O Piłsudskim

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 59 - 71.

 

[Książka J. Giertycha, O Piłsudskim, na charakter popularyzatorski. Autor nie zaopatrzył jej -- jak inne swoje dzieła -- w szereg przypisów źródłowych i komentarzy. Jest zwięzła, by była tania, i by była łatwiejsza w czytaniu. Na str. 3 Autor dodał taki przypisek: Kto chce poznać dzieje Piłsudskiego dokładniej, winien zapoznać się z książkami obszerniejszymi i o charakterze źródłowym i o naukowej dokumentacji. Także i z moimi. Wymieniłbym z tych ostatnich rozdziały dotyczące Piłsudskiego, w książce „Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936. „Rola dziejowa Dmowskiego”, Chicago, tom I, 1968. Józef Piłsudski 1914-1917”, Londyn tom I 1979, tom II 1982. „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920 roku”, Londyn 1984. „Kulisy powstania styczniowego”, Kurytyba, 1965 i liczne mniejsze rozprawy, zwłaszcza w „Komunikatach Towarzystwa im. Romana Dmowskiego”, Londyn, tom I 1970/71, tom II 1979/80.]

 

 

NISZCZYCIEL POLSKIEGO WOJSKA

 

Prymitywna, półinteligencka propaganda głosi, że polska niepodległość została wysiłkiem zbrojnym "wywalczona". Jest to oczywista nieprawda. Niepodległość Polski jest dziełem wysiłku politycznego, a nie wojskowego. Czynnik wojskowy miał w dziele odbudowy polskiej niepodległości pewien udział, ale był to udział wtórny. Zwycięstwo historyczne Polski, przekreślenie rozbiorów i uchwał kongresu wiedeńskiego z 1815 roku, to było zwycięstwo polityczne i rezultat mądrej, potężnej i wytrwałej, mającej dobre kierownictwo, a popieranej przez cały prawie naród polityki. Wyrazem -- i kamieniem węgielnym -- tej polityki był traktat wersalski, który przekreślił zarówno pokój wiedeński, jak traktaty rozbiorowe i który ustanowił nowy porządek w Europie, w którym Polska znalazła należne jej miejsce.

Ale to nie znaczy, że wojsko nie było Polsce bardzo potrzebne.

W niespełna dwa lata po odzyskaniu niepodległości Polska musiała zwycięsko stoczyć wielka, dość długą wojnę, -- mianowicie z bolszewicką Rosją -- nie dla odzyskania niepodległości, ale dla jej obronienia, i wojnę te wygrała. Dla stoczenia tej wojny musiała pospiesznie wystawić duże wojsko. Wojsko to w szczytowym momencie tej wojny liczyło 900.000 żołnierza. Bez tego wojska Polska zostałaby pokonana i niepodległość swą by utraciła.

Musiała także trochę, wcześniej, stoczyć inne, nieco mniejsze wojny. W latach 1918-1919 musiała stoczyć całkiem poważną wojnę z armią austriacką, przekształconą w armię ukraińską. (Twór polityczny, który stał za tą armią, to był początkowo człon ukraiński przekształconej w zreformowaną federację austriacko-węgiersko-ukraińską Austrii, a potem już oderwana od Austrii republika zachodnio-ukraińska, wciąż jednak mająca wojsko, wyłonione z armii austriackiej i dowodzone przez korpus oficerski, złożony w przeważającej części z Niemców austriackich). Także i tę wojnę wygraliśmy.

Całkiem nie małą wojną była wojna, poznańskiego powstania z armią niemiecką, a więc wojna jednego, nawet nie całego przyszłego województwa z byłym cesarstwem niemieckim, Krótka, siedmiotygodniowa, doraźnie zwycięska, choć na dalszą metę beznadziejna, ale zakończona dzięki spowodowanej przez Dmowskiego interwencji marszałka Focha, rozejmem trewirskim z dnia 16 lutego 1919 roku. Prowadziliśmy ją całkowicie bez gotowego wojska, to znaczy wojskiem na poczekaniu zaimprowizowanym.

Musieliśmy staczać przez czas krótki przelotne walki z Czechami o Śląsk Cieszyński, oraz z Litwą jako sojuszniczką Rosji bolszewickiej w wojnie z tą ostatnią. Także i działania powstańcze na Śląsku.

Ale co więcej. Polska brała rzeczywisty, choć skromny udział, jako siła samodzielna, w wojnie światowej. Armia Hallera we Francji liczyła na początku 1919 roku 6 dywizji, w czym 5 liniowych, a z nich dwie brały rzeczywisty udział w walkach w roku 1918-tym. (Była ona przygotowana do działań w roku 1919-tym, do których nie doszło wobec kapitulacji niemieckiej 11 listopada 1918 roku). Warto porównać te 5 czy 6 dywizji z wkładem amerykańskim w wysiłek aliancki na froncie francuskim: Ameryka przysłała do Francji w pierwszej wojnie Światowej 30 liniowych (17 kadrowych i 4 uzupełnieniowe) dywizji, to znaczy tylko 6 razy więcej niż wystawił naród polski, mimo, że Polski niepodległej jeszcze nie było i że polskie wojsko, złożone tylko z ochotników, miało za obszar werbunkowy tylko Polonie amerykańska, oraz obozy jenieckie we Francji i we Włoszech, a nie kraj. A oprócz owych dywizji hallerowskich we Francji pewien udział w walkach przeciw Niemcom brały samodzielne formacje polskie w Rosji, na czele z korpusem generała Dowbor-Muśnickiego na Białorusi i II korpusem oraz II brygada legionów pod Kaniowem.

Tak więc Polska zdobywała się na wysiłek wojskowy, posiadała wojsko i posiadać je musiała, a ci, co to wojsko organizowali i w nim służyli mają patriotyczną zasługę.

Rzeczą jest jednak ważną, kto to byli ci ludzie i na czym w szczegółach polega ta ich zasługa.

Propaganda, usiłująca narzucać Polsce przywództwo polityczne Piłsudskiego i jego polityczną tradycję, głosi, że był on twórcą polskiego wojska. W istocie był on raczej niszczycielem polskiego wojska, niż jego twórca.

Rzecz ciekawa, że był to człowiek bez żadnego wojskowego wykształcenia, w najlepszym razie -- żołnierz samouk. Normalnie, dyrektor fabryki powinien być z wykształcenia inżynierem, a więc wiedzieć dobrze na czym praca fabryki polega; dyrektor szpitala -- lekarzem; dyrektor szkoły wykształconym nauczycielem; kapitan okrętu -- wykształconym marynarzem. Jest źle, jeśli któreś z tych stanowisk zajmuje w braku kogoś lepszego jakiś samouk, czy człowiek rangi, którą nazwać by można podoficerską. Także i dowódcą wojska powinien być człowiek, który posiada wyćwiczenie wojskowe i wojskowe wykształcenie. Tylko zupełnie wyjątkowo zdarza się, że na czele wojsk stają ludzie bez tego wyćwiczenia i bez tego wykształcenia. Rzemiosło żołnierskie jest takim samym rzemiosłem, jak każde inne i trzeba się go nauczyć.

Piłsudski nigdy nie przeszedł wyszkolenia rekruckiego, ani nie nabył wykształcenia oficerskiego. Nie był nigdy szeregowcem, ani kapralem, ani sierżantem, ani podchorążym, ani porucznikiem, ani kapitanem, ani majorem. Miał on -- nabyte w napadzie na pociąg pod Bezdanami i gdzie indziej -- doświadczenia partyzanckie. Był także samoukiem, studiującym historię niektórych wojen. Ale nic więcej. Dowództwo austriackie mianowało go od razu dowódcą pułku, a po niecałych trzech miesiącach awansowało go na brygadiera. Innych stopni wojskowych Piłsudski nigdy do czasu otrzymania stopnia marszałka, nie miał.

Generał Puchalski, który jako generał austriacki był w roku 1916-tym z ramienia Austrii dowódcą Legionów Polskich (wszystkich trzech brygad) opowiadał później w Warszawie już jako generał polski, że gdy został dowódcą Legionów, dla sprawdzenia wartości bojowej tych legionów, przeprowadził badania co są w tych legionach warci wyżsi dowódcy, a zwłaszcza dowódcy brygad. Przesłał potem do wyższych władz austriackich raport, w którym stwierdził, że Piłsudski żadnych kwalifikacji dowódczych nie ma. Władze te odpowiedziały mu, że armia austriacka ma dziesiątki generałów brygady, więc Piłsudski nie jest jej potrzebny jako jeszcze jeden taki brygadier. Jest jej natomiast potrzebny ze względów politycznych.

Latem 1919 roku wojskowa komisja weryfikacyjna uchwaliła "prosić Naczelnego Wodza, aby zechciał przyjąć najwyższy stopień wojskowy Pierwszego Marszałka Polski". Piłsudski wyraził na to swą zgodę. Zważywszy, że Piłsudski był Naczelnikiem Państwa i wodzem naczelnym, było to w istocie mianowanie się przez Piłsudskiego samemu. Znamienne jest, że nominacja nie była tylko nominacją "Marszałka Polski", lecz "pierwszego Marszałka Polski". Oznaczało to, że jeśli ktoś inny także otrzyma ten stopień (np. marszałkiem Polski mianowano później francuskiego marszałka Focha) będzie on od Piłsudskiego rangą niższy.

Zanim został ogłoszony marszałkiem, Piłsudski nigdy nie nosił odznak generała brygady. Nosił tylko szarą kurtkę kroju wojskowego bez żadnych odznak. Widocznie uważał najniższy stopień generalski za rangę niską i wolał nie pokazywać jaką rangę ma. Przypisywano to zresztą jego skromności: że nie chciał popisywać się mundurem generalskim i wolał występować jako skromny żołnierz bez żadnych odznak. Ale gdy został marszałkiem, naraz porzucił swą skromną kurtkę. Zaczął nosić cały, wspaniały mundur marszałkowski. Przy niektórych okazjach występował przepasany przez pierś szarfą orderową orderu Orła Białego.

Przypisuje się Piłsudskiemu to, że przez powołanie do życia Legionów wznowił polskie regularne wojsko, jako instytucje polskiego życia narodowego. (Regularne wojsko polskie istniało, licząc od chrztu Polski do upadku powstania listopadowego przez 865 lat. Nie istniało w żadnej formie od roku 1831 do 1914, a więc przez 83 lata, z tym wyjątkiem, że regularnym wojskiem były w istocie polskie formacje w wojnie krymskiej w 1853-1856 roku. W powstaniu styczniowym 1863 roku regularnego polskiego wojska nie było).

Ale cokolwiek można by powiedzieć o legionach (które powołane zostały do życia dekretem austriackiego arcyksięcia i były częścią armii austriackiej, a obok których niemal równocześnie, powstały legia puławska w obrębie armii rosyjskiej, oraz tzw. Legia bajońska, złożony z Polaków oddział francuskiej Legii Cudzoziemskiej) - przyczyniły się one tylko w małym stopniu do zorganizowania się wojska Polski niepodległej.

W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości, naród polski prawie nie miał własnego wojska. Dużym, regularnym, niezależnym, bo podlegającym Polskiemu Komitetowi Narodowemu czyli polskiemu rządowi emigracyjnemu polskim wojskiem była tzw. Armia Hallera, początkowo złożona z dwóch dywizji, wkrótce rozwinięta w 6 dywizji i 90.000 żołnierza. (Jej wodzem naczelnym - zarazem wodzem naczelnym wszystkich wojsk polskich, walczących z Niemcami - był generał Józef Haller, mianowany przez Polski Komitet Narodowy dnia 4 października 1918 roku, a więc na więcej niż miesiąc przed mianowaniem Piłsudskiego wodzem naczelnym przez Radę Regencyjną). Polskim wojskiem, całkowicie niezależnym, były w końcowej fazie korpusy wyłonione z armii rosyjskiej, (l II III) a później były podległe generałowi Hallerowi w Paryżu: dywizja generała Żeligowskiego na Kaukazie, dywizja syberyjska i oddział murmański. Wszystkie te formacje były jednak daleko od kraju. W kraju była tak zwana Polska Siła Zbrojna (Polnische Wehrmacht), początkowo pod bezpośrednim dowództwem niemieckim, we wrześniu 1918 roku oddana Radzie Regencyjnej, 11 listopada 1918 roku przekazana przez tę Radę Piłsudskiemu z tym, że mianowany on został wodzem naczelnym, przeciwstawnym do generała Hallera. Polska Siła Zbrojna nie tworzyła jednej dywizji, była na to za mała. Liczyła jak podawałem 5713 żołnierza dnia 12 października i 9377 żołnierza dnia 11 listopada 1918 roku. Po części wywodziła się z legionów.

Wojsko polskie tworzyło się w Polsce w miarę, jak poszczególne dzielnice. Polski odzyskiwały niepodległość. Pierwszy wyzwolił się Kraków i zachodnia Galicja. Odrazu narodziło się tam polskie wojsko w ten sposób, że miejscowe oddziały austriackie stały się oddziałami polskimi, składając polska przysięgę i przypinając sobie do czapek polskie orzełki. Obok tego, potworzono tam -- głównie dla odsieczy Lwowa -- oddziały ochotnicze, złożone przede wszystkim z młodzieży szkolnej. (Organizował je głównie polityk "endecki" Aleksander Skarbek). W dniu 11 listopada wojsko podległe krakowskiej Komisji Likwidacyjnej, liczyło 8520 żołnierza. Jako drugie z kolei narodziło się -- głównie przez przejmowanie oddziałów austriackich -- wojsko w dotychczasowej okupacji austriackiej, liczące 11 listopada 11.500 żołnierza. Jako trzecie narodziło się całkowicie zaimprowizowane, ochotnicze wojsko w oblężonym Lwowie, które w niewiele dni później liczyło 7000 żołnierza.

Wszystkie te formacje nie miały żadnego związku z Legionami. Ich rdzeniem były byłe wojska zaborcze, austriackie. Ich uzupełnieniem był zaciąg ochotniczy. Na powstanie tych wojsk Piłsudski nie miał żadnego wpływu; przecież do 8 listopada przebywał w Magdeburgu, a do 9-tego w Berlinie.

W nieprzewidziany sposób naród polski miał szczęście: ogromna rzesza Polaków, głównie w czasie wojny światowej, przeszła wyszkolenie wojskowe, oraz nabrała praktycznego, wojennego doświadczenia w armiach zaborczych. W chwili narodzenia się Polski niepodległej naród polski posiadał liczne tysiące wyćwiczonych doświadczonych żołnierzy i podoficerów, a także tysiące oficerów, nawet duży zastęp fachowych, doświadczonych generałów. Armia Polski niepodległej powstała po przerwie nawet nie 83, lecz 87 lat, z zastępów żołnierzy i dowódców, których przygotowały armie zaborcze. Do powstania armii polskiej legiony wcale nie były potrzebne. Czynnik bojówkarski, obecny w legionach przede wszystkim w dowodzonej przez Piłsudskiego pierwszej brygadzie, był dla rozwoju polskiego wojsk raczej szkodliwy, niż pożyteczny. Bo porządne, przydatne w regularnej wojnie wojsko powinno być ożywione raczej duchem fachowości, dyscypliny, porządku, sumienności, wierności i honoru, niż bojówkarskiego, partyzanckiego indywidualizmu.

Piłsudski objął dowództwo jako wódz naczelny nad Polską Siłą Zbrojną w Warszawie i północnej Kongresówce w dniu 11 listopad 1918 roku. Dość szybko, formacje nie przez niego zorganizowane w byłym zaborze austriackim i byłej okupacji austriackiej zostały mu podporządkowane. Na terenie byłej okupacji niemieckiej (w Kongresówce północnej) utworzone zostały pułki byłych członków POW., a więc wystawione przez obóz Piłsudskiego, w Warszawie, Lodzi, Włocławku, Kaliszu i Łowiczu. Piłsudski stopniowo utrwalił się w swej pozycji wodza naczelnego, tak samo jak w pozycji Naczelnika Państwa. Ale bynajmniej nie przyłożył ręki w poważny sposób do zorganizowania wojska.

Dążył on do tworzenia wojska wyłącznie ochotniczego, a nie opartego o pobór przymusowy, uważał bowiem, że tylko zaciąg ochotniczy w śród jego zwolenników zapewni charakter partyjny -- w jego duchu -- tworzonym oddziałom wojskowym.

Tworzył jednak nie tylko oddziały wojskowe, to znaczy owe pięć pułków POW. Tworzył także i osobną formacje czysto socjalistyczną zupełnie od wojska niezależną; choć skoszarowaną, pod nazwą Milicji Ludowej. Podlegała ona Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, to znaczy Stanisławowi Thuguttowi, ministrowi w tym ministerstwie (w rządzie Moraczewskiego), wybitnemu, cywilnemu lewicowcowi. Bezpośrednim dowódcą Milicji Ludowej został znany rewolucjonista, piłsudczyk Ignacy Boerner. Milicja Ludowa była doskonale uzbrojona, wyposażona w broń, która powinna była być oddana wojsku. Złożona była z dotychczasowych członków bojówek socjalistycznych, oraz z mętów społecznych. W teorii miała być drugą obok tymczasowej milicji obywatelskiej (policji) formacją bezpieczeństwa wewnętrznego, w istocie była bojówką rewolucyjną, wzniecającą wrzenie rewolucyjne. Dokonywała ona otwartych napadów na wojsko. Np. w noc z 6 na 7 stycznia 1919 roku batalion Milicji Ludowej napadł na batalion 25 pułku piechoty w Radomiu, co pociągnęło za sobą kilkugodzinną krwawą bitwę, w której padło wielu zabitych i rannych i w której wojsko regularne tylko z trudem odniosło zwycięstwo. Bitwy między Milicją Ludową a wojskiem miały także miejsce w Dąbrowie Górniczej, Będzinie i Sosnowcu. Milicja Ludowa terroryzująca ludność, została w końcu, po kilku miesiącach, rozwiązana.

Istotnym organizatorem wojska w Warszawie i północnej Kongresówce, a pośrednio także i w południowej Kongresówce i zachodniej Galicji był generał Tadeusz Rozwadowski. W chaotycznej sytuacji w Warszawie, gdy Rada Regencyjna mianowała złożony głównie z endeków rząd Józefa Świeżyńskiego, który oświadczył, że Rady Regencyjnej, jako mianowanej przez Niemców w ogóle nie uznaje, ale obejmuje władze jako "rząd de facto" -- Rozwadowski, wybitny generał austriacki narodowości polskiej, został mianowany zastępcą ministra spraw wojskowych (na którego przewidywano nieobecnego Piłsudskiego) oraz tymczasowym wodzem naczelnym i szefem sztabu. Było to 24 października 1918 roku. Rząd Świeżyńskiego nie odpowiadający dążeniom polityki niemieckiej ani polityce Rady Regencyjnej nie zdołał pochwycić jeszcze pod rządami niemieckimi, rzeczywistej władzy i w dniu 4 listopada przestał istnieć. Ale nominacja generała Rozwadowskiego na szefa sztabu i faktycznego wodza naczelnego w Polskiej Sile Zbrojnej przekazanej już przez Niemców Radzie Regencyjnej, utrzymała się w mocy także i później. To w czasie, gdy Piłsudski był już nominalnie wodzem naczelnym i korzystał z tego swego stanowiska pod względem politycznym, Rozwadowski jako szef sztabu, kierował organizowaniem wojska. Już 28 października spowodował uchwalenie przez rząd Swieżyńskiego i ogłoszenie w "Dzienniku Praw" ustawy o poborze do wojska, co w kilkanaście dni potem Piłsudski i rząd Moraczewskiego unieważnili. Pierwotne krótkie, ale bardzo zasadnicze działania Rozwadowskiego jako szefa sztabu miały miejsce do 18 listopada, gdy Piłsudski go ze stanowiska szefa sztabu usunął, mianując go jednak dowódcą armii "wschód" to znaczy działań wojennych przeciwko Ukraińcom i armii ukraińsko-austriackiej. Gdy generał Rozwadowski jeździł do Krakowa, dowodzący tam generał Roja otrzymał polecenie od rządu lubelskiego, by go aresztować i oczywiście rozkazu tego nie wykonał. Gdy generał Rozwadowski jechał potem z Krakowa do Warszawy, a później znowu do Krakowa istniały próby aresztowania go po drodze -- mianowicie przez POW i Milicję Ludową -- w Ząbkowicach i Piotrkowie, przy czym oddział wojskowy, który Rozwadowskiemu towarzyszył, musiał w Ząbkowicach rozbroić oddział Milicji Ludowej. Rozwadowski dowodził następnie przez z górą 4 miesiące frontem "ukraińskim", przy czym kierował tam działaniami wojskowymi, które przygotowały ostatecznie rozgromienie armii zachodnio-ukraińskiej. Piłsudski 22 marca 1919 roku usunął go z tego stanowiska, mianując dowódcą frontu ukraińskiego generała Iwaszkiewicza, ongiś z armii rosyjskiej i z korpusu gen. Dowbor-Muśnickiego. Generał Rozwadowski pełnił następnie, aż do lipca 1920 roku funkcje szefa polskiej Misji Wojskowej w Paryżu.[1]

Piłsudski był przeciwny zarządzeniu poboru wojskowego. Dopiero po wyborach do Sejmu, Klub Narodowy, zaraz po zebraniu się sejmu wniósł wniosek nagły o zarządzeniu poboru sześciu roczników (ludzi urodzonych w latach 1891-1897), celem utworzenia armii, dostatecznie licznej do obrony kraju. Wnioskowi temu sprzeciwił się obóz socjalistów i Piłsudskiego, zgodnie z poglądem Piłsudskiego, że do wojska powinni być przyjmowani tylko ochotnicy. Jędrzej Moraczewski, były premier niedawnego powołanego przez Piłsudskiego rządu socjalistycznego, wygłosił w imieniu przeciwników poboru przemówienie w sejmie, w którym powiedział, że "militaryzm się przeżył", że "walki, jakie się rozgrywają uważa za dopalanie się niedopałków po wielkim pożarze" oraz, że Polsce zapewnią bezpieczeństwo tylko "reformy społeczne i milicja ludowa". Wniosek endecki o poborze został jednak poparty przez ludowców. Polscy chłopi uważali, że "na wojnę się nie prosi, na wojnę się kazuje". Wniosek został więc w dniu 7 marca uchwalony, a w jego wyniku pobór sześciu roczników, wszędzie tam, gdzie sięgała polska władza, został przeprowadzony. W rezultacie, wbrew Piłsudskiemu i jego obozowi, zorganizowana została duża polska armia.

Szczególnie znamienne było ustosunkowanie się Piłsudskiego do powstania poznańskiego i do armii poznańskiej.

W dniu 27 grudnia 1918 roku wybuchło w Poznaniu polskie powstanie. W ciągu pierwszych kilku dni powstańcy zdobyli w mieście Poznaniu forty, koszary, lotniska, dworce kolejowe, urzędy policyjne, budynki państwowe, a zaraz potem poza Poznaniem cały szereg miast i miasteczek. W ciągu kilku dni całe Poznańskie -- z wyjątkiem jego kresów, a więc z wyjątkiem Bydgoszczy, Leszna, Rawicza i Międzyrzecza -- znalazło się w ręku powstania. W pierwszym dniu, biło się w Poznaniu 2000 powstańców, bardzo szybko wyrosła z tego cała armia powstańcza, która w styczniu liczyła 26 tysięcy żołnierza, a w lutym 70 tysięcy. Naczelna Rada Ludowa w Poznaniu, która stała się jakby rządem dzielnicowym, zarządziła pobór przymusowy, w styczniu 3 roczników, w marcu dalszych 3, w końcu kwietnia 4, razem wiec 10 roczników. Gdy dnia 1 września 1919 roku armia ta została oddana pod dowództwo ogólnopolskie liczyła ona 93,686 żołnierza, 13.378 koni, 1015 ciężkich karabinów maszynowych, 207 dział piechoty, 146 dział polowych, 219 dział ciężkich, 38 samolotów, 214 miotaczy min i 3 pociągi pancerne, ‑‑ całe uzbrojenie i sprzęt oczywiście zdobyczne. Armia poznańska powstała dosłownie z niczego, z oddziałów tworzonych na poczekaniu, to prawda, że z wyćwiczonych dawnych żołnierzy armii niemieckiej.

Było to nadzwyczaj dobre wojsko. Historycy sowieccy Kakurin i Mielikow, autorzy książki o wojnie polsko-bolszewickiej "Wojna z biełopoliakami", twierdzą, że wedle obserwacji sowieckich, najlepsze wojska polskie to były formacje poznańskie, drugie z rzędu -- wojska z armii Hallera, dopiero trzecie z rzędu wojska z Królestwa i Galicji Zachodniej, a czwarte, najgorsze, tak zwane dywizje litewsko -- białoruskie, tworzone na Kresach Wschodnich.

(Oprócz wojska regularnego Poznańskie wystawiło także "Straż Ludową" w sile 130.000 ludzi do ewentualnej obrony lokalnej przeciwko zamachom niemieckim). Piłsudski nie miał najmniejszego udziału w organizowaniu wojsk poznańskich, przeciwnie przeszkadzał ich organizowaniu.

Był on przeciwny powstaniu poznańskiemu, - zapewne w imię stosowania się do danego Kesslerowi słowa honoru, że nie chce dla Polski "ani cala" zaboru pruskiego. Naczelna Rada Ludowa w Poznaniu, nieświadoma Istotnej proniemieckości Piłsudskiego, zwróciła się do niego, jako szefa ośrodka rządowego w Warszawie z prośbą o przyjście powstaniu poznańskiemu z pomocą. Piłsudski odmówił. W dwóch miejscach, we Włocławku i w Kaliszu oddziały wojskowe, podlegające władzy Piłsudskiego, przedsięwzięły samorzutnie próbę przyjścia powstaniu poznańskiemu z pomocą i wkroczyły do Poznańskiego, ale na rozkaz Piłsudskiego zostały natychmiast wycofane.

Poznańskie miało liczny zastęp oficerów liniowych, ale nie posiadało w ogóle dowódców wyższego stopnia. Naczelna Rada Ludowa zwróciła się więc do Piłsudskiego z prośbą o oddanie do dyspozycji Poznańskiego odpowiedniego generała, który mógłby całością działań wojskowych powstania poznańskiego pokierować. Piłsudski poufnie polecił do wyboru byłego dowódcę l Korpusu po rosyjskiej stronie frontu, generała Dowbor-Muśnickiego i dowódcę III Korpusu, generała Michaelisa, popierał jednak przede wszystkim pierwszego z nich. Nie uczynił tego, by powstaniu pomóc, ale przeciwnie, by mu zaszkodzić.

W liście z dnia 17 stycznia 1919 roku do Kazimierza Dłuskiego -- (naonczas w Paryżu) Piłsudski napisał: "Wysłanie Dowbora do Poznania było celowe. Liczę na to, że on sam i jego oficerowie tak swoją nieznajomością służby jak i swym zachowaniem wywołają w śród polskich żołnierzy b. armii niemieckiej, przyzwyczajonych do dobrych i odpowiedzialnych oficerów -- niezadowolenie i rozczarowanie do jego osoby poznańskich czynników politycznych".

Tak więc intencją Piłsudskiego nie było pomóc powstaniu poznańskiemu, ale mu zaszkodzić. Piłsudski się zresztą pomylił. Dowbor okazał się znakomitym organizatorem wojska. Był z pewnością złym politykiem. Ale był wybitnym, uzdolnionym, umiejętnym fachowcem wojskowym.

Piłsudski polecił Dowborowi, by pojechał do Poznania ubrany po cywilnemu. Dwom oficerom, wysłanym do Poznania z Warszawy przez ówczesnego szefa sztabu, gen. Szeptyckiego, jako obserwatorom, ppłk. Stachiewiczowi i rotmistrzowi Wzacnemu, Piłsudski także nakazał, by ubierali się po cywilnemu. Piłsudskiemu chodziło o to, by obecność oficerów z Warszawy w mundurach nie zrobiła na kimś wrażenia, że jest jakaś łączność Warszawy z poznańskim powstaniem.

Armia poznańska ubrana została w mundury (częściowo przerobione ze zdobytych zapasów wojskowych niemieckich a częściowo produkowane na miejscu) całkiem niepodobnych do mundurów warszawskich. Nosiła ona zupełnie inne odznaki, a zamiast warszawskich "maciejówek" rogatywki. Odmiennością mundurów i odznak podkreślała swój brak związku z wojskiem warszawskim i krakowskim. Choć nie mogę w tej sprawie przedstawić ścisłych dowodów, uważam za bezsporne, że stało się to na żądanie Piłsudskiego.

Powstańcza armia poznańska miała od pierwszych dni swego istnienia ogromne zadania bojowe do spełnienia. Musiała samodzielnie, bez pomocy z czyjejkolwiek strony, prowadzić wielką; uciążliwą wojnę. Była to w istocie wojna mniej niż jednego przyszłego polskiego województwa, z potęgą niemieckiego niedawnego cesarstwa. W wojnie tej poległo 1715 powstańców, a 6000 było rannych. Armia poznańska stoczyła w styczniu i lutym 1919 roku szereg bitew z wojskami niemieckimi pod Szubinem, Łabiszynem, Żninem, Rymarzewem, Chodzieżą, Babimostem -- i naogół były to bitwy dla powstańców zwycięskie. Największym zwycięstwem powstańców była bitwa pod Szubinem 11 stycznia 1919 roku.

Poznańskie nie tylko prowadziło swoją własną wojnę z Niemcami, ale także wysłało dużą, wojskową pomoc do Lwowa, do walki z Ukraińcami. Na prośbę generała Rozwadowskiego (zawiezioną samolotem przez "endeckiego" polityka, Skarbka), poznańska Naczelna Rada Ludowa wysłała pod Lwów silną grupę wojsk poznańskich, które w walkach o Lwów odegrały dużą role.

Armia poznańska była w pierwszych miesiącach polskiej niepodległości największą -- to prawda, że obok wojsk, walczących już przedtem z Ukraińcami -- siłą wojskową, polską, przejawiającą wojenną aktywność. Do utworzenia i do działań tej armii Piłsudski nie przyczynił się niczym.

Piłsudski zwalczał także i tak zwaną armię Hallera, utworzoną we Francji, a nawet usiłował ją zniszczyć.

Pisałem już wyżej o tym, że Piłsudski przeszkodził utworzeniu dużej, być może półmilionowej lub 700 tysięcznej armii polskiej w Rosji w 1917 i 1918 roku, gdy wojna światowa jeszcze w całej pełni trwała. Uczynił to przez misję Kunowskiego do Sztokholmu.

Piłsudski nie był w stanie w podobny sposób przeszkodzić tworzeniu wojska polskiego we Francji. Ale robił wszelkie wysiłki, by tę armię zniszczyć z chwilą jej przyjazdu (pociągami przez Niemcy) do Polski. Jako środek do osłabienia tej armii użył przede wszystkim nakazu zwolnienia z niej ludzi ze starszych roczników, co było zupełnie niepotrzebne, bo ludzie ci byli ochotnikami i wcale wystąpić z wojska nie chcieli, a co zarówno pozbawiło tę armię, wielu podoficerów, jak bardzo zmniejszyło jej siłę liczebną. Piłsudski nie zastąpił usuniętych starszych roczników nowym przydziałem rekrutów, wskutek czego dywizje tej armii bardzo się liczebnie skurczyły.

Co więcej Piłsudski starał się popsuć opinie tej armii i pod pretekstem przypisywanych tej armii, rzekomych wad, chciał poszczególne dywizje tej armii w ogóle rozwiązać. Zaatakował poszczególne dywizje tej armii atakami słownymi i zniewagami, będącymi czystymi oszczerstwami. Na przykład, jeszcze w swej książce o "Roku 1920-tym", wydanej już po wojnie napisał, że Hallerowskie 18 i 11 dywizja miały "fatalny stan moralny" i były "niezdolne do boju". W istocie zwłaszcza 18 dywizja była jedną z najlepszych polskich dywizji. Mimo, że bardzo uszczuplona liczebnie przez demobilizację starszych roczników, odegrała wybitną żołnierską rolę, zarówno w wyprawie kijowskiej, jak potem, przewieziona na północ do armii generała Sikorskiego nad Wkrą, w rozstrzygających dla wojny polsko-bolszewickiej działaniach tej armii. Na froncie ukraińskim mimo odwrotu całej armii, stoczyła cały szereg pomyślnych bitew z armią konną Budiennego pod Ostrogiem, Buderażem, Dubnem i Chorupaniem, a wreszcie, dnia 3 sierpnia 1920 roku piękną całkowicie zwycięską bitwę pod Brodami. Za walki te, już 7 sierpnia 1920 roku, jeszcze przed bitwa warszawska, dywizja ta odznaczona została -- jako pierwsza z całej polskiej armii -- wznowionym właśnie wtedy orderem Virtuti Militari. (Otrzymało go w tym dniu 10 oficerów, 26 szeregowych i dowódca dywizji). Zaraz potem dywizja ta znalazła się na froncie północnym. Odegrała tam w operacjach rolę rozstrzygającą. Pułkownik Krzeczunowicz pisze o niej, że byli to "najdzielniejsi z dzielnych", ze już w lipcu "uratowała front polski, maszerując za Budiennym i trzymając go w szachu", oraz, że jej operacja na północy to było na pozór "wykonanie niemożliwego zadania", a to było w istocie "natchnienie Ducha świętego". Pułkownik Arciszewki napisał, że działania generała Krajowskiego (ongiś z armii austriackiej), dowódcy 18 dywizji piechoty, były przejawem "iskry Bożej artysty taktyka", a nie tylko "normalnym postępowaniem dobrego generała". Pułkownik Kędzior napisał, że V "armia (Sikorskiego) dzięki wspaniałemu działaniu 18 dywizji gen. Krajowskiego bije XV armię bolszewicką i wychodzi na tyły III armii". To o tej dywizji Piłsudski napisał, ze miała "fatalny stan moralny" i była "niezdolna do boju" i chciał ją rozwiązać.

Zdemobilizowani żołnierze armii Hallera trzymani byli potem przez czas pewien w obozie w Grupie pod Grudziądzem na Pomorzu w warunkach, które przypominały "istny obóz koncentracyjny". Zostali następnie przymusowo odesłani do Ameryki i tak potraktowani, że wytworzyło to osad wielkiego rozgoryczenia w skupiskach polskiego wychodźtwa. Wielu z tych amerykańskich ochotników chciało pozostać w Polsce. Nie pozwolono im jednak na to. Sprawił to Piłsudski.

Wielkim zagadnieniem dla polskiego wojska było zaopatrzenie w bron i w amunicję. Dla wojska każdego państwo jest to zagadnienie o znaczeniu podstawowym. Polska od pierwszych dni niepodległości musiała prowadzić działania wojenne -- mianowicie z Niemcami w Poznańskiem, oraz z Ukraińcami, to znaczy, przynajmniej w początkowym okresie, w istocie z Austrią. A czekała ją duża wojna z Rosją bolszewicką. Musiała się zresztą liczyć z możliwością, że do podpisania traktatu z Niemcami, ostatecznie nie dojdzie. (Traktat ten podpisany został dopiero 28 czerwca 1919 roku) i że wznowiona zostanie wielka wojna z Niemcami.

W pierwszych miesiącach niepodległego istnienia Polska miała jako tako wystarczającą ilość broni i amunicji z zapasów zdobycznych. Zarówno Niemcy, jak Austro-Węgry zwłaszcza od czasu utracenia większego znaczenia przez front wschodni, umieszczały swoje zapasy wojenne częściowo na ziemiach polskich, po to, by były jak najdalej od frontu zachodniego, a więc od możliwości zdobycia ich, lub zniszczenia przez nieprzyjaciela. Austria miała duże zapasy wojenne w Przemyślu, Krakowie i Bielsku-Białej, Niemcy w Poznaniu i innych miastach wielkopolskich. Zapasy te wpadły w ręce polskie.

Także i armia Hallera przywiozła ze sobą z Francji wielkie zapasy broni i amunicji. Podobno zasoby sprzętu wojennego przywiezionego przez każdą dywizje, hallerowską wystarczyłyby do wyekwipowania dwóch dalszych dywizji.

Ale już wkrótce Polska musiała zakupywać wielkie ilości sprzętu wojennego zagranicą, mianowicie we Francji, w Ameryce i w Anglii. Sprzęt ten, za który musiała płacić i to nieraz wysoką cenę, przychodził do Polski wyłącznie droga kolejowa, głównie przez Czechosłowację, a częściowo droga morską przez Gdańsk. Zarówno rząd czechosłowacki, jak ci, co mieli władzę w Gdańsku (a więc garnizon angielski, oraz niemiecki rząd Wolnego Miasta Gdańska, także i niemieckie związki zawodowe robotnicze) mogli jeśli chcieli, całkowicie dostawę sprzętu wojennego do Polski przerwać. Tak było latem 1920 roku istotnie: Polska była wtedy po prostu w stanie blokady. Ani Czechosłowacja (oczywiście nawet nie mówiąc o Niemcach) ani garnizon angielski w Gdańsku nie przepuszczał wtedy sprzętu wojennego do Polski.

Otóż istniała w samym początku niepodległości możliwość wielkiego uniezależnienia się Polski pod względem zaopatrzenia w sprzęt wojenny, ale Piłsudski możliwość tą sparaliżował.

Jednym z największych ośrodków przemysłu wojennego w Świecie były zakłady Skody w Czechach. Były one podstawą zaopatrzenia armii austriacko-węgierskiej, bądź co bądź jednej z najpotężniejszych wówczas w świecie armii lądowych. Przez fakt rozpadu Austrii, zakłady te straciły rację bytu i stanęły wobec perspektywy likwidacji. Oznaczało to katastrofę zarówno dla kapitalistów, którzy byli właścicielami tych zakładów, jak dla zatrudnionego w tych zakładach personelu, robotniczego, technicznego i administracyjnego.

Zarząd zakładów Skody zwrócił się wówczas -- mianowicie około 21 listopada 1918 roku -- do generała Rozwadowskiego w Krakowie, proponując przeniesienie tych zakładów w całości do Polski. Propozycja w szczegółach polegała na tym, że spółka akcyjna Skoda: 1). przeniesie całą swoją fabrykę do Polski, do miejsca, które rząd polski wyznaczy, przy czym zobowiązuje się wybudować nową fabrykę w Polsce w ciągu roku. 2). w ciągu sześciu tygodni (czas potrzebny na załadowanie i transport) przeniesie do Polski swoje ogromne zapasy wojenne i zaopatrzy, oraz będzie w przyszłości zaopatrywać, wszelkie zapotrzebowania państwa polskiego na broń i amunicję. 3). Odstąpi państwu polskiemu 50% swoich akcji. Oferta miała znaczenie nie tylko materiałowe, ale i oznaczała dostarczenie Polsce odpowiedniego zespołu fachowego personelu inżynierów, majstrów i wykwalifikowanych robotników.

Generał Rozwadowski natychmiast wysłał do Czech oficera, który miał przedwstępnie omówić szczegóły tej operacji. Oficerem tym był późniejszy ksiądz, profesor Akademii Teologicznej w Warszawie dr. Zdzisław Obertyński. Równocześnie generał Rozwadowski odniósł się do rządu w Warszawie proponując oficjalne przyjęcie otrzymanych propozycji. Sprawujący w Warszawie, władzę rząd Moraczewskiego, to znaczy w praktyce Piłsudski -- propozycję tę z miejsca odrzucił, zapewne kierując się swym stanowiskiem antykapitalistycznym i antymilitarystycznym. P. Obertyński został więc telegraficznie odwołany z drogi.

Zakłady Skody pozostały więc w Czechach. Czechy stały się w wyniku tego jednym z czołowych producentów materiału wojennego w skali światowej. Natomiast Polska musiała już po kilku miesiącach stać się importerem -- za drogie pieniądze -- broni i amunicji z "demobilu" francuskiego, amerykańskiego i angielskiego.

Piłsudski w latach powojennych dezorganizował wojsko polskie, wprowadzając do niego agitacje partyjno-polityczną i powodując skłócenie i zachwianie dyscypliny w kołach oficerskich i podoficerskich. Szczególne zamieszanie wywołane zostało przez niego także jego atakami prasowymi przeciwko niektórym polskim generałom, oraz ostentacyjnym protekcjonalizmem wobec jego politycznych zwolenników -- w końcu 1925 i na początku 1926 roku w erze przygotowań do przewrotu majowego. Po przewrocie zaś majowym do obniżenia poziomu kadry oficerskiej przyczyniło się dopuszczenie szeregu członków tej kadry do wystąpień terrorystycznych w postaci bezkarnych napadów rzekomych "nieznanych sprawców" na, szereg wybitnych osobistości ze świata politycznego, literackiego i dotkliwego bicia ich i ranienia.

