylli Wiślanej[4] 30
października z rozkazu szefa sztabu i w porozumieniu z Ministerstwem
Aprowizacji powstał też pierwszy oddział Straży Gospodarczo-Wojskowej,
formacji, której zadaniem było strzec granic Polski i będący swoistym
pierwowzorem Korpusu Ochrony Pogranicza. Natomiast 4
listopada generał wydał rozkaz o utworzeniu dywizji jazdy, co dało początek
kawalerii Wojska Polskiego. 31 października gen. Rozwadowski przedstawił
"schemat organizacji polskich władz wojskowych". Według tego projektu
Rada Regencyjna pełniła funkcję naczelnego dowództwa nad wojskiem, a podlegały
jej: minister spraw wojskowych, szef sztabu i sądownictwo wojskowe. Szef sztabu
był równoważny ministrowi. Praca wykonana przez Sztab Generalny była ogromna i
co najważniejsze, że okazała się stosunkowo trwała. "Tymczasowa ustawa o
powszechnym obowiązku służby wojskowej" pomimo swojej tymczasowości w
nazwie przetrwała do 1924
roku. Instytucje wojskowe powołane przez sztab odegrały ważną rolę w toczonych
później wojnach o granice. 15 listopada Rozwadowski ustąpił ze stanowiska szefa
sztabu generalnego. Powodem dymisji był spór z Piłsudskim o sposób tworzenia
polskiej armii. Dotychczasowy szef sztabu był za przymusowym poborem, zaś
Piłsudski za ochotniczym.
Po
zdaniu stanowiska przyglądał się nieudolnej pomocy dla walczącego z Ukraińcami Lwowa. W końcu
zażądał dla siebie dowództwa nad wojskami polskimi w Małopolsce Wschodniej,
grożąc, że w przeciwnym razie pójdzie walczyć pod Lwów jako
szeregowiec-ochotnik. 17 listopada Piłsudski mianował go Naczelnym Dowódcą
Wojsk Polskich w Galicji Wschodniej (Armii "Wschód"). W nocy z 21 na
22 listopada Lwów został wyzwolony przez wojska ppłk Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza.
Rozwadowski przybył do oblężonego miasta w nocy z 24 na 25 listopada i objął
dowództwo. Od razu stwierdził, że polskie siły są zbyt słabe i zaczął domagać
się posiłków. Niestety jego prośby nie spotykały się z odzewem Warszawy.
Ponadto generał od początku był atakowany przez utworzony 22 listopada we
Lwowie Tymczasowy Komitet Rządzący, w którego skład wchodzili w większości
narodowi demokraci. Nie dopuszczał do pogromów, jakich próbowano dokonywać na
Żydach[5].
Generał znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji, poza skomplikowanymi
zadaniami militarnymi, musiał sobie radzić z atakami na swoją osobę ze
wszystkich niemal stron, a mianowicie Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, szefa sztabu gen. Stanisława Szeptyckiego oraz członków TKR. Na
początku dowódca Armii "Wschód" zaczął przekształcać
niezdyscyplinowane i nierówne liczebnie oddziały ochotnicze w jednostki
regularnego wojska, równocześnie prowadząc szkolenie. Do połowy grudnia wojna z
Ukraińcami miała charakter partyzancki. Bardzo niebezpieczne były oddziały uzbrojonych
chłopów ukraińskich, w związku z czym generał Rozwadowski rozkazał
"uzbrojonych chłopów rozstrzeliwać". Pod koniec grudnia 1918 roku
Naczelna Komenda Ukraińska zaplanowała decydującą ofensywę. Rozpoczął się
zmasowany szturm na Lwów. Wojska ukraińskie dysponowały trzykrotną przewagą
liczebną. Atak się nie powiódł, generał utrzymał miasto. Wobec niepowodzenia
Ukraińcy rozpoczęli ostrzał artyleryjski Lwowa. TKR próbował negocjować pokój,
ale Rozwadowski nie chciał nawet o tym słyszeć. W styczniu 1919 roku Warszawa
zdecydowała się wreszcie wysłać znaczne posiłki pod dowództwem gen. Jana
Romera. Nie na wiele zdały się te posiłki, gen. Rozwadowski krytycznie oceniał
wartość bojową oddziałów, którymi dysponował określając je mianem
"dyletanckich". Na krótki czas sytuacja się poprawiła, ale na
przełomie stycznia i lutego Lwów znowu został odcięty i otoczony przez
kilkakrotnie liczniejszego wroga. Rozwadowski wobec kończącej się amunicji i
braku ludzi apelował o wsparcie, ale nie przyniosło to skutku. Nasiliły się
natomiast ataki endeków na generała, który poza kwestią żydowską, bronił także
duchownych i ludności prawosławnej, starając się nie dopuszczać do zamieszek na
tle religijnym w mieście. Z każdym dniem położenie obrońców się pogarszało.
Przed odciętą od wody i światła ludnością stanęło widmo głodu. Komitet Obrony
Narodowej Lwowa domagał się odwołania gen. Rozwadowkiego. Naczelne Dowództwo w
Warszawie 7 marca w telegramie nakazywało przebić się przez oblężenie i wycofać
do Przemyśla. Gen. Rozwadowski odpowiedział "Powziąłem niezłomną
decyzję raczej zginąć z załogą niż w myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa opuścić
Lwów"[6].
Bohaterska obrona osamotnionego Lwowa zaczęła urastać do rangi dużego problemu
dla Warszawy. Opinia publiczna domagała się udzielenia natychmiastowej pomocy
dla walczącego miasta. 12 marca ruszyła odsiecz pod dowództwem gen. Wacława Iwaszkiewicza-Roduszańskiego.
Po odbiciu linii kolejowej do Przemyśla zastąpił on gen. Rozwadowskiego na
stanowisku dowódcy Armii "Wschód". 19 marca 1919 roku wojska
wielkopolskie gen. Franciszka Aleksandrowicza połączyły się
z oddziałami płk. Władysława Sikorskiego w Gródku Jagiellońskim.
Tam przywitał ich gen. Rozwadowski. Oblężenie Lwowa zostało zlikwidowane. Gen.
Iwaszkiewicz wręczył Rozwadowskiemu rozkaz przenoszący go na stanowisko szefa
Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu. Generał wobec możliwości przeprowadzenia
wielkiej ofensywy przeciwko Ukraińcom poczuł się urażony tą decyzją Naczelnego
Dowództwa. Opuszczał Lwów owacyjnie żegnany przez mieszkańców miasta i
żołnierzy swojej armii.
Przyczyny
powierzenia Rozwadowskiemu tego stanowiska nie są do końca jasne. Wydaje się,
że popularny generał wyraźnie wadził Piłsudskiemu. Zwłaszcza domaganie się
zwiększenia pomocy dla Wschodniej Galicji nie było na rękę marszałkowi, który
chciał skupić się na działaniach w okolicy Wilna[7].
Wyjazd generała do Francji nastąpił w kwietniu 1919 roku. Rozwadowski nie
chciał tego stanowiska. W listach do Piłsudskiego domagał się przeniesienia na
front. Jednak Dowództwo było zadowolone z kierowanej przez generała misji i nie
miało zamiaru przychylić się do jego prośby. Dużo udało się uzyskać
Rozwadowskiemu w sporach o Galicję Wschodnią, przekonując państwa zachodnie do
polskiego punktu widzenia. Zabiegał szczególnie gorąco o zbliżenie
polsko-rumuńskie. W czerwcu 1919 Rzeczpospolita mianowała swego posła w
Bukareszcie. Nie było przypadkiem, że został nim były adiutant Rozwadowskiego Aleksander hr. Skrzyński. W 1920 r.
Rozwadowski osobiście odwiedził Rumunie. Podczas tej wizyty skreślono
podstawowe punkty przyszłej polsko-rumuńskiej konwencji-wojskowej.
