Media go ukamienowały
– sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa
zdjęcia AFP, AP, PAP
ISBN 83-86035-16-1
ISBN 978-83-86036-16-8
Wydawnictwo „Książka Polska”, Warszawa 2007
Al. Jerozolimskie 83/9 02-001 Warszawa
Sprzedaż:
Księgarnia Wysyłkowa Tygodnika „Myśl Polska”
Al. Jerozolimskie 83/9 02-001 Warszawa
e-mail: n.myslpolska@hoga.pl
tel./fax (0-22) 621-05-72
Wstęp
„Media go ukamienowały” – napisał znany filozof katolicki Stanisław Krajski po odwołaniu ingresu abpa Stanisława Wielgusa. Mieliśmy do czynienia z sytuacją bez precedensu w historii Polski po 1989 roku, a nawet szerzej, w historii Polski w ogóle. Pod wpływem zorganizowanej, nienawistnej kampanii medialnej doprowadzono do rezygnacji objęcia jednej z najważniejszych stolic biskupich przez mianowanego wcześniej przez Papieża Benedykta XVI hierarchę. Atak był przeprowadzony z ogromną determinacją i skutecznością. Sprzymierzyły się w tym ataku siły zdawałoby się przeciwne sobie – otwarci wrogowie Kościoła, wzywający od lat do jego „zreformowania” oraz uchodzący do tej pory za prawowiernych i oddanych Wierze. Więcej, główny ciężar ataku wzięła na siebie właśnie strona „katolicka”, co wywołało niemałe zamieszanie wśród szeregowych wiernych, a nawet duchowieństwa. Perfidia ataku polegała bowiem na tym, że dokonywano go rzekomo w interesie Kościoła, dla jego dobra. Dlatego właśnie mamy do czynienia z sytuacja wyjątkową – wróg zaatakował od wewnątrz. Tym jest to niebezpieczniejsze.
Mając na uwadze to, że pomimo szoku, jaki przeżyliśmy – nadal sączy się w mediach nieprawda, podawane są fałszywe interpretacje, fakty i oceny – postanowiliśmy zebrać w jednym miejscu materiał, który pozwoli Czytelnikom wyrobić sobie zdanie na temat tej bulwersującej sprawy. Nie ukrywamy, że w tym sporze jesteśmy po stronie Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa i czynimy to z pełnym przekonaniem. Nie można godzić się na to, by w wolnej Polsce dokonywać publicznego linczu na człowieku bez dania mu szans na obronę. I nie dotyczy to tylko Arcybiskupa, ale wszystkich, których to dotknęło i dotyka. Nie tak należy budować sprawiedliwą i solidarną Polskę, nie tak należy rozliczać przeszłość.
W naszym opracowaniu znalazły się dokumenty, relacje,
oceny
i komentarze w przeważającej mierze opublikowane na łamach tygodnika „Myśl
Polska” i na portalu internetowym konserwatyzm.pl. Jest to głos publicystów o
orientacji narodowej i konserwatywnej uzupełniony o kilka dokumentów
kościelnych i publikacji, jakie ukazały się w „Naszym Dzienniku” i Internetowej
Gazecie Katolików.
Warszawa, styczeń 2007
Jan Engelgard, redaktor naczelny tygodnika „Myśl Polska”
Adam Wielomski, redaktor naczelny „Pro Fide, Rege et Lege”
Ks. abp Stanisław Wielgus
W związku z medialnymi informa-cjami na
temat mojej współpracy z SB
i wywiadem PRL oświadczam co następuje:
Już jako młody kapłan pracujący
w duszpasterstwie lubelskim byłem przedmiotem ataków ze strony SB, która
inwigilowała mnie i prześladowała za moją pracę z młodzieżą. Zaatakowano mnie
jako wroga Polski Ludowej w „Kurierze Lubelskim" oraz w „Faktach
i Myślach" w marcu 1965 r. Po tych publikacjach zostałem wezwany do Urzędu
Wyznań na rozmowę, na którą nie poszedłem. W kilkanaście dni potem Wydział
Finansowy w Lublinie nałożył na mnie wysoką karną kontrybucję. Wielokrotnie,
przez kilka lat nawiedzany byłem przez poborcę podatkowego. Z uwagi na moje
ówczesne ubóstwo najścia te nie przyniosły żadnych rezultatów, tym bardziej, że
byłem w latach 1965-68 studentem filozofii KUL.
W r. 1967 chciałem wyjechać, w ramach organizowanej
przez władze kościelne wymiany katolickich studentów między Polską i NRD. W
związku z tym udałem się biura paszportowego. Przyjął mnie funkcjonariusz SB,
który zarzucał mi, że na kazaniach krytykuję władze PRL. Na dowód tego odegrał
z magnetofonu fragment jednego z moich kazań, w którym istotnie były takie
treści. Zagroził mi poważnymi konsekwencjami jeśli to się będzie powtarzało. Po
pewnym czasie jednak otrzymałem odpowiedni dokument, pozwalający na wyjazd do
NRD. Od tamtej pory byłem przy różnych okazjach nawiedzany przez tego
funkcjonariusza. Tych wizyt było kilkanaście. Nigdy nie podpisałem żadnej deklaracji
współpracy z SB
i nigdy nie uważałem się za współpracownika SB. W rozmowach, które prowadziłem
mówiłem wyłącznie o sprawach ogólnych, o sytuacji międzynarodowej, o sytuacji
ekonomicznej w kraju itp. Stanowczo protestuję przeciwko fałszywej opinii jakobym
funkcjonariusza SB informował o pracownikach KUL, Kurii czy o kapłanach
Diecezji Lubelskiej, albo o jakichś rzekomych rozgrywkach personalnych w KUL
czy w Kurii. Nie podawałem złych charakterystyk kogokolwiek z księży
i pracowników KUL. Poza stwierdzeniami ubowca nie ma na to żadnych dowodów. Pamiętam,
że kiedyś zapytał mnie co w moim środowisku mówi się o śmierci Pyjasa. Wówczas
powiedziałem, że wszyscy moi znajomi uważają, iż mordu dokonała milicja.
Funkcjonariusz się wówczas żachnął
i gwałtownie dowodził, że to nie jest prawdą. Wbrew opublikowanej opinii
funkcjonariusza nie dostarczałem nigdy żadnych materiałów na czyjkolwiek temat.
Nikogo nie podsłuchiwałem, ani nie nagrywałem. Nie miałem wówczas pojęcia o
posługiwaniu się magnetofonem. Charakterystyka mojej osoby zawarta w ubowskich
materiałach jest tak odbiegająca od prawdy,
że nigdy bym się na jej podstawie nie rozpoznał gdyby była anonimowa.
Przypisuje mi bowiem cechy i umiejętności, których nie posiadałem, np.
znajomość języka hiszpańskiego czy też posiadanie w tym czasie wielu
zagranicznych publikacji, sposobu świeckiego prowadzenia życia itd. Jest to
wyraźna chęć przecenienia mojej osoby, by się pochwalić z jak ważnymi ludźmi
funkcjonariusz ma kontakt. Tymczasem ja nie byłem wówczas żadną ważną,
nadzwyczajną osobą. Żyłem spokojnie na marginesie życia uniwersyteckiego.
Opinia funkcjonariusza SB zawiera wyraźne przekłamania na temat mojej pracy w
KUL. Nie byłem wówczas adiunktem, lecz pracownikiem dokumentalistą pracującym w
dwuosobowym zespole w Zakładzie Historii Kultury w Średniowieczu. Nie miałem
żadnych wykładów na uniwersytecie. Byłem tak zapracowany, że przez lata nie
spotykałem się w szerszym gronie z ludźmi uniwersytetu czy diecezji. Głosiłem
jednak bardzo wiele kazań w Lubelskiej Diecezji.
Fałszem jest, że udzielałem opinii na temat
nastrojów dotyczących zdarzeń w marcu 1968 roku i w grudniu 1970 roku o czym
informuje funkcjonariusz. Przez cały marzec nie było mnie w Lublinie, ponieważ
prowadziłem wówczas rekolekcje w kilkunastu parafiach wiejskich Diecezji
Lubelskiej i z żadnym funkcjonariuszem się nie spotkałem. Przez cały grudzień i
do połowy stycznia 1970 roku chorowałem na zapalenie płuc
i poza rodziną z nikim nie miałem kontaktu. Fałszem jest także jakobym mówił
coś cynicznie o tzw. „czarnej międzynarodówce". Fałszem jest jakobym
dzięki UB uzyskał mieszkanie własnościowe. Z uwagi na to,
że diecezja nie miała mieszkań dla księży pracujących poza duszpasterstwem, za
zgodą władzy duchownej zapisałem się, tak jak każdy to mógł uczynić w tym
czasie, do własnościowej spółdzielni mieszkaniowej. Wpłaciłem odpowiedni wkład
finansowy i po czterech lub pięciu latach oczekiwania uzyskałem przydział na
mieszkanie o powierzchni ok. 35 m.
Nieprawdą jest jakobym z inspiracji SB starał się o
stypendium
w Niemczech. Starania o to stypendium rozpocząłem w 1973 na podstawie
informacji ogłoszonej przez Uniwersytet. Spełniałem
przewidziane warunki więc złożyłem odpowiednie podanie za pośrednictwem
Konsulatu RFN, by uniknąć cenzury.
Gdy podjąłem starania o paszport w Lublinie,
poinformowano mnie, że w tej sprawie muszę się udać do Warszawy pod wskazany
(dziś nie pamiętam) adres. Zgłosiłem się do swojego biskupa Piotra Kałwy
i zapytałem co mam robić. Powiedział wówczas, że moje badania naukowe są ważne
dla Kościoła i mogę pojechać na spotkanie zachowując ostrożność w rozmowach. We
wrześniu 1973 roku pojechałem pod wskazany adres. Rozmawiali ze mną dwaj
funkcjonariusze wywiadu. Powiedzieli że paszport otrzymam pod warunkiem, że
nawiążę kontakt
z Ost-Europa-Institut w Monachium. Powiedziałem, że będę się starał ten kontakt
nawiązać. W ciągu kilku godzin instruowano mnie jak mam przekazać zdobyte
informacje. Do kogo napisać odpowiednią kartkę i dokąd pojechać na spotkanie.
Potem zostawiono mnie samego, bym napisał, co będę robił w Monachium. Napisałem
więc o moich ówczesnych zamierzeniach i planach naukowych, do realizacji
których konieczny był mój wyjazd do Monachium. Moje oświadczenie znajduje się w
materiałach wywiadu. Żadnej deklaracji o współpracy z wywiadem wówczas nie
podpisywałem. Nigdy ani przez chwilę nie zamierzałem realizować powierzonego mi
zadania. Nie podjąłem w tym kierunku żadnych kroków. Przebywając w Monachium
nie miałem także żadnego kontaktu z Polakami. Następny atak wywiadu na moją
osobę miał miejsce w roku 1977 w związku z moim naukowym wyjazdem do Szwecji.
Także nic nie podpisywałem i nie podjąłem żadnych kroków, których oczekiwał
wywiad. Najgorszy był mój wyjazd do Monachium w r. 1978. Miałem wówczas
spotkanie z bardzo brutalnym funkcjonariuszem wywiadu, który wrzaskiem i
groźbami, że mnie zniszczy, skłonił mnie do podpisania deklaracji współpracy z
wywiadem. Była to moja chwila słabości. Zawsze żałowałem że nie zrezygnowałem
wówczas z mojego wyjazdu. Tym razem wywiad oczekiwał ode mnie,
że nawiążę kontakt z rozgłośnią Wolna Europa. Żadnego kontaktu nie podjąłem.
Nigdy nie byłem w rozgłośni. Nigdy też nie rozmawiałem z żadnym z jej
pracowników. Jeden raz (a nie dwa jak fałszywie podano) przy okazji mojego
pobytu w kościele św. Barbary rozmawiałem najwyżej kilka chwil z Księdzem
Kirschke na temat mojej pracy duszpasterskiej w tej niemieckiej parafii, w
której wówczas mieszkałem. Występujące w materiałach pseudonimy zostały mi
nadane przez funkcjonariuszy.
Bzdurne są zawarte w materiałach dywagacje na temat
moich rzekomych planów długotrwałego pobytu za granicą w celach szpiegowskich.
Nigdy nie przyszło mi nic takiego do głowy. Moje
cele naukowe realizowałem w tamtych trudnych, dziś dla młodych ludzi
niewyobrażalnych czasach, w zaplanowany wcześniej sposób i określony ściśle z
moimi władzami kościelnymi i uniwersyteckimi. Nic ponadto. Żadnego zadania
wywiadowczego nie zrealizowałem. Przyznaje to
w opublikowanych na mój temat materiałach sam funkcjonariusz, pisząc co
następuje: „Oceniając całokształt sprawy uważam, że „Grey” nie spełnił zadań,
które przyjął do wykonania przed wyjazdem za granicę. Zachował bierność i
daleko idącą ostrożność na odcinku realizacji zadań szczegółowych: brak
naprowadzeń, zupełna pasywność na odcinku nawiązywania znajomości z ludźmi
wchodzącymi w zakres naszego zainteresowania, zignorował zadanie dot.
rozpracowania ukraińskich ośrodków nacjonalistycznych w Monachium itd.”
Z przedstawionych w materiałach relacji wynika, że przypisano mi różne złe intencje i złe postawy w stosunku do Kościoła. Jest to fałsz. Nie istnieje żadna dowodząca tego dokumentacja, poza słowami funkcjonariusza, który po swojemu widział moją osobę i całą sprawę. Nigdy nie zdradziłem Chrystusa i Jego Kościoła, ani w czynach, ani w słowach, ani w intencjach. Nigdy nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami.
Nie chcę się usprawiedliwiać. Wiem, że nie powinienem utrzymywać żadnych relacji ze służbami PRL. Żałuję tego bardzo, że w ogóle podjąłem wyjazdy zagraniczne, które te kontakty spowodowały. Wydawało mi się jednak wówczas, że moim obowiązkiem jest prowadzenie wartościowych badań naukowych i kształcenie się dla dobra Kościoła.
Abp Stanisław Wielgus
Warszawa, 5 stycznia 2007
Ks. Kardynał Józef Glemp, Prymas Polski
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Dzisiejsza niedziela nazywa się Niedzielą Chrztu
Pańskiego. Kończy ona okres Bożego Narodzenia i wprowadza nas w liturgiczny
ciąg Mszy Świętych i liturgii, które będą mówiły o pracach Jezusa Chrystusa nad
formowaniem Kościoła w czasach swego ziemskiego bytowania. Ale nadto niedziela
ta nazywa się Niedzielą Sługi Bożego. Ten sługa Boga ukazuje się najpierw w
pierwszym czytaniu. Jest to prowadzony przez Boga
i ukształtowany człowiek, który umie i rozumie intencje Boga, i tak postępuje,
aby trzciny nadłamanej nie złamać, żeby knota tlącego nie zgasić, żeby promować
prawo Boże, i to z odwagą na całym świecie, i aby skłaniać do wypełniania
przykazań Bożych. Taka to wizja sługi Pana ukazuje się
w Starym Testamencie, a gdy wsłuchamy się w czytania, w czytanie Ewangelii
świętej, to widzimy, że zarysem takiego sługi Bożego jest Jan Chrzciciel, ale
to nie on jest właściwy. Tym właściwym sługą Boga jest sam Syn Boży – Jezus
Chrystus. On daje się ochrzcić w Jordanie tak jak inni grzesznicy po to, żeby
usłyszany był głos z nieba: "To jest Syn mój umiłowany, w Nim mam
upodobanie". Oto jakby treść bardzo głęboko wprowadzająca nas w istotę
Kościoła i w posługę dla Kościoła ludzi, którzy mają uświęcać siebie i przez
swoje uświęcenie uobecniać Boga w świecie
i głosić Jego prawo do świata, a jednocześnie przybliżać to wszystko, co jest
niebieskie, co jest nadprzyrodzone, co jest ciągle od Boga - źródła miłości,
przybliżane ku ziemi. Takie to ideały można odczytać z dzisiejszych czytań
liturgicznych.
Ale my jesteśmy w konkretnej sytuacji dzisiaj. Pozdrawiam księdza kardynała i wszystkich arcybiskupów, przewodniczącego Konferencji Episkopatu, wszystkich zacnych duchownych licznie zebranych, pana prezydenta Rzeczypospolitej i wszystkich dostojników, którym spoczywa na sercu i na sumieniu odpowiedzialność za dzieje i postęp Ojczyzny. I oni także w tej wizji sługi Pana odczytują swoje powołanie. Zwłaszcza że ten rok jest rokiem, w którym dominuje hasło: "Przyjrzyjcie się powołaniu waszemu". A powołań jest tyle, ile jest funkcji społecznych, ile jest osobistych charyzmatów.
To są te okoliczności, które dzisiaj nas sprowadzają
do modlitwy w tej czcigodnej archikatedrze warszawskiej, aby – jak
zamierzaliśmy – mógł nowy arcybiskup objąć pracę ku dalszemu uświęceniu.
Warszawa nie jest miastem łatwym. Wiadomo, stolica i zawsze nurty, myśli,
uczucia wyprzedzają często inne ośrodki. Gdy pomyślimy o przeszłości, to nie
brak przykładów ogromnego heroizmu, ale także i przykładów zagubienia się,
osłabienia, trudności. W tym wszystkim bierze udział Kościół. Nie ma takiej
sytuacji, żeby Kościół był opuszczony przez wiernych albo żeby Kościół opuścił
wiernych, a właściwie Naród. Zburzenie tej katedry to jest ostatni fragment
dziejów, w który jeszcze sięgamy pamięcią. Przecież był zniszczony razem z
Warszawą. Tutaj przechodził front, tu lała się krew,
tu były gruzy, ale pod tymi gruzami w piwnicach ciągle jeszcze były grobowce z
czasów dawnych, które przetrwały i które były jak gdyby znakiem tego trwania,
które musi tutaj pozostać. I pozostaje takim najbardziej czytelnym przykładem
takie chwilowe niezrozumienie, jakie miało miejsce w czasach Powstania
Styczniowego, a właściwie krótko przed Powstaniem Styczniowym, kiedy
arcybiskupem warszawskim został mianowany Zygmunt Szczęsny Feliński, kapłan
wykształcony w Paryżu,
a po śmierci Słowackiego podjął studia seminaryjne. Był wykładowcą akademii w
Petersburgu. Otóż z Petersburga przyjeżdżał kapłan jako arcybiskup. Budziło to
ogromnie wiele sprzecznych uczuć, dlatego że stan emocjonalny tamtych czasów
był znacznie wyższy, a patriotyzm rozważano jako rzecz całkowicie nadrzędną.
Otóż ten arcybiskup, a to był święty arcybiskup, mimo początkowej odruchowej
niechęci tak ukochał ten lud, że gdy stanowczo przeciwstawił się carowi, car
akurat w środku Powstania Styczniowego wezwał go do siebie i kazał mu do
Warszawy więcej nie wracać, osadzając go za Uralem. I tak już pozostał, nie
wracając nigdy do swojej biskupiej stolicy do śmierci.
Mogę przypomnieć także kardynała Prymasa Wyszyńskiego,
bo jakże nie przypomnieć tej wielkiej figury sługi Bożego, który tutaj przez
tyle lat głosił Słowo Boże, ale także i potrafił cierpieć. Nadał, kochając
Warszawę, blask swojej duchowości na tym, co wśród nas jest dobre, szlachetne,
co
w Warszawie się budzi jako chęć piękna, dobroci, rzetelności.
Starałem się iść drogą mojego wielkiego poprzednika, a były to czasy trudne. Przejście z ustroju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na Polskę wolną, o ustroju demokratycznym, to są także dzieje i zmagania nie moje albo nie tylko moje - wszystkich, a szczególnie duchowieństwa, szczególnie osób świeckich oddanych Kościołowi, rozumiejących Kościół. To był ustawiczny, stopniowy wzrost, zrozumienie działania Opatrzności Bożej, która często doświadczając, doświadczanie wykorzystuje ku naszemu wzmocnieniu, ku wzrostowi naszej godności.
Biskup Wielgus także wpisuje się w te charaktery,
które rozumiemy jako sługi Pana. Tak, arcybiskup Wielgus jest sługą Boga. To,
że różne perypetie przechodził, to są doświadczenia, które powinny służyć ku
budowaniu człowieka, żeby zrozumieć głębiej jego zależność od Boga,
a jednocześnie potrzeby dogłębnego widzenia zła. Z życiorysu księdza
arcybiskupa Wielgusa wiemy, jak bardzo kochał naukę, jak bardzo kochał naukę
teologii, a więc naukę Kościoła. I tam na obszarze tej nauki zrobił takie
postępy, że zainteresowały się nim siły Służby Bezpieczeństwa. Co to były
Służby Bezpieczeństwa? To była organizacja, instytucja w Polsce Ludowej, która
miała czuwać nad poprawnością charakterów. To znaczy: żeby nie było przerostu
burżuazji, żeby nie było odchyleń ideologicznych, żeby nie było nadmiaru
dewocji, żeby ludzie byli ukształtowani według modelu, jaki został narzucony z
ideologii marksistowsko-leninowskiej.
To była ogromna organizacja, wyspecjalizowana, która penetrowała wszystkie
warstwy społeczne, może w sposób szczególny duchowieństwo, jako najbardziej
niezależne, jako najbardziej pielęgnujące patriotyzm. Otóż ta ideologia jak
walec szła przez sumienia i starała się je spłaszczać po to, żeby wyrównać
wszystko do poziomu ówczesnego socjalizmu. W Polsce ten walec miał pewne
dylatacje, nie był to walec tak miażdżący jak w innych państwach, ale wszelako
był wszechobecny i dlatego penetrował ludzi bardziej zdolnych i wszystkie
wysiłki wkładał, aby ich podporządkować. My nie znamy dzisiaj ani strategii,
ani sposobów działania, jeżeli znamy,
to z opowiadania, ale nie z systematycznego badania i wykładu. Otóż w takie
zawirowania dostał się ksiądz arcybiskup jako kapłan, bardzo gorliwy kapłan,
który się nie podobał i za wyrzucanie mu tego, iż był za gorliwy, dostawał
nagany. Dzisiaj łatwo powiedzieć, że został włączony w te zawirowania, ale nie
znamy sposobów, presji, jakie zostały wywarte na to, żeby taki akt zaistniał,
nieważny z mocy prawa, bo w grę wchodziły zastraszenia, groźby i krzyki.
Dzisiaj o tym nie wiemy, dziś wiemy, że to było. Dalej nie wiemy, jak opuścił
szeregi, jak to łatwo pozbyto się nieużytecznego sługi. O tym dokumenty milczą.
Dzisiaj dokonał się nad arcybiskupem Wielgusem sąd. Cóż to za sąd? Na podstawie
świstków, dokumentów trzeci raz odbijanych. My nie chcemy takich sądów! Jeżeli
przeciw osobie ma się konkretne zarzuty, to trzeba je sformułować i on musi się
do nich ustosunkować. Nadto muszą wystąpić obrońcy, muszą być świadkowie,
dokumenty muszą przejść ocenę prawidłowości, zgodności. Wszystkiego tego w
osądzie biskupa Wielgusa zabrakło. To nie był sąd. Biskup Wielgus był
przymuszony szykanami, krzykiem, wrzaskiem do tego, aby włączył się we
współpracownika. Dlaczego ten współpracownik dzisiaj nie świadczy? Przecież
możemy się doliczyć kilkudziesięciu tysięcy ubowców, którzy dziś są rozlokowani
na dobrych, myślę, posadach i nie mamy żadnego świadka, który by wtedy
świadczył. Trudno więc dzisiaj
z całą powagą myśleć o Instytucie Pamięci Narodowej. O tym, że on jest
wyrocznią i źródłem informacji o obywatelach dla całego państwa. To jest
stanowczo za mało, bo to jest zbyt brudne i zbyt powierzchownie dotykane, a
jest to ogromna plama na współczesnym pokoleniu, które musi się z tego wydobyć.
Bracia i siostry! Nasze kryterium kościelne co do kwalifikacji sługi Bożego nie opiera się tylko na kryształowej przeszłości. Przeszłość jest także domeną Pana Boga, którą On może żałującemu także przebaczyć i go rozgrzeszyć. I to nie tylko chodzi o księży, bo przecież więcej mamy osób w innych kategoriach zawodów niż wśród duchowieństwa, którzy byli dotknięci temu podporządkowaniu się Służbom Bezpieczeństwa. Ale myślę o tym ogólnym stwierdzeniu, że Bóg w swojej strategii służby sobie, w powoływaniu sługi Pana ma inne kategorie kwalifikacji, inne kryteria. Przypomnę jedno wydarzenie, które jest dla Kościoła charakterystyczne. Pan Jezus mianował św. Piotra głową Kolegium Apostołów i głową Kościoła. Święty Piotr to nie był kryształ, to nie był ideał bez skazy. Przeciwnie, w jego życiu napotykamy słabości, czasem zawahania, czasem nawet złe doradztwo. Taki był św. Piotr, zwłaszcza że sam zaparł się Pana Jezusa. Potem płakał. Ale Pan Jezus, przychodząc do Piotra, pytał się: "Czy ty mnie miłujesz?". To było kryterium! Święty Piotr odpowiada: "Panie, ja Cię miłuję. Ty wiesz, że Cię miłuję". I wtedy zapada najwyższa decyzja, najwyższa nominacja: "Paś baranki moje". Tak więc, bracia i siostry, Kościół ma swoje widzenie, bo to nie tylko jest widzenie instytucji ziemskiej, chociaż i te kategorie są, ale jest to przecież wizja ciała mistycznego Chrystusa. My jesteśmy żywymi członkami, przez które przepływa łaska. A łaska to jest bezmiar dobroci Bożej. I tak musimy kształtować siebie, to znaczy jesteśmy jako kapłani z ludu wzięci. I na nas odbija się to, co na ludziach. Mamy swoich kolegów lekarzy, inżynierów i techników, i adwokatów, jesteśmy z ludu wzięci, ale po to, żeby służyć ludowi przez Chrystusa. I dlatego nasze usilne przylgnięcie do Chrystusa w chwilach trudnych, to, że przeżywamy chwile trudne... bo jest inaczej paść "baranki moje", gdy one słuchają, a inaczej, gdy czują niechęć. I to Kościół bierze pod uwagę, ale przecież zasady podstawowe są zawsze te same. Zwłaszcza zasada miłości. Im bardziej będziemy kochać Chrystusa i uczyć Jego miłości, tym będziemy lepszymi kapłanami i lepszymi pasterzami. Amen.
