nasza witrynaOko za Oko
           John Sack

okladka

Tytul

Oko za Oko

Autor

John Sack

Miejsce wydania

Gliwice

Wydano w roku

1995

ISBN

83-903689-5-1

Wydawnictwo

Wydawnictwo APUS

Adres wydawnictwa

44-100 Gliwice
Pszczyńska 89
Tel:
Fax:

Adres wydawnictwa w internecie

Email

Elektroniczna wersja ksiazki

 

 

"Oko za oko" to wstrząsająca relacja o wypadkach mających miejsce po zakończeniu drugiej wojny światowej na Śląsku. Autor opisuje historię życia Loli, Żydówki - więźniarki obozu w Oświęcimiu, która po wyzwoleniu zostaje komendantem więzienia w Gliwicach, Pinka - jej towarzysza dzieciństwa, który został naczelnikiem UB na obszar Śląska, oraz Szlomo - komendanta obozu dla Niemców w Świętochłowicach. Autor stara się odpowiedzieć na pytanie co popychało ludzi, którzy przeszli tak niewyobrażalne cierpienia do dokonania zwrotu i zadawania takich samych cierpień innym. Sprawa żydowskiego udziału w tych wydarzeniach jest kontrowersyjna, ale jest to pierwsza publikacja na ten temat. Aby opisać tę historię John Sack poświęcił siedem lat na zbieranie materiałów w Polsce, Niemczech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych.

 

OD TŁUMACZA

Książka, którą macie państwo przed sobą, została napisana przez Amerykanina, a opowiada o wydarzeniach rozgrywających się na Śląsku (głównie, choć nie tylko) pod koniec Drugiej Wojny Światowej i krótko po niej. Występują w niej Żydzi, Polacy, Niemcy, Rosjanie oraz przedstawiciele paru jeszcze innych narodowości, zaś status miejsc, których dotyczy, nie był jeszcze w opisywanym czasie wyraźnie określony. Nie można więc było uniknąć zamieszania, zwłaszcza jeżeli chodzi o imiona własne i nazwy geograficzne, nie dało się też ustrzec przed pewnymi uogólnieniami. Tłumacząc "Oko za oko ", starałem się zachować przyjęty przez Johna Sacka system nazewnictwa (objaśniony w Przypisach). Uznałem jednak, że ciągłe natykanie się na niemieckie nazwy miast, które od pół wieku wchodzą w skład naszego państwa (Gleiwitz, Kattowitz, Breslau) może być dla polskiego czytelnika irytujące, a czasem utrudniać lekturę, dlatego (po uzgodnieniu z autorem) podaję je w polskim brzmieniu. Spolszczam również pisownię niektórych żydowskich imion (piszę np Ryfka, a nie Rivka). Pozostawiam natomiast niemieckie nazwy ulic. Co prawda w Katowicach natychmiast po wyzwoleniu przywrócono nazwy polskie, ale w Gliwicach jeszcze dość długo funkcjonowały dawne, niemieckie (widziałem dokument z września 1945 r., dotyczący głównej bohaterki, w którym wspomina się jeszcze o "jej mieszkaniu na Lange Reiche"). Niemal we wszystkich przypadkach ich obecne nazwy podane są. w Przypisach. Nie przeliczam także angielskich miar na obowiązujące u nas, ponieważ uważam, że ucierpiałby na tym amerykański charakter książki. Tym, spośród co bardziej dociekliwych czytelników, którzy nie maj ą akurat pod ręką stosownych tabel, przypominam jedynie że: l cal to 2,54 cm, l stopa to 3 0,48 cm, l jard to 91,44 cm, l mila ma 1609,344 m, l akr jest równy 0,4047 ha, l uncja waży 28,35 grama, l funt to 0,4536 kg, zaś l pinta, czyli półkwarta ma 0,568 litra; temperatury podawane są w skali Fahrenheita, O °F to -17,8 °C, a l °F =- 5/9 °C. Rzecz jasna, kiedy mowa w książce o "Żydach" i "katolikach", mamy do czynienia z uproszczeniem i chodzi o przeciwstawienie Polaków pochodzenia żydowskiego wszystkim pozostałym. Zapewne część spośród nazwanych "katolikami" bohaterów książki poczułaby się takim określeniem dotknięta, a wielu wymienionych tu "Żydów" nie miało nic przeciwko jedzeniu szynki. W książce cytowanych jest wiele polskich dokumentów, listów i piosenek. Usiłowałem dotrzeć do oryginalnych wersji i zamieścić je w niniejszym przekładzie. W tych kilku przypadkach kiedy mi się to nie udało, musiałem niestety dokonywać re-tłumaczenia z angielskiego przekładu.

