Siemiatyckie Eldorado?

2007-02-09 (11:39) NDz


Socjologowie szacują, że około 5 proc. małżeństw w Polsce żyje na odległość. Główną przyczyną jest emigracja zarobkowa. Małżonkowie, decydując się na czasową rozłąkę, tłumaczą to dobrem rodziny. Okazuje się jednak, że pobyt na Zachodzie, choć przyczynia się do poprawy statusu materialnego wielu osób, powoduje zrywanie więzi rodzinnych.
W Siemiatyczach, 17-tysięcznym podlaskim miasteczku, co piąty mieszkaniec na dłużej lub krócej wyjeżdża na saksy, teoretycznie więc prawie każda rodzina ma kogoś za granicą. Początki masowej emigracji zarobkowej sięgają przełomu lat 80. i 90. Dlatego miasto to stało się swoistym poligonem doświadczalnym obrazującym skutki emigracji zarobkowej.

Ostatnia deska ratunku?
Gdy na początku lat 90. padły wcześniej dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwa Hortex i Siemiatyckie Zakłady Obuwia, tysiące rodzin w Siemiatyczach zostało bez środków do życia. Ludzie wszelkimi sposobami zaczęli szukać pracy. Ktoś spróbował wyjazdu do Brukseli - stosunkowo niedaleko - 17 godzin jazdy samochodem. Władze belgijskie okazały się dość liberalne, nie ścigały zbyt gorliwie nielegalnych pracowników. Ci, którzy spróbowali tam pracować, przecierali szlak innym i tak metodą łańcuszkową rozeszły się po całym mieście i okolicy informacje i kontakty. Była to praca oczywiście na czarno, bez ubezpieczeń zdrowotnych czy emerytalnych, i oczywiście chodziło przede wszystkim o pracę fizyczną: dla kobiet przy sprzątaniu domów, dla mężczyzn głównie na budowach.
Wkrótce zaczęły się masowe wyjazdy. Zapotrzebowanie na transport okazało się tak duże, że PKS stworzył regularną linię autobusową z Siemiatycz do Brukseli. Bilety trzeba było rezerwować ze sporym wyprzedzeniem. Obecnie przejazdy do Belgii oferuje 15 przewoźników.
- Dzięki emigracji zarobkowej miasto się rozwija - twierdzi burmistrz miasta Zbigniew Radomski, w latach 1981-2002 dyrektor siemiatyckiego PKS. W mieście wykupywane są place pod budowę, powstają nowe domy. Bezrobocie spadło do 7 proc. Jako kolejne plusy emigracji zarobkowej burmistrz wymienia powstające inwestycje. - Mężczyźni pracujący w branży budowlanej wrócili jako fachowcy w takich zawodach, jak malarz, lastrykarz, glazurnik. Teraz wykorzystują zdobyte doświadczenia i zarobione pieniądze, otwierają warsztaty rzemieślnicze, małe zakłady pracy, restauracje. Dobrze lokują pieniądze także ci, którzy wydają je na kształcenie dzieci - mówi Radomski.
Dobrobytu mieszkańców trudno nie zauważyć, świadczą o nim choćby dobrze zaopatrzone sklepy, w których klienci nie skąpią grosza na zakupy, osiedla nowych domów jednorodzinnych, odnowione kamienice w centrum miasta, młodzi ludzie za kierownicami drogich samochodów...

Nie wszystko złoto
Nie wszyscy jednak mają żyłkę przedsiębiorców. Zdarza się, że ciężko zarobione pieniądze przeznaczane są przede wszystkim na nadmierną konsumpcję - często na pokaz, na szpanowanie drogimi ubraniami, kolejnym domem, samochodem.
- Ponadto trudno wszystko przeliczać na pieniądze - twierdzi burmistrz. Istnieje wiele negatywnych skutków wyjazdów za chlebem. Ich przyczyną jest długotrwałe rozdzielenie rodzin.
Grażyna Skowrońska-Maksimczuk, zastępca przewodniczącego Wydziału Spraw Rodzinnych i Nieletnich Sądu Okręgowego w Bielsku Podlaskim, potwierdza, że emigracja zarobkowa jest przyczyną rozpadu wielu rodzin. - Mamy dużo spraw wynikających z konsekwencji emigracji: chodzi o rozwody, ustalenie lub zaprzeczenie ojcostwa, alimenty, czyny karalne nieletnich. Zdarza się, że osoby wyjeżdżające za granicę wiążą się tam z innymi osobami, z tych związków rodzą się dzieci, niekiedy rodzic - najczęściej ojciec - zapomina o pozostawionej w kraju rodzinie, dzieci pozbawione opieki rodzicielskiej wchodzą w konflikt z prawem - wyjaśnia.
- Unię Europejską w Siemiatyczach mamy już dawno, łatwiej się stąd dostać do Brukseli niż do Warszawy. Chleba jest tu dosyć, ale i nędzy moralnej również wiele - dodaje proboszcz parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ks. prał. Bogusław Kiszko. Najważniejsze problemy wynikające z emigracji to rozpad rodzin i problemy wychowawcze z pozostawionymi samopas dziećmi.