JE ksiądz kardynał Józef Glemp, Prymas Polski
Homilia w Katedrze Św. Jana w Warszawie, 7 stycznia 2007
SŁOWO BISKUPÓW POLSKICH DO WSZYSTKICH
WIERNYCH KOŚCIOŁA W POLSCE
Drodzy Bracia i Siostry!
1. W ostatnich dniach przeżyliśmy dramatyczne
wydarzenie, związane z rezygnacją z urzędu Księdza Arcybiskupa Metropolity
warszawskiego Stanisława Wielgusa, w dniu przewidzianym na jego uroczysty
ingres
w katedrze warszawskiej. Z bólem śledziliśmy oskarżenia kierowane pod jego
adresem w minionych tygodniach, a dotyczące jego uwikłania we współpracę ze
Służbą Bezpiecnzeństwa i z wywiadem PRL. Spowodowało to falę niepokoju, a nawet
nieufności do nowego pasterza. Uwidoczniły się podziały we wspólnocie
wierzących. Jesteśmy wdzięczni Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI za jego ojcowską
pomoc w ewangelicznym zmierzeniu się z trudną sytuacją, jakiej stawiamy czoło.
Dzięki jego decyzji i postawie jesteśmy lepiej przygotowani, by odważnie i
owocnie przeżyć ten niezwykły czas. Dziękujemy również Księdzu Arcybiskupowi
Józefowi Kowalczykowi, Nuncjuszowi Apostolskiemu w Polsce, za jego braterską i
kompetentną pomoc.
W dniu 5 stycznia br. w odezwie skierowanej do wspólnoty Kościoła Warszawskiego Ksiądz Arcybiskup Wielgus potwierdził fakt wspomnianego uwikłania i przyznał, że skrzywdził nim Kościół, podobnie jak - w obliczu kampanii medialnej – wyrządził mu krzywdę, zaprzeczając faktom współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.
Przyjmujemy z szacunkiem jego decyzję o rezygnacji z posługi metropolity warszawskiego. Nie nam sądzić człowieka, współbrata, który przez lata wiernie i gorliwie służył Kościołowi, m.in. jako profesor i Rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a następnie jako Biskup płocki. Naszą modlitwą chcemy wspierać Arcybiskupa w pełnym wyjaśnieniu prawdy. Jednocześnie z żalem stwierdzamy, że brak uwzględnienia przyjmowanej powszechnie zasady domniemania niewinności przyczynił się do stworzenia wokół oskarżonego Arcybiskupa atmosfery nacisku, która nie ułatwiła mu przedstawienia opinii publicznej odpowiedniej obrony, do której miał prawo.
2. Po raz kolejny doświadczamy, że mroczna przeszłość
z okresu totalitarnego systemu panującego przez dziesiątki lat w naszej
Ojczyźnie wciąż daje o sobie znać. Jak pisaliśmy w Memoriale Episkopatu Polski
w sprawie współpracy niektórych duchownych z organami bezpieczeństwa w Polsce w
latach 1944-1989, "dokumentacja przechowywana w archiwach IPN odsłania
część rozległych obszarów zniewalania i neutralizowania społeczeństwa polskiego
przez służby bezpieczeństwa totalitarnego państwa. Nie jest to jednak pełna i
jedyna dokumentacja o minionych czasach". Tylko krytyczna i rzetelna
analiza wszystkich dostępnych źródeł pozwoli nam zbliżyć się do prawdy.
Odczytywane jednostronnie dokumenty, sporządzone przez wrogich Narodowi i
Kościołowi funkcjonariuszy aparatu represji komunistycznego państwa, mogą
poważnie krzywdzić ludzi, niszczyć więzi społecznego zaufania i w konsekwencji
okazać się pogrobowym zwycięstwem nieludzkiego systemu, w jakim przypadło nam
żyć.
Memoriał stwierdza również, że "Kościół jest oskarżany o chęć ukrywania trudnej dla niego prawdy, o próbę chronienia odpowiedzialnych za współpracę ze służbami bezpieczeństwa i o zapominanie o ofiarach tejże współpracy. W konsekwencji podważany jest autorytet Kościoła, osłabiana jest jego wiarygodność. Dość łatwo zapomina się, że w czasach totalitaryzmu komunistycznego cały Kościół w Polsce stale sprzeciwiał się zniewalaniu społeczeństwa i był oazą wolności i prawdy".
3. Dlatego powtarzamy jeszcze raz: Kościół nie boi się
prawdy, nawet jeżeli jest to prawda trudna, zawstydzająca, a dochodzenie do
niej czasem jest bardzo bolesne. Wierzymy głęboko, że prawda wyzwala,
bo wyzwalającą prawdą jest sam Jezus Chrystus. Od dwóch tysięcy lat Kościół
zmaga się z grzechem w swoim wnętrzu i w świecie, do którego jest posłany.
Grzech bowiem degraduje człowieka i deformuje w nim obraz
i podobieństwo Boga. Kościół nie czyni tego swoją mocą. Czyni to mocą Tego,
który jako jedyny może nas wyzwolić od zła. Dlatego też każdą Eucharystię
rozpoczynamy wyznaniem naszej grzeszności: "Spowiadam się Bogu
wszechmogącemu..." Nie jest to gołosłowna liturgiczna formuła, ale głęboka
konfrontacja z naszą słabością i niewiernością przed obliczem miłosiernego
Boga. Podobnie prosimy w każdej Mszy świętej: "Panie Jezu Chryste, (...)
prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła".
Nie boimy się wyznać, że Kościół jest wspólnotą grzeszników, ale jednocześnie
jest święty i powołany do świętości, bo Jego Głową jest oraz żyje w nim i
działa Jezus Chrystus - Święty nad świętymi. To przed Nim stajemy, prosząc
Ducha Świętego, aby nas uwolnił od zła,
od lęku, od naszej małoduszności.
W ubiegłą niedzielę, w święto Chrztu
Pańskiego, w katedrze warszawskiej, odczytywana była Ewangelia o Jezusie, który
stanął solidarnie z grzesznikami nad brzegiem Jordanu, by przyjąć chrzest
pokuty. Wierzymy mocno, że Jezus stoi z nami wszystkimi na brzegach polskiego
Jordanu.
Po raz kolejny przywracają nam nadzieję słowa Jezusa: "Nie potrzebują
lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do
nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników" (Łk 5, 31-32). Solidarność
z grzesznymi ludźmi doprowadziła Jezusa na krzyż. Dzięki temu przyjęliśmy Jego
Chrzest - chrzest Ducha Świętego i ognia na odpuszczenie grzechów.
4. Przypomnijmy: "Od dwóch tysięcy lat Kościół
przeciwstawia się złu w sposób ewangeliczny, który nie niszczy godności
drugiego człowieka. Prawda o grzechu ma prowadzić chrześcijanina do osobistego
uznania winy, do skruchy, do wyznania winy – nawet wyznania publicznego, jeżeli
zachodzi potrzeba, a następnie do pokuty i zadośćuczynienia. Od takiej
ewangelicznej drogi konfrontacji ze złem nie możemy odstąpić. (...) Kościół
Chrystusowy jest wspólnotą pojednania, przebaczenia i miłosierdzia. Jest
w nim miejsce dla każdego grzesznika, który pragnie się nawrócić jak Piotr
i pomimo słabości chce służyć sprawie Ewangelii" (Memoriał).
Jak dobitnie podkreślił Sługa Boży Jan Paweł II, "człowiek jest drogą Kościoła" (Redemptor hominis, 14) – każdy człowiek, również każdy kapłan, i każdy biskup. Spełniając warunki chrześcijańskiego nawrócenia, każdy ma prawo do przebaczenia i miłosierdzia, do włączenia się w życie wspólnoty Kościoła i społeczeństwa. Wiemy, że wielu z tych, którzy niegdyś ulegli zniewoleniu, zagłuszyli własne sumienie i naruszyli swoją godność, odpokutowało już swoją słabość latami wiernej służby. Oni są naszymi braćmi i siostrami w wierze!
Pragniemy, aby Środa Popielcowa 21 lutego br. była
dniem modlitwy
i pokuty całego duchowieństwa polskiego. Niech we wszystkich kościołach naszych
diecezji zostaną odprawione nabożeństwa do Miłosiernego Boga
o wybaczenie błędów i słabości w przekazywaniu całej Ewangelii. Jako duchowni
jesteśmy "z ludu wzięci", jesteśmy częścią społeczeństwa polskiego,
które całe potrzebuje odwrócenia się od zła i pełnego nawrócenia.
5. Przed Kościołem w Polsce, oprócz stawania w
prawdzie przed obliczem Boga, stoi również wielkie zadanie pojednania. Nie
zmienimy przeszłości, zarówno tej chlubnej, jak i tej, której się wstydzimy.
Wszystko zaś z pomocą Bożą możemy włączyć w naszą teraźniejszość i przyszłość
w taki sposób, by objawiała się moc Chrystusa na obliczu Kościoła. Zwracamy się
do wszystkich ludzi Kościoła, duchownych i świeckich, aby kontynuowali rachunek
sumienia ze swojej postawy w okresie totalitaryzmu. Nie chcemy wkraczać w
sanktuarium sumienia żadnego człowieka, ale zachęcamy do zrobienia wszystkiego,
by się skonfrontować z prawdą ewentualnych faktów i - jeśli potrzeba –
odpowiednio uznać i wyznać winy.
Rządzących i Parlamentarzystów wzywamy, by zapewnili
takie korzystanie z materiałów znalezionych w archiwach pochodzących z czasów
PRL-u, by nie prowadziło to do naruszania praw osoby ludzkiej i poniżania
godności człowieka oraz by istniała możliwość weryfikacji tych materiałów przed
niezawisłym sądem. I nie wolno też zapominać, że materiały
te obciążają przede wszystkim ich autorów.
Świadomi wezwania Chrystusa "Nie sądźcie, abyście
nie byli sądzeni" (Mt 7,1), prosimy wszystkich o powstrzymywanie się od
wydawania powierzchownych i pochopnych sądów, bo mogą być one krzywdzące. Mamy
zwłaszcza na myśli wszystkich pracujących w środkach społecznego przekazu.
Niech chrześcijańskie sumienie i ludzka wrażliwość podpowiedzą im, co i jak
przekazywać opinii publicznej, biorąc zawsze pod uwagę godność osoby ludzkiej,
jej prawo do obrony i dobrego imienia, także po śmierci. Apelujemy do młodego
pokolenia, nie mającego bezpośredniego doświadczenia epoki, w której przyszło
żyć starszym, by starało się poznać trudną i złożoną prawdę o minionych
czasach. Pomimo wszystkich cieni, pokoleniom żyjącym w tamtych czasach, w tym
również pokoleniom duchownych, ich nieustępliwym zmaganiom ze złem zawdzięczamy
odzyskanie wolności po latach narzucanej nam marksistowskiej ideologii
i sowieckich wzorców życia politycznego i społecznego.
Kościół w Polsce zawsze czuł z narodem i dzielił jego losy, zwłaszcza w najbardziej mrocznych okresach naszych dziejów. Tego faktu nie zmieni wydobywanie po latach na światło dzienne słabości i niewierności niektórych jego członków, również duchowieństwa. Niech obecny czas będzie dla nas wszystkich sposobnym czasem oczyszczenia i pojednania, przywrócenia naruszonej sprawiedliwości i odzyskiwania wzajemnego zaufania i nadziei. Niech będzie to przede wszystkim czas modlitwy, a także pogłębienia wiary w obecność Pana dziejów pośród najbardziej zawiłych ludzkich spraw.
Ufni w moc prawdy Ewangelii chcemy, jako Wasi Pasterze, kontynuować trwające już prace nad pełnym sprawdzeniem zawartości akt zgromadzonych w IPN, dotyczących nas samych oraz wszystkich duchownych.
6. "Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę,
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną" (Ps 23 [22], 4). Niech słowa
Psalmisty towarzyszą nam w tych dniach. Dziękujemy wam Drodzy Bracia i Siostry,
szczególnie za ducha modlitwy, który studził emocje, wprowadzał ład serca i
porządek miłości. Dziękujemy za Waszą troskę o Kościół i trwanie przy nim
w chwilach próby. Wierzymy, że nasze obecne doświadczenie przyczyni się do
odnowy Kościoła, do większej przejrzystości i dojrzałości jego członków.
Wierzymy, że pomoże ono Kościołowi być wiernym Ewangelii, w niej szukać
rozwiązań naszych problemów i z niej się odradzać, by być zaczynem dobra i
miłości w świecie.
Z tymi pragnieniami w sercach wzywamy nad wszystkimi Bożego błogosławieństwa i wstawiennictwa Matki Bożej Jasnogórskiej, która ciągle nam przypomina: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie" J 2,5.
Podpisali:
Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi zebrani na posiedzeniu
Rady Stałej i Biskupów Diecezjalnych Konferencji Episkopatu Polski
Warszawa, 12 stycznia 2007 r.
Członkowie Senatorskiego Klubu Narodowego z rosnącym niepokojem obserwują eskalację doniesień medialnych zawierających insynuacje o agenturalnym charakterze kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa PRL księdza biskupa profesora Stanisława Wielgusa, byłego rektora KUL. Eskalacja ta przybrała na sile po ujawnieniu przez Stolicę Apostolską jego nominacji na arcybiskupa metropolitę warszawskiego.
Naszym zdaniem jest to postępowanie w myśl
zasady "uderz
w pasterza, a rozproszą się owce". Akcja ta ma na celu burzenie i
rujnowanie autorytetów moralnych Kościele w rzymskokatolickim, ale jest też
uderzeniem w podstawowe wartości państwa polskiego. Senatorski Klub Narodowy
stoi na stanowisku, że ani dziennikarze, ani nikt inny nie ma prawa szargać
dobrego imienia kogokolwiek bez przeprowadzenia obiektywnego postępowania dowodowego,
bez udokumentowania zarzutów i przesądzenia o ich zasadności w trybie
przepisanym prawem.
Oczekujemy od urzędu rzecznika praw obywatelskich
reakcji uwzględniającej fakt, iż przedmiotem wspomnianych działań niektórych
mediów jest przyrodzona godność człowieka, będąca źródłem wolności
i praw obywatelskich, o czym mówi art. 30 Konstytucji.
Warszawa, grudzień 2006
Jan Szafraniec, Mieczysław Maziarz, Ludwik Zalewski, Adam Biela, Janusz Kubiak, Ryszard Bender, Waldemar Kraska
W sprawie abpa Stanisława Wielgusa "został wydany sąd, bez możliwości obrony" – ocenił senator Klubu Narodowego Adam Biela, komentując w rezygnację arcybiskupa z urzędu metropolity warszawskiego. Biela, jeden z autorów listu z końca grudnia w obronie abpa Wielgusa skierowanego do Rzecznika Praw Obywatelskich, obwinia media za wywołanie całej sprawy.
Pytany o ocenę rezygnacji abpa Wielgusa, Biela powiedział, że była to "osobista decyzja" duchownego. "Zgadzam się ze słowami prymasa Józefa Glempa z jego homilii. To, czego byliśmy świadkami, jest wyrazem pogwałcania praw człowieka, niedawania możliwości obrony. Niezależnie czy ktoś jest winien czy nie osąd jest wydany. Sąd się odbył bez możliwości cywilizowanej obrony" – podkreślił senator. W jego ocenie, mamy do czynienia z "daleko idącą +mediokracją+". "Rzeczywistość kreują media" – argumentował Biela. Jak dodał, sprawa abpa Wielgusa "nie wskazuje na kryzys w Kościele". "Kryzys może zostać wywołany reakcjami mediów" – powiedział.
Ksiądz Profesor Arcybiskup Stanisław Wielgus
Ekscelencjo!
Prosimy o przyjęcie wyrazów naszego szacunku dla
Księdza Arcybiskupa. Ogromny wkład pracy Jego Ekscelencji w pracy na rzecz
Kościoła i Państwa skłania nas do wyrażenie podziękowania i wyrazów poparcia.
Zarówno praca Księdza Arcybiskupa na niwie naukowej, jako rektora Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego, a także jako pasterza diecezji płockiej przyczyniły
się do rozwoju życia chrześcijańskiego
w Polsce, dobrze przysłużyły się też naszej Ojczyźnie. Przyszłość
i pomyślność Kościoła i Polski wymaga trudnej, systematycznej
i odpowiedzialnej pracy – wielki dorobek Księdza Arcybiskupa jest dla nas
wzorem postaw chrześcijańskich i patriotycznych.
Wyrażamy przekonanie, że Jego Ekscelencja będzie nadal
uczył nas, jak pozostać wiernym Chrystusowi, jak służyć Ojczyźnie i Narodowi.
Ze swej strony deklarujemy naszą pomoc i oddanie. Jednocześnie prosimy przyjąć
wyrazy naszego poparcia dla Księdza Arcybiskupa w tych trudnych dla Niego dniach.
Jesteśmy oburzeni tym, co się stało – odbieramy atak na Księdza Arcybiskupa
jako kolejny przejaw walki z Kościołem Chrystusowym, z Wiarą i Prawdą.
Wierzymy, że doświadczenie to wzmocni nas wszystkich, nie osłabi naszego
chrześcijańskiego zaangażowania
i uodporni na działania zmierzające do destrukcji i niszczenia.
Polecając Jego Ekscelencję Opiece Boga Wszechmogącego pozostajemy w modlitwie i solidarności.
Szczęść Boże!
Warszawa, 17 stycznia 2007
Pos. Bogusław Kowalski
Pos. Anna Sobecka
List do Członka Kościelnej Komisji Historycznej Episkopatu Polski Ks. dr. Bogdana Stanaszka
Szanowny Księże Doktorze!
Brał Ksiądz udział w Komisji mającej ocenić postępowanie ks. abpa Stanisława Wielgusa na podstawie materiałów z IPN. Jak sądzę, również na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia, jak również biorąc pod uwagę zdanie i szczegółowe wyjaśnienia "oskarżonego", ks. abpa Stanisława Wielgusa. Wielka i odpowiedzialna praca. Jak się Ksiądz wyraził – „praca komisji musi potrwać; nie ma ram czasowych, bo nie da się szybko udzielić odpowiedzialnych odpowiedzi". Tymczasem Komisja szybko, można powiedzieć – rekordowo szybko, bo praktycznie w jeden dzień, sporządziła swój komunikat.
Oto najważniejsze wydarzenia podane przez media: W
godzinach wieczornych (2 stycznia 2007) Przewodniczący Kościelnej Komisji
Historycznej prof. Wojciech Łączkowski spotkał się w Warszawie z abp.
Stanisławem Wielgusem, który poprosił Komisję o zbadanie materiałów dotyczących
jego osoby, znajdujących się w zbiorach IPN. Warszawa, 04.01.2007 – Kościelna
Komisja Historyczna sporządziła sprawozdanie po zapoznaniu się z 68 stronami
dokumentów IPN nt. abpa Stanisława Wielgusa i przekazała mu je dzisiaj –
poinformował ks. dr Józef Kloch, rzecznik Komisji. Warszawa, 05.01.2007 –
Kościelna Komisja Historyczna stwierdziła, że z dokumentów znajdujących się w
IPN wynika, iż abp Stanisław Wielgus podjął współpracę z organami
Bezpieczeństwa PRL.
Abp Wielgus zaprzecza większości stwierdzeń zawartych w materiałach IPN i
podkreśla, że "nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy
słowami".
Komisja stwierdziła, że "istnieją liczne,
istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks.
Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również,
że została ona podjęta" – napisali członkowie komisji w opublikowanym dziś
komunikacie. I jako dodatek, opinia o książce ks. doktora "Usunąć
Biskupa": "Historycy "świeccy" często formułują zarzut w
stronę historyków w sutannach, że ostre widzenie historyka zamieniają w słodycz
apologetyki, wprost lub ukrytej pod postacią starannie wyszukanych wyjaśnień
lub też znamiennych przemilczeń. Ks. Bogdan Stanaszek w swojej książce ustrzegł
się akcentów apologetycznych i zderzając poglądy różnych środowisk, kościelnych
i państwowych, niechętnych i sprzyjających biskupowi,
dał czytelnikowi bogaty materiał do przemyśleń. Książka potrzebna nie tylko ze
względu na powinność historyka szukania prawdy o minionych czasach. Jeśli
bowiem można się czegoś nauczyć z tej historii, to z pewnością ostrożności w
ferowaniu wyroków”.
Drogi Księże!
Komisja uznała, że Ks. Abp Wielgus był chętnym,
świadomym
i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. Komisja nie spełniła
swego podstawowego obowiązku pokazania prawdy, całej prawdy
i tylko prawdy. Więcej – Komisja okazała się narzędziem w linczu na ks.
arcybiskupie i przyczyniła się do usunięcia ks. abpa Wielgusa ze stanowiska,
które już pełnił. Komisja dała broń do ręki wrogom Kościoła. Papież mianował
Ks. abpa Wielgusa Metropolitą Warszawskim na podstawie oceny jego całego życia.
Jako księdza, naukowca, człowieka. Papież został zmuszony odwołać swą decyzję
na podstawie nagłej, zaskakującej, ogłuszającej i niespodziewanie silnej akcji
przeciwników ustanowienia abpa metropolitą Warszawskim, popartej
antykościelnymi mediami a nawet popartej przez niektórych hierarchów Kościoła
Katolickiego w Polsce.
Rozumiem, że Ksiądz nie może wyrażać się w imieniu
Komisji. Ale ja zwracam się do Księdza jak człowiek do człowieka, jak katolik
do swego księdza: na jakiej podstawie Komisja przykłada większą wartość
dokumentom, które są tworzone przez funkcjonariuszy SB ("liczne
i istotne dokumenty"), niż wyjaśnieniom i zaprzeczeniom oskarżonego? Czy w
tej sytuacji nie byłoby uczciwiej i sprawiedliwiej stwierdzić, że "fakt
gotowości do współpracy i jej podjęcie wynika z dokumentów sporządzonych przez
funkcjonariuszy SB, których treść jest sprzeczna
z twierdzeniami oskarżonego, zatem wyłącznie po ustaleniu prawdziwości treści
zawartych w tych dokumentach można będzie stwierdzić, czy oskarżony
rzeczywiście podjął współpracę"?
Biorąc pod uwagę niezwykle krótki proces
"tworzenia" werdyktu na "oskarżonym" księdzu – co, lub kto
zmusił Was, członków Komisji, do tak szybkiego działania, które w praktyce
uniemożliwiło Wam uczciwe
i dokładne rozeznanie całej sprawy we wszystkich jej aspektach, włączając w to
konfrontację z "oskarżonym"? Jak Ksiądz ocenia – swoje i innych
członków – postępowanie w takiej Komisji z ludzkiego, religijnego
i etycznego punktu widzenia? Jak ksiądz ocenia Wasz udział w linczowaniu
CZŁOWIEKA? I to tak wspaniałego człowieka? Co Księdza zmusiło do podpisania tak
niesprawiedliwego werdyktu – bo chyba nie "wrzaski
i groźby, że Księdza zniszczą"? Bardzo proszę o pełną i uczciwą odpowiedź.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
Zbigniew Łabędzki
Red. nacz. portalu internetowego Ojczyzna.pl
O. Tadeusz Rydzyk:
Modlę się, żeby ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus wytrzymał. On ma trudniej, niż miał nawet kardynał Wyszyński, ale kiedyś ludzie na pewno to zobaczą – tak powstają wielcy święci, zapewnił podczas nocnej audycji [z 8 na 9 stycznia] Radia Maryja o.Tadeusz Rydzyk.
Ci, którzy oskarżają arcybiskupa, popełniają straszliwy grzech przeciwko Bogu i ojczyźnie: "Kościół rozbijają, chcą zniszczyć; dobre imię odbierają Polsce na całym świecie" – przekonywał słuchaczy dyrektor Radia Maryja, który połączył się telefonicznie ze studiem. O. Rydzyka szczególnie wzburzyły opinie zagranicznych mediów na temat osoby arcybiskupa Wielgusa i jego odwołanego w niedzielę ingresu do warszawskiej katedry. "Niemcy podobno gdzieś napisali "Arcykapuś" [w springerowskim dzienniku „Fakt” – red]. Niech ci Niemcy wpierw pomyślą o swoich grzechach: w stosunku do Polski i do świata, i może potrzeba z ich strony wynagrodzenia? Niech się odczepią od naszego arcybiskupa, bo to jest podłe. Niemcy będą nam pokazywać nasze grzechy? I papieża w to mieszają – to jest obrzydliwe!" – mówił o. Rydzyk.
Dyrektor Radia Maryja podkreślił, że wszystko, co wiąże się ze sprawą publikacji na temat przeszłości abp. Wielgusa, jest elementem walki z Kościołem w Polsce i na świecie. "Dla mnie to było straszne, ale to jest walka o Kościół i o Polskę. Dla mnie ksiądz arcybiskup został na oczach świata ukamienowany, ukrzyżowany i my powinniśmy się modlić za niego. A jeśli jesteś katolikiem, to trzeba dbać o to, żeby to rozumieć, żeby właściwie przekazać dzieciom; nie dać się oszukać" – apelował do słuchaczy o. Rydzyk.
"To jest bardzo przykre, że niektórzy katolicy dają się naciągać. Mówią, że są dziennikarzami katolickimi, a nie rozumieją, że Kościół rozbijają od wewnątrz. To są ludzie albo nieświadomi, albo wynajęci – ja nie wiem. Na pewno trzeba się mocno modlić za Kościół" – dodał o. Rydzyk.
PAP
Roman Giertych:
„Ja czytałem wyjaśnienia abpa Wielgusa, który zaprzeczał wielu informacjom zawartym w tej teczce. I mam do wyboru: albo wierzyć ppłk. Mroczkowi, albo wierzyć abp. Wielgusowi. Oceniając całą tę sprawę, wydaje mi się, że na pewno zrobił błąd, że wcześniej nie dał tego oświadczenia, które przeczytaliśmy wszyscy w sobotę. To nie ulega wątpliwości. Tylko z drugiej strony, niech Pan postawi się, wy dziennikarze nie macie tego doświadczenia – ja to mam, postawcie się w roli człowieka, w którego walą wszystkie media. Ja to parę razy przeżywałem w różnych sprawach i wiem co to znaczy.