Generał
interweniował u marszałka Ferdynanda Focha w czasie zagrożenia ze strony
niemieckiej. Szef Polskiej Misji Wojskowej postulował utworzenie u boku armii
polskiej Legionu Amerykańskiego. Dla swych planów pozyskał dowódcę
Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych we Francji gen. Johna
Pershinga. Gorącego zwolennika idea ta znalazła w osobie premiera Ignacego Jana Paderewskiego. Okazało się
jednak, że największym przeciwnikiem tych planów był Józef Piłsudski. Nie dał
się przekonać nawet, gdy szef PMW dowodził, że wyszkolone amerykańskie
jednostki wojskowe (lotnicy, czołgiści, korpus medyczny i wojska inżynieryjne)
będą olbrzymim wsparciem dla młodej armii polskiej. Pomysł werbunku Amerykanów
do Legii nabrał rozgłosu. Masowo zaczęli się zgłaszać ochotnicy. Rozwadowski
cały czas starał się wyjednać zgodę polskich władz wojskowych na stworzenie
chociaż niewielkiej jednostki. Gdy to zawiodło, zdecydował się postawić
dowództwo przed faktem dokonanym[8]
Amerykańskich pilotów wcielono do 7 Eskadry Myśliwskiej, pod dowództwem mjr. Cedrica
Faunta-Le-Roya, która przyjęła imię Tadeusza Kościuszki. W kwestii utworzenia tej
eskadry Rozwadowski bez wątpienia znajdował się pod wpływem Meriana
Coopera, znanego generałowi z czasów walk o Lwów[9].
Wobec
zagrożenia Polski przez bolszewicką Rosję, generał starał się uzyskać
zdecydowane wsparcie państw zachodnich. Udało mu się pozyskać poparcie
Ferdynanda Focha, ale już w styczniu 1920 roku zdał sobie sprawę, że Polska nie
ma co liczyć na zbrojną pomoc Francji, czy Wielkiej Brytanii. Na przełomie
kwietnia i maja 1920 roku udał się do Bukaresztu, gdzie wynegocjował wstępne
założenia przyszłego sojuszu polsko-rumuńskiego. W końcu maja wyjechał do Włoch
gdzie rozmawiał z przedstawicielami generalicji włoskiej i stolicy apostolskiej
na temat sytuacji na froncie polsko-bolszewickim. Pod koniec czerwca wrócił do
kraju, gdzie wziął udział 1 lipca w pierwszym posiedzeniu Rady Obrony Państwa. Z Warszawy udał się do
Spa, gdzie jako jedyny z przedstawicieli Polski oficjalnie zaprotestował
przeciwko postanowieniom konferencji. Rozmowy
w Spa były ostatnią czynnością generała jako szefa PMW. Z Belgii
Rozwadowski został wezwany do Warszawy gdzie mianowano go 22 lipca 1920 roku
szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Działalność
generała na paryskiej placówce przyniosła Polsce wiele korzyści. Dzięki jego
staraniom utrzymano systematyczne dostawy broni dla walczących wojsk polskich,
nawiązano dobre stosunki z Rumunią i utworzono polsko-amerykańską Eskadrę im.
Kościuszki.
Rozwadowski
wrócił do Polski w najtrudniejszym momencie wojny z bolszewikami. Polacy znajdowali
się w bezładnym odwrocie, a w dowództwie szerzyły się defetystyczne nastroje.
Powierzenie Rozwadowskiemu 22 lipca 1920 roku stanowiska szefa Sztabu Generalnego należy uważać za
jeden z punktów zwrotnych w wojnie z bolszewikami. Wskazuje na to przede
wszystkim przegrupowanie znajdujących się w bezładnym odwrocie wojsk polskich,
które umożliwiło przygotowanie kontrofensywy. Szczegóły tej operacji regulowały
rozkazy z 7 VIII 1920 r., podpisane przez gen. Rozwadowskiego oraz wspólnie
przez gen. Rozwadowskiego i gen. Sosnkowskiego[10].
Generał natychmiast przystąpił do pracy. Od początku wykazywał także daleko
idącą lojalność wobec Naczelnego Wodza i stanowczo bronił marszałka
Piłsudskiego, atakowanego niemal ze wszystkich stron. Nowy szef Sztabu
Generalnego przyczynił się do zmian personalnych. Dowódcą Frontu Północnego
został pełen zapału gen. Józef
Haller, a Ministrem Spraw Wojskowych świetny organizator gen. Kazimierz Sosnkowski- zaufany Piłsudskiego.
Rozwadowski przystąpił do reorganizacji sztabu i wprowadził swoją wypracowaną w
czasie I wojny światowej koncepcję prowadzenia wojny. Zrezygnował z zasady
walki ciągłymi frontami i postawił na wojnę manewrową z zachowaniem ekonomii
sił, cechującą się dużą mobilnością wojsk. Odmienne stanowisko zajął przysłany
do Polski 25 lipca gen. Maxime Weygand zwolennik wojny pozycyjnej. Pomimo
początkowych spięć ich współpraca ułożyła się dobrze, choć posądzenia o
wzajemną niechęć obu generałów wysuwane przez Piłsudskiego są dobrze
udokumentowane w materiałach źródłowych[11].
Rozwadowski poszedł na rękę Weygandowi i wzorem sztabu francuskiego wszystkie
przemyślenia przekazywali sobie na piśmie.
Rozwadowski
wniósł niesamowity optymizm i wiarę w zwycięstwo, które udzieliło się innym
dowódcom[12].
Pierwszym celem podjętym przez generała było uporządkowanie bezwładu i
przeprowadzenie kontrnatarcia. Plan był tożsamy z wcześniejszymi założeniami
Piłsudskiego i St. Hallera i zakładał przeciwnatarcie na przedpolu Bugu i Narwi - po uprzednim pobiciu
Konarmii Budionnego
w okolicach Brodów,
z wyjściem rezerw (ściągnietych z południa) zgromadzonych w Brześciu
na skrzydło i tyły armii sowieckiej. Walki z bliska obserwował Naczelny Wódz.
Bitwa nad Bugiem zaczęła się korzystnie dla Polaków, jednak po upadku Brześcia
Piłsudski przerwał walki i powrócił do Warszawy, w samotności przygotowując
koncepcję zwrotu zaczepnego odwracającego losy wojny.
Jednocześnie
generał Rozwadowski przygotowywał plan polegający na oderwaniu oddziałów od
nieprzyjaciela i przegrupowaniu ich na linii Wisły. Równocześnie miano
wyklinować odpowiednie rezerwy niezbędne do kontruderzenia. W nocy z 5 na 6
sierpnia Rozwadowski przedstawił Naczelnemu Wodzowi dwa warianty miejsc
koncentracji, skąd miało wyjść kontrnatarcie. Pierwszy, ostrożniejszy,
popierany przez gen. Weyganda zakładał uderzenie z okolic Karczewa w kierunku
na Mińsk Mazowiecki. Drugi, popierany przez szefa
sztabu, przewidywał ograniczona akcję manewrową, wychodzącą z okolic Garwolina,
z równoczesnym uderzeniem wojsk wzmocnionego Frontu Północnego. Piłsudski
zaakceptował drugie rozwiązanie, zmieniając dyslokacje wojsk na rejon dolnego i
górnego Wieprza (Dęblin-Lubartów),
z tym, że zrezygnował z ofensywy na północy i zwiększył siły grupy uderzeniowej
o jednostki wycofane z frontu południowego.
Podjęte
decyzje znalazły swój wyraz w podpisanym przez Rozwadowskiego rozkazie do
przegrupowania nr 8358/III. Przegrupowanie wojsk wchodzących w skład 3 Armii do
bitwy warszawskiej było zadaniem niebywale trudnym, Piłsudski stwierdził nawet,
że "przerastało ludzkie siły", a zostało ono wykonane
perfekcyjnie, co nie powinno dziwić, bowiem najtrudniejsze zadanie zostało
wykonane przez jednostki elitarne (1 i 3 Dyw. Piechoty Legionów)
Gen.