 

 

__________________

5 Generał Rozwadowski był przedstawicielem ciekawego zjawiska nieprzerwanej ciągłości tradycji wojskowej polskiej od czasów przedrozbiorowych, przynajmniej w znaczeniu rodzinnym. Jego pradziad, Kazimierz Rozwadowski, był wychowankiem Szkoły Rycerskiej za Stanisława Augusta. W wojnie 1792 roku, między innymi w bitwie pod Dubienką, dowodził brygadą kawalerii narodowej, w roku 1794 brał udział w powstaniu Kościuszki, w roku 1809 jako człowiek 62 letni brał w Galicji udział w powstaniu przeciw Austrii i zorganizował "galicyjski" pułk ułanów, potem przemianowany na 8 my pułk ułanów Księstwa Warszawskiego, którego był dowódcą. Jego dziad Wiktor Rozwadowski brał udział jako podporucznik w powstaniu listopadowym 1831 r., walczył w bitwie pod Dębem Wielkim i otrzymał krzyż Virtuti Militari. Jego ojciec, Tomisław Rozwadowski, pierwotnie podporucznik austriacki, uczestnik bitwy pod Solferino w 1859 roku - wystąpił potem z wojska austriackiego i brał jako oficer kawalerii udział w powstaniu styczniowym; był potem polskim posłem do Sejmu galicyjskiego i do parlamentu austriackiego. Brat jego, a stryj generała, także Tadeusz poległ w powstaniu styczniowym.

Generał Tadeusz Rozwadowski, tak jak jego ojciec, otrzymał wykształcenie wojskowe austriackie, między Innymi jako prymus w szkole wojennej w Wiedniu. W latach 1897-1907 był austriackim attache wojskowym w Bukareszcie, w latach 1907-1913 dowódcą austriackiego pułku artylerii w Stanisławowie, a w latach 1913-1914 austriackim generałem i dowódcą, brygady. W czasie wojny, dowodząc brygadą, dywizją i korpusem odniósł kilka wybitnych austriackich zwycięstw w bitwach z wojskami rosyjskimi. W bitwie pod Gorlicami był wynalazcą nowego sposobu użycia artylerii, zastosowanego potem przez armie wszystkich mocarstw, zwanego po polsku "ruchoma zastana ogniowa", po niemiecku "Feuer-walze", i po francusku "barrage voulant". Był brany pod uwagę jako kandydat na austriackiego namiestnika Galicji, potem generalnego gubernatora w Lublinie, ale nie doszło to do skutku, gdyż stawiał warunki, które uznano za "szowinistycznie polskie". Jako generał polski był jednym z głównych twórców polskiego wojska, wybitnym w latach 1918-1919, wodzem armii polskiej w wojnie z Ukraińcami, w roku 1920 szefem sztabu, a w bitwie warszawskiej faktycznym wodzom naczelnym, i rzeczywistym zwycięzcą.

 

 

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 71 - 86.

 

PRZECIWNIK WIELKIEJ POLSKI

 

Piłsudski dążył do odrębnej polskiej państwowości – nominalnie niepodległej, ale faktycznie zależnej od Niemiec – ale sprzeciwiał się idei tak zwanej Wielkiej Polski, to znaczy Polski od gór aż do morza, obejmującej trzy zjednoczone zabory. W jego dążeniu do zorganizowania w duchu antyrosyjskim wschodniej połowy Europy mieściło się dążenie do zorganizowania odrębnego państwa polskiego, zajmującego – w pomyślnym razie – miejsce równorzędne z niepodległym Wielkim Księstwem Litewskim, niepodległą wielką Ukrainą, obejmującą ziemie od Karpat do Kaukazu niepodległymi Łotwą, Estonią i Finlandią, być może niepodległą Gruzją i Innymi państwami kaukaskimi, ale nie mieściła się w nich myśl o Polsce, będącej odbudowanym, wznowionym po okresie rozbiorów, zajmującym odrębne miejsce wśród wielkich krajów europejskich, państwem polskim, obejmującym całą przestrzeń dorzecza Wisły, a wraz z nią dorzecze lub cześć dorzecza Odry (wraz z Wartą) Niemna, Pregoły, Prypeci i Dniestru. Polska w jego wizji politycznej to było w najlepszym razie Królestwo Kongresowe wraz z Zachodnią Galicją, w gorszym razie tylko okrojone Królestwo Kongresowe. Pragnął on rozbioru Rosji to znaczy zredukowania jej terytorialnego do ziem wielkoruskich, czyli dawnego Carstwa Moskiewskiego wraz z Nowogrodem. Liczył się także z prawdopodobieństwem rozpadnięcia się Monarchii Austriackiej (Habsburskiej) i na ten wypadek przewidywał przyłączenie części dawnego zaboru austriackiego do Królestwa Kongresowego, czyli do pomyślanej przez niego niepodległej Polski. Natomiast nie przewidywał jakiegokolwiek uszczuplenia terytorialnego Rzeszy Niemieckiej, czy Prus i był przeciwny przyłączeniu zaboru pruskiego, czy jego części, do Polski. W szczególności sprzeciwiał się myśli o odzyskaniu przez Polskę ujścia Wisły i oparcia się Polski o Bałtyk. Myśl o wyzwoleniu Poznańskiego budziła w nim stale irytację i niechęć. Jeszcze w dniu 8 kwietnia 1919 r. w pisemnej Instrukcji dla Leona Wasilewskiego swojego od niedawna przedstawiciela w Polskim Komitecie Narodowym w Paryżu, polecił nie troszczyć się o "wątpliwy Gdańsk" i starać się na miejsce Gdańska o "łatwą rekompensatę" w formie uzyskania od Łotwy ułatwień gospodarczych czy może i politycznych "w postaci Libawy i Rygi". Ta postawa Piłsudskiego w sprawie Gdańska była zapewne znana rządowi brytyjskiemu, gdyż – dnia 9 kwiet­nia, a wiec nazajutrz po owej Instrukcji Piłsudskiego na posiedzeniu alianckiej Rady Najwyższej, na które nie dopuszczono Dmowskiego, oświadczono Paderewskiemu, specjalnie ściągniętemu z Warszawy, a który zdecydował się na wyjazd do Paryża, wedle Pobóg-Malinowskiego "po naradzie z Piłsudskim", że Polska Gdańska nie otrzyma. Jeśli idzie o Górny Śląsk, Piłsudski jeszcze w dniu 28 sierpnia 1922 roku, a wiec w dwa z górą lata po traktacie wersalskim mówił w przemówieniu na rynku w Katowicach, że "Najśmielsze marzenia zatrzymywały się przed nią (to jest przed granicą Śląska) jak przed murem nieprzebytym, sny nawet nie mogły się ostać wobec zdawałoby się oczywistej niemożności".

Dwukrotnie, w 1916 i w końcu 1918 roku, w rozmowach z niemieckim politykiem, w istocie przedstawicielem niemieckiego rządu, hrabią Harry Kesslerem, Piłsudski oświadczył, że nie zmierza do odzyskania dla Polski "ani cala" (keinen Zollbreit) z terytorium zaboru pruskiego.

Gdy w Poznańskiem wybuchło powstanie, czynił wszystko, by mu nie okazać pomocy i by zademonstrować, że jest ono czymś od Polski pod jego władzą odrębnym.

Nieliczni piłsudczycy, którzy, brali udział w akcji powstańczej w Poznańskiem, czynili to nie wiedząc o rzeczywistej postawie Piłsudskiego wobec Poznańskiego. Wzorowali się oni częściowo na organizacji POW w Królestwie i Galicji, uważając, że będzie ona dla nich dobrym wzorem. Kilku także piłsudczyków, przybyłych z Warszawy do Poznańskiego – to byli tylko obserwatorzy.

Grupa piłsudczyków z późniejszym wojewodą Grażyńskim na czele brała także w 1921 roku udział w trzecim powstaniu śląskim, było to już jednak w dwa lata po traktacie wersalskim i w związku z wykonaniem postanowień tego traktatu Wszczął to powstanie i dowodził nim wódz polskiego ruchu na Śląsku, który zarazem był jednym z głównych wodzów całego polskiego narodu w owej epoce, Wojciech Korfanty. Grażyński, jako wojewoda, prześladował później i uwięził Korfantego i wypuścił go z więzienia dopiero umierającego. (Korfanty zwolniony został z więzienia 20 lipca 1939, zmarł 17 sierpnia tegoż roku na 15 dni przed wybuchem wojny z niemieckim najazdem). Akcja piłsudczyków w powstaniu Śląskim, mimo wykazanej tam przez nich dzielności żołnierskiej, okazała się w istocie szkodliwa: przeciwstawiała się wynikom plebiscytu, a więc warunkom traktatu wersalskiego co groziło wybuchem wojny miedzy Polską a Niemcami i rewizją traktatu na niekorzyść Polski. Akcja ta, mimo zewnętrznych cech patriotycznie polskich, wychodziła w istocie na korzyść Niemiec.

Polityka Piłsudskiego, dopóki jej w tym punkcie nie przekreślił traktat wersalski (którego polskie klauzule były dziełem akcji Dmowskiego), wiodła do zbudowania Polski odciętej od morza, ograniczonej do ziem tylko nad górną i środkową Wisłą i nad górną Wartą i przez swoje ukształtowanie geograficzne skazanej na zależność od Niemiec.

Także i na wschodzie Piłsudski pracował nad ograniczeniem polskich roszczeń terytorialnych.

Jeśli idzie o wschodnią cześć zaboru austriackiego, Piłsudski początkowo sprzeciwiał się przyłączeniu jej do Polski. Pod naciskiem postawy i woli polskiego narodu stopniowo jednak cofał się w swym dążeniu do ograniczenia polskich dążeń terytorialnych w Galicji. Jak wynika z raportu posła angielskiego w Bernie Rumbolda z dnia 24 stycznia 1919 roku, Piłsudski przed 15 stycznia oświadczył pułkownikowi angielskiemu Wade, że jeśli Lwów zostanie Polsce odebrany to granica musi być oddalona co najmniej o 20 kilometrów od Lwowa. W tej samej rozmowie opowiadał się za pozostawieniem Lwowa w polskich rękach, motywując to jednak tym że polska opinia publiczna sobie tego życzy i że w razie swego zgodzenia się na oddanie Lwowa musiałby pod naciskiem tej opinii ustąpić ze swego stanowiska. Także w tejże rozmowie przypisywał nieustępliwe stanowisko generała Rozwadowskiego w sprawie Galicji Wschodniej temu, że ma on w tej Galicji Wschodniej "rozległe majątki" (large estates).

Wcześniej Jeszcze, w dniu 18 listopada 1918 roku, w liście do generała Roji, Piłsudski pisał: "Skoncentrowanie większej siły w Przemyślu ma na celu nacisk na stan rzeczy we Lwowie i przygotowanie w celu jego obsady. (...) Poglądy na sprawę (...) sprzeczne, stąd wynika nieokreśloność politycznej dyskusji, którą dać Wam mogę. Brzmi ona, że my nie przesądzamy wcale jak ostatecznie się ułoży rozgraniczenie miedzy Rusią a Polską, nie możemy jednak dopuścić, by nas wykurzano i rabowano. Jeśli położenie Wasze będzie pozwalało na to, musicie sami decydować".

Później Piłsudski przyłączył się do poglądu, że Lwów ma jednak należeć do Polski. Jego przedstawiciel Leon Wasilewski, dokooptowany na życzenie Piłsudskiego do Komitetu Narodowego w Paryżu, przedtem minister spraw zagranicznych w rządzie Moraczewskiego, (rodzony ojciec Wandy Wasilewskiej, bojowniczki w czasie drugiej wojny światowej o uzależ­nienie Polski od bolszewickiej Rosji), oświadczył się na posiedzeniu Komitetu Narodowego w dniu 20 marca 1919 roku wedle protokołu tego posiedzenia za przyłączeniem Lwowa, Borysławia i Kałusza do Polski, ale za przeznaczeniem całej reszty Galicji Wschodniej "na przetarg i wymiany" z państwem ukraińskim. To znaczy sprzeciwiał się w imieniu Piłsudskiego przyłączeniu do Polski Stanisławowa, Kołomyji, Halicza, Tarnopola, Zaleszczyk, Zbaraża, Skałata, Złoczowa, czy Żółkwi.

W rok potem Piłsudski przyłączył się jednak do poglądu, że cała Galicja ma należeć do Polski. W tajnym układzie z Petlurą z 21 kwietnia 1920 roku stwierdzone zostało w imieniu Piłsudskiego, że granica polsko-ukraińska ma przebiegać "wzdłuż rzeki Zbrucz". "To jest dla moich endeków" oświadczył potem Piłsudski. Oznaczało to uznanie całej Galicji za część Polski, jednak zrzeczenie się przez Polskę powiatów na wschód od Galicji, kamienieckiego i płoskirowskiego, które objęte były "linią Dmowskiego" a znajdowały się już faktycznie w ręku wojsk polskich. (Kamieniec Podolski był starym historycznie polskim miastem i wybitnym ośrodkiem polskiej kultury. Wedle rosyjskiego spisu ludności z roku 1897-go, miał 30 procent ludności polskiej, a tylko 20 procent ludności prawosławnej rosyjskiej i ruskiej, mimo, że jako rosyjskie centrum gubernialne, garnizonowe i pograniczne, posiadał duże skupienie rosyjskiej napływowej ludności urzędniczej i wojskowej. 50% jego ludności stanowili Żydzi. Zbudowana w 1361 roku katedra katolicka Św. Piotra i Pawła w Kamieńcu jest najdalej na wschód położoną katedrą autentycznie gotycką w Europie. Dzisiaj przeznaczona ona została na użytek świecki, mimo, ze wśród ludności jest w Kamieńcu nadal wielu Polaków. Sąsiedni powiat płoskirowski miał wielką liczbę także i polskiej ludności wiejskiej i miał charakter polski).

Powiaty kamieniecki i płoskirowski nie należały do zaboru austriackiego, choć stanowiły jego geograficzne przedłużenie.

Postawę Piłsudskiego w sprawie Galicji wschodniej ilustruje fakt, że był on przeciwny poddaniu jej w całości lub części polskiemu Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Chciał on zorganizować zarząd jej w systemie okupacyjnym jako zarząd wojskowy, podległy Naczelnemu Dowództwu wojskowemu. Dążenie to jednak pozostało nieurzeczywistnionym.

Natomiast dążenie to doznało w całej pełni urzeczywistnienia w odniesieniu do Ziem Wschodnich pod zaborem rosyjskim. Przechodzę do omówienia sprawy tych ziem. Piłsudski był przeciwny przyłączeniu Ziem Wschodnich do Polski, może z jedynym wyjątkiem Białegostoku z okręgiem, który zresztą pierwotnie – w latach 1795-1807 – był częścią zaboru pruskiego. Gdy 19 kwietnia 1919 roku wojska polskie zajęły pod osobistym dowództwem Piłsudskiego Wilno, Piłsudski wydał tam 22 kwietnia odezwę do "mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego" w której zapowiedział w oględnej formie, że na Kresy wschodnie, na wschód od Królestwa Kongresowego przychodzi nie po to, by przyłączyć je do Polski, lecz po to, by "dać wam możność rozwiązania spraw wewnętrznych, narodowościowych, wyznaniowych tak jak sami sobie tego życzyć będziecie", co było zapowiedzią zorganizowania polskich ziem wschodnich nie w obrębie Polski, ale w sposób od Polski oddzielny. W tejże odezwie Piłsudski zapowiedział utworzenie Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich, podległego nie polskiemu rządowi (Minis­terstwu Spraw Wewnętrznych) na równi z innymi ziemiami polskimi, ale Naczelnemu Dowództwu jako zarząd wojskowy okupacyjny. Zarząd ten, na którego czele stanął p. Jerzy Osmołowski, przetrwał potem aż do pokoju ryskiego z Rosją, zawartego tymczasowo 12 października 1920 roku, jako rozejm i pokój "preliminacyjny", a w sposób ostateczny 18 marca 1921 roku.

Piłsudski był konsekwentnie przeciwny wcieleniu Ziem Wschodnich do Polski. Nie dopuścił on do zawarcia pokoju już w grudniu 1919 lub w styczniu czy lutym 1920 roku, gdy Rosja proponowała Polsce zawarcie pokoju – przede wszystkim depeszą z dnia 28 stycznia 1920 roku podpisaną przez głównych wodzów rewolucji rosyjskiej Lenina (Uljanowa), Cziczerina i Trockiego, która określała proponowaną linie rozejmu, mającą się stać ostateczną granicą, która była prawie identyczna z "linią Dmowskiego" (różniła się od niej tylko tym, że nie przyłączała do Polski miasta Połocka – z wyjątkiem przedmieść na lewym brzegu rzeki Dźwiny, – oraz pasa ziemi za Dźwiną, natomiast przyłączała obszar ziemi na Podolu, w pobliżu Baru, którego Dmowski dla Polski nie żądał). Proponowana przez Sowiety linia graniczna była dla Polski o wiele korzystniejsza od późniejszej linii pokoju ryskiego, gdyż przyłączała do Polski Kamieniec Podolski i Płoskirów, a na północy Mińsk, Słuck, Bobrujsk, Borysów i przedmieścia Połocka. Powodem tego, że Piłsudski spowodował odrzucenie propozycji pokojowych sowieckich, było to, że chciał on, by Polska pomaszerowała na Kijów i zajęła się budowaniem niepodległej Ukrainy.

Odrzucenie bolszewickich propozycji pokojowych z początkiem 1920 roku uzasadniane jest dziś tym, że jakoby były to propozycje nieszczere. Po pierwsze nie jest to bynajmniej pewne. Rosja w tym samym mniej więcej czasie pozawierała rozejmy i traktaty pokoju z państwami bałtyckimi – i potem dotrzymała ich, aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Jest prawdopodobne, że tak samo byłaby dotrzymała pokoju z Polską. Po wtóre, nawet gdyby pokój z Polską został przez Rosje wiarołomnie zerwany, położenie Polski nie byłoby gorsze niż po klęskach, jakie spowodowała wszczęta przez Piłsudskiego wyprawa kijowska. Inwazję bolszewicką byłaby Polska po zawarciu z bolszewikami pokoju tak samo odparła, jak odparła ją po załamaniu się wyprawy kijowskiej. A byłaby wówczas w o wiele lepszym położeniu politycznym i moralnym, bo odpierałaby pogwałcenie pokoju i układu granicznego, zawartego na wniosek rosyjski. Byłaby wolna od oskarżeń, np. angielskich, że zdobyła swe ziemie wschodnie aktem swojej zaborczości.

76

Piłsudski zdołał Jednak przeszkodzić wystąpieniu przez Polskę w Rydze z żądaniem "linii Dmowskiego". Po niepowodzeniu wyprawy kijowskiej musiał się on zgodzić z tym, że rokowania pokojowe z Rosją prowadzone będą w imieniu Sejmu, a nie prze niego, jako wodza naczelnego. Zdołał jednak osiągnąć tyle, że rokowania te zostały powierzone mianowanej przez niego delegacji nie samego sejmu, lecz zastępującej chwilowo sejm, wyłonionej z niego Rady Obrony Państwa, o innym nieco składzie niż większość sejmowa. Przeszkodził on wprowadzeniu do tej delegacji przedstawiciela Stronnictwa Narodowego Aleksandra Skarbka, męża zaufania Dmowskiego, a mianował na jego miejsce Stanisława Grabskiego, który nie był w ogóle członkiem Rady Obrony Państwa, a o którym było wiadome, że jest usposobiony opozycyjnie wobec Dmowskiego i że prowadząc jeszcze w 1918 roku długie rokowania z Piłsudskim opowiadał się za inną, węższą linią graniczną na wschodzie, niż linia Dmowskiego. To on wykreślił projektowaną linie graniczną, którą Rosja bez sprzeciwu przyjęła, a która nie obejmowała ani Kamieńca Podolskiego, ani Mińska, ani szeregu innych miejscowości, objętych linią Dmowskiego. Mimo osiągnięcia tego sukcesu Piłsudski był niezadowolony z traktatu ryskiego i oświadczył, że spodziewa się wznowienia z Rosją wojny jeszcze w tymże 1920 roku.

Szczególniejszego omówienia wymaga sprawa Wilna i Wileńszczyzny. Wilno jest miastem polskim. Wedle okupacyjnego niemieckiego spisu ludności z roku 1916 było w Wilnie 50,1 procent Polaków, 43,2 procent Żydów, 2,6% Litwinów, znikoma ilość innych narodowości. Wedle polskiego spisu ludności z roku 1931, było w Wilnie 66 procent Polaków, 28 procent Żydów, 1 procent Litwinów. Pod względem kulturalnym Wilno jest głęboko polskie. Uniwersytet Wileński (założony w roku 1578) oraz twórczość takich postaci, jak Mickiewicz, Słowacki, Moniuszko, Karłowicz, Piotr Skarga, Sarbiewski, Syrokomla i tylu innych – a także taka Świętość jak Ostra Brama – sprawiają, że jest to pod względem kulturalnym i duchowym jedno z głównych ognisk polskości. Także i województwo wileńskie, które w roku 1931 wykazało wśród swej ludności 60 procent Polaków i 4 procent Litwinów jest i zawsze było dzielnicą przeważająco polską.

Gdy wojska okupacyjne niemieckie opuściły Wilno w noc z 31 grudnia 1918 roku na stycznia 1919 roku, samoobrona miejscowej polskiej ludności pod wodzą generała Wejtki opanowała Wilno – częściowo w walce z Niemcami już 31 grudnia – i obwieściła, że uważa Wilno i Wileńszczyznę za cześć Polski. Wojska sowieckie podeszły pod Wilno i samoobrona polska w Wilnie stawiła im opór ponosząc straty 5 zabitych, i 21 rannych. Sytuacja Jednak była beznadziejna i po 6 dniach rządów polskich w Wilnie samoobrona polska musiała się z Wilna wycofać. Oddziały polskiej samoobrony broniły się na Wileńszczyźnie także i na prowincji, – najdłużej oddział 300 ludzi, pod wodzą księdza Buklarewicza do lata 1919 roku pod Brasławiem.

Ale już w trzy miesiące potem 19 kwietnia Wilno zostało zdobyte przez regularne wojsko polskie pod wodzą Piłsudskiego. Różnica była tylko ta, że Piłsudski nie uznał jak "Samoobrona", że Wilno jest częścią Polski i zorganizował tam rządy o charakterze okupacyjnym. Pod tymi rządami jednak Wilno stworzyło sobie życie całkowicie polskie.

Rządy polskie trwały potem w Wilnie rok i blisko 3 miesiące. (Wojska bolszewickie zajęły Wilno 14 lipca 1920 roku po wycofaniu się z niego wojsk polskich w wyniku klęski kijowskiej). Rządy rosyjskie trwały w Wilnie 1 miesiąc i 14 dni (od 14 lipca do 28 sierpnia 1920 roku). Po klęsce poniesionej pod Warszawą, bolszewicy wycofali się z Wilna oddając je swoim sojusznikom Litwinom. (Już 12 lipca 1920 roku Rosja bolszewicka zawarła z Litwą traktat, obiecujący jej oddanie jej Wilna w nagrodę za wzięcie udziału w wojnie przeciwko Polsce). Dnia 28 sierpnia wojska Republiki Litewskiej przejęły z rąk bolszewickich Wilno i sprawowały tam potem władze przez miesiąc i 13 dni (28 sierpnia - 9 października 1920 roku).

Nastąpiły wtedy wydarzenia, spowodowane przez Piłsudskiego, o których panują w Polsce, na Litwie i na całym świecie pojęcia, całkowicie przeinaczające historyczną prawdę. Antypolska propaganda, także i propaganda obozu piłsudczyków w Polsce, głoszą, że generał Żeligowski, który na zlecenie Piłsudskiego, zajął dnia 9 października Wilno, uczynił to po to, by spowodować przyłączenie Wilna do Polski, podczas gdy w rzeczywistości, wręcz odwrotnie, generał Żeligowski po to zajął Wilno, by nie dopuścić do przyłączenia Wilna do Polski.

Dnia 12 października 1920 roku zawarto w Rydze polsko-rosyjski rozejm, który był zarazem pokojem tymczasowym (preliminaryjnym) i który ustalał nową polsko-rosyjską granicę. Granica ta – gorsza od linii Dmowskiego, nie przyłączająca do Polski Mińska, Bobrujska czy Kamieńca Podolskiego – przyłączała jednak do Polski Wilno. Zawierając ten traktat, Rosja przechodziła do porządku dziennego nad traktatem, jaki zawarła z Litwą dokładnie 3 miesiące wcześniej, 12 lipca, którym oddawała Litwie Wilno, Grodno, Lide, czego zresztą czynić nie miała prawa, bo już przedtem unieważniła rozbiory Polski, a więc zrzekła się tych miast. Polska w najmniejszym stopniu nie była związana traktatem sowiecko-litewskim, gdyż był to traktat, zawarty w czasie toczącej się wojny przez dwa państwa nieprzyjacielskie miedzy sobą. Grodno i Lida obiecane były przez Sowiety Litwie traktatem z 12 lipca i nikt tego później nie kwestionował, że pokój polsko-sowiecki uznawał je za część Polski. Tak samo nie było najmniejszego powodu do kwestionowania przynależności Wilna do Polski na zasadzie tego samego pokoju.

Ale już 7 października 1920 roku dwaj przedstawiciele Piłsudskiego, Julian Łukasiewicz (późniejszy ambasador polski w Moskwie i Paryżu) i pułkownik Mackiewicz podpisali w Suwałkach umowę rozejmową z Litwą, wedle której pozostawili Wilno po litewskiej stronie linii rozejmowej. Nie był to traktat, lecz tylko tymczasowo linia rozejmowa, w każdej chwili możliwa do wypowiedzenia. A podpisanie jej przez Polskę nie było wcale potrzebne, gdyż nic nie stało na przeszkodzie zajęciu Wilna przez wojska polskie, które zaledwie przed mniej niż trzema miesiącami pod naporem ofensywy sowieckiej miasto to opuściły. Ale rozgłoszono w świecie, że Polska zrzekła się Wilna na rzecz Litwy.

Zaprotestował przeciw temu rzekomemu zrzeczeniu się Wilna generał Żeligowski, który dowodził dywizją, złożoną częściowo z oddziałów, które uformowane były z ochotników z Wilna, oświadczył on, że umowy polsko-litewskiej z 7 października nie uznaje, że dywizja jego występuje z szeregów wojska polskiego i wkracza do Wilna, gdzie ogłasza utworzenie osobnej niezależnej republiki środkowo-litewskiej o charakterze polskim. Piłsudski oświadczył publicznie w kilka lat później, że generał Żeligowski przedsiębiorąc swoją akcje w sprawie Wilna, działał pod jego rozkazami i wykonywał jego instrukcje. Celem łącznej akcji panów Łukasiewicza i Mackiewlca 7 października i generała Żeligowskiego 9 października było doprowadzić do utworzenia nowego niezależnego od Polski państwa pod nazwą Litwy Środkowej. Była to podstępna intryga zorganizowana dla oszukania narodu polskiego i oszukania ludności Wileńszczyzny. Bez tej intrygi Wilno stałoby, się od razu częścią Polski, tak samo jak Grodno i Lida.

Piłsudski nie chciał, by Wilno należało do Polski. Chciał, by tworzyło ono osobne państewko, o obliczu polskim, niezależne od Polski. Mogłoby ono później wejść w związek federacyjny z Litwą Kowieńską (a może i z białoruską Minszczyzną), tworząc Litwę dwukantonalną, polsko-litewską, lub trzykantonalną polsko-litewsko-białoruską, tak niezależną od Polski jak francuskie kantony Szwajcarii (Genewa, Lozanna i inne) są niezależne od Francji.

Piłsudski był człowiekiem o polskim języku ojczystym i o polskiej klulturze, ale nie uważającym się za Polaka. Oświadczał niejednokrotnie, że "nie jestem Polakiem", co miało takie same znaczenie, jak możliwe oświadczenie mieszkańca Genewy czy Lozanny, że "nie jestem Francuzem".

Takich ludzi – antypolskich separatystów o polskim jeżyku i kulturze – była na historycznej Litwie garstka, głównie wśród ziemiaństwa i inteligencji, ale była to garstka znikoma liczebnie. Po wielu perypetiach Litwa Środkowa dokonała wyborów powszechnych do "sejmu wileńskiego". W wyborach tych 9 stycznia 1922 roku wzięło udział 64 procent uprawnionych do głosowania, co jest procentem dużym, zważywszy, że część Żydów zbojkotowała wybory, oraz, że surowa zima uniemożliwiała w okolicach wiejskich wybory ludziom starszym i kobietom. Ani jeden zwolennik odrębności Litwy Środkowej, nie został wybrany. Sejm Litwy Środkowej w dniu 20 lutego 1922 uchwalił jednogłośnie skasowanie Republiki Środkowo Litewskiej i przyłączenie jej do Polski. Piłsudski czynił jeszcze jako Naczelnik Państwa trudności z wykonaniem tej uchwały, próbował do swoistej umowy Wilna z Polską wprowadzić słowo "statut", co zapowiadałoby odrębność autonomiczną Wileńszczyzny, ale posłowie z Wileńszczyzny dopisali do umowy post scriptum, że słowo "statut" nie może być rozumiane jako zapowiedź autonomii. Wilno w dniu 24 marca 1922 roku zostało – wbrew Piłsudskiemu – przyłączone do Polski.

Także i w sprawach drobnych Piłsudski spowodował przeszkodzenie przyłączenia do Polski niektórych małych terytoriów o polskiej ludności.

Było dążeniem kierowniczych czynników politycznych Polski, – którym się Piłsudski przeciwstawił – zapewnić przyłączenie do Polski każdej grupy ludności, która była polską i chciała do Polski należeć. Było to dyktowane po pierwsze troską o rodaków, którym należało zapewnić wolność i możność nieskrępowanego życia w niepodległej ojczyźnie, a po wtóre dążeniem do wzmocnienia Polski przez dołączenie do niej dalszych stu tysięcy, czy pięćdziesięciu tysięcy, czy choćby nawet tylko dwudziestu tysięcy rodowitych Polaków. Piłsudski w sprawach spornych na ogół przeciwstawiał się przyłączeniu do Polski grup polskiej ludności.

To Piłsudski sprawił, że nie przyłączono do Polski doliny Popradu, na Spiszu (Spiżu). Dolina ta przed rozbiorami należała do Polski. Posiadała na północy ludność polską (w miastach ludność ta mówiła rodzajem polszczyzny literackiej – takiej samej jak w miasteczkach Sądecczyzny – na wsi mówiła gwarą góralską); na południu posiadała od czasów średniowiecznej kolonizacji ludność niemiecką. Zajęta została przez Austrie jeszcze przed pierwszym rozbiorem Polski, bo w roku 1769‑tym, pod pozorem kordonu sanitarnego, a potem przyłączona była do Węgier. Pozos­tawała pod rządami węgierskimi, zachowując polskość nieaktywną, jakby uśpioną, ale niewątpliwie i całkowicie różną od słowackości ziem sąsiednich. Było rzeczą całkiem naturalną, by dolina Popradu, przynajmniej w swej północnej części oderwawszy się od Węgier, wróciła do Polski, a nie dzieliła losów nic z nią nie mającej wspólnego, też oderwanej od Węgier Słowacji. Zaraz w pierwszych dniach listopada 1918 roku, gdy Piłsudski przebywał jeszcze w internowaniu w Magdeburgu, dolina Popradu z miastami Lubowlą i Podolińcem aż po Kieżmark zajęta została przez oddziały polskie z Podhala. Rozkazem jednak z 12 listopada podpisanym osobiście przez Piłsudskiego – w dwa dni po objęciu przez Piłsudskiego dowództwa nad polskim wojskiem w Warszawie – generał Roja, dowodzący wojskami polskimi w zachodniej Galicji otrzymał nakaz wycofania polskich oddziałów ze Spisza i nakaz ten wykonał. Oddziały polskie wycofały się z doliny Popradu i już nigdy tam nie wróciły. Piłsudski wyjaśniał później – w liście z dnia 17 stycznia 1919 roku do dr. Dłuskiego w Paryżu, – że wycofał wojsko polskie ze Spisza na żądanie przedstawiciela koalicji Vyxa. Jest to zresztą mało prawdopodobne: Vyx był wysokim komisarzem francuskim i był w kontakcie z Piłsudskim dopiero w styczniu. Jest możliwe, że popierając dążenia czeskie i słowackie był w styczniu 1919 roku przeciwny polskim roszczeniom do Spisza, ale to nie tłumaczy powodów rozkazu Piłsudskiego z 12 listopada 1918. Piłsudski, który przybył do Warszawy 10 listopada, nie mógł zdążyć mieć kontakt z Vyxem w Budapeszcie, o ile ten już tam był. Zapewne napisał swój rozkaz pod wpływem niemieckim, w interesie nie Czechosłowacji, lecz Węgier, a potem osłaniał swój rozkaz powoływaniem się na Vyxa. W ciągu blisko 70 lat rządów czesko-słowackich polska ludność doliny Popradu uległa zesłowaczeniu.

Piłsudski nie dopuścił do tego, by przyłączony został do Polski choćby najmniejszy skrawek Kurlandii. Kurlandzki powiat iłłuksztański, wrzynający się wąskim klinem między Inflanty, a Wileńszczyznę, w przeciwieństwie do reszty Kurlandii, miał charakter polski: polski był jego lud wiejski i polskie, – inaczej niż w reszcie Kurlandii, mającej ziemiaństwo niemieckie – było jego ziemiaństwo. Wedle rosyjskiego spisu ludności z 1897 roku było w powiecie iłłuksztańskim 54,9 procent ludności katolickiej, podczas, gdy reszta guberni kurlandzkiej miała przytłaczjącą większość ludności ewangelickiej (łotewskiej i niemieckiej). Powiat iłłuksztański objęty był "linią Dmowskiego", ale przyłączenie go do Polski obok innych trudności napotkało na opór Piłsudskiego. Poza Polakami mieszkała w powiecie iłłuksztańskim ludność mieszana: czwartą częścią ludności byli Łotysze, po około 10 procent Litwini i Żydzi, półtora procent stanowili Niemcy. Piłsudski sprzeciwiał się przyłączeniu powiatu iłłuksztańskiego do Polski.

Osobne zagadnienie stanowi skrawek powiatu iłłuksztańskiego, mający czysto polską ludność, tak zwane "sześć gmin" (po kilka lub kilkanaście wsi w każdej gminie), na wschód od linii kolejowej Dyneburg-Turmont. Kraik ten był od dawna w rękach polskich, razem z północną częścią Wileńszczyzny. Było dla wszystkich – nie tylko dla Polaków, ale i dla Łotyszów, – rzeczą oczywistą, że te sześć gmin będzie razem z Wileńszczyzną przyłączone do Polski. Piłsudski sprzeciwił się temu i oddał to czysto polskie terytorium Łotwie. Zdaje się, że zaciągnął wobec Łotwy i wobec stojącej za nią Anglii jakieś zobowiązania, że nie pozwoli na to, by jakakolwiek cześć Kurlandii znalazła się w granicach Polski, a nie Łotwy.

Jeśli idzie, o polskie Inflanty, południowa ich część, nad Dźwiną miała charakter polski. Samo miasto Dyneburg (po łotewsku Daugavpils, po rosyjsku Dwinsk) częściowo przez, władze rosyjskie zburzone i przekształcone w twierdzę, oraz ważny węzeł kolejowy, miało wprawdzie większość ludności żydowskiej, ale wśród, ludności chrześcijańskiej miało większość polską, liczniejszą od połączonej ludności rosyjskiej, łotewskiej i białoruskiej. Miasto ze swoją twierdzą i węzłem kolejowym było Polsce potrzebne dla mocniejszego oparcia dla Wileńszczyzny. Było także rzeczą słuszną przyłączyć Dyneburg i pobliski Krasław do Polski, by dać wolność tamtejszej, przeważającej ludności polskiej. Południowe Inflanty, wraz z Dyneburgiem, były zajęte przez wojska polskie, które odebrały je wojskom czerwonej Rosji. Tajnym układem z Łotwą, Piłsudski oddał je Łotwie. Łotwa po objęciu tych miast i tej ziemi, natychmiast pozbawiła posad licznych polskich kolejarzy w dyneburgskim węźle kolejowym (przenieśli się oni przeważnie do Polski), oraz dokonała reformy rolnej, usuwającej polskich ziemian, na których miejsce przyszli nie miejscowi chłopi i robotnicy rolni Polacy, ale sprowadzeni z głębi Łotwy koloniści-Łotysze.

Jest rzeczą oczywistą, że Piłsudski chciał ograniczyć terytorium Polski niepodległej do Królestwa Kongresowego (może okrojonego o północną Suwalszczyznę, a powiększonego o Białystok) i zachodniej Galicji. Póki traktat wersalski i ryski nie były zawarte, walczył o to, by Polska nie była od wyżej wymienionych terytoriów większa. Po zawarciu tych traktatów najwidoczniej się z powiększeniem terytorium Polski pogodził.

Jego wielkie cele terytorialne dotyczące Polski, były dwa. Sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski zaboru pruskiego, oraz sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski Ziem Wschodnich zaboru rosyjskiego i zaboru austriackiego. Z przyłączeniem do Polski ziem wschodnich zaboru austriackiego (Wschodniej Galicji) pogodził się już układem z Petlurą 21 kwietnia 1920 roku. Z przyłączeniem do Polski ziem wschodnich zaboru rosyjskiego nie pogodził się właściwie nigdy. Chciał, by ziemie te zostały oderwane od Rosji, ale nie chciał, by zostały włączone do Polski. Opierał się o tyle, o ile mógł, zawarciu pokoju w Rydze. Z pokojem tym, w istocie nie pogodził się nigdy. Jego stosunek do inkorporacji ziem wschodnich do Polski, pokazuje najlepiej jego polityka w sprawie Wilna i Wileńszczyzny przeciwna myśli o przyłączeniu tego miasta i kraju i zmierzająca do uczynienia z nich nowego państwa, Litwy Środkowej, być może sfederowanego z Litwą Kowieńską, zachodnią, mającą mieć charakter niepolski. Pokazuje także polityka wojewody wołyńskieg Henryka Józefskiego, będącego wyrazicielem dążeń Piłsudskiego, który wysiłkiem państwowym rozpowszechniał i umacniał na Wołyniu ruch ukraiński kierunku petlurowskiego i w istocie przygotowywał oderwanie kiedyś Wołynia od Polski i przyłączenie go do niepodległej Ukrainy.

W jakim stopniu pogodził się Piłsudski, po zawarciu i ratyfikowaniu traktatów w Wersalu i Rydze, oraz wcieleniu Litwy Środkowej do Polski, z objęciem przez Polskę byłego zaboru pruskiego oraz Ziem Wschodnich, łącznie z Wilnem i Wileńszczyzną? Nie jest to jasne. Brak jest dokumentów, czy innych dowodów oświetlających rzeczywiste intencje Piłsudskiego w sprawach terytorialnych w latach między 1921 czy 1922 a rokiem jego śmierci 1935. Zdanie sobie sprawy z jego intencji utrudnia to, że metodą jego było nieujawnianie swoich zamiarów, oraz swoich poglądów nawet w dokumentach najściślej tajnych.

Osobnym czynnikiem komplikującym ocenę polityki Piłsudskiego była jego ambicja nakazująca mu trzymać się uporczywie władzy (albo walczyć o władzę nawet i wtedy, gdy pociągało to za sobą konieczność pogodzenia się z dążeniami politycznymi, innymi, niż jego własne. Tak więc od połowy grudnia 1918, to znaczy od zerwania stosunków dyplomatycznych z Niemcami i wydalenia z Polski Harry Kesslera, a jeszcze wyraźniej od połowy stycznia 1919 roku, to znaczy od utworzenia rządu Paderewskiego, Piłsudski zerwał z polityką opierania się o Niemcy, przestawił się na szukanie oparcia w antyniemieckim obozie aliantów zachodnich i pogodził się z faktem wyzwolenia zaboru pruskiego spod władzy niemieckiej i połączenia go z resztą Polski. Czy oznaczało to rzeczywistą zmianę w dążeniach politycznych? Czy też było tylko pogodzeniem się bez zapału z tym, że sprawując władze w Polsce musiało się wbrew własnym wyobrażeniom i dążeniom robić to, czego się domagała polska opinia publiczna?

W polityce Piłsudskiego krzyżowały się ze sobą sprzeczne dążenia: dążenie do utrzymania się w Polsce u władzy, a więc prowadzenie takiej polityki, która jest w zgodzie z pragnieniami polskiego narodu – i dążenie do urzeczywistnienia swego rzeczywistego programu, którym było zbudowanie Polski odciętej od morza, ograniczonej tylko do Królestwa Kongresowego i Zachodniej Galicji.

Z chwilą, gdy ustalił się w tej części Europy ostateczny pokój, Piłsudski stał się w sposób dla wszystkich widoczny i ostentacyjny głową państwa, wyrażającego dążenia polityki Dmowskiego, to znaczy obejmującego nie tylko Warszawę i Kraków, ale także Poznań, Toruń, wybrzeże Kaszubskie, Katowice, Cieszyn, Lwów, Tarnopol, Kołomyję, Łuck, Pińsk, Nowogródek, Wilno i nawet Dzisnę i brzeg Dźwiny. Czy pogodził się z tą nową dla siebie wizją Polski w sposób szczery? Nic wszak na to nie wskazuje w sposób bezpośredni, by kiedykolwiek, aż do śmierci, miał dążyć do tego, by te wizje unicestwić.