W moim przekonaniu ks. abp Wielgus na
podstawie swojego życiorysu, tego, co robił jako rektor KUL-u, opinii opozycji
wobec niego, która jest bardzo pozytywna i całej swojej postawy życiowej został
właściwie okrzyknięty głównym podejrzanym w sprawach lustracyjnych
w Polsce, jest główną ofiarą działań. I w związku z tym, swoją postawą całą
życiową osłania prawdziwych współpracowników, którzy teraz po cichu się śmieją.
I mam wrażenie, że to jest chichot historii, że dziennikarze, którzy zabiegali
o lustrację, dzisiaj ją wykończyli. To, co w moim przekonaniu stało się
najgorszego, to zaangażowanie niektórych polityków i władz państwa w całą tę
sprawę. W moim przekonaniu, w sytuacji, gdy druga osoba w państwie, marszałek
Sejmu publicznie deklaruje sprzeciw, wobec decyzji Stolicy Apostolskiej o
mianowaniu abpa Wielgusa, publicznie deklaruje, że nie pójdzie na ingres, to
jest to tak niewiarygodne uderzenie w podstawy funkcjonowania polskiego katolicyzmu,
w moim przekonaniu również jest to naruszenie konkordatu. Dlatego, że ten
konkordat wyraźnie rozróżnia pomiędzy władzą Kościoła, a władzą świecką (...) Jeżeli
druga osoba w państwie mówi, że nie przyjdzie na ingres, to jest to największy
rodzaj presji jaki można wywrzeć. Gdyby pan Marek Jurek nie przyszedł na
ingres, to nikt by tego pewnie nie zauważył. Natomiast jeżeli się coś takiego
mówi, zapowiadając, to jest to presja, która jest odbierana przez Kościół, jako
interwencja w sprawy, które nie należą do decyzji świeckich. W moim przekonaniu
– ja dzisiaj mogę zaapelować do pana Marszałka Jurka o to, aby złożył
rezygnację z funkcji marszałka Sejmu. Dlatego, że myśmy wybaczyli tchórzostwo
Marka Jurka, które było 17 lat temu, gdy z powodu tego, że wyszedł z sali,
prezydentem państwa został wybrany Wojciech Jaruzelski. Wybaczyliśmy na tej
zasadzie, ze ludzie mają prawo do błędu. A jeżeli ktoś nie ma poczucia, że inni
również mają prawo do błędu, to w moim przekonaniu, nie nadaje się na funkcję
reprezentanta wszystkich posłów, nie nadaje się na funkcję marszałka Sejmu”.
(Polskie Radio, program III, 8.01.2007)
Tak, mamy do czynienia z niewątpliwie udaną akcją braci Kaczyńskich. Ale z drugiej strony mamy też do czynienia z kompromitacją i podziałem ich dotychczasowego medialnego zaplecza. Nie ulega wątpliwości, że stawiający na Kaczyńskich hunwejbini lustracji nie tylko atakowali samego Wielgusa, ale i często w sposób niewybredny cały Kościół polski. Twierdzono np., że Kościół w sprawie lustracji przemawia głosem „Trybuny”. Ten, kto tak twierdzi, „Trybuny” dziś nie czyta. Rozumiem, że miał na myśli „Trybunę Ludu”. Pewne granice zostały przekroczone. Może nawet wszelkie granice zostały przekroczone. („Trybuna”, 9.01.2007)
Według nuncjusza apostolskiego w Polsce powodem
rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa było przede wszystkim jego zniesławienie. "Będąc
zniesławionym nie można przejmować obowiązków ani w parafii, ani w urzędzie,
ani w archidiecezji" – powiedział abp Józef Kowalczyk
w wywiadzie udzielonym Informacyjnej Agencji Radiowej.
Według Ks. Arcybiskupa ocenę prawdy zawartej w
dokumentacji SB na temat abp. Wielgusa powinien wydać sąd. Zapewnił, że on sam
dochował wszelkich procedur przy wyłanianiu kandydata na metropolitę
warszawskiego. "Dla nas najważniejszym świadkiem jest konkretny podmiot.
Ja nie mam wziernika, aby dokonać wglądu do sumienia
i wszystko w nim zbadać. Ja muszę wierzyć. To się opiera na zaufaniu, na
wierze, na podpisie, na przysiędze. Tak zebraną wiedzę przekazuję i taką wiedzę
w swoim czasie Ojciec Święty i kuria rzymska miała" – ujawnił.
Zdaniem Ks. Nuncjusza sposób relacjonowania
sprawy abp. Wielgusa nie jest drogą do odrodzenia naszego kraju. Zaapelował on do mediów o
współodpowiedzialność za sposób ujawniania dokumentów
z czasów PRL-u, aby niepotrzebnie nie krzywdzić konkretnych ludzi.
Abp Kowalczyk zwrócił się także do wszystkich osób, które mogą usprawnić
wyjaśnianie PRL-owskiej przeszłości, o pomoc w docieraniu do takich dokumentów.
Podkreślił, że katolicy zamiast spekulować kto zawinił, powinni, mając
wiarygodne informacje, sami udostępnić je Stolicy Apostolskiej. "Jeśli
jakiś dziennikarz w Polsce ma zastrzeżenia do jakiegoś kandydata, to ma pełne
prawo poinformować o nich Papieża. Jako katolik ma nawet obowiązek poinformować
Papieża, ale musi mieć dowody" – tłumaczy Ks. Nuncjusz.
Tyle Nuncjusz. Jego opinia jednoznacznie obala tezę
lustratorów
i wykonawców linczu na abpie Wielgusie, że to dokumenty z IPN, przesłane w
ostatniej chwili do Watykanu, zdecydowały o jego ustąpieniu. Tak nie było –
natomiast medialny ryk i atmosfera sztucznie wytworzona wokół osoby arcybiskupa
zdecydowały, że w tej atmosferze uznał on, że nie może pełnić tak zaszczytnej
funkcji.
Winę za ten stan rzeczy ponoszą media i dziennikarze,
co jasno podkreślił Prymas Józef Glemp w wywiadzie dla TVP. Są jednak tacy,
którzy nadal z uporem twierdzą, że dziennikarze nie mają sobie niczego do
zarzucenia – Tomasz Sakiewicz domaga się przeprosin za atakowanie "Gazety
Polskiej", w Paweł Milcarek broni postać wyjątkowo żałosną
i nędzną, jaką jest Tomasz Terlikowski (autora zdania: "Arcybiskup łże jak
pies"). Ale to nie tylko oni - do kohorty oszczerców i prześmiewców
dołączyli – Stanisław Michalkiewicz piszący od pewnego czasu z uporem maniaka
bzdury o jakiejś "razwiedce" (nota bene jak długi jeszcze ten
człowiek będzie cieszył się względami Radia Maryja?); Rafał Ziemkiewicz,
zdolny, ale pozbawiony wyczucia i pokory; Jan Pośpieszalski, upajający się
swoją pozycją w TVP; Wiesław Kot, krytyk filmowy, wygłaszający
w publicznym Radio (jak to możliwe?) żenujące i prymitywne filipiki wymierzone
w Prymasa; Maciej Rybiński, kreujący się na nowego Michnika, lubujący się w
soczystych kalamburach, zresztą coraz mniej śmiesznych. Ludzie ci w jakimś
amoku przekroczyli w drwinach wobec Kościoła hierarchicznego wszystko to, co
robili przez lata dziennikarze lewicowi. Przyczyn tej wściekłości można się
domyślać. Ma rację Prymas – nie ma kryzysu w Kościele, jest atak mediów,
dodajmy – prawicowych (lub jak kto woli pseudoprawicowych). Wszyscy wymieni
uznają się za wielkich antykomunistów (ciekawe jak by śpiewali w okresie PRL?),
ale to oni, jak twierdzi rzecznik Stolicy Apostolskiej, sprzymierzyli się w
walce z Kościołem z siłami starego reżimu. No i co wy na to, panowie
"antykomuniści"? Czy rzecznik Watykanu łże jak pies – panie
Terlikowski?
Scriptor
Tekst w wydaniu internetowym „Myśli Polskiej”
Mariusz Affek
Włoskie środowisko dziennikarskie posiada swoją specyfikę przede wszystkim ze względu na bliskość Stolicy Apostolskiej, ale również i przez fakt, że zbyt wielu tamtejszych dziennikarzy uważa się za "watykanistów" – nie zawsze korzystających bezpośrednio z komunikatów watykańskiego Biura Prasowego i z wiadomości przekazywanych przez watykańskich dostojników. Ten brak konkretów owi "watykaniści" lubią uzupełniać własnymi dywagacjami, swobodną interpretacją doniesień z innych mediów oraz wywiadami z osobami świeckimi dobranymi wedle bliżej nieokreślonego "klucza".
Taką "wyżerką" dla wspomnianych dziennikarzy stała się – oczywiście - (i pozostaje nadal) sprawa abp Wielgusa, która we Włoszech wywołuje swoiste emocje, ale nieco innego rodzaju niż w Polsce, bo przecież tamtejsze społeczeństwo nie zna problemu lustracyjnego i nie było skazane na istnienie oraz działalność komunistycznego aparatu bezpieczeństwa.
Zresztą nawet i ostatnie dni przed kanonicznym
objęciem urzędu arcybiskupa warszawskiego przez abp Wielgusa (tj. przed 5
stycznia br.) nie obfitowały w żadne większe komentarze ze strony włoskich
dziennikarzy, a korespondentka TVP w Rzymie red. Urszula Rzepczak musiała sama
załatwiać sobie spotkania z tamtejszymi "watykanistami" i wydobywać
od nich wyrywkowe wypowiedzi na temat coraz bardziej "gorącej"
sytuacji w Polsce. "Watykaniści" bowiem nie chcieli komentować tego,
na czym właściwie się nie znali, a i Stolica Apostolska zachowywała dyskretne
milczenie, choć w tych dniach trwały już – jak wiemy – gorączkowe zabiegi
dyplomatyczne o to, by pokazać Benedyktowi XVI i watykańskiej Kongregacji ds.
Biskupów nieznane wcześniej dokumenty SB związane
z osobą abp Wielgusa.
"Worek" z komen-tarzami we Włoszech wysypał się dopiero
w wyniku wydarzeń
w warszawskiej archika-tedrze, odwołania ingre-su i ogłoszenia decyzji Ojca
Świętego w tej sprawie. Jako jeden
z pierwszych głos zabrał Andrea Tornielli, który już 8 stycznia br. na łamach
dziennika "Il Giornale" nawiązał do swoich własnych donie-sień z
listopada, kiedy to informował włoskich czytelników o tym, iż abp Wielgus ma
agenturalną przeszłość. Wtedy też donosił o przewidywanej nominacji dla właśnie
tego kandydata, lecz równocześnie dodawał, że jest wielu przeciwników
wspomnianego biskupa w Polsce i że zarzuca mu się wcale nie jakieś podejrzane
kontakty z lat PRL-u, lecz... „konserwatywne poglądy i pesymistyczną wizję
świata”. Włoski komentator powtórzył te same argumenty 8 stycznia, ale i tym
razem nie uznał za właściwe wyjaśnić czytelnikom, na czym miałaby polegać owa
"pesymistyczna wizja" połączona w dodatku z konserwatyzmem. Trudno
byłoby chyba to zresztą wytłumaczyć Włochom, którzy nigdy nie mieli u siebie
czystej ideowo partii konserwatywnej, zaś ich lokalny Kościół – szczególnie w
dużych miastach – nadspodziewanie szybko przyjął "nowinki" i
postanowienia II Soboru Watykańskiego.
Ponadto w styczniowym artykule A. Tornielli starał się zdyskredytować pracę Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie, która – jego zdaniem – nie sprawdziła rzetelnie przeszłości kandydata na urząd arcybiskupa warszawskiego. Nie ma zatem racji nuncjusz abp Józef Kowalczyk, który w wywiadzie dla "Życia Warszawy" (udzielonym kilka dni później) twierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia i że tylko w Polsce spotyka się z tak negatywną oceną swoich ostatnich działań, skoro było to widoczne nawet i z tak dalekiej, włoskiej perspektywy. Krytycznie publicysta "Il Giornale" odniósł się również i do tonu wystąpienia kard. Józefa Glempa w archikatedrze warszawskiej sugerując, że stało się ono przyczyną "pewnego niezadowolenia" ze strony papieża Benedykta XVI; zaraz potem wspomnianą homilię niektórzy polscy, liberalni publicyści przedstawili wręcz jako krytykę decyzji papieskiej ze strony prymasa Polski.
W następnych dniach prasa włoska była zresztą
pełna pesymistycznych ocen tego, co się stało w polskim Kościele. Zwłaszcza
środa 10 stycznia br. dostarcza obfity materiał do analizy. I tak Orazio La
Rocca w lewicowym dzienniku "La Repubblica" napisał wprost
o "wewnętrznych porachunkach w Watykanie" pomiędzy dostojnikami
mianowanymi tam jeszcze przez Jana Pawła II a tymi, którzy przyszli już z
nominacji Benedykta XVI. Ci pierwsi mieli nie zawiadomić obecnego papieża o
przeszłości kandydata-mimo, że powinni byli to zrobić,
w rezultacie czego nastąpiła błędna nominacja. Co więcej: La Rocca porównał
sprawę abpa Wielgusa do sławnego ratyzbońskiego przemówienia Ojca Świętego, bo
wtedy również nikt nie ostrzegł Benedykta XVI przed konsekwencjami takiej
akcji. W związku z tym w piątek 12 stycznia br. ta sama gazeta zamieściła
prognozę innego znanego "watykanisty" Marco Politiego, że rychło
zakończy się urzędowanie nuncjusza apostolskiego
w Polsce abpa Józefa Kowalczyka oraz prefekta Kongregacji ds. Biskupów, kard.
Giovanniego Battisty Re. Obaj publicyści włoscy zasugerowali też,
że nowym arcybiskupem warszawskim zostanie najprawdopodobniej obecny biskup
radomski Zygmunt Zimowski – doskonale znany Ojcu Świętemu
z kilkudziesięcioletniej, ofiarnej pracy w Kongregacji ds. Wiary. Musi przy tym
zaskakiwać tak dobre poinformowanie obu autorów na temat polskich personaliów,
choć – jak już zaznaczyłem na początku – ogół Włochów nie zna naszych realiów i
zbytnio się nimi nie interesuje.
Z drugiej jednak strony odmiennego zdania niż O. La
Rocca i M. Politi był jeszcze inny "watykanista" Luigi Accattoli,
który tak w największym włoskim dzienniku "Corriere della Sera", jak
i w specjalnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" zdementował
doniesienia, jakoby Benedykt XVI miał być zdenerwowany na polskich biskupów z
powodu tej całej nieprzyjemnej sytuacji. Nie przewidywał też żadnych dymisji, a
to z tej przyczyny, że – jego zdaniem – winę ponosi zarówno strona polska, jak
i watykańska. Miał natomiast za złe arcybiskupowi Wielgusowi to, iż przed
Kongregacją ds. Biskupów nie powiedział wszystkiego o swoich kontaktach ze
służbami. Wiernym zgromadzonym w archikatedrze zarzucił z kolei to, że swoim
niewłaściwym zachowaniem próbowali podważyć decyzję papieża
o przyjęciu rezygnacji arcybiskupa.
Zresztą w codziennych artykułach dziennik
"Corriere della Sera" umiejętnie wykorzystywał też wątek męczeńskiej
śmierci księdza Jerzego Popiełuszki – dobrze znany i szeroko relacjonowany na
terenie Italii
w minionych latach. W tym kontekście heroiczną postawę zamordowanego kapłana
archidiecezji warszawskiej przeciwstawiono konformistycznej postawie
arcybiskupa-nominata dając do zrozumienia, że dobrze się stało,
iż abp Wielgus złożył rezygnację.
Prawdziwym "deserem" przygotowanym przez włoską prasę są jednak wywiady przeprowadzone w dniach po niedoszłym ingresie z tymi znanymi polskimi intelektualistami, których sobie wcześniej dobrano pod względem prezentowanej przez nich opcji ideowej.
I tak jako pierwszy wystąpił socjolog Zygmunt Bauman
(nie mieszkający jednak w Polsce od lat), który w "Corriere della
Sera" skonstatował, że w naszym kraju dochodzi do erozji olbrzymiego
autorytetu Kościoła, jaki tenże sobie wypracował za czasów walki przeciwko
komunizmowi. Zdaniem Z. Baumana – erozja ta następuje natomiast
w wyniku działań "klasy obecnie rządzącej", która składa się ponoć
"w większości z debiutantów". Niszczy przy tym ona nie tylko
autorytet Kościoła, ale i takie "autorytety moralne", jak Wałęsę,
Kuronia i Michnika, w które "rzuca się kamieniami", a przecież to
"prawdziwi bohaterowie
i męczennicy walki z reżimem"! Do takich męczenników Bauman dołączył
jeszcze księdza Popiełuszkę, ale zaraz nie omieszkał dodać, że kapłan ten
toczył samotną walkę i że doczekał się nikłej pomocy ze strony samego Kościoła!
Zaledwie dzień później na łamach tego samego
dziennika,
co Z. Bauman, gościł Krzysztof Zanussi, który tym razem nie wypowiadał się na
temat filmów, lecz zajął się oskarżaniem Nuncjatury Apostolskiej
w Warszawie o dopuszczenie do "rażących zaniedbań". Abpa Wielgusa
określił mianem "sędziego we własnym procesie", zarzucił mu bez
ogródek kłamanie od samego początku i w tym sensie porównał z
arcybiskupem-seniorem poznańskim Juliuszem Paetzem oskarżanym o niedozwolone
kontakty osobiste z seminarzystami. Miał też pretensje do Polaków,
że "zostaliśmy za bardzo rozpuszczeni przez polskiego papieża, który był
dla nas przewodnikiem i sędzią".
Wreszcie w piątek 12 stycznia br. katolicki dziennik
"Avvenire" opublikował wywiad z b. premierem Tadeuszem Mazowieckim,
który zaczął od użalania się na... naród polski, że "nie umie przebaczać i
nie zna litości".
I oto ten niewdzięczny naród uczynił "świętość" z samej lustracji
rękami "młodych badaczy i dziennikarzy rzucających się na archiwa
IPN-u". To ci właśnie młodzieńcy mieli uczynić z lustracji "coś
bardziej świętego niż sam Kościół", a w dodatku patronuje im
"ultrakonserwatywny" rząd, który zapowiedział "oczyszczenie
kraju z pozostałości komunizmu".
Jak więc widać, wszystkie te trzy osobistości
występujące we włoskiej prasie starały się ukazać Polskę jako kraj skrajnie
nietolerancyjny,
z ciemnym narodem kpiącym sobie z wielu świętości i z zagubioną hierarchią
kościelną, która nie wie, w którym kierunku ma iść. Smutne jest zaś w tym
wszystkim i to, że źle się mówi o swojej Ojczyźnie zagranicą,
do obcej prasy, która chętnie podchwytuje wszelkie sensacyjne wątki, aby tylko
mieć większe grono czytelników. Czyżby już zapomniano o powiedzeniu, że
"nie kala się własnego gniazda"?
Mariusz Affek
„Myśl Polska”, nr 3, 2007
Ks. Isakowicz-Zaleski w „Corriere della Sera”
To zdumiewające, jak ludzie uchodzący za
katolików, ba, nawet księża, dali się wplątać w potężną akcję plucia na Kościół
i Polskę. W akcji tej wziął także udział kreowany na kogoś w rodzaju
„nadprymasa”
ks. Isakowicz-Zaleski. Człowiek ten już dawno stracił umiar i chrześcijańską
pokorę. Zadziwia bezradność hierarchii wobec jego wybryków, w czasach Prymasa
Wyszyńskiego umilkłby w godzinę. A tak, to głosi co chce wszędzie, także prasie
masońsko-liberalnej. Oto próbka (za PAP):
"Corriere della Sera" pisze o
"rosnącej irytacji" Watykanu wobec polskiego Kościoła, w związku ze
skandalem wokół abp Stanisława Wielgusa. Kolejny dzień sprawa ta nie schodzi z
czołówki największej włoskiej gazety, która publikuje kilka dokumentów SB. W wywiadzie
dla mediolańskiego dziennika ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówi,
że ksiądz Wielgus był cennym agentem SB. Zauważa również,
że "z dokumentów wynika, iż Stanisław Wielgus współpracował nie tylko z
wewnętrznymi służbami specjalnymi, ale także z wywiadem poza granicami PRL
czyli z przedłużeniem sowieckiego KGB". Ksiądz Isakowicz-Zaleski wyraża
przekonanie, że kopie dotyczących arcybiskupa Wielgusa mikrofilmów są
przechowywane również w Moskwie.
W niezwykle polemicznym komentarzu zamieszczonym na pierwszej stronie "Corriere della Sera" znany włoski filozof Emanuele Severino pisze, że "Kościół to religijny absolutyzm, a państwo to absolutyzm polityczny". Nic zatem dziwnego – jego zdaniem – że prowadzą one dialog i zawierają kompromisy, bo "jeśli wrogowie nie prowadzą dialogu, walczą ze sobą na oślep". Za taki kompromis Severino uważa współpracę arcybiskupa Wielgusa z komunistycznymi służbami specjalnymi”. To jest kompromitacja ks. Isakowicza-Zaleskiego – w swoim zaślepieniu znalazł się w jednym szeregu z dawnymi ubekami i masonami. Śmiać się czy płakać?
Scriptor
Media go ukamienowały
Stanisław Krajski
To jedno z trafnych zdań wygłoszone przez jednego z wiernych pod katedrą w Warszawie w dniu 7 stycznia 2007 r. To zdanie ujawnia jakaś prawdę. Sygnalizuje jednak tylko część problemu, wobec którego nas postawiono. Stała się rzecz przerażająca. Kościół został boleśnie zraniony. Triumfują jego przeciwnicy, wszyscy ci, którzy marzą o tym, aby był słaby, aby przestał być sobą, aby poddawał się wpływom tego świata i wprost go słuchał.
Co się stało i dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest
wielowątkowa
i trudna i sądzę, że do końca niemożliwa. Jest tu wiele niejasnych, wręcz
nieczytelnych wątków i aspektów. Kilka kwestii jednak nie budzi, moim zdaniem,
wątpliwości. Kościół zawsze bronił swojej autonomii. Należy ona do jego
istoty. To Chrystus go ustanowił i to Chrystus ustanowił tryb oceniania,
powoływania i odwoływania jego pasterzy. O procesie tym decyduje Zastępca
Chrystusa na ziemi – Papież. Podejmuje on swoje decyzje po wysłuchaniu
propozycji lokalnego kościoła hierarchicznego i odbyciu
z nim konsultacji. Wszelkie oceny i decyzje nalezą jednak, podkreślmy to, tylko
do niego. Wszystkie osoby próbujące to zmienić, próbujące wywrzeć wpływ na
charakter tych decyzji, a przede wszystkim ci, którzy próbują je wymusić
postępują wbrew woli Chrystusa i godzą w Kościół zmierzając chcąc nie chcąc do
jego osłabienia i współpracując aktywnie chcąc nie chcąc z tymi, którzy są
jawnymi wrogami Chrystusa i chcą zniszczenia Kościoła.
Na przełomie 2006 i 2007 r. naruszona została
autonomia Kościoła. Ostatecznie podjęto w nim bowiem decyzje, których
charakter, termin podjęcia i tryb zostały wyznaczone przez czynniki zewnętrzne
w stosunku do Kościoła, przez ludzi nie mających z nim nic wspólnego. W moim głębokim przekonaniu wszystkie te osoby, które będąc w Kościele:
* przyczyniały się do zaistnienia tych faktów;
* które wyciągały na światło dzienne różne "dokumenty";
* które dokonywały negatywnych ocen Arcybiskupa;
* które wprost lub pośrednio domagały się Jego ustąpienia;
* których słowa czy czyny podsycały atmosferę
zaszczuwania
Arcybiskupa;
* które występując publicznie nie domagały się pozostawienia tej sprawy w gestii tylko Kościoła – ponoszą pełną odpowiedzialność za wszystkie negatywne dla Kościoła skutki jakie się pojawiły i być może pojawią w przyszłości.
Największą odpowiedzialność ponoszą wszyscy ci, którzy
ujawniali "fakty" i doprowadzili do publicznej "debaty" na
ten temat. Postąpili jak wrogowie Kościoła, postąpili jak ci, którzy świadomie
chcą go osłabić
i zmierzają do jego zniszczenia. Jak na ich miejscu postąpili by katolicy
wierni Bogu i Kościołowi, kochający Boga i Kościół, katolicy, którzy nie
zrobiliby niczego, co choćby mogło w niewielki sposób zaszkodzić Kościołowi?
Nie doprowadzaliby do zgorszenia. Nie szargaliby publicznie Kościoła i Jego
pasterza, nie dawaliby poganom okazji do ataku na Kościół. Postąpiliby zgodnie
ze wskazaniami Chrystusa i Kościoła przekazując posiadane przez siebie dane,
swoje wątpliwości odpowiednim władzom
w Kościele, w tym papieżowi.
Moim zdaniem władze państwa polskiego nie zareagowały
niestety na to, co działo się w mediach w taki sposób w jaki powinni zareagować
ci, który reprezentują Polskę – kraj, naród i państwo, których królową jest
Matka Boża. Moim zdaniem powinny głośno i stanowczo w bardzo zdecydowany
sposób i wielokrotnie przywoływać media do porządku, zwracać uwagę
społeczeństwu na to, ze naruszają one autonomię Kościoła i godzą w niego.
Media publiczne pod zarządem Bronisława Wildsteina zachowywały się tak jakby
były w rękach wrogów Kościoła objawiających wrogość wobec niego w sposób
zakamuflowany
i manipulacyjny, bo pod płaszczykiem bezstronności. Świadczyły o tym komentarze
pracowników tych mediów i dobór osób wypowiadających się
i komentujących zdarzenia i wypowiedzi, które pojawiły się w innych mediach.
Jawnym i niezbitym dowodem na to był kilkugodzinny program wieczorem 6 stycznia
2007 r. w TVP 3. Podczas trwania tego programu
w dolnym lewym rogu ekranu widniał cały czas napis: "Zatrzymać
ingres".
Należy wyrazić podziękowanie Prymasowi Polski kard.
