Media go ukamienowały

– sprawa arcybiskupa Stanisława Wielgusa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BIBLIOTECZKA

Copyright by Wydawnictwo „Książka Polska”

zdjęcia AFP, AP, PAP

 

 

ISBN  83-86035-16-1

ISBN 978-83-86036-16-8

 

 

Wydawnictwo „Książka Polska”, Warszawa 2007

Al. Jerozolimskie 83/9  02-001 Warszawa

 

 

Sprzedaż:

Księgarnia Wysyłkowa Tygodnika „Myśl Polska”

Al. Jerozolimskie 83/9 02-001 Warszawa

e-mail: n.myslpolska@hoga.pl

tel./fax (0-22) 621-05-72

 

 

 

 

 


Wstęp

 

„Media go ukamienowały” – napisał znany filozof katolicki Stanisław Krajski po odwołaniu ingresu abpa Stanisława Wielgusa. Mieliśmy do czynienia z sytuacją bez precedensu w historii Polski po 1989 roku, a nawet szerzej, w historii Polski w ogóle. Pod wpływem zorganizowanej, nienawistnej kampanii medialnej doprowadzono do rezygnacji objęcia jednej z najważniejszych stolic biskupich przez mianowanego wcześniej przez Papieża Benedykta XVI hierarchę. Atak był przeprowadzony z ogromną determinacją i skutecznością. Sprzymierzyły się w tym ataku siły zdawałoby się przeciwne sobie – otwarci wrogowie Kościoła, wzywający od lat do jego „zreformowania” oraz uchodzący do tej pory za prawowiernych i oddanych Wierze. Więcej, główny ciężar ataku wzięła na siebie właśnie strona „katolicka”, co wywołało niemałe zamieszanie wśród szeregowych wiernych, a nawet duchowieństwa. Perfidia ataku polegała bowiem na tym, że dokonywano go rzekomo w interesie Kościoła, dla jego dobra. Dlatego właśnie mamy do czynienia z sytuacja wyjątkową – wróg zaatakował od wewnątrz. Tym jest to niebezpieczniejsze.

Mając na uwadze to, że pomimo szoku, jaki przeżyliśmy – nadal sączy się w mediach nieprawda, podawane są fałszywe interpretacje, fakty i oceny – postanowiliśmy zebrać w jednym miejscu materiał, który pozwoli Czytelnikom wyrobić sobie zdanie na temat tej bulwersującej sprawy. Nie ukrywamy, że w tym sporze jesteśmy po stronie Księdza Arcybiskupa Stanisława Wielgusa i czynimy to z pełnym przekonaniem. Nie można godzić się na to, by w wolnej Polsce dokonywać publicznego linczu na człowieku bez dania mu szans na obronę. I nie dotyczy to tylko Arcybiskupa, ale wszystkich, których to dotknęło i dotyka. Nie tak należy budować sprawiedliwą i solidarną Polskę, nie tak należy rozliczać przeszłość.

W naszym opracowaniu znalazły się dokumenty, relacje, oceny
i komentarze w przeważającej mierze opublikowane na łamach tygodnika „Myśl Polska” i na portalu internetowym konserwatyzm.pl. Jest to głos publicystów o orientacji narodowej i konserwatywnej uzupełniony o kilka dokumentów kościelnych i publikacji, jakie ukazały się w „Naszym Dzienniku” i Internetowej Gazecie Katolików.

 

Warszawa, styczeń 2007

 

Jan Engelgard, redaktor naczelny tygodnika „Myśl Polska”

Adam Wielomski, redaktor naczelny „Pro Fide, Rege et Lege”

 

 

Dokumenty i reakcje

 

Nigdy nie zdradziłem Chrystusa

Ks. abp Stanisław Wielgus

 

 

 

W związku z medialnymi informa-cjami na temat mojej współpracy z SB
i wywiadem PRL oświadczam co następuje:

Już jako młody kapłan pracujący
w duszpasterstwie lubelskim byłem przedmiotem ataków ze strony SB, która inwigilowała mnie i prześladowała za moją pracę z młodzieżą. Zaatakowano mnie jako wroga Polski Ludowej w „Kurierze Lubelskim" oraz w „Faktach
i Myślach" w marcu 1965 r. Po tych publikacjach zostałem wezwany do Urzędu Wyznań na rozmowę, na którą nie poszedłem. W kilkanaście dni potem Wydział Finansowy w Lublinie nałożył na mnie wysoką karną kontrybucję. Wielokrotnie, przez kilka lat nawiedzany byłem przez poborcę podatkowego. Z uwagi na moje ówczesne ubóstwo najścia te nie przyniosły żadnych rezultatów, tym bardziej, że byłem w latach 1965-68 studentem filozofii KUL.

W r. 1967 chciałem wyjechać, w ramach organizowanej przez władze kościelne wymiany katolickich studentów między Polską i NRD. W związku z tym udałem się biura paszportowego. Przyjął mnie funkcjonariusz SB, który zarzucał mi, że na kazaniach krytykuję władze PRL. Na dowód tego odegrał z magnetofonu fragment jednego z moich kazań, w którym istotnie były takie treści. Zagroził mi poważnymi konsekwencjami jeśli to się będzie powtarzało. Po pewnym czasie jednak otrzymałem odpowiedni dokument, pozwalający na wyjazd do NRD. Od tamtej pory byłem przy różnych okazjach nawiedzany przez tego funkcjonariusza. Tych wizyt było kilkanaście. Nigdy nie podpisałem żadnej deklaracji współpracy z SB
i nigdy nie uważałem się za współpracownika SB. W rozmowach, które prowadziłem mówiłem wyłącznie o sprawach ogólnych, o sytuacji międzynarodowej, o sytuacji ekonomicznej w kraju itp. Stanowczo protestuję przeciwko fałszywej opinii jakobym funkcjonariusza SB informował o pracownikach KUL, Kurii czy o kapłanach Diecezji Lubelskiej, albo o jakichś rzekomych rozgrywkach personalnych w KUL czy w Kurii. Nie podawałem złych charakterystyk kogokolwiek z księży
i pracowników KUL. Poza stwierdzeniami ubowca nie ma na to żadnych dowodów. Pamiętam, że kiedyś zapytał mnie co w moim środowisku mówi się o śmierci Pyjasa. Wówczas powiedziałem, że wszyscy moi znajomi uważają, iż mordu dokonała milicja. Funkcjonariusz się wówczas żachnął
i gwałtownie dowodził, że to nie jest prawdą. Wbrew opublikowanej opinii funkcjonariusza nie dostarczałem nigdy żadnych materiałów na czyjkolwiek temat. Nikogo nie podsłuchiwałem, ani nie nagrywałem. Nie miałem wówczas pojęcia o posługiwaniu się magnetofonem. Charakterystyka mojej osoby zawarta w ubowskich materiałach jest tak odbiegająca od prawdy,
że nigdy bym się na jej podstawie nie rozpoznał gdyby była anonimowa. Przypisuje mi bowiem cechy i umiejętności, których nie posiadałem, np. znajomość języka hiszpańskiego czy też posiadanie w tym czasie wielu zagranicznych publikacji, sposobu świeckiego prowadzenia życia itd. Jest to wyraźna chęć przecenienia mojej osoby, by się pochwalić z jak ważnymi ludźmi funkcjonariusz ma kontakt. Tymczasem ja nie byłem wówczas żadną ważną, nadzwyczajną osobą. Żyłem spokojnie na marginesie życia uniwersyteckiego. Opinia funkcjonariusza SB zawiera wyraźne przekłamania na temat mojej pracy w KUL. Nie byłem wówczas adiunktem, lecz pracownikiem dokumentalistą pracującym w dwuosobowym zespole w Zakładzie Historii Kultury w Średniowieczu. Nie miałem żadnych wykładów na uniwersytecie. Byłem tak zapracowany, że przez lata nie spotykałem się w szerszym gronie z ludźmi uniwersytetu czy diecezji. Głosiłem jednak bardzo wiele kazań w Lubelskiej Diecezji.

Fałszem jest, że udzielałem opinii na temat nastrojów dotyczących zdarzeń w marcu 1968 roku i w grudniu 1970 roku o czym informuje funkcjonariusz. Przez cały marzec nie było mnie w Lublinie, ponieważ prowadziłem wówczas rekolekcje w kilkunastu parafiach wiejskich Diecezji Lubelskiej i z żadnym funkcjonariuszem się nie spotkałem. Przez cały grudzień i do połowy stycznia 1970 roku chorowałem na zapalenie płuc
i poza rodziną z nikim nie miałem kontaktu. Fałszem jest także jakobym mówił coś cynicznie o tzw. „czarnej międzynarodówce". Fałszem jest jakobym dzięki UB uzyskał mieszkanie własnościowe. Z uwagi na to,
że diecezja nie miała mieszkań dla księży pracujących poza duszpasterstwem, za zgodą władzy duchownej zapisałem się, tak jak każdy to mógł uczynić w tym czasie, do własnościowej spółdzielni mieszkaniowej. Wpłaciłem odpowiedni wkład finansowy i po czterech lub pięciu latach oczekiwania uzyskałem przydział na mieszkanie o powierzchni ok. 35 m.

Nieprawdą jest jakobym z inspiracji SB starał się o stypendium
w Niemczech. Starania o to stypendium rozpocząłem w 1973 na podstawie informacji ogłoszonej przez Uniwersytet.
Spełniałem przewidziane warunki więc złożyłem odpowiednie podanie za pośrednictwem Konsulatu RFN, by uniknąć cenzury.

Gdy podjąłem starania o paszport w Lublinie, poinformowano mnie, że w tej sprawie muszę się udać do Warszawy pod wskazany (dziś nie pamiętam) adres. Zgłosiłem się do swojego biskupa Piotra Kałwy
i zapytałem co mam robić. Powiedział wówczas, że moje badania naukowe są ważne dla Kościoła i mogę pojechać na spotkanie zachowując ostrożność w rozmowach. We wrześniu 1973 roku pojechałem pod wskazany adres. Rozmawiali ze mną dwaj funkcjonariusze wywiadu. Powiedzieli że paszport otrzymam pod warunkiem, że nawiążę kontakt
z Ost-Europa-Institut w Monachium. Powiedziałem, że będę się starał ten kontakt nawiązać. W ciągu kilku godzin instruowano mnie jak mam przekazać zdobyte informacje. Do kogo napisać odpowiednią kartkę i dokąd pojechać na spotkanie. Potem zostawiono mnie samego, bym napisał, co będę robił w Monachium. Napisałem więc o moich ówczesnych zamierzeniach i planach naukowych, do realizacji których konieczny był mój wyjazd do Monachium. Moje oświadczenie znajduje się w materiałach wywiadu. Żadnej deklaracji o współpracy z wywiadem wówczas nie podpisywałem. Nigdy ani przez chwilę nie zamierzałem realizować powierzonego mi zadania. Nie podjąłem w tym kierunku żadnych kroków. Przebywając w Monachium nie miałem także żadnego kontaktu z Polakami. Następny atak wywiadu na moją osobę miał miejsce w roku 1977 w związku z moim naukowym wyjazdem do Szwecji. Także nic nie podpisywałem i nie podjąłem żadnych kroków, których oczekiwał wywiad. Najgorszy był mój wyjazd do Monachium w r. 1978. Miałem wówczas spotkanie z bardzo brutalnym funkcjonariuszem wywiadu, który wrzaskiem i groźbami, że mnie zniszczy, skłonił mnie do podpisania deklaracji współpracy z wywiadem. Była to moja chwila słabości. Zawsze żałowałem że nie zrezygnowałem wówczas z mojego wyjazdu. Tym razem wywiad oczekiwał ode mnie,
że nawiążę kontakt z rozgłośnią Wolna Europa. Żadnego kontaktu nie podjąłem. Nigdy nie byłem w rozgłośni. Nigdy też nie rozmawiałem z żadnym z jej pracowników. Jeden raz (a nie dwa jak fałszywie podano) przy okazji mojego pobytu w kościele św. Barbary rozmawiałem najwyżej kilka chwil z Księdzem Kirschke na temat mojej pracy duszpasterskiej w tej niemieckiej parafii, w której wówczas mieszkałem. Występujące w materiałach pseudonimy zostały mi nadane przez funkcjonariuszy.

Bzdurne są zawarte w materiałach dywagacje na temat moich rzekomych planów długotrwałego pobytu za granicą w celach szpiegowskich. Nigdy nie przyszło mi nic takiego do głowy. Moje cele naukowe realizowałem w tamtych trudnych, dziś dla młodych ludzi niewyobrażalnych czasach, w zaplanowany wcześniej sposób i określony ściśle z moimi władzami kościelnymi i uniwersyteckimi. Nic ponadto. Żadnego zadania wywiadowczego nie zrealizowałem. Przyznaje to
w opublikowanych na mój temat materiałach sam funkcjonariusz, pisząc co następuje: „Oceniając całokształt sprawy uważam, że „Grey” nie spełnił zadań, które przyjął do wykonania przed wyjazdem za granicę. Zachował bierność i daleko idącą ostrożność na odcinku realizacji zadań szczegółowych: brak naprowadzeń, zupełna pasywność na odcinku nawiązywania znajomości z ludźmi wchodzącymi w zakres naszego zainteresowania, zignorował zadanie dot. rozpracowania ukraińskich ośrodków nacjonalistycznych w Monachium itd.”

Z przedstawionych w materiałach relacji wynika, że przypisano mi różne złe intencje i złe postawy w stosunku do Kościoła. Jest to fałsz. Nie istnieje żadna dowodząca tego dokumentacja, poza słowami funkcjonariusza, który po swojemu widział moją osobę i całą sprawę. Nigdy nie zdradziłem Chrystusa i Jego Kościoła, ani w czynach, ani w słowach, ani w intencjach. Nigdy nie wyrządziłem nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami.

Nie chcę się usprawiedliwiać. Wiem, że nie powinienem utrzymywać żadnych relacji ze służbami PRL. Żałuję tego bardzo, że w ogóle podjąłem wyjazdy zagraniczne, które te kontakty spowodowały. Wydawało mi się jednak wówczas, że moim obowiązkiem jest prowadzenie wartościowych badań naukowych i kształcenie się dla dobra Kościoła.

 

Abp Stanisław Wielgus

Warszawa, 5 stycznia 2007

 

 

 

„Takiego sądu nie chcemy”

Ks. Kardynał Józef Glemp, Prymas Polski

 

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Dzisiejsza niedziela nazywa się Niedzielą Chrztu Pańskiego. Kończy ona okres Bożego Narodzenia i wprowadza nas w liturgiczny ciąg Mszy Świętych i liturgii, które będą mówiły o pracach Jezusa Chrystusa nad formowaniem Kościoła w czasach swego ziemskiego bytowania. Ale nadto niedziela ta nazywa się Niedzielą Sługi Bożego. Ten sługa Boga ukazuje się najpierw w pierwszym czytaniu. Jest to prowadzony przez Boga
i ukształtowany człowiek, który umie i rozumie intencje Boga, i tak postępuje, aby trzciny nadłamanej nie złamać, żeby knota tlącego nie zgasić, żeby promować prawo Boże, i to z odwagą na całym świecie, i aby skłaniać do wypełniania przykazań Bożych. Taka to wizja sługi Pana ukazuje się
w Starym Testamencie, a gdy wsłuchamy się w czytania, w czytanie Ewangelii świętej, to widzimy, że zarysem takiego sługi Bożego jest Jan Chrzciciel, ale to nie on jest właściwy. Tym właściwym sługą Boga jest sam Syn Boży – Jezus Chrystus. On daje się ochrzcić w Jordanie tak jak inni grzesznicy po to, żeby usłyszany był głos z nieba: "To jest Syn mój umiłowany, w Nim mam upodobanie". Oto jakby treść bardzo głęboko wprowadzająca nas w istotę Kościoła i w posługę dla Kościoła ludzi, którzy mają uświęcać siebie i przez swoje uświęcenie uobecniać Boga w świecie
i głosić Jego prawo do świata, a jednocześnie przybliżać to wszystko, co jest niebieskie, co jest nadprzyrodzone, co jest ciągle od Boga - źródła miłości, przybliżane ku ziemi. Takie to ideały można odczytać z dzisiejszych czytań liturgicznych.

Ale my jesteśmy w konkretnej sytuacji dzisiaj. Pozdrawiam księdza kardynała i wszystkich arcybiskupów, przewodniczącego Konferencji Episkopatu, wszystkich zacnych duchownych licznie zebranych, pana prezydenta Rzeczypospolitej i wszystkich dostojników, którym spoczywa na sercu i na sumieniu odpowiedzialność za dzieje i postęp Ojczyzny. I oni także w tej wizji sługi Pana odczytują swoje powołanie. Zwłaszcza że ten rok jest rokiem, w którym dominuje hasło: "Przyjrzyjcie się powołaniu waszemu". A powołań jest tyle, ile jest funkcji społecznych, ile jest osobistych charyzmatów.

To są te okoliczności, które dzisiaj nas sprowadzają do modlitwy w tej czcigodnej archikatedrze warszawskiej, aby – jak zamierzaliśmy – mógł nowy arcybiskup objąć pracę ku dalszemu uświęceniu. Warszawa nie jest miastem łatwym. Wiadomo, stolica i zawsze nurty, myśli, uczucia wyprzedzają często inne ośrodki. Gdy pomyślimy o przeszłości, to nie brak przykładów ogromnego heroizmu, ale także i przykładów zagubienia się, osłabienia, trudności. W tym wszystkim bierze udział Kościół. Nie ma takiej sytuacji, żeby Kościół był opuszczony przez wiernych albo żeby Kościół opuścił wiernych, a właściwie Naród. Zburzenie tej katedry to jest ostatni fragment dziejów, w który jeszcze sięgamy pamięcią. Przecież był zniszczony razem z Warszawą. Tutaj przechodził front, tu lała się krew,
tu były gruzy, ale pod tymi gruzami w piwnicach ciągle jeszcze były grobowce z czasów dawnych, które przetrwały i które były jak gdyby znakiem tego trwania, które musi tutaj pozostać. I pozostaje takim najbardziej czytelnym przykładem takie chwilowe niezrozumienie, jakie miało miejsce w czasach Powstania Styczniowego, a właściwie krótko przed Powstaniem Styczniowym, kiedy arcybiskupem warszawskim został mianowany Zygmunt Szczęsny Feliński, kapłan wykształcony w Paryżu,
a po śmierci Słowackiego podjął studia seminaryjne. Był wykładowcą akademii w Petersburgu. Otóż z Petersburga przyjeżdżał kapłan jako arcybiskup. Budziło to ogromnie wiele sprzecznych uczuć, dlatego że stan emocjonalny tamtych czasów był znacznie wyższy, a patriotyzm rozważano jako rzecz całkowicie nadrzędną. Otóż ten arcybiskup, a to był święty arcybiskup, mimo początkowej odruchowej niechęci tak ukochał ten lud, że gdy stanowczo przeciwstawił się carowi, car akurat w środku Powstania Styczniowego wezwał go do siebie i kazał mu do Warszawy więcej nie wracać, osadzając go za Uralem. I tak już pozostał, nie wracając nigdy do swojej biskupiej stolicy do śmierci.

Mogę przypomnieć także kardynała Prymasa Wyszyńskiego, bo jakże nie przypomnieć tej wielkiej figury sługi Bożego, który tutaj przez tyle lat głosił Słowo Boże, ale także i potrafił cierpieć. Nadał, kochając Warszawę, blask swojej duchowości na tym, co wśród nas jest dobre, szlachetne, co
w Warszawie się budzi jako chęć piękna, dobroci, rzetelności.

Starałem się iść drogą mojego wielkiego poprzednika, a były to czasy trudne. Przejście z ustroju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na Polskę wolną, o ustroju demokratycznym, to są także dzieje i zmagania nie moje albo nie tylko moje - wszystkich, a szczególnie duchowieństwa, szczególnie osób świeckich oddanych Kościołowi, rozumiejących Kościół. To był ustawiczny, stopniowy wzrost, zrozumienie działania Opatrzności Bożej, która często doświadczając, doświadczanie wykorzystuje ku naszemu wzmocnieniu, ku wzrostowi naszej godności.

Biskup Wielgus także wpisuje się w te charaktery, które rozumiemy jako sługi Pana. Tak, arcybiskup Wielgus jest sługą Boga. To, że różne perypetie przechodził, to są doświadczenia, które powinny służyć ku budowaniu człowieka, żeby zrozumieć głębiej jego zależność od Boga,
a jednocześnie potrzeby dogłębnego widzenia zła. Z życiorysu księdza arcybiskupa Wielgusa wiemy, jak bardzo kochał naukę, jak bardzo kochał naukę teologii, a więc naukę Kościoła. I tam na obszarze tej nauki zrobił takie postępy, że zainteresowały się nim siły Służby Bezpieczeństwa. Co to były Służby Bezpieczeństwa? To była organizacja, instytucja w Polsce Ludowej, która miała czuwać nad poprawnością charakterów. To znaczy: żeby nie było przerostu burżuazji, żeby nie było odchyleń ideologicznych, żeby nie było nadmiaru dewocji, żeby ludzie byli ukształtowani według modelu, jaki został narzucony z ideologii marksistowsko-leninowskiej.
To była ogromna organizacja, wyspecjalizowana, która penetrowała wszystkie warstwy społeczne, może w sposób szczególny duchowieństwo, jako najbardziej niezależne, jako najbardziej pielęgnujące patriotyzm. Otóż ta ideologia jak walec szła przez sumienia i starała się je spłaszczać po to, żeby wyrównać wszystko do poziomu ówczesnego socjalizmu. W Polsce ten walec miał pewne dylatacje, nie był to walec tak miażdżący jak w innych państwach, ale wszelako był wszechobecny i dlatego penetrował ludzi bardziej zdolnych i wszystkie wysiłki wkładał, aby ich podporządkować. My nie znamy dzisiaj ani strategii, ani sposobów działania, jeżeli znamy,
to z opowiadania, ale nie z systematycznego badania i wykładu. Otóż w takie zawirowania dostał się ksiądz arcybiskup jako kapłan, bardzo gorliwy kapłan, który się nie podobał i za wyrzucanie mu tego, iż był za gorliwy, dostawał nagany. Dzisiaj łatwo powiedzieć, że został włączony w te zawirowania, ale nie znamy sposobów, presji, jakie zostały wywarte na to, żeby taki akt zaistniał, nieważny z mocy prawa, bo w grę wchodziły zastraszenia, groźby i krzyki. Dzisiaj o tym nie wiemy, dziś wiemy, że to było. Dalej nie wiemy, jak opuścił szeregi, jak to łatwo pozbyto się nieużytecznego sługi. O tym dokumenty milczą. Dzisiaj dokonał się nad arcybiskupem Wielgusem sąd. Cóż to za sąd? Na podstawie świstków, dokumentów trzeci raz odbijanych. My nie chcemy takich sądów! Jeżeli przeciw osobie ma się konkretne zarzuty, to trzeba je sformułować i on musi się do nich ustosunkować. Nadto muszą wystąpić obrońcy, muszą być świadkowie, dokumenty muszą przejść ocenę prawidłowości, zgodności. Wszystkiego tego w osądzie biskupa Wielgusa zabrakło. To nie był sąd. Biskup Wielgus był przymuszony szykanami, krzykiem, wrzaskiem do tego, aby włączył się we współpracownika. Dlaczego ten współpracownik dzisiaj nie świadczy? Przecież możemy się doliczyć kilkudziesięciu tysięcy ubowców, którzy dziś są rozlokowani na dobrych, myślę, posadach i nie mamy żadnego świadka, który by wtedy świadczył. Trudno więc dzisiaj
z całą powagą myśleć o Instytucie Pamięci Narodowej. O tym, że on jest wyrocznią i źródłem informacji o obywatelach dla całego państwa. To jest stanowczo za mało, bo to jest zbyt brudne i zbyt powierzchownie dotykane, a jest to ogromna plama na współczesnym pokoleniu, które musi się z tego wydobyć.

Bracia i siostry! Nasze kryterium kościelne co do kwalifikacji sługi Bożego nie opiera się tylko na kryształowej przeszłości. Przeszłość jest także domeną Pana Boga, którą On może żałującemu także przebaczyć i go rozgrzeszyć. I to nie tylko chodzi o księży, bo przecież więcej mamy osób w innych kategoriach zawodów niż wśród duchowieństwa, którzy byli dotknięci temu podporządkowaniu się Służbom Bezpieczeństwa. Ale myślę o tym ogólnym stwierdzeniu, że Bóg w swojej strategii służby sobie, w powoływaniu sługi Pana ma inne kategorie kwalifikacji, inne kryteria. Przypomnę jedno wydarzenie, które jest dla Kościoła charakterystyczne. Pan Jezus mianował św. Piotra głową Kolegium Apostołów i głową Kościoła. Święty Piotr to nie był kryształ, to nie był ideał bez skazy. Przeciwnie, w jego życiu napotykamy słabości, czasem zawahania, czasem nawet złe doradztwo. Taki był św. Piotr, zwłaszcza że sam zaparł się Pana Jezusa. Potem płakał. Ale Pan Jezus, przychodząc do Piotra, pytał się: "Czy ty mnie miłujesz?". To było kryterium! Święty Piotr odpowiada: "Panie, ja Cię miłuję. Ty wiesz, że Cię miłuję". I wtedy zapada najwyższa decyzja, najwyższa nominacja: "Paś baranki moje". Tak więc, bracia i siostry, Kościół ma swoje widzenie, bo to nie tylko jest widzenie instytucji ziemskiej, chociaż i te kategorie są, ale jest to przecież wizja ciała mistycznego Chrystusa. My jesteśmy żywymi członkami, przez które przepływa łaska. A łaska to jest bezmiar dobroci Bożej. I tak musimy kształtować siebie, to znaczy jesteśmy jako kapłani z ludu wzięci. I na nas odbija się to, co na ludziach. Mamy swoich kolegów lekarzy, inżynierów i techników, i adwokatów, jesteśmy z ludu wzięci, ale po to, żeby służyć ludowi przez Chrystusa. I dlatego nasze usilne przylgnięcie do Chrystusa w chwilach trudnych, to, że przeżywamy chwile trudne... bo jest inaczej paść "baranki moje", gdy one słuchają, a inaczej, gdy czują niechęć. I to Kościół bierze pod uwagę, ale przecież zasady podstawowe są zawsze te same. Zwłaszcza zasada miłości. Im bardziej będziemy kochać Chrystusa i uczyć Jego miłości, tym będziemy lepszymi kapłanami i lepszymi pasterzami. Amen.

 

JE ksiądz kardynał Józef Glemp, Prymas Polski

Homilia w Katedrze Św. Jana w Warszawie, 7 stycznia 2007

 

 

 

SŁOWO BISKUPÓW POLSKICH DO WSZYSTKICH

WIERNYCH KOŚCIOŁA W POLSCE

 

Drodzy Bracia i Siostry!

