Sprawnie zorganizowany klan
Rozmowa z prof. Władysławem Bartoszewskim
"Bliźniacy szukają teraz wymówek, wszędzie upatrują działania ciemnych tajnych sił. Starają się znaleźć uzasadnienie tego, że wielu obietnic nie da się spełnić". Były szef polskiego MSZ Władysław Bartoszewski mówi o dużym niezadowoleniu w kraju, o rządach bliźniaków Kaczyńskich oraz o stosunkach z Niemcami.
SPIEGEL: Panie profesorze, pana krajowi wiedzie się
właściwie dobrze. Gospodarka przeżywa boom, Polska jest w NATO i w UE. Jednak
nie ma tygodnia bez skandalu, afer związanych z tajnymi służbami czy tyrad
przeciwko Niemcom. Co się dzieje?
Władysław
Bartoszewski: To
pytanie zadaje sobie także wielu Polaków. Jesienią 2005 r. wybory zwyciężyły
dwie partie centrum: prawicowo-konserwatywne PiS Kaczyńskich i Platforma
Obywatelska. Koalicja byłaby rzeczą zupełnie naturalną i zgodną z wolą
większości wyborców, do jej utworzenia jednak nie doszło. Obie te partie kłócą
się ze sobą bardziej niż z postkomunistami. PiS znalazło wsparcie w skrajnej
prawicy – to tak, jak gdyby CSU rządziło wspólnie z NPD.
Dlaczego
nie powstała koalicja?
Jarosław Kaczyński, obecny premier, nie jest łatwą osobowością, a Jan Maria
Rokita, najważniejszy polityk Platformy Obywatelskiej także nie. Obaj są
aroganccy i egocentryczni. Ponadto Platforma Obywatelska nigdy nie zrozumiała,
jak populistyczni są naprawdę Kaczyńscy. Dlatego przegrała nie tylko wybory
parlamentarne, ale i prezydenckie. Po raz pierwszy w historii europejskiej do
władzy doszedł klan rodzinny. Jest sprawnie zorganizowany i autorytarny.
Kaczyńscy
zdają się znać tylko czerń i biel. Kto nie jest z nimi, ten jest przeciwko nim
– tak widzą świat.
Większość decyzji personalnych zapada na samej górze. Tym sposobem udało im się
umocnić swoją władzę.
Jaką
właściwie Polskę reprezentują bliźniacy?
Poziom politycznej kultury w Polscy nie jest niestety jeszcze zbyt wysoki, to
pozostałość z komunistycznej przeszłości. Wielu ludzi oczekuje, jak wtedy, że
"ci na górze" zadecydują o wszystkim za nich: proszę, załatwcie nam
pracę, zapewnijcie emeryturę. Tak jednak myśli również wielu Niemców w byłej
NRD. Ludzie wybierają tych, którzy najgłośniej krzyczą i składają obietnice nie
do spełnienia.
Kto
stoi za Kaczyńskimi? Przede wszystkim osoby starsze, przegrane w reformach, na
przykład emeryci?
Emeryci wszędzie na świecie skarżą się, że źle im się wiedzie. U nas
rzeczywiście nie powodzi im się dobrze. Mieli pod pięćdziesiątkę, gdy w Polsce
nastąpił czas przemian, być może angażowali się w działalność na rzecz
Solidarności, cierpieli pod rządami komunistów. Teraz mają 65 lat i zadają
sobie pytanie: przecież to my zwyciężyliśmy i co właściwie z tego mamy?
Oczekiwania były ogromne, a czas im ucieka.
Także
za reżimu Kaczyńskich dla tej rozczarowanej generacji niewiele się zmieniło.
Dlatego też Kaczyński ponieśli w listopadowych wyborach samorządowych gorzką
porażkę. Bliźniacy szukają teraz wymówek, wszędzie upatrują działania ciemnych
tajnych sił: stare komunistyczne układy, źli Niemcy. Starają się znaleźć
uzasadnienie tego, że wielu obietnic nie da się spełnić.
Czy
Polska rzeczywiście nie zaniedbała zdemontowania sieci powiązań rodem z
minionej epoki?
To prawda. W ciągu pierwszych 15 lat po zmianie systemu wiele spraw zostało
zaniedbanych. Polska nie przeżyła godziny zero w roku 1989, nie mieliśmy
żadnego szturmu na budynek bezpieki. Politycznie obciążone kadry tajnych służb
zostały zostawione w spokoju. Nawiasem mówiąc, tych ludzi było u nas znacznie
mniej niż w NRD, w Czechach, na Węgrzech czy Słowacji. Jednak tam udało się
dokonać rozliczenia z przeszłością, opublikowano listy z nazwiskami ludzi ze
Stasi.
A
zatem Kaczyńscy mają rację, gdy dzisiaj żądają, by ostatecznie pozbyć się
starych kadr?