Istnieje jednak jedna okoliczność, która nasuwa podejrzenie, że przygotowywał się w istocie w skrytości do obalenia kiedyś tej wizji. Okolicznością tą jest fakt, że poczynając od dojścia w Polsce do władzy w sposób ostateczny w roku 1926 – spowodował stopniowe rozluźnienie węzłów, łączących Polskę z Francją i umieszczenie Polski w obozie politycznym angielskim. Więcej nawet: przez długie lata systematycznie dążył do obalenia systemu wersalskiego w Europie. Przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu doczekać się zawalenia się tego systemu. Ale istotnym sprawcą zawalenia się tego systemu – w roku 1938, a więc w trzy lata i niespełna cztery miesiące po jego śmierci – był jego uczeń i wyznawca i następca, polski minister spraw zagranicznych Józef Beck.

System wersalski, który zastąpił system wiedeński z roku 1815, trwający z nieistotnymi zmianami, w istocie do roku 1914-go, jest – z czego wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy – dziełem polityki polskiej. Ustanowienie tego systemu było klęską polityki brytyjskiej, która zwalczała – tak jak mogła – ten system zarówno w erze rokowań wersalskich, jak w latach powojennych, od roku 1919-go do 1939-go. Polityka brytyjska systematycznie pracowała nad całkowitym obaleniem sys­te­mu wersalskiego. Jej dążeniem było przeszkodzenie temu, co uważała za hegemonie francuską w Europie, a w związku z tym możliwe wzmocnienie pozbawionych kolonii i potężnej floty i głęboko upokorzonych, ale jednak mających utajoną potęgę Niemiec, a równocześnie obalenie "wielkiej Polski" i niezależnej od Niemiec Czechosłowacji i uratowanie o ile się da, okrojonych Austro-Węgier. Polityka brytyjska nad takim właśnie zreformowaniem Europy cierpliwie i powoli, drogą dążenia, obliczonego nie na lata nawet, lecz na dziesięciolecia, pracowała. Jej wielkim tryumfem, obwieszczonym z największą radością był układ monachijski z 30 września 1938 roku, który położył kres systemowi wersalskiemu.

Także i Ameryka nie była twórcą systemu wersalskiego. Interesowały ją sprawy całkiem inne, takie jak przebudowa świata przez utworzenie Ligi Narodów: system wersalski w Europie został zaakceptowany przez prezydenta Wilsona, gdyż był zgodny z Jego ideałami, ale nie był jego dziełem, ani jego dążeniem. Ale co jest szczególnie ważne; nie był on także dziełem Francji, ani francuskim pomysłem, ani urzeczywistnieniem francuskiej wizji.

We Francji w XX wieku istniały dwa obozy. Jeden przeważający pragnął odwetu na Niemcach za klęskę 1871 roku i przywrócenia czołowego, miejsca Francji na kontynencie europejskim. Drugi, którego wyrazicielami byli panowie Caillaux, Jaurés i potem Briand, godził się ze spadnięciem Francji na poziom mocarstwa drugiej klasy. Dążył do współdziałania francusko-niemieckiego i pragnął utrzymania i rozszerzenia przy pomocy niemieckiej tylko pozycji Francji jako mocarstwa kolonialnego, zwłaszcza afrykańskiego. Górą był obóz antyniemiecki. To on porwał za sobą w 1914 roku całą Francje i sprawił, że stawiła ona Niemcom bohaterski opór i doprowadził Francje do zwycięstwa. Ale także i ten obóz początkowo nie rozumiał sprawy polskiej. Polegał on w swej polityce na sojuszu z Rosją, – ale gdy Rosja runęła w rewolucji i zawarła z Niemcami pokój, przyjął on na miejsce koncepcji zbudowania w Europie przewagi francusko-rosyjskiej koncepcję Dmowskiego: wspólnej przewagi francusko-polskiej.

To Dmowski był twórcą urządzenia Europy przez Francje i Polskę. Rozpowszechniał on poufnie, w lipcu 1917 roku, na siedem miesięcy przed zawarciem w Brześciu pokoju rosyjsko-niemieckiego, memoriał o zagadnieniach środkowo i wschodnio europejskich, który był w istocie programem urządzenia Europy w system-nazwany później systemem wersalskim. Wobec zawalenia się carskiej Rosji mocarstwa europejskie nie miały w latach 1917 i 1918 żadnego planu urządzenia Europy – i przyjęły plan, sformułowany przez Dmowskiego w imieniu Polski. Był to plan zbudowania prawdziwej, dużej niepodległej Polski, plan zbudowania Czechosłowacji, zjednoczenia Jugosławii i Rumunii i skasowania monarchii austro-weglersklej. Oraz hegemonii w Europie tych czterech państw łącznie z Francją.

To nieprawda, że system wersalski był urzeczywistnieniem planu francuskiego. Nikt we Francji takiego planu nie miał. Był to plan polski. A Francja tylko ten plan przyjęła i poparła.

Ale istniał we Francji potężny obóz polityczny, obóz Brianda, Caillaux, Bonneta i innych, którzy byli temu planowi przeciwni i którzy pracowali nad tym, by ten plan obalić.

Polityka polska epoki wersalskiej i pierwszych siedmiu lat powersalskich stawiała sobie za cel umocnić i podtrzymać system wersalski. Nie było to przyłączenie się do polityki francuskiej: było to podtrzymywanie wielkiego osiągnięcia polityki polskiej i praca nad tym, by utrzymać Francję, zmęczoną wojną i silnie podmywaną przez prądy pacyfistyczne i proniemieckie – w obozie stronników i obrońców systemu wersalskiego. Nie było to wcale łatwe: silne prądy we Francji były przeciwne systemowi wersalskiemu. Aby Francję w obozie stronników Wersalu utrzymać, aby zwalczyć we Francji stronników układu w Locarno i w Monachium, trzeba było dużego wysiłku. Wysiłek ten nie był dostateczny. Niektórzy z ministrów spraw zagranicznych owej epoki (np. Eustachy Sapieha, Stanisław Patek, Aleksander Skrzyński) zgoła nie byli wyrazicielami polityki Dmowskiego (wyrazicielami jej byli tylko Skirmunt, Zamoyski, Seyda i sam Dmowski, także naogół i Paderewski). Ale w liniach generalnych Polska "przedmajowa" broniła systemu wersalskiego i była związana z Francją. Natomiast poczynając od przewrotu majowego Polska szukała przede wszystkim związków z Anglią. A tymczasem Anglia zmierzała przecież do rewizji systemu wersalskiego.

Najjaskrawiej wyraziło się to w polityce Becka w 1936 roku. To Beck zadał śmiertelny cios Czechosłowacji, burząc przez to nieodwołalnie system wersalski. Gdyby nie Beck, Czechosłowacja stawiłaby opór Hitlerowi i Chamberlainowi i druga wojna światowa, – wojna w obronie systemu wersalskiego – wybuchłaby o rok wcześniej, niż w rzeczywistości. Jeśli ostatecznie wybuchła, to dlatego, że Hitler nie okazał się godnym zaufania. Okazał przez drugi rozbiór Czechosłowacji, że układać się z nim nie sposób. Anglia zdecydowała się więc na wojnę z Hitlerem i równocześnie rozszedł się z Hitlerem i Beck. Ale nie była to już wojna w obronie Wersalu. Najlepszym tego dowodem jest to, co się w 1945 roku stało z Polską.

Krótko mówiąc: Polska przedmajowa podtrzymywała system wersalski, którego była w istocie twórcą: jej podstawowym sojusznikiem była Francja. Polska pomajowa po cichu zwalczała system wersalski, a szukała oparcia przede wszystkim w Anglii.

Do czego w istocie Piłsudski dążył? Pozornie przeszedł na stronę Francji i systemu wersalskiego. Ale czy szczerze? Czy tylko dlatego, że chciał być u władzy w Polsce, a wiec być w zgodzie z polskim narodem i musiał wobec tego bronić interesów tego narodu? Czy też dążył w rzeczywistości do zredukowania Polski do granic "małej Polski" (wokół Warszawy i Krakowa) i do obalenia "Wielkiej Polski" (do wyzbycia się Poznania, wybrzeża kaszubskiego, Śląska, Lwowa i Wilna)? Czy dążył jak Beck w 1938 roku do obalenia systemu wersalskiego, a więc przede wszystkim do obalenia Czechosłowacji? Jest to jedno z najważniejszych pytań, na jakie polska nauka historii musi znaleźć odpowiedź.

Jest w każdym razie faktem, że zbudowana w latach 1919-1920 Polska była urzeczywistnieniem – z kilku ograniczeniami (w Gdańsku, Opolu, Mińsku, Kamieńcu Podolskim) spowodowanymi głownie przez opory zewnętrzne – dążeń Dmowskiego, a wraz z Dmowskim całego polskiego narodu. Natomiast w latach 1926–1939 Polska szukająca oparcia w Anglii i pracująca nad zburzeniem systemu wersalskiego (co osiągnęła w roku 1938) zmierzała najwyraźniej – w ciszy, ale systematycznie do zburzenia systemu wersalskiego, a więc w istocie do ustanowienia Polski bez dostępu do morza, bez byłego zaboru pruskiego i bez Ziem Wschodnich. Czy to taki był plan Piłsudskiego? Nie wiemy tego w sposób stanowczy. Wiemy Jednak, że planem Piłsudskiego (urzeczywistnionym w 3 i pół roku po jego śmierci przez Becka) było obalenie Czechosłowacji jako głównego poza "Wielką Polską" filara systemu wersalskiego. Czy możliwe było na dalszą mete utrzymanie się Polski sięgającej do morza, obejmującej Poznań, Wilno i Lwów gdy Czechosłowacji nie stało? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.

A teraz dalsze pytanie.

Do czego Piłsudski dążył w sensie osobistym? Czy chciał być dyktatorem Polski – i to było czołowym motywem jego całożyciowego postępowania?

Stawiam hipotezę. Ten w istocie rewolucjonista i marksista chciał reformować nie Polskę, lecz świat. Uznawał on potęgę i pozycje Anglii i Niemiec – i nie chciał ich naruszać, ani przeciw nim występować. Ale widział przed sobą jedną, wielką, rysującą się realnie perspektywę: chciał zburzyć Rosje. Na miejsce Rosji chciał zbudować wielką federacje w istocie antyrosyjską. Był kontynuatorem dynastycznej polityki niektórych Jagiellonów – także i Kazimierza Jagiellończyka, który przecież budował potęgę nie Polski lecz swojej dynastii, walcząc o Czechy i Węgry, a trochę myśląc i o Nowogrodzie, a wiec i o Morzu Białym i kresach Syberii, a na Śląsku wyżej stawiał interesy czeskie od polskich.

Wymieniam punkt szczególnie ważny mojej hipotezy. Piłsudski chciał być, tak mi się wydaje, władcą Rosji. To znaczy mieć stolice w Moskwie. Być Aleksandrem Wielkim krajów na wschód od terytorium, mówiąc słowami Iłłakowiczówny "od Wisły do Ladogi, od Tatr aż do Krymu". A będąc panem tych ziem, posługiwać się Polską, tak jak narzędziem. Choć będąc przepojonym polską kulturą, tak szerzyć jeżyk polski i umiłowanie polskiej poezji, jak Aleksander Macedoński szerzył jeżyk grecki. I nie wchodzić w drogę innym, światowym potęgom. Ani Niemcom, ani Anglii.

Na dalszą metę władanie Piłsudskiego na Ukrainie, albo nawet w Rosji na miarę Stalina, też przecież nie Rosjanina torowałoby oczywiście drogę ekspansji niemieckiej. Po rządach Piłsudskiego przyszłyby tam rządy niemieckie. Ale aż do śmierci sprawowałby tam władzę Piłsudski. Nie tylko osiągnąłby wielką, własną historyczną chwałę. Przyniósłby niezmiernie wiele Niemcom. Mając po swojej stronie Polskę, Litwę, Ukrainę Niemcy osiągnęłyby w końcu to czego bez tej torującej im drogę pomocy osiągnąć by nie mogły.

Polski, pojętej jako naród, mający swoje własne dążenia i swoje odrębne narodowe oblicze i chcącej trwać wieki – Piłsudski w istocie nie cierpiał. Mówił o niej (jak do Stefana Badeniego w lutym 1915 roku) – "i co właściwie ma być z Polską?, z tym narodem (...), który jest hańbą Europy i trzydziestomilionową plamą na ludzkości?"

Ale był to człowiek wielkiej pychy. Dążył nie tylko do urzeczywistnienia swej politycznej wizji, ale także i do osiągnięcia swojej własnej, osobistej wielkości. Musiał się on liczyć z tym, że swych największych planów może nie osiągnąć i że osiągniecie wielkości tą drogą może mu się w końcu z rąk wymknąć. Na te ewentualność miał przygotowane ambicje skromniejsze: być dyktatorem, głową państwa, wodzem naczelnym, strojnym w mundur marszałkowski, owiniętym we wstęgi orderowe, w kraju skromniejszym niż wielka federacja wschodnioeuropejska, ale też przecież dość dużym: nie lubianej przez siebie Polsce. Dzięki pomocy niemieckiej i poparciu angielskiemu to w istocie osiągnął. I dbał o to, by tego nie utracić. A przez to jakoś usunął w cień swoją wielką wizje.

Czy hipoteza moja jest trafna? Może nie dowiemy się tego nigdy. Bo tętniące w mózgu i w sercu ambicje na ogół nie pozostawiają o sobie pisanych protokołów.

 

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 86 - 91.

ZWOLENNIK ZBUDOWANIA WIELKIEJ UKRAINY

 

Piłsudski dążył do zbudowania niepodległej Litwy nie związanej z Polska, mającej stolice w Wilnie, kilkunarodowej jak Szwajcaria, czy Belgia, być może złożonej z dwóch kantonów (litewskiego, ze stolicą w Kownie, czyli Litwy Zachodniej i polskiego ze stolicą w Wilnie czyli - jak pod rządami - Żeligowskiego - Litwy Środkowej), a być może mającej także i trzeci kanton, białoruski (Litwę Wschodnia ze stolicą w Mińsku). Oznaczałoby to zerwanie odwiecznej unii Litwy z Polska, a więc nawiązywałoby do opozycyjnej wobec Polski polityki dawnej magnatem litewskiej, znaczonej takimi nazwiskami jak książę Witold w wieku XV-tym, książę Janusz Radziwiłł w wieku XVII-tym i ludzie skupieni wokół loży masońskiej Cnotliwego Litwina w Wilnie i Kownie w wieku XX-tym. Plany te zostały obalone przez obalenie polityki Litwy Środkowej Żeligowskiego, za która, stał w istocie Piłsudski.

Ale Piłsudski dążył do zbudowania czegoś większego niż Wielkie Księstwo Litewskie. Dążył do zbudowania Wielkiej Ukrainy.

Najdobitniejszą - zresztą ujętą pochwalnie - relacje o tym jakie były plany w sprawie Ukrainy, zostawił nam Leon Wasilewski, jeden z najbliższych ludzi Piłsudskiego(1), minister spraw zagranicznych w mianowanym przez Piłsudskiego rządzie Moraczewskiego, a później przedstawiciel Piłsudskiego w Komitecie Narodowym w Paryżu. Wedle Wasilewskiego, jadącego na zerwane później rokowania pokojowe z bolszewikami, instrukcja, udzielona przez Piłsudskiego Wasilewskiemu w dniu 30 marca 1920 brzmiała: "Żądamy zneutralizowania Kijowa dla zwołania tam konstytuanty w granicach uznanych przez nas na prawym brzegu, a przez nich (tj. bolszewików - uwaga J.G.) na lewym brzegu Dniepru. Ta konstytuanta rozstrzygnie sprawę ukraińską". Skomentowałem kiedyś te instrukcje Piłsudskiego w związku z faktem, że do Ukrainy bolszewickiej, leżącej przede wszystkim na "lewym brzegu", należał także i Charków, że "bez wycofania się Rosji z Charkowa - Polska pokoju nie zawrze". Napisałem także, że "był to program nie tyle zbudowania sojusznika dla Polski, co rozczłonkowania Rosji".

Sprawa Ukrainy była kluczową sprawą w polityce Piłsudskiego dotyczącej wojny z Rosją, pokoju z Rosją i ziem, położonych we wschodniej Polsce, lub na wschód od Polski. Piłsudski dążył do zorganizowania wielkiego państwa ukraińskiego, na ziemiach od Karpat (poczynając od umowy z Petlurą: od Zbrucza) do Kaukazu lub przynajmniej do Kubani i Donu.

Jest nieporozumieniem przypuszczać, że Piłsudski planował federacje Ukrainy z Polską. Nie ma żadnego śladu, by do czegoś takiego zmierzał. Dążył on do tego, by Ukraina była przeciwnie państwem całkowicie niepodległym. Być może pragnął, by ta Ukraina była z Polską zaprzyjaźniona lub nawet była trwale formalną sojuszniczką Polski. Natomiast nigdy w żadnej formie nie okazał, że pragnie, by była ona z Polską w związku federacyjnym. Polska i Ukraina to miały być, wedle jego polityki, dwa państwa suwerenne.

Dążenia jego w tym punkcie stały w jaskrawej sprzeczności z dobrem polskiego narodu. Interesy i dążenia ukraińskie stały w całkowitej - i trwałej - sprzeczności z interesami i dążeniami Polski. Głębokie przeciwieństwa miedzy interesami Polski i ruchu ukraińskiego stanowił przede wszystkim fakt, że istnieją rozległe terytoria, zamieszkałe w większej lub mniejszej proporcji zarówno przez Polaków, jak Rusinów, które zarówno Polska, jak ruch ukraiński uważa za część swego terytorium narodowego. Terytorium takim jest przede wszystkim Ziemia Czerwieńska, czyli Galicja Wschodnia. Petlura zrzekł się tej ziemi układem z Piłsudskim 21 kwietnia 1920 roku. Ale po pierwsze, duża cześć "Ukraińców" układu tego nie uznawała i gotowa była pomimo Petlury, walczyć o to, by Lwów, Halicz, Stanisławów i Tarnopol od Polski oderwać. Po wtóre, także i Petlura nie zrzekał się Ziemi Czerwieńskiej w imieniu Ukrainy, na wieki wieków. Gdyby układ Piłsudski - Petlura rzeczywiście był doprowadził do utworzenia niepodległej Ukrainy, po pewnym czasie ta Ukraina pod wodzą Petlury, albo po jego śmierci pod wodzą jego następców byłaby uczyniła sprawę Ziemi Czerwieńskiej głównym przedmiotem swoich politycznych dążeń, zajęłaby trwale postawę antypolską i sprzymierzałaby się z wrogami Polski, a przede wszystkim z Niemcami. Budowanie niepodległej Ukrainy - pod rządami Petlury, czy nie Petlury - byłoby budowaniem państwa wrogiego Polsce, oraz sojusznika Niemiec.

Ale naturalny, nieunikniony spór miedzy Polską a ruchem ukraińskim, dotyczy nie tylko Ziemi Czerwieńskiej. Ukraińcy pragnęli i pragną - że pragną tego możemy się przekonać, czytając prasę ukraińską w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie - oderwania od Polski dalszych terytoriów, mianowicie Przemyśla, Ziemi Chełmskiej i Łemkowszczyzny aż prawie po Zakopane.

A z drugiej strony, Polska pragnęła zawsze (wbrew Piłsudskiemu) pozyskania takich głęboko polskich obszarów jak Kamieniec Podolski z okolicą i jak Ziemia Płoskirowska.

Nie dające się ze sobą pogodzić interesy polskie i ukraińskie powodują, że Polska i ewentualna, niepodległa Ukraina są w sposób trwały i nieunikniony siłami nieprzyjacielskimi. Piłsudski był w wielkim błędzie, jeśli wyobrażał sobie (o ile naprawdę sobie wyobrażał), że mogą one być w sposób trwały przyjaciółmi i sojusznikami. Budując Ukrainę, Piłsudski budował wroga Polski, takiego samego jak Niemcy. A z pewnością większego jeszcze, niż Rosja.

Jakim nieprzejednanym wrogiem Polski są Ukraińcy, świadczy polityka ukraińska w latach 1941-1945. Ukraińcy uznali wtedy, że trzeba zlikwidować role ludności polskiej na obszarach spornych miedzy Polską a Ukrainą (mianowicie w Ziemi Czerwieńskiej i na Wołyniu), drogą rzezi. Nie istnieją statystyki, które by to zjawisko określały w sposób ścisły. Jest jednak faktem bezspornym, że Ukraińcy wymordowali w owych latach i na owych ziemiach kilkadziesiąt, a może sto tysięcy ludności polskiej, głównie polskich chłopów wraz z rodzinami i że dokonali tego w sposób niezwykle okrutny i z wyrafinowaną, szatańską nienawiścią, zabijając maleńkie dzieci na oczach matek, stosując wymyślne tortury, oraz żądając od Rusinów i Rusinek, którzy mieli żony Polki lub mężów Polaków, by zabijali tych małżonków własnoręcznie, a w razie odmowy zabijając ich oboje. Ukraińcy okazali przez te rzeź nie tylko, że potrafią być bardzo okrutni i że nurtują wśród nich dążenia i skłonności głęboko niechrześcijańskie, ale ze Polaków do głębi nienawidzą. Jest najzupełniejszym złudzeniem przypuszczać, że nacjonaliści ukraińscy mogliby się stać sojusznikami i nie mamy żadnego, moralnego obowiązku przykładać ręki do niepodległości Ukrainy. Nie istnieje żadne prawo moralne, które nakazywałoby ze względów zasadniczych poświęcać interesy własnego narodu dla niepodległości innego. Możemy, my Polacy odczuwać sympatie dla Ormian, dla Ibów w Nigerii, dla chrześcijan w Libanie, także i dla Gruzji i życzyć im niepodległości. Ale nie mamy żadnego obowiązku poświęcać nasze własne interesy dla dobra tych narodów. Zwłaszcza, że nie jest naszą rzeczą sądzić, gdzie w sprawie tych narodów leży rzeczywista słuszność: przecież w sporach miedzy narodami obie strony mają jakąś cząstkę słuszności i nie mamy prawa ustawiać się w roli sędziów, rozstrzygających, gdzie leży przewaga tej słuszności. Być może, że oceniając obce nam sprawy jesteśmy jednostronni i popełniamy błędy w ocenie. Jedynym obowiązkiem każdego narodu jest obrona wolności własnej. Oraz dotrzymywanie zawartych umów i zaciągniętych zobowiązań.

Jeśli idzie o sprawę Ukrainy, nie można uważać, że ma ona takie samo prawo do niepodległości jak np. Polska. Polska jest narodem ukształtowanym od lat tysiąca i pozbawianie jej niepodległości oznacza zadawanie gwałtu rzeczywistym, wytworzonym przez wieki prawom. Ale Ukraina? Przed rokiem 1945 żadnej Ukrainy nigdy w historii nie było. Spójrzmy na Kijów! Przecież to jest miasto całkowicie rosyjskie. Każdy, kto był kiedykolwiek w Kijowie, przyzna, że Polacy, Żydzi i Ukraińcy wprawdzie byli zawsze w Kijowie obecni jako mniejszości, ale przeważające oblicze Kijowa jest rosyjskie. Kijów jest kolebką Rosji, rosyjskiej historii, rosyjskiej kultury, rosyjskiego państwa i narodu, rosyjskiej cerkwi, rosyjskiego języka i literatury. Nie mamy prawa przykładać ręki do tego, by Kijów Rosji odbierać. Okoliczności historyczne (najazd tatarski) sprawiły, że przez lat 98 (1569—1667) Kijów należał do Polski (Korony), a przez lat 184 (1385—1569) ponadto do połączonego państwa polsko-litewskiego, ale to się skończyło z górą 300 lat temu i to nam nie daje prawa do uczestniczenia w rozstrzyganiu jakie mają być dalsze losy Kijowa.

Zbudowanie Ukrainy, w dodatku nie jako małego państewka, przesuwającego granice Rosji trochę naprzód, czy trochę w tył, ale jako wielkiego państwa (jak w planach niemieckich w 1918 roku) odcinającego Rosje całkowicie od Morza Czarnego, byłoby dla Rosji ciosem śmiertelnym. Rosja bez dostępu do południowego morza - to nie byłaby ta sama Rosja, którą wytworzyła historia. Nie mamy prawa Rosji tego ciosu zadawać. Bez dostępu do południowego morza Rosja nie może istnieć.

Nie leży to zresztą w naszym interesie. Ukraina, gdyby powstała, byłaby sojuszniczką, a raczej wasalem Niemiec. Oznaczałoby to osaczenie nas przez Niemcy z dwóch stron.

Idea Ukrainy jako wielkiego narodu od Karpat do Kaukazu jest ideą nową która nie wyrosła organicznie, ale która wytworzona została najpierw tylko w mózgach kilku literatów i polityków. Pierwsze przebłyski tej idei pojawiły się pod koniec wieku XVIII-go. Idea ta naprawdę rozwinęła się i ugruntowała w wieku XIX-tym, a po części dopiero w wieku XX-tym. Gdzie tu porównywać te idee z ideą niepodległej Polski, ugruntowana, i potężna od lat tysiąca! Także z idą narodowa i państwowy Rosji.

Ruś jest faktem nie młodszym od Polski. Ale Ruś - to wcale nie jest i nie musi być Ukraina. "Kronika Nestora" i "Słowo o wyprawie Igora", oraz Byliny mogą być równie dobrze punktem wyjścia kultury ukraińskiej, jak rosyjskiej. Ruś ma prawo żyć i kwitnąc. Ale to wcale nie znaczy, że ma prawo żyć odrębnym życiem Ukraina. To wcale nie znaczy, że zarówno Kijów, jak Charków i Odessa maja być od Rosji oddzielone i żyć życiem odrębnym. W każdym razie, nie jest ani naszym obowiązkiem, ani prawem przykładać do tego ręki. Kozaczyzna ukrainna żyła przez kilka wieków życiem od Rosji odrębnym. Ale i z tego wcale nie wynika, że nie mogła się z Rosję zrosnąć w jeden naród, tak, jak zrósł się z Moskwą Nowogród. Albo jak zrosły się w jeden naród z Rzymem i Florencją - Wenecja czy Neapol i Sycylia.

A co więcej, wcale nie musi zrastać się z Rusią Lwów i Stanisławów, i Kamieniec, i Zbaraż, i Żółkiew, i Krzemieniec, i Łuck. Wygląda na to, że Ziemia Czerwieńska była pierwotnie ziemią polską, krajem Lachów. Angielski król i pisarz Alfred Wielki, który umarł na 65 lat przed chrztem Polski, twierdził w swym dziele "Chorografia", że państwo Wiślan, graniczyło z Dacją, czyli Rumunią, a wiec obejmowało dzisiejszą Ziemie Czerwieńską. Wiele danych wskazuje, że granica ziemi Lechów, czy Lechów (po rusku Liachów, po węgiersku Lengyel, po litewsku Lenkas, po grecku Lendzeninoj) sięgała do Styru i Bohu. Kijowski, ruski kronikarz Nestor, zmarły około roku 1113, napisał, że Grody Czerwieńskie, a wiec część Ziemi Czerwieńskiej były pierwotnie własnością Lachów, ale w roku 981 zostały zbrojnie podbite przez najazd ruski; Bolesław Chrobry, odzyskał je w roku 1018, ale w roku 1031 Ruś zdobyła je znowu, przy czym ich polska ludność została przez ruskich najeźdźców przymusowo wysiedlona. Potem przez około 300 lat (do roku 1340) Grody Czerwieńskie należały do Rusi, ale potem przez 600 lat, do roku 1945 należały do Polski (do państwa polskiego lub do austriackiego zaboru Polski). Zamieszkała na nich ludność ruska, żyjąca od 600 lat w zmieszaniu z Polakami, stanowiła około dwóch trzecich ich ludności, ludność polska około jednej trzeciej, to znaczy, że ziemia ta była krajem etnicznie mieszanym. Jej stolica, Lwów była miastem przeważnie polskim, (wedle spisu z 1931 roku 155.986 Polaków-katolików obrządku łacińskiego, 15.592 Polaków obrządku grecko-katolickiego, 34.077 Rusinów i Ukraińców obrządku grecko katolickiego, 99.595 Żydów. Wedle spisu austriackiego z roku 1900 120.634 Polaków i 5.150 Ruslnów). Ziemia ta nigdy nie należała do Rosji, a tylko w latach 1031-1340 do Rusi, mianowicie do Rusi Kijowskiej, lub tworzyła osobne, ruskie księstwo. Nie ma żadnego powodu, by ziemia ta, która od 600 lat nieprzerwanie, a od tysiąca lat z przerwami należała do Polski, miała być uznawana za tworzącą moralnie część Ukrainy (albo Rosji). Jeśli Piłsudski naprzód się jej zrzekał, a później uznawał ją za cześć Polski nie zasadniczo, lecz tylko, żeby ugłaskać "endeków", postępował on nie tylko wbrew dobru Polski, ale i wbrew obiektywnej sprawiedliwości.

Ukraina nie jest skrystalizowanym narodem. Nie ma obiektywnych, własnych praw. A my nie mamy wobec niej żadnych obowiązków.

Piłsudski nie miał prawa poświęcać na jej rzecz dobra Polski. A już w szczególności nie miał prawa narażać wiosną 1920 roku dobra - i samego bytu - Polski dla idei budowania Ukrainy. A to właśnie zrobił. Odrzucił w imieniu Polski rosyjskie, korzystne propozycje pokojowe i rzucił zasoby ledwo odbudowanej Polski w walkę o niepodległość Ukrainy. Przedsięwziął wyprawę kijowską, która była strategicznie krokiem nie tyle nawet ryzykownym, co po prostu z góry skazanym na niepowodzenie, po to, by wprowadzić ukraiński rząd Petlury do Kijowa - i ściągnął tym na Polskę klęskę rosyjskiej inwazji, która o mało nie zagroziła z takim trudem odzyskanej przez Polskę niepodległości. Zachował się jak lekkomyślny gracz w karty, czy ruletkę, który dla niepewnej wygranej - w dodatku nie swojej i dla swego domu niepotrzebnej - rzuca na wątpliwą kartę cały los materialny swej rodziny.

 

-------------------

(1) Rodzoną córką Leona Wasilewskiego była Wanda Wasilewska, komunistka, gorąca zwolenniczka towarzysza Józefa Stalina.

 

 

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 96 - 106.

 

 

O MAŁO NIE SPRAWCA KLĘSKI W 1920 ROKU

 

Propaganda, prowadzona ku chwale Piłsudskiego jest na tyle zuchwała, że przypisuje zwycięstwo polskie nad inwazją bolszewicka w 1920 roku nie komu innemu, tylko Piłsudskiemu. W istocie Piłsudski nie tylko nie przyczynił się do polskiego zwycięstwa nad Rosją bolszewicką, ale sprawił, że Polska znalazła się w pewnej chwili o włos od całkowitej klęski. Polska została w sierpniu 1920 roku uratowana od wojskowej katastrofy przez zbiorowy, bohaterski wysiłek całego polskiego narodu, przez umiejętne, sumienne dowództwo całego zastępu polskich generałów, wśród nich Hallera, Sikorskiego, Latinika, Krajewskiego, Zagórsklego (naonczas jeszcze w randze pułkownika) i innych, oraz przez znakomite naczelne dowodzenie generała Rozwadowskiego, który był nie tylko szefem sztabu polskiej armii, ale w krytycznych dniach 12-18 sierpnia zupełnie formalnym wodzem naczelnym wobec nieobecności Piłsudskiego w naczelnym dowództwie.

Piłsudski stał jako wódz naczelny formalnie na czele operacji wojennych polskich w roku 1919 i na początku 1920. Tak więc to pod naczelnym dowództwem Piłsudskiego wojska polskie zajęły dnia 9 lutego 1919 roku Brześć Litewski, 13 lutego Wołkowysk, 18 lutego Białystok, 2 marca Słonim, 6 marca Pińsk, 17 kwietnia Lidę, 19 kwietnia Wilno, 28 kwietnia Grodno, 8 sierpnia Mińsk, 29 sierpnia Bobrujsk, 19 listopada Kamieniec Podolski, 3 stycznia 1920 Dyneburg. Gdyby opracowana była szczegółowa historia wojny polsko-rosyjskiej (jakoś w ciągu następnych 19 lat niepodległości, zapewne dla nieujawniania nikłej roli dowódczej Piłsudskiego, a tym bardziej w ciągu 47 lat po katastrofie wrześniowej, historia ta opracowana, ani ogłoszona nie została) wiedzielibyśmy dokładniej, czy w owym okresie w wojnie polsko-bolszewickiej Piłsudski odegrał gdziekolwiek, jakąkolwiek role większą, niż nominalna. W każdym razie, rola jego nie mogła być duża, gdyż operacje wojenne polskie były wówczas małej skali. Rosja bolszewicka zajęta była rosyjską wojną domową i mogła przeciwstawić Polsce tylko niewielkie siły. Operacje wojenne polskie, którymi dowodzili w sposób bezpośredni generałowie Iwaszkiewicz, Listowski, Szeptycki, Sikorski i inni były tylko w małym stopniu walkami z większymi siłami nieprzyjaciela; w znacznym stopniu były zajmowaniem terytorium prawie bez walki. Piłsudski nie odznaczył się w tych operacjach niczym szczególnym.

Rzeczywistą natomiast role wodzowską odegrał w "wyprawie kijowskiej" wiosną 1920 roku.

Ofensywa kijowska pod osobistym dowództwem Piłsudskiego, rozpoczęła się 25 kwietnia. Dnia 26 kwietnia - wojska polskie zajęły Żytomierz. 27 kwietnia - Korosteń, Berdyczów, Koziatyn, Chmielnik i Bar, 29 kwietnia Winnice i Zmierzynkę, 7 maja Kijów, 9 maja Bracław i Rzeczyce, 11 maja podjazdy polskie dotarły do Kaniowa. Polski pochód na Ukrainę robił w pierwszej chwili wrażenie imponujące. W istocie, było to przedsięwzięcie bezmyślne, świadczące o wojskowej nieumiejętności i lekkomyślności Piłsudskiego. Pomijając już to, że nie przyniosły ani Polsce, ani planom politycznym Piłsudskiego żadnego pożytku w dziedzinie politycznej, były one dowodem zupełnej ignorancji Piłsudskiego w dziedzinie wojskowej.

Zasadą rozumnej strategii jest unikanie rozciągania wojska w kordon, w długą, cienką Unie, którą nieprzyjaciel może w dowolnym miejscu przebić. Z unikaniem kordonu łączy się formowanie, z tyłu za frontem, zgrupowań odwodów, tworzących "kułaki", które naczelne dowództwo może w razie potrzeby rzucić w miejsca zagrożone. "Kordon" powinien być tylko cienką linią oddziałów obserwacyjnych, które pozwolą na zdanie sobie sprawy, które miejsce jest zagrożone i w jakim kierunku posuwa się ewentualna nieprzyjacielska ofensywa. Front polski przed rozpoczęciem "wyprawy kijowskiej" był już na tyle rozciągnięty, że stanowiło to najwyższe dopuszczalne maximum pod tym względem. Front ten miał na swoich tyłach w strategicznie obranych miejscach jakie takie odwody. Piłsudski popełnił ze strategicznego punktu widzenia dwa podstawowe błędy: rozciągnął front ku południowi, na Ukrainie jeszcze więcej rozciągając go na całym obszarze w cieniutki kordon, oraz pościągał celem użycia w ukraińskiej ofensywie, odwody, jakie były zgromadzone poza polskim frontem w innych miejscach, niż na Ukrainie, a mianowicie, zwłaszcza na froncie białoruskim – i w rezultacie cały polski front ogołocił z odwodów.

Ofensywa kijowska nie doprowadziła nigdzie do większej bitwy. Siły bolszewickie, całkiem znaczne, jakie się na Ukrainie znajdowały, nie zostały nigdzie rozbite i zniszczone, lecz poprostu się przed polska ofensywą, wycofały. Jedne – na wschód, za Dniepr. Inne – na południe, na obszary od strony Marzą Czarnego. Polska ofensywa nie pokonała sił bolszewickich, ale tylko weszła między te siły w pułapkę, stając się otoczoną przez nie.

Główne skupienie wojsk bolszewickich na polskim froncie było jednak nie na Ukrainie, lecz na Białorusi. W zimie z 1919 na 1920 roku częściowo w wyniku potajemnego, tajnego rozejmu, zawartego w Mikaszewiczach, wojsk bolszewickich było na froncie białoruskim bardzo niewiele. Ale bolszewicy, gdy uporali się ze swoimi przeciwnikami w wojnie domowej, mianowicie z Denikinem, a także z Kołczakiem na Syberii, – a obok tego, gdy zdali sobie sprawę, że Polska, prowadzona przez Piłsudskiego, bliskiego pokoju zawrzeć z nimi nie chce, – zaczęli naraz skupiać wielkie swoje siły na białoruskim froncie, na obszarze, który był terenem głównych wojen polsko-rosyjskich w ciągu niedawnych kilku wieków i także takich wojen jak pochody Napoleona – później Hitlera – na Moskwę. To znaczy na linii Warszawa-Mińsk-Smoleńsk-Moskwa. Było oczy­wiste, że bolszewicy gromadzą siły do rozstrzygającej walki z Polską. (Jak oblicza polski, generał Kutrzeba, bolszewicy mieli na białoruskim froncie 1 stycznia 1920 roku 4 dywizje piechoty i l bry­gadę kawalerii, ale 25 kwietnia 20 dywizji piechoty i 5 brygad kawalerii) Prosty rozsądek nakazywał mieć dostateczne polskie odwody właśnie na tym, zagrożonym przez bolszewicką koncentrację froncie. Ale Piłsudski ogołocił ten front z odwodów, przerzucając je na Ukrainę, na dalekie, prawe skrzydło.

Dnia 14 maja 1920 roku, w 7 dni po zajęciu przez wojska polskie Kijowa, bolszewicy wszczęli wielką przeciw polską ofensywę na froncie białoruskim. Ofensywa te zepchnęła wojska polskie z linii Berezyny aż w okolice Jeziora Narocz. Wojska te – pod dowództwem generała Szeptyckiego i częściowo Sosnkowskiego – stawiły bohaterski opór i ostatecznie ofensywę bolszewicką odparły, dochodząc w dniach do 9 czerwca znowu na linie Cerezyny. Ale w tym samym czasie inna, wielka ofensywa została wszczęta przez bolszewików na południu, na froncie ukraińskim. 11 czerwca wojska polskie musiały opuścić Kijów.

 

Tu !!!

 

Ofensywa bolszewicka na froncie ukraińskim stała sie dla Polski zupełną katastrofą. W ofensywie tej szczególną role odegrała potężna rosyjska Armia Konna, złożona z kilku korpusów kawalerii, której dowódcą był słynny,. samorodny, awansowany .z rangi podoficerskiej, późniejszy marszałek Siemion Budienny; Piłsudski zupełnie stracił głowę, okazując swą zupełną wojskową nieumiejętność i bezradność, zarazem swe słabe nerwy i brak siły charakteru. Jak napisał francuski generał Weygand, "w momencie nieszczęsnych wydarzeń

99

kijowskich armie polskie przez około dwóch tygodni były pozbawione rozkazów". Poszczególne armie, oraz poszczególne grupy wojsk i dywizje, a niekiedy nawet poszczególne pułki, nie otrzymując od bezradnego dowództwa żadnych określonych rozkazów, ani informacji, co sie dzieje i jaka jest sytuacja, radziły sobie jak mogły, cofając sie z Ukrainy każde z osobna. Ponosiły przy tym olbrzymie straty. Cofając sie coraz bardziej bezładnie były nieustannie narażone na nagłe ataki kawalerii. Budiennego - tak, że niektóre oddziały polskie były przez bolszewickich kozaków wycinane szablami w pień. Polski front na Ukrainie całkowicie sie zawalił. A poszczególne polskie pułki i dywizje wycofywały sie z Ukrainy z wielkimi stratami, samodzielnie, nieraz otoczone przez nieprzyjaciela i przebijające sobie drogę odwrotu odrębnym -wysiłkiem i inicjatywą poszczególnych generałów i innych dowódców niższego szczebla.

A tymczasem poczynając od 4 lipca zaczęła sie na północy, na froncie białoruskim, nowa bolszewicka ofensywa. Tym razem, front polski zbyt szczupły i pozbawiony odwodów załamał sie zupełnie. 10 lipca wojska bolszewickie dotarły w okolice Mińska, 14 lipca zajęły Wilno, 20 lipca - Grodno. Wielkimi krokami zaczęły sie zbliżać ku Warszawie.