 

1. W ostatnich dniach przeżyliśmy dramatyczne wydarzenie, związane z rezygnacją z urzędu Księdza Arcybiskupa Metropolity warszawskiego Stanisława Wielgusa, w dniu przewidzianym na jego uroczysty ingres
w katedrze warszawskiej. Z bólem śledziliśmy oskarżenia kierowane pod jego adresem w minionych tygodniach, a dotyczące jego uwikłania we współpracę ze Służbą Bezpiecnzeństwa i z wywiadem PRL. Spowodowało to falę niepokoju, a nawet nieufności do nowego pasterza. Uwidoczniły się podziały we wspólnocie wierzących. Jesteśmy wdzięczni Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI za jego ojcowską pomoc w ewangelicznym zmierzeniu się z trudną sytuacją, jakiej stawiamy czoło. Dzięki jego decyzji i postawie jesteśmy lepiej przygotowani, by odważnie i owocnie przeżyć ten niezwykły czas. Dziękujemy również Księdzu Arcybiskupowi Józefowi Kowalczykowi, Nuncjuszowi Apostolskiemu w Polsce, za jego braterską i kompetentną pomoc.

W dniu 5 stycznia br. w odezwie skierowanej do wspólnoty Kościoła Warszawskiego Ksiądz Arcybiskup Wielgus potwierdził fakt wspomnianego uwikłania i przyznał, że skrzywdził nim Kościół, podobnie jak - w obliczu kampanii medialnej – wyrządził mu krzywdę, zaprzeczając faktom współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.

Przyjmujemy z szacunkiem jego decyzję o rezygnacji z posługi metropolity warszawskiego. Nie nam sądzić człowieka, współbrata, który przez lata wiernie i gorliwie służył Kościołowi, m.in. jako profesor i Rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a następnie jako Biskup płocki. Naszą modlitwą chcemy wspierać Arcybiskupa w pełnym wyjaśnieniu prawdy. Jednocześnie z żalem stwierdzamy, że brak uwzględnienia przyjmowanej powszechnie zasady domniemania niewinności przyczynił się do stworzenia wokół oskarżonego Arcybiskupa atmosfery nacisku, która nie ułatwiła mu przedstawienia opinii publicznej odpowiedniej obrony, do której miał prawo.

2. Po raz kolejny doświadczamy, że mroczna przeszłość z okresu totalitarnego systemu panującego przez dziesiątki lat w naszej Ojczyźnie wciąż daje o sobie znać. Jak pisaliśmy w Memoriale Episkopatu Polski
w sprawie współpracy niektórych duchownych z organami bezpieczeństwa w Polsce w latach 1944-1989, "dokumentacja przechowywana w archiwach IPN odsłania część rozległych obszarów zniewalania i neutralizowania społeczeństwa polskiego przez służby bezpieczeństwa totalitarnego państwa. Nie jest to jednak pełna i jedyna dokumentacja o minionych czasach". Tylko krytyczna i rzetelna analiza wszystkich dostępnych źródeł pozwoli nam zbliżyć się do prawdy. Odczytywane jednostronnie dokumenty, sporządzone przez wrogich Narodowi i Kościołowi funkcjonariuszy aparatu represji komunistycznego państwa, mogą poważnie krzywdzić ludzi, niszczyć więzi społecznego zaufania i w konsekwencji okazać się pogrobowym zwycięstwem nieludzkiego systemu, w jakim przypadło nam żyć.

Memoriał stwierdza również, że "Kościół jest oskarżany o chęć ukrywania trudnej dla niego prawdy, o próbę chronienia odpowiedzialnych za współpracę ze służbami bezpieczeństwa i o zapominanie o ofiarach tejże współpracy. W konsekwencji podważany jest autorytet Kościoła, osłabiana jest jego wiarygodność. Dość łatwo zapomina się, że w czasach totalitaryzmu komunistycznego cały Kościół w Polsce stale sprzeciwiał się zniewalaniu społeczeństwa i był oazą wolności i prawdy".

3. Dlatego powtarzamy jeszcze raz: Kościół nie boi się prawdy, nawet jeżeli jest to prawda trudna, zawstydzająca, a dochodzenie do niej czasem jest bardzo bolesne. Wierzymy głęboko, że prawda wyzwala,
bo wyzwalającą prawdą jest sam Jezus Chrystus. Od dwóch tysięcy lat Kościół zmaga się z grzechem w swoim wnętrzu i w świecie, do którego jest posłany. Grzech bowiem degraduje człowieka i deformuje w nim obraz
i podobieństwo Boga. Kościół nie czyni tego swoją mocą. Czyni to mocą Tego, który jako jedyny może nas wyzwolić od zła. Dlatego też każdą Eucharystię rozpoczynamy wyznaniem naszej grzeszności: "Spowiadam się Bogu wszechmogącemu..." Nie jest to gołosłowna liturgiczna formuła, ale głęboka konfrontacja z naszą słabością i niewiernością przed obliczem miłosiernego Boga. Podobnie prosimy w każdej Mszy świętej: "Panie Jezu Chryste, (...) prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła". Nie boimy się wyznać, że Kościół jest wspólnotą grzeszników, ale jednocześnie jest święty i powołany do świętości, bo Jego Głową jest oraz żyje w nim i działa Jezus Chrystus - Święty nad świętymi. To przed Nim stajemy, prosząc Ducha Świętego, aby nas uwolnił od zła,
od lęku, od naszej małoduszności.

W ubiegłą niedzielę, w święto Chrztu Pańskiego, w katedrze warszawskiej, odczytywana była Ewangelia o Jezusie, który stanął solidarnie z grzesznikami nad brzegiem Jordanu, by przyjąć chrzest pokuty. Wierzymy mocno, że Jezus stoi z nami wszystkimi na brzegach polskiego Jordanu.
Po raz kolejny przywracają nam nadzieję słowa Jezusa: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników" (Łk 5, 31-32). Solidarność
z grzesznymi ludźmi doprowadziła Jezusa na krzyż. Dzięki temu przyjęliśmy Jego Chrzest - chrzest Ducha Świętego i ognia na odpuszczenie grzechów.

4. Przypomnijmy: "Od dwóch tysięcy lat Kościół przeciwstawia się złu w sposób ewangeliczny, który nie niszczy godności drugiego człowieka. Prawda o grzechu ma prowadzić chrześcijanina do osobistego uznania winy, do skruchy, do wyznania winy – nawet wyznania publicznego, jeżeli zachodzi potrzeba, a następnie do pokuty i zadośćuczynienia. Od takiej ewangelicznej drogi konfrontacji ze złem nie możemy odstąpić. (...) Kościół Chrystusowy jest wspólnotą pojednania, przebaczenia i miłosierdzia. Jest
w nim miejsce dla każdego grzesznika, który pragnie się nawrócić jak Piotr
i pomimo słabości chce służyć sprawie Ewangelii" (Memoriał).

Jak dobitnie podkreślił Sługa Boży Jan Paweł II, "człowiek jest drogą Kościoła" (Redemptor hominis, 14) – każdy człowiek, również każdy kapłan, i każdy biskup. Spełniając warunki chrześcijańskiego nawrócenia, każdy ma prawo do przebaczenia i miłosierdzia, do włączenia się w życie wspólnoty Kościoła i społeczeństwa. Wiemy, że wielu z tych, którzy niegdyś ulegli zniewoleniu, zagłuszyli własne sumienie i naruszyli swoją godność, odpokutowało już swoją słabość latami wiernej służby. Oni są naszymi braćmi i siostrami w wierze!

Pragniemy, aby Środa Popielcowa 21 lutego br. była dniem modlitwy
i pokuty całego duchowieństwa polskiego. Niech we wszystkich kościołach naszych diecezji zostaną odprawione nabożeństwa do Miłosiernego Boga
o wybaczenie błędów i słabości w przekazywaniu całej Ewangelii. Jako duchowni jesteśmy "z ludu wzięci", jesteśmy częścią społeczeństwa polskiego, które całe potrzebuje odwrócenia się od zła i pełnego nawrócenia.

5. Przed Kościołem w Polsce, oprócz stawania w prawdzie przed obliczem Boga, stoi również wielkie zadanie pojednania. Nie zmienimy przeszłości, zarówno tej chlubnej, jak i tej, której się wstydzimy. Wszystko zaś z pomocą Bożą możemy włączyć w naszą teraźniejszość i przyszłość
w taki sposób, by objawiała się moc Chrystusa na obliczu Kościoła. Zwracamy się do wszystkich ludzi Kościoła, duchownych i świeckich, aby kontynuowali rachunek sumienia ze swojej postawy w okresie totalitaryzmu. Nie chcemy wkraczać w sanktuarium sumienia żadnego człowieka, ale zachęcamy do zrobienia wszystkiego, by się skonfrontować z prawdą ewentualnych faktów i - jeśli potrzeba – odpowiednio uznać i wyznać winy.

Rządzących i Parlamentarzystów wzywamy, by zapewnili takie korzystanie z materiałów znalezionych w archiwach pochodzących z czasów PRL-u, by nie prowadziło to do naruszania praw osoby ludzkiej i poniżania godności człowieka oraz by istniała możliwość weryfikacji tych materiałów przed niezawisłym sądem. I nie wolno też zapominać, że materiały
te obciążają przede wszystkim ich autorów.

Świadomi wezwania Chrystusa "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni" (Mt 7,1), prosimy wszystkich o powstrzymywanie się od wydawania powierzchownych i pochopnych sądów, bo mogą być one krzywdzące. Mamy zwłaszcza na myśli wszystkich pracujących w środkach społecznego przekazu. Niech chrześcijańskie sumienie i ludzka wrażliwość podpowiedzą im, co i jak przekazywać opinii publicznej, biorąc zawsze pod uwagę godność osoby ludzkiej, jej prawo do obrony i dobrego imienia, także po śmierci. Apelujemy do młodego pokolenia, nie mającego bezpośredniego doświadczenia epoki, w której przyszło żyć starszym, by starało się poznać trudną i złożoną prawdę o minionych czasach. Pomimo wszystkich cieni, pokoleniom żyjącym w tamtych czasach, w tym również pokoleniom duchownych, ich nieustępliwym zmaganiom ze złem zawdzięczamy odzyskanie wolności po latach narzucanej nam marksistowskiej ideologii
i sowieckich wzorców życia politycznego i społecznego.

Kościół w Polsce zawsze czuł z narodem i dzielił jego losy, zwłaszcza w najbardziej mrocznych okresach naszych dziejów. Tego faktu nie zmieni wydobywanie po latach na światło dzienne słabości i niewierności niektórych jego członków, również duchowieństwa. Niech obecny czas będzie dla nas wszystkich sposobnym czasem oczyszczenia i pojednania, przywrócenia naruszonej sprawiedliwości i odzyskiwania wzajemnego zaufania i nadziei. Niech będzie to przede wszystkim czas modlitwy, a także pogłębienia wiary w obecność Pana dziejów pośród najbardziej zawiłych ludzkich spraw.

Ufni w moc prawdy Ewangelii chcemy, jako Wasi Pasterze, kontynuować trwające już prace nad pełnym sprawdzeniem zawartości akt zgromadzonych w IPN, dotyczących nas samych oraz wszystkich duchownych.

6. "Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną" (Ps 23 [22], 4). Niech słowa Psalmisty towarzyszą nam w tych dniach. Dziękujemy wam Drodzy Bracia i Siostry, szczególnie za ducha modlitwy, który studził emocje, wprowadzał ład serca i porządek miłości. Dziękujemy za Waszą troskę o Kościół i trwanie przy nim
w chwilach próby. Wierzymy, że nasze obecne doświadczenie przyczyni się do odnowy Kościoła, do większej przejrzystości i dojrzałości jego członków. Wierzymy, że pomoże ono Kościołowi być wiernym Ewangelii, w niej szukać rozwiązań naszych problemów i z niej się odradzać, by być zaczynem dobra i miłości w świecie.

Z tymi pragnieniami w sercach wzywamy nad wszystkimi Bożego błogosławieństwa i wstawiennictwa Matki Bożej Jasnogórskiej, która ciągle nam przypomina: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie" J 2,5.

 

Podpisali:

Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi zebrani na posiedzeniu

Rady Stałej i Biskupów Diecezjalnych Konferencji Episkopatu Polski

Warszawa, 12 stycznia 2007 r.

 

 

„Uderz w pasterza, a rozproszą się owce”

 

Członkowie Senatorskiego Klubu Narodowego z rosnącym niepokojem obserwują eskalację doniesień medialnych zawierających insynuacje o agenturalnym charakterze kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa PRL księdza biskupa profesora Stanisława Wielgusa, byłego rektora KUL. Eskalacja ta przybrała na sile po ujawnieniu przez Stolicę Apostolską jego nominacji na arcybiskupa metropolitę warszawskiego.

Naszym zdaniem jest to postępowanie w myśl zasady "uderz
w pasterza, a rozproszą się owce". Akcja ta ma na celu burzenie i rujnowanie autorytetów moralnych Kościele w rzymskokatolickim, ale jest też uderzeniem w podstawowe wartości państwa polskiego. Senatorski Klub Narodowy stoi na stanowisku, że ani dziennikarze, ani nikt inny nie ma prawa szargać dobrego imienia kogokolwiek bez przeprowadzenia obiektywnego postępowania dowodowego, bez udokumentowania zarzutów i przesądzenia o ich zasadności w trybie przepisanym prawem.

Oczekujemy od urzędu rzecznika praw obywatelskich reakcji uwzględniającej fakt, iż przedmiotem wspomnianych działań niektórych mediów jest przyrodzona godność człowieka, będąca źródłem wolności
i praw obywatelskich, o czym mówi art. 30 Konstytucji.

Warszawa, grudzień 2006

Jan Szafraniec, Mieczysław Maziarz, Ludwik Zalewski, Adam Biela, Janusz Kubiak, Ryszard Bender, Waldemar Kraska

 

Był sąd, ale bez możliwości obrony

 

W sprawie abpa Stanisława Wielgusa "został wydany sąd, bez możliwości obrony" – ocenił senator Klubu Narodowego Adam Biela, komentując w rezygnację arcybiskupa z urzędu metropolity warszawskiego. Biela, jeden z autorów listu z końca grudnia w obronie abpa Wielgusa skierowanego do Rzecznika Praw Obywatelskich, obwinia media za wywołanie całej sprawy.

Pytany o ocenę rezygnacji abpa Wielgusa, Biela powiedział, że była to "osobista decyzja" duchownego. "Zgadzam się ze słowami prymasa Józefa Glempa z jego homilii. To, czego byliśmy świadkami, jest wyrazem pogwałcania praw człowieka, niedawania możliwości obrony. Niezależnie czy ktoś jest winien czy nie osąd jest wydany. Sąd się odbył bez możliwości cywilizowanej obrony" – podkreślił senator. W jego ocenie, mamy do czynienia z "daleko idącą +mediokracją+". "Rzeczywistość kreują media" – argumentował Biela. Jak dodał, sprawa abpa Wielgusa "nie wskazuje na kryzys w Kościele". "Kryzys może zostać wywołany reakcjami mediów" – powiedział.

 

Dziękujemy i popieramy

 

Jego Ekscelencja

Ksiądz Profesor Arcybiskup Stanisław Wielgus

Ekscelencjo!

 

Prosimy o przyjęcie wyrazów naszego szacunku dla Księdza Arcybiskupa. Ogromny wkład pracy Jego Ekscelencji w pracy na rzecz Kościoła i Państwa skłania nas do wyrażenie podziękowania i wyrazów poparcia. Zarówno praca Księdza Arcybiskupa na niwie naukowej, jako rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a także jako pasterza diecezji płockiej przyczyniły się do rozwoju życia chrześcijańskiego
w Polsce, dobrze przysłużyły się też naszej Ojczyźnie. Przyszłość
i pomyślność Kościoła i Polski wymaga trudnej, systematycznej
i odpowiedzialnej pracy – wielki dorobek Księdza Arcybiskupa jest dla nas wzorem postaw chrześcijańskich i patriotycznych.

Wyrażamy przekonanie, że Jego Ekscelencja będzie nadal uczył nas, jak pozostać wiernym Chrystusowi, jak służyć Ojczyźnie i Narodowi.
Ze swej strony deklarujemy naszą pomoc i oddanie. Jednocześnie prosimy przyjąć wyrazy naszego poparcia dla Księdza Arcybiskupa w tych trudnych dla Niego dniach. Jesteśmy oburzeni tym, co się stało – odbieramy atak na Księdza Arcybiskupa jako kolejny przejaw walki z Kościołem Chrystusowym, z Wiarą i Prawdą. Wierzymy, że doświadczenie to wzmocni nas wszystkich, nie osłabi naszego chrześcijańskiego zaangażowania
i uodporni na działania zmierzające do destrukcji i niszczenia.

Polecając Jego Ekscelencję Opiece Boga Wszechmogącego pozostajemy w modlitwie  i solidarności.

Szczęść Boże!

 

Warszawa, 17 stycznia 2007

Pos. Bogusław Kowalski

Pos. Anna Sobecka

 

 

List do Członka Kościelnej Komisji Historycznej Episkopatu Polski Ks. dr. Bogdana Stanaszka

 

Szanowny Księże Doktorze!

Brał Ksiądz udział w Komisji mającej ocenić postępowanie ks. abpa Stanisława Wielgusa na podstawie materiałów z IPN. Jak sądzę, również na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia, jak również biorąc pod uwagę zdanie i szczegółowe wyjaśnienia "oskarżonego", ks. abpa Stanisława Wielgusa. Wielka i odpowiedzialna praca. Jak się Ksiądz wyraził – „praca komisji musi potrwać; nie ma ram czasowych, bo nie da się szybko udzielić odpowiedzialnych odpowiedzi". Tymczasem Komisja szybko, można powiedzieć – rekordowo szybko, bo praktycznie w jeden dzień, sporządziła swój komunikat.

Oto najważniejsze wydarzenia podane przez media: W godzinach wieczornych (2 stycznia 2007) Przewodniczący Kościelnej Komisji Historycznej prof. Wojciech Łączkowski spotkał się w Warszawie z abp. Stanisławem Wielgusem, który poprosił Komisję o zbadanie materiałów dotyczących jego osoby, znajdujących się w zbiorach IPN. Warszawa, 04.01.2007 – Kościelna Komisja Historyczna sporządziła sprawozdanie po zapoznaniu się z 68 stronami dokumentów IPN nt. abpa Stanisława Wielgusa i przekazała mu je dzisiaj – poinformował ks. dr Józef Kloch, rzecznik Komisji. Warszawa, 05.01.2007 – Kościelna Komisja Historyczna stwierdziła, że z dokumentów znajdujących się w IPN wynika, iż abp Stanisław Wielgus podjął współpracę z organami Bezpieczeństwa PRL.
Abp Wielgus zaprzecza większości stwierdzeń zawartych w materiałach IPN i podkreśla, że "nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy swoimi czynami czy słowami".

Komisja stwierdziła, że "istnieją liczne, istotne dokumenty potwierdzające gotowość świadomej i tajnej współpracy ks. Stanisława Wielgusa z organami bezpieczeństwa PRL. Z dokumentów wynika również, że została ona podjęta" – napisali członkowie komisji w opublikowanym dziś komunikacie. I jako dodatek, opinia o książce ks. doktora "Usunąć Biskupa": "Historycy "świeccy" często formułują zarzut w stronę historyków w sutannach, że ostre widzenie historyka zamieniają w słodycz apologetyki, wprost lub ukrytej pod postacią starannie wyszukanych wyjaśnień lub też znamiennych przemilczeń. Ks. Bogdan Stanaszek w swojej książce ustrzegł się akcentów apologetycznych i zderzając poglądy różnych środowisk, kościelnych i państwowych, niechętnych i sprzyjających biskupowi,
dał czytelnikowi bogaty materiał do przemyśleń. Książka potrzebna nie tylko ze względu na powinność historyka szukania prawdy o minionych czasach. Jeśli bowiem można się czegoś nauczyć z tej historii, to z pewnością ostrożności w ferowaniu wyroków”.

Drogi Księże!

Komisja uznała, że Ks. Abp Wielgus był chętnym, świadomym
i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. Komisja nie spełniła swego podstawowego obowiązku pokazania prawdy, całej prawdy
i tylko prawdy. Więcej – Komisja okazała się narzędziem w linczu na ks. arcybiskupie i przyczyniła się do usunięcia ks. abpa Wielgusa ze stanowiska, które już pełnił. Komisja dała broń do ręki wrogom Kościoła. Papież mianował Ks. abpa Wielgusa Metropolitą Warszawskim na podstawie oceny jego całego życia. Jako księdza, naukowca, człowieka. Papież został zmuszony odwołać swą decyzję na podstawie nagłej, zaskakującej, ogłuszającej i niespodziewanie silnej akcji przeciwników ustanowienia abpa metropolitą Warszawskim, popartej antykościelnymi mediami a nawet popartej przez niektórych hierarchów Kościoła Katolickiego w Polsce.

Rozumiem, że Ksiądz nie może wyrażać się w imieniu Komisji. Ale ja zwracam się do Księdza jak człowiek do człowieka, jak katolik do swego księdza: na jakiej podstawie Komisja przykłada większą wartość dokumentom, które są tworzone przez funkcjonariuszy SB ("liczne
i istotne dokumenty"), niż wyjaśnieniom i zaprzeczeniom oskarżonego? Czy w tej sytuacji nie byłoby uczciwiej i sprawiedliwiej stwierdzić, że "fakt gotowości do współpracy i jej podjęcie wynika z dokumentów sporządzonych przez funkcjonariuszy SB, których treść jest sprzeczna
z twierdzeniami oskarżonego, zatem wyłącznie po ustaleniu prawdziwości treści zawartych w tych dokumentach można będzie stwierdzić, czy oskarżony rzeczywiście podjął współpracę"?

Biorąc pod uwagę niezwykle krótki proces "tworzenia" werdyktu na "oskarżonym" księdzu – co, lub kto zmusił Was, członków Komisji, do tak szybkiego działania, które w praktyce uniemożliwiło Wam uczciwe
i dokładne rozeznanie całej sprawy we wszystkich jej aspektach, włączając w to konfrontację z "oskarżonym"? Jak Ksiądz ocenia – swoje i innych członków – postępowanie w takiej Komisji z ludzkiego, religijnego
i etycznego punktu widzenia? Jak ksiądz ocenia Wasz udział w linczowaniu CZŁOWIEKA? I to tak wspaniałego człowieka? Co Księdza zmusiło do podpisania tak niesprawiedliwego werdyktu – bo chyba nie "wrzaski
i groźby, że Księdza zniszczą"? Bardzo proszę o pełną i uczciwą odpowiedź.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

 

Zbigniew Łabędzki

Red. nacz. portalu internetowego Ojczyzna.pl

 

 

Wszelkie granice zostały przekroczone

 

O. Tadeusz Rydzyk:

Modlę się, żeby ksiądz arcybiskup Stanisław Wielgus wytrzymał. On ma trudniej, niż miał nawet kardynał Wyszyński, ale kiedyś ludzie na pewno to zobaczą – tak powstają wielcy święci, zapewnił podczas nocnej audycji [z 8 na 9 stycznia] Radia Maryja o.Tadeusz Rydzyk.

Ci, którzy oskarżają arcybiskupa, popełniają straszliwy grzech przeciwko Bogu i ojczyźnie: "Kościół rozbijają, chcą zniszczyć; dobre imię odbierają Polsce na całym świecie" – przekonywał słuchaczy dyrektor Radia Maryja, który połączył się telefonicznie ze studiem. O. Rydzyka szczególnie wzburzyły opinie zagranicznych mediów na temat osoby arcybiskupa Wielgusa i jego odwołanego w niedzielę ingresu do warszawskiej katedry. "Niemcy podobno gdzieś napisali "Arcykapuś" [w springerowskim dzienniku „Fakt” – red]. Niech ci Niemcy wpierw pomyślą o swoich grzechach: w stosunku do Polski i do świata, i może potrzeba z ich strony wynagrodzenia? Niech się odczepią od naszego arcybiskupa, bo to jest podłe. Niemcy będą nam pokazywać nasze grzechy? I papieża w to mieszają – to jest obrzydliwe!" – mówił o. Rydzyk.

Dyrektor Radia Maryja podkreślił, że wszystko, co wiąże się ze sprawą publikacji na temat przeszłości abp. Wielgusa, jest elementem walki z Kościołem w Polsce i na świecie.  "Dla mnie to było straszne, ale to jest walka o Kościół i o Polskę. Dla mnie ksiądz arcybiskup został na oczach świata ukamienowany, ukrzyżowany i my powinniśmy się modlić za niego. A jeśli jesteś katolikiem, to trzeba dbać o to, żeby to rozumieć, żeby właściwie przekazać dzieciom; nie dać się oszukać" – apelował do słuchaczy o. Rydzyk.

"To jest bardzo przykre, że niektórzy katolicy dają się naciągać. Mówią, że są dziennikarzami katolickimi, a nie rozumieją, że Kościół rozbijają od wewnątrz. To są ludzie albo nieświadomi, albo wynajęci – ja nie wiem. Na pewno trzeba się mocno modlić za Kościół" – dodał o. Rydzyk.

PAP

 

 

Roman Giertych:

 „Ja czytałem wyjaśnienia abpa Wielgusa, który zaprzeczał wielu informacjom zawartym w tej teczce. I mam do wyboru: albo wierzyć ppłk. Mroczkowi, albo wierzyć abp. Wielgusowi. Oceniając całą tę sprawę, wydaje mi się, że na pewno zrobił błąd, że wcześniej nie dał tego oświadczenia, które przeczytaliśmy wszyscy w sobotę. To nie ulega wątpliwości. Tylko z drugiej strony, niech Pan postawi się, wy dziennikarze nie macie tego doświadczenia – ja to mam, postawcie się w roli człowieka, w którego walą wszystkie media. Ja to parę razy przeżywałem w różnych sprawach i wiem co to znaczy.