Józefowi Glempowi, który na Mszy św. w Katedrze, która została odprawiona
w miejsce ingresu wygłosił przemówienie najlepsze chyba jakiego tylko można
było się spodziewać w tym miejscu, czasie i okolicznościach. Należy też cieszyć
z reakcji tych licznych wiernych zgromadzonych na tej Mszy św., którzy wyrazili
opinię Ludu Bożego okrzykami "Nie" (gdy Abp Stanisław Wiegus składał
rezygnację) i "Zostań z nami". A co z nami,
w pierwszym rzędzie katolikami z diecezji, którą objął Abp Stanisław Wielgus
oraz pozostałymi katolikami w Polsce? Czy nie zgrzeszyliśmy jakimś zaniedbaniem
w tej trudnej sytuacji? Myślę, że jednak możemy mieć sobie wiele do zarzucenia.
Nastąpił bezprecedensowy atak na Kościół, wywierano na
niego i na Abpa Stanisława Wielgusa wielką presję. Arcybiskup mógł się czuć
opuszczony i zaszczuty. Mogliśmy przeciwstawić temu atakowi naszą zdecydowaną,
katolicką, wierną Bogu i Kościołowi postawą – postawą, która wyrażałaby
wsparcie dla nowego ordynariusza jako dla tego, kogo papież nominował na to
stanowisko, jako dla naszego Pasterza mianowanego w ramach procedur
ustanowionych przez Chrystusa, a więc tego kto
w naszej diecezji reprezentuje papieża i Chrystusa. Było bardzo mało czasu, ale
jednak można było gromadzić się pod siedzibą biskupa i pokazać, ze lud Boży
trwa przy papieżu i Kościele niezależnie od wszystkiego, niezależnie od tego,
co zrobią i powiedzą poganie. Taka manifestacja odbyła się
7 stycznia. Być może historia potoczyłaby się inaczej, gdyby takie manifestacje
odbywały się 3, 4, 5, i 6 stycznia. Wielka jest siła ludu Bożego
i wielka jego odpowiedzialność, gdy pozostaje bierny w trudnych momentach dla
Kościoła.
Niektórzy katolicy opierają swoje sądy na gdybaniu, co
by było, gdyby abp Stanisław Wielgus pozostawał pasterzem Warszawy. Takie
gdybanie nie ma sensu. Bóg wybiera różne, zaskakujące często dla nas drogi. Być
może cała ta sytuacja byłaby bardzo pozytywna z punktu widzenia wiary, dobra
Kościoła i Polski. Być może doprowadziłaby do oczyszczenia i wzmocnienia wiary
i Kościoła. Moim zdaniem Bóg postawił nas przed wielkim egzaminem i ktoś tego
egzaminu w Kościele nie zdał. Kościół objawił się jako wewnętrznie podzielony i
to w takim momencie, gdy powinien bezwzględnie mówić jednym głosem. Kilku
kapłanów i jeden biskup przytakiwało mediom, w jakiś sposób przyłączało się do
ich agresji. Byli nawet tacy kapłani, którzy krytykowali homilię Prymasa
wygłoszoną
w katedrze. Może my świeccy też nie zdaliśmy tego egzaminu?
Wszystkie te wydarzenia, tak to odczytuję, umocniły
bardzo moją wiarę i skłoniły mniej do aktywniejszych działań jako katolika, do
przyjęcia postawy zwiększonej wierności Bogu i Kościołowi. Mam nadzieję, że
takie będą skutki tych wydarzeń w szerszym wymiarze. Bóg stawia nas przed nowym
egzaminem. Sprawa abpa Stanisława Wielgusa to, moim zdaniem, wierzchołek góry
lodowej, początek wielkiej podjazdowej wojny
z Kościołem, w ramach której sprzymierzą się wszystkie siły mu niechętne
i wrogie. Musimy wszechstronnie przygotować się na tę wojnę, umocnić się na nią
wewnętrznie, opracować taktykę, abyśmy w przyszłości nie mogli sobie niczego
zarzucić, byśmy sprostali zadaniom jakie stawiać będzie przed nami Bóg.
W dniach 2-7 stycznia 2007 rozmawiałem na temat sprawy
abpa Stanisława Wielgusa, głównie telefonicznie, z wieloma katolikami.
Z wypowiedzi wielu z nich wynikało, że nie rozumieją do końca czym jest
Kościół. Jedna z gorliwych katoliczek, gdy zadałem jej pytanie, jeszcze przed
informacją o rezygnacji abpa Stanisława Wielgusa, "w jaki sposób mamy się
zachować wobec nowego ordynariusza?" stwierdziła: "To mnie nie
interesuje. Jesteśmy my i Chrystus". Niestety wielu katolików zapomniało,
że nie ma zbawienia poza Kościołem, że Bóg działa przez Kościół, za
pośrednictwem Papieża, Biskupów, kapłanów, że bez biskupów, bez ordynariuszy
wybranych i mianowanych w sposób autonomiczny przez sam Kościół tego Kościoła
nie będzie.
Wielu katolików zapomina, że Kościół to Mistyczne Ciało
Chrystusa, że biskup reprezentuje Chrystusa, jest Jego Wybrańcem, następcą
apostołów posiadającym tą władzę i te uprawnienia, które oni otrzymali od
Chrystusa. Jednym zatem z wielu zadań jakie czekają nas w przyszłości jest
przypominanie tych prawd i ugruntowywanie wśród katolików głębokiego
przeświadczenia, że nie może być mowy o wierności Panu Bogu
i o zbawieniu bez wierności Kościołowi, że nie można kochać Pana Boga nie
kochając Jego Kościoła, że nie można zarazem czynić dobra i uderzać
w Kościół. Takie dobro będzie tylko pozorem dobra, a w istocie służbą
szatanowi. Musimy też pamiętać o tym, że im bardziej będzie słaba hierarchia
tym bardziej my świeccy musimy być silny, tym więcej spadnie na nas
odpowiedzialności i obowiązków.
Wydarzenia przełomu 2006 i 2007 roku przynoszą nam
różne nauczki. Jednak z nich jest następująca: na słabość hierarchii nie
reagujmy krytyką czy jakąkolwiek inną negacją, która może osłabić Kościół,
która dziś
w obliczu zwiększonego ataku na Kościół może tylko przysparzać korzyści jego
wrogom. Reagujmy dawaniem świadectwa swojej wierności Bogu
i Kościołowi, czynami służącymi Bogu i Kościołowi, miłością, a jak będzie
trzeba aktami męczeństwa. I cały czas reagujmy modlitwą. Dziś Kościół,
hierarchia, kapłani, świat, poganie, wrogowie Kościoła i my wszyscy bardzo jej
i jej owoców potrzebujemy.
Stanisław Krajski
Internetowa Gazeta Katolików (7 stycznia 2007)
Jan Engelgard
Od pewnego czasu każdego dnia czytelnicy gazet
nerwowo przeglądają ich poranne wydania i wypatrują kolejnego artykułu
ujawniającego kolejnego agenta służb specjalnych PRL. Za każdym razem
redaktorzy przekonują nas, że materiał jest „porażający”. Ponieważ jednak
„porazić” polską opinię publiczną jest coraz trudniej, to i dawka narkotyku
lustracyjnego musi być większa. Dlatego też nie jest dziełem przypadku,
że bohaterami tych publikacji stali się najpierw księża, a teraz biskupi.
Już tylko to może, w mniemaniu panów redaktorów i tych, którzy za nimi stoją –
wzbudzić sensację.
Sprawa abpa Stanisława Wielgusa jest przykładem takiej właśnie taktyki. Nie chcę być złośliwy, ale powoli zbliżamy się do granic tej paranoi. Nie zdziwiłbym się, gdyby jacyś rycerze czystości moralnej, antykomuniści świeżej daty, czy ogarnięci obsesją tropiciele agentów – wskazali na Prymasa Stefana Wyszyńskiego, że on też współpracował. Zresztą wśród co trzeźwiejszych internautów już takie sugestie się pojawiły – kto następny? Prymas Tysiąclecia, a może i sam Papież Karol Wojtyła? Zresztą z punktu widzenia tropicieli kolaboracji Stefan Wyszyński musi budzić niepokój – nie dość, że w 1950 roku zawarł porozumienie z władzami stalinowskiej Polski, to w dodatku był zachwycony Bierutem, spotykał się z Franciszkiem Mazurem z Biura Politycznego i przekonywał go, że liberalizm i masoneria to wspólny wróg, a w latach 60. kazał śpiewać wiernym „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Mało tego, uważał PRL za państwo polskie, choć nie akceptował marksizmu i ateizmu, a w 1980 roku nieufnie podszedł do „Solidarności”. W świetle dzisiejszego spojrzenia na PRL to czysta kolaboracja, wszak wmawia się nam, że nie było żadnego państwa, tylko „sowiecka okupacja”.
Lustracyjny szał ma swoje przyczyny. Niewątpliwie ma przyzwolenie kierownictwa partii rządzącej, która w tej materii jest bardzo radykalna. Widzieliśmy to chociażby podczas obchodów 25. rocznicy stanu wojennego. To, że nie ma to wiele wspólnego z historią i obiektywizmem, nie trzeba nikogo przekonywać. Można zrozumieć chęć legitymizacji każdej władzy, ale są granice absurdu, które chyba już przekroczyliśmy. Tylko naród jest nadal oporny, bo ponad połowa Polaków twierdzi, że stan wojenny był uzasadniony, ba, twierdzi tak połowa elektoratu partii rządzącej! Jednak to oficjalne przyzwolenie na lustrację totalną sprawia, że całe tabuny historyków lub pseudohistoryków wychodzą ze skóry, żeby oczekiwaniom tym wyjść naprzeciw. To z reguły ludzie młodzi, którzy patrzą na PRL oczami raportów bezpieki. Ale są też inni młodzi ludzie, cyniczni do szpiku kości – oni dostrzegli swoją szansę, uznali, że ponieważ każdy po 40-tce jest podejrzany i na każdego żyjącego w tamtym okresie coś się znajdzie, to jest to doskonała trampolina do robienia karier. Nie ma czystych, tylko my jesteśmy czyści – zdają się mówić.
Nikt rozsądny w Polsce nie wierzy już w
sprawiedliwą lustrację,
za dużo było szwindli, prowokacji, zwyczajnego pozbywania się ludzi
niewygodnych przy pomocy „teczek”. Teraz mamy w tej materii całkowity chaos – dokumenty de facto nie są
tajne, nie wiadomo, kto nad tym wszystkim ma kontrolę, kto przekazuje dokumenty
mediom. W dodatku
30-letni mędrcy wymyślili, że podejrzani są nie tylko TW, ale i OZI (Osobowe
Źródła Informacji). Można więc było w ogóle nie wiedzieć,
że było się zarejestrowanym i teraz zwyczajnie „beknąć”. Czy trzeba lepszego
przykładu na postępującą paranoję? Jedyne co w tym wszystkim jest pocieszające
to to, że jest coraz mniej ludzi, których to wszystko jeszcze obchodzi.
Jan Engelgard
„Myśl Polska”, nr 1-2, 2007
PS. Nie dziwi też, że „rozprawy” z abpem Wielgusem dokonała „Gazeta Polska”. Od lat nosi ona miano prawicowego dodatku do „Gazety Wyborczej”. I mimo, że teraz są dwie „Gazety Polskie”, niczego to nie zmienia.
Jan Engelgard
Wielu ludzi prawicy nie mogło się nadziwić – jak to, ataku na abpa Stanisława Wielgusa dokonała prawicowa „Gazeta Polska”? Czy to możliwe? Przecież to atak na cały Kościół, to podważenie jego strategii w okresie PRL? To pośrednio atak na Prymasa Stefana Wyszyńskiego? Jednak kiedy przyjrzymy się bliżej środowisku „Gazety Polskiej” – to zdziwienie nie będzie już takie wielkie.
Po pierwsze, od samego początku pismo to wyrosło na
fundamencie lustracji, uczyniło z niej niemal religijny dogmat. Już pierwszy
numer pisma (w 1993 r.) przyniósł „materiał programowy” – „listę konfidentów”
ujaw-nioną przez Antoniego Macierewicza. Na tej liście byli ludzie, którzy
mieli za sobą stalinowskie więzie-nia i wielkie zasługi dla Polski (Jan
Zamoyski, Wiesław Chrzanowski). Potem okazało się, że duża część tych
„konfidentów” nimi nie była, ale dla GP nie miało to znaczenia. Wylewanie pomyj
stało się codziennością tego pisma. Od samego początku zastanawiała żarliwa
wiara redaktorów we wszystko to, co kryją przetrzebione akta SB – żadnych
wątpliwości, żadnych niuansów, żadnego przebaczenia. Ta postawa, z gruntu
pogańska
i sekciarska, pozostała im po dziś dzień. No bo jak ocenić wynurzenia
red. Tomasza Sakiewicza w jednym z ostatnich numerów GP: „Do końca nie
wierzyłem, że ten ingres może się odbyć. Gdy czytałem uważnie dokumenty IPN i
patrzyłem na coraz konsekwentniej zbliżającego się do celu arcybiskupa
Stanisława Wielgusa, coś we mnie wewnętrznie łkało. Szkolony agent wywiadu PRL,
człowiek, który nagrywał dla SB przemówienia dostojników kościelnych, wynosił
dla bezpieki raporty
i opracowania swoich kolegów, za co miał pobierać "wartościowe
podarki", następnie przerzucony do RFN, by rozpracowywać Wolną Europę...
dla kariery, ma zasiąść w miejscu, które zajmował kiedyś kardynał Stefan
Wyszyński”. Doprawdy, trzeba być niebywale pewnym siebie fanatykiem, by po tym
wszystkim, co się stało pisać takie rzeczy. Sakiewicz jest – jakby nie patrzeć
– sierotką po płk. Mroczku, który te raporty sporządzał – daje wiarę SB, nie
daje księdzu katolickiemu. To mówi wiele.
Drugą przyczyną, dla której GP podjęła się ataku na
abpa Wielgusa jest wrogość tego środowiska do Radia Maryja i w ogóle do
tradycji katolickiej, którą można określić jako tradycję Kościoła ludowego.
Tomasz Sakiewicz wywodzi się ze środowisk oazowych organizowanych przez
ks. Franciszka Blachnickiego. Dzisiaj mało kto wie, że ruch ten był bardzo
krytycznie oceniany przez Prymasa Wyszyńskiego, który obawiał się naruszenia
tradycyjnej struktury Kościoła i nie akceptował obecnego
w ruchu ducha sekciarstwa. Poza tym, ruch organizowany przez
ks. Blachnickiego był oparty na hasła „wyzwolenia narodów” i buntu,
co zawsze nie podobało się Prymasowi Wyszyńskiemu. Ta zadra pomiędzy hierarchią
a ruchem musiała być jakoś obecna w świadomości jego członków. Dzisiaj
Sakiewicz obłudnie powołuje się na osobę Prymasa Wyszyńskiego, ale wie dobrze,
że strategia Kościoła przez niego wytyczona nie zakładała idei „wyzwolenia”,
tylko pracę na rzecz dobra wspólnego, tam gdzie to możliwe nawet z państwem
jakim była PRL. Dlatego Prymas Wyszyński był sceptyczny wobec rodzącego się
ruchu „Solidarności” widząc w nim nie tylko nadzieję, ale i obawy o kierunek
jego ewolucji.
De facto bowiem ten ruch był od samego początku sterowany przez ludzi, „których
interesy są poza granicami Polski”. Chodziło tu nie tylko
o trockistów z KOR, ale i tych, którzy swoje inspiracje czerpali w paryskiej
„Kulturze” (to ci ludzie wykonywali teraz także atak na apba Wielgusa).
Dzisiaj, kiedy trwa kult „Kultury” warto przypomnieć opinię Prymasa
Wyszyńskiego na ten temat z 1977 roku: „Idzie lektura prasy emigracyjnej. Jest
ona mało umiarkowana. Niekiedy przenosi całą swoją niedolę na Ojczyznę
(Grudziński), jakby już jej nie było. Zapomina o tym, że oprócz Partii i Rządu
jest w Polsce Naród z Jego kulturą, inną niż ta Paryska. Bo „Kultura” paryska
może rzeczywiście wywołać obrzydzenie do wszystkiego co jest nad Wisłą. Ten
sposób pisania jest zatruwający”. Czyż dzisiaj „Gazeta Polska” nie pisze w
sposób zatruwający?
Tak, to spadkobierczyni paryskiej „Kultury”.
Redaktorom GP nigdy nie podobało się, że ośrodki
katolickie skupione wokół idei Prymasa Wyszyńskiego ostrzegają przed działaniem
masonerii. W głośnym, wymierzonym w Radio Maryja, artykule Elizy Michalik
i Pawła Lisiewicza z 2002 roku zdawano dramatyczne pytanie – antykomunizm czy
walka z masonerią? Nerwowo reagował na ataki na masonerię poprzedni redaktor
naczelny GP Piotr Wierzbicki. Uważał to za aberrację. Pada tu cień Loży
„Kopernik” założonej w Paryżu i skupiającej tzw. patriotów-masonów (jej
członkiem był (jest) lustrator totalny, obecnie szef TVP, Bronisław Wildstein –
patrz Ludwik Hass, „Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821-1999 –
słownik biograficzny”, Warszawa 1999). Atakujący Radio Maryja sugerowali,
nieprawdziwie, że trzon publicystów Radia to byli działacze „reżimowych organizacji
katolickich” (PAX, PZKS, ChSS), a w ogóle to nie wiadomo, kto za Radiem stoi –
tu pojawiał się często zarzut, że nadajniki Radia są na Uralu – to zaś
wystarczało obsesjonatom do stwierdzenia, że za wszystkim stoją... rosyjskie
służby specjalne. To nie dziwi, wszak w zespole piszących w GP są takie persona
jak Piotr Lisiewicz, znany zwolennik islamskiej republiki Iczkeria (Czeczenia),
który zasłynął najściem na konsulat Rosji w Poznaniu (zbezczeszczono tam flagę
tego państwa). Nienawiść do Radia Maryja sprawiła, że redaktorom GP łatwo
przyszła decyzja o bezprecedensowej akcji przeciwko duchownemu z Radiem
związanym. Od lat GP twierdzi,
że walczy o oblicze polskiego patriotyzmu i katolicyzmu – a wrogiem nr 1 jest
Radio Maryja. Zrobiono więc wszystko, by „człowieka Radia Maryja” na stolicę
arcybiskupią nie dopuścić.
I wreszcie powód trzeci. Sakiewicz pisze: „Wraz z
obejmowaniem przez arcybiskupa diecezji kończyła się w Kościele lustracja, a
zwerbowani przez SB agenci w sutannach przeżywali chwile największego triumfu.
Od tej pory "złamani" biskupi mogliby bezkarnie okłamywać Papieża,
a opinii publicznej wmawiać, że Ojcu Świętemu nie przeszkadza jawna zdrada.
Było poważne niebezpieczeństwo, że zachowanie części biskupów zostanie
przeniesione na całe nasze życie publiczne, a ingres stanie się symbolicznym
pogrzebem IV Rzeczypospolitej. Kiedy w piątek przed ingresem arcybiskup objął
kanonicznie metropolię warszawską, wydawało się, że sprawa jest już zupełnie
przegrana, a jednak nie traciłem nadziei, choć po ludzku żadnych podstaw do tej
nadziei nie było. W sobotę około
20 zadzwonił telefon: miły kobiecy głos oznajmił, że chce ze mną rozmawiać
prezydent Lech Kaczyński. Prezydent był właśnie po rozmowie
z Kimś bardzo ważnym z Watykanu. Umówiliśmy się z prezydentem, że szczegółów
tej rozmowy nie będziemy ujawniać. Znowu wstąpiła we mnie nadzieja. Czy można
jednak w nocy odwołać ingres? Można było”.
Dla lustratorów casus abpa Wielgusa to kamień węgielny IV RP. Uczyniono z tej
sprawy coś na kształt punktu zwrotnego, to że przy okazji naruszono Konkordat,
sponiewierano hierarchę i cały Kościół, ośmieszono Polskę na całym świecie,
dano pożywkę największym wrogom katolicyzmu – nie ma znaczenia, najważniejsze,
że „lustracji nie można już powstrzymać”.
I jeszcze jedno – zgodnie z obowiązującymi przepisami
dostęp do akt IPN mają tylko osoby piszące pracę naukową, nie dziennikarze. Pytanie
brzmi – jaką pracę naukową pisze Tomasz Sakiewicz? I kto jest jej promotorem? Może
tytuł tej pracy to „Z dziejów kolaboracji Kościoła katolickiego w Polsce w
latach 1944-1989”? I ciekawe jakie prace naukowe piszą Tomasz Terlikowski czy
Stanisław Janecki? Sakiewicz dał na czołówce swojego pisma wielki tytuł
„Christus Vincit”. To jawne bluźnierstwo, świadczące o braku zrozumienia tego,
czym jest Kościół,
a także o braku chrześcijańskiej pokory i wielkiej pysze piszącego. Tak, rację
ma ks. prof. Czesław Bartnik – sekciarze ante portas!
Jan Engelgard
„Myśl Polska”, nr 4, 2007
Ks. prof. Czesław S. Bartnik
Sekciarze polscy, współcześni "katarowie" ("czyści"), nietykalni społecznie, wzięli się już tym razem bardzo ostro za "oczyszczanie" Kościoła polskiego, rzucając hasło bojowe, że jest on "w kryzysie". Za nimi powtarzają to samo ich "analogowie" i pobratymcy, spaczeni i masońscy chrześcijanie na Zachodzie. Co ci wszyscy rozumieją przez kryzys Kościoła w Polsce? Ano, że kiedyś liczni duchowni mieli różne kontakty z władzami komunistycznymi i ze Służbą Bezpieczeństwa i że ostatnio jeden z nich został mianowany biskupem warszawskim, i to bez zaopiniowania ze strony dokumentów bezpieki oraz ze strony owych świeckich "czystych" naprawiaczy Kościoła. I w rezultacie w Polsce dekomunizację, której nie dokonano, zastąpi o tej samej wartości "deklerykalizacja". Natomiast tam gdzie – jak w niektórych krajach Zachodu – upadł fizycznie i duchowo cały Kościół pod naporem sekularyzmu, liberalizmu i nihilizmu neolewicy, tam nie ma kryzysu, tam jest "poprawność religijna".
Niewątpliwie w Polsce nie ma duchowego kryzysu Kościoła,
trwa natomiast dalej kryzys państwa, które ciągle nie może dojrzeć jako
rodzime, normalne, ludzkie. Nie przeczę, że owe dokumenty przeciwko ks. abp.
Stanisławowi Wielgusowi świadczyły o jego dawnym, jakimś połowicznym błędzie,
ale to, co z nim zrobiono w stolicy państwa na oczach całej Polski, to było -
jak mówią niektórzy profesorowie warszawscy – rodzajem "mordu
rytualnego" zorganizowanego przez sektę "katarów",
"czystych",
nie wiadomo tylko na razie, z czyich inspiracji. Jeszcze raz powtarzam: jest to
kryzys państwa, zwłaszcza że owi szaleńcy chcą mordować kolejnych biskupów i
prezbiterów. A państwo milczy lub może nawet im milcząco asystuje.
Powiedzmy krótko: dlaczego kryzys państwa? Bo ciągle
brakuje koncepcji Polski, nie ma wiodących idei, niejasny jest ustrój, duże
bezprawie przy ogromnej produkcji praw, dalsza niemoc naprawienia spraw
grabieży dóbr państwowych, rządy układów i korporacji, m.in. jakiejś
"korporacji antykościelnej" ze swoimi pismami, redukcja lustracji
tylko do kleru, szał korporacji dziennikarskiej i medialnej, rozwijanie
świadomości obcej Narodowi Polskiemu, rozkład moralny i pedagogiczny, dalsza
ateizacja
i demoralizacja całej kultury i sztuki, ustawiczne kłótnie koalicyjne
i przymierzanie się do zmiany koalicji. Słowem – nie jest nadal przezwyciężony
ani spadek bolszewizmu, ani bakcyl liberalizmu z jego nihilizmem (...)
Gdy to wszystko okazało się za słabe, ateiści, masoni,
pseudokatolicy, "czyści" i filosemici rzucili się na lustrację
kapłanów na bazie IPN.
I tak dochodzi do istnego bandytyzmu medialnego, oczywiście bezprawnego, ale
władze państwowe milczą tak, jakby to popierały. Mówią, że media i tzw.
historycy IPN mają absolutną wolność i dowolność. Czegoś takiego jeszcze nie
było. Dostęp do IPN mają tylko skandaliści. Ideę IPN stworzyli
"nietykalni" jeszcze w roku 1985, konstruując niejako "bazę
rakietową" przeciwko Kościołowi i państwu polskiemu (por. Jerzy
Pelc-Piastowski). Dziś cała lustracja zwróciła się tylko przeciwko Kościołowi
katolickiemu, nie przeciwko innym wyznaniom, ani nawet nie przeciwko mordercom
i niszczycielom Narodu. I tak w "państwie prawa" panuje bezprawie, a
Episkopat dał się zapędzić różnym rozbójnikom politycznym do narożnika. Ani
prawo państwowe, ani konkordat w ogóle nie działają.
Mentalność wielu polityków i neokatolików oddaje
doskonale
p. Waldemar Kuczyński, członek b. Unii Wolności. Pisze on, że "Kościół
w Polsce nie przyjął strategii heroizmu i męczeństwa. Dlatego szukanie
heroicznego Kościoła prowadzi na manowce" ("Gazeta Wyborcza",
3.01.2007). Autor następnie dodaje, że Kościół nie był patriotyczny ani polski,
raczej tylko hamował ruchy wolnościowe i wyzwoleńcze
i przeciwstawiał się ruchom reformatorskim komunizmu. Autor miał tu zapewne na
myśli tzw. puławian, czyli dygnitarzy partyjnych pochodzenia żydowskiego. W
rezultacie w Polsce nie był prześladowany Kościół,
a jedynie Żydzi – jak powie Jan Gross (zob. prof. J.R. Nowak). I tak
zaciemnienie umysłów czy stępienie sumień jest olbrzymie, nie da się tego
odrobić przez dwa pokolenia. A tymczasem państwo nic w tej dziedzinie nie robi.
Trzeba jasno powiedzieć, że lustracja bezprawna, inspirowana zarówno przez instytucje rodzime, jak i zagraniczne, wykazuje w dużym stopniu charakter sekciarski i tchnie nienawiścią do hierarchii. Można to ująć w następujące punkty:
1. Publiczna lustracja duchownych jest bezprawna, bo
nie uprawnia do niej ani prawo państwowe, ani kościelne i wypływa najczęściej z
zemsty
i nienawiści. Lustracja ujawniająca wyniki może być stosowane jedynie do
oficjeli państwowych, co musiał przypomnieć pseudogorliwcom dopiero premier
Józef Oleksy.