Rozwadowski cały czas był zaniepokojony sytuacją na północy. Jego zdaniem 5
Armia Sikorskiego była zbyt słaba, a dodatkowo obawiał się, że polskie
plany zostały przechwycone przez bolszewików. W takiej sytuacji Rozwadowski
popierany przez oficerów Francuskiej Misji Wojskowej (Weyganda, Henrysa i
Billota), w nocy z 8 na 9 sierpnia, wydał rozkaz operacyjny specjalny oznaczony
fikcyjnym numerem 10 000, będący ostatecznym planem bitwy warszawskiej. Zakładał on wzmocnienie
armii Sikorskiego, której poza obroną wyznaczono w następnej fazie zadania
ofensywne, co było pewnym nawiązaniem do pierwotnej koncepcji Rozwadowskiego. 5
Armia po wypełnieniu zadań defensywnych miała uderzyć na północne skrzydło
wroga, częściowo obejść go z północy i zepchnąć na południe. Plan ten
przewidywał zatem podwójne uderzenie na bolszewików z północy, znad Wkry i z
południa, znad Wieprza. Miał to być klasyczny manewr
kanneński i chociaż nie wszystkie zadania w nim zawarte udało się
zrealizować (zadania dla 5 armii w okresie 6-14 sierpnia były zmieniane
7-krotnie), to idea wzmocnienia 5 Armii i podwójnego dwuskrzydłowego uderzenia
miała kolosalne znaczenie {tak pozytywne jaki i negatywne) dla przebiegu bitwy.
Rozkaz operacyjny specjalny nr 10 000, nie był powtórzeniem rozkazu 8358/III,
ale jego wariantową modyfikacją, uzależnioną od zachowania nieprzyjaciela.
10
sierpnia marszałek naciskany przez zachodnich przywódców obradujących na konferencji
w Hythe, zaproponował Weygandowi objęcie funkcji szefa Sztabu Generalnego.
Francuski generał stwierdził, że plany są gotowe i nie można zmieniać szefa
sztabu w przeddzień bitwy. Powodem odmowy była też obawa, że w razie klęski
Polacy będą próbowali zrzucić winę na Francję. 12 sierpnia Rozwadowski odbył
naradę z Piłsudskim i Weygandem. Naczelny Wódz, wbrew zasadom sztuki wojennej
postanowił udać się do Puław, by objąć dowództwo nad grupą uderzeniową, ponadto
ostro skrytykował Rozwadowskiego za dokonany przez niego rozdział wojsk i
wzmocnienie armii Sikorskiego kosztem 4
Armii zgrupowanej nad Wieprzem. Uwagi te, jak pokazała bitwa, były
bezzasadne i tylko potwierdzają one tezę, że Piłsudski nie czuł się autorem
planów[13].
Przed
wyjazdem z Warszawy Piłsudski spotkał się z premierem Wincentym
Witosem i wręczył mu dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego
Wodza. Premier bojąc się upadku morale wojska dymisji nie ogłosił publicznie, a
podczas następnego spotkania zwrócił list Piłsudskiemu. Koordynatorem
wszystkich działań wojennych po stronie polskiej został Rozwadowski. Co więcej
jako szef Sztabu Generalnego po dymisji marszałka automatycznie stał się
Naczelnym Wodzem, prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc. Nie zmienia to faktu,
że w razie klęski odpowiedzialność z prawnego punktu widzenia spadłaby na
Rozwadowskiego, a nie na Piłsudskiego.
Bitwa
rozpoczęła się 13 sierpnia. Główne uderzenie Sowietów poszło na Front Północny.
Michaił Tuchaczewski próbował powtórzyć manewr
paskiewiczowski i obejść lewe skrzydło Polaków. W najtrudniejszej sytuacji
znalazła się 5 Armia Sikorskiego atakowana przez 3 armie nieprzyjaciela. Przez
cały czas nieobecności Piłsudskiego w Warszawie Rozwadowski wszystkie
posunięcia lojalnie z nim konsultował. Potwierdza to przypuszczenie, że Witos
nie poinformował generała o dymisji marszałka. Wymiana korespondencji z 15
sierpnia przytaczana jest przez większość historyków jako dowód, że Rozwadowski
realizował tylko plany Piłsudskiego. Wydaje się jednak, że świadczy ona tylko o
lojalnej postawie generała wobec, w jego przekonaniu wciąż, Naczelnego Wodza[14].
15
sierpnia armie polskie pod Warszawą i nad Wkrą, rozbiły trzy z czterech armii
wroga. Decydującą rolę odegrała 5 armia Sikorskiego, która nie dość, że
wytrzymała napór 3 armii bolszewickich, to jeszcze zdołała przejść do planowanego
kontrataku. Armia Czerwona rozpoczęła odwrót. Rozwadowski wspierany przez
Weyganda domagał się przyspieszenia ofensywy znad Wieprza, obawiając się, że
Sowietom uda się wycofać. Piłsudski uległ tym naciskom i przesunął termin
ofensywy z 17 na 16 sierpnia. Początkowe uderzenie 4 Armii trafiło w próżnię.
Dopiero 17 sierpnia, co potwierdza relacja Piłsudskiego w książce "Rok 1920",
dogoniło wycofujące się wojska radzieckie. Rozpoczęły się walki pościgowe.
Operacja
warszawska okazała się wielkim sukcesem. Tuż po jej zakończeniu rozgorzały
spory o autorstwo bitwy warszawskiej. Endecy podkreślali zasługi, raz gen.
Weyganda, innym razem gen. Józefa Hallera. Zwolennicy marszałka twierdzili, że
cała chwała należy się tylko i wyłącznie Piłsudskiemu. Rozwadowski cały czas
milczał, jak sam później wyznał "dla
dobra Polski, dla dobra stosunków z Francją, dla podtrzymania prestiżu marszałka
Piłsudskiego jako głowy państwa, gdy ten stroił się w częściowo niezasłużone
wawrzyny".
Piłsudski
z chwilą zakończenia bitwy poczuł zawiść w stosunku do szefa sztabu, świadka
jego depresji i duchowego upadku[15].
18 sierpnia, po odebraniu od Witosa dymisji, znowu zaczyna występować w roli
Naczelnego Wodza, przejmuje całkowite dowodzenie nad wojskiem walczącym na
północy. Rozwadowski w tym czasie stanął na czele frontu południowego, odnosząc
błyskawiczne zwycięstwa, szybko posuwał się na wschód. W przededniu bitwy
niemeńskiej armie południowe wysunęły się daleko poza front. Rozwadowski w
swoim nowym planie chciał użyć ich do ataku na skrzydło bolszewików
zgrupowanych nad Niemnem. Piłsudski odrzucił ten pomysł i rozegrał bitwę według
swojej koncepcji. Walki zakończyły się zwycięstwem, ale Polacy ponieśli ciężkie
straty. Błędnie założono bierność bolszewików. W decydującym momencie bitwy
zaistniała możliwość współdziałania 4 armii sowieckiej operującej na Polesiu z
armiami walczącymi nad Niemnem, co mogło przerodzić się w kontrofensywę i
przekreślić rezultaty zwycięstwa pod Warszawą. Wtedy Rozwadowski rzucił na
prawe skrzydło 4 armii radzieckiej Grupę gen. Franciszka Krajowskiego, która po przedarciu
się przez poleskie bagna zmusiła bolszewików do odwrotu.
Wojna
1920 roku zakończyła się zwycięstwem Polaków. Radość z wygranej zakłóciła
Rozwadowskiemu wiadomość o śmierci jego ojca, z którym był bardzo zżyty.
W
kwietniu 1921 roku Rozwadowskiemu jako Inspektorowi Armii nr 2 powierzono
naczelną inspekcję jazdy. Gdy w końcu 1921 roku uformował się Generalny
Inspektorat Jazdy, generał stanął na jego czele. Szczególną wagę przywiązywał
do rozwoju szkół kawaleryjskich, działających w ramach utworzonej 15 sierpnia
1920 roku Centralnej Szkoły Jazdy w Grudziądzu.
Tę placówkę otoczył szczególną opieką, czuwając nad szkoleniem kadry
kawaleryjskiej. W kwietniu 1924 roku Rozwadowski we współpracy ze Sztabem
Generalnym zreorganizował polską jazdę. Wprowadzono zmianę nazwy tej broni na
kawaleria. Reforma miała prowadzić do tworzenia wojsk szybkich o znaczeniu
operacyjnym.
Gen.
Rozwadowski postulował potrzebę stworzenia dziesięciu czteropułkowych brygad
wzmocnionych batalionami strzelców zmotoryzowanych, samochodami i pociągami
pancernymi oraz lotnictwem. Generał przedstawił plan utworzenia dziesięciu
pułków pancernych, dowodząc, że budżet jest w stanie podołać kosztom
przeznaczonym na ich tworzenie. Plany te odrzucono, a tworzenie jednostek
pancernych rozpoczęto dopiero w 1937 roku.
W
1925 roku Rozwadowski dowodził manewrami na Wołyniu.