(...)

Roman Palewicz

 

PRZEDMOWA

Matka mojej matki [1]  pochodziła z Krakowa, trzydzieści mil od Oświęcimia. Muszę przyjąć, że gdyby ona (a także pozostali moi dziadkowie) w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie wyjechała do Ameryki, na początku lat czterdziestych bieżącego stulecia ja zostałbym wysłany do Oświęcimia. Miałbym mniej więcej dwanaście lat. Podobnie jak inni chłopcy z tamtych czasów nosiłbym szare, wełniane ubranko i płaską, szarą czapkę z daszkiem. Wraz z matką, ojcem i piegowatą siostrą wysiadłbym z pociągu na betonową rampę w obrębie drutów obozu. Stało się jednak tak, że pojechałem do Oświęcimia dopiero przed czterema laty, gdy miałem bez mała sześćdziesiąt wiosen i można to było zrobić bezpiecznie. Stanąłem na szerokiej, betonowej płycie i wpatrzyłem się w tory, na których stałby pociąg, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić, że z niego wysiadam. Próbowałem, jednak wszelkie "co, gdzie i kiedy" tyczące Oświęcimia, były tak odległe od świata, który pamiętałem, że poczułem, iż usiłuję zobaczyć jak wyglądałem ja sam, czy raczej moje atomy, tuż przed Wielkim Wybuchem. Czytałem na temat Oświęcimia i wiedziałem, że owego dnia na rampie musiałby być Mengele, więc podszedłem do miejsca, w którym zapewne by stał. Wiedziałem, że powiedziałby mój ej matce i mojemu ojcu: -Naprawo - zaś mojej siostrze i mnie: -Na lewo - ale wciąż nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Przeszedłem do ruin przebieralni -a raczej rozbieralni - następnie do komory gazowej, obecnie bez dachu, pełnej resztek starej konstrukcji, kurzu, trawy i mleczy, a także (kiedy przyjrzałem się dokładniej) maleńkich, białych okruchów kości, które w latach czterdziestych spadły tam z nieba. Znowu spróbowałem sobie wyobrazić swoją siostrę i siebie samego w tej komorze, jak rozebrani tulimy się do siebie, otoczeni przez tysiąc ludzi (wszyscy krzyczą, spływa na nas gaz), i po prostu nie byłem w stanie tego zobaczyć, w moim umyśle nie było haczyka, na którym mógłby zawisnąć taki obraz. Z równym powodzeniem mógłbym dociekać dlaczego istnieje wszechświat i co by było gdyby go nie było. Wyjechałem nie robiąc żadnych notatek, ale pamiętam, że poczułem trochę sympatii do mężczyzn i kobiet twierdzących że Holocaust się nie zdarzył. Ludzie, którzy tak mówią to głupcy, częstokroć nawet gorzej, ale potrafię ich zrozumieć. Myśl, że Holocaust naprawdę miał miejsce, jest zbyt nieogarniona dla maleńkiego, nie większego od piłki do siatkówki, mózgu.