Piłsudski zupełnie sie załamał. Zaczął narzekać, że polska armia jest "chora" Nosił sie z zamiarem (co wypowiadał przy kilku świadkach), popełnienia samobójstwa (" strzelenia sobie w łeb")

W sytuacji nastąpił jednak nagły zwrot. Miał on dwie przyczyny. Po pierwsze naród polski powziął jednomyślną decyzje, że musi stawie skuteczny, ofiarny opór 1 zwyciężyć. Zwrócony przez Naczelne Dowództwo, głównie przez generała Józefa Hallera, apel do narodu wezwał do masowego wstępowania Polaków na ochotnika do wojska i apel ten - wraz z przeprowadzonym, dodatkowym poborem -powiększył siłe liczebną armii polskiej w ciągu niewielu dni o 200 tysięcy nie wyćwiczonego, ale zaciętego i mężnego żołnierza, co znacznie polepszyło na rzecz armii polskiej proporcje siły liczebnej tej armii w stosunku do armii bolszewickiej. Także i dotychczasowe formację, mlmo'zmeczenia odwrotem, częściowo piechotą i w ciągłej walce, otrząsnęły się z poczucia beznadziejności i odzyskały swą wole zwycięstwa. Po wtóre nastąpiła zmiana w Naczelnym Dowództwie. Na miejsce ludzi zmęczonych dotychczasowymi wysiłkami i zniechęconych Sytuacją, szefem sztabu został generał Tadeusz Rozwadowski, pełen zapału 1 wiary w zwycięstwo, a wybitnie doświadczony 1 umiejętny od czasów przedwojennych generał austriacki, ongiś dowódca w szeregu wybitnych zwycięskich bitew austriacko - rosyjskich - t także były naczelny dowódca w wojnie polsko - ukraińskiej, a w istocie, polsko -austriackiej, a ostatnio szef polskiej misji wojskowej w Paryżu, a wiec po okresie działań wojennych wypoczęty i katastrofą spowodowanych przez Piłsudskiego klęsk nie przygnębiony. Stał sie on faktycznym wodzem naczelnym, pełniącym swoje funkcje przy Piłsudskim, jako szef

100

sztabu, tak jak pełnili faktyczne funkcje wodzowskie generałowie rosyjscy 1 austriaccy - przy nominalnej tylko władzy, takich wodzów naczelnych Jak car Mikołaj II i austriaccy arcyksiąźeta. A w decydujących dniach 12 do 18 sierpnia 1920 roku był naczelnym wodzem nie tylko faktycznie, ale i formalnie, obejmując jako szef sztabu naczelne dowództwo zamiast Piłsudskiego, który nie mając wiary w zwycięstwo, złożył dowództwo i stanowisko Naczelnika Państwa na ręce premiera Witosa i wyjechał początkowo do żony na Podhale, a potem wrócił, ale nie do naczelnego dowództwa w Warszawie, lecz do Puław, do grupy operacyjnej nad Wieprz. (Witos, nie chcąc powodować przygnębienia zmianą w naczelnym dowództwie, dymisji Piłsudskiego nie ogłosił, wskutek czego 18 sierpnia Piłsudski przeszedł nad swoją dymisją do porządku i jakby nigdy nic, objął na nowo funkcje naczelnego wodza i głowy państwa). Rozwadowski wniósł do naczelnego dowództwa niezłomną wole zwycięstwa 1 niezachwianą wiarę w zwycięstwo, dlatego, że mimo swej służby austriackiej był szczególnie gorącym, polskim patriotą, wierzącym w siły moralne 1 męstwo polskiego narodu. Był on przesycony polskimi tradycjami wojskowymi, pielęgnowanymi w jego rodzinie.

Bitwa warszawska toczyła sie w dniach 13 do 16 sierpnia . (pierwsze starcie pod Radzyminem już 12 sierpnia.) Piłsudski w bitwie tej nie brał udziału. Był najpierw u żony w Bobowej pod Nowym Sączem, dokąd wyjechał z Warszawy w nocy z 12 na 13 sierpnia, a potem nie wiadomo od jakiej daty, w Puławach, w dowództwie grupy Wieprza.

Piłsudski wydał w Puławach w dniu 15 sierpnia (nie wiadomo o której godzinie) "rozkaz operacyjny", w którym oświadczył, że obejmuje bezpośrednie kierownictwo nad kontrofensywą "środkowego frontu", przy czym podlegać mu bedą generałowie Rydz-Śmigły i Skierski i major Jaworski, dowódcy 3-ciej i 4-ej armii i grupy jazdy. Kontrofensywa ta ma sie. zacząć 16 sierpnia o świcie. Dzięki rozkazowi temu wiemy, że Piłsudski był już 15 sierpnia w Puławach. Należy zresztą przypuszczać, Ze był już 14 sierpnia. Jego ofensywa była początkowo marszem w próżni, mniej więcej bez kontaktu z nieprzyjacielem. Nawiązała ten kontakt dopiero 17 sierpnia. Piłsudski właśnie wtedy kładł sie do łóżka. Przysłuchiwał sie czas pewien hukowi armat, poczem usnął 1 obudził sie dopiero 18-go sierpnia.

A tymczasem bitwa zwana warszawską, której całością dowodził gen. Rozwadowski toczyła sie od 13 -go (po części nawet od 12-go pod Radzyminem) do 16 -go sierpnia włącznie. Składały sie na nią walki obronne 1-szej armii gen. Latinika, przede wszystkim w rejonie Radzymina (który przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk), oraz z bitwy najpierw obronnej, a potem przekształconej w ofensywę, 5 -tej armii nad Wkrą, przy czym armia ta, pod dowództwem gen. Sikorskiego nie tylko odniosła zwycięstwo nad samą Wkrą, ale także odcięła wielką mase wojsk bolszewickich, maszerujących na północ od Warszawy w kierunku na Płock, Włocławek i Toruń. Bitwa warszawska była już ukończona

101

właśnie wtedy, gdy Piłsudski rozpoczynał swoją ofensywę. (Skończyła sie ona 16 sierpnia wieczorem, a Piłsudski rozpoczął swój pochód z nad Wieprza tegoż 16 sierpnia rano, z tym jednak, że nawiązał kontakt z nieprzyjacielem dopiero 17 sierpnia).

Wódz bolszewicki, późniejszy marszałek, Tuchaczewski, wydał już dnia 17 sierpnia rozkaz generalnego odwrotu i utworzenia nowego frontu na linii obronnej rzeki Liwiec (Ofensywa Piłsudskiego, genialnie zaplanowana przez generała Rozwadowskiego, uczyniła utworzenie tego nowego frontu bolszewickiego niemożliwym). A tymczasem to ten sam Tuchaczewski 2 lipca wydał rozkaz dzienny, stwierdzający, że na froncie polsko-bolszewickim "rozstrzyga sie los rewolucji światowej" i że "droga pożaru powszechnego przechodzi przez trupa Polski"

Generał Rozwadowski'planował, Ze armie 3-cia i 4-ta, nad którymi objął w końcu łączne dowództwo Piłsudski, uderzą około 14 sierpnia, biorąc tym sposobem udział w bitwie warszawskiej, zadając cios we flankę armii Tuchaczewskiego 1 sprawiając, Ze armie te zostaną okrążone (jak ongi swojska rzymskie pod Kannami, w słynnym manewrze "Kanneńsklm") 1 zniszczone. Piłsudski sprzeciwił sie uderzeniu, planowanemu na 14 sierpnia, motywując to zmęczeniem wojsk CchoC 5-ta armia, bardziej od 3-clej i 4-tej armii zmęczona, bo nie tylko marszem, ale i bojem, zastosowała sie do. rozkazu uderzenia 14 sierpnia) i sprawił, źe uderzenie jego wyruszyło dopiero 16-go sierpnia, a dosiegneło nieprzyjaciela 17-go sierpnia. Wskutek tego, zgrupowanie Tuchaczewskiego, aczkolwiek pobite miażdżąco - bez udziału wojsk pod dowództwem Piłsudskiego - nie uległo zniszczeniu, lecz wycofało sie, znacznie uszczuplone, na wschód. Udział Piłsudskiego w bitwie warszawskiej był negatywny, nie pozwolił on na udział "grupy z nad Wieprza" w tej bitwie i wskutek tego sprawił, że bitwa ta, aczkolwiek zwycięska, nie była zwycięstwem całkowitym, gdyż umożliwiła wymkniecie sie nieprzyjaciela z okrążenia i unikniecie przez niego kieski całkowitej. Dlaczego Piłsudski to powstrzymanie sie "grupy Wieprza" od udziału w bitwie warszawskiej spowodował? Nie jest to przez naukę historyczną całkowicie wyjaśnione. Wygląda Jednak na to, że nie wierzył on w możliwość zwycięstwa w bitwie warszawskiej i wobec tego nie pozwalał na udział armii pod swoim dowództwem w tej bitwie, w której uległaby zniszczeniu. Dopiero, gdy sie upewnił, że bitwa, staczana przez generała Rozwadowskiego, jest bitwą wygraną, wprowadził swoje dwie armie (szesc dywizji) do akcji. Nie brały wiec one udziału w bitwie warszawskiej, ale tylko w pościgu za cofającym sie, pobitym w tej bitwie nieprzyjacielem. Nawet 1 w tej spóźnionej akcji odegrały Jednak role duzą: bez ich pochodu bitwa warszawska byłaby dla wojsk Tuchaczewskiego tylko wielką przegraną bitwą, ale wskutek tego pochodu stała sie dla nich przegraniem wojny. Znaczenie tego pochodu było nie tyle bojowe, co strategiczne, osiągnięte przesunięciem wojsk. Było tylko w małym stopniu osiągnięciem Piłsudskiego, który dowodził

102

tym pochodem; było osiągnięciem Rozwadowskiego, który skoncentrowanie wojsk w tym miejscu uplanował - a przedtem obmyślił

- i pochód ten umożliwił.

Piłsudski nie dowodził bitwą warszawską; on w niej - i to w wyniku własnej decyzji i przeciwstawienia sie planom Rozwadowskiego

- w ogóle nie uczestniczył. Uczestniczył tylko, prawie bez walki, w pościgu po bitwie. Przypisywanie Piłsudskiemu jakiejś większej roli w tej bitwie, a tymbardziej dowodzenia tą bitwą, jest zuchwałym .propagandowym kłamstwem.

Tak samo nieprawdą jest przypisywanie Plłudsklemu autorstwa planu bitwy. Piłsudski twierdzi - I Jego wyznawcy powtarzają

- Ze to on w nocy z 5 na 6 sierpnia "w samotnym pokoju w Belwederze", mecząc sie "jak dziewczyna, która rodzi" powziął pomysł o sposobie stoczenia bitwy i w rezultacie spowodował napisanie rozkazu do tej bitwy (nr. 8358-111 z dnia 8 sierpnia) przez szefa sztabu, generała Rozwadowskiego. Twierdzenie to obalone jest przez protokół osiemnastego posiedzenia Rady Obrony Państwa z dnia 27 sierpnia 1920 roku (w trzy tygodnie po owym dniu 6 sierpnia) wedle którego plan ten, który "przedstawił gen. Rozwadowski, polegał na koncentracji pod Warszawą. W planie tym porobił zmiany naczelnik państwa i wprowadzono go w czyn". Protokół ten podpisany jest własnoręcznie przez Piłsudskiego i Witosa. Z dołączonych do protokółu notatek wynika, Ze owe zmiany porobione w planie przez Naczelnika Państwa polegały na tym, Ze proponowaną koncentracje t.zw. "grupy Wieprza" zamiast w Mińsku Mazowieckim, przesunięto dalej na południe, - wedle książki zbiorowej "Generał Rozwadowski" o "trzy silne marsze od stolicy". Wedle tej samej książki (str. 124) "w nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili sie generałowie Rozwadowski 1 Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia. Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym pełną odpowiedzialność". Rozkaz z dnia 8-go sierpnia (data ta jest przekreślona atramentem 1 zastąpiona datą 6-go sierpnia), noszący numer 8388/III, podpisany Jest przez generała Rozwadowskiego, Jako szefa sztabu. Pisany jest na maszynie i był rozesłany kilku adresatom.

Bitwa warszawska nie została jednak ostatecznie rozegrana wedle tego rozkazu. Rozkaz ten był stosowany tylko w pierwszej fazie. Został on zastąpiony nowym rozkazem, noszącym w nagłówku date 10 sierpnia i numer fikcyjny (dla przeszkodzenia odkrycia go przez wywiad nieprzyjacielski) 10.000 oraz date 9-go sierpnia przy podpisie generała Rozwadowskiego. Jest on w całości napisany - na 12- stronicach -atramentem, reką generała Rozwadowskiego, tylko w. Jednym egzemplarzu i nie był przepisywany na maszynie, ani rozesłany. Jest on podpisany przez generała Rozwadowskiego (tylko skrótem Rozwd.) oraz zawiera w rubryce: "Zostają niniejszym informowani" 13 podpisów, w czym na pierwszym miejscu "Naczelny Wódz J. Piłsudski". Bitwa

103

warszawska została stoczona wedle tego rozkazu. Piłsudski podpisał ten rozkaz w rubryce osób przyjmujących go do wiadomości, a nie wydających go. Powodem zmiany rozkazu była zmiana sytuacji: ujawnienie sie bolszewickiego planu uderzenia prawym skrzydłem w taki sposób, by obejść Warszawę od północy. Rozkaz ten zdaje sie być przemilczany przez historyków z obozu piłsudczyków (np. nie ma o nim wzmianki w "Kronice życia Józefa Piłsudskiego" Wacława Jedrzejewicza, wydanej w Londynie w 1977 roku, mfmo, że jest on znany powszechnie od roku 1929, gdy ukazała sie książka zbiorowa "Generał Rozwadowski", zawierająca ten rozkaz zarówno w formie drukowanej, jak w pełnej odbitce fotograficznej).

, - Armie bolszewickie nie zatrzymały sie na linii rzeki Liwiec, jak Tuchączewski pierwotnie planował, lecz cofnęły sie za Niemen, tworząc front obronny wzdłuż tej rzeki. Zadaniem armii polskiej było zlikwidować ten bolszewicki front.

Rozwadowski miał zamiar zaatakować bolszewicką armie prawym skrzydłem i tym sposobem odciąć Ją od Rosji i zepchnąć na Litwę. Prawe skrzydło frontu bolszewickiego stanowiła grupa wojsk litewskich, od z górą miesiąca - w wyniku paktu bolszewicko-lltewsklego z 12 lipca - będących sojusznikami armii bolszewickiej. Ofensywa polska, tak jak ją Rozwadowski pomyślał, byłaby miała dwojaki skutek. Byłaby spowodowała całkowite zniszczenie armii bolszewickiej, otoczenie jej, odcięcie jej od Rosji i spowodowanie jej całkowitej zagłady w boju, lub kapitulacje i dostanie sie do polskiej niewoli. Oraz byłaby sprawiła, źe zwycięskie wojska polskie byłyby zajęły całą Litwę Kowieńską, wojskowo niezmiernie słabą, a znajdującą sie w wyniku paktu lltewsko-bolszewicklego z 12 lipca w stanie wojny z Polską. (Wojska litewskie nie tylko stanowiły czeSć frontu bolszewickiego nad Niemnem, ale i biły sie z wojskami polskimi w' Suwalszczyźnie. Nie potrzeba było wypowiadać Im wojny: Już z Polską -w wyniku aktu własnej woli - w stanie wojny były),

Piłsudski od 18 sierpnia był znowu wodzem naczelnym. Odrzucił on plan Rozwadowskiego - 1 Rozwadowski w swej żołnierskiej postawie posłuszeństwa wobec decyzji swego zwierzchnika pogodził sie z jego decyzją. Piłsudski nie chciał dopuście do tego, by wojska polskie wkroczyły na Litwę i by wskutek tego narażony został na załamanie sie probolszewicki i proniemiecki, a wrogi Polsce kierunek polityczny na Litwie. Zupełnie słusznie obawiał się on, że w czasie obecności na Litwie wojsk polskich weźmie górę w życiu politycznym litewskim kierunek sprzyjający Polsce, wyrażający uczucia • i dążenia bardziej tradycjolnallstyczne wielkiego odłamu ludności litewskiej, a w dodatku poparty zostanie przez Hczną na Litwie, miejscową ludność polską. Aby ,' do takiej ewentualności nie dopuście, PiłsudsKi zarządził, że ofensywa polska ma byc zrobiona frontalnie i lewym skrzydłem-, tym, sposobem'.' odcinając armie sowiecką od Litwy i spychając ją ku Rosji. Był to zamiar strategicznie mniej dogodny i mniejsze dające szanse zwycięstwa od

104

planu generała Rozwadowskiego, ale oszczędzający separatystyczne, wrogie Polsce rządy na Litwie. O mało nie doszło w wyniku zarządzeń Piłsudskiego do katastrofy. Uratował sytuacje Rozwadowski, rzucając 18 dywizje piechoty ze Słonima na flankę bolszewicką, co zdecydowało o zwycięstwie. Bitwa nadniemeńska trwała od 22 września 1920 roku do -wliczając w to walki pościgowe - 5 października i była całkowitym polskim zwycięstwem. Ale wojska bolszewickie nie zostały otoczone i zniszczone lecz wycofały sie na wschód. Litwa, oczywiście nie została przez wojska polskie zajęta.

Wkrótce potem nastąpiło zawarcie rozejmu i pokoju. Oraz takie wydarzenia jak "Sprawa Żeligowskiego", utworzenie Litwy Środkowej i próby niedopuszczenia do przyłączenia Wilna i Wileńszczyzny do Polski.

Zwycięstwo polskie w wojnie z bolszewikami osiągnięte zostało nie przez Piłsudskiego, ale pomimo poczynań Piłsudskiego.

Wymaga tu napiętnowania przywłaszczanie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego 1 poparcie jego uroszczeń. przez służący mu aparat propagandowy.

Piłsudski niemal od pierwszej chwili po zakończeniu wojny głosił pogląd, źe to on, a nie Rozwadowski bolszewików pobił, że on był autorem planu bitwy, oraz, że rozstrzygającym składnikiem zwycięstwa nad bolszewikami nie była bitwa warszawska, ale jego pochód znad Wieprza (jego żona, powtarzając z pewnością słowa meźa, pisze w swoich pametnikach, że "bitwa warszawska (została) rozpoczęta 16 sierpnia", to znaczy właśnie wtedy, gdy już była ukończona) I ona i jego aparat propagandowy gniewają sie na określenie "cud nad Wisłą", uważają bowiem, ze to nie Pan Bóg dał Polsce zwycięstwo, ale tylko Piłsudski. Ale Piłsudski zrobił cos jeszcze gorszego niż przypisywanie sobie zasługi zwycięstwa, która należała sie nie jemu. Po wypadkach majowych uwięził generała Rozwadowskiego (oraz generała Zagórskiego) i trzymał go rok w wiezieniu - na Antokolu w Wilnie, - oskarżając go oszczerczo o nadużycia pieniężne. Oczywiście oskarżenie to było wyssane z palca. Gdy gen. Rozwadowski został zwolniony z wiezienia i musiał sie zameldować u Piłsudskiego, ten przyjął go w sposób niegrzeczny i powiedział miedzy innymi, do stojącego generała Rozwadowskiego, siedząc rozwalony na kanapie: "Ale bitwę o Warszawę w roku 1920 ja wygrałem, nie Pan". Rozwadowski umarł w nieco więcej niż w rok po tej rozmowie, dnia 18 października 1927 roku. Istnieją autorzy, którzy podejrzewają, że został on otruty, jakąś powoli działającą trucizną, daną mu, być\może, jeszcze w wiezieniu albo w drodze z wiezienia w Wilnie do Warszawy. Miedzy Innymi-podejrzenia takie wypowiadał lekarz płk. Szarecki. Rodzina generała chciała dokonać pośmiertnie sekcji zwłok, ale władze nie pozwoliły na to. Osobiście, nie mogę mieć w tej sprawie zdania wobec braku dowodów w jednym czy drugim kierunku. Generał Zagórski, który jechał wraz z gen. Rozwadowskim z wlezienia w Wilnie do Warszawy, zaginął bez wieści z

 

 

105

chwilą zakończenia podróży. Jest przekonaniem powszechnym że został on zamordowany. Nawet Pobóg-Malinowskl, historyk-piłsudczyk, żarliwy wielbiciel Piłsudskiego, piszący w dużym stopniu na podstawie danych jakie uzyskał w rozmowach z czołowymi członkami obozu piłsudczyków, twierdzi że Zagórski został zamordowany, że stał sie "ofiarą odrażającego gwałtu i bezkarnego bezprawia" i że "podejrzenia szły w kierunku pewnej mafii, rekrutującej sie z młodszych elementów legionowych, politycznie przeważnie głupców; mafia ta tworzyć sie zaczęła już na rok - dwa przed majem 1926, w nadmiernym uwielbieniu i oddaniu dla Piłsudskiego".

Należy tu jeszcze dla porządku poruszyć sprawę roM francuskiego doradcy, generała Weyganda, ongiś szefa sztabu marszałka Focha, wodza naczelnego wojsk alianckich w 1 wojnie światowej. Nauka francuska twierdzi, że był on prawdziwym wodzem i zwycięzcą w bitwie warszawskiej. W istocie "legenda Weyganda" jest równie n.eprawdziwe, jak "legenda Piłsudskiego".

Generał Weygand przyjechał do Polski 24 czy też 26 lipca 1920 roku Jako członek Misji Miedzyalianckiej, której przewodniczącym był Anglik, lord D'Abernon. Było życzeniem Francji i Anglii, by ten znakomity wojskowy, fachowiec, objął w Polsce dowództwo, Iud szefostwo sztabu. Oba te kraje obawiały sie, że Polska sie załamie, że Rosja bolszewicka połączy swe siły z Niemcami i że wznowiona zostanie wojna światowa, chciały wiec przeszkodzie polskiej kiesce przez przejecie dowództwa nad armią polską przez wybitnego francuskiego fachowca wojskowego, który poprowadzi polską armie lepiej niż generałowie polscy. W Istocie generał Rozwadowski był niegerszym, a może lepszym fachowcem niż generał Weygand, a górował nad nim tym, że posiadał doświadczenie dowódcze i osobistej wocizowskiej odpowiedzialności, nie mówiąc o tym, że był Polakiem, a wiec goręcej pragnął polskiego zwycięstwa niz wprawdzie życzliwy ale obcy cudzoziemiec, a także znał jeżyk polski, potrzebny w dowodzeniu polską armią i znał. polskie wojsko i ducha polskiego żołnierza, oraz oddawna znał ducha żołnierza rosyjskiego. Polska nie mogła sobie pozwolić nawet na najmniejszy konflikt z Francją i Anglią, gdyż potrzebowała ich pomocy dyplomatycznej, a także dostaw (zresztą opłacanych gotówką) ich sprzętu wojennego. Na nominacje generała Weyganda na polskiego wodza naczelnego czy szefa sztabu nie mogła sie zgodzić, i nie zgodziła sie. Ale musiała sie zgodzić na mianowanie go doradcą przy polskim szefie sztabu, pełniącym funkcje wodza naczelnego. Opinia francuska wyobrażała sobie i dotąd sobie wyobraża, że generał Weygand, jako "doradca" był doradcą,- którego' rady śą, jak w armiach kolonialnych, w istocie bez zastrzeżeń przyjmowanymi rozkazami i ze to w istocie te jego rady spowodowały zwycięstwo. W istocie rady generała Weyganda zostały przez generała Rozwadowskiego odrzucone. Generał Weygand radził, by armia polska wycofała sie na linie Wisły i Sanu, wytworzyła mocną linie obronną, ustaliła sie na tej linii i dopiero wtedy przeszła do

planu generała Rozwadowskiego, ale oszczędzający separatystyczne, wrogie Polsce rządy na Litwie. O mało nie doszło w wyniku zarządzeń Piłsudskiego do katastrofy. Uratował sytuacje Rozwadowski, rzucając 18 dywizje piechoty ze Słonima na flankę bolszewicką, co zdecydowało o zwycięstwie. Bitwa nadniemeńska trwała od 22 września 1920 roku do -wliczając w to walki pościgowe - 5 października i była całkowitym polskim zwycięstwem. Ale wojska bolszewickie nie zostały otoczone i zniszczone lecz wycofały sie na wschód. Litwa, oczywiście nie została przez wojska polskie zajęta.

Wkrótce potem nastąpiło zawarcie rozejmu i pokoju. Oraz takie wydarzenia jak "Sprawa Żeligowskiego", utworzenie Litwy Środkowej i próby niedopuszczenia do przyłączenia Wilna i Wileńszczyzny do Polski.

Zwycięstwo polskie w wojnie z bolszewikami osiągnięte zostało nie przez Piłsudskiego, ale pomimo poczynań Piłsudskiego.

Wymaga tu napiętnowania przywłaszczanie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego 1 poparcie jego uroszczeń. przez służący mu aparat propagandowy.

Piłsudski niemal od pierwszej chwili po zakończeniu wojny głosił pogląd, źe to on, a nie Rozwadowski bolszewików pobił, że on był autorem planu bitwy, oraz, że rozstrzygającym składnikiem zwycięstwa nad bolszewikami nie była bitwa warszawska, ale jego pochód znad Wieprza (jego żona, powtarzając z pewnością słowa meźa, pisze w swoich pametnikach, że "bitwa warszawska (została) rozpoczęta 16 sierpnia", to znaczy właśnie wtedy, gdy już była ukończona) I ona i jego aparat propagandowy gniewają sie na określenie "cud nad Wisłą", uważają bowiem, ze to nie Pan Bóg dał Polsce zwycięstwo, ale tylko Piłsudski. Ale Piłsudski zrobił cos jeszcze gorszego niż przypisywanie sobie zasługi zwycięstwa, która należała sie nie jemu. Po wypadkach majowych uwięził generała Rozwadowskiego (oraz generała Zagórskiego) i trzymał go rok w wiezieniu - na Antokolu w Wilnie, - oskarżając go oszczerczo o nadużycia pieniężne. Oczywiście oskarżenie to było wyssane z palca. Gdy gen. Rozwadowski został zwolniony z wiezienia i musiał sie zameldować u Piłsudskiego, ten przyjął go w sposób niegrzeczny i powiedział miedzy innymi, do stojącego generała Rozwadowskiego, siedząc rozwalony na kanapie: "Ale bitwę o Warszawę w roku 1920 ja wygrałem, nie Pan". Rozwadowski umarł w nieco więcej niż w rok po tej rozmowie, dnia 18 października 1927 roku. Istnieją autorzy, którzy podejrzewają, że został on otruty, jakąś powoli działającą trucizną, daną mu, być\może, jeszcze w wiezieniu albo w drodze z wiezienia w Wilnie do Warszawy. Miedzy Innymi-podejrzenia takie wypowiadał lekarz płk. Szarecki. Rodzina generała chciała dokonać pośmiertnie sekcji zwłok, ale władze nie pozwoliły na to. Osobiście, nie mogę mieć w tej sprawie zdania wobec braku dowodów w jednym czy drugim kierunku. Generał Zagórski, który jechał wraz z gen. Rozwadowskim z wlezienia w Wilnie do Warszawy, zaginął bez wieści z

106

przeciwnatarcia. Generał Rozwadowski nie dopuścił do cofnięcia sle na te rzeki (a wiec opuszczenie Lwowa) 1 stoczył zwycięska bitwę na wschód od tych rzek. Generał Weygand lojalnie podporządkował sle decyzjom generała Rozwadowskiego 1 był pomocny w wykonaniu tego planu, zwłaszcza na odcinku 5-tej armii generała Sikorskiego.

Generałowi Weygandowi należy sie jednak polska wdzięczność za okazana Polsce gotowość osobistej pomocy i za udział w polskim dowództwie.

Fakt, że z polskiej strony broniony jest pogląd, że to Piłsudski był zwycięzcą w bitwie warszawskiej sprawia, iż Francuzi, widząc, że Polacy bronią teorii w sposób oczywisty nieprawdziwej, skłaniają sie do przyjęcia teorii wydającej sie jakby jej odwrotnością, mianowicie teorii o, głównej roli generała Weyganda. Nazwisko i rola generała Rozwadowskiego są nauce francuskiej prawie nieznane.

 

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 106 - 116.

 

[Książka J. Giertycha, O Piłsudskim, na charakter popularyzatorski. Autor nie zaopatrzył jej -- jak inne swoje dzieła -- w szereg przypisów źródłowych i komentarzy. Jest zwięzła, by była tania, i by była łatwiejsza w czytaniu. Na str. 3 Autor dodał taki przypisek: Kto chce poznać dzieje Piłsudskiego dokładniej, winien zapoznać się z książkami obszerniejszymi i o charakterze źródłowym i o naukowej dokumentacji. Także i z moimi. Wymieniłbym z tych ostatnich rozdziały dotyczące Piłsudskiego, w książce „Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936. „Rola dziejowa Dmowskiego”, Chicago, tom I, 1968. Józef Piłsudski 1914-1917”, Londyn tom I 1979, tom II 1982. „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920 roku”, Londyn 1984. „Kulisy powstania styczniowego”, Kurytyba, 1965 i liczne mniejsze rozprawy, zwłaszcza w „Komunikatach Towarzystwa im. Romana Dmowskiego”, Londyn, tom I 1970/71, tom II 1979/80.]

 

 

JEGO DYKTATURA, A POTEM POŁ-DYKTATURA W LATACH 1918-1922

 

W dniu 14 listopada 1918 roku mianowana przez Niemców Rada Regencyjna rozwiązała się i przekazała Piłsudskiemu swoją władze. Od owej chwili Piłsudski został w Polsce dyktatorem. Jeden z członków Rady Regencyjnej oświadczył, że intencją tej Rady jest obdarzyć Piłsudskiego władzą dyktatorską. Nowoobrany sejm zebrał się w dniu 10 lutego 1919 roku. Od tego dnia władza Naczelnika Państwa uległa ograniczeniu na rzecz Sejmu, to znaczy obranego przedstawicielstwa narodowego. Tak więc nieograniczona władza dyktatorska Piłsudskiego, ustanowiona, pośrednio przez Niemców, trwała od 14 listopada 1918 do 10 lutego 1919 roku, czyli przez 3 miesiące bez 4 dni. Ustanowiła ona wiele faktów w życiu polskim, które pozostały w mocy także i potem.

Ale także i po obraniu i zebraniu się Sejmu rola już nie w pełni dyktatorska, ale w każdym razie pół-dyktatorska Piłsudskiego nie uległa skasowaniu. Jest nieprawdą twierdzenie, że czas urzędowania Sejmu Ustawodawczego w Polsce był okresem "sejmowładztwa". Był to okres pół‑dyktatury Piłsudskiego, tylko w pewnym stopniu ograniczonej przez Sejm.

Piłsudski miał przez cały ten czas w swoich rękach dwie szczególnie ważne funkcje: głowy państwa i wodza naczelnego. Ta ostatnia funkcja miała szczególne znaczenie ze względu na to, że toczyła się wojna, a więc ten, kto dowodził wojskiem, posiadał szczególnie wielkie uprawnienia nadzwyczajne, decydował o wielkiej ilości nominacji, o wielu sprawach gospodarczych i finanso­wych, o wielu sprawach dotyczących polityki zagranicznej. Szczególnym uprawnieniem Piłsud­skie­go była jego wyłączna dyktatorska władza nad Ziemiami Wschodnimi. Zarządził on na wiosnę 1919 roku, poza Sejmem, a drogą wydania samemu indywidualnej, osobistej odezwy jako Naczelnik Państwa, że Ziemie Wschodnie byłego zaboru rosyjskiego (t.j. ziemie poza Królestwem Kongresowym i okręgiem Białostockim) nie będą uważane za część Polski, lecz tylko za obszar przez Polskę okupowany. Ustanowił on "Zarząd Cywilny Ziem Wschodnich", na czele z masonem, Jerzym Osmołowskim, nie podlegający polskiemu rządowi, lecz tylko Naczelnemu Dowództwu wojskowemu, to znaczy sobie. Chciał także ustanowić taki zarząd okupacyjny, nie podlegający rządowi, lecz Naczelnemu Dowództwu w Galicji Wschodniej, ale tego zrobić nie zdołał.

Trzeba pamiętać, że stając się głową państwa i naczelnym wodzem, Piłsudski nie obejmował urzędów już skrystalizowanych, mających swoje tradycje i od dawna obsadzonych przez mnóstwo ludzi, wyrażających te tradycje, ale rozpoczął swoją działalność w próżni, bez żadnego ustalonego porządku, z którym musiałby się liczyć. Musiał wprawdzie z natury rzeczy liczyć się z ogólną sytu­acją światową i z osiągniętym przez obóz antyniemiecki zwycięstwem wojennym, także i z nastro­jami i uczuciami polskiego narodu. Miał jednak w ciągu trzech miesięcy swojej dyktatury, niezmier­nie wiele swobody w ustalaniu w Polsce dogodnego mu porządku. Mógł mianować swoich ludzi na całe mnóstwo stanowisk w aparacie państwowym. Mógł stworzyć cały szereg faktów, doko­nanych i ustanowić szereg obowiązujących zasad politycznych w polskim porządku poli­tycznym i administracyjnym. Szczególnie wielkim i trwałym jego osiągnięciem było ustanowienie ordynacji wyborczej, wedle której miały być dokonane zapowiedziane wybory do Sejmu i która stała się zasadą, w praktyce obowiązującą także i w latach następnych. Ordynacja wyborcza została wprowadzona przez mianowany przez Piłsudskiego rząd Moraczewskiego, dekretem Piłsudskiego z dnia 28 listopada 1918 roku. Aby zmniejszyć cechę samowolności tego dekretu, dekret ten został oparty na projekcie, opracowanym jeszcze pod okupacją niemiecką przez ciało społeczne t.zw. Biuro Pracy Społecznej, złożone z ludzi bezpartyjnych. (Członkiem tego biura był także i Zygmunt Chrzanowski, uchodzący za narodowca, w istocie związany z obozem narodowym tylko bardzo luźno). Biuro to w swych projektach powodowało się doktrynerskimi poglądami o sprawiedliwości i o uwzględnieniu wszystkich, choćby szczupłych liczebnie, prądów umysłowych, a nie rozumiało politycznej potrzeby zorganizowania mocnego i sprawnego aparatu państwowego, także i spraw­nego wyrażającego główne prądy opinii publicznej Sejmu.

Istotą systemu, jaki dekret Piłsudskiego i będący wykonawcą jego dążeń, socjalistyczny ga­bi­net Moraczewskiego, wprowadził, była zasada proporcjonalności wyborów. Wedle tej zasady okręgi wyborcze były bardzo duże, a w każdym okręgu wybierano całą grupę posłów, po kilku lub kilkunastu, przy czym głosy dzielono proporcjonalnie, między różne partie, w zależności od ilości głosów, jakie na nie padły. Wskutek tego także i całkiem małe partie mogły wybrać posłów do Sejmu. Przy systemie jednomandatowym w każdym okręgu wybiera się tylko jednego, posła, tego, który zebrał największą ilość głosów. W systemie tym, duża partia, mająca większość w każdym okręgu, zdobywała wszystkie lub przeważną część mandatów, natomiast głosy tych, którzy głoso­wali na małe partie, ulegały zmarnowaniu, lub wybierały niewielką liczbę posłów tam, gdzie miały szczególnie wielkie wpływy.

Z punktu widzenia teoretycznej sprawiedliwości jest oczywiście lepiej, by głosy oddane na małe partie się nie marnowały. Ale wybory do sejmu nie mają za zadanie zabezpieczenie spra­wied­liwości dla małych partii (które mogą głosić swoje poglądy w gazetach i książkach, a także i w Sejmie przez jednego czy kilku posłów, których zdołały wybrać), lecz wybranie takiego Sejmu, który wyrażałby poglądy i dążenia przeważającej części narodu, i który powołałby rząd, odpowia­dający tym dążeniom i uczuciom, a sprawujący władze w sposób stały, najczęściej przez długie lata i wskutek tego mogący przeprowadzić w każdej dziedzinie jakąś systematyczną, obliczoną na długie lata politykę. Zadaniem Sejmu nie jest danie pola sprzecznym dążeniom, ale jest zapew­nienie stałych rządów i umożliwienie systematycznej polityki temu kierunkowi, który ma w naro­dzie przewagę. Sejmy (parlamenty), w których jest wiele stronnictw, zwykle nie posiadają stałej większości i stwarzają warunki do ciągłych zmian rządów i kierunku polityki w wyniku docho­dze­nia do skutku co raz to innych koalicji międzypartyjnych, chwilowych kompromisów i ciągłych sporów i wahań. Zwłaszcza, że w małych partiach dochodzą często do głosu ludzie, którzy nie myślą o kierowaniu państwem, bo nie mają po temu szans, ale powodują się względami małost­kowymi i intrygami osobistymi. W rozdrobnionych parlamentach panuje skłócenie i brak poli­tycz­nej stałości.

W wielu, krajach nie ma po dziś dzień proporcjonalnego systemu wyborów, mimo, że od usta­nowienia dekretem Piłsudskiego tego systemu w Polsce minęło już (w chwili, gdy pisze te słowa) 68 lat. Takim krajem jest na przykład Wielka Brytania, przecież kolebka ustroju parlament­tarnego. Poza jednostkami bez wpływu, nikt w Wielkiej Brytanii (Anglii, Szkocji, Walii i Północnej Irlandii) nie myśli o wprowadzeniu tu proporcjonalnego systemu wyborów. W chwili obecnej rządzi Wielką Brytanią już od szeregu lat partia konserwatywna (prawicowa), która w wyborach nie uzyskała większości głosów, ale dzięki jednomandatowemu systemowi wyborów zdobyła znaczną większość mandatów poselskich. Inne partie w parlamencie, choć zdobyły razem większość głosów, dalekie są od większości mandatów poselskich. Są to dwie wielkie partie: socjaliści i koa­licja centrowa, w której przeważają liberałowie, oraz kilka partyjek lokalnych, takich jak nacjo­na­liści walijscy i szkoccy oraz partia ogólnokrajowa, ale nie mająca ogólnego wpływu, którą są komuniści. Dzięki temu, jedna, rządząca partia, jest u władzy w sposób nieprzerwany od szeregu lat i mogła przeprowadzić w sposób systematyczny jedną i tę samą politykę, a wiec stoczyć zwycięską wojnę z Argentyną o wyspy Falklandzkie (Malwiny), załatwić w układzie z Chinami sprawę nie dającego się obronić Hong Kongu, załatwić szereg spraw z dziedziny polityki wewnętrznej, utrzy­mać kurs waluty brytyjskiej i nie dopuście do inflacji. Natomiast nie zdołała zmniejszyć bezrobocia. Gdy przyjdzie taka chwila, gdy opinia publiczna brytyjska obróci się zdecydowanie przeciw konserwatystom i ich polityce, jakaś inna partia, może socjaliści, a może liberałowie, zdobędzie większość mandatów w parlamencie i znowu przez kilka lub kilkanaście lat będzie mogła rządzić Wielką Brytanią w myśl założeń swojej polityki.

Intencją Piłsudskiego przy narzuceniu Polsce dekretu proporcjonalnego systemu wyborów, zaplanowanego przez doktrynerów z Biura Pracy Społecznej, było zapewne pragnienie przeszko­dzenia wybrania przez naród polski Sejmu, który byłby jednolity i wyrażał przeważające dążenia tego narodu; było rozproszkowanie Sejmu między drobne stronnictwa i uczynienie go przez to bezsilnym. Było także umożliwienie Żydom i Niemcom zdobycie mandatów do Sejmu, co było w sys­temie jednomandatowym trudne, wobec rozproszenia ludności żydowskiej i niemieckiej w Polsce(1).

Piłsudski zawiódł się jednak, spodziewając się, że Polacy wybiorą sejm rozproszkowany. W wy­bo­rach odbytych 26 stycznia 1919 roku, które przeprowadzone były tylko w Królestwie Kongresowym i w Zachodniej Galicji (gdzie indziej nie przeprowadzono tych wyborów, z powodu, że toczą się tam działania wojenne), największym stronnictwem okazali się narodowcy ("endecy"), którzy wybrali 116 posłów, a którzy razem z pokrewnymi ugrupowaniami mieli 160 posłów. Natomiast obóz Piłsudskiego, złożony głównie z socjalistów i lewicowych ludowców zdobył 103 mandaty, w czym socjaliści 35. Było nadto w Sejmie w wyniku tych wyborów 44 prawicowych ludowców (partia Witosa), którzy sprzyjali narodowcom, oraz 10 Niemców i Żydów. W lipcu 1919 roku odbyły się wybory dodatkowe w Poznańskiem i w kilku innych okręgach, w których wyborów dotąd nie było. W rezultacie, ostateczny skład Sejmu ukształtował się tak, że szeroko pojęty obóz narodowy (obóz Dmowskiego) miał w nim 210 mandatów, szeroko pojęty obóz lewicowy (obóz Piłsudskiego) 121, ludowcy Witosa 44, Żydzi i Niemcy 12, bezpartyjni 8. Tak wiec obóz narodowy przeciwny Piłsudskiemu miał w tym Sejmie zdecydowaną przewagę. Miał on 210. mandatów, podczas gdy cała reszta Sejmu, wliczając w to także i sprzyjających narodowcom ludowców Witosa, liczyła 185 posłów. (Razem z ludowcami obóz Dmowskiego miał 254 mandaty, obóz Piłsudskiego bez ludowców, ale wraz z Niemcami i Żydami i z bezpartyjnymi 141 mandaty) Tak więc przewaga narodowców była w Sejmie druzgocząca. Nie było w Sejmie wcale rozdrobnienia politycznego. Sejm składał się z wyraźnej większości jednego stronnictwa i z mniejszości złożonej z szeregu różnych partii, częściowo będących w opozycji do większości, a częściowo nawet popierających tę większość.

(Była także w Sejmie grupa posłów, nie pochodzących z wyborów 1919 roku, lecz z wybo­rów przedwojennych, głównie do parlamentu austriackiego, których przyjęto do Sejmu jako repre­zentujących okręgi, w których wciąż toczyły się działania wojenne. Obecność ich nie wpływała jednak na ogólny obraz sytuacji).