Zaproszeni z zagranicy goście byli pod wrażeniem organizacji i postawy Wojska
Polskiego. Ćwiczenia odbiły się echem w Europie. Rozwadowski w tym czasie miał
duży wpływ na ukształtowanie tej miary dowódców jak Władysław Sikorski, Stanisław Sosabowski, Franciszek Kleeberg i Tadeusz
Kutrzeba, będąc ich mentorem, czuwał nad rozwojem ich karier wojskowych[16].
W
międzyczasie Rozwadowski był w konflikcie z obozem piłsudczykowskim. Jako
przeciwnik upolitycznienia armii, był ostro zwalczany przez marszałka. Generała
niepokoiły podziały w wojsku i rozkład moralny, które doprowadziły w rezultacie
do wydarzeń z maja 1926 roku.
12
maja 1926 roku marszałek Piłsudski rozpoczął trzydniową wojnę domową, tzw. zamach
majowy. O godz. 14.45 Rozwadowski spotkał się z ministrem spraw wojskowych,
gen. Juliuszem Malczewskim. Po rozmowie zgodził się
objąć stanowisko dowódcy obrony Warszawy. Obrońcy rządu znajdowali się w
niezwykle trudnej sytuacji, nie wiedzieli bowiem, w przeciwieństwie do
zamachowców, na kogo można liczyć. Rozwadowski odbył naradę z gen. Malczewskim,
płk. Władysławem Andersem oraz nowo powołanym szefem
Sztabu Generalnego gen. Stanisławem Hallerem i podjął
decyzję o przeniesieniu dowództwa do Belwederu. Była to niezbyt fortunna
decyzja, bo pozbawiała łączności z krajem. Utrzymywano ją jedynie drogą
powietrzną. Obrońcy dysponowali siłą około 1700 ludzi. Wojska buntownicze
dowodzone przez gen. Gustawa Orlicz-Dreszera, miały znaczną
przewagę, liczyły bowiem ok. 4300 żołnierzy.
Rozwadowski
wydał rozkaz bezwzględnego rozprawienia się z zamachowcami, nawet nie
oszczędzając ich życia. Dla generała, wielkiego zwolennika legalizmu i
demokracji, Piłsudski był zwykłym buntownikiem. Drugiego dnia walk Rozwadowski
zaplanował większą akcję. Ważną rolę miały odgrywać oddziały z Cytadeli płk. Izydora
Modelskiego. Akcja obrońców powiodła się tylko częściowo, ponieważ wojska z
Cytadeli przeszły na stronę marszałka i uwięziły Modelskiego. Zamachowcy
uzyskali przewagę, rozpoczęli również ostrzał artyleryjski Belwederu, lekko
ranny został m.in. płk. Anders. W odpowiedzi Rozwadowski wydał rozkaz dowódcy
lotnictwa, gen. Włodzimierzowi Zagórskiemu, użycia bomb
przeciwko oddziałom buntowniczym zmierzającym do Warszawy w celu ich
rozproszenia. Zbombardowano wybrane cele w mieście m.in. Plac Saski. Była to
demonstracja siły. Pomoc dla obrońców legalnej władzy nie nadchodziła, ponieważ
strajk na kolei opóźnił przybycie wiernych pułków wielkopolskich i pomorskich.
Sytuacja stała się dramatyczna. Rząd i dowództwo wycofało się do Wilanowa.
Do
Rozwadowskiego dochodziły informacje o nadchodzących na pomoc oddziałach.
Starał się przekonać prezydenta Stanisława Wojciechowskiego o konieczności
przeprowadzenia w oparciu o nie kontrofensywy. Prezydent jednak 15 maja
zdecydował się podać do dymisji i rozkazał zaprzestania walk. Zebrani dowódcy z
Rozwadowskim na czele natychmiast przyjęli rozkaz, tylko płk Anders nie chciał
się podporządkować. Rozwadowski zdał dowództwo gen. Kędzierskiemu i wraz z kilkoma innymi oficerami
został internowany. Walki dobiegły końca.
Co
prawda wojska gen. Rozwadowskiego zostały wyparte z Warszawy, ale nie rozbite i
stanowiły nadal znaczną siłę. W takich okolicznościach Rozwadowski i Stanisław
Haller liczyli na honorowe zakończenie konfliktu. Ponadto 22 maja Piłsudski
wydał rozkaz do wojska, w którym przyznał racje obu walczącym stronom,
zapowiadając niewyciąganie konsekwencji wobec pokonanych oraz zgodę i
pojednanie. Jednak najbliższe dni zweryfikowały obietnice marszałka. Niebawem
część internowanych oficerów zwolniono. Natomiast generałów: Rozwadowskiego, Zagórskiego, Malczewskiego i Jaźwińskiego oskarżono o przestępstwa natury
kryminalnej i odstawiono do Wojskowego Więzienia Śledczego nr I przy ul.
Dzikiej 19 w Warszawie. Stamtąd 26 maja przetransportowano ich do WWŚ nr III na
Antokolu w
Wilnie.
Więzienne
warunki egzystencji gen. Rozwadowskiego i jego towarzyszy były ciężkie, cele
stanowiły jedną wielką ruinę, nie były ogrzewane, a ambulatorium zamknięte. Po
interwencji jednego z zastępców komendanta, dawnego podwładnego generała z
czasów obrony Lwowa, wyremontowano cele dla generałów. Zdaniem niektórych
badaczy to właśnie wtedy postanowiono otruć gen. Rozwadowskiego, malując ściany
jego celi farbą z arszenikiem. Znane są co najmniej dwie, zasługujące na uwagę
hipotezy dotyczące podania generałowi śmiercionośnej substancji. Według
informacji gen. Machalskiego i Stanisława Rozwadowskiego ściany celi, w której
przebywał gen. Rozwadowski na Antakolu były malowane farbą z arszenikiem.
Informacja ta jest prawdopodobna, ponieważ w tym czasie istotnie przeprowadzono
remont więzienia i malowanie cel. Większość relacji skłania się jednak ku
drugiej hipotezie, że generał został otruty 18 maja 1927
roku w czasie podróży koleją z Wilna do Warszawy, gdzie podano mu kanapki z
pokrojonym włosiem końskim, co w efekcie spowodowało owrzodzenie jelit. Nie jest
wykluczone, że zastosowano obie wymienione metody[17].
Pomimo
braku jakichkolwiek dowodów, które miałyby świadczyć o przestępstwach
Rozwadowskiego, cały czas odraczano terminy rozprawy. W prasie piłsudczycy
rozpętali nagonkę. W broszurze "Zbrodniarze" dezawuowano wieloletnią
pracę generała nad organizacją, wyszkoleniem i modernizacją polskiej kawalerii.
Przez wiele miesięcy władze zwlekały z przedstawieniem Rozwadowskiemu, jak
również Zagórskiemu aktu oskarżenia. W październiku 1926 roku Wojskowy Sąd
Okręgowy nr 1 wydał orzeczenie, że wobec braku dowodów nie ma powodu
utrzymywania aresztu śledczego nad Rozwadowskim. Jednak generał nie wrócił na
wolność. Z polecenia prokuratora wojskowego, za którym stał Piłsudski, był
nadal przetrzymywany z powodów "interesów wojska pierwszorzędnej
wagi".
Z
dniem 30
kwietnia 1927
przeniesiony został w stan spoczynku [18].
W tym samym terminie zwolnionych z czynnej służby zostało 8 generałów dywizji i
jeden wiceadmirał (Kazimierz Porębski) oraz 19 generałów brygady i
jeden kontradmirał (Jerzy
Zwierkowski).
W
społeczeństwie nasiliła się akcja petycyjna w obronie uwięzionych generałów. W
kwietniu 1927 roku sympatyk Piłsudskiego, rektor Uniwersytetu Wileńskiego prof. Marian Zdziechowski napisał w obronie generałów
broszurę "Sprawa sumienia polskiego". 18 maja 1927 roku
Rozwadowskiego dość nieoczekiwanie zwolniono, dokonując przy tym licznych
uchybień prawnych[19]
Więzienie
spowodowało, że generał wyraźnie podupadł na zdrowiu. Ponadto dużym ciosem było
dla niego zaginięcie gen. Zagórskiego. Władze oskarżyły go o
dezercję, ale Rozwadowski znając generała, wiedział że jest to oszczerstwo i że
Zagórski najprawdopodobniej padł ofiarą mordu politycznego. Rozwadowski
obwiniał się o los Zagórskiego, jego zdaniem powodem zgładzenia towarzysza
niedoli, było to, iż przy zwalnianiu wyjawił, że Zagórski pisze pamiętniki, w
których to demaskuje agenturalną działalność Józefa Piłsudskiego z czasów I
wojny światowej[20]
Rozwadowski
coraz częściej przebywał w Jastrzębiej Górze, gdzie próbował się leczyć, z
nasilających się bólów brzucha, połączonych z krwawieniem i silnymi torsjami.