Najbardziej poszkodowane są dzieci
Przez 15 lat emigrowania siemiatyczan na Zachód wytworzył się następujący model rodziny: jedno z małżonków pracuje w Brukseli i część zarobionych pieniędzy przysyła na utrzymanie rodziny, wychowanie, kształcenie dzieci, które pozostają pod opieką drugiego małżonka.
- Ale zdarza się, że rodzic wyjedzie, na początku przysyła pieniądze, ale za granicą zwiąże się z kimś i szybko zapomina o żonie, która została z trojgiem dzieci - mówi Alina Smyk z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Siemiatyczach. - Są też sytuacje odwrotne: kiedy ojcowie z dziećmi pozostają w kraju, a żony i matki, "urządzają" sobie życie w Brukseli. Te poszkodowane osoby, pozbawione środków do życia, zwracają się do nas o pomoc - uzupełnia.
Czasem do pracy wyjeżdżają mąż i żona, pozostawiając dzieci pod opieką dziadków. Ci, choć są w stanie zaspokoić potrzeby materialne, mimo najlepszych chęci nie zawsze sobie radzą z problemami wychowawczymi stwarzanymi przez młodzież.
- Chodząc po kolędzie, spotykam i takie sytuacje, że oboje rodzice pracują w Brukseli, a kilkoro dzieci zostaje samych w Siemiatyczach, praktycznie bez opieki starszych - mówi ks. prał. Bogusław Kiszko. Młody człowiek, który przygotowuje się do matury, musi jednocześnie być opiekunem młodszego rodzeństwa, zastępować im rodziców. Dzieci pozostawione bez opieki dorosłych do późnych godzin nocnych buszują po mieście, dysponują sporą gotówką, mają kontakt z alkoholem, narkotykami. - Pieniędzmi i sposobem życia często imponują kolegom - tym z mniej zasobnych, bo pozostających w kraju rodzin, dlatego ci dołączają do nich, starają się ich naśladować - tłumaczy starszy aspirant Romuald Leoniuk z Komendy Powiatowej Policji w Siemiatyczach. Domy, w których nie ma dorosłych, stają się schronieniem dla młodych, którzy na kilka dni uciekają z własnych rodzin. - Wprawdzie nie odnotowujemy jakiegoś drastycznego wzrostu demoralizacji wśród młodzieży, ale każde dziecko pozostawione na kilka miesięcy bez opieki rodziców to dramat - dodaje R. Leoniuk.
- Dzieci z Siemiatycz dzielą się na brukselskie i niebrukselskie - dodaje ksiądz prałat. - Te pierwsze są najczęściej tak wychowywane, że spełnia się ich potrzeby materialne, ale często brak im codziennego kontaktu z rodzicami, miłości, zainteresowania, kontroli. Wychowują się same, często na ulicy, a wobec świata dorosłych, szczególnie rodziców, mają postawy roszczeniowe.

Dla chleba...
Bogaci Belgowie mają spore domy i duże wymagania. - Wszystko ma lśnić czystością, nawet kurz na żyrandolach musi być ścierany codziennie - mówi pani Danuta. Sprzątnięcie kilku domów w ciągu dnia to zatem duży wysiłek fizyczny. Po kilkunastu latach sprzątania - w pozycji niedogodnej dla kręgosłupa i w kontakcie ze środkami chemicznymi, często pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Kobiety nie leczą się na miejscu, gdyż w Belgii pracują na czarno, nie są więc ubezpieczone, a koszty leczenia są tam bardzo wysokie. Idą do lekarza dopiero podczas pobytu w Polsce, tu też wykupują lekarstwa. - Nosem się człowiek podpiera, by zarobić i jak najwięcej przywieźć do domu. Po latach zostaje stargane zdrowie i niepewna renta - dodaje moja rozmówczyni. "Tu wcale nie jest łatwo, ciężko przystosować się do pracy sprzątaczki, jak ma się dyplom. Polacy są poniżani" - pisze na forum internetowym siemiatyczanka przebywająca w Belgii. "Ale Eldorado istnieje tylko w bajkach dla dzieci".