Jest zasadą w krajach o ustroju parlamentarnym, (zarówno republikach jak monarchiach), że po każdych wyborach obejmuje w państwie władzę rząd stronnictwa, które odniosło zwycięstwo w tych wyborach. To znaczy, że głowa państwa (król, lub prezydent) powierza utworzenie rządu przywódcy największego w parlamencie stronnictwa i mianuje go premierem. Ten premier dobiera sobie członków rządu i głowa państwa mianuje ich ministrami. (Są to wyłącznie członkowie stronnictwa, mającego w parlamencie większość. Albo też, jeśli owo stronnictwo jest w parla­men­cie wprawdzie największe, ale nie ma większości, to znaczy nie góruje liczebnie nad resztą stron­nictw, wziętych razem, są członkowie różnych stronnictw, mających razem większość, tworzących koalicje i gotowych z sobą współdziałać).

Sejm popełnił zaniedbanie, nie umieszczając tej zasady w sposób wyraźny w uchwalonej przez siebie tak zwanej "Małej Konstytucji", czyli tymczasowej ustawie, zastępującej konstytucje, dopóki nie zostanie ona uchwalona. "Mała Konstytucja" powierzała mianowanie rządu Naczelni­kowi Państwa, z tym, że ma on czynić to "na podstawie porozumienia z Sejmem". Było to określenie ogólnikowe i niejasne, które pozwalało Piłsudskiemu na mianowanie rządów takich, jakich on chce, a nie jakich chce większość sejmowa. Po dokonaniu "pro forma" jakichś rozmów z tymi, lub owymi posłami sejmowymi, wcale niekoniecznie wyrażającymi wolę większości Sejmu, mianował on rząd wedle własnego uznania.

Znamiennym przykładem nieuznawania przez Piłsudskiego prawa większości sejmowej do powoływania rządu był konflikt Piłsudskiego z Sejmem z czerwca i lipca 1922 roku. W dniu 6 czer­wca Piłsudski udzielił dymisji rządowi Antoniego Ponikowskiego, zresztą także będącego "rządem zaufania marszałka Piłsudskiego", a nie wyrazicielem woli Sejmu - ale na jego miejsce nie miano­wał żadnego innego rządu. Wobec tego, że Polska była przez szereg dni w ogóle bez rządu, Sejm postanowił w dniu 16 czerwca wyciągnąć wniosek z sytuacji i uchwalił poprawkę do "Małej Konstytucji" brzmiącą, że "Wyrazy «Naczelnik Państwa powołuje» i wyrazy «Na podstawie porozumienia z Sejmem» interpretuje Sejm w ten sposób, że inicjatywa w wyznaczaniu premiera należy z reguły do Naczelnika Państwa i że w braku propozycji ze strony Naczelnika Państwa lub braku zgody ze strony organu przez Sejm ustanowionego na osobę proponowanego kandydata, organ ten (komisja główna) większością reprezentowanych głosów desygnuje premiera".

Tak więc Sejm nie ograniczył zasady, że to głowa państwa mianuje premiera i rząd, nawet nie ustanowił zwykłej, demokratycznej zasady, że jest obowiązkiem głowy państwa mianować pre­mie­rem przywódcę największego stronnictwa, ale tylko ustalił, że sejm może sam wyznaczyć premiera, gdy głowa państwa tego nie robi.

Ponieważ Piłsudski w dalszym ciągu nie mianował premiera i rządu, po kilku dniach "Komi­sja główna" Sejmu wyznaczyła na premiera Wojciecha Korfantego, przywódcę "endecji". Korfanty wyznaczył osoby ministrów, członków rządu. Rząd Korfantego miał zapewnioną, stałą większość w Sejmie.

Delegacja "Komisji głównej" Sejmu zakomunikowała Piłsudskiemu swe uchwały. Piłsudski przyjął tę delegację w gniewie, obrzucił ją wyrazami nieparlamentarnymi i oświadczył, że "wyjdzie na ulice, kości będą trzeszczały". Po kilku dniach, sam Korfanty udał się do Piłsudskiego, przedstawiając mu listę członków nowego rządu. Piłsudski nie podpisał nominacji tej listy. W dniu 28 czerwca mianował nowy rząd, pod premierostwem Artura Śliwińskiego (który nie był posłem do Sejmu, ani wyrazicielem żadnego klubu sejmowego, lecz był przeciwnikiem stronnictwa, mającego w Sejmie większość a mianował go bez żadnego "porozumienia z Sejmem"). Sejm w dniu 7 lipca uchwalił votum nieufności, to znaczy obalenie tego rządu. Piłsudski odpowiedział na to mianowaniem - 31 lipca - rządu Juliusza Nowaka, znowu mającego premiera nie będącego posłem sejmowym i nie mającego nic wspólnego z większością sejmową.

Okres istnienia Sejmu Ustawodawczego w Polsce (1919-1922) oskarżany jest o to, że był okresem "sejmokracji", która rzekomo wyrażała się skłóceniem stronnictw i zmianami gabinetów (rządów), spowodowanymi przez spory między stronnictwami w Sejmie. Jest to zupełna nieprawda. W owych latach 1919-1922 Piłsudski ani razu nie mianował rządu, wyrażającego wolę większości sejmowej.

Było w owym czasie osiem rządów. Pierwszy z tych rządów, Ignacego Paderewskiego był mianowany przez Piłsudskiego jeszcze przed wyborami i nie był po wyborach odwołamy, a prze­ciw­nie, sprawował potem rządy przez prawie 11 miesięcy (16 stycznia - 9 grudnia 1919 roku). Był to rząd prawie czysto lewicowy i bardzo podobny do rządu Moraczewskiego (niektóre osobistości w tym rządzie były te same co w rządzie Moraczewskiego), ale jego premierem był Paderewski, polityk bezpartyjny, w pewnym sensie zbliżony do "endecji", ale który z "endecją" zerwał, zerwał także i z Komitetem Narodowym w Paryżu, którego przedtem był członkiem i przerzucił się do obozu Piłsudskiego. To nie Sejm, ale to Piłsudski w końcu obalił ten rząd.

Przez następne około 6 miesięcy (13 grudnia 1919 roku - 9 czerwca 1920 roku) urzędował w Pol­sce mianowany przez Piłsudskiego rząd Leopolda Skulskiego, który poprzednio deklarował się jako narodowiec, ale teraz przeszedł do obozu Piłsudskiego. Rząd ten miał charakter centrowo-lewicowy, choć zasiadał w nim, jako minister skarbu, umiarkowany narodowiec, Władysław Grabski. Rząd ten ustąpił na tle poróżnienia z nim grup lewicowych, na temat reformy rolnej, w chwili, gdy załamał się już polski front na Ukrainie. (Armia generała Rydza-Śmigłego opuściła Kijów w dwa dni po ustąpieniu tego rządu). Piłsudski mianował na to miejsce rząd centrowy, trochę skłaniający się ku prawicy, Władysława Grabskiego. Rząd ten urzędował tylko jeden miesiąc (23 czerwca do 24 lipca 1920 roku). W wyniku nowej sytuacji, wytworzonej przez niepowodzenia wojskowe na Ukrainie, Piłsudski zmienił ten rząd mianując inny, mający oblicze jeśli nie bardziej lewicowe, to bardziej chłopskie. Premierem jego został Witos, wicepremierem socjalista Daszyński, zasiadali nadto w tym rządzie z wybitniejszych ludzi Piłsudskiego Eustachy Sapieha jako minister spraw zagranicznych (zastąpiony później przez zbliżonego do narodowców Konstantego Skir­munta), Leopold Skulski, dotychczasowy premier, jako minister spraw wewnętrznych, piłsudczyk gen. K. Sosnkowski jako minister spraw wojskowych, Gabriel Narutowicz, późniejszy zamor­dowany prezydent, członek stronnictwa ludowego Wyzwolenia, jako minister robót publicznych, Władysław Grabski, narodowiec, jako minister skarbu, już jednak po kilku miesiącach zastąpiony przez Jana Kantego Steczkowskiego, słynnego premiera z czasów Rady Regencyjnej, który wsławił się hołdowniczą podróżą do cesarza Wilhelma niemieckiego i Karola austriackiego w chwili, gdy było już jasne, że Niemcy przegrywali Wojnę, Juliusz Poniatowski ze stronnictwa ludowego Wyz­wo­lenie, jako minister rolnictwa. Rząd ten został mianowany 24 lipca 1920 roku i urzędował (z małymi zmianami niektórych osób) do 13 września 1921 roku, czyli rok i blisko 2 miesiące.

Trzy wyżej wymienione rządy, Skulskiego, Grabskiego i Witosa, miały pozór rządów parlamentarnych, gdyż premierzy tych rządów i większa cześć ich członków, byli posłami do Sejmu, a Sejm zgadzał się na te rządy. W istocie były to rządy nie tylko nie wyłonione przez większość sejmową, ale dążeniom tej większości w dużym stopniu przeciwstawne. Mimo pozor­nego związania z Sejmem, nie były to rządy Sejmu, lecz rządy Piłsudskiego.

Większość sejmowa, złożona z narodowców nie przeciwstawiała się tym rządom i nie zmierzała do rządów własnych, gdyż nie było to możliwe bez spowodowania ostrego konfliktu z Piłsudskim. Polska, tocząca z Rosją wojnę, oraz nie mająca jeszcze załatwionych spraw Górnego Śląska, Śląska Cieszyńskiego i Wileńszczyzny nie mogła sobie pozwolić na okazanie rozdwojenia. Narodowcy już w styczniu 1919 roku zawarli z Piłsudskim ugodę (zawartą przez wymianę depesz 14 i 15 stycznia między Dmowskim w Paryżu, a Paderewskim w Warszawie), polegającą na tym że władze w Polsce będzie sprawować Piłsudski, a akcję zmierzającą do uzyskania szczęśliwych dla Polski decyzji w traktacie z Niemcami, prowadzić będzie w sposób nieskrępowany Dmowski. Także i po wyborach, które przyniosły najpierw w przybliżeniu, w lutym, a potem w sposób sta­now­czy (latem), zwycięstwo obozowi Dmowskiego, obóz ten pozwalał Piłsudskiemu manipulować w sposób swobodny Sejmem i sprawować w Polsce władzę. Dopiero latem 1922 roku, gdy wojna z Rosją była już ukończona i pokój zawarty, a sprawy górnośląska, cieszyńska i wileńska tak czy inaczej załatwione, a zarazem, gdy Piłsudski posunął się w sposób szczególnie jaskrawy ku zupeł­nemu nieliczeniu się z wolą większości sejmowej, większość ta postanowiła upomnieć się o swoje prawo do powołania rządu odpowiadającego jej woli jako sejmowej większości i przeprowadziła - korzystając z faktu niemianowania przez Piłsudskiego żadnego rządu - uchwałę o utworzeniu, pod premierostwem Wojciecha Korfantego, rządu o obliczu narodowym, mającego za sobą znaczną, trwałą większość w Sejmie, o czym już wyżej pisałem, a co spowodowało w ostatecznym wyniku rozwiązanie Sejmu i nowe wybory.

Muszę tu jeszcze dodać, że gdy się okazało, że Piłsudski do powołania rządu, wyrażającego wolę większości Sejmu i narodu nie dopuści, bardziej pojednawczo wobec lewicy ustosunkowani członkowie większości sejmowej uznali za wskazane wystąpić z klubu narodowego i potworzyć nowe kluby, usposobione centrowo i gotowe się z centrum porozumieć. Wskutek tego, ściśle "endeckie" ugrupowanie, jakim był Związek Ludowo Narodowy, przemianowany później na Stronnictwo Narodowe, który w lipcu 1919 roku miał 145 członków, w czerwcu 1920 roku miał ich tylko 73, gdyż 25 jego członków utworzyło osobny klub Chrześcijańskiej Demokracji, 40 jego członków, razem z niektórymi posłami centrowymi utworzyło klub pod nazwą Narodowego Zjednoczenia Ludowego, a 13 posłów utworzyło klub mieszczański. Ale w chwili postanowienia utworzenia rządu pod prezesurą Korfantego, okazało się, że wszyscy posłowie, obrani jako narodowcy, idą razem.

Tak więc, jak już wyżej napisałem, rządy Skulskiego, Grabskiego i Witosa miały pozór rządów parlamentarnych. Urzędowały one razem rok i 9 miesięcy. (Przedtem rząd Paderewskiego urzędował blisko 11 miesięcy). Po owym okresie Piłsudski doszedł do wniosku, że nie potrzebuje już powoływać rządów robiących wrażenie parlamentarnych i zaczął powoływać rządy, które były jawnie pozaparlamentarne, a które określano nazwą "rządów zaufania marszałka Piłsudskiego". Rządy te, których było cztery, urzędowały razem przez rok i 3 miesiące.

Pierwszym z tych rządów był rząd Antoniego Ponikowskiego. Nie był to poseł do Sejmu. Był to premier z woli niemieckich władz okupacyjnych, mianowany przez Radę Regencyjną, jeszcze pod okupacją niemiecką, na wiosnę 1918 roku. Urzędował on teraz w pierwszej fazie, przez około pół roku (19 września 1921 - 5 marca 1922). Rząd jego miał charakter przeważnie centrowy lub lewicowy, choć ministrem spraw zagranicznych był w tym rządzie Konstanty Skirmunt, zbliżony do narodowców. Rząd ten sprzeciwiał się przyłączeniu do Polski Wilna i Wileńszczyzny, jako zwykłego województwa, choć delegacja Sejmu wileńskiego tego chciała i nie zgadzała się na podpisanie aktu przyznającego Wileńszczyźnie jakiegoś "statutu", czyli najwidoczniej autonomii. W rezultacie większość sejmowa obaliła ten rząd, udzielając mu votum nieufności. Piłsudski jednak mianował na to miejsce nowy rząd, pod premierostwem tego samego Antoniego Ponikowskiego i w skła­dzie niemal identycznym z rządem, poprzednio obalonym.

Narodowa większość sejmowa nie chcąc stwarzać sytuacji, że przyłączenie Wilna do Polski napotyka na jakieś trudności, zgodziła się w końcu na rozwiązanie kompromisowe, polegające na tym, że słowo "statut" zostanie w akcie przyłączenia Wilna do Polski utrzymane, ale posłowie z Wilna umieszczą na końcu tego aktu "post scriptum" stwierdzające, że słowo "statut" nie ma być rozumiane jako nadanie Wileńszczyźnie autonomii, czy jakiejkolwiek innej formy odrębności.

Piłsudski utrzymał drugi rząd Ponikowskiego u władzy przez 3 miesiące (10 marca - 6 czer­wca 1922 roku), poczym udzielił mu dymisji, nie mianując na jego miejsce żadnego innego rządu. Wtedy większość sejmowa uchwaliła, że utworzony będzie rząd prawicowy z Wojciechem Korfantym na czele, co już opisałem. Piłsudski odmówił mianowania tego rządu i oświadczył, jak już napisałem, że "wyjdzie na ulice i kości będą trzeszczały". W dniu 28 czerwca mianował rząd czysto piłsudczykowski Artura Śliwińskiego (nie będącego posłem). Sejm obalił ten rząd, udzie­la­jąc mu votum nieufności. (Był on formalnie u władzy 9 dni, od 28 czerwca do 7 lipca 1922 roku). Na jego miejsce, Piłsudski mianował nowy rząd pozaparlamentarny z Julianem Nowakiem, też nie członkiem Sejmu, na czele, mający też cechę czysto piłsudczykowską, przeciwną większości sejmowej. Równocześnie Piłsudski rozwiązał Sejm Ustawodawczy i rozpisał nowe wybory. Rząd ten urzędował wiec 4 i pół miesiąca (31 lipca —14 grudnia 1922) i przeprowadził nowe wybory.

Jest oczywiste że czas urzędowania Sejmu Ustawodawczego (1919-1922) nie był okresem sejmowładztwa, ale okresem pół‑dyktatury Piłsudskiego, tylko w małym stopniu przez sejm ograniczonej. Jest zupełnym nieporozumieniem uważać, że panował wtedy w Polsce parlamen­taryzm. Jak już opisałem wyżej, nie było wtedy w Polsce, ani jednego, choćby najkrócej urzędu­jącego rządu, któryby był naprawdę rządem parlamentarnym. Nie stało się to wskutek rozprosz­kowania sejmu i braku w Sejmie większości - gdyż Sejm posiadał wyraźną większość - ale wskutek niedopuszczania przez Piłsudskiego do tego, by utworzony został w Polsce rząd wyrażający tę większość.

Przez cały czas istnienia Sejmu Ustawodawczego Piłsudski zwalczał Sejm i był jego niszczy­cielem. Tych kilku posłów sejmowych, których udało się Piłsudskiemu wsunąć do Sejmu, jako członków kilku stronnictw sejmowych (głownie PPS - to znaczy partii socjalistycznej, oraz lewicowych ludowców, noszących nazwę PSL Wyzwolenia) było czynnikiem dezorganizacji Sejmu. To oni powodowali na posiedzeniach Sejmu karczemne awantury, używali nieparlamen­tarnych wyrażeń, starali się (bezskutecznie zresztą) doprowadzić w Sejmie do bójek, oraz – oczywi­ście - bez ustanku popisywali się demagogią, nieuzasadnionymi atakami na innych posłów, wyzwis­kami i wyssanymi z palca oskarżeniami.

Sejm Ustawodawczy atakowany jest dzisiaj przez lewicową publicystykę historyczną jako rzekomo skłócony i politycznie bezradny i nieudolny. Jest to ocena niesłuszna i krzywdząca. Aby ją skorygować przytoczę ocenę profesora uniwersytetu lwowskiego Stanisława Głąbińskiego z jego pamiętników. Że profesor Głąbiński jest kompetentnym znawcą życia parlamentarnego świadczy jego życiorys. Był on członkiem polskich Sejmów i Senatów przez cały prawie czas niepodległości, od roku 1919 do 1938-go. Był w Polsce ministrem i wicepremierem. Za czasów zaborczych był posłem do parlamentu austriackiego w latach 1902-1918, a w latach 1907-1911 był prezesem Koła Polskiego w tym parlamencie. W łatach 1910 i 1911 był członkiem austriackiego rządu, jako mi­nister kolei. Umarł w roku 1943, już jako człowiek 81-letni na wygnaniu w Rosji, po długim poby­cie w sowieckim wiezieniu. Nie można mu więc odmówić parlamentarnego i w ogóle politycznego doświadczenia.

Napisał on o pierwszym polskim Sejmie co następuje: "Sejm ten, przeważnie chłopski, poło­żył podwaliny pod faktyczne zjednoczenie Polski pod względem politycznym, finansowym i szkol­nym, nie mamy też żadnej dziedziny ustawodawczej, w której by nie było potrzeba nawiązywać do prac pierwszego Sejmu. Sejm ten (...) uchwalił marcową konstytucję Rzeczypospolitej i statut organiczny dla Śląska Górnego, ratyfikował uchwały konferencji pokojowej w Wersalu i sojusz z Francją oraz szereg traktatów zagranicznych, odbudował częściowo wielkie połacie kraju, zniszczone wojną oraz zniszczone koleje i inne budowle publiczne, dał pobudkę do budowy drugiego portu morskiego Polski w Gdyni, stworzył jednolitą armię polską; w ogólności więc pomimo swoich, wad i braków zasługuje na inną ocenę, aniżeli jej doznał wśród chaosu partyjnych walk i demagogicznych haseł.

Sejm ten był przeważnie sejmem chłopskim jako wierny wyraz opinii i dążeń panujących w okre­sie wyborczymi. (…) (Także i) chłopi radykalni, prócz niechęci do «panów» i pożądania ich obszarów ziemskich byli zwolennikami własności i ładu społecznego. Także wśród wybranych chłopów większość miała zapatrywania katolickie i narodowe (...) Sejm jako całość mimo podziału na stronnictwa i kluby, miał wybitnie charakter polski (...). Wszyscy posłowie Polacy byli przywiązani do państwa i pragnęli jego dobra, nie było w Sejmie zakapturzonych wrogów, jacy się później pojawili w postaci posłów ukraińskich, godzących w całość terytorialną Rzeczypospolitej. (...) Sejm miał także dwie zalety. Przede wszystkim był pilnym, (...). Posiedzenia pełnego Sejmu odbywały się zwykle z dnia na dzień, oprócz wieczornych posiedzeń komisyjnych. (...) Za wielką zasługę tego sejmu poczytać należy jego twarde trzymanie się idei jednolitego państwa polskiego wbrew wszelkim doktrynom federacyjnym. (...) Nie chcą tego zrozumieć ukrainofile, ale zrozumiał to lud polski w sejmie ustawodawczym i poszedł tak w tej sprawie, jak w sprawie jednolitej armii polskiej za głosem «endeków». Ideał nowej «narodowościowej» Austrii w państwie polskim nie przemówił ludowi polskiemu do przekonania"

Trzeba zresztą stwierdzić, ze pomimo przewagi liczebnej chłopów w Sejmie, 30 procent posłów do Sejmu miało wykształcenie uniwersyteckie.

 

 

-----------------------------

(1) W wyborach pierwszego Sejmu Niemcy wybrali 2 posłów, Żydzi 10 posłów. W systemie jednomandatowym Żydzi mogliby obrać tylko kilku posłów w miejscach, gdzie żyli w wielkich skupieniach np. w Żydowskiej dzielnicy Warszawy. Niemcy nie mieliby w ogóle szans.

 

Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 116-133.

 

 

JEGO PRÓBY ZAMACHU W 1922 i 1923 ROKU

 

Piłsudski spodziewał się, że po rozwiązaniu Sejmu obranego w roku 1919 (Ustawodaw­czego) nowy Sejm, obrany w roku 1922-im, w innej już ogólnej sytuacji, zapewni mu pełne zwy­cię­stwo i na nowo pozwoli mu stać się w Polsce już nie półdyktatorem, ale pełnym dyktatorem. Zawiódł się jednak. Wyborów nie wygrał.

Wybory te przyniosły dziwny rezultat. W społeczeństwie polskim przyniosły pełne zwy­cię­stwo przeciwnikom Piłsudskiego, mianowicie głównie szeroko pojętemu obozowi narodowemu, z udzia­łem prawicowego odłamu ludowców (partii Witosa). Ale w wyborach tych, wobec zakoń­czenia wojny i zawarcia pokoju i znalezienia się w granicach Polski Ziem Wschodnich i Galicji Wschodniej, w których żyła liczna ludność ruska (ukraińska) i białoruska, a ponadto wobec tego, że z Rusinami i Białorusinami połączyły się grupy ludności niemiecka i żydowska, żyjące w Polsce centralnej i zachodniej, pojawiła się w Sejmie liczna reprezentacja "mniejszości narodowych". Owe mniejszości narodowe utworzyły jeden wspólny blok wyborczy, w istocie antypolski. Przewodzili temu blokowi, głównie Żydzi, w mniejszym stopniu Niemcy. Dzięki temu, że partie polityczne wszy­stkich czterech głównych mniejszości narodowych głosowały na jedną listę, uzyskały one wiel­ką liczbę mandatów. (Przywódcą Bloku Mniejszości Narodowych został polityk żydowski, wielki wróg Polski, późniejszy polityk w republice izraelskiej Icchok Grünbaum vel Grynbaum. Dużą role odgrywali w tym ugrupowaniu, wśród Niemców, późniejsi hitlerowcy, a wśród Ukraiń­ców skrajne grupy zaciekłych wrogów Polski). W sejmie Blok Mniejszości Narodowych opowiadał się po stronie Piłsudskiego i lewicy. Tak więc wśród posłów narodowości polskiej obóz prawicy miał druzgocącą większość, ale wśród ogółu posłów siły prawicy z Jednej strony, a polskiej lewicy łącznie z mniej­szościami narodowymi były, nie licząc ludowców Witosa niemal równe.

Obóz prawicy, to znaczy obóz Dmowskiego miał w Sejmie 187 mandatów (z czego dwa klu­by prawicowe, Związek Ludowo Narodowy Głąbińskiego, Seydy, Stanisława Grabskiego, księ­dza Lutosławskiego, Zamorskiego, Czetwertyńskiego, Zdziechowskiego i innych, 98 posłów oraz stronnictwo Chrzęścijańsko-Narodowe Dubanowicza i Strońskiego, 17 posłów, a skłaniająca się ku prawicy chrześcijańska Demokracja Korfantego i Chacińskiego 44 posłów i Narodowa Partia Robotnicza 18 posłów) Lewica 97 mandatów (z czego PPS 41, PSL Wyzwolenie 48, PSL Lewica - grupa Stapińskiego - 2, Radykalne Stronnictwo Chłopskie ks. Okonia - 4, komuniści 2). Centrowe ugrupowanie PSL Piasta, czyli prawicowych ludowców, którym przewodził Witos 70 posłów. Mniej­szości narodowe 87 posłów w czym Żydzi 35, Ukralńcy 25, Niemcy 16, Białorusini 11, Bezpartyjni 3. Razem szeroko pojęta prawica 187, szeroko pojęta lewica 97, partia ludowcowa Witosa 70, mniejszości narodowe 87, bezpartyjni 3. Ale także i łącznie z mniejszościami naro­do­wymi obóz Piłsudskiego nie miał w nowoobranym Sejmie większości: lewica łącznie z mniej­szoś­ciami miała w Sejmie 184 posłów, prawica łącznie z partią Witosa 257 posłów.)

Piłsudski spodziewał się, że wybory przyniosą mu druzgocącą większość i że Sejm przej­dzie do porządku nad uchwaloną przez poprzedni Sejm konstytucją i że nie tylko obierze go na głowę państwa, ale także udzieli mu uprawnień o charakterze dyktatorskim. Ale było jasne, że Sejm nie obierze go na prezydenta Rzeczypospolitej, nawet takiego, który miałby tylko uprawnienia przy­znane mu przez konstytucje. W tych warunkach, nie zamierzał nawet na Prezydenta kandy­dować. Natomiast postanowił Sejm i konstytucję obalić i stać się w Polsce dyktatorem nie konsty­tucyjnym.

Naogół nie wiedziano o tym w Polsce miedzy wojnami. Ale liczne fakty, ujawnione już po wojnie, głównie drogą ogłoszenia na emigracji wspomnień tych, którym różne zakulisowe infor­macje były znane, sprawiły, że stało się rzeczą wiadomą, iż Piłsudski w roku 1922 i 1923 usiłował zdobyć w Polsce władzę dyktatorską drogą rewolucyjnego przewrotu, co mu się nie udało, ale co jednak osią­gnął w maju 1926-go roku drogą zamachu stanu i krótkiej wojny domowej.

Do powodzenia jego zamierzeń przyczyniły się w niemałym stopniu błędy popełnione przez zbyt zaufaną w sobie większość sejmową. Wprawdzie tuż przedtem prawica i obóz ludowców Witosa działały w zgodnym porozumieniu: przy wyborze marszałków Sejmu i Senatu oba obozy głosowały na wspólnych kandydatów i obrały ludowca Rataja w Sejmie (252 głosami przeciwko 177 głosom na kandydata lewicy) i narodowca Trąmpczyńskiego w Senacie. Ale zaraz potem w gło­sowaniu (łącznym Sejmu i Senatu) na prezydenta Rzeczypospolitej narodowcy i ludowcy nie wy­sunęli wspólnego kandydata. Narodowcy wysunęli kandydaturę hrabiego Maurycego Zamoy­skiego, który był wówczas posłem (ambasadorem) w Paryżu. Ludowcy wysunęli kandydaturę Stanisława Wojciechowskiego. Gdy przy kolejnych głosowaniach kandydatury, które uzyskały najmniej głosów odpadały, zostało w końcu tylko dwóch kandydatów: Zamoyski i Narutowicz. Ludowcy Witosa ostatecznie zdecydowali się rzucić swe głosy na Narutowicza. W rezultacie Zamoyski uzyskał 227 głosów (wszystko głosy polskie), a Narutowicz 289 głosów (w czym 186 głosów polskich i 103 głosy żydowskie, ukraińskie, niemieckie i białoruskie), przy czym 27 posłów (Narodowej Partii Robotniczej) wstrzymało się od głosowania. Tym sposobem obrany został Narutowicz.

Było ze strony narodowców wielkim błędem, ze wysunęli kandydaturę Zamoyskiego. Wprawdzie był to kandydat znakomity: był to jeden z najmądrzejszych, patriotycznych a umiar­kowa­nych polityków jego epoki. Był to także człowiek wielkiej zasługi. To pod jego osobistą gwa­rancją finansową uzyskana została od rządów francuskiego i angielskiego pożyczka, która umoż­liwiła działalność Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu. Zamoyski był w czasie wojny wiceprezesem tego Komitetu i zastępował prezesa Romana Dmowskiego w chwilach jego nieo­bec­ności, co było szczególnie ważne w chwilach, gdy Dmowski przebywał w Ameryce, a wojna wła­śnie się kończyła. Dokonał on w tym charakterze kilka decydujących historycznych rozstrzygnięć i zarządzeń. Jego obiór byłby demonstracją ścisłych związków Polski z obozem antyniemieckim w polityce euro­pej­skiej. Zarazem uczyniłby w Polsce głową państwa człowieka wysoce doświad­czonego, sprawiedli­wego i szlachetnego.

Ale miał on Jedną wadę: był najbogatszym Polakiem, hrabią, ordynatem ordynacji zamoj­skiej. Kandydatura Jego była nie do przyjęcia dla większości członków stronnictwa ludowego Piast, którzy byli dobrymi Polakami i patriotami, ale jednak nie byli wolni od chłopskich uprzedzeń i nie mogli się pogodzić z myślą, że głową państwa w Polsce będzie hrabia i najwybitniejszy w Polsce "obszarnik".

Witos osobiście byt zwolennikiem obrania Zamoyskiego na Prezydenta Rzeczypospolitej. Wie­­my o tym z ogłoszonych po wojnie jego pamiętników. Narodowcy w Sejmie przypuszczali, że gdy się okaże, że istnieje tylko wybór miedzy hrabią Zamoyskim, a kandydatem lewicy, masonem i ate­istą (zresztą osobiście człowiekiem szlachetnym i politycznie doświadczonym), chłopi z partii Witosa zdecydują się na poparcie hrabiego Zamoyskiego. Stało się jednak inaczej. Rzucili oni swo­je głosy na Narutowicza. Został on wskutek tego obrany.

Stworzyło to nieoczekiwaną sytuacje. Delegacja ludowców z Witosem na czele, udała się do Narutowicza z prośbą, by jednak wyboru nie przyjął. Narodowcy urządzili szereg manifestacji ulicz­nych, z nich największą w sam dzień zapowiedzianej przysięgi prezydenta w Sejmie, głównie ze studentów, wzywających Narutowicza, by odmówił przyjęcia urzędu Prezydenta na tej zasadzie, że ma przeciwko sobie większość Polaków, a został wybrany dzięki poparciu Żydów, Niemców i sepa­ra­tystów ruskich. Narutowicz odmówił zastosowania się do tych apelów. Osobiście nie chciał być Prezydentem, uważał jednak, że byłoby z jego strony tchórzostwem uchylić się od włożonego na niego przez Sejm i Senat zadania. Wybór przyjął i przysięgę prezydencką złożył. Stał się więc prawomocnym prezydentem. Przyjęli to do wiadomości też i jego przeciwnicy. Prezes Klubu Naro­dowego w Sejmie, Głąbiński złożył mu wizytę i zadeklarował w imieniu sejmowej prawicy lojalną, polityczną współprace.

Powstała sytuacja, która stworzyła dla Piłsudskiego warunki do zrobienia zamachu stanu i ob­ję­cia w Polsce władzy wbrew większości polskiego narodu. Piłsudski był w istocie przeciw­nikiem Narutowicza i nie życzył sobie zostania przez niego prezydentem. Ale polski ogół tego nie wie­dział, Prezydentem został człowiek, który robił wrażenie przywódcy obozu Piłsudskiego i mniej­szości narodowych, a doszedł do władzy wbrew woli większości polskiego społeczeństwa.

Pozwoliło to na operację polityczną Piłsudskiego, polegającą na tym, że opozycja przeciwko prezydenturze Narutowicza wyrazi się w morderczym zamachu na Narutowicza - i w wywołaniu przez to takiego oburzenia opinii publicznej, że porządek legalny, polegający na uchwalonej przez sejm konstytucji i dokonanych wyborach sejmowych, zostanie zmieciony z powierzchni życia i na miejsce tego konstytucyjnego porządku pojawi się rola dyktatora - pacyfikatora, który zaprowadzi w Polsce porządek i ukróci wywołane oburzeniem objawy anarchii. Tym pacyfikatorem będzie Piłsudski.

Do takiego toku wydarzeń potrzeba było tylko jednego: by Narutowicz został zamordo­wany. I to zamordowany koniecznie przez "endeka".

Taki "endek" został znaleziony. Nie był on członkiem żadnej "endeckiej" organizacji, ale znany był z tego, że miał "endeckie" poglądy. A był dość niezrównoważony i nieodpowiedzialny, a na swój sposób odważny. Był on byłym urzędnikiem Oddziału II Sztabu "Dwójki", a więc ludzie z obozu Piłsudskiego znali go i mieli do niego łatwy dostęp. To nie "endecy", to ludzie z obozu Piłsudskiego namówili go do tego, by się dołączył w sposób czynny do protestu przeciwko obraniu w Polsce głowy państwa przez Niemców, Żydów i separatystów ukraińskich, oraz polską lewicową mniejszość, wbrew woli polskiej większości - i by swój protest poparł zabiciem niefortunnego wybrańca.

Człowiekiem tym był malarz i literat, Eligiusz Niewiadomski.

Zabójstwo zrobiło w Polsce wstrząsające wrażenie. Wydawało się ono dalszym ciągiem demon­stracji ulicznych sprzed kilku dni, które wzywały Narutowicza, do nie przyjęcia wyboru, a któ­rych Narutowicz nie usłuchał.

W Polsce w ciągu jej blisko tysiącletniej historii nie było wypadku królobójstwa. Zabicie prawowitej głowy państwa było w odczuciu moralnym polskiego społeczeństwa straszliwą zbrodnią. W przeciwieństwie do niektórych innych narodów i państw, gdzie zabijanie królów i prezydentów było zjawiskiem częstym (np. w Stanach Zjednoczonych Ameryki, gdzie trzej prezydenci zostali zamordowani jeszcze przed Narutowiczem w Polsce - Lincoln w 1865 roku, Garfield w 1881 i Mackinley w 1901, a jeszcze jeden, czwarty, Kennedy później niż Narutowicz, bo w roku 1963, - w Rosji nie licząc czasów dawniejszych, car Paweł I zamordowany przez spiskowców w 1801 roku, a car Aleksander II zamordowany przez rewolucyjnego zamachowca w 1881-szym) w Polsce nigdy królobójstwa nie było, jeśli nie liczyć zabójstwa popełnionego przez wrogów Polski, np. Przemysława II zamordowanego w 1296 roku przez Brandenburczyków.

Zabójstwo prezydenta Narutowicza wywołało w Polsce powszechne oburzenie. Dla stron­ni­ków Narutowicza było ono dowodem zbrodniczej politycznej nietolerancji. Dla stronnictw centro­wych, a także i dla wielu członków prawicy było aktem, odstręczającym od jakiegokolwiek współ­działania z rzekomymi sprawcami zabójstwa, "endekami" i burzącym solidarność prawicy i cen­trum. Ale i dla samej prawicy, a w szczególności dla jej głównego trzonu, "endeków", zabójstwo Naruto­wicza było nie tylko wydarzeniem politycznie kłopotliwym, ale i powodem niejakich wyrzu­tów sumienia. Zastanawiano się, czy propaganda przeciwko Narutowiczowi jeszcze przed złoże­niem przez niego prezydenckiej przysięgi nie była zbyt gwałtowna i czy to nie ta propaganda wywarła wpływ podburzający na niezrównoważonego zabójcę. Narodowcy skłonni byli ulegać, jeśli nie mniemaniu, to podejrzeniu, że przecież jednak obóz narodowy jest w pewnym stopniu winien tego zabójstwa, bo było ono skutkiem zwróconej przeciwko Narutowiczowi propagandy. Przez cały okres międzywo­jenny obóz narodowy nie tylko stał pod pręgierzem oskarżających go przeciwników, ale i sam w pew­nym stopniu miotany był wątpliwościami czy nie ponosi odrobiny winy za zbrodnie człowieka, który się deklarował jako narodowiec, a więc za którego należało ja­koś poczuwać się do współod­po­wie­dzialności. Co więcej, byli także i tacy narodowcy - naj­skraj­niejsi - którzy uważali, że co się stało, to się stało i nie trzeba się od tego odżegnywać, a przeciwnie trzeba popełniony czyn wziąć na swój rachunek, jako dzieło wprawdzie indywidualne, ale będące skrajnym wyrazem poglądów narodo­wych.

Obóz narodowy nagle okazał się w narodzie polskim (także i w Sejmie) osamotnionym. Opuszczony przez swoich sojuszników znalazł się w pozycji ugrupowania skrajnego, potępionego przez przeważającą część opinii publicznej i zachwianego w swej postawie, szarpanego wyrzutami sumienia, a w każdym razie wątpliwościami, czy rzeczywiście nie ponosi winy, a obok tego pod­my­­wanego przez wpływ swoich żywiołów skrajnych, uważających, ze dobrze się stało i że Niewia­domski zrobił to, co zrobić należało.

Aż do wybuchu wojny nie zrodziło się w Polsce podejrzenie, że czyn Niewiadomskiego wcale nie był przejawem skrajnych skłonności obozu narodowego, ale był wynikiem perfidnej pro­wo­kacji, zwróconej przeciwko obozowi narodowemu, która była dziełem obozu piłsudczyków, a zapewne i osobiście samego Piłsudskiego. Dopiero po wojnie poujawniały się - przede wszystkim na emigracji - fakty, świadczące o takiej prowokacji, oraz zrodziło się rozumowanie, zestawiające okoliczności nowoodkryte, lub nawet znane już przed wojną i prowadzące w sposób nieodparty do zrozumienia, kto Niewiadomskim manipulował i dlaczego.

Plan zamachowców był bardzo prosty: z powodu śmierci Narutowicza, spowodowanej przez "endeka" pojawi się w Warszawie, na znak oburzenia i protestu wielka manifestacja robotników soc­jalis­tycznych. Od manifestacji tej odłączy się przygotowana zawczasu bojówka, złożona z takich socjalistów, którzy byli w istocie członkami konspiracji piłsudczykowskiej i odwiedzi mieszkania polityków, zwłaszcza posłów sejmowych, narodowych i pokrewnych, wedle długiej dawno przygo­to­wanej listy i wszystkich ich wymorduje. Wywoła to kilkudniowy okres anarchii i bezprawia. Wte­dy Piłsudski stanie na czele wojska i ogłaszając się dyktatorem, jako czynnik rzekomo neutralny w spo­rach między partią socjalistyczną a polityczną prawicą, przywróci porządek.

Jakie metody prowokacji zastosowane były przez organizatorów krwawej intrygi, która miała doprowadzić do konfliktu w Sejmie, umożliwiającego Piłsudskiemu objecie dyktatorskiej władzy, świadczy sprawa rzekomej siostry generała Józefa Hallera, znana w ogólnym zarysie jeszcze w okre­sie międzywojennym. Gdy przyszły prezydent Narutowicz jechał otwartym powo­zem Alejami Ujazdowskimi w Warszawie w stronę Sejmu, po to, by oświadczyć, że wybór przyj­muje i by złożyć przysięgę Prezydenta i gdy powóz jego znalazł się akurat przed domem, w którym mieszkał generał Józef Haller, będący posłem do Sejmu i członkiem chrześcijańskiej demokracji, zbliżonym do "endeków", na stopteń tego powozu wskoczyła jakaś kobieta, wymyślając Naru­to­wiczowi i ciskając w niego kulami śniegu. Zatrzymał ją policjant. Wykrzyknęła wtedy, że jest córką generała Hallera i nie należy jej aresztować. Policjant odpowiedział jej, że generał Haller nie ma córki. Sprostowała wtedy, że jest nie córką, lecz siostrą generała. Policjant ją puścił. Podeszła wte­dy do mieszkania generała i nacisnęła dzwonek. Gdy ją wpuszczono, rzuciła się do nóg generałowi, przepraszając go za to, że udała jego siostrę i wciągnęła go przez to w konflikt z Narutowiczem. Zbadana przez generała i jego adiutanta, przyznała się do rzucania kul śniegu i do tego, że jest córką komendanta policji. Generał kazał jej się wynosić, ale przedtem zapytał ją o nazwisko. Nie zapisał i nie zapamiętał tego nazwiska, ale wydaje mu się, że brzmiało ono jakby Giergielewiczówna. Generał Haller opisał ten incydent po krótce w swoich pamiętnikach, a obszernie w ustnej rozmowie z księdzem Jarzębowskim, dyrektorem gimnazjum w Henley nad Tamizą, który relacje generała Hallera na gorąco spisał, przy czym po śmierci ks. Jarzębowskiego relacja ta została ogłoszona drukiem.