Lekarze byli bezradni. Schorowanemu generałowi spokoju nie dawało ciągłe
przesuwanie terminu rozprawy jaka się miała przeciw niemu zacząć. W okresach
lepszego samopoczucia Rozwadowski pracował nad nowymi wynalazkami i pisał
rozprawy wojskowe.
W
1928 roku napisał referat poświęcony "Problemowi dzisiejszej obrony
Państwa", nazywany również "Testamentem wojskowym generała
Rozwadowskiego". Postulował w nim utworzenie specjalnej formacji, tzw.
armii wysokiego pogotowia, zdolnej do błyskawicznej mobilizacji w obliczu
najazdu ze strony Rosji lub Niemiec. W jej skład miały wchodzić specjalnie
wyszkolone jednostki, potrafiące działać w ekstremalnych warunkach. Armia ta
miała być doskonale wyposażona w lotnictwo, kawalerię i samodzielne grupy
specjalnej broni pancernej i samochodowej. Rozwadowski zdawał sobie sprawę z
nieuchronności konfliktu z Rosją i Niemcami. Jego przewidywany termin określał
na rok 1936.
Grób gen.
Rozwadowskiego na Cmentarzu Obrońców Lwowa
Gen.
Rozwadowski umarł 18 października 1928 roku o godz 13.40, w lecznicy św. Józefa
przy ul. Hożej w Warszawie. W ostatnich dniach życia towarzyszyli mu jego
krewni i przyjaciele, m.in. były adiutant por. Marceli Kycia, gen. Władysław
Sikorski, Maria Bobrzyńska oraz Emilia Jędrzejowiczowa. Ostatnią wolą generała
było pochowanie go na Cmentarzu Obrońców Lwowa – wśród swoich
żołnierzy. Nie brakowało domysłów i podejrzeń, co do przyczyn śmierci. Jednak
władze zabroniły sekcji zwłok. Płk dr Bolesław Szarecki, który odbył konsylium z
lekarzami badającymi zwłoki generała stwierdził, jako więcej niż pewne,
otrucie. Podobnie uważał słynny chirurg lwowski, prof. Tadeusz
Ostrowski, badający generała na krótko przed jego śmiercią. Zakaz
przeprowadzenia sekcji zwłok, nie pozwolił ustalić przyczyny zgonu. Sam generał
twierdził, że gdy eskortowano go z Wilna, podano mu dziwnie smakujący posiłek.
Podejrzewano, że w kanapkach znajdowało się włosie końskie, powodujące
owrzodzenie jelit, lub zmielone szkło[21]
Msza
żałobna w Warszawie odbyła się 20 października o godz. 11.30. Następnie trumnę
z generałem przeniesiono na Dworzec Główny, skąd przetransportowano do Lwowa.
Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w poniedziałek 22 października o godz.
10.00. Władze celowo narzuciły tak wczesną porę, aby przyszło jak najmniej
ludzi[22]
Mimo to generała żegnały tłumy. Nabożeństwo odprawił w kościele oo. Bernardynów
ks. arcybiskup metropolita Bolesław Twardowski. Gdy kondukt żałobny dotarł do
Cmentarza Obrońców Lwowa, trumnę na swych barkach ponieśli aż do miejsca
spoczynku usunięci z armii generałowie: Stanisław Haller, Roman
Żaba, Walery Maryański, Franciszek Meraviglia-Crivelli, Robert Franciszek Walenty
Lamezan de Salins i Filip Siarkiewicz. Nad grobem poruszającą mowę
wygłosił były legionista ks. Józef Panaś: "Był to prawdziwie
chrześcijański, wielki Wódz, który umiał zwyciężać bez podniesienia się w pychę
i bez pastwienia się nad pokonanym przeciwnikiem, a gdy poniósł klęskę, poniósł
ją nie tylko bez upodlenia się, ale nawet bez chęci zemsty i nienawiści do
chwilowego zwycięzcy"[23].
Miastem,
które generał darzył największym sentymentem był Lwów. Generał trzykrotnie
wpływał na losy miasta nad Pełtwią. W 1915 r. sformowana przez niego
"grupa automobilowa" armii austriackiej zdołała wedrzeć się do
centrum miasta, dzięki czemu oddziały rosyjskie wycofały się w pośpiechu nie
niszcząc zabudowań i dworców kolejowych. W zimie z 1918 na 1919 r. generał jako
dowódca Armii Wschód, utrzymał miasto w rękach polskich, aż do przybycia
odsieczy dowodzonej przez gen. Wacława Iwaszkiewicza. Natomiast w 1920 r. jako
szef Sztabu Generalnego WP kategorycznie przeciwstawił się planom (lansowanym
m.in. przez gen. Maxime Weyganda) wycofania oddziałów polskich za Bug i oddania
Lwowa w ręce bolszewików, czym uchronił mieszkańców przed rzezią z rąk kozaków
Budionnego. Nieprzypadkowo też, generał został pochowany na Cmentarzu Obrońców Lwowa, pośród mogił
swych żołnierzy. Wdzięczni lwowianie już w latach 30-tych uczcili generała
stawiając na jego grobie okazały pomnik (obecnie nieistniejący). W tym czasie
część ulicy Zielonej przemianowano także na ul. Rozwadowskiego, a pamiątki po
generale (mundur i szabla) zdobiły sale muzeum w Czarnej
Kamienicy. Niestety z chwilą rozpoczęcia okupacji sowieckiej muzeum zostało
rozgrabione, a pomnik generała zniszczony.
Wymazywanie
generała z historiografii zaczęło się w 1926 roku i trwało do lat 90. XX wieku.
Na początku robiły to władze sanacyjne, później władze PRL. Również w III RP o
Rozwadowskim pisze się niechętnie, bo jego osoba stoi na drodze w budowaniu
legendy Piłsudskiego. Z tego też powodu, gdy sławiono zasługi mężów stanu, on
jeden pozostał na uboczu, opuszczony i zapomniany. W Warszawie próżno szukać
choćby ulicy noszącej jego imię. Ponadto utrwalany jest wizerunek gen.
Rozwadowskiego jako endeka, co jest kompletną bzdurą, bo jedyne co go z nią
łączyło to osoba kuzyna Jana Emanuela Rozwadowskiego sekretarza
Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu. Przeświadczenie takie wzięło się z
faktu, że postać gen. Rozwadowskiego wielokrotnie była wykorzystywana w grach
politycznych. Przed wojną przez endecję[potrzebne źródło], a obecnie przez jej
kontynuatorkę LPR. W rzeczywistości gen. Rozwadowski był apolityczny,
wielokrotnie wypowiadał się, że nie czuje związku z żadną z polskich
"marnych partyjek". Niestety nie doczekał się sprawiedliwego osądu
przez historię, nigdy nie został zrehabilitowany, a jego grób jeszcze w
pierwszych latach XXI wieku był sprofanowany.
Bardzo
trafną charakterystykę, która oddaje złożoną naturę generała nakreślił pisarz i
adiutant gen. Sikorskiego Mieczysław Lisiewicz: "Rozwadowski był
umysłem żywym i błyskotliwym przy dużej głębi ideowej. Człowiekiem gołębiego
serca, chcąc zadowolić wszystkich często zrażał wielu. Jego żywotność i energia
mogłyby być przysłowiowe, podobnie zresztą, jak jego niczym nieugaszony
optymizm, nie opuszczający go aż do końca, mimo ciężkich przeżyć, jakie mu u
schyłku życia los zesłał. Jednocześnie religijny i wolnomyślny – umiał te dwie
cechy godzić instynktem człowieka o wysokiej kulturze. Nigdy nie zapomniał o
godności człowieka, choćby na najniższym stopniu społecznym. Gniew jego był
groźny, lecz nigdy prostacki. W radości, jak i w zabawie nie szukał
wrzaskliwego hałasu. Był hojny aż do lekkomyślności i niezwykle łatwowierny
wobec tych, których uważał za przyjaciół. Był doskonałym wodzem. Posłuch
wyrabiał sobie u ludzi bez trudu, nie gwałtem, lecz umiejętnością przewidywania.