W moim przekonaniu ks. abp Wielgus na podstawie swojego życiorysu, tego, co robił jako rektor KUL-u, opinii opozycji wobec niego, która jest bardzo pozytywna i całej swojej postawy życiowej został właściwie okrzyknięty głównym podejrzanym w sprawach lustracyjnych
w Polsce, jest główną ofiarą działań. I w związku z tym, swoją postawą całą życiową osłania prawdziwych współpracowników, którzy teraz po cichu się śmieją. I mam wrażenie, że to jest chichot historii, że dziennikarze, którzy zabiegali o lustrację, dzisiaj ją wykończyli. To, co w moim przekonaniu stało się najgorszego, to zaangażowanie niektórych polityków i władz państwa w całą tę sprawę. W moim przekonaniu, w sytuacji, gdy druga osoba w państwie, marszałek Sejmu publicznie deklaruje sprzeciw, wobec decyzji Stolicy Apostolskiej o mianowaniu abpa Wielgusa, publicznie deklaruje, że nie pójdzie na ingres, to jest to tak niewiarygodne uderzenie w podstawy funkcjonowania polskiego katolicyzmu, w moim przekonaniu również jest to naruszenie konkordatu. Dlatego, że ten konkordat wyraźnie rozróżnia pomiędzy władzą Kościoła, a władzą świecką (...) Jeżeli druga osoba w państwie mówi, że nie przyjdzie na ingres, to jest to największy rodzaj presji jaki można wywrzeć. Gdyby pan Marek Jurek nie przyszedł na ingres, to nikt by tego pewnie nie zauważył. Natomiast jeżeli się coś takiego mówi, zapowiadając, to jest to presja, która jest odbierana przez Kościół, jako interwencja w sprawy, które nie należą do decyzji świeckich. W moim przekonaniu – ja dzisiaj mogę zaapelować do pana Marszałka Jurka o to, aby złożył rezygnację z funkcji marszałka Sejmu. Dlatego, że myśmy wybaczyli tchórzostwo Marka Jurka, które było 17 lat temu, gdy z powodu tego, że wyszedł z sali, prezydentem państwa został wybrany Wojciech Jaruzelski. Wybaczyliśmy na tej zasadzie, ze ludzie mają prawo do błędu. A jeżeli ktoś nie ma poczucia, że inni również mają prawo do błędu, to w moim przekonaniu, nie nadaje się na funkcję reprezentanta wszystkich posłów, nie nadaje się na funkcję marszałka Sejmu”. (Polskie Radio, program III, 8.01.2007)

 

Łukasz Perzyna, publicysta „Tygodnika Solidarność”:

Tak, mamy do czynienia  z niewątpliwie udaną akcją braci Kaczyńskich. Ale z drugiej strony mamy też do czynienia z kompromitacją i podziałem ich dotychczasowego medialnego zaplecza. Nie ulega wątpliwości, że stawiający na Kaczyńskich hunwejbini lustracji nie tylko atakowali samego Wielgusa, ale i często w sposób niewybredny cały Kościół polski. Twierdzono np., że Kościół w sprawie lustracji przemawia głosem „Trybuny”. Ten, kto tak twierdzi, „Trybuny” dziś nie czyta. Rozumiem, że miał na myśli „Trybunę Ludu”. Pewne granice zostały przekroczone. Może nawet wszelkie granice zostały przekroczone. („Trybuna”, 9.01.2007)

 

Przyczyną dymisji abpa Stanisława Wielgusa było zniesławienie

 

Według nuncjusza apostolskiego w Polsce powodem rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa było przede wszystkim jego zniesławienie. "Będąc zniesławionym nie można przejmować obowiązków ani w parafii, ani w urzędzie, ani w archidiecezji" – powiedział abp Józef Kowalczyk
w wywiadzie udzielonym Informacyjnej Agencji Radiowej.

Według Ks. Arcybiskupa ocenę prawdy zawartej w dokumentacji SB na temat abp. Wielgusa powinien wydać sąd. Zapewnił, że on sam dochował wszelkich procedur przy wyłanianiu kandydata na metropolitę warszawskiego. "Dla nas najważniejszym świadkiem jest konkretny podmiot. Ja nie mam wziernika, aby dokonać wglądu do sumienia
i wszystko w nim zbadać. Ja muszę wierzyć. To się opiera na zaufaniu, na wierze, na podpisie, na przysiędze. Tak zebraną wiedzę przekazuję i taką wiedzę w swoim czasie Ojciec Święty i kuria rzymska miała" – ujawnił.

Zdaniem Ks. Nuncjusza sposób relacjonowania sprawy abp. Wielgusa nie jest drogą do odrodzenia naszego kraju. Zaapelował on do mediów o współodpowiedzialność za sposób ujawniania dokumentów
z czasów PRL-u, aby niepotrzebnie nie krzywdzić konkretnych ludzi.
Abp Kowalczyk zwrócił się także do wszystkich osób, które mogą usprawnić wyjaśnianie PRL-owskiej przeszłości, o pomoc w docieraniu do takich dokumentów. Podkreślił, że katolicy zamiast spekulować kto zawinił, powinni, mając wiarygodne informacje, sami udostępnić je Stolicy Apostolskiej. "Jeśli jakiś dziennikarz w Polsce ma zastrzeżenia do jakiegoś kandydata, to ma pełne prawo poinformować o nich Papieża. Jako katolik ma nawet obowiązek poinformować Papieża, ale musi mieć dowody" – tłumaczy Ks. Nuncjusz.

Tyle Nuncjusz. Jego opinia jednoznacznie obala tezę lustratorów
i wykonawców linczu na abpie Wielgusie, że to dokumenty z IPN, przesłane w ostatniej chwili do Watykanu, zdecydowały o jego ustąpieniu. Tak nie było – natomiast medialny ryk i atmosfera sztucznie wytworzona wokół osoby arcybiskupa zdecydowały, że w tej atmosferze uznał on, że nie może pełnić tak zaszczytnej funkcji.

Winę za ten stan rzeczy ponoszą media i dziennikarze, co jasno podkreślił Prymas Józef Glemp w wywiadzie dla TVP. Są jednak tacy, którzy nadal z uporem twierdzą, że dziennikarze nie mają sobie niczego do zarzucenia – Tomasz Sakiewicz domaga się przeprosin za atakowanie "Gazety Polskiej", w Paweł Milcarek broni postać wyjątkowo żałosną
i nędzną, jaką jest Tomasz Terlikowski (autora zdania: "Arcybiskup łże jak pies"). Ale to nie tylko oni - do kohorty oszczerców i prześmiewców dołączyli – Stanisław Michalkiewicz piszący od pewnego czasu z uporem maniaka bzdury o jakiejś "razwiedce" (nota bene jak długi jeszcze ten człowiek będzie cieszył się względami Radia Maryja?); Rafał Ziemkiewicz, zdolny, ale pozbawiony wyczucia i pokory; Jan Pośpieszalski, upajający się swoją pozycją w TVP; Wiesław Kot, krytyk filmowy, wygłaszający
w publicznym Radio (jak to możliwe?) żenujące i prymitywne filipiki wymierzone w Prymasa; Maciej Rybiński, kreujący się na nowego Michnika, lubujący się w soczystych kalamburach, zresztą coraz mniej śmiesznych. Ludzie ci w jakimś amoku przekroczyli w drwinach wobec Kościoła hierarchicznego wszystko to, co robili przez lata dziennikarze lewicowi. Przyczyn tej wściekłości można się domyślać. Ma rację Prymas – nie ma kryzysu w Kościele, jest atak mediów, dodajmy – prawicowych (lub jak kto woli pseudoprawicowych). Wszyscy wymieni uznają się za wielkich antykomunistów (ciekawe jak by śpiewali w okresie PRL?), ale to oni, jak twierdzi rzecznik Stolicy Apostolskiej, sprzymierzyli się w walce z Kościołem z siłami starego reżimu. No i co wy na to, panowie "antykomuniści"? Czy rzecznik Watykanu łże jak pies – panie Terlikowski?

Scriptor

Tekst w wydaniu internetowym „Myśli Polskiej”

 

 

Sprawa abpa Wielgusa w prasie włoskiej

Mariusz Affek

 

Włoskie środowisko dziennikarskie posiada swoją specyfikę przede wszystkim ze względu na bliskość Stolicy Apostolskiej, ale również i przez fakt, że zbyt wielu tamtejszych dziennikarzy uważa się za "watykanistów" – nie zawsze korzystających bezpośrednio z komunikatów watykańskiego Biura Prasowego i z wiadomości przekazywanych przez watykańskich dostojników. Ten brak konkretów owi "watykaniści" lubią uzupełniać własnymi dywagacjami, swobodną interpretacją doniesień z innych mediów oraz wywiadami z osobami świeckimi dobranymi wedle bliżej nieokreślonego "klucza".

Taką "wyżerką" dla wspomnianych dziennikarzy stała się – oczywiście - (i pozostaje nadal) sprawa abp Wielgusa, która we Włoszech wywołuje swoiste emocje, ale nieco innego rodzaju niż w Polsce, bo przecież tamtejsze społeczeństwo nie zna problemu lustracyjnego i nie było skazane na istnienie oraz działalność komunistycznego aparatu bezpieczeństwa.

Zresztą nawet i ostatnie dni przed kanonicznym objęciem urzędu arcybiskupa warszawskiego przez abp Wielgusa (tj. przed 5 stycznia br.) nie obfitowały w żadne większe komentarze ze strony włoskich dziennikarzy, a korespondentka TVP w Rzymie red. Urszula Rzepczak musiała sama załatwiać sobie spotkania z tamtejszymi "watykanistami" i wydobywać od nich wyrywkowe wypowiedzi na temat coraz bardziej "gorącej" sytuacji w Polsce. "Watykaniści" bowiem nie chcieli komentować tego, na czym właściwie się nie znali, a i Stolica Apostolska zachowywała dyskretne milczenie, choć w tych dniach trwały już – jak wiemy – gorączkowe zabiegi dyplomatyczne o to, by pokazać Benedyktowi XVI i watykańskiej Kongregacji ds. Biskupów nieznane wcześniej dokumenty SB związane
z osobą abp Wielgusa.

"Worek" z komen-tarzami we Włoszech wysypał się dopiero
w wyniku wydarzeń
w warszawskiej archika-tedrze, odwołania ingre-su i ogłoszenia decyzji Ojca Świętego w tej sprawie. Jako jeden
z pierwszych głos zabrał Andrea Tornielli, który już 8 stycznia br. na łamach dziennika "Il Giornale" nawiązał do swoich własnych donie-sień z listopada, kiedy to informował włoskich czytelników o tym, iż abp Wielgus ma agenturalną przeszłość. Wtedy też donosił o przewidywanej nominacji dla właśnie tego kandydata, lecz równocześnie dodawał, że jest wielu przeciwników wspomnianego biskupa w Polsce i że zarzuca mu się wcale nie jakieś podejrzane kontakty z lat PRL-u, lecz... „konserwatywne poglądy i pesymistyczną wizję świata”. Włoski komentator powtórzył te same argumenty 8 stycznia, ale i tym razem nie uznał za właściwe wyjaśnić czytelnikom, na czym miałaby polegać owa "pesymistyczna wizja" połączona w dodatku z konserwatyzmem. Trudno byłoby chyba to zresztą wytłumaczyć Włochom, którzy nigdy nie mieli u siebie czystej ideowo partii konserwatywnej, zaś ich lokalny Kościół – szczególnie w dużych miastach – nadspodziewanie szybko przyjął "nowinki" i postanowienia II Soboru Watykańskiego.

Ponadto w styczniowym artykule A. Tornielli starał się zdyskredytować pracę Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie, która – jego zdaniem – nie sprawdziła rzetelnie przeszłości kandydata na urząd arcybiskupa warszawskiego. Nie ma zatem racji nuncjusz abp Józef Kowalczyk, który w wywiadzie dla "Życia Warszawy" (udzielonym kilka dni później) twierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia i że tylko w Polsce spotyka się z tak negatywną oceną swoich ostatnich działań, skoro było to widoczne nawet i z tak dalekiej, włoskiej perspektywy. Krytycznie publicysta "Il Giornale" odniósł się również i do tonu wystąpienia kard. Józefa Glempa w archikatedrze warszawskiej sugerując, że stało się ono przyczyną "pewnego niezadowolenia" ze strony papieża Benedykta XVI; zaraz potem wspomnianą homilię niektórzy polscy, liberalni publicyści przedstawili wręcz jako krytykę decyzji papieskiej ze strony prymasa Polski.

W następnych dniach prasa włoska była zresztą pełna pesymistycznych ocen tego, co się stało w polskim Kościele. Zwłaszcza środa 10 stycznia br. dostarcza obfity materiał do analizy. I tak Orazio La Rocca w lewicowym dzienniku "La Repubblica" napisał wprost
o "wewnętrznych porachunkach w Watykanie" pomiędzy dostojnikami mianowanymi tam jeszcze przez Jana Pawła II a tymi, którzy przyszli już z nominacji Benedykta XVI. Ci pierwsi mieli nie zawiadomić obecnego papieża o przeszłości kandydata-mimo, że powinni byli to zrobić,
w rezultacie czego nastąpiła błędna nominacja. Co więcej: La Rocca porównał sprawę abpa Wielgusa do sławnego ratyzbońskiego przemówienia Ojca Świętego, bo wtedy również nikt nie ostrzegł Benedykta XVI przed konsekwencjami takiej akcji. W związku z tym w piątek 12 stycznia br. ta sama gazeta zamieściła prognozę innego znanego "watykanisty" Marco Politiego, że rychło zakończy się urzędowanie nuncjusza apostolskiego
w Polsce abpa Józefa Kowalczyka oraz prefekta Kongregacji ds. Biskupów, kard. Giovanniego Battisty Re. Obaj publicyści włoscy zasugerowali też,
że nowym arcybiskupem warszawskim zostanie najprawdopodobniej obecny biskup radomski Zygmunt Zimowski – doskonale znany Ojcu Świętemu
z kilkudziesięcioletniej, ofiarnej pracy w Kongregacji ds. Wiary. Musi przy tym zaskakiwać tak dobre poinformowanie obu autorów na temat polskich personaliów, choć – jak już zaznaczyłem na początku – ogół Włochów nie zna naszych realiów i zbytnio się nimi nie interesuje.

Z drugiej jednak strony odmiennego zdania niż O. La Rocca i M. Politi był jeszcze inny "watykanista" Luigi Accattoli, który tak w największym włoskim dzienniku "Corriere della Sera", jak i w specjalnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" zdementował doniesienia, jakoby Benedykt XVI miał być zdenerwowany na polskich biskupów z powodu tej całej nieprzyjemnej sytuacji. Nie przewidywał też żadnych dymisji, a to z tej przyczyny, że – jego zdaniem – winę ponosi zarówno strona polska, jak i watykańska. Miał natomiast za złe arcybiskupowi Wielgusowi to, iż przed Kongregacją ds. Biskupów nie powiedział wszystkiego o swoich kontaktach ze służbami. Wiernym zgromadzonym w archikatedrze zarzucił z kolei to, że swoim niewłaściwym zachowaniem próbowali podważyć decyzję papieża
o przyjęciu rezygnacji arcybiskupa.

Zresztą w codziennych artykułach dziennik "Corriere della Sera" umiejętnie wykorzystywał też wątek męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki – dobrze znany i szeroko relacjonowany na terenie Italii
w minionych latach. W tym kontekście heroiczną postawę zamordowanego kapłana archidiecezji warszawskiej przeciwstawiono konformistycznej postawie arcybiskupa-nominata dając do zrozumienia, że dobrze się stało,
iż abp Wielgus złożył rezygnację.

Prawdziwym "deserem" przygotowanym przez włoską prasę są jednak wywiady przeprowadzone w dniach po niedoszłym ingresie z tymi znanymi polskimi intelektualistami, których sobie wcześniej dobrano pod względem prezentowanej przez nich opcji ideowej.

I tak jako pierwszy wystąpił socjolog Zygmunt Bauman (nie mieszkający jednak w Polsce od lat), który w "Corriere della Sera" skonstatował, że w naszym kraju dochodzi do erozji olbrzymiego autorytetu Kościoła, jaki tenże sobie wypracował za czasów walki przeciwko komunizmowi. Zdaniem Z. Baumana – erozja ta następuje natomiast
w wyniku działań "klasy obecnie rządzącej", która składa się ponoć
"w większości z debiutantów". Niszczy przy tym ona nie tylko autorytet Kościoła, ale i takie "autorytety moralne", jak Wałęsę, Kuronia i Michnika, w które "rzuca się kamieniami", a przecież to "prawdziwi bohaterowie
i męczennicy walki z reżimem"! Do takich męczenników Bauman dołączył jeszcze księdza Popiełuszkę, ale zaraz nie omieszkał dodać, że kapłan ten toczył samotną walkę i że doczekał się nikłej pomocy ze strony samego Kościoła!

Zaledwie dzień później na łamach tego samego dziennika,
co Z. Bauman, gościł Krzysztof Zanussi, który tym razem nie wypowiadał się na temat filmów, lecz zajął się oskarżaniem Nuncjatury Apostolskiej
w Warszawie o dopuszczenie do "rażących zaniedbań". Abpa Wielgusa określił mianem "sędziego we własnym procesie", zarzucił mu bez ogródek kłamanie od samego początku i w tym sensie porównał z arcybiskupem-seniorem poznańskim Juliuszem Paetzem oskarżanym o niedozwolone kontakty osobiste z seminarzystami. Miał też pretensje do Polaków,
że "zostaliśmy za bardzo rozpuszczeni przez polskiego papieża, który był dla nas przewodnikiem i sędzią".

Wreszcie w piątek 12 stycznia br. katolicki dziennik "Avvenire" opublikował wywiad z b. premierem Tadeuszem Mazowieckim, który zaczął od użalania się na... naród polski, że "nie umie przebaczać i nie zna litości".
I oto ten niewdzięczny naród uczynił "świętość" z samej lustracji rękami "młodych badaczy i dziennikarzy rzucających się na archiwa IPN-u". To ci właśnie młodzieńcy mieli uczynić z lustracji "coś bardziej świętego niż sam Kościół", a w dodatku patronuje im "ultrakonserwatywny" rząd, który zapowiedział "oczyszczenie kraju z pozostałości komunizmu".

Jak więc widać, wszystkie te trzy osobistości występujące we włoskiej prasie starały się ukazać Polskę jako kraj skrajnie nietolerancyjny,
z ciemnym narodem kpiącym sobie z wielu świętości i z zagubioną hierarchią kościelną, która nie wie, w którym kierunku ma iść. Smutne jest zaś w tym wszystkim i to, że źle się mówi o swojej Ojczyźnie zagranicą,
do obcej prasy, która chętnie podchwytuje wszelkie sensacyjne wątki, aby tylko mieć większe grono czytelników. Czyżby już zapomniano o powiedzeniu, że "nie kala się własnego gniazda"?

 

Mariusz Affek

„Myśl Polska”, nr 3, 2007

 

 

Ks. Isakowicz-Zaleski w „Corriere della Sera”

To zdumiewające, jak ludzie uchodzący za katolików, ba, nawet księża, dali się wplątać w potężną akcję plucia na Kościół i Polskę. W akcji tej wziął także udział kreowany na kogoś w rodzaju „nadprymasa”
ks. Isakowicz-Zaleski. Człowiek ten już dawno stracił umiar i chrześcijańską pokorę. Zadziwia bezradność hierarchii wobec jego wybryków, w czasach Prymasa Wyszyńskiego umilkłby w godzinę. A tak, to głosi co chce wszędzie, także prasie masońsko-liberalnej. Oto próbka (za PAP):

"Corriere della Sera" pisze o "rosnącej irytacji" Watykanu wobec polskiego Kościoła, w związku ze skandalem wokół abp Stanisława Wielgusa. Kolejny dzień sprawa ta nie schodzi z czołówki największej włoskiej gazety, która publikuje kilka dokumentów SB. W wywiadzie dla mediolańskiego dziennika ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówi,
że ksiądz Wielgus był cennym agentem SB. Zauważa również,
że "z dokumentów wynika, iż Stanisław Wielgus współpracował nie tylko z wewnętrznymi służbami specjalnymi, ale także z wywiadem poza granicami PRL czyli z przedłużeniem sowieckiego KGB". Ksiądz Isakowicz-Zaleski wyraża przekonanie, że kopie dotyczących arcybiskupa Wielgusa mikrofilmów są przechowywane również w Moskwie.

W niezwykle polemicznym komentarzu zamieszczonym na pierwszej stronie "Corriere della Sera" znany włoski filozof Emanuele Severino pisze, że "Kościół to religijny absolutyzm, a państwo to absolutyzm polityczny". Nic zatem dziwnego – jego zdaniem – że prowadzą one dialog i zawierają kompromisy, bo "jeśli wrogowie nie prowadzą dialogu, walczą ze sobą na oślep". Za taki kompromis Severino uważa współpracę arcybiskupa Wielgusa z komunistycznymi służbami specjalnymi”. To jest kompromitacja ks. Isakowicza-Zaleskiego – w swoim zaślepieniu znalazł się w jednym szeregu z dawnymi ubekami i masonami. Śmiać się czy płakać?

Scriptor

 

 

 

Oceny i komentarze

 

Media go ukamienowały

Stanisław Krajski

 

To jedno z trafnych zdań wygłoszone przez jednego z wiernych pod katedrą w Warszawie w dniu 7 stycznia 2007 r. To zdanie ujawnia jakaś prawdę. Sygnalizuje jednak tylko część problemu, wobec którego nas postawiono. Stała się rzecz przerażająca. Kościół został boleśnie zraniony. Triumfują jego przeciwnicy, wszyscy ci, którzy marzą o tym, aby był słaby, aby przestał być sobą, aby poddawał się wpływom tego świata i wprost go słuchał.

Co się stało i dlaczego?  Odpowiedź na to pytanie jest wielowątkowa
i trudna i sądzę, że do końca niemożliwa. Jest tu wiele niejasnych, wręcz nieczytelnych wątków i aspektów.  Kilka kwestii jednak nie budzi, moim zdaniem, wątpliwości.  Kościół zawsze bronił swojej autonomii. Należy ona do jego istoty. To Chrystus go ustanowił i to Chrystus ustanowił tryb oceniania, powoływania i odwoływania jego pasterzy. O procesie tym decyduje Zastępca Chrystusa na ziemi – Papież. Podejmuje on swoje decyzje po wysłuchaniu propozycji lokalnego kościoła hierarchicznego i odbyciu
z nim konsultacji. Wszelkie oceny i decyzje nalezą jednak, podkreślmy to, tylko do niego. Wszystkie osoby próbujące to zmienić, próbujące wywrzeć wpływ na charakter tych decyzji, a przede wszystkim ci, którzy próbują je wymusić postępują wbrew woli Chrystusa i godzą w Kościół zmierzając chcąc nie chcąc do jego osłabienia i współpracując aktywnie chcąc nie chcąc z tymi, którzy są jawnymi wrogami Chrystusa i chcą zniszczenia Kościoła.

Na przełomie 2006 i 2007 r. naruszona została autonomia Kościoła. Ostatecznie podjęto w nim bowiem decyzje, których charakter, termin podjęcia i tryb zostały wyznaczone przez czynniki zewnętrzne
w stosunku do Kościoła, przez ludzi nie mających z nim nic wspólnego.
W moim głębokim przekonaniu wszystkie te osoby, które będąc w Kościele:

*   przyczyniały się do zaistnienia tych faktów;

*   które wyciągały na światło dzienne różne "dokumenty";

*   które dokonywały negatywnych ocen Arcybiskupa;

*   które wprost lub pośrednio domagały się Jego ustąpienia;

* których słowa czy czyny podsycały atmosferę zaszczuwania
Arcybiskupa;

* które występując publicznie nie domagały się pozostawienia tej sprawy w gestii tylko Kościoła – ponoszą pełną odpowiedzialność za wszystkie negatywne dla Kościoła skutki jakie się pojawiły i być może pojawią w przyszłości.

Największą odpowiedzialność ponoszą wszyscy ci, którzy ujawniali "fakty" i doprowadzili do publicznej "debaty" na ten temat. Postąpili jak wrogowie Kościoła, postąpili jak ci, którzy świadomie chcą go osłabić
i zmierzają do jego zniszczenia. Jak na ich miejscu postąpili by katolicy wierni Bogu i Kościołowi, kochający Boga i Kościół, katolicy, którzy nie zrobiliby niczego, co choćby mogło w niewielki sposób zaszkodzić Kościołowi? Nie doprowadzaliby do zgorszenia. Nie szargaliby publicznie Kościoła i Jego pasterza, nie dawaliby poganom okazji do ataku na Kościół. Postąpiliby zgodnie ze wskazaniami Chrystusa i Kościoła przekazując posiadane przez siebie dane, swoje wątpliwości odpowiednim władzom
w Kościele, w tym papieżowi.

Moim zdaniem władze państwa polskiego nie zareagowały niestety na to, co działo się w mediach w taki sposób w jaki powinni zareagować ci, który reprezentują Polskę – kraj, naród i państwo, których królową jest Matka Boża.  Moim zdaniem powinny głośno i stanowczo w bardzo zdecydowany sposób i wielokrotnie przywoływać media do porządku, zwracać uwagę społeczeństwu na to, ze naruszają one autonomię Kościoła i godzą w niego.  Media publiczne pod zarządem Bronisława Wildsteina zachowywały się tak jakby były w rękach wrogów Kościoła objawiających wrogość wobec niego w sposób zakamuflowany
i manipulacyjny, bo pod płaszczykiem bezstronności. Świadczyły o tym komentarze pracowników tych mediów i dobór osób wypowiadających się
i komentujących zdarzenia i wypowiedzi, które pojawiły się w innych mediach. Jawnym i niezbitym dowodem na to był kilkugodzinny program wieczorem 6 stycznia 2007 r. w TVP 3. Podczas trwania tego programu
w dolnym lewym rogu ekranu widniał cały czas napis: "Zatrzymać ingres".

Należy wyrazić podziękowanie Prymasowi Polski kard. Józefowi Glempowi, który na Mszy św. w Katedrze, która została odprawiona
w miejsce ingresu wygłosił przemówienie najlepsze chyba jakiego tylko można było się spodziewać w tym miejscu, czasie i okolicznościach. Należy też cieszyć z reakcji tych licznych wiernych zgromadzonych na tej Mszy św., którzy wyrazili opinię Ludu Bożego okrzykami "Nie" (gdy Abp Stanisław Wiegus składał rezygnację) i "Zostań z nami". A co z nami,
w pierwszym rzędzie katolikami z diecezji, którą objął Abp Stanisław Wielgus oraz pozostałymi katolikami w Polsce? Czy nie zgrzeszyliśmy jakimś zaniedbaniem w tej trudnej sytuacji?  Myślę, że jednak możemy mieć sobie wiele do zarzucenia.

Nastąpił bezprecedensowy atak na Kościół, wywierano na niego i na Abpa Stanisława Wielgusa wielką presję. Arcybiskup mógł się czuć opuszczony i zaszczuty. Mogliśmy przeciwstawić temu atakowi naszą zdecydowaną, katolicką, wierną Bogu i Kościołowi postawą – postawą, która wyrażałaby wsparcie dla nowego ordynariusza jako dla tego, kogo papież nominował na to stanowisko, jako dla naszego Pasterza mianowanego w ramach procedur ustanowionych przez Chrystusa, a więc tego kto
w naszej diecezji reprezentuje papieża i Chrystusa. Było bardzo mało czasu, ale jednak można było gromadzić się pod siedzibą biskupa i pokazać, ze lud Boży trwa przy papieżu i Kościele niezależnie od wszystkiego, niezależnie od tego, co zrobią i powiedzą poganie. Taka manifestacja odbyła się
7 stycznia. Być może historia potoczyłaby się inaczej, gdyby takie manifestacje odbywały się 3, 4, 5, i 6 stycznia. Wielka jest siła ludu Bożego
i wielka jego odpowiedzialność, gdy pozostaje bierny w trudnych momentach dla Kościoła.

Niektórzy katolicy opierają swoje sądy na gdybaniu, co by było, gdyby abp Stanisław Wielgus pozostawał pasterzem Warszawy. Takie gdybanie nie ma sensu. Bóg wybiera różne, zaskakujące często dla nas drogi. Być może cała ta sytuacja byłaby bardzo pozytywna z punktu widzenia wiary, dobra Kościoła i Polski. Być może doprowadziłaby do oczyszczenia i wzmocnienia wiary i Kościoła. Moim zdaniem Bóg postawił nas przed wielkim egzaminem i ktoś tego egzaminu w Kościele nie zdał. Kościół objawił się jako wewnętrznie podzielony i to w takim momencie, gdy powinien bezwzględnie mówić jednym głosem. Kilku kapłanów i jeden biskup przytakiwało mediom, w jakiś sposób przyłączało się do ich agresji. Byli nawet tacy kapłani, którzy krytykowali homilię Prymasa wygłoszoną
w katedrze. Może my świeccy też nie zdaliśmy tego egzaminu?