Przyjechałem do Oświęcimia, a także w ten rejon Polski, aby zbierać materiały do tej książki. Usłyszałem o pewnej żydowskiej dziewczynie, Loli, która po półtorarocznym pobycie w Oświęcimiu odwróciła Holocaust do góry nogami, zostając komendantką dużego więzienia dla Niemców w Gliwicach, o trzydzieści mil od swego obozu, tudzież naśladując w pewien sposób SS-manki z Oświęcimia i zapragnąłem o niej napisać. Lola nie przebywała już w Polsce, lecz rozmawiając o niej z Żydami, Polakami i Niemcami, studiując dokumenty w pełnej pajęczyn piwnicy w Polsce, jak również w betonowym zamku nad Renem, stopniowo zdałem sobie sprawę z tego, że prawda jest dużo, dużo obszerniejsza niż sprawa Loli. Dowiedziałem się, że setki Żydów, którzy we wczesnych latach czterdziestych przeszli przez rampę w Oświęcimiu (bądź licznych podobnych miejscach) umiały wyobrazić sobie to, czego Janie potrafiłem i, w rzeczywistości, dokonywały rzeczy, których w latach trzydziestych nie mogłyby sobie nawet wyobrazić. Kiedy Holocaust dobiegł końca, jak stwierdziłem, pewna liczba Żydów została, podobnie jak Lola, komendantami więzień. Zorientowałem się, że Żydzi ci byli czasem równie okrutni, jak ich odpowiednicy w Oświęcimiu, a nawet założyli organizację, która kierowała tymi więzieniami, oraz - o czym także się przekonałem - obozami koncentracyjnymi dla niemieckich cywilów w Polsce i administrowanej przez Polskę części Niemiec. Raz jeszcze poczułem, że staję wobec czegoś zbyt wielkiego dla jednego, małego, trzyfuntowego mózgu, albowiem pojąłem, że istotnie, Holocaust miał miejsce. Niemcy zabijali Żydów, lecz zdarzyła się także druga okropność, ukryta przez tych, którzy jej dokonali: kiedy to Żydzi zabijali Niemców. Bóg wie, że mieli do tego powody, ale ja dowiedziałem się, że w roku 1945 zgładzili oni ogromną, liczbę Niemców - nie nazistów, nie żołnierzy Hitlera, tylko niemieckich cywilów - mężczyzn, kobiety, dzieci, niemowlęta, których jedyną, zbrodnią było to, że byli Niemcami. Na skutek gniewu Żydów, jak by on nie był zrozumiały, Niemcy utracili więcej cywilów niż w Dreźnie, więcej, lub tyle samo co Japończycy w Hiroszimie, Amerykanie w Pearl Harbour, Brytyjczycy w Bitwie o Anglię, czy wreszcie sami Żydzi we wszystkich pogromach w Polsce - tego właśnie się dowiedziałem, i byłem porażony tą. wiedzą. To nie był Holocaust, ani moralny ekwiwalent Holocaustu, lecz byłem świadom, że jeśli o tym opowiem, zostanie to uznane za, hm, nazwijmy to chucpą, ponieważ mogłem się domyślić co powie świat. Mimo to czułem, że zrobię rzecz słuszną, zarówno jako reporter, jak i człowiek będący Żydem. Nie jestem znawcą. Biblii, lecz uczęszczałem do szkółki sobotniej (uznawano mnie za "nad wyraz religijnego") i wiem, że Tora każe nam dawać świadectwo prawdzie, w istocie mówi nam Ona, iż jeśli ktoś grzeszy, zaś my wiemy o tym i nie mówimy, także ponosimy winę. Owi mężczyźni (a także kobieta, jak powiada uczony), którzy napisali Torę, nie ukrywali żydowskich występków. Nawet kiedy Abraham, ojciec narodu żydowskiego, popełnił grzech - Bóg kazał mu iść do Izraela, a on miast tego udał się do Egiptu-Tora o tym opowiedziała. Doniosła też, że Juda, którego imię jest źródłem słowa "Żyd", współżył z nierządnicą, i że Mojżesz, nawet sam Mojżesz, zgrzeszył przeciw Panu, który potem nie pozwolił mu wejść do Ziemi Obiecanej. Ludzie, którzy napisali Torę (czy też, jak chcą. ortodoksyjni Żydzi, Bóg, który ją napisał) uważali, że my. Żydzi, nie możemy obwieszczać "Nie pożądaj", "Nie kradnij", "Nie zabijaj", jeżeli sami to robimy, a potem ukrywamy, toteż zbierając materiały w Europie poczułem, że muszę zdać relację z tego, co czynili żydowscy komendanci, o ile nasz naród ma zachować jakikolwiek autorytet moralny. Spodziewałem się, że część Żydów zapyta mnie; - Jak Żyd mógł napisać tę książkę? - i wiedziałem, że moja odpowiedź musi brzmieć: -Nie Jak Żyd mógłby jej nie napisać?

(...)

John Sack

sierpień 1993

 