Popularność zyskiwał osobistym czarem i umiejętnością podejścia do każdego. Ów
optymizm cechujący najgłębiej jego istotę umiał narzucać innym. Nawet w
najgorszych momentach, ci którzy z nim rozmawiali, wychodzili pod wrażeniem, ze
wszystko dzieje się doskonale i właściwie po myśli Rozwadowskiego. Było to
skutkiem również i tego, że polot jego myśli, a zwłaszcza niesłychanie żywa
wyobraźnia operacyjna, często kazały koncepcjom w błyskawicznym rozwoju
wybiegać poza rzeczywistość, która nie mogła za nimi nadążyć. Mówił i pisał
piękną polszczyzną, której nie popsuły ani długie lata służby w wojsku
austriackim, ani wiele lat pobytu za granicą. Pozostał gorącym patriotą
polskim. Wysoko cenił swój honor żołnierski, nigdy go nie splamił. Cokolwiek
robił, czynił z myślą o Polsce...".
Generał
Rozwadowski pochodził z rodziny wielce zasłużonej w dziejach Polski.
Przedstawiciele tego rodu byli aż 13. razy odznaczani krzyżem Virtuti Militari.
Do najbardziej znanych potomków tego rodu należą: prof. Jan Michał Rozwadowski - prezes PAU, prof. Jan Emanuel Rozwadowski - sekretarz
Komitetu Narodowego Polskiego, płk. Kazimierz Rozwadowski - współorganizator 8.
pułku ułanów, Cecylia Rozwadowska por. AK - organizatorka
oświaty w obozie dla kobiet żołnierzy Powstania Warszawskiego w obozie
Oberlangen oraz Wincenty Jordan Rozwadowski ps. Pascal
- organizator siatki wywiadowczej F2 działającej we Francji w czasie II wojny
światowej.
Przewrót majowy w rachubach Kremla
Józef Piłsudski
zniweczył w 1926 r. nadzieje międzynarodowego i sowieckiego komunizmu na rozpad
Polski
źródło: Muzeum Wojska Polskiego |
źródło: Muzeum Wojska Polskiego Dodatek nadzwyczajny „Rzeczpospolitej” z 12 maja
1926 r. |
źródło: Muzeum Wojska Polskiego 12 maja 1926 r. Wojsko na Marszałkowskiej
nieopodal placu Zbawiciela |
Przewrót majowy 1926 roku do dziś
budzi ogromne emocje i stanowi jedną z najważniejszych cezur w dziejach II Rzeczypospolitej.
Dotychczasowe dyskusje koncentrowały się jednak przede wszystkim na
wewnętrznych aspektach przewrotu, jego ofiarach oraz na samym fakcie zamachu na
legalny rząd. Wątek ten podnoszą do dzisiaj krytycy Piłsudskiego, oskarżając go
wręcz o zbrodnię.
Sytuacja II Rzeczypospolitej na
arenie międzynarodowej, a przede wszystkim reakcje na przewrót majowy Niemiec i
Związku Sowieckiego – nie są zwykle brane pod uwagę. Wiadomo jednak, że celem
obu tych państw, a także kierowanego z Moskwy międzynarodowego (w jego ramach
także i „polskiego”) ruchu komunistycznego, było zniszczenie odrodzonej po 120
latach niepodległej Polski.
Najważniejszym skutkiem przewrotu
majowego było przekreślenie tych kalkulacji, odsunięcie w bliżej nieokreśloną
przyszłość oczekiwanego wewnętrznego rozkładu państwa polskiego. Polacy i ich
państwo, polski nacjonalizm i patriotyzm okazały się daleko stabilniejsze,
aniżeli sądzono w Moskwie i Berlinie. Dopiero wspólna agresja we wrześniu 1939
r., brutalna okupacja i masowy terror obu okupantów doprowadziły do zagłady II
Rzeczypospolitej oraz znacznej części jej przywódczych elit.
Dla reżimu bolszewickiego przewrót
majowy był natomiast nie tylko ważną cezurą w dotychczasowej polityce wobec
Polski. Odegrał także istotną rolę w rozgrywkach w kierownictwie sowieckim,
miał również wpływ na zmianę strategii światowej rewolucji. Te kwestie nie były
dotychczas znane, ale dzisiaj dostępne dokumenty z moskiewskich archiwów nie
pozostawiają najmniejszej wątpliwości co do doniosłości wydarzeń majowych 1926
r.
Wojna z Polską w 1920 r. była
pierwszą podjętą przez młode państwo bolszewickie próbą rozszerzenia swego
panowania na Zachód. Jednak ta próba „przedarcia się do Europy poprzez
Warszawę”, jak w 1923 r. sformułował to Stalin, zakończyła się fatalnie.
Wojskowe następstwa klęski w sierpniu 1920 r. były z bolszewickiego punktu
widzenia zgubne, a konsekwencje polityczne – wręcz katastrofalne.
Po przegranej wojnie w Moskwie
ukształtował się „polski kompleks”, który przez lata prześladował bolszewickie
kręgi przywódcze. Jego podstawowym składnikiem było przekonanie, że Polska
stanowi bastion oporu przeciwko komunizmowi. Przypisano jej także rolę ostoi
światowego imperializmu, jedynym zaś sposobem realizacji bolszewickich zamysłów
otworzenia drogi do Niemiec było jej zniszczenie. Lenin i inni przywódcy
bolszewiccy wypowiadali się w tym duchu wielokrotnie.
Prewencyjne uderzenie polskie z
kwietnia 1920 r. oraz późniejsza klęska Armii Czerwonej sprawiły też, że
bolszewicy zaczęli odczuwać respekt zarówno przed polską armią, jak i przed jej
twórcą i zwycięzcą spod Warszawy Józefem Piłsudskim. Wyniesione z roku 1920
doświadczenia uświadomiły im, że Polacy, szczególnie zaś Piłsudski, gotowi są w
każdej chwili uderzyć i walczyć „ze straceńczą odwagą”, jeśli tylko poczują się
zagrożeni, jak to sformułował we wrześniu 1923 r. Grigorij Zinowiew, jeden z
czołowych przywódców bolszewickich.
Głównym celem wojny przeciwko
Polsce z 1920 r. było ustanowienie wspólnej granicy z Niemcami. W bolszewickich
planach rewolucji kraj ten odgrywał zawsze strategiczną rolę ze względu na
rozwinięty przemysł oraz liczną klasę robotniczą. Nawet po klęsce pod Warszawą
bolszewicy nadal się łudzili, że rewolucja komunistyczna w Niemczech jest
kwestią czasu. Wspierali więc Komunistyczną Partię Niemiec, a nawet sterowali z
Moskwy jej rewolucyjnymi działaniami. W lecie 1923 r. opracowali w Moskwie plan
przewrotu komunistycznego, jednakże próba jego realizacji w październiku 1923
r. zakończyła się fiaskem.
W roku 1924, po sromotnej porażce
niedoszłej niemieckiej rewolucji, bolszewiccy przywódcy zmienili metody i
obszar działalności. Nadal zmierzali do rozpętania wojny o jak największym
zasięgu, ale wobec klęski, jaką ponieśli w Niemczech, musieli ograniczyć swe
zapędy i skupić się na bliższym geograficznie celu – Polsce.
Główną rolę w tych działaniach
miała odegrać założona w 1918 r. Komunistyczna Partia Polski (KPP), finansowana
i sterowana z Moskwy, a przy tym przesycona agentami OGPU i wywiadu wojskowego.
11 sierpnia 1924 r. bolszewicki działacz Paweł Łapiński zwrócił się do Feliksa
Dzierżyńskiego z pismem, w którym wskazywał na trudności, z jakimi w Polsce
zmagać się musi KPP. Wynikały one z powodu obecności w partyjnych szeregach
sowieckich agentów nie tylko zajmujących się szpiegostwem, lecz także
dokonujących w Polsce zamachów terrorystycznych, w które angażowali struktury
organizacyjne KPP: „W wielu wypadkach po prostu odróżnić nie sposób, gdzie
kończy się partia, a gdzie zaczyna nasza Kontrrazwiedka [sowiecki wywiad].