2. Lustracja kleru, niepiastującego stanowisk państwowych, podlega wyłącznie władzom kościelnym, choć te mogą korzystać z prac fachowców świeckich. Wyniki pozytywne nie mogą być publikowane w mediach, gdyż spowiedź publiczną i pokutę publiczną zniósł Kościół już w IV wieku.
3. Katoliccy czy pseudokatoliccy lustratorzy świeccy
pracujący na dziko mają mentalność "katarów", którzy nie rozumieją,
że w chrześcijaństwie jest sakrament pokuty, pojednania, wynagrodzenia
i miłosierdzia. Odnawiają porzucone poglądy niektórych sekt, jakoby
chrześcijanin, który zgrzeszy, musiał zostać wykluczony z Kościoła na zawsze
lub przynajmniej pozbawiony stanowiska kościelnego.
4. Lustratorzy, publikujący swoje zdania bezprawnie, bez wysłuchania strony oskarżonej i bez prawowitego sądu, popełniają grzech ciężki przeciwko miłości bliźniego. Historycy mogą to robić dopiero po oznaczonym okresie, np. w Anglii – po 50 latach.
5. Dziennikarze publikujący oskarżenia nie kryją, że
chcą wpływać, nawet decydująco, na obsadzanie stanowisk kościelnych, biskupstw,
a nie wykluczone, że i papiestwa. Jest to już wyraźna pycha i patologia (...)
Kazus ks. abp. Wielgusa będzie miał niewątpliwie swoje następstwa, może dalsze niż się to teraz wydaje. Proszę zwrócić uwagę na sam fakt, że księdza arcybiskupa poparli z chrześcijańskim przebaczeniem prawie wszyscy słuchacze Radia Maryja, a z drugiej strony przeciwko wystąpili przeważnie ludzie o słabej lub rozchwianej orientacji kościelnej i polskiej. Co to znaczy? To znaczy, że znowu doszło do starcia między Polską a niby-Polską. Mocno wystąpiło zaniepokojenie co do polityki PiS i jego władz. Zresztą już od pewnego czasu pojawiają się jakieś przeczucia, że PiS jakby zmienia barwę czy kierunek albo po prostu słabnie ideowo. Niektórym się wydaje, że zbliża się coraz bardziej do liberałów, masonerii i orientacji przesadnie filosemickiej, co niejako wynurza się z faktu zbyt powolnych zmian w sztucznej świadomości państwa, czyli w TV. Być może, że PiS stosuje takie tarcze ochronne przed atakami i zarzutami Zachodu liberalnego, ale i pod tym względem skutki są raczej słabe. Przy tym w państwie rośnie chaos ideowy i prawny. Władze nie reagują na bezprawny, a zarazem otwarty i podstępny atak na Kościół, w tej chwili głównie na hierarchię. Czy nie widzą, że jest realizowany zachodni scenariusz niszczenia Kościoła, katolicyzmu i tożsamości polskiej? Trzeba tu zaingerować. Na nic się zda powiewanie chorągiewkami polskimi w czasie uroczystości. Nawet jeden z najdoskonalszych ministrów rządu Zbigniew Ziobro jakoś tonie w topieli przygotowywania ustaw bez ich realizacji. Mówi się coraz głośniej, że PiS liczy na rozpołowienie PO, na połączenie się z jedną "rozwódką" PO, a więc na możliwość odrzucenia kłopotliwej Samoobrony i LPR. Jeśli to wszystko prawda, to w najbliższych wyborach PiS nie będzie już partią zwycięską, raczej wygra SLD.
Ks. prof. Czesław S. Bartnik
(„Nasz Dziennik”, 13-14.01.2007) – fragmenty
Ukamienowano Kapłana
Lusia Ogińska
Szanowny Panie Redaktorze!
Na naszych oczach odbyło się kamienowanie polskiego kapłana! Człowieka, o którego winie nie stanowią żadne dowody! Czymże zawinił? Kogo skrzywdził, kogo zadenuncjował??!! Proszę podać choć jeden, jeden niepodważalny dowód, że arcybiskup Stanisław Wielgus współpracował ze służbami bezpieki, że działał na korzyść wrogów Polski i Kościoła! Z całą pewnością takim dowodem nie są mikrofilmy, na które „katoliccy dziennikarze” gorliwie się powoływali. W przypadku lustracyjnego sądu – mikrofilmów nie powinno się brać pod uwagę, bowiem z mikrofilmów „dokumenty”, najłatwiej spreparować! Sąd lustracyjny Oleksego, Cimoszewicza, Niezabitowskiej odrzucił mikrofilmy! W tym zaś przypadku coś trzeba było otumanionemu narodowi przedstawić, choćby nieważne, spreparowane dowody. Zresztą ja osobiście już nie potrzebuję żadnych dowodów… powiem więcej, dziś gdyby mi pokazano oświadczenie Arcybiskupa Stanisława Wielgusa podpisane jego własną krwią – nie uwierzyłabym w przewinienie!
Dla mnie to jedynie kolejny dowód jak sprawną,
bestialską maszyną jest system niszczący nasz polski Kościół! Biskup Wielgus
stanął im na drodze, więc rozgnieciono człowieka, starto jego dobre imię a
przede wszystkim – oprócz prymasa Glempa – zdradziła go hierarchia kościoła!
Arcybiskup Wielgus jest niewinną ofiarą i męczennikiem! Tak! Męczennikiem na
równi ze św. Stanisławem Szczepanowskim, Popiełuszką, Bobolą… Z tą różnicą, że
tamtym odebrano życie a arcybiskupowi Wielgusowi odebrano godność i dobre imię!
Czasem śmierć jest łagodniejsza od takiej niesprawiedliwości i hańby! Wróciłam
z niedoszłego ingresu w Katedrze Św. Jana W Warszawie… Staliśmy tam bezradni!
Na naszych oczach kamienowano polskiego kapłana! Łzy same cisnęły się do oczu –
to tak wygląda wolna Polska? To jest nasza ojczyzna?!? Ojczyzna, w której ten
kto mówi i myśli po polsku – nie może czuć się bezpieczny!?!
Księże arcybiskupie Stanisławie Wielgusie, proszę przyjąć moje zapewnienie miłości i wierności! Stałam w tłumie przed katedrą – i proszę mi wierzyć – w odczuciu krzywdy uczynionej Ojcu Arcybiskupowi – nie byłam osamotniona!
Telewizja i media mówią nieprawdę, że ludzie
zgromadzeni przed katedrą byli agresywni… Byłam świadkiem, jak to jeden z
dziennikarzy
z kamerą prowokował tłum wykrzykując w stronę ludzi, że są gestapowcami… Czekał
pewnie, że reakcja będzie na tyle „atrakcyjna”, by ją sfilmować a potem pokazać
jako kolejny dowód w tym burdelu dusz – jakim dziś jest telewizja polska! Czy
wy „dziennikarze katoliccy” macie jeszcze sumienie? Rozliczą was z tego, być
może dopiero w piekle,
ale rozliczą!
Każdy, komu na sercu leży dobro naszej Ojczyzny, niech
wyciągnie wnioski z ostatnich wydarzeń! Nie dajmy się! Nie pozwólmy sobą
manipulować, chociażby upodlano każdego z nas, każdego kto miłuje Boga
i Polskę! Pamiętajmy! Chrystusa Pana też sądzono i – tak jak w przypadku
arcybiskupa Wielgusa – w świetle panującego prawa… skazano!
Lusia Ogińska
Prymas Wyszyński
(Arcybiskupowi Stanisławowi Wielgusowi,
w chwilach jego cierpienia….)
Gdy sierotą został wziął różaniec w ręce
i w modlitwie zamknął cały ból i troskę,
Matce Boskiej oddał swe sieroce serce,
a później Jej oddał całą, całą Polskę!
Matkę Boską prosił o wsparcie, do nieba:
- Trzeba nam żołnierzy, i aniołów trzeba!
Naród swój znał dobrze, znał słabości jego,
kochał go, jak ojciec, oceniał jak sędzia.
Wiedział: póty naród nie odegna złego,
póki sam zła swego nie zacznie zwyciężać.
Korzył się – lecz tylko przed upokorzonym;
bolał wraz z cierpiącym, bo poznał cierpienie;
klękał przed skazańcem wyrokiem sądzonym,
bo pamiętał wyrok… gdy Bóg zszedł na ziemię!
Wyszyński przez ludzi kiedyś był sądzony,
potem ludzkie dłonie pomnik mu stawiały!
On, choć ślepym służył, nie był niewidomym,
widział oczy puste, które pustką łkały…
Płaczesz mój narodzie, sam nie wiesz dlaczego;
oddychasz narodzie, lecz serce bez siły!
Słowa Włodkowica, Skargi, Wyszyńskiego
czego cię mój narodzie… czego nauczyły?!
Ja także dziś proszę o wsparcie do nieba!
- Matko! Nam żołnierzy i aniołów trzeba!
„Myśl Polska”, nr 3, 2007
Ireneusz Lisiak
O roli, jaką w życiu społecznym i politycznym
w Polsce odgrywał
i nadal odgrywa Kościół Katolicki nie trzeba nikogo przekonywać. Kościół w
Polsce zawsze na przestrzeni dziejów mocno utożsamiał się ze społeczeństwem i
na odwrót. Dlatego już zaborcy podejmowali zdecydowaną i bezpardonową walkę z
Kościołem Katolickim w Polsce, że przypomnę tu Bismarcka, za czasów którego
księża katoliccy
w Wielkopolsce działali w podziemiu. Kiedy w czasie II wojny światowej włączono
Wielkopolskę do Reichu zamknięto także kościoły, a księży poprzez poznańską
Cytadelę i osławiony Fort VII wywożono do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam
zginął kuzyn mojej matki, ks. Krupiński, a drugi kuzyn, ks. Nowakowski – po
wojnie kanonik i proboszcz
w Połajewie – przez całą wojnę kontynuował posługę duszpasterską
w prywatnych domach, wędrując od wsi do wsi, od miasta do miasta.
W czasach stalinowskich walka z Kościołem
przybrała na sile, aresztowano wielu księży, w tym i kardynała Stefana
Wyszyńskiego, wytaczano spektakularne procesy, np. proces biskupa Kaczmarka czy
znany proces Kurii Krakowskiej. Skazywano księży na śmierć i wyroki wykonywano
– ks. Lelito i wielu innych. Jednocześnie usiłowano rozbić Kościół od środka
powołując organizację znaną pod nazwą „księży patriotów”. Wydawać by się
mogło, że po 1989 roku Kościół Katolicki będzie mógł prowadzić swoją
działalność bez przeszkód, tym bardziej,
że w kruchtach tegoż Kościoła znaleźli schronienie wszelkiej maści
opozycjoniści. Ale okazało się, że najpierw lewacy, a później „liberalni
duchowni” i „zatroskani katolicy” stanowią nadal zagrożenie dla Kościoła
w Polsce i robią dużo, aby rolę Kościoła w życiu Polaków zmarginalizować.
Tak też odczytałem opublikowany na forum www.ojczyzna list prof. Rafała Brody do ks. Tadeusza
Isakowicza-Zaleskiego. Prof. Broda pisze: „To zachowanie księdza jest tak
rażące i sprzymierzone z najgorszymi wrogami Kościoła, że nie jestem w stanie
tego niczym usprawiedliwić”.
I dalej – „Nie rozumiem, jak można się tak zagubić, ale świadomie czy
nieświadomie Ksiądz dzisiaj jawnie współpracuje ze swoimi wcześniejszymi
prześladowcami”. Nic dodać, nic ująć, dość powiedzieć, że ks.
Isakowicz-Zaleski, człowiek niewątpliwie prześladowany przez bezpiekę,
postanowił zająć się oczyszczaniem Kościoła w Polsce. Zaskoczyło mnie tempo
prac księdza Zaleskiego i łatwość z jaką zaczął ujawniać „ogrom agentury w
Kościele małopolskim”. Jednym z pierwszych, którego dotknął amok lustracyjny ks.
Zaleskiego był wieloletni przyjaciel Ojca św., jeszcze z czasów konspiracyjnego
seminarium – ks. Jerzy Maliński. Doszło do sytuacji, że w trakcie wywiadu
telewizyjnego przyciśnięty przez dziennikarza prof. Leon Kieres wydusił z
siebie – „Ksiądz Maliński nie był informatorem bezpieki”. Wydawać by się mogło,
że wypowiedź ówczesnego Prezesa IPN ostudzi nieco medialne wystąpienia ks.
Zaleskiego, ale nadzieje były płonne. Dawkowano je praktycznie co tydzień, aż
doszło do decyzji ks. kardynała Stanisława Dziwisza, który rzekomo zablokował
publikację ks. Zaleskiego. Tak informowały media, ale z wypowiedzi Kardynała
wynikało, że publikacja winna być odpowiedzialna, a osoby „ujawnione” przez ks.
Zaleskiego winny mieć możliwość ustosunkowania się do zarzutów.
Niestety, w wyniku medialnej działalności ks.
Zaleskiego ustąpił 2.01.2007 roku ze swojej funkcji proboszcza Katedry na
Wawelu ks. infułat Janusz Bielański. Mam wątpliwości co do prawdziwości
oskarżeń jakie padły pod adresem ks. infułata. Znam ks. Bielańskiego prawie 40
lat, udzielił mi ślubu w 1970 roku, jeszcze będąc wikariuszem w parafii św.
Mikołaja
w Krakowie. Ale nie to jest powodem moich wątpliwości wobec wytaczanych
oskarżeń, bowiem sam, jako człowiek, który był pod obserwacją SB rozmawiałem o
tym z ks. Bielańskim. Kiedy otrzymałem status pokrzywdzonego i miałem wgląd w
swoje 8 teczek nie znalazłem tam żadnej informacji na mój temat wskazującej na
księdza Bielańskiego. Sam ksiądz nie zaprzecza kontaktom ze służbami, ale mówi:
„Otóż pełniąc [od 1983 roku – przyp. wł.] funkcję opiekuna katedry wawelskiej,
odwiedzanej często przez delegacje najwyższego szczebla, a wcześniej budując
kościół w Mydlnikach, chcąc nie chcąc musiałem się stykać z funkcjonariuszami
tajnych służb. Nie było tygodnia, aby na wawelskim wzgórzu nie pojawiła się
jakaś ważna osobistość. Ja również byłem odpowiedzialny za bezpieczeństwo tych
ludzi. Dlatego z nimi – ludźmi z SB i milicji – rozmawiałem. To nie znaczy, ze
byłem po ich stronie. (...). Ustalaliśmy gdzie kto będzie siedział, gdzie
ustawię klęcznik, kto będzie miał kazanie. Nigdy nie byłem agentem, nigdy nie
byłem współpracownikiem, na nikogo nie pisałem ani nie mówiłem i nigdy żadnych
honorariów nie otrzymywałem. Mówi się i pisze, że dostałem album. Tak dostałem
album, ale zaraz zrewanżowałem się temu panu albumem o katedrze. Czy to można
nazwać współpracą? Ja nie podpisałem żadnego dokumentu. Nigdy nie było nawet
rozmowy na ten temat”.
I ja księdzu Bielańskiemu wierzę, bowiem żaden
człowiek nie żyje w próżni. Zajmując stanowisko proboszcza Katedry musiał
stykać się
z ludźmi bezpieki, ale zdaniem doktrynerów, to tym gorzej dla księdza. Bez
cienia wątpliwości ferują sądy, a koronnym dowodem są dokumenty bezpieki. Jesteśmy po niedoszłym ingresie abp. Wielgusa i fakt ten jest ogłaszany
jako zwycięstwo „zatroskanych katolików”. W internecie opublikowano teczkę nr
7207, która stanowić ma dowód winy ks.Wielgusa.
Paradoksalnie, ta teczka jest dla mnie jednym wielkim
dowodem na niewinność ks. arcybiskupa. Nawet
doświadczenia i precedensy sądowe, które odrzucają jako obciążające materiały
dowodowe pochodzące
z mikrofilmów wskazują na celowe działania tych, dla których konserwatywne
zapatrywania ks. abp. Wielgusa były solą w oku. Nie jest tajemnicą, że Ojciec
św. Benedykt XVI nie jest entuzjastycznym zwolennikiem „nowoczesnego Kościoła”,
stąd dla obserwatorów watykańskich, nominacja abpa Wielgusa na stanowisko
metropolity warszawskiego nie była zaskoczeniem. Aby temu zapobiec,
wykorzystano dokumenty, których lektura nie daje żadnych dowodów na temat
współpracy. Teczka zawiera 69 stron, z których tylko na dwóch jest dokument
napisany ręką ks. Wielgusa. Tym dokumentem jest „Plan badań naukowych w związku
z otrzymanym stypendium im. A. Humboldta” datowany na dzień 11.09.1973 roku.
Ale pojawiają się także dwa dokumenty, które podpisane są nazwiskiem Adam
Wysocki, i ma to być ponoć pseudonim ks. Wielgusa. Dokumenty te to Umowa o
współpracy oraz Instrukcja zostały sporządzone 28.09.1973 roku, a zatem 17 dni
po przedstawieniu przez ks. Wielgusa planu badań, który jak wiemy jest napisany
odręcznie. Podnoszę tę sprawę, bowiem przedstawiony plan badań mógł być dobrym
materiałem wyjściowym do sporządzenia fałszerstwa.
Świadczą o tym widoczne różnice w pisowni niektórych
liter.
Na początek litera „W” w nazwisku Wielgus wykazuje różnicę z tą sama literą w
nazwisku Wysocki. W swoim własnoręcznym podpisie litera „W” pisana jest bez
przerywania i środkowa jej część (dolny lewy brzuszek) jest wyokrąglony,
natomiast w nazwisku Wysocki ta litera wskazuje, że pisana była dwoma ruchami,
a dolny lewy jej brzuszek wykazuje ostre zakończenie. Podobnie jest z literą –
„A” – w tekście planu badań jest pisana jednym ruchem z poprzeczka skierowaną w
lewą stronę, natomiast ta sama litera
w nazwisku „Adam Wysocki” jest pisana dwoma ruchami – najpierw pionowa kreska z
lewej strony, do której doczepiono drugą z dość ostrym daszkiem. Poprzeczka w
literze skierowana jest w prawo i z niej wyprowadzona jest litera „d”.
Kilkakrotnie użyta w tekście „Planu badań...” litera „A” ani razu nie wykazuje
podobieństwa do tej z podpisu, który widnieje na Umowie o współpracy i
Instrukcji. Znaczne różnice wykazuje również litera „y”. Podobnie jest z
dokumentami podpisanymi pseudonimem „Grey”, oba podpisane 28 lub 23 lutego 1978
roku.
Ciekawe, że dokumenty podpisane tego samego dnia wykazują tak widoczne różnice pomiędzy podpisami złożonymi ponoć przez agenta, w pisowni litery „y” – w jednym podpisie litera „Y” jest w dolnej części zakończona wyokrągloną pętelką, w drugim pętelka jest zakończona ostro. Tak widoczne różnice wzbudzają nieufność do tych dokumentów, i aż dziw bierze, że tak doktrynerscy tropiciele prawdy jacy nam się ostatnio objawili, nie zauważyli tego. Chyba że zauważenie takich budzących wątpliwości niuansów nie leży w ich interesie.
Są jeszcze dwie sprawy, które budzą moje wątpliwości.
Pierwsza to dokument z grudnia 1973 roku do MSW z prośbą o informacje dot.
Wielgus Stanisław – wysłany z Lublina i odpowiedź z MSW z dnia 22.12.1973 roku
o treści: „Wydział III Biura „c” MSW. Teczka na księdza znajduje się
w Wydz. IV KWMO Lublin 11692 oraz rejestr wydz. IV KWMO Lublin 6377”. Z
informacji wynika, że chodzi o teczkę „na księdza”, a nie teczkę księdza.
Ponadto dziwne mi się wydaje, że tak ponoć doskonały kontakt jakim z treści dokumentów
jawi się ks. Wielgus nie sporządził innych dokumentów, dokumentów operacyjnych,
poza planem badań, który musieli składać wszyscy wyjeżdżający na Zachód
stypendyści. Dlaczego do mikrofilmowania przekazano dokumenty sporządzone (poza
jednym) przez pracowników SB?
Jeśli rzeczywiście ks. Wielgus był tak wartościowym
agentem dlaczego brak „dowodów chwały” pracowników SB i wywiadu w postaci nie
budzących wątpliwości meldunków księdza. Toż to powód do chwały,
o czym świadczą np. ujawnione przez „Arcana” dokumenty z przesłuchań Jacka
Kuronia. Ale chodziło o coś innego, szkoda, że udział w tym brali katolicy i
niektórzy hierarchowie. Bo oto dziś mamy informację o sprawie Marka Borowskiego
i mamy także całą telewizję ostrożnych, apelujących
o cierpliwość i dokładne przyjrzenie się dokumentom, dziennikarzy
w osobach Michała Karnowskiego i Janiny Paradowskiej. Teraz pośpiech jest
niewskazany, ba, teraz wskazuje się na małą wartość dokumentów na mikrofilmach,
które sądy odrzucają jak w przypadku Małgorzaty Niezabitowskiej, Marka Belki,
Włodzimierza Cimoszewicza i wielu innych. Czyżby w walce z Kościołem rozwaga
nie obowiązywała?
„Myśl Polska”, nr 4, 2007
Lewica, libertyni, liberałowie, osobiści wrogowie Pana
Boga przecierają oczy ze zdumienia – tyle lat pracy, by osłabić Kościół,
ośmieszyć go, a nawet zniszczyć – i nic z tego nie wychodziło, a tu proszę
wystarczyło kilka dni medialnego bombardowania przez prawicowych dziennikarzy
i efekt jest o wiele większy. Lewica ma problem – cieszy się, że „dokopano
czarnym”, ale trudno jej pogodzić się z tym, że dokonała tego prawica.
Na ten temat pisze „Przekrój” (nr 2/2007) w artykule pod wymownym tytułem „Kto
pokonał hierarchów”. Czytamy tam:
„Jeszcze nigdy polscy katolicy nie opowiedzieli się
tak zdecydowanie przeciw swym biskupom. Kim są młodzi świeccy, którzy zmusili
hierarchów do odsunięcia arcybiskupa Wielgusa? Biskupi przeżywali ostatnio
trudne chwile. Nie tylko dlatego, że jeden z hierarchów został oskarżony
o współpracę z bezpieką. Przede wszystkim ze względu na to, kto te zarzuty
formułował – sympatyzujący z prawicą publicyści i dziennikarze, którzy do tej
pory deklarowali nie tylko przywiązanie do wiary, ale również do kościelnej
hierarchii, broniąc jej w przeszłości przed "katolewicą", czyli
lewicą katolicką. Zgoda skończyła się, gdy zaczęła się lustracja. Świeccy
konserwatyści w imię oczyszczenia Kościoła zwrócili się przeciw swym duchowym
promotorom. I wygrali”. Co to za środowiska? Przede wszystkim „Fronda”: „Z tym
środowiskiem współpracowały takie osoby jak obecny zastępca redaktora
naczelnego "Dziennika" Cezary Michalski czy publicysta tej gazety
Piotr Zaremba. W kręgu "Frondy" obracali się również Paweł Milcarek,
obecny redaktor naczelny pisma tradycjonalistycznych katolików
"Christianitas", redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Paweł
Lisicki
i katolicki publicysta Tomasz Terlikowski. Środowisko "Frondy" bardzo
szybko zdobyło wpływy nie tylko w polityce, ale także w Kościele. Dzięki
przychylności ówczesnego prezesa publicznej telewizji Wiesława Walendziaka
ludzie z tego kręgu dostali w 1994 roku własny program w pierwszym programie
TVP, który nadawano do 2001 roku. Z hierarchią połączyła ich niechęć do
"Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego". Wspierali
biskupów w sporach o ustawę antyaborcyjną, religię w szkołach, głosili również,
że Kościół ma prawo ingerować w życie publiczne. Taką postawą podbili serca
księży i biskupów”. Jak się okazało, to zaufanie było błędem.
Zdumienia nie kryją notoryczni „postępowcy” i moderniści: „Podobnie zaangażowanie wiernych w niedopuszczenie do ingresu ocenia jezuita Wacław Oszajca. Mówi, że w tych straszliwych dniach odezwali się ludzie, prawdziwy Kościół, wszyscy ochrzczeni. I na ten głos odpowiedział papież bez pośrednictwa polskich hierarchów. Uważa też, że pozytywną rolę odegrali dziennikarze. – Bunt, który doprowadził do rezygnacji biskupa Wielgusa, nie jest prostym odzwierciedleniem idei posoborowego zaangażowania świeckich w rozwiązanie problemów Kościoła – twierdzi jednak dominikanin Tadeusz Bartoś. Według niego taka lustracja jest "na opak z ideami soboru", bo bunt podnieśli ludzie ze skrzydła konserwatywnego – zwolennicy idei przedsoborowych, powrotu do tradycji, liturgii łacińskiej. Bo zamiast na forum Kościoła krytykę głoszą w wolnych, prywatnych, niezwiązanych z Kościołem mediach. Ten głos jest tym silniejszy, bo mówią ludzie, którzy zgodnie ze swymi zasadami powinni milczeć. Zgodnie z przedsoborowymi założeniami wierni nie mają prawa krytykować hierarchów, powinni potulnie słuchać głosu pasterzy”. No właśnie, nie milczeli, wykonali kawał „dobrej” roboty dla wrogów Kościoła.
Scriptor
„Myśl Polska”, nr 4, 2007
Grzegorz Pustkowiak
Tak jak przewidywałem
sprawa bezpardonowej nagonki na osobę abp Stanisława Wielgusa zakończyła się z
dniem ingresu. Ingres jednak nie odbył się, a w Warszawie ustanowiona została
administratura apostolska.
Z dziejów Kościoła na ziemiach polskich wiadomo, że takową administraturę
Stolica Apostolska ustanawiała w okresach bardzo trudnych dla Kościoła, jak np.
w czasie zaborów, prześladowań Kościoła
i szykanowania duchownych przez bolszewików po 1917 r. lub w czasie zmiany
granic państw w dobie PRL-u ( np. metropolia wrocławska została powołana do
życia w 1972 r.). Czy rzeczywiście sytuacja w Kościele
w Polsce jest aż taka trudna?