Wszystkie te wydarzenia, tak to odczytuję, umocniły bardzo moją wiarę i skłoniły mniej do aktywniejszych działań jako katolika, do przyjęcia postawy zwiększonej wierności Bogu i Kościołowi. Mam nadzieję, że takie będą skutki tych wydarzeń w szerszym wymiarze. Bóg stawia nas przed nowym egzaminem. Sprawa abpa Stanisława Wielgusa to, moim zdaniem, wierzchołek góry lodowej, początek wielkiej podjazdowej wojny
z Kościołem, w ramach której sprzymierzą się wszystkie siły mu niechętne
i wrogie. Musimy wszechstronnie przygotować się na tę wojnę, umocnić się na nią wewnętrznie, opracować taktykę, abyśmy w przyszłości nie mogli sobie niczego zarzucić, byśmy sprostali zadaniom jakie stawiać będzie przed nami Bóg.

W dniach 2-7 stycznia 2007 rozmawiałem na temat sprawy abpa Stanisława Wielgusa, głównie telefonicznie, z wieloma katolikami.
Z wypowiedzi wielu z nich wynikało, że nie rozumieją do końca czym jest Kościół. Jedna z gorliwych katoliczek, gdy zadałem jej pytanie, jeszcze przed informacją o rezygnacji abpa Stanisława Wielgusa, "w jaki sposób mamy się zachować wobec nowego ordynariusza?" stwierdziła: "To mnie nie interesuje. Jesteśmy my i Chrystus". Niestety wielu katolików zapomniało, że nie ma zbawienia poza Kościołem, że Bóg działa przez Kościół, za pośrednictwem Papieża, Biskupów, kapłanów, że bez biskupów, bez ordynariuszy wybranych i mianowanych w sposób autonomiczny przez sam Kościół tego Kościoła nie będzie.

Wielu katolików zapomina, że Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa, że biskup reprezentuje Chrystusa, jest Jego Wybrańcem, następcą apostołów posiadającym tą władzę i te uprawnienia, które oni otrzymali od Chrystusa. Jednym zatem z wielu zadań jakie czekają nas w przyszłości jest przypominanie tych prawd i ugruntowywanie wśród katolików głębokiego przeświadczenia, że nie może być mowy o wierności Panu Bogu
i o zbawieniu bez wierności Kościołowi, że nie można kochać Pana Boga nie kochając Jego Kościoła, że nie można zarazem czynić dobra i uderzać
w Kościół. Takie dobro będzie tylko pozorem dobra, a w istocie służbą szatanowi. Musimy też pamiętać o tym, że im bardziej będzie słaba hierarchia tym bardziej my świeccy musimy być silny, tym więcej spadnie na nas odpowiedzialności i obowiązków.

Wydarzenia przełomu 2006 i 2007 roku przynoszą nam różne nauczki. Jednak z nich jest następująca: na słabość hierarchii nie reagujmy krytyką czy jakąkolwiek inną negacją, która może osłabić Kościół, która dziś
w obliczu zwiększonego ataku na Kościół może tylko przysparzać korzyści jego wrogom. Reagujmy dawaniem świadectwa swojej wierności Bogu
i Kościołowi, czynami służącymi Bogu i Kościołowi, miłością, a jak będzie trzeba aktami męczeństwa. I cały czas reagujmy modlitwą. Dziś Kościół, hierarchia, kapłani, świat, poganie, wrogowie Kościoła i my wszyscy bardzo jej i jej owoców potrzebujemy.

 

Stanisław Krajski

Internetowa Gazeta Katolików (7 stycznia 2007)

 

 

Granice paranoi

Jan Engelgard

 

Od pewnego czasu każdego dnia czytelnicy gazet nerwowo przeglądają ich poranne wydania i wypatrują kolejnego artykułu ujawniającego kolejnego agenta służb specjalnych PRL. Za każdym razem redaktorzy przekonują nas, że materiał jest „porażający”. Ponieważ jednak „porazić” polską opinię publiczną jest coraz trudniej, to i dawka narkotyku lustracyjnego musi być większa. Dlatego też nie jest dziełem przypadku,
że bohaterami tych publikacji stali się najpierw księża, a teraz biskupi.
Już tylko to może, w mniemaniu panów redaktorów i tych, którzy za nimi stoją – wzbudzić sensację.

Sprawa abpa Stanisława Wielgusa jest przykładem takiej właśnie taktyki. Nie chcę być złośliwy, ale powoli zbliżamy się do granic tej paranoi. Nie zdziwiłbym się, gdyby jacyś rycerze czystości moralnej, antykomuniści świeżej daty, czy ogarnięci obsesją tropiciele agentów – wskazali na Prymasa Stefana Wyszyńskiego, że on też współpracował. Zresztą wśród co trzeźwiejszych internautów już takie sugestie się pojawiły – kto następny? Prymas Tysiąclecia, a może i sam Papież Karol Wojtyła? Zresztą z punktu widzenia tropicieli kolaboracji Stefan Wyszyński musi budzić niepokój – nie dość, że w 1950 roku zawarł porozumienie z władzami stalinowskiej Polski, to w dodatku był zachwycony Bierutem, spotykał się z Franciszkiem Mazurem z Biura Politycznego i przekonywał go, że liberalizm i masoneria to wspólny wróg, a w latach 60. kazał śpiewać wiernym „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Mało tego, uważał PRL za państwo polskie, choć nie akceptował marksizmu i ateizmu, a w 1980 roku nieufnie podszedł do „Solidarności”. W świetle dzisiejszego spojrzenia na PRL to czysta kolaboracja, wszak wmawia się nam, że nie było żadnego państwa, tylko „sowiecka okupacja”.

Lustracyjny szał ma swoje przyczyny. Niewątpliwie ma przyzwolenie kierownictwa partii rządzącej, która w tej materii jest bardzo radykalna. Widzieliśmy to chociażby podczas obchodów 25. rocznicy stanu wojennego. To, że nie ma to wiele wspólnego z historią i obiektywizmem, nie trzeba nikogo przekonywać. Można zrozumieć chęć legitymizacji każdej władzy, ale są granice absurdu, które chyba już przekroczyliśmy. Tylko naród jest nadal oporny, bo ponad połowa Polaków twierdzi, że stan wojenny był uzasadniony, ba, twierdzi tak połowa elektoratu partii rządzącej! Jednak to oficjalne przyzwolenie na lustrację totalną sprawia, że całe tabuny historyków lub pseudohistoryków wychodzą ze skóry, żeby oczekiwaniom tym wyjść naprzeciw. To z reguły ludzie młodzi, którzy patrzą na PRL oczami raportów bezpieki. Ale są też inni młodzi ludzie, cyniczni do szpiku kości – oni dostrzegli swoją szansę, uznali, że ponieważ każdy po 40-tce jest podejrzany i na każdego żyjącego w tamtym okresie coś się znajdzie, to jest to doskonała trampolina do robienia karier. Nie ma czystych, tylko my jesteśmy czyści – zdają się mówić.

Nikt rozsądny w Polsce nie wierzy już w sprawiedliwą lustrację,
za dużo było szwindli, prowokacji, zwyczajnego pozbywania się ludzi niewygodnych przy pomocy „teczek”.
Teraz mamy w tej materii całkowity chaos – dokumenty de facto nie są tajne, nie wiadomo, kto nad tym wszystkim ma kontrolę, kto przekazuje dokumenty mediom. W dodatku
30-letni mędrcy wymyślili, że podejrzani są nie tylko TW, ale i OZI (Osobowe Źródła Informacji). Można więc było w ogóle nie wiedzieć,
że było się zarejestrowanym i teraz zwyczajnie „beknąć”. Czy trzeba lepszego przykładu na postępującą paranoję? Jedyne co w tym wszystkim jest pocieszające to to, że jest coraz mniej ludzi, których to wszystko jeszcze obchodzi.

 

Jan Engelgard

„Myśl Polska”, nr 1-2, 2007

 

PS. Nie dziwi też, że „rozprawy” z abpem Wielgusem dokonała „Gazeta Polska”. Od lat nosi ona miano prawicowego dodatku do „Gazety Wyborczej”. I mimo, że teraz są dwie „Gazety Polskie”, niczego to nie zmienia.

 

 

Dlaczego atak wykonała „Gazeta Polska”?

Jan Engelgard

 

Wielu ludzi prawicy nie mogło się nadziwić – jak to, ataku na abpa Stanisława Wielgusa dokonała prawicowa „Gazeta Polska”? Czy to możliwe? Przecież to atak na cały Kościół, to podważenie jego strategii w okresie PRL? To pośrednio atak na Prymasa Stefana Wyszyńskiego? Jednak kiedy przyjrzymy się bliżej środowisku „Gazety Polskiej” – to zdziwienie nie będzie już takie wielkie.

Po pierwsze, od samego początku pismo to wyrosło na fundamencie lustracji, uczyniło z niej niemal religijny dogmat. Już pierwszy numer pisma (w 1993 r.) przyniósł „materiał programowy” – „listę konfidentów” ujaw-nioną przez Antoniego Macierewicza. Na tej liście byli ludzie, którzy mieli za sobą stalinowskie więzie-nia i wielkie zasługi dla Polski (Jan Zamoyski, Wiesław Chrzanowski). Potem okazało się, że duża część tych „konfidentów” nimi nie była, ale dla GP nie miało to znaczenia. Wylewanie pomyj stało się codziennością tego pisma. Od samego początku zastanawiała żarliwa wiara redaktorów we wszystko to, co kryją przetrzebione akta SB – żadnych wątpliwości, żadnych niuansów, żadnego przebaczenia. Ta postawa, z gruntu pogańska
i sekciarska, pozostała im po dziś dzień. No bo jak ocenić wynurzenia
red. Tomasza Sakiewicza w jednym z ostatnich numerów GP: „Do końca nie wierzyłem, że ten ingres może się odbyć. Gdy czytałem uważnie dokumenty IPN i patrzyłem na coraz konsekwentniej zbliżającego się do celu arcybiskupa Stanisława Wielgusa, coś we mnie wewnętrznie łkało. Szkolony agent wywiadu PRL, człowiek, który nagrywał dla SB przemówienia dostojników kościelnych, wynosił dla bezpieki raporty
i opracowania swoich kolegów, za co miał pobierać "wartościowe podarki", następnie przerzucony do RFN, by rozpracowywać Wolną Europę... dla kariery, ma zasiąść w miejscu, które zajmował kiedyś kardynał Stefan Wyszyński”. Doprawdy, trzeba być niebywale pewnym siebie fanatykiem, by po tym wszystkim, co się stało pisać takie rzeczy. Sakiewicz jest – jakby nie patrzeć – sierotką po płk. Mroczku, który te raporty sporządzał – daje wiarę SB, nie daje księdzu katolickiemu. To mówi wiele.

Drugą przyczyną, dla której GP podjęła się ataku na abpa Wielgusa jest wrogość tego środowiska do Radia Maryja i w ogóle do tradycji katolickiej, którą można określić jako tradycję Kościoła ludowego. Tomasz Sakiewicz wywodzi się ze środowisk oazowych organizowanych przez
ks. Franciszka Blachnickiego. Dzisiaj mało kto wie, że ruch ten był bardzo krytycznie oceniany przez Prymasa Wyszyńskiego, który obawiał się naruszenia tradycyjnej struktury Kościoła i nie akceptował obecnego
w ruchu ducha sekciarstwa. Poza tym, ruch organizowany przez
ks. Blachnickiego był oparty na hasła „wyzwolenia narodów” i buntu,
co zawsze nie podobało się Prymasowi Wyszyńskiemu. Ta zadra pomiędzy hierarchią a ruchem musiała być jakoś obecna w świadomości jego członków. Dzisiaj Sakiewicz obłudnie powołuje się na osobę Prymasa Wyszyńskiego, ale wie dobrze, że strategia Kościoła przez niego wytyczona nie zakładała idei „wyzwolenia”, tylko pracę na rzecz dobra wspólnego, tam gdzie to możliwe nawet z państwem jakim była PRL. Dlatego Prymas Wyszyński był sceptyczny wobec rodzącego się ruchu „Solidarności” widząc w nim nie tylko nadzieję, ale i obawy o kierunek jego ewolucji.
De facto bowiem ten ruch był od samego początku sterowany przez ludzi, „których interesy są poza granicami Polski”. Chodziło tu nie tylko
o trockistów z KOR, ale i tych, którzy swoje inspiracje czerpali w paryskiej „Kulturze” (to ci ludzie wykonywali teraz także atak na apba Wielgusa). Dzisiaj, kiedy trwa kult „Kultury” warto przypomnieć opinię Prymasa Wyszyńskiego na ten temat z 1977 roku: „Idzie lektura prasy emigracyjnej. Jest ona mało umiarkowana. Niekiedy przenosi całą swoją niedolę na Ojczyznę (Grudziński), jakby już jej nie było. Zapomina o tym, że oprócz Partii i Rządu jest w Polsce  Naród z Jego kulturą, inną niż ta Paryska. Bo „Kultura” paryska może rzeczywiście wywołać obrzydzenie do wszystkiego co jest nad Wisłą. Ten sposób pisania jest zatruwający”. Czyż dzisiaj „Gazeta Polska” nie pisze w sposób zatruwający?
Tak, to spadkobierczyni paryskiej „Kultury”.

Redaktorom GP nigdy nie podobało się, że ośrodki katolickie skupione wokół idei Prymasa Wyszyńskiego ostrzegają przed działaniem masonerii. W głośnym, wymierzonym w Radio Maryja, artykule Elizy Michalik
i Pawła Lisiewicza z 2002 roku zdawano dramatyczne pytanie – antykomunizm czy walka z masonerią? Nerwowo reagował na ataki na masonerię poprzedni redaktor naczelny GP Piotr Wierzbicki. Uważał to za aberrację. Pada tu cień Loży „Kopernik” założonej w Paryżu i skupiającej tzw. patriotów-masonów (jej członkiem był (jest) lustrator totalny, obecnie szef TVP, Bronisław Wildstein – patrz Ludwik Hass,  „Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1821-1999 – słownik biograficzny”, Warszawa 1999). Atakujący Radio Maryja sugerowali, nieprawdziwie, że trzon publicystów Radia to byli działacze „reżimowych organizacji katolickich” (PAX, PZKS, ChSS), a w ogóle to nie wiadomo, kto za Radiem stoi – tu pojawiał się często zarzut, że nadajniki Radia są na Uralu – to zaś wystarczało obsesjonatom do stwierdzenia, że za wszystkim stoją... rosyjskie służby specjalne. To nie dziwi, wszak w zespole piszących w GP są takie persona jak Piotr Lisiewicz, znany zwolennik islamskiej republiki Iczkeria (Czeczenia), który zasłynął najściem na konsulat Rosji w Poznaniu (zbezczeszczono tam flagę tego państwa). Nienawiść do Radia Maryja sprawiła, że redaktorom GP łatwo przyszła decyzja o bezprecedensowej akcji przeciwko duchownemu z Radiem związanym. Od lat GP twierdzi,
że walczy o oblicze polskiego patriotyzmu i katolicyzmu – a wrogiem nr 1 jest Radio Maryja. Zrobiono więc wszystko, by „człowieka Radia Maryja” na stolicę arcybiskupią nie dopuścić.

I wreszcie powód trzeci. Sakiewicz pisze: „Wraz z obejmowaniem przez arcybiskupa diecezji kończyła się w Kościele lustracja, a zwerbowani przez SB agenci w sutannach przeżywali chwile największego triumfu.
Od tej pory "złamani" biskupi mogliby bezkarnie okłamywać Papieża,
a opinii publicznej wmawiać, że Ojcu Świętemu nie przeszkadza jawna zdrada. Było poważne niebezpieczeństwo, że zachowanie części biskupów zostanie przeniesione na całe nasze życie publiczne, a ingres stanie się symbolicznym pogrzebem IV Rzeczypospolitej. Kiedy w piątek przed ingresem arcybiskup objął kanonicznie metropolię warszawską, wydawało się, że sprawa jest już zupełnie przegrana, a jednak nie traciłem nadziei, choć po ludzku żadnych podstaw do tej nadziei nie było. W sobotę około
20 zadzwonił telefon: miły kobiecy głos oznajmił, że chce ze mną rozmawiać prezydent Lech Kaczyński. Prezydent był właśnie po rozmowie
z Kimś bardzo ważnym z Watykanu. Umówiliśmy się z prezydentem, że szczegółów tej rozmowy nie będziemy ujawniać. Znowu wstąpiła we mnie nadzieja. Czy można jednak w nocy odwołać ingres? Można było”.
Dla lustratorów casus abpa Wielgusa to kamień węgielny IV RP. Uczyniono z tej sprawy coś na kształt punktu zwrotnego, to że przy okazji naruszono Konkordat, sponiewierano hierarchę i cały Kościół, ośmieszono Polskę na całym świecie, dano pożywkę największym wrogom katolicyzmu – nie ma znaczenia, najważniejsze, że „lustracji nie można już powstrzymać”.

I jeszcze jedno – zgodnie z obowiązującymi przepisami dostęp do akt IPN mają tylko osoby piszące pracę naukową, nie dziennikarze. Pytanie brzmi – jaką pracę naukową pisze Tomasz Sakiewicz? I kto jest jej promotorem? Może tytuł tej pracy to „Z dziejów kolaboracji Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1944-1989”? I ciekawe jakie prace naukowe piszą Tomasz Terlikowski czy Stanisław Janecki? Sakiewicz dał na czołówce swojego pisma wielki tytuł „Christus Vincit”. To jawne bluźnierstwo, świadczące o braku zrozumienia tego, czym jest Kościół,
a także o braku chrześcijańskiej pokory i wielkiej pysze piszącego. Tak, rację ma ks. prof. Czesław Bartnik – sekciarze ante portas!

 

Jan Engelgard

 „Myśl Polska”, nr 4,  2007

 

 

Bezprawna lustracja duchownych

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

 

Sekciarze polscy, współcześni "katarowie" ("czyści"), nietykalni społecznie, wzięli się już tym razem bardzo ostro za "oczyszczanie" Kościoła polskiego, rzucając hasło bojowe, że jest on "w kryzysie". Za nimi powtarzają to samo ich "analogowie" i pobratymcy, spaczeni i masońscy chrześcijanie na Zachodzie. Co ci wszyscy rozumieją przez kryzys Kościoła w Polsce? Ano, że kiedyś liczni duchowni mieli różne kontakty z władzami komunistycznymi i ze Służbą Bezpieczeństwa i że ostatnio jeden z nich został mianowany biskupem warszawskim, i to bez zaopiniowania ze strony dokumentów bezpieki oraz ze strony owych świeckich "czystych" naprawiaczy Kościoła. I w rezultacie w Polsce dekomunizację, której nie dokonano, zastąpi o tej samej wartości "deklerykalizacja". Natomiast tam gdzie – jak w niektórych krajach Zachodu – upadł fizycznie i duchowo cały Kościół pod naporem sekularyzmu, liberalizmu i nihilizmu neolewicy, tam nie ma kryzysu, tam jest "poprawność religijna".

Niewątpliwie w Polsce nie ma duchowego kryzysu Kościoła, trwa natomiast dalej kryzys państwa, które ciągle nie może dojrzeć jako rodzime, normalne, ludzkie. Nie przeczę, że owe dokumenty przeciwko ks. abp. Stanisławowi Wielgusowi świadczyły o jego dawnym, jakimś połowicznym błędzie, ale to, co z nim zrobiono w stolicy państwa na oczach całej Polski, to było - jak mówią niektórzy profesorowie warszawscy – rodzajem "mordu rytualnego" zorganizowanego przez sektę "katarów", "czystych",
nie wiadomo tylko na razie, z czyich inspiracji. Jeszcze raz powtarzam: jest to kryzys państwa, zwłaszcza że owi szaleńcy chcą mordować kolejnych biskupów i prezbiterów. A państwo milczy lub może nawet im milcząco asystuje.

Powiedzmy krótko: dlaczego kryzys państwa? Bo ciągle brakuje koncepcji Polski, nie ma wiodących idei, niejasny jest ustrój, duże bezprawie przy ogromnej produkcji praw, dalsza niemoc naprawienia spraw grabieży dóbr państwowych, rządy układów i korporacji, m.in. jakiejś "korporacji antykościelnej" ze swoimi pismami, redukcja lustracji tylko do kleru, szał korporacji dziennikarskiej i medialnej, rozwijanie świadomości obcej Narodowi Polskiemu, rozkład moralny i pedagogiczny, dalsza ateizacja
i demoralizacja całej kultury i sztuki, ustawiczne kłótnie koalicyjne
i przymierzanie się do zmiany koalicji. Słowem – nie jest nadal przezwyciężony ani spadek bolszewizmu, ani bakcyl liberalizmu z jego nihilizmem (...)

Gdy to wszystko okazało się za słabe, ateiści, masoni, pseudokatolicy, "czyści" i filosemici rzucili się na lustrację kapłanów na bazie IPN.
I tak dochodzi do istnego bandytyzmu medialnego, oczywiście bezprawnego, ale władze państwowe milczą tak, jakby to popierały. Mówią, że media i tzw. historycy IPN mają absolutną wolność i dowolność. Czegoś takiego jeszcze nie było. Dostęp do IPN mają tylko skandaliści. Ideę IPN stworzyli "nietykalni" jeszcze w roku 1985, konstruując niejako "bazę rakietową" przeciwko Kościołowi i państwu polskiemu (por. Jerzy Pelc-Piastowski). Dziś cała lustracja zwróciła się tylko przeciwko Kościołowi katolickiemu, nie przeciwko innym wyznaniom, ani nawet nie przeciwko mordercom i niszczycielom Narodu. I tak w "państwie prawa" panuje bezprawie, a Episkopat dał się zapędzić różnym rozbójnikom politycznym do narożnika. Ani prawo państwowe, ani konkordat w ogóle nie działają.

Mentalność wielu polityków i neokatolików oddaje doskonale
p. Waldemar Kuczyński, członek b. Unii Wolności. Pisze on, że "Kościół
w Polsce nie przyjął strategii heroizmu i męczeństwa. Dlatego szukanie heroicznego Kościoła prowadzi na manowce" ("Gazeta Wyborcza", 3.01.2007). Autor następnie dodaje, że Kościół nie był patriotyczny ani polski, raczej tylko hamował ruchy wolnościowe i wyzwoleńcze
i przeciwstawiał się ruchom reformatorskim komunizmu. Autor miał tu zapewne na myśli tzw. puławian, czyli dygnitarzy partyjnych pochodzenia żydowskiego. W rezultacie w Polsce nie był prześladowany Kościół,
a jedynie Żydzi – jak powie Jan Gross (zob. prof. J.R. Nowak). I tak zaciemnienie umysłów czy stępienie sumień jest olbrzymie, nie da się tego odrobić przez dwa pokolenia. A tymczasem państwo nic w tej dziedzinie nie robi.

Trzeba jasno powiedzieć, że lustracja bezprawna, inspirowana zarówno przez instytucje rodzime, jak i zagraniczne, wykazuje w dużym stopniu charakter sekciarski i tchnie nienawiścią do hierarchii. Można to ująć w następujące punkty:

1. Publiczna lustracja duchownych jest bezprawna, bo nie uprawnia do niej ani prawo państwowe, ani kościelne i wypływa najczęściej z zemsty
i nienawiści. Lustracja ujawniająca wyniki może być stosowane jedynie do oficjeli państwowych, co musiał przypomnieć pseudogorliwcom dopiero premier Józef Oleksy.

2. Lustracja kleru, niepiastującego stanowisk państwowych, podlega wyłącznie władzom kościelnym, choć te mogą korzystać z prac fachowców świeckich. Wyniki pozytywne nie mogą być publikowane w mediach, gdyż spowiedź publiczną i pokutę publiczną zniósł Kościół już w IV wieku.

3. Katoliccy czy pseudokatoliccy lustratorzy świeccy pracujący na dziko mają mentalność "katarów", którzy nie rozumieją,
że w chrześcijaństwie jest sakrament pokuty, pojednania, wynagrodzenia
i miłosierdzia. Odnawiają porzucone poglądy niektórych sekt, jakoby chrześcijanin, który zgrzeszy, musiał zostać wykluczony z Kościoła na zawsze lub przynajmniej pozbawiony stanowiska kościelnego.

4. Lustratorzy, publikujący swoje zdania bezprawnie, bez wysłuchania strony oskarżonej i bez prawowitego sądu, popełniają grzech ciężki przeciwko miłości bliźniego. Historycy mogą to robić dopiero po oznaczonym okresie, np. w Anglii – po 50 latach.

5. Dziennikarze publikujący oskarżenia nie kryją, że chcą wpływać, nawet decydująco, na obsadzanie stanowisk kościelnych, biskupstw,
a nie wykluczone, że i papiestwa. Jest to już wyraźna pycha i patologia (...)

Kazus ks. abp. Wielgusa będzie miał niewątpliwie swoje następstwa, może dalsze niż się to teraz wydaje. Proszę zwrócić uwagę na sam fakt, że księdza arcybiskupa poparli z chrześcijańskim przebaczeniem prawie wszyscy słuchacze Radia Maryja, a z drugiej strony przeciwko wystąpili przeważnie ludzie o słabej lub rozchwianej orientacji kościelnej i polskiej. Co to znaczy? To znaczy, że znowu doszło do starcia między Polską a niby-Polską. Mocno wystąpiło zaniepokojenie co do polityki PiS i jego władz. Zresztą już od pewnego czasu pojawiają się jakieś przeczucia, że PiS jakby zmienia barwę czy kierunek albo po prostu słabnie ideowo. Niektórym się wydaje, że zbliża się coraz bardziej do liberałów, masonerii i orientacji przesadnie filosemickiej, co niejako wynurza się z faktu zbyt powolnych zmian w sztucznej świadomości państwa, czyli w TV. Być może, że PiS stosuje takie tarcze ochronne przed atakami i zarzutami Zachodu liberalnego, ale i pod tym względem skutki są raczej słabe. Przy tym w państwie rośnie chaos ideowy i prawny. Władze nie reagują na bezprawny, a zarazem otwarty i podstępny atak na Kościół, w tej chwili głównie na hierarchię. Czy nie widzą, że jest realizowany zachodni scenariusz niszczenia Kościoła, katolicyzmu i tożsamości polskiej? Trzeba tu zaingerować. Na nic się zda powiewanie chorągiewkami polskimi w czasie uroczystości. Nawet jeden z najdoskonalszych ministrów rządu Zbigniew Ziobro jakoś tonie w topieli przygotowywania ustaw bez ich realizacji. Mówi się coraz głośniej, że PiS liczy na rozpołowienie PO, na połączenie się z jedną "rozwódką" PO, a więc na możliwość odrzucenia kłopotliwej Samoobrony i LPR. Jeśli to wszystko prawda, to w najbliższych wyborach PiS nie będzie już partią zwycięską, raczej wygra SLD.

 

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

(„Nasz Dziennik”, 13-14.01.2007) – fragmenty

 

 

 

 

 


         Ukamienowano Kapłana

Lusia Ogińska

 

Szanowny Panie Redaktorze!