Mają całkowitą rację. W pierwszym rządzie, kierowanym przez premiera Tadeusza
Mazowieckiego, wynegocjowanym przy Okrągłym Stole, ministrem spraw wewnętrznych
był Czesław Kiszczak. który dowodził wcześniej tajnymi służbami komunistów – to
tak, jak gdyby w 1980 r. rząd utworzyli Rita Süssmuth i Markus Wolf (enerdowski
superszpieg – przyp. Onet). Ponieważ setki tysięcy polskich pracowników tajnych
służb nigdy nie zostały osądzone, korzystają oni dzisiaj z wszystkich praw
obywatelskich demokracji i pobierają, jak wieść niesie, wyższe emerytury niż
nauczyciele czy inżynierowie. W Polsce wielu ludzi sądzi teraz, że mieliby w ciągu
ostatnich 18 lat lepsze szanse, gdyby wcześniej zrobiono porządek z tajnymi
służbami.
Czy
to w ogóle było możliwe?
Trudno powiedzieć. Armia radziecka jeszcze stacjonowała w NRD, w Polsce
mieliśmy ją do 1993 r. ZSRR został rozwiązany dopiero w 1991 r. przez Borysa
Jelcyna – ten jednak z pochodzenia był funkcjonariuszem starego porządku. Kto
by nam pomógł? Amerykanie? Ostrzegali, że powinniśmy postępować ostrożnie. Bali
się.
Czy
Polska musi rozwinąć się do "Czwartej Rzeczpospolitej"?
Jako historyk wzbraniam się przed uznawaniem granicy epok ante factum. Pierwszą
Rzeczpospolitą zakończyły rozbiory Polski u schyłku XVIII wieku, drugą w 1939
r. najazd niemiecki. Trzecia RP rozpoczęła się w chwili upadku komunizmu.
Na podstawie li tylko głosów oddanych w wyborach nie można w prosty sposób
wyjaśnić, czy żyjemy w Czwartej Republice.
Do
repertuaru Czwartej RP wydaje się najwyraźniej należeć ocenianie Niemców w
kategoriach wielkiego niebezpieczeństwa.
Największą zasługą Trzeciej RP jest ponowne osadzenie Polski w Europie poprzez
przystąpienie do NATO i Unii Europejskiej. Obejmuje to także ścisłe
współdziałanie z Niemcami. Nie było i ma innej alternatywy.
Premier
Jarosław Kaczyński ostrzega przed niemieckimi rewizjonistami. Niemcy, twierdzi,
chcą odzyskać polskie terytoria, kreują się na ofiary historii, w której są
przecież sprawcami. Czy Kaczyński rzeczywiście sądzi, że Niemcy stanowią
zagrożenie?
Są tacy Niemcy, którzy chcą redefiniować historię. Niezręczna polityka rządu
Schrödera dotycząca Rosji, prowadzona ponad głowami Polaków spowodowała
powstanie przepaści. Przypadek Powiernictwa Pruskiego, które wysuwa roszczenia
w sprawach polskiego mienia, wywołuje oburzenie. I dlaczego właściwie
ktoś taki, jak szefowa Wypędzonych Erika Steinbach musi zasiadać w zarządzie
CDU?
Znaczenie
wypędzonych i ich żądań jest wyolbrzymiane przez rząd.
Wina leży nie tylko po jednej stronie. W obu krajach temat ten jest
rozdmuchiwany przez populistów, szaleńców, rozrabiaczy, idiotów i tych, którzy
na zawsze zatrzymali się w przeszłości.
I
do nich zalicza pan braci-bliźniaków?
Nie, tego nie robię. Nauczyłem się nie spekulować na temat psychologicznego
stanu naszego wybranego kierownictwa. Nie mogę jednak zrozumieć, skąd u
premiera taki obraz Niemiec. Być może wynika to z tego, że niemal nie bywał za
granicą.
Dotychczas
mieliśmy do czynienia raczej z pogorszeniem klimatu, ale czy nie chodzi o coś
więcej?
Nie należy przesadzać. Były nierozważne uwagi, zadrażnienia, były karykatury.
Ale gdyby George W. Bush był wrażliwy na punkcie karykatur, musiałby
natychmiast odebrać sobie życie.
Robi
pan aluzję do nerwowej reakcji Lecha Kaczyńskiego na satyrę w "die
tageszeitung"?
Tak. Następny termin wyborów w Polsce to wrzesień 2009, teraz mamy luty 2007. A
jak długo istnieją Germanie i Słowianie?
Chce
pan powiedzieć, że Polska ma rząd, niewykluczone że najgorszy z możliwych,
który jednak nie może wyrządzić wielu szkód?
Tak można by rzec w sposób mało dyplomatyczny. Ja mam prawie 85 lat, a rząd
działa co najwyżej dwa lata i siedem miesięcy. Jestem jednak pewien, że – jeśli
Bóg da – umrę za innego rządu.
Władysław Bartoszewski (84 l.) jest nestorem polsko-niemieckiej
dyplomacji. Przeżył Oświęcim, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Prowadził
wykłady historyczne, a w latach 1995-2001 był ministrem spraw zagranicznych w
dwóch rządach.