Nie da się ukryć,
że w czasie największych prześladowań Kościoła w XX wieku, czyli w czasie
stalinowskim sytuacja Kościoła jako wspólnoty była bardzo trudna. Odby-wały się
wtedy sfingowane procesy duchownych, jak np. bp Kaczmarka z Kielc oskarżonego o
współpracę
z wywiadem USA.
W dobie tego procesu niektórzy tzw. „wzorowi katolicy” (np. Tadeusz Mazowiecki)
podpisywali listy do ówczesnych władz
o przykładne rozprawienie się z takimi przypadkami. Procesy stalinowskie
chara-kteryzowały się tym, że było oskarżenie (choć nie musiały być dowody),
był sąd i był surowy wyrok oraz egzekucja.
Teraz analogicznie spójrzmy czy to samo nie spotkało abp Wielgusa?
Analogię tą zdają się potwierdzać odważne słowa homilii JE Kardynała Józefa
Glempa: „Jaki to sąd? Na podstawie świstków trzy razy odbijanych?”. Kościół w
Polsce w dobie PRL był najbardziej prześladowaną instytucją. Jego ludzie jeśli
podpisywali jakieś „świstki”, to robili to nie dla własnych korzyści, czy
kariery, ale pod szantażem i groźbą. Wielu dziennikarzy z tamtego okresu
właśnie dlatego podpisywało takie zobowiązania, żeby zdobyć sławę, krzywdzili i
to mocno niektórych innych ludzi przy tym. I co stało im się coś? Był nad nimi
sąd...? Wielu politycznych opozycjonistów i to takich, którzy nie chcieli
obalać komunizmu, tylko go reformować – też podpisywało. Jednego z nich
niedawno zmarłego, którego tym obarczono naprędce zrehabilitowano,
a nawet oczyszczono z zarzutów w mediach laickich. I nikt nie musiał powoływać
żadnych komisji historycznych (ciekawe czemu? Może
w obawie przed faktami?). Ale w przypadku człowieka Kościoła to musiał się
odbyć medialnych lincz. Zauważmy, że w przypadku ujawnionych nazwisk ludzi
mediów współpracujących z SB sprawa ucichła i to bardzo szybko, w przypadku
ludzi polityki ostatnich kilkunastu lat, w tym „reformatorów komunizmu”, odbył
się medialny wrzask, że to kalanie autorytetów i nie dopuszczono nawet wtedy
nikogo, by wyjaśnił prawdę.
W przypadku ludzi Kościoła, gdzie wchodził w rachubę szantaż odbywa się sąd,
wyrok i egzekucja – strzał w tył głowy, a o obronie nie ma mowy, choć każdy ma
do niej prawo.
Spójrzmy na kwestię lustracji w ogóle. W przypadku
lustracji
p. Oleksego udowodniono mu współpracę, ale miał on swój proces, obronę,
zachowano tajność. Panie Gilowska i Niezabitowska były oskarżone, ale nic im
nie udowodniono, miały te same prawa co p. Oleksy. Ich procesy trwały
miesiącami, jeśli nie latami. W przypadku abp Wielgusa „proces” taki trwał dwa
tygodnie i nie na sali sądowej, gdzie powinien, tylko w mediach, tam byli
sędzia, prokurator, ława przysięgłych, tylko nie było obrony. Dlaczego tak?
Ktoś by zapytał. Dlatego, że to ksiądz? Po to, by zdążyć przed planowanym
Ingresem i podważyć decyzję Ojca Świętego?
Ten medialny wrzask miał na celu wywołanie wśród społeczeństwa wrażenia, że to Kościół jest najbardziej winny, ale czego? Tego, że w ogóle istniał w dobie komunizmu? Ba, istniał, ale nie dzięki przychylności komunistów, bo oni chcieli go zniszczyć, podzielić, a wiarę zabić. Istniał dzięki wierze i zawierzeniu wiernych, na których czele stali kapłani również z godnością biskupią i to właśnie oni byli przedmiotem inwigilacji, szantażu, czyli swego rodzaju prześladowań. Dlatego też na lustrację księży należy spojrzeć jako na prześladowanie Kościoła. To że nagonka na Kościół i jego ludzi jest wywołana przez ateistów i podległe im media, to nie dziwi, oni zawsze będą pragnąć zniszczenia Kościoła, ale to, że w tej nagonce ze zwierzęcą agresją biorą udział katolicy – ludzie prawicy (raczej o słabej formacji ideowej), dla których jedyną miarą prawicowości jest antykomunizm, nie poparty żadnym pozytywnym programem, jest już efektem ich słabości pod wpływem wrzasku medialnego. Ci ludzie nie dają żadnych szans ludziom Kościoła, którzy w jakiś sposób ulegli własnej słabości pod wpływem prześladowania komunistycznego, mimo iż oni są słabsi jeszcze bardziej. Płynął oni niczym śnięte ryby z nurtem tejże nagonki nienawiści wobec biskupa.
Ci „prawicowcy”-tylkoantykomuniści nie wiedzą, że
najpierw potrzebna jest dekomunizacja, czyli potępienie komunizmu w Polsce
i wyszczególnienie jego zbrodni, w tym również wobec Kościoła. Gdyby tak było,
lustracja byłaby bezbolesna dla Kościoła, a tak autorytety moralne,
reformatorzy komunizmu i karierowicze medialni doprowadzili do tego, że w
odbiorze opinii społecznej, to Kościół nie był ofiarą, tylko katem. I taka
opinia idzie w świat, wystarczy sięgnąć chociażby po lewicowe „Le Monde” czy „La
Repubblicę”. Tejże dekomunizacji „zapomnieli”(?) przeprowadzić właśnie
reformatorzy komunizmu i „wzorowi (czytaj postępowi) katolicy”, którzy
wcześniej nie zapomnieli, żeby domagać się surowej kary dla
bp Kaczmarka w 1952 r.
Jednak dzięki sprawie abp Wielgusa Kościół w Polsce
znowu wyszedł wzmocniony. I mimo iż stało to co się stało, to do końca wielu z
nas było
w jedności z biskupami i Ojcem Świętym, i nie przeszkodzą nam haniebne tytuły w
stylu „Największa wpadka Watykanu”. Kościół w Polsce podczas tej próby pokazał,
że nie da się podzielić, nie da się osłabić i nie da się podporządkować
ateistycznym, wrogim Kościołowi mediom, również tym, które animowane ssą przez
dobrowolnych agentów SB!!! A także, że zawsze stanie po stronie
prześladowanych.
Przez nasze cierpienie, naszą modlitwę, solidaryzowanie się z abp Wielgusem, daliśmy świadectwo wiary i jedności przed światem w obliczu ciężkiej próby. I nie ważne jaka była prawda. My katolicy i chrześcijanie wierzymy w miłość, przebaczenie, naprawienie szkód i wybaczenie za wyrządzone szkody oraz zadośćuczynienie. Nie sądzimy i nie potępiamy. Tego niestety nie uczą ateistyczne media, które wykorzystują słabość niektórych z nas.
Grzegorz Pustkowiak
„Myśl Polska”, nr 4, 2007
Milcarki i Bartosie
Hipolite Taine w swoich słynnych „Początkach
współczesnej Francji” charakteryzuje jakobina jako człowieka, który
„aksjomaty będzie stosował bez namysłu i bezwzględnie w każdej sytuacji. O
prawdziwych ludzi nie dba; nie widzi ich zresztą i nie chce ich widzieć (...)
wszystkie jego myśli są zajęte przez abstrakcyjną zasadę, która raz
ustanowiona, zapanowała nad wszystkim”. Jakobin to człowiek „którego zasada
jest jak aksjomat
w geometrii politycznej. Aksjomat ten mieści w sobie samym dowód słuszności,
gdyż, podobnie jak aksjomaty zwykłej geometrii, jest on połączeniem kilku
prostych pojęć”. Te słowa Taine’a – napisane
o politycznych sekciarzach z epoki Rewolucji Francuskiej – przypomniały mi się
kilka dni temu, gdy katoliccy publicyści i prawicowe gazety przypuściły
bezprecedensowy atak mający na celu wymuszenie rezygnacji abp. Stanisława
Wielgusa.
Ten hierarcha Kościoła katolickiego zawsze był kojarzony jako osoba reprezentująca najbardziej konserwatywne skrzydło w polskim episkopacie. Znane było jego poparcie dla o. Rydzyka w trudnych czasach, gdy liberalni hierarchowie ustawicznie produkowali się w mediach, głosząc, że o. Rydzyk stanowi „lepperyzm w Kościele”. Nie jest przypadkiem, że abp. Wielgus miał być awansowany przez Ojca Świętego Benedykta XVI, który także reprezentuje konserwatywne poglądy w przeoranym przez posoborowego ducha Kościele katolickim. Z nadejściem ery Wielgusa spodziewaliśmy się przychylniejszej postawy dla Mszy Świętej w starym rycie i ew. cofnięcia pewnych dziwacznych pomysłów jakie miały miejsce w diecezji warszawskiej, jak np. tzw. komunia na rękę.
Słowem, z punktu widzenia tradycyjnego
katolika, abp. Stanisław Wielgus był chyba najlepszym z możliwych kandydatów na
metropolitę warszawskiego. Być może,
że opisywanie nominacji w Kościele przez pryzmat polityczny jest trochę nie na
miejscu, ale faktem jest, że prawica polska nie mogła sobie wymarzyć lepszego
kandydata. Pewnym niezrozumiałym – pozornie – paradoksem jest, że właśnie na
naszych oczach abp Wielgus dosłownie został wysadzony w powietrze przez ponoć
prawicową „Gazetę Polskę” i ponoć prawicowo-katolickich publicystów jak Paweł
Milcarek (etatowy doradca Marszałka Sejmu Marka Jurka) i Tomasz Terlikowski.
Cóż takiego zrobił Stanisław Wielgus? Był agentem wywiadu w czasie stypendium zagranicznego, gdzie rozpracowywał „wrogie socjalizmowi ośrodki ideologiczne”, w tym emigracyjne środowiska nacjonalistów ukraińskich. To jest pewne i sam zainteresowany się do tego przyznał. Szczerze mówiąc uważam, że sam fakt bycia przez duchownego agentem nie jest szczególnie zaszczytny, ale bycie agentem wywiadu za granicą nie przynosi jakiejś szczególnej ujmy na honorze. Nie jest to – w moich oczach – sprawa dyskwalifikująca. Zarzut drugi, o kablowanie na środowisko KUL, nie został udowodniony, co w rozmowie w TVN potwierdził prof. Andrzej Paczkowski z IPN. Wiemy, że Stanisław Wielgus miał, w czasach KUL-owskich, kontakty z SB”, ale nie mamy dowodu aby na kogokolwiek donosił. Określenie „kontakty”, jakim uraczyły nas media, jest dosyć wieloznaczne. Przesłuchanie przez SB także wszak jest „kontaktem”. Jeśli są dowody, że Stanisław Wielgus donosił na kolegów z KUL, to dyskwalifikuje go to moralnie, ale dowodów takich nie przedstawiono.
Jednak katolicko-prawicowi publicyści z wyciem
rzucili się na abpa Wielgusa. Agent, agent, agent! Polityka ma to do siebie, że
politycznych graczy od politycznych szaleńców rozróżniamy po tym, że ci pierwsi
mają cele, a ci drudzy wyłącznie aprioryczne zasady. Jeśli chcieli obalić abpa
Wielgusa aby w to miejsce przyszedł jeszcze bardziej konserwatywny hierarcha,
to jestem w stanie to zrozumieć, choć nie zaakceptować. Rzecz tylko w tym, że
ten kandydat był właśnie z tej opcji. Z punktu widzenia walki politycznej czy
doktrynalnej był to krok nonsensowny. Być może, że opinia publiczna nie zna
jakiś faktów z zakulisowych zagrywek, ale wiele wskazuje na to, że katolicko-prawicowi
publicyści, wespół z „Gazetą Polską”, wysadzili w powietrze abpa Wielgusa
wyłącznie z motywów abstrakcyjnej idei lustracji. Nie patrzyli kogo niszczą, czy
to hierarcha
z „ich” opcji, czy z przeciwnej. Usłyszeli „agent wywiadu PRL” i rzucili się
rozwalić i zniszczyć „komucha”, podczas gdy najpierwotniejszym z praw natury
jest to, że gdy słyszy się, że biją naszego, to idzie się go bronić
i zapewniać o jego niewinności zanim usłyszy się o co chodzi i pozna fakty. Ale
tu nie działają naturalne prawa i wrodzone reakcje. Tu chodzi
o ideologiczne zaklęcia.
Wszyscy którzy mnie znają wiedzą, że zawsze byłem
zwolennikiem lustracji, także duchownych. Nigdy jednak nie postrzegałem jej
jako cel sam w sobie, lecz jako środek do czegoś. Mówiąc wprost: do
unicestwienia pewnego środowiska politycznego i intelektualnego skupionego
wokół pewnej gazety zdiagnozowanej ostatnio wyśmienicie przez Rafała
Ziemkiewicza. Takie bowiem jest myślenie polityczne: są wrogowie; mają słaby
punkt, jakim jest ich życiorys; a więc odpalamy minę, którą mają
w swoim CV i dokonujemy ich politycznej anihilacji. Są jednak w Polsce
środowiska, które zawsze postrzegały lustrację jako cel sam w sobie,
niezależnie od tego kogo się przy okazji zniszczy i jaką się za to zapłaci
cenę. Gdyby Antoni Macierewicz nie umieścił na swojej słynnej liście Lecha
Wałęsy, to ten nie rozwaliłby rządu Olszewskiego; gdyby nie umieścił Wiesława
Chrzanowskiego, to ZChN nie głosowałoby za obaleniem tego rządu; gdyby nie
umieścił Leszka Moczulskiego, to i KPN nie popierałaby zadania temu rządowi
„lewego czerwcowego”. Jakobinizm polega jednak na tym, że nie patrzy się na
świat realnie, ale przez pryzmat politycznych aksjomatów, przez pryzmat idei
absolutnych i bezdyskusyjnych o czym wspominał cytowany na początku tego tekstu
Taine. To nie jest zasada konserwatywnej polityki (czyli polityki prawicy), a
wszyscy ci, którzy
w nagonce na abpa Wielgusa brali udział, powiązani są z prawicowym rzekomo
PiSem. Ojciec angielskiego konserwatyzmu Edmund Burke
w „Rozważaniach nad rewolucją we Francji” pisał trafnie: „nie
potrafiłbym potępić lub pochwalić jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi
działaniami i rozważaniami po rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej
z wszelkich powiązań, w nagości i wyizolowaniu właściwym metafizycznej
abstrakcji. Okoliczności (które pewni gentelmeni mają za nic)
w rzeczywistości nadają każdej politycznej zasadzie jej właściwą barwę
i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany obywatelski i polityczny
system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju ludzkiego”.
Warto wreszcie zwrócić uwagę, że najgłośniejsi w całej
aferze byli ci publicyści katoliccy, którzy ostatnio podpisali się pod
dokumentem
w sprawie przywrócenia łacińskiej mszy. A więc ci dziennikarze, którzy bronią
katolickiej Tradycji przed nowinkarstwem, czy – nazwijmy wprost – przed
religijnym modernizmem. Zauważmy jednak, że integralną częścią Tradycji
katolickiej jest pojęcie autorytetu. Kościół jest strukturą
hierarchiczną, gdzie „owieczki” są „wypasane” – wedle przykazania jakie Jezus
wygłosił do Piotra. Tymczasem w całej aferze mieliśmy do czynienia
z niczym innym, jak tylko z buntem „owczarni” przeciwko pasterzom. Obalenie
metropolity przez dziennikarzy i media to nic innego jak przejaw radykalnej
demokratyzacji Kościoła. A przecież zjawisko to – wymysł Soboru Watykańskiego
II, a szczególnie bliżej nieokreślonego soborowego „ducha” – konserwatywni
publicyści powinni potępiać. Ja nie mam w sobie tyle pychy, aby pozwolić sobie
nawoływać do obalenia biskupa! Oni mają. To jest dokładnie to, przed czym
ostrzega nas Benedykt XVI w zbiorowej pracy „Demokracja w Kościele”,
gdzie czytamy o groźbie, że „któregoś dnia również urzędy kościelne, pochodzące
z Bożej łaski, upadną tak samo jak ich świeckie odpowiedniki i że w końcu
wyjdzie na światło dzienne fakt,
o czym od dawna już wiedzą inne kościoły (protestanckie – AW),
że nośnikiem suwerenności duchowej jest naród duchowy, tak jak naród świecki
jest nośnikiem suwerenności świeckiej”. Sprawa abpa Wielgusa to nic innego jak
przypadek gdy „lud Boży” uniemożliwił ingres metropolity warszawskiego, co
czyni tenże lud bliźniaczo podobnym do jakobińsko pojętego „suwerennego ludu” w
demokratycznym państwie. Gdyby jeszcze tą rewoltę prowadzili katoliccy
heretycy, w rodzaju o. Tadeusza Bartosia, to byłoby to zrozumiałe. Gdy prowadzą
ją redaktorzy naczelni tradycjonalistycznych kwartalników, to jest to co
najmniej dziwne.
Skoro już zaczepiliśmy o Bartosia, to warto zwrócić
uwagę na jego tekst „Lustracja w Kościele” (dodatek „Europa” do
„Dziennika”, 06 I 2007). Tekst to dziwny, gdyż ten znany pupilek „Gazety
Wyborczej” opowiada się tu za radykalną lustracją w Kościele. O. Bartoś nie
jest jakobinem myślącym abstrakcyjnymi kategoriami, ale jakobińskim graczem.
Dlatego lustrację eklezjalną traktuje nie jako cel, lecz jako środek – do
unicestwienia hierarchicznego charakteru Kościoła. Broniąc x. Zaleskiego,
którego prace lustracyjne wstrzymywał kard. Dziwisz, o. Bartoś podważa prawo
kanoniczne i hierarchiczny charakter Kościoła. Jego zdaniem, lustracja jest
potrzebna, gdyż ma najpierw wykazać niezdolność hierarchicznej struktury
eklezjalnej do samooczyszczenia się z agentów, a następnie doprowadzić do
rewolucji, której istotą będzie wprowadzenie reformacyjnej zasady wybierania
duchownych i biskupów przez wiernych. W ten sposób zostanie – pod hasłami lustracyjnej
rewolucji – unicestwiona tradycyjna hierarchia, która „odzwierciedla
stosunki społeczne z czasów sprzed demokracji”
i charakteryzuje się „modelem monarchii absolutnej”. Brak demokracji
eklezjalnej prowadzi – jego zdaniem – do sytuacji patologicznych
w Kościele, który opisuje on w języku freudowsko-marcuse’owskim jako
„środowisko oparte na wewnętrznej przemocy i autoagresji maskowanej
pobożnością”.
Poglądy o. Bartosia jak zwykle są ekstremistyczne, ale
pokazują
w pewnej – zapewne przesadnej formie – co po aferze abpa Wielgusa spodziewają
się ugrać środowiska modernistyczne w polskim Kościele. Warto zresztą zauważyć,
którzy hierarchowie polskiego Kościoła demonstracyjnie zapowiedzieli, że nie
wezmą udziału w ingresie metropolity warszawskiego. Nie będę tu wymieniał z
nazwiska, ale są to min. znani powszechnie sympatycy Platformy Obywatelskiej
(tzw. katolicyzmu łagiewnickiego), pupile Adama Michnika oraz zajadli wrogowie
przedsoborowej Tradycji, którzy pisali całe naukowe dzieła dowodzące
„schizmatyckiego” charakteru tradycjonalizmu katolickiego. Michnikowy „Kościół
otwarty” na ingresie się nie pojawił, nawet jeśli sama „Gazeta Wyborcza” – ze
strachu przed jakąkolwiek lustracją – abpa Wielgusa broniła.
Reasumując nasze rozważania, musimy stwierdzić, że
prawicowe media, które zaangażowały się w rozdmuchanie afery, zapewne chciały
dobrze. Nie twierdzę, że to nałogowi wrogowie Kościoła; nie twierdzę,
że Milcarek, Terlikowski i redakcja „Gazety Polskiej” dążyli do destrukcji
tradycyjnej części polskiego episkopatu. To tylko ludzie ideologicznie
zaślepieni, którzy dla – skądinąd słusznej idei lustracji – wysadzili
w powietrze połowę Kościoła, i to tą bardziej konserwatywną, a więc
teoretycznie im bliższą. Potraktowali lustrację jako abstrakcyjny dogmat.
Kościół poniósł wielkie straty moralne, jego autorytet w oczach wiernych
skurczył się. Fakt, abp. Wielgus nie jest bez winy zaprzeczając nazbyt długo,
że był agentem wywiadu za granicą. Ale po co było w ogóle rozdmuchiwać tę
sprawę?
W samym Kościele skutkiem realnym afery Wielgusa
zapewne będzie wzmocnienie katolickiego progresywizmu. W ten sposób związani z
PiS ludzie torują w episkopacie drogę wrogiemu ich partii i środowisku skrzydłu
i poróżnili własną partię z o. Rydzykiem. To nie PiS wyciągnie kasztany
z tego ognia. Gdzie tu polityczny rozum? Same klapki na oczach.
„Myśl Polska”, nr 3, 2007 i na portalu konserwatyzm.pl
Adam Wielomski
Z radością odebrałem deklarację polskiego episkopatu o poddaniu się Kościoła dobrowolnej lustracji. Rozpętana przez pismaków „Afera Wielgusa” wykazała bowiem, że od problemu nie da się uciec. Po tej aferze musiałaby niechybnie przyjść afera TW „Filozofa”. Jednak w tym tekście bardziej interesować będą nas sprawy natury doktrynalnej, dotyczące ogólnych zasad eklezjologii niż meandrów tej Afery. W rzeczywistości Afera Wielgusa wykazała, że tak prymat papieski, jak i niezależność Kościoła od państwa, jest w Polsce poważnie zagrożona. I to z dwóch stron naraz.
I
Obalenie przez Pawła Milcarka i Tomasza
Terlikowskiego katolickiego arcybiskupa każe zastanowić się nad naturą
stosunków Kościoła i państwa. Pamiętajmy, że ów Milcarek nie jest osobą
prywatną, lecz etatowym doradcą Marszałka Sejmu. Być może komunistyczna
„Trybuna” ma rację zastanawiając się czy nie mamy do czynienia ze złamaniem
konkordatu, gdy lustrowaniem hierarchów katolickich zajmują się urzędnicy
państwowi, w tym Rzecznik Praw Obywatelskich? Ustawowo biskupi lustracji nie
podlegają, a też nic nie było słychać aby abp Wielgus zabiegał
o tzw. samolustrację.
W tradycyjnym nauczaniu Kościoła, jest on tzw.
społecznością doskonałą, czyli ukonstytuowaną przez Chrystusa, której dalszy
rozwój kierowany jest przez Ducha Świętego. Jezus nakazał apostołom iść,
nauczać ludy i wyświęcać duchownych. W przykazaniu tym nie ma słowa
o podległości pierwotnego Kościoła państwu w sprawach wewnętrznych. Nauczanie
Kościoła raczej dopuszczało jego ingerencję w sprawy społeczności politycznej
(np. Dictatus papae Grzegorza VII z 1075 roku; Unam Sanctam Bonifacego
VIII z 1302 roku). Wraz z postępami laicyzacji Kościół musiał się wycofać z
bezpośredniego wpływu na państwo,
ale zarazem coraz silniej podkreślał swoją wewnętrzną niezależność. Potępiona
propozycja 19 Syllabusa z 1864 roku Piusa IX brzmi: „Kościół nie jest
prawdziwym, doskonałym i zupełnie wolnym społeczeństwem i nie ma własnych a
niezmiennych praw danych mu przez Boskiego Założyciela, ale jest rzeczą władzy
świeckiej określać prawa Kościoła, jak również granice, w których prawa swoje
może wykonywać”. Potwierdza to Sobór Watykański I ustanawiając nie tylko
nieomylność dogmatyczną papieża,
ale także jego bezwzględny prymat w Kościele katolickim.
Afera Wielgusa sprowa-dzała się do faktycznego obalenia metropolity
warsza-wskiego, mianowanego przez papieża posiadającego w Kościele prymat
jurysdy-kcyjny. Po fakcie próbuje się wprawdzie dowodzić, że Benedykt XVI
został „oszukany” przez abpa Wielgusa, ale przecież nikt
w to nie wierzy. Rzym wiedział, że jego nominant nie ma zupełnie „czystej”
prze-szłości, co potwierdził min. bp. Leszek S. Głódź. Papież poczuł się
zobowiązany do odwołania nominacji aby uniknąć buntu wiernych kierowanych przez
katoli-ckich publicystów za pomocą liberalnych mediów. W ten sposób zachowano pozór,
że Ojciec Święty użył swojego prymatu i odwołał swojego nominanta, realizując w
ten sposób kontrreformacyjną ideę Roberto Bellarmina, że biskupi są jak
„urzędnicy
w magistracie”, których papież powołuje i odwołuje wedle uznania. Jeśli
kandydat wydawał się działaczom PiS podejrzany, to należało poinformować o tym
w tajemnicy Rzym. Tak stanowi konkordat, że Państwo Polskie ma prawo do poufnych
konsultacji z Rzymem w sprawie nominacji metropolity. Wiemy, że Stolica
Apostolska była dwukrotnie informowana
i nie zareagowała. Dlaczego? Nie uważała aby fakt współpracy duchownego z
wywiadem PRL dyskwalifikował go jako kandydata na metropolitę.
Okazało się, że rządzące w tej chwili Polską
ugrupowanie postsanacyjne nadal hołduje heglowskiej tezie, że państwo jest
bogiem, który nie uznaje autonomii jakiegokolwiek ciała. Biskupi nie są
urzędnikami, a więc nie mogą podlegać przymusowej lustracji. Tymczasem abp
Wielgus był lustrowany przez Rzecznika Praw Obywatelskiej i doradcę Marszałka
Sejmu bez jego zgody i prośby. W przypadku Rzecznika dziwić to nas nie powinno,
gdyż nigdy nie ukrywał, że bliskie są me pewne heglowskie koncepcje prawa.
Państwo miałoby mieć tedy prawo wpływać na obsadę biskupów. To czysty
gallikanizm, powtórka nieszczęsnego Konkordatu Padewskiego z 1516 roku. W
rzeczywistości to idea mające swoje źródło w luterańskiej koncepcji kościoła
państwowego
(der Staatskirchentum), gdzie traktuje się Kościół jako część
administracji, rozwiniętej przez francuski gallikanizm i austriacki józefinizm.