Na naszych oczach odbyło się kamienowanie polskiego kapłana! Człowieka, o którego winie nie stanowią żadne dowody! Czymże zawinił? Kogo skrzywdził, kogo zadenuncjował??!! Proszę podać choć jeden, jeden niepodważalny dowód, że arcybiskup Stanisław Wielgus współpracował ze służbami bezpieki, że działał na korzyść wrogów Polski i Kościoła! Z całą pewnością takim dowodem nie są mikrofilmy, na które „katoliccy dziennikarze” gorliwie się powoływali. W przypadku lustracyjnego sądu – mikrofilmów nie powinno się brać pod uwagę, bowiem z mikrofilmów „dokumenty”, najłatwiej spreparować! Sąd lustracyjny Oleksego, Cimoszewicza, Niezabitowskiej odrzucił mikrofilmy! W tym zaś przypadku coś trzeba było otumanionemu narodowi przedstawić, choćby nieważne, spreparowane dowody. Zresztą ja osobiście już nie potrzebuję żadnych dowodów… powiem więcej, dziś gdyby mi pokazano oświadczenie Arcybiskupa Stanisława Wielgusa podpisane jego własną krwią – nie uwierzyłabym w przewinienie!

Dla mnie to jedynie kolejny dowód jak sprawną, bestialską maszyną jest system niszczący nasz polski Kościół! Biskup Wielgus stanął im na drodze, więc rozgnieciono człowieka, starto jego dobre imię a przede wszystkim – oprócz prymasa Glempa – zdradziła go hierarchia kościoła! Arcybiskup Wielgus jest niewinną ofiarą i męczennikiem! Tak! Męczennikiem na równi ze św. Stanisławem Szczepanowskim, Popiełuszką, Bobolą… Z tą różnicą, że tamtym odebrano życie a arcybiskupowi Wielgusowi odebrano godność i dobre imię! Czasem śmierć jest łagodniejsza od takiej niesprawiedliwości i hańby!  Wróciłam z niedoszłego ingresu w Katedrze Św. Jana W Warszawie… Staliśmy tam bezradni!
Na naszych oczach kamienowano polskiego kapłana! Łzy same cisnęły się do oczu – to tak wygląda wolna Polska? To jest nasza ojczyzna?!? Ojczyzna, w której ten kto mówi i myśli po polsku – nie może czuć się bezpieczny!?!

Księże arcybiskupie Stanisławie Wielgusie, proszę przyjąć moje zapewnienie miłości i wierności! Stałam w tłumie przed katedrą – i proszę mi wierzyć – w odczuciu krzywdy uczynionej Ojcu Arcybiskupowi – nie byłam osamotniona!

Telewizja i media mówią nieprawdę, że ludzie zgromadzeni przed katedrą byli agresywni… Byłam świadkiem, jak to jeden z dziennikarzy
z kamerą prowokował tłum wykrzykując w stronę ludzi, że są gestapowcami… Czekał pewnie, że reakcja będzie na tyle „atrakcyjna”, by ją sfilmować a potem pokazać jako kolejny dowód w tym burdelu dusz – jakim dziś jest telewizja polska! Czy wy „dziennikarze katoliccy” macie jeszcze sumienie? Rozliczą was z tego, być może dopiero w piekle,
ale rozliczą!

Każdy, komu na sercu leży dobro naszej Ojczyzny, niech wyciągnie wnioski z ostatnich wydarzeń! Nie dajmy się! Nie pozwólmy sobą manipulować, chociażby upodlano każdego z nas, każdego kto miłuje Boga
i Polskę! Pamiętajmy! Chrystusa Pana też sądzono i – tak jak w przypadku arcybiskupa Wielgusa – w świetle panującego prawa… skazano!

 

Lusia Ogińska

 

 

 

Prymas Wyszyński

             (Arcybiskupowi Stanisławowi Wielgusowi,

               w chwilach jego cierpienia….)

 

Gdy sierotą został wziął różaniec w ręce

i w modlitwie zamknął cały ból i troskę,

Matce Boskiej oddał swe sieroce serce,

a później Jej oddał całą, całą Polskę!

 

 Matkę Boską prosił o wsparcie, do nieba:

- Trzeba nam żołnierzy, i aniołów trzeba!

 

Naród swój znał dobrze, znał słabości jego,

kochał go, jak ojciec, oceniał jak sędzia.

Wiedział: póty naród nie odegna złego,

póki sam zła swego nie zacznie zwyciężać.

Korzył się – lecz tylko przed upokorzonym;

bolał wraz z cierpiącym, bo poznał cierpienie;

klękał przed skazańcem wyrokiem sądzonym,

bo pamiętał wyrok… gdy Bóg zszedł na ziemię!

Wyszyński  przez ludzi kiedyś był sądzony,

potem ludzkie dłonie pomnik mu stawiały!

On, choć ślepym służył, nie był niewidomym,

widział oczy puste, które pustką łkały…

Płaczesz mój narodzie, sam nie wiesz dlaczego;

oddychasz narodzie, lecz serce bez siły!

Słowa Włodkowica, Skargi, Wyszyńskiego

czego cię mój narodzie… czego nauczyły?!

 

Ja także dziś proszę o wsparcie do nieba!

- Matko! Nam żołnierzy i aniołów trzeba!

 

Lusia Ogińska

„Myśl Polska”, nr 3, 2007

 

 

 

Ks. Isakowicz-Zaleski i inni...

Ireneusz Lisiak

 

O roli, jaką w życiu społecznym i politycznym w Polsce odgrywał
i nadal odgrywa Kościół Katolicki nie trzeba nikogo przekonywać. Kościół w Polsce zawsze na przestrzeni dziejów mocno utożsamiał się ze społeczeństwem i na odwrót. Dlatego już zaborcy podejmowali zdecydowaną i bezpardonową walkę z Kościołem Katolickim w Polsce, że przypomnę tu Bismarcka, za czasów którego księża katoliccy
w Wielkopolsce działali w podziemiu. Kiedy w czasie II wojny światowej włączono Wielkopolskę do Reichu zamknięto także kościoły, a księży  poprzez poznańską Cytadelę i osławiony Fort VII wywożono do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam zginął kuzyn mojej matki, ks. Krupiński, a drugi kuzyn, ks. Nowakowski – po wojnie kanonik i proboszcz
w Połajewie – przez całą wojnę kontynuował posługę duszpasterską
w prywatnych domach, wędrując od wsi do wsi, od miasta do miasta.

W czasach stalinowskich walka z Kościołem przybrała na sile, aresztowano wielu księży, w tym i kardynała Stefana Wyszyńskiego, wytaczano spektakularne procesy, np. proces biskupa Kaczmarka czy znany proces Kurii Krakowskiej. Skazywano księży na śmierć i wyroki wykonywano – ks. Lelito i wielu innych. Jednocześnie usiłowano rozbić Kościół od środka powołując organizację znaną pod nazwą „księży patriotów”.  Wydawać by się mogło, że po 1989 roku Kościół Katolicki będzie mógł prowadzić swoją działalność bez przeszkód, tym bardziej,
że w kruchtach tegoż Kościoła znaleźli schronienie wszelkiej maści opozycjoniści. Ale okazało się, że najpierw lewacy, a później „liberalni duchowni” i „zatroskani katolicy” stanowią nadal zagrożenie dla Kościoła
w Polsce i robią dużo, aby rolę Kościoła w życiu Polaków zmarginalizować.

Tak też odczytałem opublikowany na forum www.ojczyzna list prof. Rafała Brody do ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Prof. Broda pisze: „To zachowanie księdza jest tak rażące i sprzymierzone z najgorszymi wrogami Kościoła, że nie jestem w stanie tego niczym usprawiedliwić”.
I dalej – „Nie rozumiem, jak można się tak zagubić, ale świadomie czy nieświadomie Ksiądz dzisiaj jawnie współpracuje ze swoimi wcześniejszymi prześladowcami”. Nic dodać, nic ująć, dość powiedzieć, że ks. Isakowicz-Zaleski, człowiek niewątpliwie prześladowany przez bezpiekę, postanowił zająć się oczyszczaniem Kościoła w Polsce. Zaskoczyło mnie tempo prac księdza Zaleskiego i łatwość z jaką zaczął ujawniać „ogrom agentury w Kościele małopolskim”. Jednym z pierwszych, którego dotknął amok lustracyjny ks. Zaleskiego był wieloletni przyjaciel Ojca św., jeszcze z czasów konspiracyjnego seminarium – ks. Jerzy Maliński. Doszło do sytuacji, że w trakcie wywiadu telewizyjnego przyciśnięty przez dziennikarza prof. Leon Kieres wydusił z siebie – „Ksiądz Maliński nie był informatorem bezpieki”. Wydawać by się mogło,
że wypowiedź ówczesnego Prezesa IPN ostudzi nieco medialne wystąpienia ks. Zaleskiego, ale nadzieje były płonne. Dawkowano je praktycznie co tydzień, aż doszło do decyzji ks. kardynała Stanisława Dziwisza, który rzekomo zablokował publikację ks. Zaleskiego. Tak informowały media, ale z wypowiedzi Kardynała wynikało, że publikacja winna być odpowiedzialna, a osoby „ujawnione” przez ks. Zaleskiego winny mieć możliwość ustosunkowania się do zarzutów.

Niestety, w wyniku medialnej działalności ks. Zaleskiego ustąpił 2.01.2007 roku ze swojej funkcji proboszcza Katedry na Wawelu ks. infułat Janusz Bielański. Mam wątpliwości co do prawdziwości oskarżeń jakie padły pod adresem ks. infułata. Znam ks. Bielańskiego prawie 40 lat, udzielił mi ślubu w 1970 roku, jeszcze będąc wikariuszem w parafii św. Mikołaja
w Krakowie. Ale nie to jest powodem moich wątpliwości wobec wytaczanych oskarżeń, bowiem sam, jako człowiek, który był pod obserwacją SB  rozmawiałem o tym z ks. Bielańskim. Kiedy otrzymałem status pokrzywdzonego i miałem wgląd w swoje 8 teczek nie znalazłem tam żadnej informacji na mój temat wskazującej na księdza Bielańskiego. Sam ksiądz nie zaprzecza kontaktom ze służbami, ale mówi: „Otóż pełniąc [od 1983 roku – przyp. wł.] funkcję opiekuna katedry wawelskiej, odwiedzanej często przez delegacje najwyższego szczebla, a wcześniej budując kościół w Mydlnikach, chcąc nie chcąc musiałem się stykać z funkcjonariuszami tajnych służb. Nie było tygodnia, aby na wawelskim wzgórzu nie pojawiła się jakaś ważna osobistość. Ja również byłem odpowiedzialny za bezpieczeństwo tych ludzi. Dlatego z nimi – ludźmi z SB i milicji – rozmawiałem. To nie znaczy, ze byłem po ich stronie. (...). Ustalaliśmy gdzie kto będzie siedział, gdzie ustawię klęcznik, kto będzie miał kazanie. Nigdy nie byłem agentem, nigdy nie byłem współpracownikiem, na nikogo nie pisałem ani nie mówiłem i nigdy żadnych honorariów nie otrzymywałem. Mówi się i pisze, że dostałem album. Tak dostałem album, ale zaraz zrewanżowałem się temu panu albumem o katedrze. Czy to można nazwać współpracą? Ja nie podpisałem żadnego dokumentu. Nigdy nie było nawet rozmowy na ten temat”.

I ja księdzu Bielańskiemu wierzę, bowiem żaden człowiek nie żyje w próżni. Zajmując stanowisko proboszcza Katedry musiał stykać się
z ludźmi bezpieki, ale zdaniem doktrynerów, to tym gorzej dla księdza. Bez cienia wątpliwości ferują sądy, a koronnym dowodem są dokumenty bezpieki.
Jesteśmy po niedoszłym ingresie abp. Wielgusa i fakt ten jest ogłaszany jako zwycięstwo „zatroskanych katolików”. W internecie opublikowano teczkę nr 7207, która stanowić ma dowód winy ks.Wielgusa.

Paradoksalnie, ta  teczka jest dla mnie jednym wielkim dowodem na niewinność ks. arcybiskupa. Nawet doświadczenia i precedensy sądowe, które odrzucają jako obciążające materiały dowodowe pochodzące
z mikrofilmów wskazują na celowe działania tych, dla których konserwatywne zapatrywania ks. abp. Wielgusa były solą w oku. Nie jest tajemnicą, że Ojciec św. Benedykt XVI nie jest entuzjastycznym zwolennikiem „nowoczesnego Kościoła”, stąd dla obserwatorów watykańskich, nominacja abpa Wielgusa na stanowisko metropolity warszawskiego nie była zaskoczeniem. Aby temu zapobiec, wykorzystano dokumenty, których lektura nie daje żadnych dowodów na temat współpracy. Teczka zawiera 69 stron, z których tylko na dwóch jest dokument napisany ręką ks. Wielgusa. Tym dokumentem jest „Plan badań naukowych w związku z otrzymanym stypendium im. A. Humboldta” datowany na dzień 11.09.1973 roku. Ale pojawiają się także dwa dokumenty, które podpisane są nazwiskiem Adam Wysocki, i ma to być ponoć pseudonim ks. Wielgusa. Dokumenty te to Umowa o współpracy oraz Instrukcja zostały sporządzone 28.09.1973 roku, a zatem 17 dni po przedstawieniu przez ks. Wielgusa planu badań, który jak wiemy jest napisany odręcznie. Podnoszę tę sprawę, bowiem przedstawiony plan badań mógł być dobrym materiałem wyjściowym do sporządzenia fałszerstwa.

Świadczą o tym widoczne różnice w pisowni niektórych liter.
Na początek litera „W” w nazwisku Wielgus wykazuje różnicę z tą sama literą w nazwisku Wysocki. W swoim własnoręcznym podpisie litera „W” pisana jest bez przerywania i środkowa jej część (dolny lewy brzuszek) jest wyokrąglony, natomiast w nazwisku Wysocki ta litera wskazuje, że pisana była dwoma ruchami, a dolny lewy jej brzuszek wykazuje ostre zakończenie. Podobnie jest z literą – „A” – w tekście planu badań jest pisana jednym ruchem z poprzeczka skierowaną w lewą stronę, natomiast ta sama litera
w nazwisku „Adam Wysocki” jest pisana dwoma ruchami – najpierw pionowa kreska z lewej strony, do której doczepiono drugą z dość ostrym daszkiem. Poprzeczka w literze skierowana jest w prawo i z niej wyprowadzona jest litera „d”. Kilkakrotnie użyta w tekście „Planu badań...” litera „A” ani razu nie wykazuje podobieństwa do tej z podpisu, który widnieje na  Umowie o współpracy i Instrukcji. Znaczne różnice wykazuje również litera „y”. Podobnie jest z dokumentami podpisanymi pseudonimem „Grey”, oba podpisane 28 lub 23 lutego 1978 roku.

Ciekawe, że dokumenty podpisane tego samego dnia wykazują tak widoczne różnice pomiędzy podpisami złożonymi ponoć przez agenta, w pisowni litery „y” – w jednym podpisie litera „Y” jest w dolnej części zakończona wyokrągloną pętelką, w drugim pętelka jest zakończona ostro. Tak widoczne różnice wzbudzają nieufność do tych dokumentów, i aż dziw bierze, że tak doktrynerscy tropiciele prawdy jacy nam się ostatnio objawili, nie zauważyli tego. Chyba że zauważenie takich budzących wątpliwości niuansów nie leży w ich interesie.

Są jeszcze dwie sprawy, które budzą moje wątpliwości. Pierwsza to dokument z grudnia 1973 roku do MSW z prośbą o informacje dot. Wielgus Stanisław – wysłany z Lublina i odpowiedź z MSW z dnia 22.12.1973 roku o treści: „Wydział III Biura „c” MSW. Teczka na księdza znajduje się
w Wydz. IV KWMO Lublin 11692 oraz rejestr wydz. IV KWMO Lublin 6377”. Z informacji wynika, że chodzi o teczkę „na księdza”, a nie teczkę księdza. Ponadto dziwne mi się wydaje, że tak ponoć doskonały kontakt jakim z treści dokumentów jawi się ks. Wielgus nie sporządził innych dokumentów, dokumentów operacyjnych, poza planem badań, który musieli składać wszyscy wyjeżdżający na Zachód stypendyści. Dlaczego do mikrofilmowania przekazano dokumenty sporządzone (poza jednym) przez pracowników SB?

Jeśli rzeczywiście ks. Wielgus był tak wartościowym agentem dlaczego brak „dowodów chwały” pracowników SB i wywiadu w postaci nie budzących wątpliwości meldunków księdza. Toż to powód do chwały,
o czym świadczą np. ujawnione przez „Arcana” dokumenty z przesłuchań Jacka Kuronia. Ale chodziło o coś innego, szkoda, że udział w tym brali katolicy i niektórzy hierarchowie. Bo oto dziś mamy informację o sprawie Marka Borowskiego i mamy także całą telewizję ostrożnych, apelujących
o cierpliwość i dokładne przyjrzenie się dokumentom, dziennikarzy
w osobach Michała Karnowskiego i Janiny Paradowskiej. Teraz pośpiech jest niewskazany, ba, teraz wskazuje się na małą wartość dokumentów na mikrofilmach, które sądy odrzucają jak w przypadku Małgorzaty Niezabitowskiej, Marka Belki, Włodzimierza Cimoszewicza i wielu innych. Czyżby w walce z Kościołem rozwaga nie obowiązywała?

 

Ireneusz T. Lisiak

„Myśl Polska”, nr 4, 2007

 

 

Wrogowie Kościoła przecierają oczy

Lewica, libertyni, liberałowie, osobiści wrogowie Pana Boga przecierają oczy ze zdumienia – tyle lat pracy, by osłabić Kościół, ośmieszyć go, a nawet zniszczyć – i nic z tego nie wychodziło, a tu proszę wystarczyło kilka dni medialnego bombardowania przez prawicowych dziennikarzy
i efekt jest o wiele większy. Lewica ma problem – cieszy się, że „dokopano czarnym”, ale trudno jej pogodzić się z tym, że dokonała tego prawica.
Na ten temat pisze „Przekrój” (nr 2/2007) w artykule pod wymownym tytułem „Kto pokonał hierarchów”. Czytamy tam:

„Jeszcze nigdy polscy katolicy nie opowiedzieli się tak zdecydowanie przeciw swym biskupom. Kim są młodzi świeccy, którzy zmusili hierarchów do odsunięcia arcybiskupa Wielgusa? Biskupi przeżywali ostatnio trudne chwile. Nie tylko dlatego, że jeden z hierarchów został oskarżony
o współpracę z bezpieką. Przede wszystkim ze względu na to, kto te zarzuty formułował – sympatyzujący z prawicą publicyści i dziennikarze, którzy do tej pory deklarowali nie tylko przywiązanie do wiary, ale również do kościelnej hierarchii, broniąc jej w przeszłości przed "katolewicą", czyli lewicą katolicką. Zgoda skończyła się, gdy zaczęła się lustracja. Świeccy konserwatyści w imię oczyszczenia Kościoła zwrócili się przeciw swym duchowym promotorom. I wygrali”. Co to za środowiska? Przede wszystkim „Fronda”: „Z tym środowiskiem współpracowały takie osoby jak obecny zastępca redaktora naczelnego "Dziennika" Cezary Michalski czy publicysta tej gazety Piotr Zaremba. W kręgu "Frondy" obracali się również Paweł Milcarek, obecny redaktor naczelny pisma tradycjonalistycznych katolików "Christianitas", redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Paweł Lisicki
i katolicki publicysta Tomasz Terlikowski. Środowisko "Frondy" bardzo szybko zdobyło wpływy nie tylko w polityce, ale także w Kościele. Dzięki przychylności ówczesnego prezesa publicznej telewizji Wiesława Walendziaka ludzie z tego kręgu dostali w 1994 roku własny program w pierwszym programie TVP, który nadawano do 2001 roku. Z hierarchią połączyła ich niechęć do "Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego". Wspierali biskupów w sporach o ustawę antyaborcyjną, religię w szkołach, głosili również, że Kościół ma prawo ingerować w życie publiczne. Taką postawą podbili serca księży i biskupów”. Jak się okazało, to zaufanie było błędem.

Zdumienia nie kryją notoryczni „postępowcy” i moderniści: „Podobnie zaangażowanie wiernych w niedopuszczenie do ingresu ocenia jezuita Wacław Oszajca. Mówi, że w tych straszliwych dniach odezwali się ludzie, prawdziwy Kościół, wszyscy ochrzczeni. I na ten głos odpowiedział papież bez pośrednictwa polskich hierarchów. Uważa też, że pozytywną rolę odegrali dziennikarze. – Bunt, który doprowadził do rezygnacji biskupa Wielgusa, nie jest prostym odzwierciedleniem idei posoborowego zaangażowania świeckich w rozwiązanie problemów Kościoła – twierdzi jednak dominikanin Tadeusz Bartoś. Według niego taka lustracja jest "na opak z ideami soboru", bo bunt podnieśli ludzie ze skrzydła konserwatywnego – zwolennicy idei przedsoborowych, powrotu do tradycji, liturgii łacińskiej. Bo zamiast na forum Kościoła krytykę głoszą w wolnych, prywatnych, niezwiązanych z Kościołem mediach. Ten głos jest tym silniejszy, bo mówią ludzie, którzy zgodnie ze swymi zasadami powinni milczeć. Zgodnie z przedsoborowymi założeniami wierni nie mają prawa krytykować hierarchów, powinni potulnie słuchać głosu pasterzy”. No właśnie, nie milczeli, wykonali kawał „dobrej” roboty dla wrogów Kościoła.

 

Scriptor

„Myśl Polska”, nr 4, 2007

 

 

Lustracja w Kościele, czyli jak z ofiary zrobić kata

Grzegorz Pustkowiak

 

Tak jak przewidywałem sprawa bezpardonowej nagonki na osobę abp Stanisława Wielgusa zakończyła się z dniem ingresu. Ingres jednak nie odbył się, a w Warszawie ustanowiona została administratura apostolska.
Z dziejów Kościoła na ziemiach polskich wiadomo, że takową administraturę Stolica Apostolska ustanawiała w okresach bardzo trudnych dla Kościoła, jak np. w czasie zaborów, prześladowań Kościoła
i szykanowania duchownych przez bolszewików po 1917 r. lub w czasie zmiany granic państw w dobie PRL-u ( np. metropolia wrocławska została powołana do życia w 1972 r.). Czy rzeczywiście sytuacja w Kościele
w Polsce jest aż taka trudna?

Nie da się ukryć,
że w czasie największych prześladowań Kościoła w XX wieku, czyli w czasie stalinowskim sytuacja Kościoła jako wspólnoty była bardzo trudna. Odby-wały się wtedy sfingowane procesy duchownych, jak np. bp Kaczmarka z Kielc oskarżonego o współpracę
z wywiadem USA.
W dobie tego procesu niektórzy tzw. „wzorowi katolicy” (np. Tadeusz Mazowiecki) podpisywali listy do ówczesnych władz
o przykładne rozprawienie się z takimi przypadkami. Procesy stalinowskie chara-kteryzowały się tym, że było oskarżenie (choć nie musiały być dowody), był sąd i był surowy wyrok oraz egzekucja.

Teraz analogicznie spójrzmy czy to samo nie spotkało abp Wielgusa? Analogię tą zdają się potwierdzać odważne słowa homilii JE Kardynała Józefa Glempa: „Jaki to sąd? Na podstawie świstków trzy razy odbijanych?”. Kościół w Polsce w dobie PRL był najbardziej prześladowaną instytucją. Jego ludzie jeśli podpisywali jakieś „świstki”, to robili to nie dla własnych korzyści, czy kariery, ale pod szantażem i groźbą. Wielu dziennikarzy z tamtego okresu właśnie dlatego podpisywało takie zobowiązania, żeby zdobyć sławę, krzywdzili i to mocno niektórych innych ludzi przy tym. I co stało im się coś? Był nad nimi sąd...? Wielu politycznych opozycjonistów i to takich, którzy nie chcieli obalać komunizmu, tylko go reformować – też podpisywało. Jednego z nich niedawno zmarłego, którego tym obarczono naprędce zrehabilitowano,
a nawet oczyszczono z zarzutów w mediach laickich. I nikt nie musiał powoływać żadnych komisji historycznych (ciekawe czemu? Może
w obawie przed faktami?). Ale w przypadku człowieka Kościoła to musiał się odbyć medialnych lincz. Zauważmy, że w przypadku ujawnionych nazwisk ludzi mediów współpracujących z SB sprawa ucichła i to bardzo szybko, w przypadku ludzi polityki ostatnich kilkunastu lat, w tym „reformatorów komunizmu”, odbył się medialny wrzask, że to kalanie autorytetów i nie dopuszczono nawet wtedy nikogo, by wyjaśnił prawdę.
W przypadku ludzi Kościoła, gdzie wchodził w rachubę szantaż odbywa się sąd, wyrok i egzekucja – strzał w tył głowy, a o obronie nie ma mowy, choć każdy ma do niej prawo.

Spójrzmy na kwestię lustracji w ogóle. W przypadku lustracji
p. Oleksego udowodniono mu współpracę, ale miał on swój proces, obronę, zachowano tajność. Panie Gilowska i Niezabitowska były oskarżone, ale nic im nie udowodniono, miały te same prawa co p. Oleksy. Ich procesy trwały miesiącami, jeśli nie latami. W przypadku abp Wielgusa „proces” taki trwał dwa tygodnie i nie na sali sądowej, gdzie powinien, tylko w mediach, tam byli sędzia, prokurator, ława przysięgłych, tylko nie było obrony. Dlaczego tak? Ktoś by zapytał. Dlatego, że to ksiądz? Po to, by zdążyć przed planowanym Ingresem i podważyć decyzję Ojca Świętego?

Ten medialny wrzask miał na celu wywołanie wśród społeczeństwa wrażenia, że to Kościół jest najbardziej winny, ale czego? Tego, że w ogóle istniał w dobie komunizmu? Ba, istniał, ale nie dzięki przychylności komunistów, bo oni chcieli go zniszczyć, podzielić, a wiarę zabić. Istniał dzięki wierze i zawierzeniu wiernych, na których czele stali kapłani również z godnością biskupią i to właśnie oni byli przedmiotem inwigilacji, szantażu, czyli swego rodzaju prześladowań. Dlatego też na lustrację księży należy spojrzeć jako na prześladowanie Kościoła. To że nagonka na Kościół i jego ludzi jest wywołana przez ateistów i podległe im media, to nie dziwi, oni zawsze będą pragnąć zniszczenia Kościoła, ale to, że w tej nagonce ze zwierzęcą agresją biorą udział katolicy – ludzie prawicy (raczej o słabej formacji ideowej), dla których jedyną miarą prawicowości jest antykomunizm, nie poparty żadnym pozytywnym programem, jest już efektem ich słabości pod wpływem wrzasku medialnego. Ci ludzie nie dają żadnych szans ludziom Kościoła, którzy w jakiś sposób ulegli własnej słabości pod wpływem prześladowania komunistycznego, mimo iż oni są słabsi jeszcze bardziej. Płynął oni niczym śnięte ryby z nurtem tejże nagonki nienawiści wobec biskupa.