Klin wbity w rodzinną miłość
Choć po kilku latach pracy za granicą rodzina jest już ustawiona - dom zbudowany i urządzony, odłożone pieniądze - ci, co wyjechali, często nie potrafią wrócić do domu, codziennych obowiązków. Zawsze jakieś kolejne potrzeby się znajdą. - Poza tym twierdzą, że przynajmniej po pracy mają spokój i czas dla siebie, nie ma domu na głowie, domowej krzątaniny, konfliktów i problemów rodzinnych - z mężem, dziećmi - mówi ks. Bogusław Kiszko. Zdarzają się też sytuacje, że mężczyźni uciekają od problemów: właściciel firmy, ojciec czwórki dzieci, wyjechał na Zachód, gdy pojawiły się nieporozumienia w rodzinie i trudności z funkcjonowaniem firmy. Woli tam najmować się do pracy.
- Rozłąka to klin wbity w rodzinną miłość. Oddalenie od domu powoduje rozluźnienie związków z rodziną pozostawioną w kraju, zerwanie więzi emocjonalnych - twierdzi ksiądz prałat. W jego parafii rozpadło się 80 małżeństw, połowa z nich z powodu emigracji zarobkowej. - Mąż, który pozostał w kraju, skarżył mi się, że brukselski bakcyl strawił jego żonę: po dwóch latach pobytu za granicą przyjeżdża do domu, ale wpada na krótko, nie interesuje się ani domem, ani dziećmi. Widać, że myślami przebywa gdzieś daleko, że jej serce zostało gdzie indziej... - dodaje.
Przykładów jest wiele, niektóre są szczególnie dramatyczne. Żona pojechała do Belgii, poznała tam kogoś, z kim się związała. Nadal przyjeżdża do domu, ale już ze swoim "partnerem". Mąż pogodził się z taką sytuacją, bo dostaje od żony pieniądze. Inny przypadek: mąż, pracujący od kilkunastu lat w Belgii, znalazł sobie "partnerkę", oboje dostali w jednym z brukselskich kościołów oficjalne błogosławieństwo. Żona znalazła się w szpitalu z powodu rozstroju nerwowego. Do rodzin pozostałych w kraju docierają też anonimowe telefony o tym, że niektóre młode dziewczyny dorabiają po pracy, prostytuując się. Rodzice przychodzą z płaczem do księdza, proszą o poradę i pomoc.

Co jest najważniejsze?
Kolejny problem emigrantów to alkoholizm. Internauta mieszkający w Belgii zauważa, że jest grupa Polaków, którzy "mieszkają byle jak, w czasie wolnym od pracy piją na umór". Z problemem tym styka się Waldemar Bartoszuk, prezes Siemiatyckiego Stowarzyszenia Abstynentów "Ignis". - Bardzo negatywny wpływ na przebywających w Belgii ma liberalizm, swoboda moralna, rozwiązłość, jaka panuje w tym kraju. Nie wszyscy mają tak silny kręgosłup moralny i motywację, by się temu oprzeć. Poza tym na wielu źle wpływa - jak to nazywam - "zmiana klimatu pieniężnego", zachłyśnięcie się zmianą sytuacji finansowej, dostatkiem. Ktoś, kto dotychczas musiał harować przez cały miesiąc na bardzo skromne utrzymanie, tam zauważa, że wystarczy popracować tydzień, aby było za co żyć i... pić - mówi prezes.
Oczywiście nie jest regułą, że człowiek emigrujący popada w konflikty moralne, alkohol. - Belgia to kraj dla ludzi o mocnych zasadach moralnych. Kolega ze Stowarzyszenia zaczął od pracy na budowie, przez kilkanaście lat dorobił się piekarni i sieci sklepów. Inny popracował kilka lat, otworzył warsztat samochodowy - opowiada Waldemar Bartoszuk. Dodaje, że warunkiem powodzenia dla osób mających już w kraju problemy z alkoholem jest świadomość tego, że z tym problemem wyjeżdżają, muszą więc przestrzegać zasad postępowania wypracowanych na spotkaniach w Stowarzyszeniu i przede wszystkim szukać wsparcia u podobnych grup działających np. w Brukseli. - Jednak zdecydowana większość nie umie się odnaleźć w zachodniej rzeczywistości, nie potrafi wykorzystać szans, jakie daje możliwość zarabiania i poprawy bytu swego i rodziny.
Po wejściu Polski do UE zmieniło się tyle, że niektórzy całymi rodzinami wyjechali na Zachód. Tam się urządzili, prawdopodobnie do Polski już nie wrócą. Dlatego wiele domów jest pustych, nie ma na nie nabywców.
Na szczęście nie wszyscy z Siemiatycz emigrują. - Miałem wiele propozycji pracy w Belgii, ale nie zdecydowałem się wyjechać, znam też osoby, które po krótkim pobycie w Brukseli, mimo iż miały dobrą pracę, wróciły - mówi Waldemar Bartoszuk. Jedni dla dobra rodziny, inni, bo czuli się tam obco. "Tam zawsze będę obcy, gorszy i nigdy nie będę miał takich samych szans, jak Belgowie" - twierdzi Darek, który odwiedzał rodziców w Belgii. "Jakoś moi rodzice nie mają potrzeby, żeby wyjeżdżać za granicę, a stać ich na wiele: nowy dom, samochód, opłacenie studiów itp. I wszystkiego dorobili się uczciwą pracą tutaj, na miejscu. Bardzo cieszę się z tego, że mam takich rodziców" - pisze internauta z Siemiatycz.
- Jeśli ktoś decyduje się na wyjazd w celu poprawienia sytuacji materialnej rodziny, powinien powiedzieć sobie: robię to dla nich, za kilka miesięcy wracam do domu, będę szukał oparcia w wierze i przebywał w środowisku znajomych, którzy pozwolą mi przetrwać - mówi ks. prałat Bogusław Kiszko. Podkreśla jednak, że najlepszym rozwiązaniem dla miasta byłoby stworzenie miejsc pracy na miejscu - choćby w Horteksie, gdzie przed laty pracowało 1100-1300 osób.
Anna Wasak