Kościół stanowczo odrzucił tę formułę ustanawiając w 1870 roku absolutny prymat
papieża. Żadne państwo nie ma prawa wpływać na nominacje hierarchów.
Mamy tu tedy do czynienia z etatystyczną uzurpacją
państwa, które żąda prawa do zatwierdzania nominacji papieskich na biskupów.
Jest to żądanie niesłychane! To rzecz, której nie ośmieliła się żądać nawet
partia komunistyczna w okresie stalinizmu. W punkcie 5 słynnego
porozumienia między episkopatem a władzą z 1950 roku czytamy: „Zasada, że
Papież jest miarodajnym i najwyższym autorytetem Kościoła, odnosi się do spraw
wiary, moralności oraz jurysdykcji kościelnej”. Tymczasem politycy PiS
zażądali, aby władze demokratycznego państwa mogły odrzucić papieskiego
nominata na biskupa! To myślenie z epoki absolutyzmu oświeconego.
Feliks Koneczny napisałby pewnie bez wahania, że mamy tu do czynienia
z elementem cywilizacji bizantyjskiej. Czyżby członkowie najwyższych władz
państwowych mieli w sobie krew księżniczki Teofano?
Kwestia druga, to zbieżność pewnych dziwacznych
inicjatyw. Środowisko Pawła Milcarka jest tożsame ze środowiskiem Marka Jurka,
którego jest wszak doradcą. Milcarek jest czymś na kształt prywatnego
teologa Jurka. Zauważmy, że w ostatnim czasie to środowisko polityczne
wystąpiło z trzema inicjatywami. 1. Wypichciło (podobno napisał ją sam
Milcarek) słynną uchwalę Sejmu, gdzie odrzuca się zarzuty o szerzącą się
w Polsce homofobię, powołując się na zasady „judeochrześcijańskie”.
Piętnowaliśmy ten ekumeniczny pomysł jako przejaw herezji synkretyzmu
i modernizmu religijnego. 2. Wystąpiło z projektem intronizacji Jezusa
Chrystusa na Króla Polski za pomocą demokratycznego głosowania.
Ten pomysł także napiętnowaliśmy jako chadecki. Teraz zaś mamy wejście
nr 3: prywatny teolog Marszałka Sejmu obalił katolickiego metropolitę za
pomocą populistycznej kampanii medialnej.
Po sprawie z judeochrześcijaństwem wielu ludzi
tłumaczyło to „wpadką” przy pracy; po sprawie z intronizacją zapanowało
zakłopotanie; po Aferze Wielgusa to już żenada. Suma tych spraw jednoznacznie
dowodzi, że środowisko skupione wokół Marka Jurka i kwartalnika „Christianitas”
uległo chadekizacji. Poprzez pojęcie chadek – któremu nie przypadkowo
nadaję znaczenie pogardliwe – rozumiem katolika, który zasady demokratycznego
głosowania i demoliberalnej poprawności politycznej stawia ponad nieomylne
Magisterium Kościoła. W Graves de communi (1901) Leon XIII piętnował
zwycięstwo zasady liczby nad chrześcijańskim modelem społecznym i piętnował
tych chadeków, którzy tak pojmowali swoje idee. A chadek uzależnia fakt
królowania Chrystusa od woli ludu
i pogrążony jest w judeochrześcijańskim dialogu ekumenicznym.
W tej samej encyklice, zaniepokojony chadekizacją papież
nakazuje także hierarchom Kościoła uważać, aby „pod pozorem szerzenia dobra nie
słabła katolików karność kościelna i nie psuł się porządek, który Chrystus
w swoim Kościele ustanowił”. I taki jest problem z naszymi chadekami skupionymi
wokół Marszałka Sejmu, że ich „karność” wyraźnie spada. Piszę to z autentycznym
smutkiem, gdyż przez wiele lat środowisko to było najsilniejszym ośrodkiem
intelektualnym tradycjonalizmu katolickiego; głoszono tu wszak zasadę, że biskupi
są naszymi pasterzami. Tymczasem
w ostatnich dniach wypasane owieczki przekształciły się w wypasionych
eklezjologicznych rewolucjonistów.
Największy z pisarzy Kontrreformacji, Roberto
Bellarmino w swoim wielkim dziele o papieżu zwraca uwagę, że istotą katolicyzmu
jest wywodzenie wszelkiej władzy kościelnej od Chrystusa, przez papieża, do
biskupów – a za ich pośrednictwem – do niższego duchowieństwa i ludu. Istotą
Reformacji jest dlań odwróceniem tej hierarchii i uczynieniem eklezjalnym
suwerenem ludu bożego, który wybiera sobie pastorów
i biskupów. Biblijne pojęcie ludu bożego często bywało źródłem
rozmaitych herezji, gdy tylko jakaś grupka uznała się za ów lud boży.
Kalwini
i purytanie, katolicy z kościoła konstytucyjnego we Francji (1790-1801)
– oto lud boży w samozwańczej postaci. Od Romantyzmu lud boży zaczęto
utożsamiać z suwerennym ludem (Jules Michelet, Giuseppe Mazzini
i formuła vox populi, vox Dei). Posoborowe herezje teologii wyzwolenia
zaczęły ów lud boży utożsamiać z biedotą i proletariatem. Wielkim
propagatorem tychże dziwacznych interpretacji ludu bożego pozostał
francuski modernista Marie-Dominique Chenu. Wydawało się, że do Polski ta
herezja nie dotarła ze względu na wielki autorytet jakim zawsze papieże
cieszyli się w naszym kraju.
Niestety, dotarła. Złą nowinę ogłosili w Polsce
Tomasz Terlikowski
i Paweł Milcarek. Do tego pierwszego nawet nie mam żalu: on zawsze żył
ekumenizmem, a tu prymat papieski od lat stanowił kość niezgody. Protestantyzm
głosi suwerenność ludu bożego, czego skutkiem jest prezbiterianizm i
inne dziwactwa o suwerenności ludu w kościele.
W przypadku środowiska Christianitas ogłoszenie prawa ludu bożego do
buntu wobec hierarchii katolickiej jest niczym innym jak podpisaniem chadeckiego
wyznania wiary. Biorąc udział w ludowej rebelii w celu obalenia metropolity
środowisko to uznało, że osąd ludu jest ważniejszy od decyzji papieskiej. Błąd
Mazziniego!
Mój Boże, jakie to było żenujące! Ta agitacja katolickich publicystów przeciw biskupowi, wezwania do tumultu, do niedopuszczenia do ingresu! Te publiczne stwierdzenia, że arcybiskup kłamie! Czekałem kiedy nasi chadecy stwierdzą, że wolność należy podlewać krwią biskupów-tyranów! To formalne przejście na stronę Rewolucji, gdzie władza nie jest dawana od góry, lecz jest wybierana przez suwerenny lud od dołu. Ten jazgot, pomówienia, obelgi, nawoływania do buntu. To ma być tradycjonalizm katolicki?
Paweł Milcarek przez lata twierdził, że zwolennicy abpa Lefebvre’a są „schizmatykami” i stawiał ich na jednej wadze z Obirkami i Bartosiami. Ale tradycjonaliści od Lefebvre’a zachowali się tradycjonalistycznie. Oddzielili się, ale nigdy nie zanegowali prawowitości hierarchii kościelnej. W ich przeoracie warszawskim zawsze wisiał portret papieża, co do nauczania którego mieli przecież tyle wątpliwości. I podobno byli „schizmatykami”... Jak więc nazwać kogoś, kto niezadowolony nie umie się wyizolować, ale – niczym Wolność z obrazu Jeana Delacroix – „prowadzi lud na barykady”? CHADEK.
Nie chcę w tym miejscu wdawać w problem moralny czy biskup będący w swoim życiu agentem wywiadu powinien być metropolitą i czy ma do tego moralny fundament? To wewnętrzna sprawa Kościoła. Jako katolik rzymski z góry uznaję każdą decyzję papieską w tej kwestii. Celem tego tekstu jest tylko zwrócenie uwagi na fakt, że interwencja władz państwowych w takiej sprawie jest absolutnie niedopuszczalna! To czy abp. Wielgus ma być metropolitą warszawskim jest wewnętrzną sprawą Kościoła i nic do tego rzecznikom, prezydentom i marszałkom, czyli mieczowi świeckiemu. Ale nic do tego także eklezjalnym jakobinom, którzy pod pretekstem lustracji dokonali haniebnego zamachu na hierarchię ustanowioną przez Boga. W katolicyzmie rzymskim nie ma miejsca dla prezbiterian, uczniów Wiklifa i Husa, którzy uzurpują sobie prawo opiniowania i obalania biskupów oraz kwestionowania decyzji papieża. Konstytucja Soboru Watykańskiego I głosi w sposób bezdyskusyjny: „Nikomu zaś nie wolno odwoływać się od wyroku Stolicy Apostolskiej, ponad którą nie ma żadnej wyższej władzy, a także nikt nie może osądzać jej wyroku”.
Jako posłuszny Kościołowi katolik uznaję, że Kościół katolicki powinien poddać się lustracji, nie może jednak być do tego zmuszony ani przez interwencję państwa, ani bunt wiernych. Księża powinni się poddać lustracyjnej procedurze, ale szanuję wolność i autonomię miecza duchowego do tego stopnia, że przyznaję Kościołowi prawo także do sprzeciwu wobec tego pomysłu. Mogę prosić, ale nie żądać.
Adam Wielomski
Portal konserwatyzm.pl i internetowe wydanie „Myśli Polskiej”
Dawno temu w Płocku
Ludwik Skurzak
W listopadzie 1999 roku odbyło się sympozjum. W czasach, gdy mania
konferencji i narad osiągnęła fazę monstrualną, nie byłoby w tym nic
dziwnego. To jednak sympozjum dziś, z perspektywy czasu, stało się bardzo
ciekawe. Dotyczyło bowiem sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce na przełomie
tysiącleci, a odbyło się w Płocku. Występowały takie postacie, jak Marek Jurek,
x. Tomasz Węcławski, Paweł Lisicki, Rafał Ziemkiewicz, Grzegorz Górny, o.
Tadeusz Rydzyk. Gospodarzem był rzecz jasna ówczesny ordynariusz Diecezji
Płockiej, bp. Stanisław Wielgus.
Warto teraz sięgnąć do wydanych w formie książkowej
materiałów
z tego spotkania, gdy wymienione osoby stały się głównymi bohaterami wydarzeń
ostatnich dni związanych z obalaniem abpa Stanisława Wielgusa
z funkcji pasterza Warszawy. Bardzo interesujące jest pytanie: co ich połączyło
jeszcze kilka lat temu?
Książkowy zapis wykładów i dyskusji ujawnia to bez
poważniejszych problemów („Wdzięczność i nadzieja, Kościół katolicki w
Polsce na przełomie tysiącleci”, x. Andrzej Kobylański [red], Płocki
Instytut Wydawniczy, Płock 2000 rok). Inicjator tego wydarzenia, zapewne
bp. Stanisław Wielgus, chciał doprowadzić do współpracy tych nurtów polskiego
Kościoła, które uważał za najlepsze, najbardziej potrzebne Kościołowi i Polsce
w XXI wieku. Bez wdawania się w zbyteczne analizy można raczej bez ryzyka
skonstatować, że stała za tym myśl ewidentnie konserwatywna.
Oczywiście, taki fundament religijny i światopoglądowy nie mógł budzić entuzjazmu ani wśród dużej części wpływowych ludzi Kościoła, ani tym bardziej wśród dominujących wówczas tuzów życia publicznego. Szczególnie tworzenie szerokiej płaszczyzny, której część mogłoby stanowić Radio Maryja, nie podobało się wielu. Wszak pomysłem na pacyfikację tego ruchu było zamknięcie go w getcie, odcięcie od reszty świata, wmówienie sekciarstwa i zniszczenie.
Już ta perspektywa wystarczy chyba dla stwierdzenia, kto tak naprawdę czerpał największą radość z tego, co działo się w ostatnich tygodniach, gdy przedstawione wyżej osoby stały się aktorami gorszącego spektaklu. Tym razem jednak w dwóch przeciwstawnych obozach znaleźli się na pierwszej linii frontu, walcząc bezwzględnie ze sobą. Miła atmosfera konferencji w Płocku na pewno nie powróciła.
Tu pojawia się najbardziej frapujący aspekt tej
sprawy. Wiadomo, kto
ucieszył się (a zapewne siły te aktywnie działały też, by temu dopomóc...)
z konfliktu, który podzielił w polskim Kościele ludzi, którzy przynajmniej
potencjalnie mogliby stanowić silny obóz. Zwykle o polityce wiemy nieco
więcej, niż o tym, co się dzieje wśród hierarchów Kościoła. Jednak nawet na
podstawie danych z życia publicznego jest oczywistym, że poparcie jakiego o.
Tadeusz Rydzyk zdecydował się udzielić braciom Kaczyńskim było decydującym,
przeważającym szalę czynnikiem, który spowodował,
że wszystko w Polsce się odwróciło i powstała przynajmniej potencjalna
możliwość zmiany systemu wypracowanego przy okrągłym stole (jak ta możliwość
jest wykorzystywana, to sprawa oddzielna).
Trudno się dziwić, że dla wielu rozbicie struktury,
która do tego doprowadziła, jest absolutnym priorytetem. Sprawa abpa Stanisława
Wielgusa była dla nich znakomitą okazją. Polski Kościół się w tej sprawie podłożył.
Gdyby odpowiednio wcześniej pozwolono działać takim ludziom, jak x. Tadeusz
Isakowicz Zaleski, zaś szczególnie skompromitowani odeszliby po cichu, to
wrogowie Kościoła nie znaleźliby pretekstu do ataku. Szczególnie w tym, dość
wrażliwym miejscu. Czemu jednak ludzie, którzy są postrzegani jako mocno
związani z Kościołem wystąpili w tej sprawie? Skąd wzięła się u nich potrzeba
atakowania abpa Stanisława Wielgusa, którego jak wynika z przebiegu sympozjum
sprzed kilku lat, traktowali jako swego? Najprostszym wydawałoby się
wyjaśnienie, że w swoich rozlicznych cnotach byli po prostu niesłychanie
oburzeni tym, że abp Stanisław Wielgus ich oszukał. Działali w imię prawdy,
która wyzwala. Zazwyczaj ludzi, którzy myślą tak jak my, obdarzamy zaufaniem.
Występując w takiej konwencji
w imię prawdy „de facto deklarujemy: teraz już nie wierzymy w to,
że myślisz tak jak my. Gdybyś tak myślał, nie zrobiłbyś tego. Jesteś
więc zdrajcą, który podszywał się, by znaleźć się w naszym środowisku i nam
szkodzić”. W realiach sprawy oznaczałoby to, iż uznali, że abp Stanisław
Wielgus prowadził działalność agenturalną nie tylko za czasów ubeckich, ale
także dziś udaje kogo innego, zaś w dniu, kiedy siedzieli razem przy stole
w Płocku, nie mówił tego, co naprawdę myśli. Być może stan świadomości tych
głównych wrogów abpa Stanisława Wielgusa jest właśnie taki. Trudno jednak uciec
od pytania, czy naprawdę mieli ku temu powody?
Najpierw należałoby się zastanowić, czy z faktów,
które znamy, możliwe jest wyprowadzenie interpretacji względniejszych dla abpa
Stanisława Wielgusa. Stawiano już pytanie: a co, jeżeli abp Stanisław Wielgus
był w istocie podwójnym agentem? Takie podejście może być uznane za cyniczne,
ale czy nie byłoby głupotą, gdyby kard. Stefan Wyszyński nie używał tego typu
metod w walce z komunizmem? Czy
x. Stanisław Wielgus mógł być takim człowiekiem, wprowadzonym w strukturę
aparatu SB, by wykonywać zadania Kościoła? A priori tego wykluczyć nie można.
Przeanalizujmy pod tym kątem inne fakty. Czemu hierarchii kościelnej tak mocno
zależało na tym, by częścią układu
okrągłostołowego było zobowiązanie ludzi aparatu do zniszczenia teczek? Być
może ludźmi Kościoła kierowały niskie pobudki ukrycia przeszłości swojej i
kolegów. Jednak inna jest taka, że Kościół katolicki będący najpoważniejszą,
najbardziej długowieczną instytucją na świecie, w gruncie rzeczy archetypem
instytucji w cywilizacji łacińskiej, po prostu dba o to,
by poufne sposoby jego działania nie ujrzały światła dziennego. Jeśli spośród
wielu duchownych agentów część była podwójnymi, to jedynym sposobem
doprowadzenia do tego, żeby w sytuacji ujawnienia wszystkich współpracowników
nie zostaliby oni zakwalifikowani jako niegodziwcy, byłoby potwierdzenie ich
podwójnej roli. Ale poważne instytucje takie okoliczności ujawniają, co
najmniej niechętnie. Wnioskiem z tego mogło być, że już lepiej zniszczyć akta wszystkich
agentów. Inna sprawa, czy racjonalne było zaufać siedzącym po drugiej stronie,
że faktycznie te kwity zniszczą, bez sporządzenia kopii i filmów.
Na dodatek zachowanie samego abpa Stanisława Wielgusa
w okresie niedoszłego ingresu również nie przeczy takiej interpretacji. Jeżeli
był podwójnym agentem i wiedział, że tego akurat faktu nie może ujawnić, mógł
zrobić tylko jedno. Złożyć dymisję i milczeć, nie ujawniając, o co w istocie w
sprawie chodzi. Skoro esbecy nie dotrzymali słowa, nie było innego wyjścia. Abp
Stanisław musiał stać się ofiarą infamii dla dobra Kościoła.
Abpowi Stanisławowi Wielgusowi przypisuje się wszystko, co najgorsze z powodu
tego, że naraził autorytet Kościoła przez obejmowanie funkcji w sytuacji, kiedy
wiedział, że w jego przeszłości są rzeczy kompromitujące.
Nikt nie chce jednak zadać sobie trudu spojrzenia na
sprawę oczami drugiej strony. Jeżeli abp Stanisław Wielgus został nawet złamany
i zmuszony do współpracy, to żył także i widział wszystko, co się dzieje po
1989 roku. Jeżeli dziś przenika cała masa sugestii odnośnie tego, którzy
hierarchowie współpracowali, to mamy podejrzenie graniczące z pewnością, że w
zaciszach gabinetów kurialnych o takich sprawach dyskutuje się od dawna. Abp
Stanisław Wielgus widział więc, że ten i ów mimo agenturalnej przeszłości
obejmował wysokie stanowiska i nic się w związku z tym nie działo. Mógł po
prostusądzić, że w jego przypadku będzie identycznie.
Od śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego polski Kościół
pozbawiony jest wyrazistego i klarownego przywództwa. Trudno oprzeć się
refleksji, że w całej sprawie lustracji duchownych sprawę pozostawiono trochę
samej sobie, uciekając po prostu od decyzji. Niepodejmowane decyzje zostaną
rozstrzygnięte przez samo życie, ale zazwyczaj w sposób chaotyczny. Czyż nie
tak właśnie było w tej sprawie?
To snucie hipotez ma służyć nie tyle obronie abpa
Stanisława Wielgusa, co pokazaniu, że dla katolika sprawa bynajmniej nie
powinna być oczywista. Czy wskazywani wyżej płoccy dyskutanci abpa Stanisława
Wielgusa z 1999 roku, a dziś jego główni oponenci medialni, posiadali
dostateczną wiedzę, by odrzucić wszelkie te ewentualności? Zapewne nie. Czemu
więc zdecydowali się w imię prawdy podjąć działanie w akcji, która ewidentnie
Kościołowi szkodzi, a i podejrzenie jej podsycania przez siły wrogie nie jest
chyba obsesją? Pewnie i tu można poszukiwać wielu ewentualności. Nie chcąc
jednak obrzucać tych ludzi podejrzeniem świadomej współpracy, tym razem ich, z
wrogami Kościoła, nie pozostaje nic innego, niż roboczo założyć, iż odegrali w
tej
sprawie rolę leninowskich "pożytecznych idiotów". Szkoda, że ich brak
rozsądku porozcinał nici, które z czasem mogły się przerodzić w węzły mocno
spajające polski Kościół na pozycjach chroniących nas przed drogą Europy
Zachodniej i opustoszenia świątyń. Cała nadzieja, że teraz Ojciec Święty
natchniony Duchem da warszawskiemu kościołowi pasterza, który okaże się
przywódcą religijnym i mężem stanu na miarę kard. Stefana Wyszyńskiego – który,
tak jak on stawił czoła komunizmowi, przeciwstawi się obecnym trendom laickim.
Ludwik Skurzak
Portal: konserwatyzm.pl
Strategiczny sojusz
Adam Wielomski
Pewnie wielu ludzi ma pewien niesmak i
charakterystyczne poczucie braku pewności, gdy wchodzi w polemikę z
osobą, którą uważa za Autorytet. Tak, Autorytet ma w sobie coś takiego, co
poraża oczy, a więc patrzenie na niego jest swojego rodzaju świętokradztwem.
Jestem właśnie
w takiej niezręcznej sytuacji, gdyż czuję się zobowiązany do dyskusji
z Przewodniczącym Straży Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, prof. Jackiem
Bartyzelem.
Pan Profesor, w opublikowanym na stronie internetowej
konserwatyzm.pl artykule „Gibelin dla gwelfów, gwelf dla gibelinów”, polemizuje
z dwoma tekstami w obronie abpa Stanisława Wielgusa, które ostatnio ukazały się
na tejże stronie internetowej. W jednym z tym tekstów – mojego autorstwa –
zdecydowanie skrytykowałem Pawła Milcarka za jego destruktywny – moim skromnym
zdaniem – udział w „antywielgusowej” kampanii liberalnych mediów. W polemicznym
artykule prof. Bartyzela czytamy na samym końcu: „Widzę, że środowisko KZM
zaczyna przyjmować prowadzącą, moim zdaniem, donikąd, strategię tożsamościową.
Ma się ona opierać na bezpardonowym zwalczaniu zarówno prawicowych fanatyków
u władzy, jak tego środowiska tradycjonalistów, które personifikuje Paweł
Milcarek. (...) nie liczcie na mój współudział, Panowie, w bratobójczej walce
pomiędzy, jakże wciąż szczupłymi, siłami tradycjonalizmu katolickiego”.
Jakobiński duch na prawicy (w odpowiedzi profesorowi
Bartyzelowi)
Tadeusz Matuszkiewicz
Przyznaję, że odczuwam głęboki dyskomfort podejmując się publicznej polemiki z prof. Jackiem Bartyzelem, jednym z moich mistrzów intelektualnych. Ale cóż, amicus Plato, sed magis amica veritas.
W oświadczeniu Klubu Konserwatywnego w Łodzi [W oświadczeniu tym jego autorzy poparli obalenie abpa Wielgusa z powodów lustracyjnych. Dostępne min. na www.konserwatyzm.pl]. znalazły się bowiem rzeczy oczywiste, ale też rzeczy które istotnie wypaczają właściwą perspektywę, w której powinno się postrzegać wydarzenia ostatnich dni. Papież Benedykt XVI, przed którym zatajono fakt współpracy w przeszłości arcybiskupa Wielgusa ze służbami specjalnymi PRL, miał pełną swobodę w podjęciu takiej, a nie innej decyzji dotyczącej przyszłości archidiecezji. Choć jak się dowiadujemy, będąc gotowy do przeciwstawienia się medialnemu atakowi i do pozostawienia arcybiskupa, został przymuszony do podjęcia określonej decyzji naciskami władz polskich.
W sprawie lustracji Kościoła nie
ma pytania czy grzech jest grzechem? Jest natomiast pytanie czy ma być
publicznie ujawniany i roztrząsany. Jest pytanie czy politycy i dziennikarze
mogą narzucać Kościołowi sposób postępowania z byłymi agentami. Jakim prawem?
Czy od karania winnych są działający w sposób dyskretny przełożeni kapłana, czy
też telewizje
i gazety? A jeżeli przełożeni chcą sprawy lustracyjne zostawić sumieniu tych
kapłanów, jeśli nie chcą mieć służbowej wiedzy na temat ich przeszłości, to czy
należy ich do tego zmuszać? Kto ma oceniać szczerość żalu za grzechy?
Dziennikarze i sondaże? Jakie grzechy mają uniemożliwiać obejmowanie diecezji?
Czy powiedzenie nieprawdy jest takim grzechem? Czy takim grzechem jest
współpraca z wywiadem? Kto ma o tym decydować? Czy konserwatysta może negować
wolność Kościoła i żądać realizacji postulatów odnośnie jego oczyszczenia?
To prawda grzech musi być zawsze
i bezwarunkowo potępiony. Ale potępiony w katechizmie, w nauczaniu moralnym,
nie zaś na oczach gawiedzi w konkretnym człowieku. Mam
pełną świadomość,
że przeciwstawianie się dzisiaj na “prawicy” terrorowi antykomunistycznego
szantażu moralnego wywołuje wyrazy oburzenia. Terror ten ma w Polsce długą
tradycję, podobne reakcje wzbudzały niegdyś tezy krakowskich Stańczyków, a
później przyjęcie przez Romana Dmowskiego prorosyjskiego wektora polityki.
Ponieważ jednak nie ma innej drogi do odbudowy polskiej prawicy jak na gruzach
mętnej rewolucji moralnej i postsolidarnościowej antypolityki, konieczne jest
ciągłe podważanie dogmatów „ideologii antykomunizmu”. Myślenie konserwatywne
musi bowiem chronić przed emocjonalną histerią krucjaty organizowanej w imię
walki z przeszłością.
Istotną cechą tej doktryny jest
właśnie instrumentalizacja moralności. Moralność staje się tu narzędziem
publicznego potępiania człowieka. Grzech przestaje być złem indywidualnym, a
staje się złem społecznym. Następuje przesunięcie winy z wymiaru osobistego na
płaszczyznę mediów
i masowych emocji. Konfesjonał i sumienie mają zostać zastąpione społeczną
anatemą. Grzech bowiem ma stać się jawny, a złe wybory moralne przekształcić
się w przestępstwa. W państwie ma dominować hipermoralistyczny dyskurs. Stacje
telewizyjne stają się nośnikiem prawdy
i moralności. Celem antykomunistów jest bowiem zapewnienie ludowi historycznego
„reality show”.
Świetnie wpisuje się
to zresztą w kulturę świata postmodernistycznego,
w ramach którego realizo-wana jest już dzisiaj nowa „polityka behawioralna”.