Ci „prawicowcy”-tylkoantykomuniści nie wiedzą, że najpierw potrzebna jest dekomunizacja, czyli potępienie komunizmu w Polsce
i wyszczególnienie jego zbrodni, w tym również wobec Kościoła. Gdyby tak było, lustracja byłaby bezbolesna dla Kościoła, a tak autorytety moralne, reformatorzy komunizmu i karierowicze medialni doprowadzili do tego, że w odbiorze opinii społecznej, to Kościół nie był ofiarą, tylko katem. I taka opinia idzie w świat, wystarczy sięgnąć chociażby po lewicowe „Le Monde” czy „La Repubblicę”. Tejże dekomunizacji „zapomnieli”(?) przeprowadzić właśnie reformatorzy komunizmu i „wzorowi (czytaj postępowi) katolicy”, którzy wcześniej nie zapomnieli, żeby domagać się surowej kary dla
bp Kaczmarka w 1952 r.

Jednak dzięki sprawie abp Wielgusa Kościół w Polsce znowu wyszedł wzmocniony. I mimo iż stało to co się stało, to do końca wielu z nas było
w jedności z biskupami i Ojcem Świętym, i nie przeszkodzą nam haniebne tytuły w stylu „Największa wpadka Watykanu”. Kościół w Polsce podczas tej próby pokazał, że nie da się podzielić, nie da się osłabić i nie da się podporządkować ateistycznym, wrogim Kościołowi mediom, również tym, które animowane ssą przez dobrowolnych agentów SB!!! A także, że zawsze stanie po stronie prześladowanych.

Przez nasze cierpienie, naszą modlitwę, solidaryzowanie się z abp Wielgusem, daliśmy świadectwo wiary i jedności przed światem w obliczu ciężkiej próby. I nie ważne jaka była prawda. My katolicy i chrześcijanie wierzymy w miłość, przebaczenie, naprawienie szkód i wybaczenie za wyrządzone szkody oraz zadośćuczynienie. Nie sądzimy i nie potępiamy. Tego niestety nie uczą ateistyczne media, które wykorzystują  słabość niektórych z nas.

 

Grzegorz Pustkowiak

„Myśl Polska”, nr 4, 2007

 

 

Milcarki i Bartosie

Adam Wielomski

 

Hipolite Taine w swoich słynnych „Początkach współczesnej Francji” charakteryzuje jakobina jako człowieka, który „aksjomaty będzie stosował bez namysłu i bezwzględnie w każdej sytuacji. O prawdziwych ludzi nie dba; nie widzi ich zresztą i nie chce ich widzieć (...) wszystkie jego myśli są zajęte przez abstrakcyjną zasadę, która raz ustanowiona, zapanowała nad wszystkim”. Jakobin to człowiek „którego zasada jest jak aksjomat
w geometrii politycznej. Aksjomat ten mieści w sobie samym dowód słuszności, gdyż, podobnie jak aksjomaty zwykłej geometrii, jest on połączeniem kilku prostych pojęć”. Te słowa Taine’a – napisane
o politycznych sekciarzach z epoki Rewolucji Francuskiej – przypomniały mi się kilka dni temu, gdy katoliccy publicyści i prawicowe gazety przypuściły bezprecedensowy atak mający na celu wymuszenie rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa.

Ten hierarcha Kościoła katolickiego zawsze był kojarzony jako osoba reprezentująca najbardziej konserwatywne skrzydło w polskim episkopacie. Znane było jego poparcie dla o. Rydzyka w trudnych czasach, gdy liberalni hierarchowie ustawicznie produkowali się w mediach, głosząc, że o. Rydzyk stanowi „lepperyzm w Kościele”. Nie jest przypadkiem, że abp. Wielgus miał być awansowany przez Ojca Świętego Benedykta XVI, który także reprezentuje konserwatywne poglądy w przeoranym przez posoborowego ducha Kościele katolickim. Z nadejściem ery Wielgusa spodziewaliśmy się przychylniejszej postawy dla Mszy Świętej w starym rycie i ew. cofnięcia pewnych dziwacznych pomysłów jakie miały miejsce w diecezji warszawskiej, jak np. tzw. komunia na rękę.

Słowem, z punktu widzenia tradycyjnego katolika, abp. Stanisław Wielgus był chyba najlepszym z możliwych kandydatów na metropolitę warszawskiego. Być może,
że opisywanie nominacji w Kościele przez pryzmat polityczny jest trochę nie na miejscu, ale faktem jest, że prawica polska nie mogła sobie wymarzyć lepszego kandydata. Pewnym niezrozumiałym – pozornie – paradoksem jest, że właśnie na naszych oczach abp Wielgus dosłownie został wysadzony w powietrze przez ponoć prawicową „Gazetę Polskę” i ponoć prawicowo-katolickich publicystów jak Paweł Milcarek (etatowy doradca Marszałka Sejmu Marka Jurka) i Tomasz Terlikowski.

Cóż takiego zrobił Stanisław Wielgus? Był agentem wywiadu w czasie stypendium zagranicznego, gdzie rozpracowywał „wrogie socjalizmowi ośrodki ideologiczne”, w tym emigracyjne środowiska nacjonalistów ukraińskich. To jest pewne i sam zainteresowany się do tego przyznał. Szczerze mówiąc uważam, że sam fakt bycia przez duchownego agentem nie jest szczególnie zaszczytny, ale bycie agentem wywiadu za granicą nie przynosi jakiejś szczególnej ujmy na honorze. Nie jest to – w moich oczach – sprawa dyskwalifikująca. Zarzut drugi, o kablowanie na środowisko KUL, nie został udowodniony, co w rozmowie w TVN potwierdził prof. Andrzej Paczkowski z IPN. Wiemy, że Stanisław Wielgus miał, w czasach KUL-owskich, kontakty z SB”, ale nie mamy dowodu aby na kogokolwiek donosił. Określenie „kontakty”, jakim uraczyły nas media, jest dosyć wieloznaczne. Przesłuchanie przez SB także wszak jest „kontaktem”. Jeśli są dowody, że Stanisław Wielgus donosił na kolegów z KUL, to dyskwalifikuje go to moralnie, ale dowodów takich nie przedstawiono.

Jednak katolicko-prawicowi publicyści z wyciem rzucili się na abpa Wielgusa. Agent, agent, agent! Polityka ma to do siebie, że politycznych graczy od politycznych szaleńców rozróżniamy po tym, że ci pierwsi mają cele, a ci drudzy wyłącznie aprioryczne zasady. Jeśli chcieli obalić abpa Wielgusa aby w to miejsce przyszedł jeszcze bardziej konserwatywny hierarcha, to jestem w stanie to zrozumieć, choć nie zaakceptować. Rzecz tylko w tym, że ten kandydat był właśnie z tej opcji. Z punktu widzenia walki politycznej czy doktrynalnej był to krok nonsensowny. Być może, że opinia publiczna nie zna jakiś faktów z zakulisowych zagrywek, ale wiele wskazuje na to, że katolicko-prawicowi publicyści, wespół z „Gazetą Polską”, wysadzili w powietrze abpa Wielgusa wyłącznie z motywów abstrakcyjnej idei lustracji. Nie patrzyli kogo niszczą, czy to hierarcha
z „ich” opcji, czy z przeciwnej. Usłyszeli „agent wywiadu PRL” i rzucili się rozwalić i zniszczyć „komucha”, podczas gdy najpierwotniejszym z praw natury jest to, że gdy słyszy się, że biją naszego, to idzie się go bronić
i zapewniać o jego niewinności zanim usłyszy się o co chodzi i pozna fakty. Ale tu nie działają naturalne prawa i wrodzone reakcje. Tu chodzi
o ideologiczne zaklęcia.

Wszyscy którzy mnie znają wiedzą, że zawsze byłem zwolennikiem lustracji, także duchownych. Nigdy jednak nie postrzegałem jej jako cel sam w sobie, lecz jako środek do czegoś. Mówiąc wprost: do unicestwienia pewnego środowiska politycznego i intelektualnego skupionego wokół pewnej gazety zdiagnozowanej ostatnio wyśmienicie przez Rafała Ziemkiewicza. Takie bowiem jest myślenie polityczne: są wrogowie; mają słaby punkt, jakim jest ich życiorys; a więc odpalamy minę, którą mają
w swoim CV i dokonujemy ich politycznej anihilacji. Są jednak w Polsce środowiska, które zawsze postrzegały lustrację jako cel sam w sobie, niezależnie od tego kogo się przy okazji zniszczy i jaką się za to zapłaci cenę. Gdyby Antoni Macierewicz nie umieścił na swojej słynnej liście Lecha Wałęsy, to ten nie rozwaliłby rządu Olszewskiego; gdyby nie umieścił Wiesława Chrzanowskiego, to ZChN nie głosowałoby za obaleniem tego rządu; gdyby nie umieścił Leszka Moczulskiego, to i KPN nie popierałaby zadania temu rządowi „lewego czerwcowego”. Jakobinizm polega jednak na tym, że nie patrzy się na świat realnie, ale przez pryzmat politycznych aksjomatów, przez pryzmat idei absolutnych i bezdyskusyjnych o czym wspominał cytowany na początku tego tekstu Taine. To nie jest zasada konserwatywnej polityki (czyli polityki prawicy), a wszyscy ci, którzy
w nagonce na abpa Wielgusa brali udział, powiązani są z prawicowym rzekomo PiSem. Ojciec angielskiego konserwatyzmu Edmund Burke
w „Rozważaniach nad rewolucją we Francji” pisał trafnie: „nie potrafiłbym potępić lub pochwalić jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi działaniami i rozważaniami po rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej
z wszelkich powiązań, w nagości i wyizolowaniu właściwym metafizycznej abstrakcji. Okoliczności (które pewni gentelmeni mają za nic)
w rzeczywistości nadają każdej politycznej zasadzie jej właściwą barwę
i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany obywatelski i polityczny system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju ludzkiego”.

Warto wreszcie zwrócić uwagę, że najgłośniejsi w całej aferze byli ci publicyści katoliccy, którzy ostatnio podpisali się pod dokumentem
w sprawie przywrócenia łacińskiej mszy. A więc ci dziennikarze, którzy bronią katolickiej Tradycji przed nowinkarstwem, czy – nazwijmy wprost – przed religijnym modernizmem. Zauważmy jednak, że integralną częścią Tradycji katolickiej jest pojęcie autorytetu. Kościół jest strukturą hierarchiczną, gdzie „owieczki” są „wypasane” – wedle przykazania jakie Jezus wygłosił do Piotra. Tymczasem w całej aferze mieliśmy do czynienia
z niczym innym, jak tylko z buntem „owczarni” przeciwko pasterzom. Obalenie metropolity przez dziennikarzy i media to nic innego jak przejaw radykalnej demokratyzacji Kościoła. A przecież zjawisko to – wymysł Soboru Watykańskiego II, a szczególnie bliżej nieokreślonego soborowego „ducha” – konserwatywni publicyści powinni potępiać. Ja nie mam w sobie tyle pychy, aby pozwolić sobie nawoływać do obalenia biskupa! Oni mają. To jest dokładnie to, przed czym ostrzega nas Benedykt XVI w zbiorowej pracy „Demokracja w Kościele”, gdzie czytamy o groźbie, że „któregoś dnia również urzędy kościelne, pochodzące z Bożej łaski, upadną tak samo jak ich świeckie odpowiedniki i że w końcu wyjdzie na światło dzienne fakt,
o czym od dawna już wiedzą inne kościoły (protestanckie – AW),
że nośnikiem suwerenności duchowej jest naród duchowy, tak jak naród świecki jest nośnikiem suwerenności świeckiej”. Sprawa abpa Wielgusa to nic innego jak przypadek gdy „lud Boży” uniemożliwił ingres metropolity warszawskiego, co czyni tenże lud bliźniaczo podobnym do jakobińsko pojętego „suwerennego ludu” w demokratycznym państwie. Gdyby jeszcze tą rewoltę prowadzili katoliccy heretycy, w rodzaju o. Tadeusza Bartosia, to byłoby to zrozumiałe. Gdy prowadzą ją redaktorzy naczelni tradycjonalistycznych kwartalników, to jest to co najmniej dziwne.

Skoro już zaczepiliśmy o Bartosia, to warto zwrócić uwagę na jego tekst „Lustracja w Kościele” (dodatek „Europa” do „Dziennika”, 06 I 2007). Tekst to dziwny, gdyż ten znany pupilek „Gazety Wyborczej” opowiada się tu za radykalną lustracją w Kościele. O. Bartoś nie jest jakobinem myślącym abstrakcyjnymi kategoriami, ale jakobińskim graczem. Dlatego lustrację eklezjalną traktuje nie jako cel, lecz jako środek – do unicestwienia hierarchicznego charakteru Kościoła. Broniąc x. Zaleskiego, którego prace lustracyjne wstrzymywał kard. Dziwisz, o. Bartoś podważa prawo kanoniczne i hierarchiczny charakter Kościoła. Jego zdaniem, lustracja jest potrzebna, gdyż ma najpierw wykazać niezdolność hierarchicznej struktury eklezjalnej do samooczyszczenia się z agentów, a następnie doprowadzić do rewolucji, której istotą będzie wprowadzenie reformacyjnej zasady wybierania duchownych i biskupów przez wiernych. W ten sposób zostanie – pod hasłami lustracyjnej rewolucji – unicestwiona tradycyjna hierarchia, która „odzwierciedla stosunki społeczne z czasów sprzed demokracji”
i charakteryzuje się „modelem monarchii absolutnej”. Brak demokracji eklezjalnej prowadzi – jego zdaniem – do sytuacji patologicznych
w Kościele, który opisuje on w języku freudowsko-marcuse’owskim jako „środowisko oparte na wewnętrznej przemocy i autoagresji maskowanej pobożnością”.

Poglądy o. Bartosia jak zwykle są ekstremistyczne, ale pokazują
w pewnej – zapewne przesadnej formie – co po aferze abpa Wielgusa spodziewają się ugrać środowiska modernistyczne w polskim Kościele. Warto zresztą zauważyć, którzy hierarchowie polskiego Kościoła demonstracyjnie zapowiedzieli, że nie wezmą udziału w ingresie metropolity warszawskiego. Nie będę tu wymieniał z nazwiska, ale są to min. znani powszechnie sympatycy Platformy Obywatelskiej (tzw. katolicyzmu łagiewnickiego), pupile Adama Michnika oraz zajadli wrogowie przedsoborowej Tradycji, którzy pisali całe naukowe dzieła dowodzące „schizmatyckiego” charakteru tradycjonalizmu katolickiego. Michnikowy „Kościół otwarty” na ingresie się nie pojawił, nawet jeśli sama „Gazeta Wyborcza” – ze strachu przed jakąkolwiek lustracją – abpa Wielgusa broniła.

Reasumując nasze rozważania, musimy stwierdzić, że prawicowe media, które zaangażowały się w rozdmuchanie afery, zapewne chciały dobrze. Nie twierdzę, że to nałogowi wrogowie Kościoła; nie twierdzę,
że Milcarek, Terlikowski i redakcja „Gazety Polskiej” dążyli do destrukcji tradycyjnej części polskiego episkopatu. To tylko ludzie ideologicznie zaślepieni, którzy dla – skądinąd słusznej idei lustracji – wysadzili
w powietrze połowę Kościoła, i to tą bardziej konserwatywną, a więc teoretycznie im bliższą. Potraktowali lustrację jako abstrakcyjny dogmat. Kościół poniósł wielkie straty moralne, jego autorytet w oczach wiernych skurczył się. Fakt, abp. Wielgus nie jest bez winy zaprzeczając nazbyt długo, że był agentem wywiadu za granicą. Ale po co było w ogóle rozdmuchiwać tę sprawę?

W samym Kościele skutkiem realnym afery Wielgusa zapewne będzie wzmocnienie katolickiego progresywizmu. W ten sposób związani z PiS ludzie torują w episkopacie drogę wrogiemu ich partii i środowisku skrzydłu i poróżnili własną partię z o. Rydzykiem. To nie PiS wyciągnie kasztany
z tego ognia. Gdzie tu polityczny rozum? Same klapki na oczach.

 
Adam Wielomski

„Myśl Polska”, nr 3, 2007 i na portalu konserwatyzm.pl

 

 

Gallikanie i prezbiterianie

Adam Wielomski

 

Z radością odebrałem deklarację polskiego episkopatu o poddaniu się Kościoła dobrowolnej lustracji. Rozpętana przez pismaków „Afera Wielgusa” wykazała bowiem, że od problemu nie da się uciec. Po tej aferze musiałaby niechybnie przyjść afera TW „Filozofa”. Jednak w tym tekście bardziej interesować będą nas sprawy natury doktrynalnej, dotyczące ogólnych zasad eklezjologii niż meandrów tej Afery. W rzeczywistości Afera Wielgusa wykazała, że tak prymat papieski, jak i niezależność Kościoła od państwa, jest w Polsce poważnie zagrożona. I to z dwóch stron naraz.

 

I

 

Obalenie przez Pawła Milcarka i Tomasza Terlikowskiego katolickiego arcybiskupa każe zastanowić się nad naturą stosunków Kościoła i państwa. Pamiętajmy, że ów Milcarek nie jest osobą prywatną, lecz etatowym doradcą Marszałka Sejmu. Być może komunistyczna „Trybuna” ma rację zastanawiając się czy nie mamy do czynienia ze złamaniem konkordatu, gdy lustrowaniem hierarchów katolickich zajmują się urzędnicy państwowi, w tym Rzecznik Praw Obywatelskich? Ustawowo biskupi lustracji nie podlegają, a też nic nie było słychać aby abp Wielgus zabiegał
o tzw. samolustrację.

W tradycyjnym nauczaniu Kościoła, jest on tzw. społecznością doskonałą, czyli ukonstytuowaną przez Chrystusa, której dalszy rozwój kierowany jest przez Ducha Świętego. Jezus nakazał apostołom iść, nauczać ludy i wyświęcać duchownych. W przykazaniu tym nie ma słowa
o podległości pierwotnego Kościoła państwu w sprawach wewnętrznych. Nauczanie Kościoła raczej dopuszczało jego ingerencję w sprawy społeczności politycznej (np. Dictatus papae Grzegorza VII z 1075 roku; Unam Sanctam Bonifacego VIII z 1302 roku). Wraz z postępami laicyzacji Kościół musiał się wycofać z bezpośredniego wpływu na państwo,
ale zarazem coraz silniej podkreślał swoją wewnętrzną niezależność. Potępiona propozycja 19 Syllabusa z 1864 roku Piusa IX brzmi: „Kościół nie jest prawdziwym, doskonałym i zupełnie wolnym społeczeństwem i nie ma własnych a niezmiennych praw danych mu przez Boskiego Założyciela, ale jest rzeczą władzy świeckiej określać prawa Kościoła, jak również granice, w których prawa swoje może wykonywać”. Potwierdza to Sobór Watykański I ustanawiając nie tylko nieomylność dogmatyczną papieża,
ale także jego bezwzględny prymat w Kościele katolickim.

Afera Wielgusa sprowa-dzała się do faktycznego obalenia metropolity warsza-wskiego, mianowanego przez papieża posiadającego w Kościele prymat jurysdy-kcyjny. Po fakcie próbuje się wprawdzie dowodzić, że Benedykt XVI został „oszukany” przez abpa Wielgusa, ale przecież nikt
w to nie wierzy. Rzym wiedział, że jego nominant nie ma zupełnie „czystej” prze-szłości, co potwierdził min. bp. Leszek S. Głódź. Papież poczuł się zobowiązany do odwołania nominacji aby uniknąć buntu wiernych kierowanych przez katoli-ckich publicystów za pomocą liberalnych mediów. W ten sposób zachowano pozór,
że Ojciec Święty użył swojego prymatu i odwołał swojego nominanta, realizując w ten sposób kontrreformacyjną ideę Roberto Bellarmina, że biskupi są jak „urzędnicy
w magistracie”, których papież powołuje i odwołuje wedle uznania. Jeśli kandydat wydawał się działaczom PiS podejrzany, to należało poinformować o tym w tajemnicy Rzym. Tak stanowi konkordat, że Państwo Polskie ma prawo do poufnych konsultacji z Rzymem w sprawie nominacji metropolity. Wiemy, że Stolica Apostolska była dwukrotnie informowana
i nie zareagowała. Dlaczego? Nie uważała aby fakt współpracy duchownego z wywiadem PRL dyskwalifikował go jako kandydata na metropolitę.

Okazało się, że rządzące w tej chwili Polską ugrupowanie postsanacyjne nadal hołduje heglowskiej tezie, że państwo jest bogiem, który nie uznaje autonomii jakiegokolwiek ciała. Biskupi nie są urzędnikami, a więc nie mogą podlegać przymusowej lustracji. Tymczasem abp Wielgus był lustrowany przez Rzecznika Praw Obywatelskiej i doradcę Marszałka Sejmu bez jego zgody i prośby. W przypadku Rzecznika dziwić to nas nie powinno, gdyż nigdy nie ukrywał, że bliskie są me pewne heglowskie koncepcje prawa. Państwo miałoby mieć tedy prawo wpływać na obsadę biskupów. To czysty gallikanizm, powtórka nieszczęsnego Konkordatu Padewskiego z 1516 roku. W rzeczywistości to idea mające swoje źródło w luterańskiej koncepcji kościoła państwowego
(der Staatskirchentum), gdzie traktuje się Kościół jako część administracji, rozwiniętej przez francuski gallikanizm i austriacki józefinizm. Kościół stanowczo odrzucił tę formułę ustanawiając w 1870 roku absolutny prymat papieża. Żadne państwo nie ma prawa wpływać na nominacje hierarchów.

Mamy tu tedy do czynienia z etatystyczną uzurpacją państwa, które żąda prawa do zatwierdzania nominacji papieskich na biskupów. Jest to żądanie niesłychane! To rzecz, której nie ośmieliła się żądać nawet partia komunistyczna w okresie stalinizmu. W punkcie 5 słynnego porozumienia między episkopatem a władzą z 1950 roku czytamy: „Zasada, że Papież jest miarodajnym i najwyższym autorytetem Kościoła, odnosi się do spraw wiary, moralności oraz jurysdykcji kościelnej”. Tymczasem politycy PiS zażądali, aby władze demokratycznego państwa mogły odrzucić papieskiego nominata na biskupa! To myślenie z epoki absolutyzmu oświeconego.
Feliks Koneczny napisałby pewnie bez wahania, że mamy tu do czynienia
z elementem cywilizacji bizantyjskiej. Czyżby członkowie najwyższych władz państwowych mieli w sobie krew księżniczki Teofano?

 

II

 

Kwestia druga, to zbieżność pewnych dziwacznych inicjatyw. Środowisko Pawła Milcarka jest tożsame ze środowiskiem Marka Jurka, którego jest wszak doradcą. Milcarek jest czymś na kształt prywatnego teologa Jurka. Zauważmy, że w ostatnim czasie to środowisko polityczne wystąpiło z trzema inicjatywami. 1. Wypichciło (podobno napisał ją sam Milcarek) słynną uchwalę Sejmu, gdzie odrzuca się zarzuty o szerzącą się
w Polsce homofobię, powołując się na zasady „judeochrześcijańskie”. Piętnowaliśmy ten ekumeniczny pomysł jako przejaw herezji synkretyzmu
i modernizmu religijnego. 2. Wystąpiło z projektem intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polski za pomocą demokratycznego głosowania.
Ten pomysł także napiętnowaliśmy jako chadecki. Teraz zaś mamy wejście nr 3: prywatny teolog Marszałka Sejmu obalił katolickiego metropolitę za pomocą populistycznej kampanii medialnej.

Po sprawie z judeochrześcijaństwem wielu ludzi tłumaczyło to „wpadką” przy pracy; po sprawie z intronizacją zapanowało zakłopotanie; po Aferze Wielgusa to już żenada. Suma tych spraw jednoznacznie dowodzi, że środowisko skupione wokół Marka Jurka i kwartalnika „Christianitas” uległo chadekizacji. Poprzez pojęcie chadek – któremu nie przypadkowo nadaję znaczenie pogardliwe – rozumiem katolika, który zasady demokratycznego głosowania i demoliberalnej poprawności politycznej stawia ponad nieomylne Magisterium Kościoła. W Graves de communi (1901) Leon XIII piętnował zwycięstwo zasady liczby nad chrześcijańskim modelem społecznym i piętnował tych chadeków, którzy tak pojmowali swoje idee. A chadek uzależnia fakt królowania Chrystusa od woli ludu
i pogrążony jest w judeochrześcijańskim dialogu ekumenicznym.

W tej samej encyklice, zaniepokojony chadekizacją papież nakazuje także hierarchom Kościoła uważać, aby „pod pozorem szerzenia dobra nie słabła katolików karność kościelna i nie psuł się porządek, który Chrystus
w swoim Kościele ustanowił”. I taki jest problem z naszymi chadekami skupionymi wokół Marszałka Sejmu, że ich „karność” wyraźnie spada. Piszę to z autentycznym smutkiem, gdyż przez wiele lat środowisko to było najsilniejszym ośrodkiem intelektualnym tradycjonalizmu katolickiego; głoszono tu wszak zasadę, że biskupi są naszymi pasterzami. Tymczasem
w ostatnich dniach wypasane owieczki przekształciły się w wypasionych eklezjologicznych rewolucjonistów.

Największy z pisarzy Kontrreformacji, Roberto Bellarmino w swoim wielkim dziele o papieżu zwraca uwagę, że istotą katolicyzmu jest wywodzenie wszelkiej władzy kościelnej od Chrystusa, przez papieża, do biskupów – a za ich pośrednictwem – do niższego duchowieństwa i ludu. Istotą Reformacji jest dlań odwróceniem tej hierarchii i uczynieniem eklezjalnym suwerenem ludu bożego, który wybiera sobie pastorów
i biskupów. Biblijne pojęcie ludu bożego często bywało źródłem rozmaitych herezji, gdy tylko jakaś  grupka uznała się za ów lud boży. Kalwini
i purytanie, katolicy z kościoła konstytucyjnego we Francji (1790-1801) – oto lud boży w samozwańczej postaci. Od Romantyzmu lud boży zaczęto utożsamiać z suwerennym ludem (Jules Michelet, Giuseppe Mazzini
i formuła vox populi, vox Dei). Posoborowe herezje teologii wyzwolenia zaczęły ów lud boży utożsamiać z biedotą i proletariatem. Wielkim propagatorem tychże dziwacznych interpretacji ludu bożego pozostał francuski modernista Marie-Dominique Chenu. Wydawało się, że do Polski ta herezja nie dotarła ze względu na wielki autorytet jakim zawsze papieże cieszyli się w naszym kraju.

Niestety, dotarła. Złą nowinę ogłosili w Polsce Tomasz Terlikowski
i Paweł Milcarek. Do tego pierwszego nawet nie mam żalu: on zawsze żył ekumenizmem, a tu prymat papieski od lat stanowił kość niezgody. Protestantyzm głosi suwerenność ludu bożego, czego skutkiem jest prezbiterianizm i inne dziwactwa o suwerenności ludu w kościele.
W przypadku środowiska Christianitas ogłoszenie prawa ludu bożego do buntu wobec hierarchii katolickiej jest niczym innym jak podpisaniem chadeckiego wyznania wiary. Biorąc udział w ludowej rebelii w celu obalenia metropolity środowisko to uznało, że osąd ludu jest ważniejszy od decyzji papieskiej. Błąd Mazziniego!