Już w wiele lat po wojnie zostało ustalone, że kobieta, która się podawała za siostrę generała Hallera, została jednak w końcu - przed udaniem się do mieszkania generała Hallera czy też po nim -zaprowadzona do komisariatu policji i tam ją wylegitymowano, stwierdzając, że nazywała się nie Giergielewiczówna, lecz Grochowiczówna i że była konfidentką policji. Zostało także ustalone, że poszło z nią razem do komisariatu policji kilku młodych ludzi, w czapkach studenckich, jednak nie studentów, którzy się wylegitymowali jako agenci policji.

Do powyższych informacji, dotyczących Grochowiczówny i towarzyszących jej ubranych w czapki studenckie agentów policji, dodać trzeba dziwny fakt, że nie tylko Grochowiczówna, ale także i jacyś inni ludzie, ubrani w czapki studenckie, ale nie wyglądający na studentów rzucali w przyszłego prezydenta kulami ze śniegu i wykrzykiwali zniewagi pod jego adresem. Zapewne byli to ci agenci policji, którzy razem z Grochowiczówną udali się potem do komisariatu policji. Manifestacji studenckiej, nieoczekiwanie nadano charakter zupełnie nie podobny do tego, co było jej treścią na początku.

Ale w tym samym dniu co ta manifestacja, w niewiele godzin, a może tylko minut po owym zajściu na Alejach Ujazdowskich z rzekomą siostrą generała Hallera nastąpił inny fakt niewyjaśniony, robiący wrażenie umyślnej, niegodziwej prowokacji. Na Placu Trzech Krzyży pojawiła się bojówka PPS, złożona - jak pisze socjalistyczny polityk Józef Żmigrodzki w swoich wspomnieniach - z "kil­kuset" robotników i studentów socjalistycznych. Starła się ona ze studentami - korporantami. A wtedy ktoś z pośród korporantów wystrzelił z rewolweru do idącego na czele socjalistów Jana Kałuszew­skiego, który dźwigał socjalistyczny sztandar. Kałuszewski został tra­fiony w pierś i w kilka dni potem umarł. W kilka dni potem, w dniu zabójstwa prezydenta Narutowicza odbywał się pogrzeb tego Kału­szewskiego w którym wzięło udział - wedle oceny wyżej wymienionego Żmigrodzkiego - sto tysięcy ludzi.

Zadziwiające jest, że nie przeprowadzono śledztwa, któreby ustaliło, kto do Kałuszewskiego strzelał. Korporanci nie byli grupą organizacyjnie liczną i naogół znali się miedzy sobą. Jeśli zabójcą był korporant, nie było rzeczą trudną ustalić, kto to był. A może to nie był korporant, ani student?. Może i on był noszącym czapkę korporancką niestudentem, prowokatorem policyjnym? Zapewne nie dowiemy się tego nigdy. W każdym razie sprawa jest dziwna. A było to w czasie, gdy urzędował w Polsce pozaparlamentarny "rząd zaufania marszałka Piłsudskiego", na którego czele stał Julian Nowak.

To są okoliczności uboczne i niejasne. Ale jasnym jest, że agenci policyjni działali w kieru­nku zaostrzenia manifestacji, wzywających profesora Narutowicza do nieprzyjęcia wyboru na prezydenta, a znana po nazwisku agentka policyjna Grochowiczówna, nie tylko robiła to samo, co jej koledzy, ale przedsięwzięła zadziwiającą intrygę, usiłującą skompromitować generała Hallera przez przypisanie jego siostrze robienia awantur ulicznych, przed mieszkaniem tego, generała, skierowanych przeciw człowiekowi, obranemu na prezydenta. Jakiemu celowi miała służyć ta intryga? Po co ją zrobiono?

Niejakim wytłumaczeniem jest fakt, że w następnych dniach prasa socjalistyczna w Polsce przeprowadziła wielką kampanie przeciwko generałowi Hallerowi, którego siostra rzekomo popeł­niła ordynarne awantury na ulicy, atakując przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej. Generał Haller oskarżył krakowski dziennik socjalistyczny "Naprzód" przed sądem o oszczerstwo i bez trudu uzyskał dla "Naprzodu" wyrok skazujący. Okazało się że, prawdziwa, jedyna siostra generała Hallera, nauczycielka na Śląsku, w ogóle w danym dniu nie była w Warszawie, a przebywała na Śląsku. Dlaczego przypisano jej robienie w Warszawie awantur?. Zapewne dlatego, by stworzyć pretekst do późniejszego "ukarania" generała Hallera przez oburzony tłum, to znaczy przez ową bojówkę, która miała polityków narodowych wymordować.

Wszystko powyższe - to są wiadomości o prowokacji w związku z manifestacjami studen­cki­mi w dniu 11 grudnia, a więc jeszcze przed zamordowaniem 16 grudnia Narutowicza. Nasuwają one podejrzenie, że obóz Piłsudskiego organizujący te prowokacje szykował przy pomocy zuchwałego kłamstwa, jakieś intrygi, które miały spowodować oburzenie opinii publicznej przeciwko endekom.

Sprawa policjantki Grochowiczówny była w podstawowym zarysie znana już w okresie międzywojennym.

Ale rzecz bardzo ważna została ujawniona już po wojnie. Okazało się mianowicie, że w ko­łach wojskowych, najwidoczniej w Oddziale Drugim Sztabu, złożonym ze stronników i współ­kon­spi­ra­torów Piłsudskiego, wiedziano co najmniej na kilka godzin, przed zabójstwem Narutowicza, że będzie on zamordowany. Znano nawet nazwisko zabójcy Eligiusza Niewiadomskiego.

W dniu zabójstwa prezydenta Narutowicza, ale na kilka godzin przed tym zabójstwem, wy­jeżdżał z Warszawy do Torunia senator ksiądz prałat Feliks Bolt, członek Stronnictwa Narodowego. Gdy pociąg stał jeszcze na dworcu w Warszawie i gdy ks. Bolt znajdował się w tym pociągu w przedziale zarezerwowanym dla posłów i senatorów, do przedziału tego weszli dwaj oficerowie w mundurach i powiedzieli księdzu Boltowi, że nie powinien z Warszawy wyjeżdżać, gdyż prezydent Rzeczypospolitej, Narutowicz został zamordowany i sytuacja polityczna wymaga, by był on w Warszawie obecny. Było to na kilka godzin przed aktem zabójstwa. Ksiądz Bolt zlekceważył tę wiadomość i pozostał w pociągu, a oficerowie z pociągu wysiedli. Ale w kilka godzin potem pociąg dojechał do Torunia - i właśnie wtedy nadeszła do Torunia wiadomość, że prezydent Narutowicz rzeczywiście został zamordowany. Owi oficerowie to byli zapewne funkcjonariusze Oddziału II-go. Ksiądz Bolt zachował potem w tajemnicy wiadomość o owym wtajemniczneniu jakichś woj­sko­wych w zamiar, zamachu na prezydenta, uważał bowiem, że bezpieczniej będzie tej tajemnicy nie zdradzać. Powierzył jednak tę tajemnicę generałowi Józefowi Hallerowi. W czasie wojny zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym. Generał Haller ujawnił te tajemnice po wojnie w Londynie.

Jeszcze w czasie procesu zabójcy, Eligiusza Niewiadomskiego, zgłoszona została do sądu wiadomość, że w dniu zabójstwa prezydenta, ale na kilka godzin przed faktem, były adwokat i re­daktor dwóch, wychodzących w Sosnowcu pism, Władysław Ludwik Evert, dowiedział się, że ma być wykonany zamach na prezydenta Narutowicza, który ma być zamordowany przez malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Zamierzano początkowo przesłuchać w tej sprawie obecnego w War­szawie ojca Władysława Ludwika Everta, przemysłowca i prezesa ewangelickiego konsystorza, Józefa Everta, który te sprawę zna. Ze strony obrony wysunięto pogląd, że jeśli ktoś ma być w tej sprawie przesłuchany, to raczej Władysław Ludwik Evert, a nie jego ojciec Józef Evert, który wie o sprawie tylko z drugiej ręki. Wymagałoby to przerwy w rozprawie na jeden lub kilka dni ce­lem sprowadzenia świadka z Sosnowca. Sąd postanowił świadka tego nie przesłuchiwać. Sprawa została bagateli­zo­wa­na: powszechnie uważano wiadomość za tak nieprawdopodobną i tak dla procesu nieistotną, że nie zasługuje ona na odroczenie rozprawy. Opisano jednak debatę przed sądem na temat powołania tego świadka w drukowanym protokole rozprawy.

Po wojnie sprawdzono jednak kilka rzeczy, które nadały wiadomości podawanej przez Józefa Everta cechę wiarygodności. Po pierwsze okazało się, że Władysław Ludwik Evert był związany z Od­działem II. W latach 1913 i 1914 współpracował w Krakowie ze Strzelcem, w roku 1917 należał w Moskwie do POW, poczynając od roku 1927 był przez siedem lat naczelnym redaktorem dziennika "Polska Zbrojna", czołowego organu piłsudczyków wojskowych. Tak wiec obracał się wśród kół obozu piłsudczyków i jest nieprawdopodobne, by zdobyte przez niego wiadomości o projektowanym zamachu na życie Prezydenta pochodziły z kół narodowych. Po wtóre stała się publicznie znana zadziwiająca przygodą księdza Bolta. Okazało się, że na kilka godzin przed zamachem wiedziano o tym mającym nastąpić zamachu w jakichś kołach wojskowych w dwóch miejscach w drugim wypadku napewno, a w pierwszym przypuszczalnie należących do obozu piłsudczyków i najwidoczniej do Oddziału II-go. Okazało się także, że w owym drugim wypadku piłsudczykowskie koła wojskowe znały nazwisko przyszłego zabójcy. Eligiusz Niewia­domski. Zostało także ustalone, że sprawa zaniechania przesłuchania p. Everta na procesie Eligiusza Niewiadomskiego zdecydowana została w gronie ludzi których większość stanowili członkowie masonerii: masonami byli zarówno Józef Evert i jego syn Władysław Ludwik Evert, jak prokurator Kazimierz Rudnicki oraz powód cywilny, adwokat Franciszek Paschalski.

Co więcej ujawnione zostało po wojnie, że na dzień 16 grudnia projektowany był zamach stanu, który miał odsunąć od władzy mający przeciwną Piłsudskiemu większość sejm, oraz oddać tę władzę - o charakterze dyktatorskim - Piłsudskiemu. Częścią tego zamachu miało być wymor­do­wanie - wedle przygotowanej listy - licznego zastępu polityków, przeciwnych Piłsudskiemu. Rzezi miała doko­nać bojówka, wchodząca w skład Polskiej Partii Socjalistycznej, ale w istocie złożona z człon­ków konspiracji piłsudczykowskiej. Dowiedzieli się o tych planach czołowi politycy socja­listyczni, z Ignacym Daszyńskim na czele i plany te sparaliżowali, uważając je za niedopuszczalne, oraz za szkodliwe, zarówno dla Polski, jak dla partii PPS. W rezultacie władze w Polsce objął rząd generała Sikorskiego, przeciwny "endecji", ale zarazem przeciwny planom zamachowym obozu piłsudczyków. Rząd ten miał po swojej stronie zarówno sejmową lewicę, jak i te stronnictwa centrowe, a nawet prawicowe, które się odsunęły od "endecji" i były na "endecje " oburzone z po­wodu przypisywanej jej winy za zamordowanie prezydenta Narutowicza. Rząd generała Sikorskiego, powołany do władzy tego samego dnia, w którym zamordowany został prezydent Narutowicz i rozegrała się walka zakulisowa o wymordowanie polityków narodowych i o zamach stanu Piłsudskiego (16 grudnia 1922), sprawował potem rządy w Polsce przez niecałe 5 miesięcy (do 26 maja 1923). Był to rząd pozaparlamentarny o obliczu lewicowym i centrowym. Ale był to rząd zwrócony przeciwko zamia­rom dyktatorskim Piłsudskiego. Został zastąpiony po pięciu miesiącach przez rząd Wincentego Witosa, na nowo pogodzonych narodowców i ludowców, oparty o prawicową i centrową większość parlamentarną. Zasiadali w nim obok premiera - ludowca Witosa, narodowcy Marian Seyda (minister spraw zagranicznych, zastąpiony potem na końcowe blisko siedem tygodni przez Romana Dmowskiego), Głąbiński (min. oświecenia, zastąpiony potem przez Stanisława Grabskiego), Władysław Grabski (min. skarbu, zastąpiony potem przez Kucharskiego), Gościcki (min. rolnictwa, zastąpiony potem przez Chłapowskiego; ludowcy Klernik (sprawy wewnętrzne) i Osiecki (reformy rolne), chrześcijańscy demokraci Korfanty (zdrowie) Nowodworski (sprawiedliwość) i inni. Rząd ten urzędował przez niecałe 7 miesięcy, do 14 grudnia 1923 roku.

Tak więc zamach stanu Piłsudskiego w roku 1922 się nie udał. Powstało po tym zamachu poróżnienie - na czas pewien - narodowców z ludowcami Witosa, oraz wielkie skompromitowanie narodowców, oskarżanych przez większą cześć opinii publicznej o spowodowanie pośrednio, zamor­dowania prezydenta Narutowicza.

O owym projektowanym w 1922 roku, lecz nie wykonanym zamachu stanu Piłsudskiego pisał przede wszystkim polityk socjalistyczny Adam Pragier w książce "Czas przeszły dokonany" (Londyn 1966) i w artykule "Ciszej nad tą trumną" w londyńskim tygodniku "Wiadomości" (kwiecień 1973). W wypowiedziach tych Pragier ujawnił, ze piłsudczycy chcieli skłonić PPS do wykonania krwawego odwetu na obozie prawicowym (narodowym) w Polsce przez wymordowanie przywódców tego obozu jako "głównych sprawców moralnych" zabójstwa prezydenta Narutowicza. Akt rzezi miała wykonać "milicja porządkowa PPS", podzielona na "trójki". Koniecznie miało to być zrobione przez PPS, a nie przez jawnych piłsudczyków. Aby doprowadzić to do skutku, zaraz po śmierci Narutowicza, trzej oficerowie, z których Jednym był pułkownik Marian Zyndram-Kościałkowski, przybyli do Rajmunda Jaworowskiego, przewodniczącego warszawskiej organizacji PPS, - proponując mu "wymordowanie głównych przywódców prawicy" przez PPS. Jaworowski zgodził się i tegoż dnia rozesłał "trójki", które zapoznały się z domami, w których zabójstwa miały być - tejże nocy - wykonane. Kościałkowski i jego towarzysze doręczyli Jaworowskiemu "listę proskrypcyjną" osób, które miały być wymordowane. Zdaniem Pragiera, wymordowanie przywód­ców prawicy uniemożliwiłoby na przyszłość działanie sejmu, "kraj popadłby w chaos". I wtedy ujaw­niłby się Piłsudski jako czynnik, rzekomo neutralny między prawicą a obozem PPS i rzekomo "rzecznik uspokojenia". Zdaniem Pragiera "spisek piłsudczyków rezerwował dla PPS «mokrą robotę» jako wstęp do dyktatury". W świetle relacji Pragiera plan Piłsudskiego był szczególnie niegodziwy: to piłsudczycy projektowali wymordowanie prawicy i to ich ludzie, występujący w roli socjalistów, mieli tego wymordowania dokonać, ale miało to być zrobione tak, by wydawało się, że to nie oni, ale PPS to wykonała i że piłsudczycy mogliby wystąpić w roli czynnika neutralnego, zbierającego wszystkie korzyści polityczne z tego co się stało. Kto inny dokonałby rzezi a kto inny miałby zasługę położenia tej rzęzi kresu przez ustanowienie wprowadzającej porządek i zgodę dyktatury. Podstawą całego planiu przewrotu byłoby kłamstwo.

Pragier nie wpadł na pomysł, że do planu zamachu należało zamordowanie Narutowicza. To właśnie śmierć Narutowicza miała być uzasadnieniem "zemsty", jaką miało być wymordowanie przy­wódców narodowych. Pragier wie, że piłsudczycy uważali - jeszcze przed wyborem Naru­towicza na prezydenta, - że "tę kandydaturę trzeba spławić", bo Piłsudski tej kandydatury "nie chce". Ale nie wpadł na to, że wśród wielu niegodziwości, jakie składały się na projektowany zamach, mający w grudniu 1922 roku obalić w Polsce role sejmu i ustanowić dyktaturę Piłsudskiego, podstawowym czynnikiem musiało być zamordowanie Narutowicza, broń Boże nie przez piłsudczyka, lecz przez jakiegoś popchniętego ku temu zadaniu "endeka". Pragier nie zdaje sobie z tego sprawy, ale to jest przecież oczywiste. Wszystkie rozstrzygające wypadki, od zamor­do­wania - o godzinie dwunastej - Narutowicza, do przegranej Piłsudskiego i powołania rządu gen. Sikorskiego - wczesnym wieczorem, a więc zapewne między godziną szóstą a jakąś chyba najwyżej dziewiątą, - rozegrały się w ciągu sześciu, a najwyżej dziewięciu godzin. Jest to czas zbyt krótki, by można było w tym czasie zorganizować projektowany zamach stanu, a więc takie szczegóły, jak przygotowanie bojówek i sporządzenie list proskrypcyjnych łącznie z adresami. Zamach, który miał dać władzę Piłsudskiemu był w sposób oczywisty przygotowany wcześniej. Nie zrodził się w wy­niku zamordowania Narutowicza, ale na to zamordowanie - widocznie przewidywane - czekał. Pogląd ten, to nie jest tylko wynik samego tylko logicznego rozumowania: to co piszę oparte jest na całym szeregu konkretnych informacji, wskazujących, że zamach, który miał mieć miejsce w dniu 16 grudnia był od dłuższego czasu przygotowany.[1]

Wynikiem zamordowania Narutowicza, rzezi (rzekomo tytułem odwetu) polityków naro­do­wych i przewrotu politycznego, byłoby ustanowienie dyktatury Piłsudskiego. Ale wstrząs poli­tycz­ny w Polsce byłby tak wielki, że na tym by się nie skończyło. Byłby to taki kryzys w odbudowanej przed zaledwie czterema laty Polsce, że wstrząsnęłoby to samym bytem tej Polski. Pomijając możliwość, że mogłoby to pociągnąć za sobą wybuch wojny domowej w Polsce, byłoby to stra­szli­wym osłabieniem młodego polskiego państwa, załamaniem jego podstaw prawnych, zachwianiem wiary polskiego narodu w polską praworządność, rozprzężeniem jego życia zbiorowego. Korzyść z tego odniosłyby Niemcy a także i Rosja Sowiecka. Trudno przypuścić, by utrzymały się po tym polskie klauzule traktatu wersalskiego, a także i traktat ryski. Przy osłupieniu i obojętności reszty świata, Polska uległaby nowemu rozbiorowi, a co najmniej znacznemu okrojeniu. Najpraw­dopo­dob­niej, wyłoniłaby się z kryzysu Polska Piłsudskiego, obejmująca dawne Królestwo Kongresowe wraz z Galicją Zachodnią, a oparta politycznie o Niemcy, które zatroszczyłyby się o utrzymanie w tej okrojonej Polsce jakiego takiego porządku.

Trzeba przyznać, że Polska została od katastrofy uratowana przez Polską Partie Socjalis­tyczną (P.P.S.). Partia ta okazała poczucie odpowiedzialności, patriotyzm i odwagę, przeciwsta­wiając się z całą stanowczością planom wywrotowym Piłsudskiego. Piłsudczycy zdołali zwerbować dla swych planów Jaworowskiego, polityka socjalistycznego, który był zarazem piłsudczykiem. Jawo­rowski poszedł całkowicie po linii planów Piłsudskiego i zdecydował się plany te poprzeć. Ale nie odważył się tego zrobić bez wiedzy kierownictwa swojej partii. Jak pisze Pragier, "Jaworowski się zawahał. Chciał mieć przynajmniej jakieś zaplecze moralne dla swojej decyzji i zawiadomił o wszystkim Daszyńskiego". Daszyński wymógł na Jaworowskim wycofanie się z piłsudczykow­skich planów zamachowych i odwołanie poczynionych zarządzeń. Pragier stwierdził, że "uważam to za największą chyba zasługę w jego (Daszyńskiego) życiu". Trzeba stwierdzić, że Daszyński - a przez niego kierownictwo partii PPS - uratowało Polskę przed katastrofą polityczną, która - w inte­resie niemieckim - mogła była doprowadzić Polskę już w 1922 roku do ponownego rozbioru i zagłady. Postawą kierowniczych kół partii socjalistycznej naród polski wykazał swe moralne zdrowie i in­styn­ktowny polityczny rozum. Do tego, co Daszyński zrobił, przyłączył się już nie w cią­gu godzin, ale po prostu w ciągu minut, generał Sikorski. Zbrodniczy, antypolski plan Piłsudskiego jego najciślejszej, obłędnej kliki, uległ sparaliżowaniu.

Rząd Sikorskiego był u władzy potem przez niecałe pół roku. Cała polityka Sikorskiego była, mimo swej lewicowości, zwrócona przeciwko zamachowi Piłsudskiego i jego kliki. Sikorski całkowicie opanował sytuację. A Piłsudski mimo swej przewrotnej, ukoronowanej zamordowaniem - cudzymi rękoma - prezydenta Narutowicza skomplikowanej intrygi, całkowicie przegrał. Nie zre­zy­gnował jednak ze swoich zamiarów objęcia w Polsce dyktatorskiej władzy drogą zamachu stanu.

Jak już wyżej napisałem, ludowcy Witosa, po około pół roku pogodzili się na nowo z na­rodowcami. Przyłączyła się do nich także i bardzo bliska narodowcom chrześcijańska demokracja. Upływ pół roku czasu wykazał całej Polsce, a także i ludowcom, że narodowcy żadnej winy za zabicie Narutowicza nie ponoszą. Było jasne, że zabójca, Eligiusz Niewiadomski nie był członkiem zorganizowanych, szeregów narodowych, ani nie był przez jakichś narodowców podburzony. Narodowcy mieli prawo protestować przeciwko obraniu głowy państwa w Polsce częściowo głosami żydowskimi, niemieckimi i ukraińskimi, a wbrew większości głosów polskich. Mieli także prawo, przez manifestacje publiczne apelować do prof. Narutowicza, by wyboru nie przyjął. Ale to wcale nie oznacza, by byli gotowi prezydenta Narutowicza zamordować. I by przyczynili się swoją postawą do tego zamordowania. Przeciwnie, wystąpieniem swego przywódcy sejmowego, profe­sora Głąbińskiego, wykazali, że się z faktami pogodzili. Nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że sprawcą zabójstwa Narutowicza jest Piłsudski (okazało się to w istocie dopiero po wojnie), ale uznano powszechnie, że Eligiusz Niewiadomski, wprawdzie narodowiec, jest człowiekiem niezdrów­noważonym i wręcz niepoczytalnym, za którego czyn obóz narodowy odpowiedzialności nie ponosi. Tak więc na nowo stało się możliwym porozumienie narodowców (wraz z chrześci­janami demokratami) i ludowców.

Tak wiec w dniu 28 maja 1923, w 5 miesięcy i 12 dni po zamordowaniu Narutowicza powołany został wspólny rząd narodowców i ludowców, pod premierostwem ludowca Witosa, ale z prze­wagą narodowców (5 narodowców, oraz 3 chrześcijańskich demokratów, 3 ludowców i kilku polityków bezpartyjnych, zbliżonych do obozu narodowego). Przeciwko temu rządowi, reprezen­tu­ją­cemu znaczną większość posłów - Polaków i wystarczającą większość w całości Sejmu (obejmu­jącym wszak także i Żydów, Niemców, Ukraińców i nacjonalistów białoruskich) Piłsudski i jego obóz wszczęli gwałtowną opozycje o charakterze rewolucyjnym.

Wyraziło się to najpierw w "wypadkach krakowskich".

W dniu 6 listopada 1923 roku wybuchły w Krakowie zaburzenia rewolucyjne, znane w his­torii odrodzonej Polski jako "wypadki krakowskie". Wywołane one zostały przez uzbrojone bojów­ki socjalistyczne. Zaatakowały one i rozbroiły niektóre oddziały piechoty (wedle Pobóg-Malinowskiego 200 karabinów). Wywiązała się najpierw walka między bojówkami socjalistycz­nymi a piechotą i policją. Gdy nadjechał pułk ułanów, bojówki zaatakowały go ogniem karabi­nowym. W rezultacie poległo 3 oficerów pułku ułańskiego i 11 szeregowych ułanów, a 101 ułanów i oficerów, oraz 30 policjantów zostało rannych. (Po stronie socjalistycznej poległo 18 ludzi). Tłu­mo­wi socjalistycznemu przewodzili przywódcy socjalistyczni, będący w istocie piłsudczykami, posłowie sejmowi Stańczyk i Bobrowski i późniejszy poseł i senator Klemensiewicz. Zagadkową role odegrał pułkownik (naonczas major w mundurze) Kostek-Biernacki, wybitny polityk i terro­rysta piłsudczykowski, który usiłował objąć władze nad częścią piechoty, która dała się rozbroić, a który już w 1914 roku zdobył sobie przydomek Kostka-Wieszatiela, a po roku 1926-tym zasłynął jako okrutny i popełniający liczne bezprawia i akty gwałtu, wykonawca nielegalnego uwięzienia grupy polityków opozycji lewicowej w przededniu t.zw. procesu brzeskiego, a potem był wojewodą poleskim i organizatorem i komendantem obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. W dniu następnym rząd opanował w Krakowie sytuacje.[2]

Obok tego miał w Polsce miejsce szereg zagadkowych zamachów bombowych, wywołu­ją­cych w Polsce anarchię i utrudniających prace narodowo-ludowcowemu rządowi. Nie ma pod tym względem udowodnionej pewności, ale poszlaki wskazują na to, że zamachy te były dziełem spisku piłsudczyków. Bomby powybuchały w szeregu miejscowości, m.in. w Zagłębiu Dąbrowskim i w Czę­stochowie. Jedna z bomb wybuchła w gmachu uniwersytetu w Warszawie, przy czym zabity został jeden z profesorów (prof. Orzęcki).

Największym z owych zamachów bombowych było wysadzenie w powietrze składów amu­ni­cji w cytadeli warszawskiej, co spowodowało ponad sto ofiar w zabitych i rannych, oraz ogromne straty materialne. Jako sprawcy tego zamachu wykryci zostali dwaj polscy oficerowie, Bagiński i Wieczorkiewicz. Byli to rzekomo agenci komunistyczni. Zostali oni przez sąd skazani na śmierć, ale następnie ułaskawieni. Już w roku 1925 przeznaczono ich na wymianę za dwóch uwięzionych w Rosji wybitnych Polaków, ale w trakcie wymiany zostali na stacji pogranicznej w Stołpcach zastrzeleni przez niejakiego Muraszke, który był przodownikiem polskiej policji. (Został on za to skazany w październiku 1925 roku na dwa lata pozbawienia wolności, z uzasadnieniem, że "działał w afekcie"). Wszystko to być może odpowiada prawdzie. Być może rzeczywiście zamachy bombowe w Polsce w czasie sprawowania władzy przez rząd narodowo-ludowcowy, a w szcze­gól­ności wybuch na cytadeli w Warszawie były dziełem spisku komunistycznego. Ale rozpow­szech­nionym przekonaniem w Polsce - na którego poparcie nie ma dowodów, lecz tylko poszlaki - że w istocie zamachy te, a w szczególności zamach Bagińskiego i Wieczorkiewicza były dokonane z in­spi­racji Piłsudskiego i piłsudczyków i że zamachowcy tylko udawali komuntstów, a Rosja uznała za stosowne przyjąć ich działalność za swoją. W Rosji byliby mogli być następnie przydatni polskiemu wywiadowi. Muraszko zastrzelił ich jakoby z woli polskiego wywiadu, gdyż wiedzieli zbyt dużo.

Gdzie leży w tej sprawie prawda, niepodobna sprawdzić. Jest jednakowo możliwe, że zwró­cona przeciwko rządowi narodowo-ludowcowemu fala zamachów była bądź dziełem komunistów, bądź dziełem Piłsudskiego. Przyniosła ona mianowicie obalenie niemiłego zarówno komunistom, jak Piłsudskiemu rządu narodowo-ludowcowego. Grupka posłów ludowcowych pod wodzą posła Bryla, dotychczas członków partii Witosa, wystąpiła z tej partii, przechodząc do obozu przeciw­ników tego rządu. Spowodowało to zamienienie się większości sejmowej, popierającej ten rząd, w mniejszość i konieczność ustąpienia tego rządu.

Nie stało się to jednak powodem objęcia przez Piłsudskiego dyktatorskiej władzy. Jeśli prawdą jest, że obalenie rządu narodowo-ludowcowego przez zamachy bombowe, które wystra­szyły niektórych posłów ludowcowych i odciągnęły ich od narodowo-ludowcowej większości sejmowej było dziełem Piłsudskiego, akcja Piłsudskiego okazała się bezskuteczna. Rząd narodowo-ludowcowy został wprawdzie obalony, ale Piłsudski do władzy nie doszedł. Prezydent Wojciechowski powołał do władzy rząd międzypartyjny (ale bez mniejszości narodowych), złożony zarówno z przedstawicieli sejmowej prawicy, jak z umiarkowanej lewicy.

Na czele tego rządu stanął umiarkowany narodowiec Władysław Grabski, (który wystąpił z partii narodowej, a więc możnaby go uznać za polityka bezpartyjnego). Rząd ten urzędował następnie blisko dwa lata (19 grudnia 1923 - 14 listopada 1925). Był to w istocie rząd umożliwiający sprawowanie władzy przez Władysława Grabskiego, gdyż to on był w tym rządzie nie tylko osobą główną jako premier, ale także i duszą tego rządu i jego polityki. Tylko kilku innych ministrów pozostało w tym rządzie przez cały czas jego urzędowania w ciągu dwóch lat. Inni członkowie tego rządu się od czasu do czasu zmieniali. Członkami tego rządu - nie przez cały czas, ale w pewnych okresach - byli narodowcy Maurycy Zamoyski, Władysław Sołtan, Cyryl Ratajski, Stanisław Grabski (brat premiera) i inni, piłsudczycy Władysław Raczkiewicz, gen. Sosnkowski, lewicowcy Aleksander Skrzyński i Stanisław Thugutt, umiarkowany lewicowiec generał Sikorski.

Rząd ten dokonał niezmiernie ważnej rzeczy, jaką było zreformowanie ustroju finansowego polski, znajdującego się dotąd w stanie tymczasowym, spowodowanym przez uciążliwe warunki gospodarcze i finansowe, stwarzane przez toczącą się wojnę. Po zawarciu pokoju, już rząd narodowo-ludowcowy poczynił przygotowania do wielkiej reformy finansowej, ale reformy tej nie zdążył przeprowadzić, gdyż został obalony. Reformę te przeprowadził jako premier Władysław Grabski. Skasował on dotychczasowy, tymczasowy pieniądz papierowy zwany marką polską i wpro­wadził nową walutę, pod nazwą złotego, opartą na podstawie złota. Powołał do życia oparty na mocnych podstawach pieniężnych bank emisyjny pod nazwą Banku Polskiego, na którego zorganizowanie patriotyczne rzesze polskie z ziemiaństwem na czele - głównie narodowe - złożyły, potrzebną sumę 100 milionów w złocie. (Jest rzeczą znamienną, że bogate koła przemysłowe i han­dlo­we żydowskie całkiem się od udziału w tym przedsięwzięciu uchyliły). Stoczył walkę z inflacją, która szalała wtedy w wielu krajach Europy z Niemcami na czele i doszła także i w Polsce do rozmiarów wprawdzie nie tak wielkich jak w Niemczech, ale mimo to fantastycznych. (Po osta­tecz­nym wprowadzeniu złotego, określano wartość Jednego złotego za równą 1.800.000 dotychcza­so­wych "marek polskich"). Doprowadził Polskę do jakiej takiej równowagi i stałości gospodarczej i fi­nansowej.

Rząd ten upadł 14 listopada 1925 roku. Główną przyczyną jego upadku była tak zwana "wojna celna" z Niemcami. Niemcy skorzystali z wygaśnięcia konwencji polsko-niemieckiej z roku 1922, dotyczącej poplebiscytowego okresu na Górnym Śląsku i położyli kres eksportowi polskiego węgla do Niemiec, oraz nałożyli wysokie cło na import i innych towarów z Polski. Spowodowało to dla Polski duże trudności gospodarcze, oraz częściowy upadek wartości złotego. Władysław Grabski nie chciał ugiąć się pod naporem ofensywy gospodarczej niemieckiej i opozycji stronnictw lewicowych wobec jego polityki i musiał ustąpić. Na miejsce rządu Grabskiego utworzony został wyraźnie już lewicowy rząd Aleksandra Skrzyńskiego, międzynarodowego pacyfisty, który został zarazem ministrem spraw zagranicznych i zaczął prowadzić politykę sprzeczną z dążeniem do obro­ny systemu wersalskiego w Europie, a zgodną z tak zwanymi traktami lokarneńskimi, podpisanymi w Locarno w Szwajcarii, razem z antywersalskimi politykami angielskimi, francuskimi, niemiec­kimi i innymi przez tegoż Skrzyńskiego, reprezentującego jeszcze rząd Grabskiego w październiku 1925 roku, na niewiele dni przed upadkiem rządu Grabskiego. Traktaty w Locarno gwarantowały nienaruszalność granic w Europie Zachodniej, ale odmawiały uznania takiej samej nienaruszalności granic w Europie Wschodniej, także i ustalonej w Wersalu granicy połsko-niemieckiej. Oznaczało to podważenie stałości granic polskich. Rząd Skrzyńskiego wyraźnie lewicowy i sprzyjający Piłsudskiemu (liczący w swoim gronie takich stronników Piłsudskiego jak Jędrzej Moraczewski i ge­nerał Żeligowski, a także Władysław Raczkiewicz). Rząd ten przygotował późniejszy zamach stanu Piłsudskiego zarządzeniami ministra spraw wojskowych generała Żeligowskiego, który tak poprzesuwał miejsce postoju oddziałów wojskowych, by oddziały sprzyjające Piłsudskiemu znalazły się w rejonie Warszawy.

Rząd ten zachował jednak szczątek wpływu narodowego w postaci osoby Stanisława Grabskiego, który nadal był ministrem oświaty, oraz jerzego Zdziechowskiego, narodowca, który przejął po Grabskim urząd ministra skarbu i prowadził nadal jego politykę. Polityka i gospodarka ministra Zdziechowskiego sprawiła, że Polska wyszła zwycięsko z kryzysu gospodarczego, spowo­do­wanego przez wojnę celną z Niemcami i że nowy porządek gospodarczy i finansowy zapro­wadzony w Polsce przez rząd Grabskiego przez założenie Banku Polskiego i wprowadzenie nowej waluty, złotego, został uratowany.

Rząd Skrzyńskiego, mimo swej lewicowości napotkał jednak na gwałtowną opozycje Piłsudskiego. Piłsudski zorganizował kampanie oszczerstw przeciwko politykom prawicowym i cen­trowym i ogłosił - w "Kurjerze Porannym" - serie bezprzykładnych wywiadów, wygłoszonych plugawym językiem i rzucających na szereg osób bezzasadne zarzuty. W licznych broszurach i wy­stąpieniach prasowych - między innymi w słynnej, anonimowej broszurze p.t. "Zbrodniarze" - zwo­lennicy Piłsudskiego zorganizowali kampanie oszczerstw zarzucając politykom narodowym (także i ludowcowym z partii Witosa) nadużycia pieniężne i inne przestępstwa. Szczególnie się pod tym względem odznaczył główny trybun piłsudczykowskiej propagandy, redaktor Wojciech Stpi­czyń­ski. Już po przewrocie oskarżeni przez niego ludzie wytoczyli mu cały szereg procesów o osz­czer­stwo i procesy te okazały, że wszystkie jego zarzuty wyssane były z palca. Został on za te osz­czer­stwa skazany na szereg surowych kar, kar tych jednak nie odcierpiał. Jak pisze w swoich pa­mię­tnikach były minister i wicepremier profesor Głąbiński. "Podejrzenia rzucane o nieprawości rządów dawniejszych okazały się nieuzasadnionymi i nie zdołano pociągnąć do odpowiedzialności ani jednego z tak licznych dawniejszych ministrów, co ku chlubie rządów polskich podniósł w Senacie dawny zwolennik Piłsudskiego i stały przeciwnik Obozu Narodowego, senator Motz z Paryża".

W pewnej chwili klub posłów socjalistycznych wystąpił przeciwko rządowi Skrzyńskiego, co obaliło ten rząd. (Rząd ten urzędował od 20 listopada 1925 roku do 5 maja 1926 roku). Wobec tego narodowcy i ludowcy na nowo zorganizowali rząd prawicowo-centrowy, znowu pod premie­rostwem Witosa, co zostało umożliwione przez przystąpienie do tego rządu także i Narodowej Partii Robotniczej, która poprzedniego rządu Witosa nie popierała.

Rząd ten urzędował tylko pięć dni (od 10 do 15 maja 1926), gdyż został on obalony drogą wszczętej przez Piłsudskiego krótkiej, ale krwawej wojny domowej.

 

Web382GENERAŁ ROZWADOWSKI – JEDEN

Z NAJWIĘKSZYCH WODZÓW W NASZEJ HISTORII

 

Październikowa "Wszechnica Narodowa" w Radomiu poświęcona była wspaniałej, lecz zarazem programowo zapomnianej postaci, generałowi broni Tadeuszowi Jordan Rozwadowskiemu. Urodzony 19 maja 1866 r. w Babinie (pow. Kałusz, koło Stanisławowa), w rodzinie Tomisława i Melanii z Rulikowskich. Wielopokoleniowe, rodzinne tradycje żołnierskie, zapewne miały wpływ na wybór kariery wojskowej Tadeusza.

Szkoła kadetów kawalerii w Hranicach na Morawach, Wojskowa Akademia Techniczna w Wiedniu, którą ukończył jako najlepszy na roku, oraz studia w Szkole Wojennej w Wiedniu, przeznaczone dla elity korpusu oficerskiego, to kolejne etapy zdobywania wojskowej wiedzy. Po ich ukończeniu w 1891 r. został adiutantem sztabu dywizji w Mariborze (dzisiejsza Słowenia), a następnie w Budapeszcie, gdzie podczas służby w 1894 r. ożenił się z Marią hrabianką Komorowską.

W 1896 r. został mianowany attache wojskowym przy poselstwie austriackim w Bukareszcie, mając ku temu odpowiednie predyspozycje, gdyż znał pięć języków: francuski, niemiecki, czeski, rosyjski i rumuński.

Obcowanie z ludźmi ułatwiał mu ponadto niezwykły urok osobisty, wrodzony optymizm i nienaganne maniery. W Rumunii przyszły na świat jego dzieci: córka Melania oraz synowie Józef i Kazimierz. W roku 1907, już w stopniu podpułkownika, powrócił do rodzinnego Stanisławowa, gdzie został dowódcą pułku i awansował na pułkownika w 1908 r. Będąc żołnierzem z powołania, zasłynął również jako wynalazca nowych rodzajów broni oraz metod walki, co weszło na trwałe do armii różnych państw. W armii austriackiej dosłużył się stopnia marszałka polnego porucznika, czego polskim odpowiednikiem jest generał dywizji.

U świtu polskiej niepodległości, chcąc utworzyć armię polską, nawiązał współpracę z Radą Regencyjną, z rąk której otrzymał, 28 października 1918 r., urząd szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Już 15 listopada 1918 r. ustąpił ze stanowiska, w wyniku sporu z Józefem Piłsudskim o sposób tworzenia polskiej armii; Rozwadowski był za przymusowym poborem, zaś Piłsudski za ochotniczymi oddziałami Milicji Ludowej.

Jako dowódca Armii "Wschód" pospieszył na pomoc wojskom walczącym z Ukraińcami we Lwowie. Dopiero nacisk opinii publicznej - wymusza na Piłsudskim pomoc dla tej części Polski i obronę Lwowa. Chęć gen Rozwadowskiego przeprowadzenia wielkiej ofensywy przeciw Ukraińcom spowodowała, że został wysłany do Paryża jako szef Polskiej Misji Wojskowej. Piłsudski miał inne plany, co do Ukraińców.

W Paryżu generał Rozwadowski wspierał działania Romana Dmowskiego w sprawie polskiego punktu widzenia na Galicję Wschodnią. Nieszczęsna wyprawa kijowska Piłsudskiego spowodowała, oprócz 200 tys. polskich ofiar, najazd bolszewików na Polskę. Wobec bezładnego odwrotu wojsk polskich oraz szerzących się nastrojów defetystycznych w dowództwie, 22 lipca 1920 generał Rozwadowski, na żądanie aliantów, zostaje mianowany szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Następuje reorganizacja sztabu, zmiany kadrowe (gen. Józef Haller Dowódcą Frontu Północnego), zmiana metody walki na manewrową z dużą mobilnością wojsk.

Gen. Rozwadowski wniósł ogromny optymizm i wiarę w zwycięstwo, co udzieliło się innym dowódcom. To generał Rozwadowski przygotował plan Bitwy Warszawskiej - najpierw powstał dwuwariantowy projekt sposobu koncentracji wojsk do uderzenia na bolszewików, a następnie - wobec obaw przechwycenia planu przez wroga - powstał odręcznie pisany słynny rozkaz o fikcyjnym numerze 10000, będący ostatecznym planem walki o Warszawę.