Państwo wraz z usłużnymi mediami jest Wielkim Psychoterapeutą, Kościół zaś jest
pacjentem, poddanym leczeniu z upiorów przeszłości, oczyszczany z przestarzałej
skłonności do dyskrecji, do niespiesznego, refleksyjnego działania, a wszystko
to w celu zapewnienia szczęścia oby-watela, który odczuje je zapewne z powodu
upoko-rzenia grzesznego biskupa. Nic tak przecież nie cieszy jak nakryty w
świetle jupiterów biskup – hipokryta. Każdy może odczuć swoją moralną wyższość,
każdy może stać się sędzią i wykrzyczeć swoje oburzenie. Niestety obawiam się
tylko, że doktrynerstwo musi zupełnie wypaczyć wewnętrzny kompas moralny, żeby
w tym zgiełku dostrzegać moralność i ducha ewangelicznej sprawiedliwości. Ewangelia
dostarcza zresztą przykładu środowiska, które moralistyczny dyskurs uczyniło
podstawą swojej publicznej aktywności. Byli to faryzeusze.
Dlaczego środowiska
postsolidarnościowe chcą upolityczniać moralność? Dlaczego chcą narzucić własną
wizję polityki historycznej Kościołowi? Odpowiedź jest prosta. Politycy z tego
kręgu, niezdolni do nadania jakiegokolwiek sensu życiu społecznemu, dążą do
zapanowania nad sferą społecznych emocji. Chcą aby media stały się publicznymi
konfesjonałami IV RP. Grzech i ludzka słabość urastają w sposób irracjonalny do
monstrualnych rozmiarów. Arcybiskup Wielgus urasta do roli demona, którego
zniszczenie ma stać się fundamentem nowego państwa i społeczeństwa, jak to bez
ogródek stwierdzają premier Jarosław Kaczyński i publicyści w rodzaju
Rybińskiego. Atakujące arcybiskupa media stają się sługami prawdy, oświeconą
elitą, uzurpującą sobie prawo do decydowania
o tym, komu można przebaczyć i kto ma obejmować funkcje arcybiskupie. Solidarni
z postawą większości Episkopatu słuchacze Radia Maryja to motłoch. Godnym
najwyższej pogardy ciężkim grzechem staje się podyktowane emocjami głośne
wyrażenie wsparcia dla będącego obiektem agresji biskupa, który w mediach staje
się symbolem zła i nikczemności. Tak, reakcja tych ludzi w świątyni była
niestosowna, ale ich bezlitosne potępienie, jest jak stawianie zarzutów
zarzynanemu za to, że krzyczy.
Oczywiście zgiełk i krzyk mediów
konserwatystom-antykomunistom nie przeszkadza. Jak bardzo trzeba być
zaślepionym, aby chrześcijanin
i konserwatysta znalazł się w kamienującym tłumie. Sączona latami na prawicy i
narzucona przestrzeni publicznej solidarnościowa wizja historii, wizja fałszywa
i manichejska, wypaczyła zdolność do racjonalnej analizy rzeczywistości,
zdolność do intelektualnej dystynkcji i dostrzegania niuansów. Wypaczyła
zdolność do postrzegania spraw w ich właściwym wymiarze. Stworzono dwa rodzaje
moralności. Moralność zwykłą
i moralność specjalną, historyczną. W tej pierwszej słabości i grzechy mogą się
zdarzać, podobnie jak dopuszcza się odpuszczenie grzechów. W drugiej grzechy
stają się publiczne, błagania o przebaczenie mają być publiczne
i pokuta ma być publiczna. Współpraca agenturalna nie jest tu grzechem, jest
zbrodnią. A kto może przebaczać? Bynajmniej nie współbracia biskupi
i współpracownicy z KUL. Ci akurat, jak widać z ich wypowiedzi,
w większości przebaczyli lub zapewne przynajmniej nie chcą znaleźć się chórze
„obszczekiwaczy” i oskarżycieli. Propagatorzy rewolucji moralnej
w Kościele uważają, że przebaczać ma Lud Boży , którego zdanie wyrażać mają
sondaże, a pomagać mu w tym mają tabloidy. O tak, gdyby arcybiskup wypłakał się
w talk-show być może mógłby liczyć na odwrócenie sondażowych trendów.
A kościelna dyskrecja, rozwaga,
roztropność? Wszystko to ma być poświęcone na ołtarzu rewolucji moralnej. Na
ołtarzu lustracji narzuconej Kościołowi przez butnych i wierzących w swe
historyczne moralne posłannictwo polityków oraz aroganckich dziennikarzy. Kiedy
tworzy się własne antykomunistyczne dogmaty, można relatywizować już wszystko.
Można zrehabilitować gallikanizm, wychwalając prezydenta uzurpującego sobie
prawo do decydowania o obsadzie stolicy arcybiskupiej
i podejmującego interwencje, nie w obronie prawdy doktrynalnej czy racji stanu,
ale w imię obrony własnych racji politycznych. Biskup katolickie może być
odwoływany przez kampanie prasowe, przez wypowiadający się
w sondażach Lud Boży, przez który zapewne przemawia Duch Święty
Najważniejsza staje się misja,
misja permanentnej rewolucji. Tak oto duch rewolucyjny, obecny w marksizmie
KPP, PPR i PZPR, który przeniósł się później do grup trockistowskich skupionych
wokół Jacka Kuronia, poprzez radykalizm solidarnościowy, w końcu na początku
XXI wieku znalazł się w niektórych środowiskach konserwatywnych. Nikt tam nawet
nie kryje, że lustracja ma mieć cele praktyczne. Nie, ona ma być wyrazem
sprawiedliwości dziejowej. Tak oto antykomunizm stał się nową wiarą, ze swoimi
dogmatami, których podważanie to „relatywizm”. Punkt omega procesu dziejowego
to społeczeństwo oczyszczone, uzdrowione, wyleczone, NOWE SPOŁECZEŃSTWO.
Społeczeństwo w stanie emocjonalnego
i historycznego „dobrostanu”, używając języka Furediego, opisującego
społeczeństwa postmodernistyczne. Społeczeństwo zbawione, uwolnione od upiorów
przeszłości.
Tę nową utopię, to uzdrawianie w praktyce oglądaliśmy w ostatnim czasie. Tak ma wyglądać nowa moralność. Pytam więc „konserwatystów” od kiedy to państwo ma zajmować się sądami moralnymi nad obywatelami? Od kiedy to chrześcijaństwo ma opierać się na publicznym wyznawaniu grzechów? Klasyczna myśl polityczna mówi, że wspólnota ma być nakierowana ku cnocie, nie zaś, że ma do cnoty przymuszać.
Nawiązując do kwestii prawdy i moralności w przypadku lustracji arcybiskupa Wielgusa, to zauważmy, że wszyscy wzywający do prawdy, jako naczelnego wskazania w odniesieniu do lustracji Kościoła, zapewne nie zdają sobie sprawy, że mylą dwie zasadniczo różne płaszczyzny. Pojęcie prawdy odnosi się do płaszczyzny poznania rozumowego czyli do płaszczyzny intelektualnej. Poznawać prawdę możemy w obszarze naukowym, w dziedzinie takiego poznania jest ona wartością najwyższą. Natomiast to, czego domagają lustratorzy Kościoła odnosi się do zupełnie innej płaszczyzny, czyli do upubliczniania i oceniania (oczywiście negatywnego i skutkującego w założeniu anatemą społeczną) osobistych grzechów innych ludzi.
Dzięki takim zabiegom można
znajdować w bardzo komfortowej sytuacji, w której niemoralne działania
przejawiające się publicznym wyjawianiem prywatnych grzechów i obrzucanie
błotem bliźniego nazywane są dążeniem do prawdy. Można opluwać, oskarżać i
odczuwać zadowolenie z poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Obowiązku wobec
ojczyzny –
a jakże. Z tej perspektywy także chrześcijańska cnota roztropności staje się
nic nie znaczącą barierą na drodze do „prawdy”.
Oczywiście można argumentować, że
przecież historia, jako nauka opiera się w dużej mierze właśnie na ocenie
postaw osób publicznych
i w tym aspekcie musi ona dążyć do prawdy. Ale właśnie dlatego historia wymaga
dystansu czasowego do wydarzeń historycznych, tylko bowiem takie podejście jest
zgodne z regułami warsztatu historyka. Historia nie ma być narzędziem
piętnowania ludzi, ale narzędziem poznania.
Dlatego konserwatysta w swej ocenie historycznej postaw kapłanów poczeka 50 lat, natomiast instrumentalizujący moralność i pojęcie prawdy radykał potrzebuje ofiar na dzisiaj. Ocena historyczna dokonana za lat 50 będzie oparta takich samych zasadach etycznych, jak ocena dokonywana dzisiaj, ale wolna będzie ona od emocjonalnego i oskarżycielskiego tonu. Będzie ona też w pełni zgodna z duchem chrześcijańskiej roztropności, odległa historia nie będzie bowiem niszczyć autorytetu Kościoła.
Wbrew temu bowiem, co
głoszą dzisiaj samozwańczy moralizatorzy
i sędziowie, w sprawie arcybiskupa Wielgusa na gruncie prawdy stoją ci, którzy
widzą tę sprawę we właściwym wymiarze, demaskując przy tym mechanizmy świadomej
i nieświadomej destrukcji Kościoła, nie zaś ci, którzy w sprawach oceny
sumienia arcybiskupa i szczerości jego żalu za grzechy chcą zająć miejsce Pana
Boga.
W ostatnich dniach działalność
fanatyków u władzy, rozszerzająca negatywne społeczne emocje, wypełniała
szaleństwem przestrzeń publiczną. Wydawało się, że wydarzenia te, że sposób
działania kapłanów nowej utopii, spowoduje w wielu środowiskach otrzeźwienie,
spowoduje pęknięcie antykomunistycznego ketmana. Wydawało się że nastąpi
opamiętanie,
że zachwieje się fałszywa wiara. W wielu środowiskach istotnie nastąpił powrót
do rozsądnego myślenia Takie uzdrowienie z oparów antykomunistycznego
doktrynerstwa widać już w Episkopacie. Niestety, okazało się również, że w
przypadku niektórych konserwatystów przebudził się duch jakobiński połączony z
utratą resztek zdrowego rozsądku. „Nakręcające” się od dawna neokomunistycznymi
strachami środowiska konserwatywne w PiS zatraciły już dawno wszelką miarę,
przyłączając się do watach świadomych i nieświadomych destruktorów życia
społecznego, państwa, narodu i Kościoła. Ale co wśród tych heroldów nowej
rewolucji robi Pan Panie Profesorze?!?!?!
Tadeusz Matuszkiewicz
„Myśl Polska”, nr 4, 2007
Marcin Jendrzejczak
Sobór
Watykański I w swej dogmatycznej Konstytucji „Pastor Aeternus” (1870)
ogłosił, że: „Jeżeli zatem ktoś mówi, że Biskup Rzymski posiada tylko urząd
nadzorczy lub kierowniczy, a nie pełną i najwyższą władzę jurysdykcji nad całym
Kościołem, nie tylko w rzeczach wiary
i moralności, lecz także w tym, co dotyczy karności i rządzenia Kościołem na
całym świecie; albo jeśli mówi, że ma on tylko większą część, a nie całą pełnię
tej najwyższej władzy; albo że ta jego władza nie jest zwyczajna
i bezpośrednia bądź w odniesieniu do wszystkich poszczególnych kościołów, bądź
wszystkich poszczególnych pasterzy i wiernych – niech będzie wyklęty".
Hucpa, jaką zafundowały nam w
ostatnich dniach środki masowego przekazu, była jawnym i publicznym
znieważeniem tego dogmatu. Otóż
w sytuacji, gdy nikt nie kwestionował poparcia Papieża dla nominacji Biskupa
Wielgusa na metropolitę warszawskiego, rozległ się klangor przeciwko „monarchii
absolutnej”, lekceważeniu „opinii publicznej” przez dostojników Kościoła etc.
Dyżurny teolog liberalnego salonu – Tomasz Terlikowski – posunął się do drwiny
z dogmatu o nieomylności papieskiej, uzasadniając swój sprzeciw wobec
(rzeczywistego czy domniemanego) stanowiska Ojca Świętego przyrównaniem
Mistycznego Ciała Chrystusa do sekty („Kościół nie jest bowiem sektą
zgromadzoną wokół nieomylnych guru”). Czy przypadek czy przewrotny sposób
argumentacji przeciw rzeczywiście istniejącej w Kościele raczej absolutnej
władzy Papieża
i „i najwyższej władzy jurysdykcji nad całym Kościołem” (trochę wszak
osłabionej w wyniku posoborowego kolegializmu)? Pewnie nigdy się nie dowiemy. W
każdym razie fakt negowania akceptowanej (w tych dniach) przez papieża
nominacji abpa Wielgusa stawia pod znakiem zapytania albo znajomość kluczowych
dokumentów nieomylnego Magisterium przez liberalnego teologa albo jego chęć
podporządkowania się ortodoksji. Niezależnie jednak od tego, która opcja
odpowiada prawdzie, wszystko wskazuje na to, iż publicysta ten nie zasługuje,
delikatnie rzecz ujmując, na funkcję dyżurnego teologa III RP, a katolicy
słuchając jego wywodów muszą mieć się na baczności. No chyba, że zgodnie z jego
poleceniami, wobec decyzji Kościoła Hierarchicznego zamierzają „gwizdać”.
Swoje rewolucyjne oblicze jeszcze wyraźniej odkrył wielebny gość Radia
Zet o. Wacław Oszajca puszczając – i to w dość nachalny sposób – oczko do „sił
postępu”: „Kościół nie powinien i nie może naśladować systemów świeckich, bo
jeśli się utrzyma taki system, jaki do tej pory jest – feudalny, gdzie biskup
to jest książę Kościoła, ekscelencja, eminencja, a nie brat, który ma umacniać
braci w wierze i miłości, a nie ktoś, kto jest jednym spośród nas, no to wtedy
będziemy mieli co i raz tego rodzaju afery”. Czy to znaczy, Ojcze, że ustrój
Kościoła rzymsko-katolickiego jaki ukształtował się po nawróceniu Konstantyna
Wielkiego, powodował „co i raz tego rodzaju afery”? Czyż to nie jest farsa, że
duchowny w jednym z najbardziej znanych mediów neguje moralność ustroju
popieranego przez setki świętych
i papieży? Tym bardziej, że duchowny ten nawet nie próbuje tumanić słuchaczy
tezami o „kontekście historycznym”, lecz głosi wprost: „I dlatego tutaj widać
wyraźnie, że zaczęło się coś bardzo pięknego w tych straszliwych dniach, bo po
pierwsze odezwali się ludzie, odezwał się prawdziwy Kościół, a więc wszyscy
ochrzczeni”. Czyżby zatem Kościół hierarchiczny nie był wobec tego w pełni
„prawdziwy” i potrzebował do dokonywania swoich personalnych decyzji „ludu”?
Papież św. Leon Wielki, Doktor Kościoła powiedział już u kresu Starożytności, iż „lud należy pouczać, a nie iść za nim”, a ten stosunek był zawsze częścią Tradycji Kościoła Wszechczasów.
No, chyba, że stroną pouczającą lud, mają być nie biskupi i Papież, lecz dziennikarze, których o. Oszajca wychwala pod niebiosa. Byłaby to zaiste osobliwa interpretacja zasady św. Leona, godna „nowoczesnego” teologa dbającego o własną „cześć i honor” u wrogów katolickiej Tradycji. Ciekawe czy owej „czci i honoru” wystarczy aby stać się częstym gościem nowego kanału TVN „Religia”, mającego najwyraźniej aspiracje stania się elektroniczną odmianą „Obłudnika Powszechnego”.
Wygląda zatem, iż proces „samozniszczenia Kościoła”, o którym mówił Paweł VI, trwa w najlepsze. Świadomi czy nieświadomi autodestruktorzy nie muszą się jednak obawiać samotności. Świeckie środowiska radośnie przychodzą w sukurs. Propaganda TVN ma wyraźnie na celu wykorzystanie okoliczności do pogrążenia Kościoła. W niedzielnych audycjach dało się zauważyć celowe pokazywanie głównie najbardziej zacietrzewionych i – jakby to powiedział red. Michnik – „zionących nienawiścią” zwolenników linii Episkopatu. Nihil novis sub sole powiedzieliby starsi widzowie. Dopiero w wieczornej audycji upomniany przez zaproszonego księdza red. Sakiewicz bąknął cichaczem, iż większość ludzi Kościoła jednak zachowywała się fair podczas komunistycznej okupacji.
TVN staje więc nagle w
pierwszym szeregu pro-lustracyjnej kohorty, zwłaszcza jeśli ta lustracja tyczy
się polskiego Kościoła, który nie jest jeszcze w 100% „gotowy” na
„demokratyzację”. Niektórzy duchowni polscy mogliby powiedzieć za
Chesteronem, że „nie chcemy Kościoła który zmienia się wraz ze światem – chcemy
Kościoła, który zmienia świat”; a to jak wiadomo jest ością w gardle dla
występujących
w liberalnych mediach proroków „nowego wspaniałego świata”.
Oczywiście lustracja i dekomunizacja nie powinna obejmować wielce szacownej TVN, mimo, iż jej „ojcem założycielem” był Mariusz Walter, członek PZPR w latach 1967-1982.
W tym świetle trudno nie zgodzić się z głosem Stolicy Apostolskiej, podkreślającym, iż „wiele lat od upadku reżimu komunistycznego, gdy zabrakło wielkiej i niekwestionowanej postaci Jana Pawła II, obecna fala ataków na Kościół katolicki w Polsce, bardziej niż szczerym poszukiwaniem przejrzystości i prawdy, pod wieloma aspektami wydaje się być dziwnym przymierzem: między ówczesnymi oprawcami i innymi przeciwnikami Kościoła, a także zemstą tych, którzy niegdyś go prześladowali, a zostali zwyciężeni wiarą i pragnieniem wolności narodu polskiego”.
A jak się te wszystkie ideowo-polityczno-personalne napaści mają do casusu abpa Wielgusa, któremu nota bene nie udowodniono donoszenia na polską opozycję? Ano, służą do niszczenia konserwatywnego i patriotycznego hierarchy oraz podkopywania autorytetu Kościoła w Jego tradycyjnej postaci. Służą też sprawdzeniu sił – na ile strona liberalna i katolicko-postępowa może wpływać na suwerenne decyzje Kościoła i Papiestwa.
Obiektywne, „sądowe” rozpatrzenie konkretnego przypadku abpa Wielgusa jest ostatnią rzeczą w kręgu zainteresowań liberalnych wyjców.
Marcin Jendrzejczak
Portal: konserwatyzm.pl
O rzeczach podstawowych
Ludwik Skurzak
Środowisko Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego spotkało się ostatnio z zarzutami, że tak byliśmy zajęci zwalczaniem idei intronizacji Chrystusa Króla [Chodzi o uchwałę przygotowaną przez grupę posłów ogłaszającą Jezusa Chrystusem Królem Polski], iż nie wypełniliśmy podstawowego obowiązku każdego prawego człowieka w postaci oplucia abpa Wielgusa. Są ludzie, którzy są tak mądrzy, że nie rozumieją rzeczy najprostszych. Stąd kreślę to parę zdań z góry przepraszając tych, którzy narażeni będą na ich przeczytanie tylko po to, by z politowaniem pokiwać głową nad pisaniem oczywistości.
Jako konserwatyści nie jesteśmy ani specjalnie zadowoleni z obecnej kondycji państwa polskiego, ani Kościoła. Zdajemy sobie jednak sprawę, że pewne rzeczy mogą upaść jeszcze niżej. Stąd najpierw trzeba myśleć o obronie, tam gdzie widoczne są zakusy, aby postawić kolejny krok Rewolucji. W defensywie koncentrować się należy przede wszystkim na odparciu natarcia, nie bacząc na różne, nawet niepożądane efekty. Nie trzeba być człowiekiem nadmiernie podejrzliwym by stwierdzić, że medialny wymiar sprawy abpa Wielgusa ma na celu szkodzenie Kościołowi. Nie dziwimy się temu, gdyż mimo wielu zastrzeżeń, jakie mamy do rządzącego obecnie PiS, doceniamy, że Jarosław Kaczyński porzuciwszy chadeckie mrzonki, które głosił na początku lat 90-tych XX wieku, obecnie w praktyce uczynił szereg kroków dla podtrzymania wielosetletniej tradycji związku narodu polskiego z Kościołem. Nie dziwimy się również, że wielu siłom w Europie się to nie podoba, czego efektem jest medialna nagonka na abpa Wielgusa. Prawdą jest również, że Kościół w Polsce podłożył się w całej tej sprawie i dał dobre możliwości dokonania tego ataku. Jednak, gdy on już nastąpił, oczywistym jest chyba, że nasze miejsce nie jest wśród szturmujących, lecz wśród trwających na murach.
Dokładnie odwrotnie jest w sprawie nieszczęsnej uchwały intronizacyjnej. To krok jednoznacznie ofensywny. A ponieważ naszym zdaniem źle zaplanowany, nawołujemy, żeby tej ofensywy nie rozpoczynać. Atak w niewłaściwym czasie i miejscu jest złym sposobem i jest zawsze kosztowny, a jego niepowodzenie ośmiesza sprawę, dla której był podejmowany. Gdy polska konstytucja głosi pochodzenie władzy od ludu, trudno nam zrozumieć sens proklamowania pochodzenia władzy od Boga aktem znacznie niższej rangi, jakim jest uchwała Sejmu. Parlamentu, który na dodatek nie cieszy się jakimś nadmiernym szacunkiem społecznym, a w ogóle nie wiadomo, czy taka uchwała zyskałaby w nim odpowiednią większość. Porażka w takim głosowaniu byłaby zaś już całkowitą kompromitacją.
Nasz monarchizm rozumiemy jako
przywiązanie do głoszonego przez Kościół nauczania o pochodzeniu władzy od
Boga. To jest właśnie punkt,
w którym Rewolucja ogłosiła swoje non serviam. Stąd zarzucanie nam,
że jesteśmy przeciwnikami intronizacji w ogóle, jest rzecz jasna skrajną
nieuczciwością intelektualną. Ale dlatego, że uważamy tę sprawę za
fundamentalną, wyrażamy stanowczy protest, gdy ktoś chce ją robić po partacku,
w sposób narażający na szwank dobro Kościoła i Polski.
Ta sama podstawowa troska wynikająca z naszego konserwatyzmu nakazuje nam więc powściągliwość w zgłaszaniu się na ochotnika do plucia na abpa Wielgusa, jak i do nieprzemyślanego projektu uchwały intronizacyjnej. Są ludzie do tego stopnia niemyślący praktycznie, nierozumiejący tak podstawowych uwarunkowań taktycznych, iż dochodzą do dokładnie odwrotnych wniosków, mimo rzekomego wychodzenia z podobnych nam założeń. W tej sytuacji zaczepki i wyzwiska z ich strony przyjmujemy za dobrą monetę, jako w gruncie rzeczy potwierdzenie prawidłowości naszego myślenia.
Patrzenie na sprawę również z praktycznego punktu widzenia, nie oznacza to pogrążania się w relatywizmie. Nie jesteśmy w stanie oderwać się od rzeczywistości tego, że przygodna natura ludzka nie pozwala nam dochodzić i bronić prawdy w pewnym procesie, a nie właściwym Bogu „fiat”. Przysłowiowymi „pożytecznymi idiotami” wydają nam się być ci dziennikarze, deklarujący się jako katolicy czy też wypowiadający się często w duchu konserwatywnym, którzy rozpętali medialną nagonkę z hasłem bezkompromisowego poszukiwania prawdy na ustach. Takie poszukiwanie prawdy przypomina działanie chirurga, który podczas pierwszej wizyty dokonuje sekcji zwłok pacjenta, w celu dokładnego i niebudzącego wątpliwości ustalenia stanu jego zdrowia. Podobnie w tym przypadku, ustalenie prawdy o polskim Kościele nie może się odbywać za pomocą jego niszczenia. A to właśnie jest istotnym celem mocodawców owych naiwnych i to przede wszystkim powinno budzić naszą troskę.
Ludwik Skurzak
Portal: konserwatyzm.pl
1 procent na Fundację im. Romana Dmowskiego
Szanowni Państwo!
Fundacja Narodowa im. Romana Dmowskiego istnieje dzięki hojności darczyńców: osób prywatnych, firm i instytucji, którym bliska jest sprawa kontynuacji myśli narodowej Romana Dmowskiego. Również Państwo możecie pomóc wpłacając dowolną kwotę na konto Fundacji:
23 1060 0076 0000 4010 4011 6931
Jednocześnie zgodnie z ustawą o działalności pożytku publicznego i wolontariacie możecie Państwo przekazać 1 % swojego podatku dochodowego za rok 2006 – zamiast fiskusowi – organizacji pożytku publicznego. Fundacja Narodowa im. Romana Dmowskiego posiada taki statut i jest zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym pod numerem 0000190575. Przekazane środki w całości przeznaczymy na cele statutowe, którymi są: wydawanie książek i innych wydawnictw o tematyce historycznej i narodowej, wydawanie czasopism (w tym wspieranie tygodnika „Myśl Polska”), organizowanie szkoleń, wykładów i sympozjów, wspieranie działalności stowarzyszeń, klubów, bibliotek i instytucji, przyznawanie stypendiów i nagród, opieka nad grobem Romana Dmowskiego.
W celu przekazania 1 % podatku za rok 2005 na rzecz organizacji pożytku publicznego należy w zeznaniu rocznym (PIT 36 lub PIT 37) od kwoty należnego podatku odjąć 1 % (pozycja 181 w PIT 36 lub pozycja 111 w PIT 37) i o tę kwotę pomniejszyć należy fiskusowi podatek. Kwotę równą 1 % podatku należy wpłacić do końca kwietnia za pomocą przelewu bankowego, przekazu pocztowego lub w formie elektronicznej na konto Fundacji.
Zwracamy się z gorącym apelem o wsparcie finansowe Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego w jej działaniach. Wszystkim darczyńcom serdecznie dziękujemy.
Istniejemy od 1941 roku, jesteśmy pismem o orientacji narodowo-demokratycznej, w latach 1941-1992 ukazywaliśmy się w Londynie, a od 1992 w Polsce
Co tydzień w numerze:
Co tydzień we wtorki w kioskach Ruchu i Kolportera
Strona internetowa: www.myslpolska.org
Adres redakcji: Al. Jerozolimskie 83/9, 02-001 Warszawa
Tel./fax: (0-22) 621-05-72