Mój Boże, jakie to było żenujące! Ta agitacja katolickich publicystów przeciw biskupowi, wezwania do tumultu, do niedopuszczenia do ingresu! Te publiczne stwierdzenia, że arcybiskup kłamie! Czekałem kiedy nasi chadecy stwierdzą, że wolność należy podlewać krwią biskupów-tyranów! To formalne przejście na stronę Rewolucji, gdzie władza nie jest dawana od góry, lecz jest wybierana przez suwerenny lud od dołu. Ten jazgot, pomówienia, obelgi, nawoływania do buntu. To ma być  tradycjonalizm katolicki?

Paweł Milcarek przez lata twierdził, że zwolennicy abpa Lefebvre’a są „schizmatykami” i stawiał ich na jednej wadze z Obirkami i Bartosiami. Ale tradycjonaliści od Lefebvre’a zachowali się tradycjonalistycznie. Oddzielili się, ale nigdy nie zanegowali prawowitości hierarchii kościelnej. W ich przeoracie warszawskim zawsze wisiał portret papieża, co do nauczania którego mieli przecież tyle wątpliwości. I podobno byli „schizmatykami”... Jak więc nazwać kogoś, kto niezadowolony nie umie się wyizolować, ale – niczym Wolność z obrazu Jeana Delacroix – „prowadzi lud na barykady”? CHADEK.

 

III

 

Nie chcę w tym miejscu wdawać w problem moralny czy biskup będący w swoim życiu agentem wywiadu powinien być metropolitą i czy ma do tego moralny fundament? To wewnętrzna sprawa Kościoła. Jako katolik rzymski z góry uznaję każdą decyzję papieską w tej kwestii. Celem tego tekstu jest tylko zwrócenie uwagi na fakt, że interwencja władz państwowych w takiej sprawie jest absolutnie niedopuszczalna! To czy abp. Wielgus ma być metropolitą warszawskim jest wewnętrzną sprawą Kościoła i nic do tego rzecznikom, prezydentom i marszałkom, czyli mieczowi świeckiemu. Ale nic do tego także eklezjalnym jakobinom, którzy pod pretekstem lustracji dokonali haniebnego zamachu na hierarchię ustanowioną przez Boga. W katolicyzmie rzymskim nie ma miejsca dla prezbiterian, uczniów Wiklifa i Husa, którzy uzurpują sobie prawo opiniowania i obalania biskupów oraz kwestionowania decyzji papieża. Konstytucja Soboru Watykańskiego I głosi w sposób bezdyskusyjny: „Nikomu zaś nie wolno odwoływać się od wyroku Stolicy Apostolskiej, ponad którą nie ma żadnej wyższej władzy, a także nikt nie może osądzać jej wyroku”.

Jako posłuszny Kościołowi katolik uznaję, że Kościół katolicki powinien poddać się lustracji, nie może jednak być do tego zmuszony ani przez interwencję państwa, ani bunt wiernych. Księża powinni się poddać lustracyjnej procedurze, ale szanuję wolność i autonomię miecza duchowego do tego stopnia, że przyznaję Kościołowi prawo także do sprzeciwu wobec tego pomysłu. Mogę prosić, ale nie żądać.

 

Adam Wielomski

Portal konserwatyzm.pl i internetowe wydanie „Myśli Polskiej”

 

 

Dawno temu w Płocku

Ludwik Skurzak


W listopadzie 1999 roku odbyło się sympozjum. W czasach, gdy mania
konferencji i narad osiągnęła fazę monstrualną, nie byłoby w tym nic
dziwnego. To jednak sympozjum dziś, z perspektywy czasu, stało się bardzo
ciekawe. Dotyczyło bowiem sytuacji Kościoła katolickiego w Polsce na przełomie tysiącleci, a odbyło się w Płocku. Występowały takie postacie, jak Marek Jurek, x. Tomasz Węcławski, Paweł Lisicki, Rafał Ziemkiewicz, Grzegorz Górny, o. Tadeusz Rydzyk. Gospodarzem był rzecz jasna ówczesny ordynariusz Diecezji Płockiej, bp. Stanisław Wielgus.

Warto teraz sięgnąć do wydanych w formie książkowej materiałów
z tego spotkania, gdy wymienione osoby stały się głównymi bohaterami wydarzeń ostatnich dni związanych z obalaniem abpa Stanisława Wielgusa
z funkcji pasterza Warszawy. Bardzo interesujące jest pytanie: co ich połączyło jeszcze kilka lat temu?

Książkowy zapis wykładów i dyskusji ujawnia to bez poważniejszych problemów („Wdzięczność i nadzieja, Kościół katolicki w Polsce na przełomie tysiącleci”, x. Andrzej Kobylański [red], Płocki Instytut Wydawniczy, Płock 2000 rok). Inicjator tego wydarzenia, zapewne
bp. Stanisław Wielgus, chciał doprowadzić do współpracy tych nurtów polskiego Kościoła, które uważał za najlepsze, najbardziej potrzebne Kościołowi i Polsce w XXI wieku. Bez wdawania się w zbyteczne analizy można raczej bez ryzyka skonstatować, że stała za tym myśl ewidentnie konserwatywna.

Oczywiście, taki fundament religijny i światopoglądowy nie mógł budzić entuzjazmu ani wśród dużej części wpływowych ludzi Kościoła, ani tym bardziej wśród dominujących wówczas tuzów życia publicznego. Szczególnie tworzenie szerokiej płaszczyzny, której część mogłoby stanowić Radio Maryja, nie podobało się wielu. Wszak pomysłem na pacyfikację tego ruchu było zamknięcie go w getcie, odcięcie od reszty świata, wmówienie sekciarstwa i zniszczenie.

Już ta perspektywa wystarczy chyba dla stwierdzenia, kto tak naprawdę czerpał największą radość z tego, co działo się w ostatnich tygodniach, gdy przedstawione wyżej osoby stały się aktorami gorszącego spektaklu. Tym razem jednak w dwóch przeciwstawnych obozach znaleźli się na pierwszej linii frontu, walcząc bezwzględnie ze sobą. Miła atmosfera konferencji w Płocku na pewno nie powróciła.

Tu pojawia się najbardziej frapujący aspekt tej sprawy. Wiadomo, kto
ucieszył się (a zapewne siły te aktywnie działały też, by temu dopomóc...)
z konfliktu, który podzielił w polskim Kościele ludzi, którzy przynajmniej
potencjalnie mogliby stanowić silny obóz. Zwykle o polityce wiemy nieco
więcej, niż o tym, co się dzieje wśród hierarchów Kościoła. Jednak nawet na
podstawie danych z życia publicznego jest oczywistym, że poparcie jakiego o. Tadeusz Rydzyk zdecydował się udzielić braciom Kaczyńskim było decydującym, przeważającym szalę czynnikiem, który spowodował,
że wszystko w Polsce się odwróciło i powstała przynajmniej potencjalna możliwość zmiany systemu wypracowanego przy okrągłym stole (jak ta możliwość jest wykorzystywana, to sprawa oddzielna).

Trudno się dziwić, że dla wielu rozbicie struktury,  która do tego doprowadziła, jest absolutnym priorytetem. Sprawa abpa Stanisława Wielgusa była dla nich znakomitą okazją. Polski Kościół się w tej sprawie podłożył. Gdyby odpowiednio wcześniej pozwolono działać takim ludziom, jak x. Tadeusz Isakowicz Zaleski, zaś szczególnie skompromitowani odeszliby po cichu, to wrogowie Kościoła nie znaleźliby pretekstu do ataku. Szczególnie w tym, dość wrażliwym miejscu. Czemu jednak ludzie, którzy są postrzegani jako mocno związani z Kościołem wystąpili w tej sprawie? Skąd wzięła się u nich potrzeba atakowania abpa Stanisława Wielgusa, którego jak wynika z przebiegu sympozjum sprzed kilku lat, traktowali jako swego? Najprostszym wydawałoby się wyjaśnienie, że w swoich rozlicznych cnotach byli po prostu niesłychanie oburzeni tym, że abp Stanisław Wielgus ich oszukał. Działali w imię prawdy, która wyzwala. Zazwyczaj ludzi, którzy myślą tak jak my, obdarzamy zaufaniem. Występując w takiej konwencji
w imię prawdy „de facto deklarujemy: teraz już nie wierzymy w to,
że myślisz tak jak my
. Gdybyś tak myślał, nie zrobiłbyś tego. Jesteś więc zdrajcą, który podszywał się, by znaleźć się w naszym środowisku i nam szkodzić”. W realiach sprawy oznaczałoby to, iż uznali, że abp Stanisław Wielgus prowadził działalność agenturalną nie tylko za czasów ubeckich, ale także dziś udaje kogo innego, zaś w dniu, kiedy siedzieli razem przy stole
w Płocku, nie mówił tego, co naprawdę myśli. Być może stan świadomości tych głównych wrogów abpa Stanisława Wielgusa jest właśnie taki. Trudno jednak uciec od pytania, czy naprawdę mieli ku temu powody?

Najpierw należałoby się zastanowić, czy z faktów, które znamy, możliwe jest wyprowadzenie interpretacji względniejszych dla abpa Stanisława Wielgusa. Stawiano już pytanie: a co, jeżeli abp Stanisław Wielgus był w istocie podwójnym agentem? Takie podejście może być uznane za cyniczne, ale czy nie byłoby głupotą, gdyby kard. Stefan Wyszyński nie używał tego typu metod w walce z komunizmem? Czy
x. Stanisław Wielgus mógł być takim człowiekiem, wprowadzonym w strukturę aparatu SB, by wykonywać zadania Kościoła? A priori tego wykluczyć nie można. Przeanalizujmy pod tym kątem inne fakty. Czemu hierarchii kościelnej tak mocno zależało na tym, by częścią układu
okrągłostołowego było zobowiązanie ludzi aparatu do zniszczenia teczek? Być może ludźmi Kościoła kierowały niskie pobudki ukrycia przeszłości swojej i kolegów. Jednak inna jest taka, że Kościół katolicki będący najpoważniejszą, najbardziej długowieczną instytucją na świecie, w gruncie rzeczy archetypem instytucji w cywilizacji łacińskiej, po prostu dba o to,
by poufne sposoby jego działania nie ujrzały światła dziennego. Jeśli spośród wielu duchownych agentów część była podwójnymi, to jedynym sposobem doprowadzenia do tego, żeby w sytuacji ujawnienia wszystkich współpracowników nie zostaliby oni zakwalifikowani jako niegodziwcy, byłoby potwierdzenie ich podwójnej roli. Ale poważne instytucje takie okoliczności ujawniają, co najmniej niechętnie. Wnioskiem z tego mogło być, że już lepiej zniszczyć akta wszystkich agentów. Inna sprawa, czy racjonalne było zaufać siedzącym po drugiej stronie, że faktycznie te kwity zniszczą, bez sporządzenia kopii i filmów.

Na dodatek zachowanie samego abpa Stanisława Wielgusa w okresie niedoszłego ingresu również nie przeczy takiej interpretacji. Jeżeli był podwójnym agentem i wiedział, że tego akurat faktu nie może ujawnić, mógł zrobić tylko jedno. Złożyć dymisję i milczeć, nie ujawniając, o co w istocie w sprawie chodzi. Skoro esbecy nie dotrzymali słowa, nie było innego wyjścia. Abp Stanisław musiał stać się ofiarą infamii dla dobra Kościoła.
Abpowi Stanisławowi Wielgusowi przypisuje się wszystko, co najgorsze z powodu tego, że naraził autorytet Kościoła przez obejmowanie funkcji w sytuacji, kiedy wiedział, że w jego przeszłości są rzeczy kompromitujące.

Nikt nie chce jednak zadać sobie trudu spojrzenia na sprawę oczami drugiej strony. Jeżeli abp Stanisław Wielgus został nawet złamany
i zmuszony do współpracy, to żył także i widział wszystko, co się dzieje po 1989 roku. Jeżeli dziś przenika cała masa sugestii odnośnie tego, którzy hierarchowie współpracowali, to mamy podejrzenie graniczące z pewnością, że w zaciszach gabinetów kurialnych o takich sprawach dyskutuje się od dawna. Abp Stanisław Wielgus widział więc, że ten i ów mimo agenturalnej przeszłości obejmował wysokie stanowiska i nic się w związku z tym nie działo. Mógł po prostusądzić, że w jego przypadku będzie identycznie.

Od śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego polski Kościół pozbawiony jest wyrazistego i klarownego przywództwa. Trudno oprzeć się refleksji, że w całej sprawie lustracji duchownych sprawę pozostawiono trochę samej sobie, uciekając po prostu od decyzji. Niepodejmowane decyzje zostaną
rozstrzygnięte przez samo życie, ale zazwyczaj w sposób chaotyczny. Czyż nie tak właśnie było w tej sprawie?

To snucie hipotez ma służyć nie tyle obronie abpa Stanisława Wielgusa, co pokazaniu, że dla katolika sprawa bynajmniej nie powinna być oczywista. Czy wskazywani wyżej płoccy dyskutanci abpa Stanisława Wielgusa z 1999 roku, a dziś jego główni oponenci medialni, posiadali dostateczną wiedzę, by odrzucić wszelkie te ewentualności? Zapewne nie. Czemu więc zdecydowali się w imię prawdy podjąć działanie w akcji, która ewidentnie Kościołowi szkodzi, a i podejrzenie jej podsycania przez siły wrogie nie jest chyba obsesją? Pewnie i tu można poszukiwać wielu ewentualności. Nie chcąc jednak obrzucać tych ludzi podejrzeniem świadomej współpracy, tym razem ich, z wrogami Kościoła, nie pozostaje nic innego, niż roboczo założyć, iż odegrali w tej
sprawie rolę leninowskich "pożytecznych idiotów". Szkoda, że ich brak rozsądku porozcinał nici, które z czasem mogły się przerodzić w węzły mocno spajające polski Kościół na pozycjach chroniących nas przed drogą Europy Zachodniej i opustoszenia świątyń. Cała nadzieja, że teraz Ojciec Święty natchniony Duchem da warszawskiemu kościołowi pasterza, który okaże się przywódcą religijnym i mężem stanu na miarę kard. Stefana Wyszyńskiego – który, tak jak on stawił czoła komunizmowi, przeciwstawi się obecnym trendom laickim.

 

Ludwik Skurzak

Portal: konserwatyzm.pl

 

 

Strategiczny sojusz

Adam Wielomski

 

Pewnie wielu ludzi ma pewien niesmak i charakterystyczne poczucie braku pewności, gdy wchodzi w polemikę z osobą, którą uważa za Autorytet. Tak, Autorytet ma w sobie coś takiego, co poraża oczy, a więc patrzenie na niego jest swojego rodzaju świętokradztwem. Jestem właśnie
w takiej niezręcznej sytuacji, gdyż czuję się zobowiązany do dyskusji
z Przewodniczącym Straży Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, prof. Jackiem Bartyzelem.

 Pan Profesor, w opublikowanym na stronie internetowej konserwatyzm.pl artykule „Gibelin dla gwelfów, gwelf dla gibelinów”, polemizuje z dwoma tekstami w obronie abpa Stanisława Wielgusa, które ostatnio ukazały się na tejże stronie internetowej. W jednym z tym tekstów – mojego autorstwa – zdecydowanie skrytykowałem Pawła Milcarka za jego destruktywny – moim skromnym zdaniem – udział w „antywielgusowej” kampanii liberalnych mediów. W polemicznym artykule prof. Bartyzela czytamy na samym końcu: „Widzę, że środowisko KZM zaczyna przyjmować prowadzącą, moim zdaniem, donikąd, strategię tożsamościową. Ma się ona opierać na bezpardonowym zwalczaniu zarówno prawicowych fanatyków
u władzy, jak tego środowiska tradycjonalistów, które personifikuje Paweł Milcarek. (...) nie liczcie na mój współudział, Panowie, w bratobójczej walce pomiędzy, jakże wciąż szczupłymi, siłami tradycjonalizmu katolickiego
”.

Kwestią zasadniczą jest, czy spór pomiędzy środowiskiem KZM,
a środowiskiem „Christianitas” redagowanego przez Pawła Milcarka, rzeczywiście ma charakter „bratobójczej walki”? Gdyby Pan Profesor napisał to kilka lat temu, to zapewne z określeniem „bratobójcza walka” bym się zgodził. Ale czy na pewno krytykowane przez nas środowisko tkwi nadal na tych samych pozycjach co kilka lat temu?

Nie ukrywam, że linia polityki eklezjalnej środowiska „Christianitas” przez wiele lat była dla mnie niezrozumiała. Z jednej bowiem strony podkreślano przywiązanie do Tradycji katolickiej w wersji przedsoborowej, z drugiej zaś strony pismo to było w utajonym bądź jawnym konflikcie
z większością katolickich tradycjonalistów. Katolicy spod znaku śp. abpa Marcela Lefebvre’a było tu określane mianem „schizmatyków” (co jest oczywistym fałszem) i sam pamiętam jeden z tekstów Pawła Milcarka, gdzie tradycjonaliści ci byli stawiani w jednym szeregu ze Stanisławem Obirkiem, znanym księdzem-apostatą. Podejrzenia dostrzec można było nawet skierowane ku Bractwu Św. Piotra, które podkreślało zachowywanie łączności z Ojcem Świętym. Bractwo krytykowało jednak różnorakie posoborowe wynaturzenia, za co Paweł Milcarek delikatnie je adorował, gdyż głosił tezę, że „biskupi są naszymi pasterzami”. Tradycjonalizm Milcarka polegał przeto na maksymalnym podkreślaniu elementów tradycyjnych przy zachowaniu pełnej lojalności wobec pasterzy
i podkreślaniu tychże elementów na tyle tylko, na ile pasterze do tego dopuszczali. Każdy kto, z punktu widzenia Tradycji, krytykował – choćby w łagodnej i przyjacielskiej formie – biskupów, był „tradycjonalistą podejrzanym”. Nie ukrywam, że krytyka tradycjonalistów spod znaku abpa Lefebvre’a zawsze czyniła – dla mnie – podejrzanym tradycjonalizm Pawła Milcarka, gdyż uważałem, że
wszyscy tradycjonaliści powinni trzymać się razem w walce o Tradycję katolicką. Wyzywanie się od „schizmatyków” celowi temu zaś nie służy. Obrażanie ludzi w ogóle jest kiepskim środkiem do budowania sojuszy.

Oto w dniu 8 XII 2004 w „Rzeczpospolitej” znajdujemy tekst Pawła Milcarka  „Archipelag ortodoksji radykalnej”, gdzie czytamy w ostatnim akapicie: „Na mapie współczesnego polskiego katolicyzmu byłby to
w zasadzie jedyny ośrodek wyraźnie wolny od skrępowania fatalizmem, za to ufny we własną żywotność wiary - pogłębionej, ale i ekspansywnej, wolnej od pokusy imitacji świata. Tę żywotność widzę już dziś w aktywności bliskich mi środowisk skupionych wokół tradycyjnej mszy łacińskiej, w formacji Opus Dei,
w prowadzonej przez charyzmatyków walce duchowej z ideologią New Age, we "Frondowej" wersji neokatechumenatu (podkr. – A.W.). Chodzi o cały archipelag ortodoksji radykalnej. O tym, co myśli się na poszczególnych wyspach tego archipelagu, można się dowiedzieć, zaglądając do Frondy, Listu czy Christianitas. Na razie mali i duzi mieszkańcy tych wysp dyskutują ze sobą na czatach i forach internetowych - czasem znajdują wspólny język, czasem się na siebie złoszczą. Coś się kluje. Kościół w Polsce, istotnie, zmienia się”. Zwróćmy uwagę, że w wyliczaniu wysp „archipelagu” pominięci zostali tradycjonaliści od Lefebvre’a, za to znaleźli się przedstawiciele charyzmatyków (czyli np. Hanna Gronkiewicz-Waltz...) oraz ultraposoborowy neoktechumentat. Co ciekawe, na tradycjonalistycznym –
i bliskim linii Pawła Milcarka – forum internetowym fidelitas.pl możemy znaleźć tematy w rodzaju: „Jak neońska sekta deprawuje młodych ludzi”...

27 XII 2006 roku na stronie internetowej fidelitas.pl pojawiła się „Deklaracja w sprawie uwolnienia liturgii tradycyjnej”, czyli restauracji Mszy Św. Wszechczasów. Interesujący był dobór osób, które się pod nią podpisały. Jak zwykle brakowało tradycjonalistów spod znaku Lefebvre’a. Pojawił się za to, obok Pawła Milcarka, „filozof, publicysta wydawnictwa Polskapresse”, czyli Tomasz Terlikowski. Akces tego środowiska do walki
o Mszę Św. Wszechczasów był dla mnie dużym zaskoczeniem. I dawał wiele do myślenia. Znaczył bowiem, że albo środowisko Milcarka znacząco przesunęło się „w lewo” ku neonom, albo neoni przesunęli się „w prawo” ku Milcarkowi. Co charakterystyczne, znaczących środowisk tradycjonalistycznych – tych co zwykle – nie zaproszono do podpisu. Tymczasem właśnie podpis składa przedstawiciel środowiska „Frondy”, czyli neokatechumenatu, który zawsze podejrzewany był o religijny modernizm, a który krytykował nawet oficjalny posoborowy Kościół Benedykta XVI za modernizm liturgiczny (list Benedykta XVI, dostępny na fidelitas.pl). Ta deklaracja była przedsmakiem ostatecznego odwrócenia sojuszy.

Zaraz potem wybucha „Afera Wielgusa”, w której Paweł Milcarek ze środowiska „Christianitas” i Tomasz Terlikowski ze środowiska „frondowego” neokatechumenatu ramię w ramię podnoszą bunt przeciwko hierarchicznej strukturze Kościoła, zakończony – jak wiadomo – sukcesem buntowników i upadkiem niedoszłego metropolity warszawskiego. Wiem, że prof. Bartyzel inaczej ode mnie ocenia sprawę abpa Wielgusa i uważa, że źle robiłem broniąc pasterza diecezji warszawskiej. Nie wchodźmy w tę sprawę, gdyż nie ona jest tematem tego tekstu. Musi Pan chyba jednak przyznać, że oś Milcarek-Terlikowski
i znakomite współgranie obydwu Panów było zastanawiające.

W świetle tych faktów, zarzut prof. Jacka Bartyzela, że krytyka wspólnego dzieła, jakim było obalenia abpa Wielgusa, przez Pawła Milcarka i Tomasza Terlikowskiego, prowadzi do „bratobójczej wojny” w środowisku tradycjonalistycznym wydaje mi się zupełnie nieuzasadniony. Środowisko religijno-polityczne Milcarka już dawno wybrało za swojego strategicznego sojusznika nie środowiska tradycjonalistycznych katolików, lecz posoborowe kręgi neokatechumenatu i ruchów charyzmatycznych. „Afera Wielgusa” nie stworzyła tego sojuszu, gdyż został on naszkicowany przez Pawła Milcarka już w 2004 roku w cytowanym artykule
w „Rzeczpospolitej”. Wspólne wystąpienia w TVN – przeciwko abp. Wielgusowi – należy uznać nie za zawarcie strategicznego sojuszu, lecz za jego polityczną konsumpcję.

Szef TVN ogłosił nie dawno zamiar powołania TVN „Religia”. Nie będę zaskoczony, jeśli czołowymi dziennikarzami tego programu będą Paweł Milcarek i Tomasz Terlikowski. Czy jeśli się tak stanie, to nasze krytyki tego kanału (dez)informatycznego także uzna Pan Profesor za „bratobójczą walkę”? Prawda jest brutalna: decyzja o sojuszach jest decyzją stricte polityczną i decyzję tę Paweł Milcarek już podjął, ew. podjął ją Marek Jurek, a Milcarek ją praktycznie realizuje. Środowisko „Christianitas” mogło wybrać katolickich tradycjonalistów jako sojuszników w walce
o przedsoborową Tradycję. Wybrało posoborowych neonów. I ta wewnętrzna sprzeczność między celami i dobranymi sojusznikami daje mi dużo do myślenia, czego efektem jest ten tekst.

 

Adam Wielomski

Portal: konserwatyzm.pl

Jakobiński duch na prawicy (w odpowiedzi profesorowi

Bartyzelowi)

Tadeusz Matuszkiewicz

 

Przyznaję, że odczuwam głęboki dyskomfort podejmując się publicznej polemiki z prof. Jackiem Bartyzelem, jednym z moich mistrzów intelektualnych. Ale cóż, amicus Plato, sed magis amica veritas.

W oświadczeniu Klubu Konserwatywnego w Łodzi [W oświadczeniu tym jego autorzy poparli obalenie abpa Wielgusa z powodów lustracyjnych. Dostępne min. na www.konserwatyzm.pl]. znalazły się bowiem rzeczy oczywiste, ale też rzeczy które istotnie wypaczają właściwą perspektywę, w której powinno się postrzegać wydarzenia ostatnich dni. Papież Benedykt XVI, przed którym zatajono fakt współpracy w przeszłości arcybiskupa Wielgusa ze służbami specjalnymi PRL, miał pełną swobodę w podjęciu takiej, a nie innej decyzji dotyczącej przyszłości archidiecezji. Choć jak się dowiadujemy, będąc gotowy do przeciwstawienia się medialnemu atakowi i do pozostawienia arcybiskupa, został przymuszony do podjęcia określonej decyzji naciskami władz polskich.

W sprawie lustracji Kościoła nie ma pytania czy grzech jest grzechem? Jest natomiast pytanie czy ma być publicznie ujawniany i roztrząsany. Jest pytanie czy politycy i dziennikarze mogą narzucać Kościołowi sposób postępowania z byłymi agentami. Jakim prawem? Czy od karania winnych są działający w sposób dyskretny przełożeni kapłana, czy też telewizje
i gazety? A jeżeli przełożeni chcą sprawy lustracyjne zostawić sumieniu tych kapłanów, jeśli nie chcą mieć służbowej wiedzy na temat ich przeszłości, to czy należy ich do tego zmuszać? Kto ma oceniać szczerość żalu za grzechy? Dziennikarze i sondaże? Jakie grzechy mają uniemożliwiać obejmowanie diecezji? Czy powiedzenie nieprawdy jest takim grzechem? Czy takim grzechem jest współpraca z wywiadem? Kto ma o tym decydować? Czy konserwatysta może negować wolność Kościoła i żądać realizacji postulatów odnośnie jego oczyszczenia?

To prawda grzech musi być zawsze i bezwarunkowo potępiony. Ale potępiony w katechizmie, w nauczaniu moralnym, nie zaś na oczach gawiedzi w konkretnym człowieku. Mam pełną świadomość,
że przeciwstawianie się dzisiaj na “prawicy” terrorowi antykomunistycznego szantażu moralnego wywołuje wyrazy oburzenia. Terror ten ma w Polsce długą tradycję, podobne reakcje wzbudzały niegdyś tezy krakowskich Stańczyków, a później przyjęcie przez Romana Dmowskiego prorosyjskiego wektora polityki. Ponieważ jednak nie ma innej drogi do odbudowy polskiej prawicy jak na gruzach mętnej rewolucji moralnej i postsolidarnościowej antypolityki, konieczne jest ciągłe podważanie dogmatów „ideologii antykomunizmu”. Myślenie konserwatywne musi bowiem chronić przed emocjonalną histerią krucjaty organizowanej w imię walki z przeszłością.