Rozkaz ten zakładał wzmocnienie 5 Armii gen. Sikorskiego, która oprócz zadań obronnych miała również podjąć kontratak na bolszewików, zaś uderzenie od południa, znad Wieprza, miało dokończyć dzieła. 12 sierpnia 1920 roku, kiedy wróg był pod Warszawą, Józef Piłsudski, kompletnie załamany, złożył na ręce premiera Witosa dymisję z Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa i wyjechał do przyszłej żony i córek, nie będąc formalnie jeszcze w związku małżeńskim.

Generał Rozwadowski był więc nie tylko autorem planu bitwy, ale całkiem formalnie Wodzem Naczelnym przez nikogo nieograniczonym w swych decyzjach i odpowiedzialności. Główne uderzenie bolszewików poszło, zgodnie z przewidywaniami Rozwadowskiego, na Front Północny.

15 sierpnia armie polskie rozbiły trzy z czterech armii wroga i przeszły do planowanego kontruderzenia. Armia Czerwona rozpoczęła odwrót, Rozwadowski domagał się przyspieszenia ofensywy znad Wieprza, jednak Piłsudski opóźniał uderzenie, po czym uderzał w próżnię - o czym sam zresztą pisał. Kontakt z nieprzyjacielem nawiązał dopiero z 17 na 18 sierpnia.

Z chwilą zakończenia bitwy Piłsudski poczuł zawiść w stosunku do gen. Rozwadowskiego, świadka jego depresji i duchowego upadku. Jako Generalny Inspektor Jazdy gen. T. Rozwadowski projektował reformę w kierunku tworzenia szybkich wojsk operacyjnych, postulował potrzebę stworzenia wojsk zmotoryzowanych, pancernych i lotnictwa. Plany te zostały jednak odrzucone. Kolejnym punktem spornym z Piłsudskim był problem upolityczniania armii, czego Rozwadowski był zdecydowanym przeciwnikiem.

W wyniku zamachu majowego Piłsudskiego 12 maja, 1926 r. został obalony legalny narodowo-ludowy rząd Witosa. Obrońcą legalnych władz przed zamachowcami, był właśnie gen Rozwadowski. Wobec dymisji prezydenta Wojciechowskiego i rozkazu zaprzestania walk, generał Rozwadowski wraz z innymi generałami (Zagórski, Malczewski, Jaźwiński) został uwięziony w Wilnie. Wraz z kilkunastoma generałami został w 1927 r. przeniesiony w stan spoczynku.

W społeczeństwie pojawiła się wówczas akcja petycyjna w obronie generałów. 18 maja 1927 roku, rok po uwięzieniu, gen. Rozwadowski został zwolniony, jednak bardzo wyraźnie podupadł na zdrowiu. Dużym ciosem było dla niego ponadto zaginięcie gen. Zagórskiego. Gen. Rozwadowski coraz częściej przebywał w Jastrzębiej Górze, gdzie próbował się leczyć z nasilających się bólów żołądka połączonych z krwawieniem i silnymi torsjami. Lekarze byli jednak bezradni. W 1928 r. gen. Rozwadowski napisał referat nazwany "Testamentem wojskowym", w którym postulował utworzenie armii wysokiego pogotowia, doskonale wyposażonej w broń pancerną i lotnictwo, w obliczu najazdu ze strony Niemiec i Rosji.

Generał Tadeusz Rozwadowski zmarł 18 października 1928 r. w Warszawie. Ostatnią wolą Generała było pochowanie go na Cmentarzu Orląt Lwowa - wśród swoich żołnierzy. Pogrzeb odbył się - 22 października we Lwowie o godz. 10, która została narzucona przez władze, aby jak najmniej ludzi uczestniczyło w ostatniej drodze generała. Nabożeństwo odprawił ks. arcybiskup metropolita Bolesław Twardowski, od bramy cmentarza aż do miejsca spoczynku trumnę na swych barkach nieśli usunięci z armii generałowie, nad grobem poruszającą mowę wygłosił były legionista ks. Józef Panaś.

Płk dr Bolesław Szarecki, który odbył konsylium z lekarzami badającymi zwłoki generała stwierdził jako więcej niż pewne otrucie, podobnie uważał słynny chirurg lwowski - prof Tadeusz Ostrowski, badający generała na krótko przed śmiercią. Zakaz przeprowadzenia sekcji zwłok jest bardzo mocną poszlaką w tym względzie.

Dokonania generała Tadeusza Rozwadowskiego stawiają go wśród najwybitniejszych ojców naszej wolności oraz jednego z największych wodzów i zwycięzców w naszej historii. Niestety przeciętny Polak nie wie o Nim nic, lub stanowczo zbyt mało. Wymazywanie osiągnięć generała Rozwadowskiego rozpoczęło się w 1926 r. i trwa do dnia dzisiejszego, najpierw robiły to władze sanacyjne, później komunistyczne i obecne.

Powodem jest to, że wielka postać generała Rozwadowskiego stoi na przeszkodzie w budowie legendy Piłsudskiego. Pamiętajmy jednak, że to tylko legenda, jak pisał wybitny historyk polski prof. Władysław Konopczyński: "legenda świadomie i sztucznie preparowana, broniona przed wszelką krytyką gwałtem moralnym i fizycznym, legenda szydercza i zawzięta nie opromieni narodowi życia, i nie wleje weń wiary we własne siły, nie zahartuje go do mocarnych czynów".

Dzisiejsza Polska jest tego bolesnym potwierdzeniem! Bez prawdy i sprawiedliwości nie zbudujemy szczęśliwej przyszłości Polski!                                      Witold Bałażak  (www.lpr.pl)

Tadeusz Rozwadowski

[edytuj]

Z Wikipedii

Skocz do:

Tadeusz Rozwadowski

generał bronigenerał broni

Data i miejsce urodzenia

19 maja 1866
Babin

Data i miejsce śmierci

18 października 1928
Warszawa

Stanowiska

pierwszy szef sztabu generalnego WP, dowódca Armii Wschód, szef polskiej misji wojskowej w Paryżu 1919-1920, szef sztabu generalnego w bitwie warszawskiej, Generalny Inspektor Kawalerii, dowódca wojsk rządowych w czasie zamachu majowego

Główne wojny i bitwy

I wojna światowa, wojna polsko-ukraińska, wojna polsko-bolszewicka, bitwa pod Gorlicami, bitwa warszawska

Odznaczenia

Krzyż Komandorski Virtuti MilitariKrzyż Srebrny Virtuti MilitariKrzyż WalecznychKrzyż WalecznychKrzyż WalecznychKrzyż WalecznychKrzyż Komandorski Odrodzenia Polski - Polonia RestitutaKrzyż Komandorski Legii HonorowejGwiazda RumuniiOrder Korony WłochKrzyż Rycerski Orderu Marii Teresy


Tadeusz Rozwadowski (Tadeusz Jordan-Rozwadowski) herbu Trąby (ur. 19 maja 1866, Babin, powiat Kałusz – zm. 18 października 1928, Warszawa) – marszałek polny porucznik (niem. feldmarschalleutnant) Cesarskiej i Królewskiej Armii, generał broni Wojska Polskiego.

Spis treści

[ukryj]

Młodość i początek kariery wojskowej w armii austro-węgierskiej [edytuj]

Pochodził z rodziny o dużych tradycjach wojskowych i zasługach dla Ojczyzny. Rycerz Maciej Rozwadowski wykazał się męstwem w bitwie pod Wiedniem w 1683 roku. Pradziad Tadeusza, Kazimierz Rozwadowski, był kościuszkowskim brygadierem, dziad Wiktor walczył w powstaniu listopadowym, a ojciec Tomisław w powstaniu styczniowym. Od najmłodszych lat Tadeusz wychowywany był w duchu patriotyzmu. Najwcześniejszy okres dzieciństwa spędził w otoczeniu dworu szlacheckiego w Babinie oraz Honiatynie. Jednak już jako dziecko pokochał Lwów, to uczucie przetrwało do końca jego dni.

Tadeusz Rozwadowski rozpoczął naukę wojskową w szkole kadetów kawalerii w Hranicach na Morawach. Następnie w latach 1882-1886 studiował w Wojskowej Akademii Technicznej w Wiedniu, którą ukończył w stopniu podporucznika jako najlepszy na roku. Następnie odbył studia w Szkole Wojennej w Wiedniu, która była przeznaczona dla elity korpusu oficerskiego. Po ukończeniu tej szkoły w 1891 roku Rozwadowskiemu powierzono stanowisko adiutanta sztabu w 3 Brygadzie Kawalerii w Mariborze. Po dwóch latach został przeniesiony do Budapesztu, gdzie przydzielono go do sztabu 31 Dywizji Piechoty. Podczas służby w stolicy Węgier w 1894 roku ożenił się z Marią hrabianką Komorowską.

W październiku 1896 roku Rozwadowskiego mianowano attaché wojskowym przy poselstwie austriackim w Bukareszcie. Znał pięć języków – polski, francuski, niemiecki, czeski i rosyjski, a z czasem także rumuński. Pierwszym sukcesem było wynegocjowanie przez niego korzystnej dla Austro-Węgier umowy celnej. Rozwinął także współpracę austriacko-rumuńską na polu wojskowym, co wiązało się z modernizacją zacofanej armii rumuńskiej i miało sprzyjać zacieśnieniu sojuszu polityczno-wojskowego z Rumunią. Działalnością na tym polu Rozwadowski zjednał sobie sympatię i uznanie króla rumuńskiego Karola, a także rumuńskiego następcy tronu księcia Ferdynanda. Przyjacielskie relacje z rodziną panującą Rozwadowski wykorzystał już w odrodzonej Polsce, walnie przyczyniając się do podpisania sojuszu polsko-rumuńskiego. W Rumunii przyszły na świat jego dzieci. W 1898 roku urodziła się córka Melania, rok później syn Józef, a w 1906 roku najmłodszy Kazimierz.

Bukareszt Rozwadowski opuścił w 1907 roku w stopniu podpułkownika. Powrócił do Galicji do Stanisławowa, gdzie został dowódcą 31 pap i awansowano go na pułkownika w maju 1908 roku. Do wybuchu wojny poświęcił się pracy wojskowej i społecznej. W 1913 roku roku jako jedyny z wyższych polskich oficerów służących w armii austriackiej nawiązał współpracę z ruchem strzeleckim, dla którego okazał się bardzo cenną osobą, ponieważ dzięki swoim znajomościom ratował go z różnych opresji[1].

Konstruktor i wynalazca

Jako znawca konstrukcji artyleryjskich płk Rozwadowski dokonał kilku cennych wynalazków. Sporządził bardzo prosty, ale niezwykle skuteczny przyrząd celowniczy. Znacznie ważniejszym wynalazkiem był nowy rodzaj pocisku artyleryjskiego, tzw. granato-szrapnel. Pocisk ten działał podwójnie, eksplodował raz w powietrzu jako szrapnel, zasypując cel kulkami i drugi raz, kiedy eksplodowała głowa (granat) pocisku po zetknięciu z celem. Granato-szrapnel, dzięki swojemu działaniu, wskazywał obserwatorom dwa punkty końca swego toru (tj. chmurkę szrapnelową i miejsce wybuchu głowy), ułatwiając tym samym szybsze wstrzeliwanie się w obiekty ukryte za przeszkodą (np. za wzgórzem). Ta zaleta spowodowała, że pocisk Rozwadowskiego znalazł zastosowanie w I wojnie światowej. Używała go artyleria austriacka i niemiecka, zwłaszcza do niszczenia sprzętu artyleryjskiego przeciwnika. Jednak wstrzeliwanie się granato-szrapnelem wymagało doświadczonych dowódców baterii. Pocisk posiadał bowiem tę wadę, że przy większych wysokościach rozprysku głowa granato-szrapnela nie zawsze wybuchała, czasami koziołkowała w powietrzu i zapalnik nie zderzał się z ziemią[2]. Prace nad pociskami artyleryjskimi Rozwadowski prowadził do końca swojego życia. Współczesnym odpowiednikiem tych projektów są pociski artyleryjskie o działaniu odłamkowo-burzącym.

I wojna światowa

9 sierpnia 1914 roku już jako generał objął stanowisko dowódcy 12 Brygady Artylerii w 12 "Krakowskiej" Dywizji Piechoty armii Austro-Węgier. Rozwadowski odegrał jedną z kluczowych ról w bitwie pod Gorlicami w maju 1915 roku. Za główne źródło sukcesu 12 DP w pierwszym dniu bitwy należy bezsprzecznie uznać współdziałanie artylerii z piechotą. Zrobiony przez artylerię 12 DP wyłom w linii obronnej wroga zaczął się rozszerzać, co umożliwiło zdobycie Gorlic. Rozwadowski zastosował nowy sposób użycia artylerii i bez wątpienia należy do twórców i prekursorów tzw. ruchomej zasłony ogniowej, polegającej na tym, że ogień artyleryjski postępował tuż przed atakującą piechotą. Metoda ta bardzo szybko weszła na trwałe do niemieckiego regulaminu walki jako tzw. Feuerwalze, a do francuskiego jako barrage roulant i zastąpiła stosowane wcześniej wielogodzinne ostrzeliwanie pozycji wroga, po których następował pochłaniający liczne ofiary szturm wojsk. 17 maja pod Jarosławiem Rozwadowski samym ogniem artylerii powstrzymał kontrnatarcie Rosjan. Wprawiło to w zachwyt cesarza niemieckiego Wilhelma II i miało przynieść Rozwadowskiemu Krzyż Żelazny I Klasy[3], ostatecznie jednak nie otrzymał tego odznaczenia. W następnej ofensywie uczestniczył już jako dowódca 43 DP. Za wybitne czyny wojenne podczas kampanii 1915 roku Rozwadowski otrzymał najwyższe odznaczenie austro-węgierskie order Marii Teresy. W drugiej połowie 1915 roku coraz częściej zaczął popadać w konflikty z Naczelnym Dowództwem, krytykował sposób prowadzenia wojny, a czarę goryczy przelało wstawianie się za prześladowaną ludnością polską w Galicji. 1 lutego 1916 roku Rozwadowski został przeniesiony na emeryturę. Bezpośrednią przyczyną dymisji było samowolne opuszczenie dywizji (związane z wyjazdem Rozwadowskiego na polowanie w czasie gdy jego jednostka została zaatakowana). W armii austriackiej dosłużył się stopnia marszałka polnego porucznika (polski odpowiednik generała dywizji).

Organizator Wojska Polskiego i obrońca Lwowa

Przebieg linii frontu w lutym 1919

Jeszcze w 1916 roku nawiązał współpracę z Tymczasową Radą Stanu, a następnie z będącą jej kontynuatorką Radą Regencyjną. Głównym powodem była próba utworzenia armii polskiej. Jednak idea ta mogła zostać zrealizowana dopiero 25 października 1918 roku, gdy Rada Regencyjna powołała urząd szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Stanowisko to objął oficjalnie 28 października gen. Rozwadowski. Od razu rozpoczął organizowanie centralnych instytucji wojskowych oraz nowych oddziałów Wojska Polskiego. W konsekwencji tych działań jeszcze za rządów Rozwadowskiego powstał zalążek polskiej marynarki wojennej, po przejęciu od Niemców w dniach 8-10 listopada 1918 r. Flotylli Wiślanej[4] 30 października z rozkazu szefa sztabu i w porozumieniu z Ministerstwem Aprowizacji powstał też pierwszy oddział Straży Gospodarczo-Wojskowej, formacji, której zadaniem było strzec granic Polski i będący swoistym pierwowzorem Korpusu Ochrony Pogranicza. Natomiast 4 listopada generał wydał rozkaz o utworzeniu dywizji jazdy, co dało początek kawalerii Wojska Polskiego. 31 października gen. Rozwadowski przedstawił "schemat organizacji polskich władz wojskowych". Według tego projektu Rada Regencyjna pełniła funkcję naczelnego dowództwa nad wojskiem, a podlegały jej: minister spraw wojskowych, szef sztabu i sądownictwo wojskowe. Szef sztabu był równoważny ministrowi. Praca wykonana przez Sztab Generalny była ogromna i co najważniejsze, że okazała się stosunkowo trwała. "Tymczasowa ustawa o powszechnym obowiązku służby wojskowej" pomimo swojej tymczasowości w nazwie przetrwała do 1924 roku. Instytucje wojskowe powołane przez sztab odegrały ważną rolę w toczonych później wojnach o granice. 15 listopada Rozwadowski ustąpił ze stanowiska szefa sztabu generalnego. Powodem dymisji był spór z Piłsudskim o sposób tworzenia polskiej armii. Dotychczasowy szef sztabu był za przymusowym poborem, zaś Piłsudski za ochotniczym.

Po zdaniu stanowiska przyglądał się nieudolnej pomocy dla walczącego z Ukraińcami Lwowa. W końcu zażądał dla siebie dowództwa nad wojskami polskimi w Małopolsce Wschodniej, grożąc, że w przeciwnym razie pójdzie walczyć pod Lwów jako szeregowiec-ochotnik. 17 listopada Piłsudski mianował go Naczelnym Dowódcą Wojsk Polskich w Galicji Wschodniej (Armii "Wschód"). W nocy z 21 na 22 listopada Lwów został wyzwolony przez wojska ppłk Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. Rozwadowski przybył do oblężonego miasta w nocy z 24 na 25 listopada i objął dowództwo. Od razu stwierdził, że polskie siły są zbyt słabe i zaczął domagać się posiłków. Niestety jego prośby nie spotykały się z odzewem Warszawy. Ponadto generał od początku był atakowany przez utworzony 22 listopada we Lwowie Tymczasowy Komitet Rządzący, w którego skład wchodzili w większości narodowi demokraci. Nie dopuszczał do pogromów, jakich próbowano dokonywać na Żydach[5]. Generał znajdował się w niezwykle trudnej sytuacji, poza skomplikowanymi zadaniami militarnymi, musiał sobie radzić z atakami na swoją osobę ze wszystkich niemal stron, a mianowicie Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, szefa sztabu gen. Stanisława Szeptyckiego oraz członków TKR. Na początku dowódca Armii "Wschód" zaczął przekształcać niezdyscyplinowane i nierówne liczebnie oddziały ochotnicze w jednostki regularnego wojska, równocześnie prowadząc szkolenie. Do połowy grudnia wojna z Ukraińcami miała charakter partyzancki. Bardzo niebezpieczne były oddziały uzbrojonych chłopów ukraińskich, w związku z czym generał Rozwadowski rozkazał "uzbrojonych chłopów rozstrzeliwać". Pod koniec grudnia 1918 roku Naczelna Komenda Ukraińska zaplanowała decydującą ofensywę. Rozpoczął się zmasowany szturm na Lwów. Wojska ukraińskie dysponowały trzykrotną przewagą liczebną. Atak się nie powiódł, generał utrzymał miasto. Wobec niepowodzenia Ukraińcy rozpoczęli ostrzał artyleryjski Lwowa. TKR próbował negocjować pokój, ale Rozwadowski nie chciał nawet o tym słyszeć. W styczniu 1919 roku Warszawa zdecydowała się wreszcie wysłać znaczne posiłki pod dowództwem gen. Jana Romera. Nie na wiele zdały się te posiłki, gen. Rozwadowski krytycznie oceniał wartość bojową oddziałów, którymi dysponował określając je mianem "dyletanckich". Na krótki czas sytuacja się poprawiła, ale na przełomie stycznia i lutego Lwów znowu został odcięty i otoczony przez kilkakrotnie liczniejszego wroga. Rozwadowski wobec kończącej się amunicji i braku ludzi apelował o wsparcie, ale nie przyniosło to skutku. Nasiliły się natomiast ataki endeków na generała, który poza kwestią żydowską, bronił także duchownych i ludności prawosławnej, starając się nie dopuszczać do zamieszek na tle religijnym w mieście. Z każdym dniem położenie obrońców się pogarszało. Przed odciętą od wody i światła ludnością stanęło widmo głodu. Komitet Obrony Narodowej Lwowa domagał się odwołania gen. Rozwadowkiego. Naczelne Dowództwo w Warszawie 7 marca w telegramie nakazywało przebić się przez oblężenie i wycofać do Przemyśla. Gen. Rozwadowski odpowiedział "Powziąłem niezłomną decyzję raczej zginąć z załogą niż w myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa opuścić Lwów"[6]. Bohaterska obrona osamotnionego Lwowa zaczęła urastać do rangi dużego problemu dla Warszawy. Opinia publiczna domagała się udzielenia natychmiastowej pomocy dla walczącego miasta. 12 marca ruszyła odsiecz pod dowództwem gen. Wacława Iwaszkiewicza-Roduszańskiego. Po odbiciu linii kolejowej do Przemyśla zastąpił on gen. Rozwadowskiego na stanowisku dowódcy Armii "Wschód". 19 marca 1919 roku wojska wielkopolskie gen. Franciszka Aleksandrowicza połączyły się z oddziałami płk. Władysława Sikorskiego w Gródku Jagiellońskim. Tam przywitał ich gen. Rozwadowski. Oblężenie Lwowa zostało zlikwidowane. Gen. Iwaszkiewicz wręczył Rozwadowskiemu rozkaz przenoszący go na stanowisko szefa Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu. Generał wobec możliwości przeprowadzenia wielkiej ofensywy przeciwko Ukraińcom poczuł się urażony tą decyzją Naczelnego Dowództwa. Opuszczał Lwów owacyjnie żegnany przez mieszkańców miasta i żołnierzy swojej armii.

Szef Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu

Przyczyny powierzenia Rozwadowskiemu tego stanowiska nie są do końca jasne. Wydaje się, że popularny generał wyraźnie wadził Piłsudskiemu. Zwłaszcza domaganie się zwiększenia pomocy dla Wschodniej Galicji nie było na rękę marszałkowi, który chciał skupić się na działaniach w okolicy Wilna[7]. Wyjazd generała do Francji nastąpił w kwietniu 1919 roku. Rozwadowski nie chciał tego stanowiska. W listach do Piłsudskiego domagał się przeniesienia na front. Jednak Dowództwo było zadowolone z kierowanej przez generała misji i nie miało zamiaru przychylić się do jego prośby. Dużo udało się uzyskać Rozwadowskiemu w sporach o Galicję Wschodnią, przekonując państwa zachodnie do polskiego punktu widzenia. Zabiegał szczególnie gorąco o zbliżenie polsko-rumuńskie. W czerwcu 1919 Rzeczpospolita mianowała swego posła w Bukareszcie. Nie było przypadkiem, że został nim były adiutant Rozwadowskiego Aleksander hr. Skrzyński. W 1920 r. Rozwadowski osobiście odwiedził Rumunie. Podczas tej wizyty skreślono podstawowe punkty przyszłej polsko-rumuńskiej konwencji-wojskowej.

Generał interweniował u marszałka Ferdynanda Focha w czasie zagrożenia ze strony niemieckiej. Szef Polskiej Misji Wojskowej postulował utworzenie u boku armii polskiej Legionu Amerykańskiego. Dla swych planów pozyskał dowódcę Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych we Francji gen. Johna Pershinga. Gorącego zwolennika idea ta znalazła w osobie premiera Ignacego Jana Paderewskiego. Okazało się jednak, że największym przeciwnikiem tych planów był Józef Piłsudski. Nie dał się przekonać nawet, gdy szef PMW dowodził, że wyszkolone amerykańskie jednostki wojskowe (lotnicy, czołgiści, korpus medyczny i wojska inżynieryjne) będą olbrzymim wsparciem dla młodej armii polskiej. Pomysł werbunku Amerykanów do Legii nabrał rozgłosu. Masowo zaczęli się zgłaszać ochotnicy. Rozwadowski cały czas starał się wyjednać zgodę polskich władz wojskowych na stworzenie chociaż niewielkiej jednostki. Gdy to zawiodło, zdecydował się postawić dowództwo przed faktem dokonanym[8] Amerykańskich pilotów wcielono do 7 Eskadry Myśliwskiej, pod dowództwem mjr. Cedrica Faunta-Le-Roya, która przyjęła imię Tadeusza Kościuszki. W kwestii utworzenia tej eskadry Rozwadowski bez wątpienia znajdował się pod wpływem Meriana Coopera, znanego generałowi z czasów walk o Lwów[9].

Wobec zagrożenia Polski przez bolszewicką Rosję, generał starał się uzyskać zdecydowane wsparcie państw zachodnich. Udało mu się pozyskać poparcie Ferdynanda Focha, ale już w styczniu 1920 roku zdał sobie sprawę, że Polska nie ma co liczyć na zbrojną pomoc Francji, czy Wielkiej Brytanii. Na przełomie kwietnia i maja 1920 roku udał się do Bukaresztu, gdzie wynegocjował wstępne założenia przyszłego sojuszu polsko-rumuńskiego. W końcu maja wyjechał do Włoch gdzie rozmawiał z przedstawicielami generalicji włoskiej i stolicy apostolskiej na temat sytuacji na froncie polsko-bolszewickim. Pod koniec czerwca wrócił do kraju, gdzie wziął udział 1 lipca w pierwszym posiedzeniu Rady Obrony Państwa. Z Warszawy udał się do Spa, gdzie jako jedyny z przedstawicieli Polski oficjalnie zaprotestował przeciwko postanowieniom konferencji. Rozmowy w Spa były ostatnią czynnością generała jako szefa PMW. Z Belgii Rozwadowski został wezwany do Warszawy gdzie mianowano go 22 lipca 1920 roku szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Działalność generała na paryskiej placówce przyniosła Polsce wiele korzyści. Dzięki jego staraniom utrzymano systematyczne dostawy broni dla walczących wojsk polskich, nawiązano dobre stosunki z Rumunią i utworzono polsko-amerykańską Eskadrę im. Kościuszki.

Na ratunek Warszawie

Rozwadowski wrócił do Polski w najtrudniejszym momencie wojny z bolszewikami. Polacy znajdowali się w bezładnym odwrocie, a w dowództwie szerzyły się defetystyczne nastroje. Powierzenie Rozwadowskiemu 22 lipca 1920 roku stanowiska szefa Sztabu Generalnego należy uważać za jeden z punktów zwrotnych w wojnie z bolszewikami. Wskazuje na to przede wszystkim przegrupowanie znajdujących się w bezładnym odwrocie wojsk polskich, które umożliwiło przygotowanie kontrofensywy. Szczegóły tej operacji regulowały rozkazy z 7 VIII 1920 r., podpisane przez gen. Rozwadowskiego oraz wspólnie przez gen. Rozwadowskiego i gen. Sosnkowskiego[10]. Generał natychmiast przystąpił do pracy. Od początku wykazywał także daleko idącą lojalność wobec Naczelnego Wodza i stanowczo bronił marszałka Piłsudskiego, atakowanego niemal ze wszystkich stron. Nowy szef Sztabu Generalnego przyczynił się do zmian personalnych. Dowódcą Frontu Północnego został pełen zapału gen. Józef Haller, a Ministrem Spraw Wojskowych świetny organizator gen. Kazimierz Sosnkowski- zaufany Piłsudskiego. Rozwadowski przystąpił do reorganizacji sztabu i wprowadził swoją wypracowaną w czasie I wojny światowej koncepcję prowadzenia wojny. Zrezygnował z zasady walki ciągłymi frontami i postawił na wojnę manewrową z zachowaniem ekonomii sił, cechującą się dużą mobilnością wojsk. Odmienne stanowisko zajął przysłany do Polski 25 lipca gen. Maxime Weygand zwolennik wojny pozycyjnej. Pomimo początkowych spięć ich współpraca ułożyła się dobrze, choć posądzenia o wzajemną niechęć obu generałów wysuwane przez Piłsudskiego są dobrze udokumentowane w materiałach źródłowych[11]. Rozwadowski poszedł na rękę Weygandowi i wzorem sztabu francuskiego wszystkie przemyślenia przekazywali sobie na piśmie.

Rozwadowski wniósł niesamowity optymizm i wiarę w zwycięstwo, które udzieliło się innym dowódcom[12]. Pierwszym celem podjętym przez generała było uporządkowanie bezwładu i przeprowadzenie kontrnatarcia. Plan był tożsamy z wcześniejszymi założeniami Piłsudskiego i St. Hallera i zakładał przeciwnatarcie na przedpolu Bugu i Narwi - po uprzednim pobiciu Konarmii Budionnego w okolicach Brodów, z wyjściem rezerw (ściągnietych z południa) zgromadzonych w Brześciu na skrzydło i tyły armii sowieckiej. Walki z bliska obserwował Naczelny Wódz. Bitwa nad Bugiem zaczęła się korzystnie dla Polaków, jednak po upadku Brześcia Piłsudski przerwał walki i powrócił do Warszawy, w samotności przygotowując koncepcję zwrotu zaczepnego odwracającego losy wojny.

Jednocześnie generał Rozwadowski przygotowywał plan polegający na oderwaniu oddziałów od nieprzyjaciela i przegrupowaniu ich na linii Wisły. Równocześnie miano wyklinować odpowiednie rezerwy niezbędne do kontruderzenia. W nocy z 5 na 6 sierpnia Rozwadowski przedstawił Naczelnemu Wodzowi dwa warianty miejsc koncentracji, skąd miało wyjść kontrnatarcie. Pierwszy, ostrożniejszy, popierany przez gen. Weyganda zakładał uderzenie z okolic Karczewa w kierunku na Mińsk Mazowiecki. Drugi, popierany przez szefa sztabu, przewidywał ograniczona akcję manewrową, wychodzącą z okolic Garwolina, z równoczesnym uderzeniem wojsk wzmocnionego Frontu Północnego. Piłsudski zaakceptował drugie rozwiązanie, zmieniając dyslokacje wojsk na rejon dolnego i górnego Wieprza (Dęblin-Lubartów), z tym, że zrezygnował z ofensywy na północy i zwiększył siły grupy uderzeniowej o jednostki wycofane z frontu południowego.

Podjęte decyzje znalazły swój wyraz w podpisanym przez Rozwadowskiego rozkazie do przegrupowania nr 8358/III. Przegrupowanie wojsk wchodzących w skład 3 Armii do bitwy warszawskiej było zadaniem niebywale trudnym, Piłsudski stwierdził nawet, że "przerastało ludzkie siły", a zostało ono wykonane perfekcyjnie, co nie powinno dziwić, bowiem najtrudniejsze zadanie zostało wykonane przez jednostki elitarne (1 i 3 Dyw. Piechoty Legionów)

Rozkaz operacyjny specjalny nr 10 000

Gen. Rozwadowski cały czas był zaniepokojony sytuacją na północy. Jego zdaniem 5 Armia Sikorskiego była zbyt słaba, a dodatkowo obawiał się, że polskie plany zostały przechwycone przez bolszewików. W takiej sytuacji Rozwadowski popierany przez oficerów Francuskiej Misji Wojskowej (Weyganda, Henrysa i Billota), w nocy z 8 na 9 sierpnia, wydał rozkaz operacyjny specjalny oznaczony fikcyjnym numerem 10 000, będący ostatecznym planem bitwy warszawskiej. Zakładał on wzmocnienie armii Sikorskiego, której poza obroną wyznaczono w następnej fazie zadania ofensywne, co było pewnym nawiązaniem do pierwotnej koncepcji Rozwadowskiego. 5 Armia po wypełnieniu zadań defensywnych miała uderzyć na północne skrzydło wroga, częściowo obejść go z północy i zepchnąć na południe. Plan ten przewidywał zatem podwójne uderzenie na bolszewików z północy, znad Wkry i z południa, znad Wieprza. Miał to być klasyczny manewr kanneński i chociaż nie wszystkie zadania w nim zawarte udało się zrealizować (zadania dla 5 armii w okresie 6-14 sierpnia były zmieniane 7-krotnie), to idea wzmocnienia 5 Armii i podwójnego dwuskrzydłowego uderzenia miała kolosalne znaczenie {tak pozytywne jaki i negatywne) dla przebiegu bitwy. Rozkaz operacyjny specjalny nr 10 000, nie był powtórzeniem rozkazu 8358/III, ale jego wariantową modyfikacją, uzależnioną od zachowania nieprzyjaciela.

Wygrana wojna [

10 sierpnia marszałek naciskany przez zachodnich przywódców obradujących na konferencji w Hythe, zaproponował Weygandowi objęcie funkcji szefa Sztabu Generalnego. Francuski generał stwierdził, że plany są gotowe i nie można zmieniać szefa sztabu w przeddzień bitwy. Powodem odmowy była też obawa, że w razie klęski Polacy będą próbowali zrzucić winę na Francję. 12 sierpnia Rozwadowski odbył naradę z Piłsudskim i Weygandem. Naczelny Wódz, wbrew zasadom sztuki wojennej postanowił udać się do Puław, by objąć dowództwo nad grupą uderzeniową, ponadto ostro skrytykował Rozwadowskiego za dokonany przez niego rozdział wojsk i wzmocnienie armii Sikorskiego kosztem 4 Armii zgrupowanej nad Wieprzem. Uwagi te, jak pokazała bitwa, były bezzasadne i tylko potwierdzają one tezę, że Piłsudski nie czuł się autorem planów[13].

Przed wyjazdem z Warszawy Piłsudski spotkał się z premierem Wincentym Witosem i wręczył mu dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza. Premier bojąc się upadku morale wojska dymisji nie ogłosił publicznie, a podczas następnego spotkania zwrócił list Piłsudskiemu. Koordynatorem wszystkich działań wojennych po stronie polskiej został Rozwadowski. Co więcej jako szef Sztabu Generalnego po dymisji marszałka automatycznie stał się Naczelnym Wodzem, prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc. Nie zmienia to faktu, że w razie klęski odpowiedzialność z prawnego punktu widzenia spadłaby na Rozwadowskiego, a nie na Piłsudskiego.

Bitwa rozpoczęła się 13 sierpnia. Główne uderzenie Sowietów poszło na Front Północny. Michaił Tuchaczewski próbował powtórzyć manewr paskiewiczowski i obejść lewe skrzydło Polaków. W najtrudniejszej sytuacji znalazła się 5 Armia Sikorskiego atakowana przez 3 armie nieprzyjaciela. Przez cały czas nieobecności Piłsudskiego w Warszawie Rozwadowski wszystkie posunięcia lojalnie z nim konsultował. Potwierdza to przypuszczenie, że Witos nie poinformował generała o dymisji marszałka. Wymiana korespondencji z 15 sierpnia przytaczana jest przez większość historyków jako dowód, że Rozwadowski realizował tylko plany Piłsudskiego. Wydaje się jednak, że świadczy ona tylko o lojalnej postawie generała wobec, w jego przekonaniu wciąż, Naczelnego Wodza[14].

15 sierpnia armie polskie pod Warszawą i nad Wkrą, rozbiły trzy z czterech armii wroga. Decydującą rolę odegrała 5 armia Sikorskiego, która nie dość, że wytrzymała napór 3 armii bolszewickich, to jeszcze zdołała przejść do planowanego kontrataku. Armia Czerwona rozpoczęła odwrót. Rozwadowski wspierany przez Weyganda domagał się przyspieszenia ofensywy znad Wieprza, obawiając się, że Sowietom uda się wycofać. Piłsudski uległ tym naciskom i przesunął termin ofensywy z 17 na 16 sierpnia. Początkowe uderzenie 4 Armii trafiło w próżnię. Dopiero 17 sierpnia, co potwierdza relacja Piłsudskiego w książce "Rok 1920", dogoniło wycofujące się wojska radzieckie. Rozpoczęły się walki pościgowe.

Operacja warszawska okazała się wielkim sukcesem. Tuż po jej zakończeniu rozgorzały spory o autorstwo bitwy warszawskiej. Endecy podkreślali zasługi, raz gen. Weyganda, innym razem gen. Józefa Hallera. Zwolennicy marszałka twierdzili, że cała chwała należy się tylko i wyłącznie Piłsudskiemu. Rozwadowski cały czas milczał, jak sam później wyznał "dla dobra Polski, dla dobra stosunków z Francją, dla podtrzymania prestiżu marszałka Piłsudskiego jako głowy państwa, gdy ten stroił się w częściowo niezasłużone wawrzyny".

Piłsudski z chwilą zakończenia bitwy poczuł zawiść w stosunku do szefa sztabu, świadka jego depresji i duchowego upadku[15]. 18 sierpnia, po odebraniu od Witosa dymisji, znowu zaczyna występować w roli Naczelnego Wodza, przejmuje całkowite dowodzenie nad wojskiem walczącym na północy. Rozwadowski w tym czasie stanął na czele frontu południowego, odnosząc błyskawiczne zwycięstwa, szybko posuwał się na wschód. W przededniu bitwy niemeńskiej armie południowe wysunęły się daleko poza front. Rozwadowski w swoim nowym planie chciał użyć ich do ataku na skrzydło bolszewików zgrupowanych nad Niemnem. Piłsudski odrzucił ten pomysł i rozegrał bitwę według swojej koncepcji. Walki zakończyły się zwycięstwem, ale Polacy ponieśli ciężkie straty. Błędnie założono bierność bolszewików. W decydującym momencie bitwy zaistniała możliwość współdziałania 4 armii sowieckiej operującej na Polesiu z armiami walczącymi nad Niemnem, co mogło przerodzić się w kontrofensywę i przekreślić rezultaty zwycięstwa pod Warszawą. Wtedy Rozwadowski rzucił na prawe skrzydło 4 armii radzieckiej Grupę gen. Franciszka Krajowskiego, która po przedarciu się przez poleskie bagna zmusiła bolszewików do odwrotu.

Wojna 1920 roku zakończyła się zwycięstwem Polaków. Radość z wygranej zakłóciła Rozwadowskiemu wiadomość o śmierci jego ojca, z którym był bardzo zżyty.

Generalny Inspektor Jazdy

W kwietniu 1921 roku Rozwadowskiemu jako Inspektorowi Armii nr 2 powierzono naczelną inspekcję jazdy. Gdy w końcu 1921 roku uformował się Generalny Inspektorat Jazdy, generał stanął na jego czele. Szczególną wagę przywiązywał do rozwoju szkół kawaleryjskich, działających w ramach utworzonej 15 sierpnia 1920 roku Centralnej Szkoły Jazdy w Grudziądzu. Tę placówkę otoczył szczególną opieką, czuwając nad szkoleniem kadry kawaleryjskiej. W kwietniu 1924 roku Rozwadowski we współpracy ze Sztabem Generalnym zreorganizował polską jazdę. Wprowadzono zmianę nazwy tej broni na kawaleria. Reforma miała prowadzić do tworzenia wojsk szybkich o znaczeniu operacyjnym.

Gen. Rozwadowski postulował potrzebę stworzenia dziesięciu czteropułkowych brygad wzmocnionych batalionami strzelców zmotoryzowanych, samochodami i pociągami pancernymi oraz lotnictwem. Generał przedstawił plan utworzenia dziesięciu pułków pancernych, dowodząc, że budżet jest w stanie podołać kosztom przeznaczonym na ich tworzenie. Plany te odrzucono, a tworzenie jednostek pancernych rozpoczęto dopiero w 1937 roku.

W 1925 roku Rozwadowski dowodził manewrami na Wołyniu. Zaproszeni z zagranicy goście byli pod wrażeniem organizacji i postawy Wojska Polskiego. Ćwiczenia odbiły się echem w Europie. Rozwadowski w tym czasie miał duży wpływ na ukształtowanie tej miary dowódców jak Władysław Sikorski, Stanisław Sosabowski, Franciszek Kleeberg i Tadeusz Kutrzeba, będąc ich mentorem, czuwał nad rozwojem ich karier wojskowych[16].

W międzyczasie Rozwadowski był w konflikcie z obozem piłsudczykowskim. Jako przeciwnik upolitycznienia armii, był ostro zwalczany przez marszałka. Generała niepokoiły podziały w wojsku i rozkład moralny, które doprowadziły w rezultacie do wydarzeń z maja 1926 roku.

Wierny przysiędze

12 maja 1926 roku marszałek Piłsudski rozpoczął trzydniową wojnę domową, tzw. zamach majowy. O godz. 14.45 Rozwadowski spotkał się z ministrem spraw wojskowych, gen. Juliuszem Malczewskim. Po rozmowie zgodził się objąć stanowisko dowódcy obrony Warszawy. Obrońcy rządu znajdowali się w niezwykle trudnej sytuacji, nie wiedzieli bowiem, w przeciwieństwie do zamachowców, na kogo można liczyć. Rozwadowski odbył naradę z gen. Malczewskim, płk. Władysławem Andersem oraz nowo powołanym szefem Sztabu Generalnego gen. Stanisławem Hallerem i podjął decyzję o przeniesieniu dowództwa do Belwederu. Była to niezbyt fortunna decyzja, bo pozbawiała łączności z krajem. Utrzymywano ją jedynie drogą powietrzną. Obrońcy dysponowali siłą około 1700 ludzi. Wojska buntownicze dowodzone przez gen. Gustawa Orlicz-Dreszera, miały znaczną przewagę, liczyły bowiem ok. 4300 żołnierzy.