[...] Cała bez mała nasza ukraińska organizacja jest literalnie od dołu do góry
nierozerwalnie dzisiaj spleciona z Kontrrazwiedką”.
W styczniu 1925 roku podczas
zjazdu w Moskwie przywódcy KPP otrzymali wytyczne i dokładne wskazówki co do
swej działalności w Polsce. Ich wypracowaniem zajął się Dmitrij Manuilski,
bliski współpracownik Stalina, na jego zlecenie odpowiadający w partii i
aparacie Kominternu za problematykę narodowościową. Sporządził on tezy o
zadaniach KPP i 30 stycznia 1925 r. wyłożył je zebranym polskim towarzyszom w
Moskwie:
„Obecna imperialistyczna Polska to
ropiejący wrzód na Wschodzie, państwo, którego przeznaczenie polega na
odizolowaniu rosyjskiego proletariatu od niemieckiego oraz na powstrzymaniu
rozwoju ruchu rewolucyjnego nad Berezyną. Właśnie dlatego likwidacja
kapitalistycznej burżuazyjnej Polski, przekształcenie jej na
robotniczo-chłopską i sowiecką, stanowi obecne zadanie całego proletariatu
międzynarodowego. [...]
Mamy do rozwiązania w Polsce dwa
podstawowe zadania w kwestii narodowościowej: po pierwsze, powinniśmy dążyć do
rozerwania państwa polskiego wzdłuż szwów narodowościowych, nie dając mu czasu
na umocnienie i ustabilizowanie się. Jednocześnie musimy realizować to zadanie
w taki sposób, aby nie odpychać od siebie szerokich warstw pracującej rdzennej
polskiej ludności. [...] Tylko właściwa polityka narodowościowa stanowi
podstawę dla rewolucyjnej irredenty”.
Pomysł, by za pomocą konfliktów
etnicznych zdestabilizować, a w dalszej perspektywie rozbić Polskę, nie był
niczym nowym; już w latach 1923 – 1924 uznano go za główny oręż w walce z
Polską. Katastrofalny stan Armii Czerwonej i sowieckiego przemysłu
zbrojeniowego nie pozwalały bowiem na przeprowadzenie zwycięskiej kampanii.
Wyniesione z Polski praktyczne doświadczenia miały znaleźć później zastosowanie
w innych krajach wschodniej oraz południowej Europy.
Po pierwszych, niespokojnych
powojennych latach w Europie nastąpiło ożywienie gospodarcze. W zapomnienie
odchodziły powoli kryzysy polityczne i niepokoje społeczne, chociaż w Niemczech
nastąpiło to dopiero po 1924 r. Jednym z niewielu wyjątków była Polska, wciąż
wstrząsana konfliktami politycznymi oraz ogarnięta długotrwałym kryzysem
gospodarczym, społecznym i etnicznym.
W latach 1925 – 1926 Polska
przeżywała najcięższy kryzys od czasów wojny polsko-sowieckiej. Rozpętana przez
Niemcy wojna handlowa pociągnęła za sobą ogromny spadek eksportu i produkcji,
co przełożyło się na raptowny wzrost bezrobocia. Skutkiem tych zjawisk był
kryzys finansowy. Na przełomie lat 1925 i 1926 kryzys się zaostrzał. W
pierwszych miesiącach 1926 r. doszło do wielu demonstracji, zamieszek i
strajków. Kryzys wydawał się zagrażać samemu istnieniu państwa polskiego,
rządzące partie były zaś wobec niego bezradne.
Józef Piłsudski, twórca
niepodległej państwowości polskiej, który w 1922 r. rozczarowany wycofał się z
działalności publicznej, pod koniec 1925 r. zdecydował się powrócić do
polityki. Na początku 1926 r. wydawało się wręcz, że w Polsce dojdzie do wojny
domowej pomiędzy Piłsudskim i jego zwolennikami a rządzącymi partiami
politycznymi.
W Moskwie z uwagą i dużymi
nadziejami śledzono rozwój wypadków w Polsce. Ewentualna wojna domowa mogła się
zakończyć nowym rozbiorem kraju, w którym Sowieci chętnie wzięliby udział, by
uzyskać upragnioną wspólną granicę z Niemcami. Z inicjatywy przedstawicieli KPP
w Moskwie 25 marca 1926 r. Biuro Polityczne Wszechzwiązkowej Komunistycznej
Partii Bolszewików [WKP (b)] powołało komisję do spraw polskich składającą się
z Zinowiewa jako przewodniczącego, Dzierżyńskiego, Cziczerina, Woroszyłowa oraz
Boguckiego (ten ostatni z KPP). Na posiedzeniu 30 marca 1926 r. komisja
poleciła Cziczerinowi, ówczesnemu ludowemu komisarzowi spraw zagranicznych,
zintensyfikowanie sondowania nastrojów panujących w obozie Piłsudskiego oraz w
innych ugrupowaniach politycznych w Polsce.
W Moskwie początkowo panowała
niepewność co do tego, jaką postawę winna zająć KPP. Na posiedzeniu komisji 4
kwietnia przeważyła jednak opinia, iż Piłsudski jest mniejszym złem. Liczono
bowiem, że w przypadku przejęcia przez niego władzy dojdzie do wojny domowej.
30 marca Adolf Warski, jeden z
czołowych przywódców KPP, napisał memorandum o konieczności zawarcia sojuszu
pomiędzy KPP a Piłsudskim. Pakt taki zamierzano potraktować wybitnie
instrumentalnie – Piłsudski, jako osoba ciesząca się wśród polskiej ludności
niekwestionowanym autorytetem, odegrać mógł, jak twierdził autor memorandum,
rolę katalizatora przyszłej „chłopskiej” rewolucji oraz mającej nastąpić po
niej sowietyzacji Polski.
Memorandum to Bogucki dostarczył
17 kwietnia Dzierżyńskiemu, który odpowiedział na nie niezwłocznie. Krytykował
zawarte w nim tezy, nawoływał do ostrożności, jednakże w zasadzie zatwierdził
zaproponowaną tam strategię: „Ja jestem za tem, by w walce, która obecnie się
toczy między endecją a Piłsudskim, nasza partia całym frontem zwróciła się
przeciwko endecji i PPS i popierała Piłsudskiego, pchając go na lewo,
rozpętując rewolucję chłopską, lecz nigdy nie tracąc swej własnej fizjonomii”.
W zaleceniach Biura Politycznego
dotyczących podjęcia rozmów między KPP a Piłsudskim chodziło również o to, by w
odpowiednim momencie – przez ich ujawnienie – można było zdyskredytować
marszałka w oczach opinii publicznej. Henryk Walecki, jeden z czołowych
przywódców KPP, pisał 15 marca 1926 r.: „Należy wziąć pod uwagę ewentualność,
że w pewnym momencie opłaci się wysypać Piłsudskiego, wykorzystując jego
związki z nami, i mieć na niego materiał kompromitujący go w oczach zwolenników
lub opiekunów”.
Piłsudski nie przystał jednak na
bezpośrednie rozmowy z KPP. Działał zdecydowanie, samodzielnie i nie pozwalał
się wykorzystać komunistom, co wynika z dostępnych dzisiaj dokumentów w
moskiewskich archiwach, które zostaną wkrótce opublikowane. KPP nie udało się w
żadnym momencie wywrzeć wpływu na bieg wydarzeń w Polsce, nie mówiąc już o
wywołaniu w kraju wojny domowej.
KPP nie udało się w żadnym
momencie wywrzeć wpływu na bieg wydarzeń w Polsce, nie mówiąc już o wywołaniu w
kraju wojny domowej
W maju 1926 r. doszło do zamachu
stanu. Piłsudski na czele wiernych sobie oddziałów pomaszerował na Warszawę.