Istotną cechą tej doktryny jest właśnie instrumentalizacja moralności. Moralność staje się tu narzędziem publicznego potępiania człowieka. Grzech przestaje być złem indywidualnym, a staje się złem społecznym. Następuje przesunięcie winy z wymiaru osobistego na płaszczyznę mediów
i masowych emocji. Konfesjonał i sumienie mają zostać zastąpione społeczną anatemą. Grzech bowiem ma stać się jawny, a złe wybory moralne przekształcić się w przestępstwa. W państwie ma dominować hipermoralistyczny dyskurs. Stacje telewizyjne stają się nośnikiem prawdy
i moralności. Celem antykomunistów jest bowiem zapewnienie ludowi historycznego „reality show”.

Świetnie wpisuje się to zresztą w kulturę świata postmodernistycznego,
w ramach którego realizo-wana jest już dzisiaj nowa „polityka behawioralna”. Państwo wraz z usłużnymi mediami jest Wielkim Psychoterapeutą, Kościół zaś jest pacjentem, poddanym leczeniu z upiorów przeszłości, oczyszczany z przestarzałej skłonności do dyskrecji, do niespiesznego, refleksyjnego działania, a wszystko to w celu zapewnienia szczęścia oby-watela, który odczuje je zapewne z powodu upoko-rzenia grzesznego biskupa. Nic tak przecież nie cieszy jak nakryty w świetle jupiterów biskup – hipokryta. Każdy może odczuć swoją moralną wyższość, każdy może stać się sędzią i wykrzyczeć swoje oburzenie. Niestety obawiam się tylko, że doktrynerstwo musi zupełnie wypaczyć wewnętrzny kompas moralny, żeby w tym zgiełku dostrzegać moralność i ducha ewangelicznej sprawiedliwości. Ewangelia dostarcza zresztą przykładu środowiska, które moralistyczny dyskurs uczyniło podstawą swojej publicznej aktywności. Byli to faryzeusze.

 

Dlaczego środowiska postsolidarnościowe chcą upolityczniać moralność? Dlaczego chcą narzucić własną wizję polityki historycznej Kościołowi? Odpowiedź jest prosta. Politycy z tego kręgu, niezdolni do nadania jakiegokolwiek sensu życiu społecznemu, dążą do zapanowania nad sferą społecznych emocji. Chcą aby media stały się publicznymi konfesjonałami IV RP. Grzech i ludzka słabość urastają w sposób irracjonalny do monstrualnych rozmiarów. Arcybiskup Wielgus urasta do roli demona, którego zniszczenie ma stać się fundamentem nowego państwa i społeczeństwa, jak to bez ogródek stwierdzają premier Jarosław Kaczyński i publicyści w rodzaju Rybińskiego. Atakujące arcybiskupa media stają się sługami prawdy, oświeconą elitą, uzurpującą sobie prawo do decydowania
o tym, komu można przebaczyć i kto ma obejmować funkcje arcybiskupie. Solidarni z postawą większości Episkopatu słuchacze Radia Maryja to motłoch. Godnym najwyższej pogardy ciężkim grzechem staje się podyktowane emocjami głośne wyrażenie wsparcia dla będącego obiektem agresji biskupa, który w mediach staje się symbolem zła i nikczemności. Tak, reakcja tych ludzi w świątyni była niestosowna, ale ich bezlitosne potępienie, jest jak stawianie zarzutów zarzynanemu za to, że krzyczy.

Oczywiście zgiełk i krzyk mediów konserwatystom-antykomunistom nie przeszkadza. Jak bardzo trzeba być zaślepionym, aby chrześcijanin
i konserwatysta znalazł się w kamienującym tłumie. Sączona latami na prawicy i narzucona przestrzeni publicznej solidarnościowa wizja historii, wizja fałszywa i manichejska, wypaczyła zdolność do racjonalnej analizy rzeczywistości, zdolność do intelektualnej dystynkcji i dostrzegania niuansów. Wypaczyła zdolność do postrzegania spraw w ich właściwym wymiarze. Stworzono dwa rodzaje moralności. Moralność zwykłą
i moralność specjalną, historyczną. W tej pierwszej słabości i grzechy mogą się zdarzać, podobnie jak dopuszcza się odpuszczenie grzechów. W drugiej grzechy stają się publiczne, błagania o przebaczenie mają być publiczne
i pokuta ma być publiczna. Współpraca agenturalna nie jest tu grzechem, jest zbrodnią. A kto może przebaczać? Bynajmniej nie współbracia biskupi
i współpracownicy z KUL. Ci akurat, jak widać z ich wypowiedzi,
w większości przebaczyli lub zapewne przynajmniej nie chcą znaleźć się chórze „obszczekiwaczy” i oskarżycieli. Propagatorzy rewolucji moralnej
w Kościele uważają, że przebaczać ma Lud Boży , którego zdanie wyrażać mają sondaże, a pomagać mu w tym mają tabloidy. O tak, gdyby arcybiskup wypłakał się w talk-show być może mógłby liczyć na odwrócenie sondażowych trendów.

A kościelna dyskrecja, rozwaga, roztropność? Wszystko to ma być poświęcone na ołtarzu rewolucji moralnej. Na ołtarzu lustracji narzuconej Kościołowi przez butnych i wierzących w swe historyczne moralne posłannictwo polityków oraz aroganckich dziennikarzy. Kiedy tworzy się własne antykomunistyczne dogmaty, można relatywizować już wszystko. Można zrehabilitować gallikanizm, wychwalając prezydenta uzurpującego sobie prawo do decydowania o obsadzie stolicy arcybiskupiej
i podejmującego interwencje, nie w obronie prawdy doktrynalnej czy racji stanu, ale w imię obrony własnych racji politycznych. Biskup katolickie może być odwoływany przez kampanie prasowe, przez wypowiadający się
w sondażach Lud Boży, przez który zapewne przemawia Duch Święty

Najważniejsza staje się misja, misja permanentnej rewolucji. Tak oto duch rewolucyjny, obecny w marksizmie KPP, PPR i PZPR, który przeniósł się później do grup trockistowskich skupionych wokół Jacka Kuronia, poprzez radykalizm solidarnościowy, w końcu na początku XXI wieku znalazł się w niektórych środowiskach konserwatywnych. Nikt tam nawet nie kryje, że lustracja ma mieć cele praktyczne. Nie, ona ma być wyrazem sprawiedliwości dziejowej. Tak oto antykomunizm stał się nową wiarą, ze swoimi dogmatami, których podważanie to „relatywizm”. Punkt omega procesu dziejowego to społeczeństwo oczyszczone, uzdrowione, wyleczone, NOWE SPOŁECZEŃSTWO. Społeczeństwo w stanie emocjonalnego
i historycznego „dobrostanu”, używając języka Furediego, opisującego społeczeństwa postmodernistyczne. Społeczeństwo zbawione, uwolnione od upiorów przeszłości.

Tę nową utopię, to uzdrawianie w praktyce oglądaliśmy w ostatnim czasie. Tak ma wyglądać nowa moralność. Pytam więc „konserwatystów” od kiedy to państwo ma zajmować się sądami moralnymi nad obywatelami? Od kiedy to chrześcijaństwo ma opierać się na publicznym wyznawaniu grzechów? Klasyczna myśl polityczna mówi, że wspólnota ma być nakierowana ku cnocie, nie zaś, że ma do cnoty przymuszać.

Nawiązując do kwestii prawdy i moralności w przypadku lustracji arcybiskupa Wielgusa, to zauważmy, że wszyscy wzywający do prawdy, jako naczelnego wskazania w odniesieniu do lustracji Kościoła, zapewne nie zdają sobie sprawy, że mylą dwie zasadniczo różne płaszczyzny. Pojęcie prawdy odnosi się do płaszczyzny poznania rozumowego czyli do płaszczyzny intelektualnej. Poznawać prawdę możemy w obszarze naukowym, w dziedzinie takiego poznania jest ona wartością najwyższą. Natomiast to, czego domagają lustratorzy Kościoła odnosi się do zupełnie innej płaszczyzny, czyli do upubliczniania i oceniania (oczywiście negatywnego i skutkującego w założeniu anatemą społeczną) osobistych grzechów innych ludzi.

Dzięki takim zabiegom można znajdować w bardzo komfortowej sytuacji, w której niemoralne działania przejawiające się publicznym wyjawianiem prywatnych grzechów i obrzucanie błotem bliźniego nazywane są dążeniem do prawdy. Można opluwać, oskarżać i odczuwać zadowolenie z poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Obowiązku wobec ojczyzny –
a jakże. Z tej perspektywy także chrześcijańska cnota roztropności staje się nic nie znaczącą barierą na drodze do „prawdy”.

Oczywiście można argumentować, że przecież historia, jako nauka opiera się w dużej mierze właśnie na ocenie postaw osób publicznych
i w tym aspekcie musi ona dążyć do prawdy. Ale właśnie dlatego historia wymaga dystansu czasowego do wydarzeń historycznych, tylko bowiem takie podejście jest zgodne z regułami warsztatu historyka. Historia nie ma być narzędziem piętnowania ludzi, ale narzędziem poznania.

Dlatego konserwatysta w swej ocenie historycznej postaw kapłanów poczeka 50 lat, natomiast instrumentalizujący moralność i pojęcie prawdy radykał potrzebuje ofiar na dzisiaj. Ocena historyczna dokonana za lat 50 będzie oparta takich samych zasadach etycznych, jak ocena dokonywana dzisiaj, ale wolna będzie ona od emocjonalnego i oskarżycielskiego tonu. Będzie ona też w pełni zgodna z duchem chrześcijańskiej roztropności, odległa historia nie będzie bowiem niszczyć autorytetu Kościoła.

Wbrew temu bowiem, co głoszą dzisiaj samozwańczy moralizatorzy
i sędziowie, w sprawie arcybiskupa Wielgusa na gruncie prawdy stoją ci, którzy widzą tę sprawę we właściwym wymiarze, demaskując przy tym mechanizmy świadomej i nieświadomej destrukcji Kościoła, nie zaś ci, którzy w sprawach oceny sumienia arcybiskupa i szczerości jego żalu za grzechy chcą zająć miejsce Pana Boga.

W ostatnich dniach działalność fanatyków u władzy, rozszerzająca negatywne społeczne emocje, wypełniała szaleństwem przestrzeń publiczną. Wydawało się, że wydarzenia te, że sposób działania kapłanów nowej utopii, spowoduje w wielu środowiskach otrzeźwienie, spowoduje pęknięcie antykomunistycznego ketmana. Wydawało się że nastąpi opamiętanie,
że zachwieje się fałszywa wiara. W wielu środowiskach istotnie nastąpił powrót do rozsądnego myślenia Takie uzdrowienie z oparów antykomunistycznego doktrynerstwa widać już w Episkopacie. Niestety, okazało się również, że w przypadku niektórych konserwatystów przebudził się duch jakobiński połączony z utratą resztek zdrowego rozsądku. „Nakręcające” się od dawna neokomunistycznymi strachami środowiska konserwatywne w PiS zatraciły już dawno wszelką miarę, przyłączając się do watach świadomych i nieświadomych destruktorów życia społecznego, państwa, narodu i Kościoła. Ale co wśród tych heroldów nowej rewolucji robi Pan Panie Profesorze?!?!?!

 

Tadeusz Matuszkiewicz

„Myśl Polska”, nr 4, 2007

 

 

Wycie i tumanienie

Marcin Jendrzejczak

 

Sobór Watykański I w swej dogmatycznej Konstytucji „Pastor Aeternus” (1870) ogłosił, że: „Jeżeli zatem ktoś mówi, że Biskup Rzymski posiada tylko urząd nadzorczy lub kierowniczy, a nie pełną i najwyższą władzę jurysdykcji nad całym Kościołem, nie tylko w rzeczach wiary
i moralności, lecz także w tym, co dotyczy karności i rządzenia Kościołem na całym świecie; albo jeśli mówi, że ma on tylko większą część, a nie całą pełnię tej najwyższej władzy; albo że ta jego władza nie jest zwyczajna
i bezpośrednia bądź w odniesieniu do wszystkich poszczególnych kościołów, bądź wszystkich poszczególnych pasterzy i wiernych – niech będzie wyklęty".

Hucpa, jaką zafundowały nam w ostatnich dniach środki masowego przekazu, była jawnym i publicznym znieważeniem tego dogmatu. Otóż
w sytuacji, gdy nikt nie kwestionował poparcia Papieża dla nominacji Biskupa Wielgusa na metropolitę warszawskiego, rozległ się klangor przeciwko „monarchii absolutnej”, lekceważeniu „opinii publicznej” przez dostojników Kościoła etc. Dyżurny teolog liberalnego salonu – Tomasz Terlikowski – posunął się do drwiny z dogmatu o nieomylności papieskiej, uzasadniając swój sprzeciw wobec (rzeczywistego czy domniemanego) stanowiska Ojca Świętego przyrównaniem Mistycznego Ciała Chrystusa do sekty („Kościół nie jest bowiem sektą zgromadzoną wokół nieomylnych guru”). Czy przypadek czy przewrotny sposób argumentacji przeciw rzeczywiście istniejącej w Kościele raczej absolutnej władzy Papieża
i „i najwyższej władzy jurysdykcji nad całym Kościołem” (trochę wszak osłabionej w wyniku posoborowego kolegializmu)? Pewnie nigdy się nie dowiemy. W każdym razie fakt negowania akceptowanej (w tych dniach) przez papieża nominacji abpa Wielgusa stawia pod znakiem zapytania albo znajomość kluczowych dokumentów nieomylnego Magisterium przez liberalnego teologa albo jego chęć podporządkowania się ortodoksji. Niezależnie jednak od tego, która opcja odpowiada prawdzie, wszystko wskazuje na to, iż publicysta ten nie zasługuje, delikatnie rzecz ujmując, na funkcję dyżurnego teologa III RP, a katolicy słuchając jego wywodów muszą mieć się na baczności. No chyba, że zgodnie z jego poleceniami, wobec decyzji Kościoła Hierarchicznego zamierzają „gwizdać”.

Swoje rewolucyjne oblicze jeszcze wyraźniej odkrył wielebny gość Radia Zet o. Wacław Oszajca puszczając – i to w dość nachalny sposób – oczko do „sił postępu”: „Kościół nie powinien i nie może naśladować systemów świeckich, bo jeśli się utrzyma taki system, jaki do tej pory jest – feudalny, gdzie biskup to jest książę Kościoła, ekscelencja, eminencja, a nie brat, który ma umacniać braci w wierze i miłości, a nie ktoś, kto jest jednym spośród nas, no to wtedy będziemy mieli co i raz tego rodzaju afery”. Czy to znaczy, Ojcze, że ustrój Kościoła rzymsko-katolickiego jaki ukształtował się po nawróceniu Konstantyna Wielkiego, powodował „co i raz tego rodzaju afery”? Czyż to nie jest farsa, że duchowny w jednym z najbardziej znanych mediów neguje moralność ustroju popieranego przez setki świętych
i papieży? Tym bardziej, że duchowny ten nawet nie próbuje tumanić słuchaczy tezami o „kontekście historycznym”, lecz głosi wprost: „I dlatego tutaj widać wyraźnie, że zaczęło się coś bardzo pięknego w tych straszliwych dniach, bo po pierwsze odezwali się ludzie, odezwał się prawdziwy Kościół, a więc wszyscy ochrzczeni”. Czyżby zatem Kościół hierarchiczny nie był wobec tego w pełni „prawdziwy” i potrzebował do dokonywania swoich personalnych decyzji „ludu”?

 Papież św. Leon Wielki, Doktor Kościoła powiedział już u kresu Starożytności, iż „lud należy pouczać, a nie iść za nim”, a ten stosunek był zawsze częścią Tradycji Kościoła Wszechczasów.

No, chyba, że stroną pouczającą lud, mają być nie biskupi i Papież, lecz dziennikarze, których o. Oszajca wychwala pod niebiosa. Byłaby to zaiste osobliwa interpretacja zasady św. Leona, godna „nowoczesnego” teologa dbającego o własną „cześć i honor” u wrogów katolickiej Tradycji. Ciekawe czy owej „czci i honoru” wystarczy aby stać się częstym gościem nowego kanału TVN „Religia”, mającego najwyraźniej aspiracje stania się elektroniczną odmianą „Obłudnika Powszechnego”.

Wygląda zatem, iż proces „samozniszczenia Kościoła”, o którym mówił Paweł VI, trwa w najlepsze. Świadomi czy nieświadomi autodestruktorzy nie muszą się jednak obawiać samotności. Świeckie środowiska radośnie przychodzą w sukurs. Propaganda TVN ma wyraźnie na celu wykorzystanie okoliczności do pogrążenia Kościoła. W niedzielnych audycjach dało się zauważyć celowe pokazywanie głównie najbardziej zacietrzewionych i – jakby to powiedział red. Michnik – „zionących nienawiścią” zwolenników linii Episkopatu. Nihil novis sub sole powiedzieliby starsi widzowie. Dopiero w wieczornej audycji upomniany przez zaproszonego księdza red. Sakiewicz bąknął cichaczem, iż większość ludzi Kościoła jednak zachowywała się fair podczas komunistycznej okupacji.

TVN staje więc nagle w pierwszym szeregu pro-lustracyjnej kohorty, zwłaszcza jeśli ta lustracja tyczy się polskiego Kościoła, który nie jest jeszcze w 100% „gotowy” na „demokratyzację”. Niektórzy duchowni polscy mogliby powiedzieć za Chesteronem, że „nie chcemy Kościoła który zmienia się wraz ze światem – chcemy Kościoła, który zmienia świat”; a to jak wiadomo jest ością w gardle dla występujących
w liberalnych mediach proroków „nowego wspaniałego świata”.

Oczywiście lustracja i dekomunizacja nie powinna obejmować wielce szacownej TVN, mimo, iż jej „ojcem założycielem” był Mariusz Walter, członek PZPR w latach 1967-1982.

W tym świetle trudno nie zgodzić się z głosem Stolicy Apostolskiej, podkreślającym, iż „wiele lat od upadku reżimu komunistycznego, gdy zabrakło wielkiej i niekwestionowanej postaci Jana Pawła II, obecna fala ataków na Kościół katolicki w Polsce, bardziej niż szczerym poszukiwaniem przejrzystości i prawdy, pod wieloma aspektami wydaje się być dziwnym przymierzem: między ówczesnymi oprawcami i innymi przeciwnikami Kościoła, a także zemstą tych, którzy niegdyś go prześladowali, a zostali zwyciężeni wiarą i pragnieniem wolności narodu polskiego”.

A jak się te wszystkie ideowo-polityczno-personalne napaści mają do casusu abpa Wielgusa, któremu nota bene nie udowodniono donoszenia na polską opozycję? Ano, służą do niszczenia konserwatywnego i patriotycznego hierarchy oraz podkopywania autorytetu Kościoła w Jego tradycyjnej postaci. Służą też sprawdzeniu sił – na ile strona liberalna i katolicko-postępowa może wpływać na suwerenne decyzje Kościoła i Papiestwa.

Obiektywne, „sądowe” rozpatrzenie konkretnego przypadku abpa Wielgusa jest ostatnią rzeczą w kręgu zainteresowań liberalnych wyjców.

Marcin Jendrzejczak

Portal: konserwatyzm.pl

 

O rzeczach podstawowych

Ludwik Skurzak

 

Środowisko Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego spotkało się ostatnio z zarzutami, że tak byliśmy zajęci zwalczaniem idei intronizacji Chrystusa Króla [Chodzi o uchwałę przygotowaną przez grupę posłów ogłaszającą Jezusa Chrystusem Królem Polski], iż nie wypełniliśmy podstawowego obowiązku każdego prawego człowieka w postaci oplucia abpa Wielgusa. Są ludzie, którzy są tak mądrzy, że nie rozumieją rzeczy najprostszych. Stąd kreślę to parę zdań z góry przepraszając tych, którzy narażeni będą na ich przeczytanie tylko po to, by z politowaniem pokiwać głową nad pisaniem oczywistości.

Jako konserwatyści nie jesteśmy ani specjalnie zadowoleni z obecnej kondycji państwa polskiego, ani Kościoła. Zdajemy sobie jednak sprawę, że pewne rzeczy mogą upaść jeszcze niżej. Stąd najpierw trzeba myśleć o obronie, tam gdzie widoczne są zakusy, aby postawić kolejny krok Rewolucji. W defensywie koncentrować się należy przede wszystkim na odparciu natarcia, nie bacząc na różne, nawet niepożądane efekty. Nie trzeba być człowiekiem nadmiernie podejrzliwym by stwierdzić, że medialny wymiar sprawy abpa Wielgusa ma na celu szkodzenie Kościołowi. Nie dziwimy się temu, gdyż mimo wielu zastrzeżeń, jakie mamy do rządzącego obecnie PiS, doceniamy, że Jarosław Kaczyński porzuciwszy chadeckie mrzonki, które głosił na początku lat 90-tych XX wieku, obecnie w praktyce uczynił szereg kroków dla podtrzymania wielosetletniej tradycji związku narodu polskiego z Kościołem. Nie dziwimy się również, że wielu siłom w Europie się to nie podoba, czego efektem jest medialna nagonka na abpa Wielgusa. Prawdą jest również, że Kościół w Polsce podłożył się w całej tej sprawie i dał dobre możliwości dokonania tego ataku. Jednak, gdy on już nastąpił, oczywistym jest chyba, że nasze miejsce nie jest wśród szturmujących, lecz wśród trwających na murach.

Dokładnie odwrotnie jest w sprawie nieszczęsnej uchwały intronizacyjnej. To krok jednoznacznie ofensywny. A ponieważ naszym zdaniem źle zaplanowany, nawołujemy, żeby tej ofensywy nie rozpoczynać. Atak w niewłaściwym czasie i miejscu jest złym sposobem i jest zawsze kosztowny, a jego niepowodzenie ośmiesza sprawę, dla której był podejmowany. Gdy polska konstytucja głosi pochodzenie władzy od ludu, trudno nam zrozumieć sens proklamowania pochodzenia władzy od Boga aktem znacznie niższej rangi, jakim jest uchwała Sejmu. Parlamentu, który na dodatek nie cieszy się jakimś nadmiernym szacunkiem społecznym, a w ogóle nie wiadomo, czy taka uchwała zyskałaby w nim odpowiednią większość. Porażka w takim głosowaniu byłaby zaś już całkowitą kompromitacją.

Nasz monarchizm rozumiemy jako przywiązanie do głoszonego przez Kościół nauczania o pochodzeniu władzy od Boga. To jest właśnie punkt,
w którym Rewolucja ogłosiła swoje non serviam. Stąd zarzucanie nam,
że jesteśmy przeciwnikami intronizacji w ogóle, jest rzecz jasna skrajną nieuczciwością intelektualną. Ale dlatego, że uważamy tę sprawę za fundamentalną, wyrażamy stanowczy protest, gdy ktoś chce ją robić po partacku, w sposób narażający na szwank dobro Kościoła i Polski.

Ta sama podstawowa troska wynikająca z naszego konserwatyzmu nakazuje nam więc powściągliwość w zgłaszaniu się na ochotnika do plucia na abpa Wielgusa, jak i do nieprzemyślanego projektu uchwały intronizacyjnej. Są ludzie do tego stopnia niemyślący praktycznie, nierozumiejący tak podstawowych uwarunkowań taktycznych, iż dochodzą do dokładnie odwrotnych wniosków, mimo rzekomego wychodzenia z podobnych nam założeń. W tej sytuacji zaczepki i wyzwiska z ich strony przyjmujemy za dobrą monetę, jako w gruncie rzeczy potwierdzenie prawidłowości naszego myślenia.

Patrzenie na sprawę również z praktycznego punktu widzenia, nie oznacza to pogrążania się w relatywizmie. Nie jesteśmy w stanie oderwać się od rzeczywistości tego, że przygodna natura ludzka nie pozwala nam dochodzić i bronić prawdy w pewnym procesie, a nie właściwym Bogu „fiat”. Przysłowiowymi „pożytecznymi idiotami” wydają nam się być ci dziennikarze, deklarujący się jako katolicy czy też wypowiadający się często w duchu konserwatywnym, którzy rozpętali medialną nagonkę z hasłem bezkompromisowego poszukiwania prawdy na ustach. Takie poszukiwanie prawdy przypomina działanie chirurga, który podczas pierwszej wizyty dokonuje sekcji zwłok pacjenta, w celu dokładnego i niebudzącego wątpliwości ustalenia stanu jego zdrowia. Podobnie w tym przypadku, ustalenie prawdy o polskim Kościele nie może się odbywać za pomocą jego niszczenia. A to właśnie jest istotnym celem mocodawców owych naiwnych i to przede wszystkim powinno budzić naszą troskę.

Ludwik Skurzak

Portal: konserwatyzm.pl

 

 

 

 

 

 


1 procent na Fundację im. Romana Dmowskiego

 

Szanowni Państwo!

Fundacja Narodowa im. Romana Dmowskiego istnieje dzięki hojności darczyńców: osób prywatnych, firm i instytucji, którym bliska jest sprawa kontynuacji myśli narodowej Romana Dmowskiego. Również Państwo możecie pomóc wpłacając dowolną kwotę na konto Fundacji:

 

Fundacja im. Romana Dmowskiego

Al. Jerozolimskie 83/9, 02-001Warszawa

23 1060 0076 0000 4010 4011 6931

 

Jednocześnie zgodnie z ustawą o działalności pożytku publicznego i wolontariacie możecie Państwo przekazać 1 % swojego podatku dochodowego za rok 2006 – zamiast fiskusowi – organizacji pożytku publicznego. Fundacja Narodowa im. Romana Dmowskiego posiada taki statut i jest zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym pod numerem 0000190575. Przekazane środki w całości przeznaczymy na cele statutowe, którymi są: wydawanie książek i innych wydawnictw o tematyce historycznej i narodowej, wydawanie czasopism (w tym wspieranie tygodnika „Myśl Polska”), organizowanie szkoleń, wykładów i sympozjów, wspieranie działalności stowarzyszeń, klubów, bibliotek i instytucji, przyznawanie stypendiów i nagród, opieka nad grobem Romana Dmowskiego.

 

W celu przekazania 1 % podatku za rok 2005 na rzecz organizacji pożytku publicznego należy w zeznaniu rocznym (PIT 36 lub PIT 37) od kwoty należnego podatku odjąć 1 % (pozycja 181 w PIT 36 lub pozycja 111 w PIT 37) i o tę kwotę pomniejszyć należy fiskusowi podatek. Kwotę równą 1 % podatku należy wpłacić do końca kwietnia za pomocą przelewu bankowego, przekazu pocztowego lub w formie elektronicznej na konto Fundacji.

Zwracamy się z gorącym apelem o wsparcie finansowe Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego w jej działaniach. Wszystkim darczyńcom serdecznie dziękujemy.

 

Zarząd Fundacji Narodowej im. Romana Dmowskiego

 

 

Istniejemy od 1941 roku, jesteśmy pismem o orientacji narodowo-demokratycznej, w latach 1941-1992 ukazywaliśmy się w Londynie, a od 1992 w Polsce

 

Co tydzień w numerze:

 

 

Co tydzień we wtorki w kioskach Ruchu i Kolportera

Strona internetowa: www.myslpolska.org

 

Adres redakcji: Al. Jerozolimskie 83/9, 02-001 Warszawa

Tel./fax: (0-22) 621-05-72