Rozwadowski wydał rozkaz bezwzględnego rozprawienia się z zamachowcami, nawet nie oszczędzając ich życia. Dla generała, wielkiego zwolennika legalizmu i demokracji, Piłsudski był zwykłym buntownikiem. Drugiego dnia walk Rozwadowski zaplanował większą akcję. Ważną rolę miały odgrywać oddziały z Cytadeli płk. Izydora Modelskiego. Akcja obrońców powiodła się tylko częściowo, ponieważ wojska z Cytadeli przeszły na stronę marszałka i uwięziły Modelskiego. Zamachowcy uzyskali przewagę, rozpoczęli również ostrzał artyleryjski Belwederu, lekko ranny został m.in. płk. Anders. W odpowiedzi Rozwadowski wydał rozkaz dowódcy lotnictwa, gen. Włodzimierzowi Zagórskiemu, użycia bomb przeciwko oddziałom buntowniczym zmierzającym do Warszawy w celu ich rozproszenia. Zbombardowano wybrane cele w mieście m.in. Plac Saski. Była to demonstracja siły. Pomoc dla obrońców legalnej władzy nie nadchodziła, ponieważ strajk na kolei opóźnił przybycie wiernych pułków wielkopolskich i pomorskich. Sytuacja stała się dramatyczna. Rząd i dowództwo wycofało się do Wilanowa.

Do Rozwadowskiego dochodziły informacje o nadchodzących na pomoc oddziałach. Starał się przekonać prezydenta Stanisława Wojciechowskiego o konieczności przeprowadzenia w oparciu o nie kontrofensywy. Prezydent jednak 15 maja zdecydował się podać do dymisji i rozkazał zaprzestania walk. Zebrani dowódcy z Rozwadowskim na czele natychmiast przyjęli rozkaz, tylko płk Anders nie chciał się podporządkować. Rozwadowski zdał dowództwo gen. Kędzierskiemu i wraz z kilkoma innymi oficerami został internowany. Walki dobiegły końca.

Bezprawne więzienie [

Co prawda wojska gen. Rozwadowskiego zostały wyparte z Warszawy, ale nie rozbite i stanowiły nadal znaczną siłę. W takich okolicznościach Rozwadowski i Stanisław Haller liczyli na honorowe zakończenie konfliktu. Ponadto 22 maja Piłsudski wydał rozkaz do wojska, w którym przyznał racje obu walczącym stronom, zapowiadając niewyciąganie konsekwencji wobec pokonanych oraz zgodę i pojednanie. Jednak najbliższe dni zweryfikowały obietnice marszałka. Niebawem część internowanych oficerów zwolniono. Natomiast generałów: Rozwadowskiego, Zagórskiego, Malczewskiego i Jaźwińskiego oskarżono o przestępstwa natury kryminalnej i odstawiono do Wojskowego Więzienia Śledczego nr I przy ul. Dzikiej 19 w Warszawie. Stamtąd 26 maja przetransportowano ich do WWŚ nr III na Antokolu w Wilnie.

Więzienne warunki egzystencji gen. Rozwadowskiego i jego towarzyszy były ciężkie, cele stanowiły jedną wielką ruinę, nie były ogrzewane, a ambulatorium zamknięte. Po interwencji jednego z zastępców komendanta, dawnego podwładnego generała z czasów obrony Lwowa, wyremontowano cele dla generałów. Zdaniem niektórych badaczy to właśnie wtedy postanowiono otruć gen. Rozwadowskiego, malując ściany jego celi farbą z arszenikiem. Znane są co najmniej dwie, zasługujące na uwagę hipotezy dotyczące podania generałowi śmiercionośnej substancji. Według informacji gen. Machalskiego i Stanisława Rozwadowskiego ściany celi, w której przebywał gen. Rozwadowski na Antakolu były malowane farbą z arszenikiem. Informacja ta jest prawdopodobna, ponieważ w tym czasie istotnie przeprowadzono remont więzienia i malowanie cel. Większość relacji skłania się jednak ku drugiej hipotezie, że generał został otruty 18 maja 1927 roku w czasie podróży koleją z Wilna do Warszawy, gdzie podano mu kanapki z pokrojonym włosiem końskim, co w efekcie spowodowało owrzodzenie jelit. Nie jest wykluczone, że zastosowano obie wymienione metody[17].

Pomimo braku jakichkolwiek dowodów, które miałyby świadczyć o przestępstwach Rozwadowskiego, cały czas odraczano terminy rozprawy. W prasie piłsudczycy rozpętali nagonkę. W broszurze "Zbrodniarze" dezawuowano wieloletnią pracę generała nad organizacją, wyszkoleniem i modernizacją polskiej kawalerii. Przez wiele miesięcy władze zwlekały z przedstawieniem Rozwadowskiemu, jak również Zagórskiemu aktu oskarżenia. W październiku 1926 roku Wojskowy Sąd Okręgowy nr 1 wydał orzeczenie, że wobec braku dowodów nie ma powodu utrzymywania aresztu śledczego nad Rozwadowskim. Jednak generał nie wrócił na wolność. Z polecenia prokuratora wojskowego, za którym stał Piłsudski, był nadal przetrzymywany z powodów "interesów wojska pierwszorzędnej wagi".

Z dniem 30 kwietnia 1927 przeniesiony został w stan spoczynku [18]. W tym samym terminie zwolnionych z czynnej służby zostało 8 generałów dywizji i jeden wiceadmirał (Kazimierz Porębski) oraz 19 generałów brygady i jeden kontradmirał (Jerzy Zwierkowski).

W społeczeństwie nasiliła się akcja petycyjna w obronie uwięzionych generałów. W kwietniu 1927 roku sympatyk Piłsudskiego, rektor Uniwersytetu Wileńskiego prof. Marian Zdziechowski napisał w obronie generałów broszurę "Sprawa sumienia polskiego". 18 maja 1927 roku Rozwadowskiego dość nieoczekiwanie zwolniono, dokonując przy tym licznych uchybień prawnych[19]

Ostatnie miesiące [

Więzienie spowodowało, że generał wyraźnie podupadł na zdrowiu. Ponadto dużym ciosem było dla niego zaginięcie gen. Zagórskiego. Władze oskarżyły go o dezercję, ale Rozwadowski znając generała, wiedział że jest to oszczerstwo i że Zagórski najprawdopodobniej padł ofiarą mordu politycznego. Rozwadowski obwiniał się o los Zagórskiego, jego zdaniem powodem zgładzenia towarzysza niedoli, było to, iż przy zwalnianiu wyjawił, że Zagórski pisze pamiętniki, w których to demaskuje agenturalną działalność Józefa Piłsudskiego z czasów I wojny światowej[20]

Rozwadowski coraz częściej przebywał w Jastrzębiej Górze, gdzie próbował się leczyć, z nasilających się bólów brzucha, połączonych z krwawieniem i silnymi torsjami. Lekarze byli bezradni. Schorowanemu generałowi spokoju nie dawało ciągłe przesuwanie terminu rozprawy jaka się miała przeciw niemu zacząć. W okresach lepszego samopoczucia Rozwadowski pracował nad nowymi wynalazkami i pisał rozprawy wojskowe.

W 1928 roku napisał referat poświęcony "Problemowi dzisiejszej obrony Państwa", nazywany również "Testamentem wojskowym generała Rozwadowskiego". Postulował w nim utworzenie specjalnej formacji, tzw. armii wysokiego pogotowia, zdolnej do błyskawicznej mobilizacji w obliczu najazdu ze strony Rosji lub Niemiec. W jej skład miały wchodzić specjalnie wyszkolone jednostki, potrafiące działać w ekstremalnych warunkach. Armia ta miała być doskonale wyposażona w lotnictwo, kawalerię i samodzielne grupy specjalnej broni pancernej i samochodowej. Rozwadowski zdawał sobie sprawę z nieuchronności konfliktu z Rosją i Niemcami. Jego przewidywany termin określał na rok 1936.

Grób gen. Rozwadowskiego na Cmentarzu Obrońców Lwowa

Gen. Rozwadowski umarł 18 października 1928 roku o godz 13.40, w lecznicy św. Józefa przy ul. Hożej w Warszawie. W ostatnich dniach życia towarzyszyli mu jego krewni i przyjaciele, m.in. były adiutant por. Marceli Kycia, gen. Władysław Sikorski, Maria Bobrzyńska oraz Emilia Jędrzejowiczowa. Ostatnią wolą generała było pochowanie go na Cmentarzu Obrońców Lwowa – wśród swoich żołnierzy. Nie brakowało domysłów i podejrzeń, co do przyczyn śmierci. Jednak władze zabroniły sekcji zwłok. Płk dr Bolesław Szarecki, który odbył konsylium z lekarzami badającymi zwłoki generała stwierdził, jako więcej niż pewne, otrucie. Podobnie uważał słynny chirurg lwowski, prof. Tadeusz Ostrowski, badający generała na krótko przed jego śmiercią. Zakaz przeprowadzenia sekcji zwłok, nie pozwolił ustalić przyczyny zgonu. Sam generał twierdził, że gdy eskortowano go z Wilna, podano mu dziwnie smakujący posiłek. Podejrzewano, że w kanapkach znajdowało się włosie końskie, powodujące owrzodzenie jelit, lub zmielone szkło[21]

Msza żałobna w Warszawie odbyła się 20 października o godz. 11.30. Następnie trumnę z generałem przeniesiono na Dworzec Główny, skąd przetransportowano do Lwowa. Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w poniedziałek 22 października o godz. 10.00. Władze celowo narzuciły tak wczesną porę, aby przyszło jak najmniej ludzi[22] Mimo to generała żegnały tłumy. Nabożeństwo odprawił w kościele oo. Bernardynów ks. arcybiskup metropolita Bolesław Twardowski. Gdy kondukt żałobny dotarł do Cmentarza Obrońców Lwowa, trumnę na swych barkach ponieśli aż do miejsca spoczynku usunięci z armii generałowie: Stanisław Haller, Roman Żaba, Walery Maryański, Franciszek Meraviglia-Crivelli, Robert Franciszek Walenty Lamezan de Salins i Filip Siarkiewicz. Nad grobem poruszającą mowę wygłosił były legionista ks. Józef Panaś: "Był to prawdziwie chrześcijański, wielki Wódz, który umiał zwyciężać bez podniesienia się w pychę i bez pastwienia się nad pokonanym przeciwnikiem, a gdy poniósł klęskę, poniósł ją nie tylko bez upodlenia się, ale nawet bez chęci zemsty i nienawiści do chwilowego zwycięzcy"[23].

Otrzymane ważniejsze odznaczenia

Gen. Rozwadowski i Lwów [

Miastem, które generał darzył największym sentymentem był Lwów. Generał trzykrotnie wpływał na losy miasta nad Pełtwią. W 1915 r. sformowana przez niego "grupa automobilowa" armii austriackiej zdołała wedrzeć się do centrum miasta, dzięki czemu oddziały rosyjskie wycofały się w pośpiechu nie niszcząc zabudowań i dworców kolejowych. W zimie z 1918 na 1919 r. generał jako dowódca Armii Wschód, utrzymał miasto w rękach polskich, aż do przybycia odsieczy dowodzonej przez gen. Wacława Iwaszkiewicza. Natomiast w 1920 r. jako szef Sztabu Generalnego WP kategorycznie przeciwstawił się planom (lansowanym m.in. przez gen. Maxime Weyganda) wycofania oddziałów polskich za Bug i oddania Lwowa w ręce bolszewików, czym uchronił mieszkańców przed rzezią z rąk kozaków Budionnego. Nieprzypadkowo też, generał został pochowany na Cmentarzu Obrońców Lwowa, pośród mogił swych żołnierzy. Wdzięczni lwowianie już w latach 30-tych uczcili generała stawiając na jego grobie okazały pomnik (obecnie nieistniejący). W tym czasie część ulicy Zielonej przemianowano także na ul. Rozwadowskiego, a pamiątki po generale (mundur i szabla) zdobiły sale muzeum w Czarnej Kamienicy. Niestety z chwilą rozpoczęcia okupacji sowieckiej muzeum zostało rozgrabione, a pomnik generała zniszczony.

Wymazany z pamięci narodu [edytuj]

Wymazywanie generała z historiografii zaczęło się w 1926 roku i trwało do lat 90. XX wieku. Na początku robiły to władze sanacyjne, później władze PRL. Również w III RP o Rozwadowskim pisze się niechętnie, bo jego osoba stoi na drodze w budowaniu legendy Piłsudskiego. Z tego też powodu, gdy sławiono zasługi mężów stanu, on jeden pozostał na uboczu, opuszczony i zapomniany. W Warszawie próżno szukać choćby ulicy noszącej jego imię. Ponadto utrwalany jest wizerunek gen. Rozwadowskiego jako endeka, co jest kompletną bzdurą, bo jedyne co go z nią łączyło to osoba kuzyna Jana Emanuela Rozwadowskiego sekretarza Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu. Przeświadczenie takie wzięło się z faktu, że postać gen. Rozwadowskiego wielokrotnie była wykorzystywana w grach politycznych. Przed wojną przez endecję[potrzebne źródło], a obecnie przez jej kontynuatorkę LPR. W rzeczywistości gen. Rozwadowski był apolityczny, wielokrotnie wypowiadał się, że nie czuje związku z żadną z polskich "marnych partyjek". Niestety nie doczekał się sprawiedliwego osądu przez historię, nigdy nie został zrehabilitowany, a jego grób jeszcze w pierwszych latach XXI wieku był sprofanowany.

Bardzo trafną charakterystykę, która oddaje złożoną naturę generała nakreślił pisarz i adiutant gen. Sikorskiego Mieczysław Lisiewicz: "Rozwadowski był umysłem żywym i błyskotliwym przy dużej głębi ideowej. Człowiekiem gołębiego serca, chcąc zadowolić wszystkich często zrażał wielu. Jego żywotność i energia mogłyby być przysłowiowe, podobnie zresztą, jak jego niczym nieugaszony optymizm, nie opuszczający go aż do końca, mimo ciężkich przeżyć, jakie mu u schyłku życia los zesłał. Jednocześnie religijny i wolnomyślny – umiał te dwie cechy godzić instynktem człowieka o wysokiej kulturze. Nigdy nie zapomniał o godności człowieka, choćby na najniższym stopniu społecznym. Gniew jego był groźny, lecz nigdy prostacki. W radości, jak i w zabawie nie szukał wrzaskliwego hałasu. Był hojny aż do lekkomyślności i niezwykle łatwowierny wobec tych, których uważał za przyjaciół. Był doskonałym wodzem. Posłuch wyrabiał sobie u ludzi bez trudu, nie gwałtem, lecz umiejętnością przewidywania. Popularność zyskiwał osobistym czarem i umiejętnością podejścia do każdego. Ów optymizm cechujący najgłębiej jego istotę umiał narzucać innym. Nawet w najgorszych momentach, ci którzy z nim rozmawiali, wychodzili pod wrażeniem, ze wszystko dzieje się doskonale i właściwie po myśli Rozwadowskiego. Było to skutkiem również i tego, że polot jego myśli, a zwłaszcza niesłychanie żywa wyobraźnia operacyjna, często kazały koncepcjom w błyskawicznym rozwoju wybiegać poza rzeczywistość, która nie mogła za nimi nadążyć. Mówił i pisał piękną polszczyzną, której nie popsuły ani długie lata służby w wojsku austriackim, ani wiele lat pobytu za granicą. Pozostał gorącym patriotą polskim. Wysoko cenił swój honor żołnierski, nigdy go nie splamił. Cokolwiek robił, czynił z myślą o Polsce...".

Rodzina Jordan Rozwadowskich [edytuj]

Generał Rozwadowski pochodził z rodziny wielce zasłużonej w dziejach Polski. Przedstawiciele tego rodu byli aż 13. razy odznaczani krzyżem Virtuti Militari. Do najbardziej znanych potomków tego rodu należą: prof. Jan Michał Rozwadowski - prezes PAU, prof. Jan Emanuel Rozwadowski - sekretarz Komitetu Narodowego Polskiego, płk. Kazimierz Rozwadowski - współorganizator 8. pułku ułanów, Cecylia Rozwadowska por. AK - organizatorka oświaty w obozie dla kobiet żołnierzy Powstania Warszawskiego w obozie Oberlangen oraz Wincenty Jordan Rozwadowski ps. Pascal - organizator siatki wywiadowczej F2 działającej we Francji w czasie II wojny światowej.

Przypisy

  1. S. Aksamitek, Generał Józef Haller. Zarys biografii, Katowice 1989; T. Bogalecki, Polskie Związki Strzeleckie w latach 1910 – 1914, Wojskowy Przegląd Historyczny, 1996, nr 2.
  2. Hasło granato-szrapnel, Encyklopedia wojskowa, pod red. O. Laskowskiego, t. III, Warszawa 1933; W. Rozwadowski, W. Bagiński, Krótkie opisy amunicji używanej przez artylerię w Wojsku Polskiem, t. II, Amunicja austriacka, Warszawa 1920.
  3. P. Stawecki, Biogram Tadeusza Rozwadowskiego, PSB, t. XXXII, Wrocław-Warszawa-Kraków 1989-1991; M. Patelski, Generał Broni Tadeusz Jordan Rozwadowski żołnierz i dyplomata, Warszawa 2002.
  4. D. Nawrot, Miejsce i rola Polskiej Marynarki Wojenej w walce o dostęp do morza w latach 1918 - 1920, Studia i Materiały do Historii Wojskowości, 1995, t. XXXVII.
  5. Robotnik, nr 352, 15 XII 1918
  6. Instytut Józefa Piłsudskiego, Adiutantura Generalna Naczelnego Dowództwa, sygn. t. 3/621, Raport gen. T. Rozwadowskiego do NDWP, Kraków 9 IV 1919; W. Maryański, Luźne karty, t. II, k. 54.
  7. M. Patelski, op. cit.; Z. M. Musialik, Wojna polsko-bolszewicka 1919 - 1920
  8. CAW, Oddz. I NDWP, sygn. I 301.7.15, Pismo szefa sztabu St. Hallera do Oddz. I NDWP w sprawie ochotników amerykańskich, nr 2721/I, Warszawa 3 IX 1919 r.
  9. M. Patelski, op. cit.
  10. L. Wyszczelski, Warszawa 1920, Warszawa 1995
  11. M. Czarnecki, Gen. Weygand o bitwie warszawskiej, Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza. Tydzień Polski, nr 43, 22X 1960
  12. W. Witos, Moje wspomnienia, t. II, Paryż 1964; A. Piłsudska, Wspomnienia, Warszawa 1989; J. Piłsudski, Rok 1920, Łódź 1989
  13. J. Piłsudski, op. cit.; Piłsudski swoją krytykę rozdziału wojsk jeszcze dosadniej wyraził na łamach Kuriera Polskiego
  14. M. Patelski, op. cit.; Dodatkowo list bardzo często jest wyrywany z kontekstu i nie zestawia się go z wcześniejszym listem Piłsudskiego do Rozwadowskiego
  15. M. Kukiel, Osobistości kierownicze, k. 2; M. Patelski, op. cit.
  16. M. Patelski, op. cit.
  17. T. Machalski, generał Rozwadowski na Antakolu, Wiadomości, nr 809, 1 IX 1961; S. Nicieja, Współtwórca Cudu nad Wisłą, Opole 1990
  18. Rozporządzenie Prezydenta RP z dnia 4 lutego 1927 r. ogłoszone w Dzienniku Personalnym M.S.Wojsk. Nr 5 z dnia 5 lutego 1927 r.
  19. Z. Cieślikowski, Tajemnice śledztwa KO 1042/27. Sprawa generała Włodzimierza Ostoi-Zgórskiego, Warszawa 1997, M. Patelski, op. cit.
  20. Z. Cieślikowski, op. cit.
  21. M. Patelski, op. cit.
  22. Ibid.
  23. J. Panaś, Pierwszy Hetman Odrodzonej Polski, [w:] A. Rozwadowski, Generał Rozwadowski, Kraków 1929.

Bibliografia [edytuj]

 

Przewrót majowy w rachubach Kremla

Bogdan Musiał

Józef Piłsudski zniweczył w 1926 r. nadzieje międzynarodowego i sowieckiego komunizmu na rozpad Polski

źródło: Muzeum Wojska Polskiego

 

Dodatek nadzwyczajny „Rzeczpospolitej” z 12 maja 1926 r.

źródło: Muzeum Wojska Polskiego

Dodatek nadzwyczajny „Rzeczpospolitej” z 12 maja 1926 r.

12 maja 1926 r. Wojsko na Marszałkowskiej nieopodal placu Zbawiciela

źródło: Muzeum Wojska Polskiego

12 maja 1926 r. Wojsko na Marszałkowskiej nieopodal placu Zbawiciela

 

 

Przewrót majowy 1926 roku do dziś budzi ogromne emocje i stanowi jedną z najważniejszych cezur w dziejach II Rzeczypospolitej. Dotychczasowe dyskusje koncentrowały się jednak przede wszystkim na wewnętrznych aspektach przewrotu, jego ofiarach oraz na samym fakcie zamachu na legalny rząd. Wątek ten podnoszą do dzisiaj krytycy Piłsudskiego, oskarżając go wręcz o zbrodnię.

Sytuacja II Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej, a przede wszystkim reakcje na przewrót majowy Niemiec i Związku Sowieckiego – nie są zwykle brane pod uwagę. Wiadomo jednak, że celem obu tych państw, a także kierowanego z Moskwy międzynarodowego (w jego ramach także i „polskiego”) ruchu komunistycznego, było zniszczenie odrodzonej po 120 latach niepodległej Polski.

Najważniejszym skutkiem przewrotu majowego było przekreślenie tych kalkulacji, odsunięcie w bliżej nieokreśloną przyszłość oczekiwanego wewnętrznego rozkładu państwa polskiego. Polacy i ich państwo, polski nacjonalizm i patriotyzm okazały się daleko stabilniejsze, aniżeli sądzono w Moskwie i Berlinie. Dopiero wspólna agresja we wrześniu 1939 r., brutalna okupacja i masowy terror obu okupantów doprowadziły do zagłady II Rzeczypospolitej oraz znacznej części jej przywódczych elit.

Dla reżimu bolszewickiego przewrót majowy był natomiast nie tylko ważną cezurą w dotychczasowej polityce wobec Polski. Odegrał także istotną rolę w rozgrywkach w kierownictwie sowieckim, miał również wpływ na zmianę strategii światowej rewolucji. Te kwestie nie były dotychczas znane, ale dzisiaj dostępne dokumenty z moskiewskich archiwów nie pozostawiają najmniejszej wątpliwości co do doniosłości wydarzeń majowych 1926 r.

 

Narodziny „kompleksu polskiego”

Wojna z Polską w 1920 r. była pierwszą podjętą przez młode państwo bolszewickie próbą rozszerzenia swego panowania na Zachód. Jednak ta próba „przedarcia się do Europy poprzez Warszawę”, jak w 1923 r. sformułował to Stalin, zakończyła się fatalnie. Wojskowe następstwa klęski w sierpniu 1920 r. były z bolszewickiego punktu widzenia zgubne, a konsekwencje polityczne – wręcz katastrofalne.

Po przegranej wojnie w Moskwie ukształtował się „polski kompleks”, który przez lata prześladował bolszewickie kręgi przywódcze. Jego podstawowym składnikiem było przekonanie, że Polska stanowi bastion oporu przeciwko komunizmowi. Przypisano jej także rolę ostoi światowego imperializmu, jedynym zaś sposobem realizacji bolszewickich zamysłów otworzenia drogi do Niemiec było jej zniszczenie. Lenin i inni przywódcy bolszewiccy wypowiadali się w tym duchu wielokrotnie.

Prewencyjne uderzenie polskie z kwietnia 1920 r. oraz późniejsza klęska Armii Czerwonej sprawiły też, że bolszewicy zaczęli odczuwać respekt zarówno przed polską armią, jak i przed jej twórcą i zwycięzcą spod Warszawy Józefem Piłsudskim. Wyniesione z roku 1920 doświadczenia uświadomiły im, że Polacy, szczególnie zaś Piłsudski, gotowi są w każdej chwili uderzyć i walczyć „ze straceńczą odwagą”, jeśli tylko poczują się zagrożeni, jak to sformułował we wrześniu 1923 r. Grigorij Zinowiew, jeden z czołowych przywódców bolszewickich.

 

Testowanie irredenty

Głównym celem wojny przeciwko Polsce z 1920 r. było ustanowienie wspólnej granicy z Niemcami. W bolszewickich planach rewolucji kraj ten odgrywał zawsze strategiczną rolę ze względu na rozwinięty przemysł oraz liczną klasę robotniczą. Nawet po klęsce pod Warszawą bolszewicy nadal się łudzili, że rewolucja komunistyczna w Niemczech jest kwestią czasu. Wspierali więc Komunistyczną Partię Niemiec, a nawet sterowali z Moskwy jej rewolucyjnymi działaniami. W lecie 1923 r. opracowali w Moskwie plan przewrotu komunistycznego, jednakże próba jego realizacji w październiku 1923 r. zakończyła się fiaskem.

W roku 1924, po sromotnej porażce niedoszłej niemieckiej rewolucji, bolszewiccy przywódcy zmienili metody i obszar działalności. Nadal zmierzali do rozpętania wojny o jak największym zasięgu, ale wobec klęski, jaką ponieśli w Niemczech, musieli ograniczyć swe zapędy i skupić się na bliższym geograficznie celu – Polsce.

Główną rolę w tych działaniach miała odegrać założona w 1918 r. Komunistyczna Partia Polski (KPP), finansowana i sterowana z Moskwy, a przy tym przesycona agentami OGPU i wywiadu wojskowego. 11 sierpnia 1924 r. bolszewicki działacz Paweł Łapiński zwrócił się do Feliksa Dzierżyńskiego z pismem, w którym wskazywał na trudności, z jakimi w Polsce zmagać się musi KPP. Wynikały one z powodu obecności w partyjnych szeregach sowieckich agentów nie tylko zajmujących się szpiegostwem, lecz także dokonujących w Polsce zamachów terrorystycznych, w które angażowali struktury organizacyjne KPP: „W wielu wypadkach po prostu odróżnić nie sposób, gdzie kończy się partia, a gdzie zaczyna nasza Kontrrazwiedka [sowiecki wywiad]. [...] Cała bez mała nasza ukraińska organizacja jest literalnie od dołu do góry nierozerwalnie dzisiaj spleciona z Kontrrazwiedką”.

W styczniu 1925 roku podczas zjazdu w Moskwie przywódcy KPP otrzymali wytyczne i dokładne wskazówki co do swej działalności w Polsce. Ich wypracowaniem zajął się Dmitrij Manuilski, bliski współpracownik Stalina, na jego zlecenie odpowiadający w partii i aparacie Kominternu za problematykę narodowościową. Sporządził on tezy o zadaniach KPP i 30 stycznia 1925 r. wyłożył je zebranym polskim towarzyszom w Moskwie:

„Obecna imperialistyczna Polska to ropiejący wrzód na Wschodzie, państwo, którego przeznaczenie polega na odizolowaniu rosyjskiego proletariatu od niemieckiego oraz na powstrzymaniu rozwoju ruchu rewolucyjnego nad Berezyną. Właśnie dlatego likwidacja kapitalistycznej burżuazyjnej Polski, przekształcenie jej na robotniczo-chłopską i sowiecką, stanowi obecne zadanie całego proletariatu międzynarodowego. [...]

Mamy do rozwiązania w Polsce dwa podstawowe zadania w kwestii narodowościowej: po pierwsze, powinniśmy dążyć do rozerwania państwa polskiego wzdłuż szwów narodowościowych, nie dając mu czasu na umocnienie i ustabilizowanie się. Jednocześnie musimy realizować to zadanie w taki sposób, aby nie odpychać od siebie szerokich warstw pracującej rdzennej polskiej ludności. [...] Tylko właściwa polityka narodowościowa stanowi podstawę dla rewolucyjnej irredenty”.

Pomysł, by za pomocą konfliktów etnicznych zdestabilizować, a w dalszej perspektywie rozbić Polskę, nie był niczym nowym; już w latach 1923 – 1924 uznano go za główny oręż w walce z Polską. Katastrofalny stan Armii Czerwonej i sowieckiego przemysłu zbrojeniowego nie pozwalały bowiem na przeprowadzenie zwycięskiej kampanii. Wyniesione z Polski praktyczne doświadczenia miały znaleźć później zastosowanie w innych krajach wschodniej oraz południowej Europy.

 

„Wysypać Piłsudskiego”

Po pierwszych, niespokojnych powojennych latach w Europie nastąpiło ożywienie gospodarcze. W zapomnienie odchodziły powoli kryzysy polityczne i niepokoje społeczne, chociaż w Niemczech nastąpiło to dopiero po 1924 r. Jednym z niewielu wyjątków była Polska, wciąż wstrząsana konfliktami politycznymi oraz ogarnięta długotrwałym kryzysem gospodarczym, społecznym i etnicznym.

W latach 1925 – 1926 Polska przeżywała najcięższy kryzys od czasów wojny polsko-sowieckiej. Rozpętana przez Niemcy wojna handlowa pociągnęła za sobą ogromny spadek eksportu i produkcji, co przełożyło się na raptowny wzrost bezrobocia. Skutkiem tych zjawisk był kryzys finansowy. Na przełomie lat 1925 i 1926 kryzys się zaostrzał. W pierwszych miesiącach 1926 r. doszło do wielu demonstracji, zamieszek i strajków. Kryzys wydawał się zagrażać samemu istnieniu państwa polskiego, rządzące partie były zaś wobec niego bezradne.

Józef Piłsudski, twórca niepodległej państwowości polskiej, który w 1922 r. rozczarowany wycofał się z działalności publicznej, pod koniec 1925 r. zdecydował się powrócić do polityki. Na początku 1926 r. wydawało się wręcz, że w Polsce dojdzie do wojny domowej pomiędzy Piłsudskim i jego zwolennikami a rządzącymi partiami politycznymi.

W Moskwie z uwagą i dużymi nadziejami śledzono rozwój wypadków w Polsce. Ewentualna wojna domowa mogła się zakończyć nowym rozbiorem kraju, w którym Sowieci chętnie wzięliby udział, by uzyskać upragnioną wspólną granicę z Niemcami. Z inicjatywy przedstawicieli KPP w Moskwie 25 marca 1926 r. Biuro Polityczne Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików [WKP (b)] powołało komisję do spraw polskich składającą się z Zinowiewa jako przewodniczącego, Dzierżyńskiego, Cziczerina, Woroszyłowa oraz Boguckiego (ten ostatni z KPP). Na posiedzeniu 30 marca 1926 r. komisja poleciła Cziczerinowi, ówczesnemu ludowemu komisarzowi spraw zagranicznych, zintensyfikowanie sondowania nastrojów panujących w obozie Piłsudskiego oraz w innych ugrupowaniach politycznych w Polsce.

W Moskwie początkowo panowała niepewność co do tego, jaką postawę winna zająć KPP. Na posiedzeniu komisji 4 kwietnia przeważyła jednak opinia, iż Piłsudski jest mniejszym złem. Liczono bowiem, że w przypadku przejęcia przez niego władzy dojdzie do wojny domowej.

30 marca Adolf Warski, jeden z czołowych przywódców KPP, napisał memorandum o konieczności zawarcia sojuszu pomiędzy KPP a Piłsudskim. Pakt taki zamierzano potraktować wybitnie instrumentalnie – Piłsudski, jako osoba ciesząca się wśród polskiej ludności niekwestionowanym autorytetem, odegrać mógł, jak twierdził autor memorandum, rolę katalizatora przyszłej „chłopskiej” rewolucji oraz mającej nastąpić po niej sowietyzacji Polski.

Memorandum to Bogucki dostarczył 17 kwietnia Dzierżyńskiemu, który odpowiedział na nie niezwłocznie. Krytykował zawarte w nim tezy, nawoływał do ostrożności, jednakże w zasadzie zatwierdził zaproponowaną tam strategię: „Ja jestem za tem, by w walce, która obecnie się toczy między endecją a Piłsudskim, nasza partia całym frontem zwróciła się przeciwko endecji i PPS i popierała Piłsudskiego, pchając go na lewo, rozpętując rewolucję chłopską, lecz nigdy nie tracąc swej własnej fizjonomii”.

W zaleceniach Biura Politycznego dotyczących podjęcia rozmów między KPP a Piłsudskim chodziło również o to, by w odpowiednim momencie – przez ich ujawnienie – można było zdyskredytować marszałka w oczach opinii publicznej. Henryk Walecki, jeden z czołowych przywódców KPP, pisał 15 marca 1926 r.: „Należy wziąć pod uwagę ewentualność, że w pewnym momencie opłaci się wysypać Piłsudskiego, wykorzystując jego związki z nami, i mieć na niego materiał kompromitujący go w oczach zwolenników lub opiekunów”.

Piłsudski nie przystał jednak na bezpośrednie rozmowy z KPP. Działał zdecydowanie, samodzielnie i nie pozwalał się wykorzystać komunistom, co wynika z dostępnych dzisiaj dokumentów w moskiewskich archiwach, które zostaną wkrótce opublikowane. KPP nie udało się w żadnym momencie wywrzeć wpływu na bieg wydarzeń w Polsce, nie mówiąc już o wywołaniu w kraju wojny domowej.

KPP nie udało się w żadnym momencie wywrzeć wpływu na bieg wydarzeń w Polsce, nie mówiąc już o wywołaniu w kraju wojny domowej

W maju 1926 r. doszło do zamachu stanu. Piłsudski na czele wiernych sobie oddziałów pomaszerował na Warszawę. Stosownie do otrzymanych z Moskwy instrukcji zamach poparła również KPP. Po krótkich, lecz krwawych walkach (379 zabitych) prezydent Wojciechowski 14 maja 1926 r. zrezygnował ze sprawowania urzędu. Jeszcze 19 maja w Moskwie żywiono nadzieję, że przewrót majowy przekształci się jednak w wojnę domową. W tym dniu Zinowiew opracował wytyczne dla KPP na wypadek zaostrzenia się wojny domowej między zwolennikami Piłsudskiego a jego przeciwnikami.

Ustąpienie Wojciechowskiego oznaczało jednak zarówno koniec walk w Warszawie, jak i zakończenie kryzysu politycznego w kraju. Wybrano nowy rząd, na którego działalność decydujący wpływ wywierał teraz Piłsudski. On sam formalnie objął tylko tekę ministra spraw wojskowych oraz stanowisko generalnego inspektora sił zbrojnych, w rzeczywistości jednak sprawował w kraju faktyczną władzę. Istniejąca konstytucja została wprawdzie utrzymana, jednak Piłsudski ograniczył władzę parlamentu.

 

Wypatrywanie rozkładu

Zaledwie kilka dni po przewrocie, 20 maja 1926 r., Biuro Polityczne WKP (b) stwierdziło, że poparcie udzielone Piłsudskiemu przez partię było „poważnym politycznym błędem”. Odpowiedzialnością za ten błąd Stalin obarczył Zinowiewa, wykorzystując to w toczonych przeciwko niemu rozgrywkach wewnątrzpartyjnych. W tym samym dniu zatwierdzono nową politykę wobec Piłsudskiego, której założenia wypracowała komisja ds. polskich:

„c) Rozpocząć bezpośrednią kampanię demaskującą Piłsudskiego wraz z jego rządem, zaznaczając, że Piłsudski w rzeczywistości utworzył jednolity front z faszystami dla walki z robotnikami i chłopami. [...]

e) Należy w szerokim zakresie coraz bardziej stanowczo prowadzić krytykę, demaskowanie oraz walkę z rządem Piłsudskiego, podkreślając przy tym w szczególności postulat pokoju ze wszystkimi sąsiadami”.

Po przełożeniu tej nowomowy na normalny język dowiadujemy się, że Biuro Polityczne zarządziło wszczęcie szeroko zakrojonej propagandowej kampanii oszczerstw przeciwko Piłsudskiemu i jego rządowi, określając autora przewrotu majowego jako „faszystę” i „podżegacza wojennego”. Ślady tej kampanii dziś jeszcze można odnaleźć w licznych publikacjach, także tych ukazujących się na Zachodzie. Takim akcjami zajmowało się między innymi biuro dezinformacyjne działające w strukturach OGPU.

W czerwcu 1926 r. w Moskwie nie żywiono już jakichkolwiek złudzeń co do istoty działań Piłsudskiego. Przemawiając 8 czerwca 1926 r., Stalin oznajmił: „Celem walki [Piłsudskiego] jest wzmocnienie, stabilizacja państwa burżuazyjnego. [...] Chodzi o to, że państwo polskie wkroczyło w fazę zupełnego rozkładu. Finanse lecą na łeb, na szyję. Złoty spada. Przemysł jest sparaliżowany. Narodowości niepolskie są uciskane. A na górze, w kołach zbliżonych do warstw rządzących, panuje orgia nadużyć, [...] Polska w chwili obecnej jest splotem szeregu zasadniczych sprzeczności, które w dalszym swym rozwoju w sposób nieunikniony doprowadzić muszą w Polsce do sytuacji bezpośrednio rewolucyjnej”.

Stalin i jego partyjni towarzysze daremnie jednak wypatrywali owego wewnętrznego rozpadu „burżuazyjnej” Polski, ponieważ właśnie przejęcie władzy przez Piłsudskiego, cieszącego się poważaniem w szerokich kręgach społeczeństwa, zainicjowało proces politycznej i gospodarczej stabilizacji kraju.

Natomiast wśród samych bolszewików przewrót majowy zaostrzył spory wewnątrzpartyjne i ideologiczny kryzys. Akcja Piłsudskiego odsunęła bowiem na czas nieokreślony perspektywę wybuchu „rewolucji agrarnej” oraz „rewolucyjnej irredenty” w Polsce, którą uważano za najsłabsze ogniwo wśród europejskich państw kapitalistycznych. Jednocześnie sami bolszewicy stanęli w obliczu zaostrzającego się kryzysu gospodarczego i społecznego w rządzonym przez nich terrorem imperium; kryzysu o daleko większym rozmiarze i natężeniu, aniżeli kiedykolwiek miało to miejsce w Polsce przed majem 1926 r. Wobec tego zmuszeni zostali, i to zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej, do poszukiwania wyjścia z sytuacji.

Do roku 1927 ostatecznie umocniła się koncepcja budowy socjalizmu w jednym kraju, czyli takiego wzmocnienia Związku Sowieckiego, by w przyszłości był on w stanie – nawet samodzielnie i przemocą zbrojną – rozszerzyć komunistyczną rewolucję na inne kraje. Ta nowa strategia światowej rewolucji jest nierozerwalnie złączona z osobą Stalina stającego się stopniowo jedynowładcą Związku Sowieckiego.

Swoją interwencją Józef Piłsudski już po raz drugi przekreślił rachuby bolszewickiego i międzynarodowego komunizmu, co tłumaczy czarną propagandę stosowaną do dzisiaj wobec niego oraz Polski okresu międzywojennego w kręgach lewicowo-postkomunistycznych na Zachodzie, w Rosji, a także w Polsce.

Pozostaje istotne pytanie, czy w maju 1926 r. marszałek był świadom, że zniweczył nadzieje międzynarodowego i sowieckiego komunizmu na rozpad państwa polskiego? Jeśli tak, to mamy jeszcze jeden dowód na to, iż był on dalekowzrocznym mężem stanu o historycznym wręcz formacie, postacią, która nie była biernym uczestnikiem historii, lecz sama ją kształtowała. Dopiero na tak szerokim tle należy oceniać przewrót majowy – nie jako zamach na młodą demokrację, lecz próbę uratowania Polski przed wewnętrznym rozpadem i mającym po nim bez wątpienia nastąpić nowym rozbiorem.

dr hab. Bogdan Musiał, pracownik naukowy IPN

 



[1] Obszerne Informacje o tym wszystkim ogłosiłem w artykułach "O zabójstwie Prezydenta Narutowicza" (Komunikaty Tow. Im. Romana Dmowskiego", tom I, Londyn 1970, str. 569-600) i "O zabójstwie Prezydenta Narutowicza" (Tamże, tom II, Londyn 1979/80, str. 273-287). Inne Informacje w tej samej sprawie ogłosił mój syn, prof. dr. Maciej Giertych w artykułach "Jeszcze o zabójstwie prezydenta Narutowicza" (Tamże, tom II, str. 288-293) i "uzupełnienie do artykułu - listu do "Polityki" w sprawie zabójstwa Prezydenta Narutowicza" (tamże, str. 293-299) i "Drugie uzupełnienie (Tamże, str. 366).

W artykułach powyższych cytowane są "w powyższym porządku" relacje i oceny Stanisława Głąbińskiego, Ireny Sokolnickiej, Eugeniusza Jarry, Stefana Niewiadomskiego, Mariana Kukiela, Władysława Pobóg-Malinowskiego. Tadeusza Katelbacha, Józefa Hallera, Henryka Charlemagne, Józefa Żmigrodzkiego, Adama Pragiera, Adama Ciołkosza, Kazimierza Rudnickiego, Juliana Nowaka i innych. Podane są także z drugiej ręki informacje pochodzące od Hermana Libermana, Tomasza Arciszewskiego, Mariana Kościałkowskiego, Adama Włoskowicza, Romana Błaszczyka, Adama Szczypiorskiego, Józefa Łokietka, Rajmunda Jaworowskiego i Stamirowskiego.

[2] Działecz P.P.S. Mieczysław Mastek ujawnił, że "na dzień 6 listopada nasłano do Krakowa bez wiedzy i woli P.P.S. bardzo wielu ludzi zupełnie nieznanych, uzbrojonych i poinstruowanych. Pomiędzy nimi znajdował się także znany komendant Brześcia Kostek Biernacki".