Stosownie do otrzymanych z Moskwy instrukcji zamach poparła również KPP. Po
krótkich, lecz krwawych walkach (379 zabitych) prezydent Wojciechowski 14 maja
1926 r. zrezygnował ze sprawowania urzędu. Jeszcze 19 maja w Moskwie żywiono
nadzieję, że przewrót majowy przekształci się jednak w wojnę domową. W tym dniu
Zinowiew opracował wytyczne dla KPP na wypadek zaostrzenia się wojny domowej
między zwolennikami Piłsudskiego a jego przeciwnikami.
Ustąpienie Wojciechowskiego
oznaczało jednak zarówno koniec walk w Warszawie, jak i zakończenie kryzysu
politycznego w kraju. Wybrano nowy rząd, na którego działalność decydujący
wpływ wywierał teraz Piłsudski. On sam formalnie objął tylko tekę ministra
spraw wojskowych oraz stanowisko generalnego inspektora sił zbrojnych, w
rzeczywistości jednak sprawował w kraju faktyczną władzę. Istniejąca
konstytucja została wprawdzie utrzymana, jednak Piłsudski ograniczył władzę
parlamentu.
Zaledwie kilka dni po przewrocie,
20 maja 1926 r., Biuro Polityczne WKP (b) stwierdziło, że poparcie udzielone
Piłsudskiemu przez partię było „poważnym politycznym błędem”.
Odpowiedzialnością za ten błąd Stalin obarczył Zinowiewa, wykorzystując to w
toczonych przeciwko niemu rozgrywkach wewnątrzpartyjnych. W tym samym dniu
zatwierdzono nową politykę wobec Piłsudskiego, której założenia wypracowała
komisja ds. polskich:
„c) Rozpocząć bezpośrednią
kampanię demaskującą Piłsudskiego wraz z jego rządem, zaznaczając, że Piłsudski
w rzeczywistości utworzył jednolity front z faszystami dla walki z robotnikami
i chłopami. [...]
e) Należy w szerokim zakresie
coraz bardziej stanowczo prowadzić krytykę, demaskowanie oraz walkę z rządem
Piłsudskiego, podkreślając przy tym w szczególności postulat pokoju ze
wszystkimi sąsiadami”.
Po przełożeniu tej nowomowy na
normalny język dowiadujemy się, że Biuro Polityczne zarządziło wszczęcie
szeroko zakrojonej propagandowej kampanii oszczerstw przeciwko Piłsudskiemu i
jego rządowi, określając autora przewrotu majowego jako „faszystę” i
„podżegacza wojennego”. Ślady tej kampanii dziś jeszcze można odnaleźć w
licznych publikacjach, także tych ukazujących się na Zachodzie. Takim akcjami
zajmowało się między innymi biuro dezinformacyjne działające w strukturach
OGPU.
W czerwcu 1926 r. w Moskwie nie
żywiono już jakichkolwiek złudzeń co do istoty działań Piłsudskiego.
Przemawiając 8 czerwca 1926 r., Stalin oznajmił: „Celem walki [Piłsudskiego]
jest wzmocnienie, stabilizacja państwa burżuazyjnego. [...] Chodzi o to, że
państwo polskie wkroczyło w fazę zupełnego rozkładu. Finanse lecą na łeb, na
szyję. Złoty spada. Przemysł jest sparaliżowany. Narodowości niepolskie są
uciskane. A na górze, w kołach zbliżonych do warstw rządzących, panuje orgia
nadużyć, [...] Polska w chwili obecnej jest splotem szeregu zasadniczych
sprzeczności, które w dalszym swym rozwoju w sposób nieunikniony doprowadzić
muszą w Polsce do sytuacji bezpośrednio rewolucyjnej”.
Stalin i jego partyjni towarzysze
daremnie jednak wypatrywali owego wewnętrznego rozpadu „burżuazyjnej” Polski,
ponieważ właśnie przejęcie władzy przez Piłsudskiego, cieszącego się poważaniem
w szerokich kręgach społeczeństwa, zainicjowało proces politycznej i
gospodarczej stabilizacji kraju.
Natomiast wśród samych bolszewików
przewrót majowy zaostrzył spory wewnątrzpartyjne i ideologiczny kryzys. Akcja
Piłsudskiego odsunęła bowiem na czas nieokreślony perspektywę wybuchu
„rewolucji agrarnej” oraz „rewolucyjnej irredenty” w Polsce, którą uważano za
najsłabsze ogniwo wśród europejskich państw kapitalistycznych. Jednocześnie
sami bolszewicy stanęli w obliczu zaostrzającego się kryzysu gospodarczego i
społecznego w rządzonym przez nich terrorem imperium; kryzysu o daleko większym
rozmiarze i natężeniu, aniżeli kiedykolwiek miało to miejsce w Polsce przed
majem 1926 r. Wobec tego zmuszeni zostali, i to zarówno w polityce wewnętrznej,
jak i zagranicznej, do poszukiwania wyjścia z sytuacji.
Do roku 1927 ostatecznie umocniła
się koncepcja budowy socjalizmu w jednym kraju, czyli takiego wzmocnienia
Związku Sowieckiego, by w przyszłości był on w stanie – nawet samodzielnie i
przemocą zbrojną – rozszerzyć komunistyczną rewolucję na inne kraje. Ta nowa
strategia światowej rewolucji jest nierozerwalnie złączona z osobą Stalina
stającego się stopniowo jedynowładcą Związku Sowieckiego.
Swoją interwencją Józef Piłsudski
już po raz drugi przekreślił rachuby bolszewickiego i międzynarodowego
komunizmu, co tłumaczy czarną propagandę stosowaną do dzisiaj wobec niego oraz
Polski okresu międzywojennego w kręgach lewicowo-postkomunistycznych na
Zachodzie, w Rosji, a także w Polsce.
Pozostaje istotne pytanie, czy w
maju 1926 r. marszałek był świadom, że zniweczył nadzieje międzynarodowego i
sowieckiego komunizmu na rozpad państwa polskiego? Jeśli tak, to mamy jeszcze
jeden dowód na to, iż był on dalekowzrocznym mężem stanu o historycznym wręcz
formacie, postacią, która nie była biernym uczestnikiem historii, lecz sama ją
kształtowała. Dopiero na tak szerokim tle należy oceniać przewrót majowy – nie
jako zamach na młodą demokrację, lecz próbę uratowania Polski przed wewnętrznym
rozpadem i mającym po nim bez wątpienia nastąpić nowym rozbiorem.
dr hab. Bogdan Musiał, pracownik naukowy
IPN
[1] Obszerne Informacje o
tym wszystkim ogłosiłem w artykułach "O zabójstwie Prezydenta
Narutowicza" (Komunikaty Tow. Im. Romana Dmowskiego", tom I, Londyn
1970, str. 569-600) i "O zabójstwie Prezydenta Narutowicza" (Tamże,
tom II, Londyn 1979/80, str. 273-287). Inne Informacje w tej samej sprawie
ogłosił mój syn, prof. dr. Maciej Giertych w artykułach "Jeszcze o
zabójstwie prezydenta Narutowicza" (Tamże, tom II, str. 288-293) i
"uzupełnienie do artykułu - listu do "Polityki" w sprawie
zabójstwa Prezydenta Narutowicza" (tamże, str. 293-299) i "Drugie
uzupełnienie (Tamże, str. 366).
W
artykułach powyższych cytowane są "w powyższym porządku" relacje i
oceny Stanisława Głąbińskiego, Ireny Sokolnickiej, Eugeniusza Jarry, Stefana
Niewiadomskiego, Mariana Kukiela, Władysława Pobóg-Malinowskiego. Tadeusza
Katelbacha, Józefa Hallera, Henryka Charlemagne, Józefa Żmigrodzkiego, Adama
Pragiera, Adama Ciołkosza, Kazimierza Rudnickiego, Juliana Nowaka i innych.
Podane są także z drugiej ręki informacje pochodzące od Hermana Libermana, Tomasza
Arciszewskiego, Mariana Kościałkowskiego, Adama Włoskowicza, Romana Błaszczyka,
Adama Szczypiorskiego, Józefa Łokietka, Rajmunda Jaworowskiego i
Stamirowskiego.
[2] Działecz P.P.S. Mieczysław Mastek
ujawnił, że "na dzień 6 listopada nasłano do Krakowa bez wiedzy i woli
P.P.S. bardzo wielu ludzi zupełnie nieznanych, uzbrojonych i poinstruowanych.
Pomiędzy nimi znajdował się także znany komendant Brześcia Kostek
Biernacki".