Fragmenty książki

Po wyzwoleniu został przydzielony do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i powierzono mu stanowisko komendanta obozu w Świętochłowicach. obóz ten był a czasie wojny prowadzony przez SS i w każdym z jego siedmiu baraków, na każdej z trzypiętrowych prycz tkwiła kartka z napisem ABRAMOWICZ, GOLDSTEIN i tak dalej. Szlomo celowo pozostawił te kartki i Niemcy, którzy zaczęli przybywać już w lutym, mówili: - Och, to było zbudowane dla Żydów! - Choć ci Niemcy to byli głównie kolaboranci, domniemani, mniej więcej stu z nich przyznało się już Wydziałowi Śledczemu: - Byłem w SS - albo -Byłem w Sekcji Szturmowej - albo - Byłem w Hitlerjugend - albo -Byłem w Partii - i tych Szlomo umieścił w najłatwiej dostępnym baraku - brunatnym baraku, jak go nazywał, ponieważ brunatny był kolorem nazistów - i tego samego wieczoru o godzinie dziesiątej złożył im wizytę. Sierżant z trzaskiem otworzył drzwi, zawołał po polsku: - Baczność! -a kiedy Niemcy zeszli ze swych prycz, do wnętrza wkroczył Szlomo i z tuzin strażników, częściowo katolików, częściowo Żydów. W butach, Szlomo miał sześć stóp wzrostu, w swym brązowym skórzanym płaszczu wyglądał jak atleta, na jego ramionach połyskiwały trzy srebrne, kapitańskie gwiazdki, a jego szczęki wyglądały tak jakby był w stanie przegryzać deski. Przez całą wojnę śpiewał o zemście: Za ból, za krew, za lata łez Już zemsty nadszedł czas, czuł, że zemsta, zemsta, jest jego obowiązkiem, a dziś wieczorek najwyraźniej mógł się mścić. Patrzył na Niemców surowo, ale tak naprawdę zastanawiał się: Kim oni są? Na kim ja się mszczę? - Nazywam się kapitan Morel - rozpoczął Szlomo. Na jego kwadratowych brwiach można by postawić cegłę. - Mam dwadzieścia sześć lat i jestem Żydem - ciągnął dalej, rozgłaszając to, czego żaden z pracujących w Urzędzie "Stanisławów" nigdy nie mówił głośno. - Mój ojciec, moja matka i bracia, wszyscy zostali zabici, jestem jedynym, który przeżył. Ja... Przerwał. Te smutne wory, stojące wokół niego na spocznij, bez wątpienia nie wybiły klanu Morelów, ale Szlomo zastanawiał się czy któryś z nich nie pracował w Majdanku, najbliższym Grabowa obozie. Pewnego dnia, kiedy był w oddziale żydowskich partyzantów, Szlomo usłyszał o "dożynkach", jakie urządziło tam SS, zabijając osiemnaście tysięcy Żydów, i obiecał sobie: Pomszczę ich. W rok później patrzył w Majdanku jak pięciu byłych strażników stoi na pięciu samochodach ze stryczkami na szyjach i jak katoliccy oraz żydowscy kierowcy zapalają silniki i odjeżdżają. A teraz Szlomo myślał: Może ci Niemcy też działali w Majdanku. Może działali w Oświęcimiu, o trzydzieści mil stąd. Może... - Byłem w Oświęcimiu - oświadczył Szlomo, okłamując więźniów, lecz jeszcze bardziej samego siebie, podbudowując się psychicznie, jak bokser przed walką o mistrzostwo, napełniając się nienawiścią do otaczających go Niemców. - Byłem w Oświęcimiu przez sześć długich lat i przysiągłem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, zapłacę wam, nazistom, za wszystko. - Jego oczy ciskały skry, ale ci "naziści" odpowiadali mu spojrzeniami pełnymi dezorientacji, więc Szlomo, aby zobaczyć ich prawdziwe oblicza, powiedział: - Dalej, śpiewać Pieśń Horsta Wessela (Horst Wessel Lied) - Ponieważ nikt nie otwarł ust, Szlomo twardą, gumową pałką, którą miał przy sobie, walnął o pryczę, niczym sędzia swym młotkiem. - Śpiewać, powiedziałem!

- Do góry flagi... - zaczęło kilku Niemców.

- Wszyscy! - zawołał Szlomo.

- Zewrzeć szeregi...

- Powiedziałem wszyscy!

- Sekcja Szturmowa maszeruje... -Ta pieśń skomponowana w latach dwudziestych przez podporucznika Horsta Wessela, była hymnem hitlerowskich zbirów. Sekcji Szturmowej, i nie wszyscy w barakach ją, znali. - Miarowym, pewnym krokiem...

- Blondyn! - wrzasnął Szlomo do osoby z najjaśniejszymi włosami i najbardziej niebieskimi oczyma.- Powiedziałem śpiewać! - Machnął swą gumową pałką, i walnął nią w złocistą głowę. Mężczyzna zatoczył się do tyłu.

- Duchy naszych towarzyszy zabitych przez Czerwonych i Reakcjonistów...

- Sukinsynu! - ryknął Szlomo, wściekły że Niemiec uchyla się przed nim zamiast śpiewać. Znowu go uderzył. - Śpiewaj!

- Maszerują wraz z nami...

- Głośniej!

- Dajcie drogę Brunatnym Batalionom...

- Jeszcze głośniej! - krzyknął Szlomo, uderzając innego mężczyznę.

- Dajcie drogę ludziom z Sekcji Szturmowej... Teraz SS, Sekcja Szturmowa, Hitlerjugend i podejrzani o przynależność do Partii ryczeli niczym tłum zgromadzony na hitlerowskim apelu. Ich usta tworzyły rządek czerwonych kręgów, jak końcówki megafonów. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć że ci ludzie śpiewają! maszerują, tratując leżące na ziemi szczątki ojca, matki i braci Szlomo, unosząc ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. Teraz Szlomo czuł do nich nienawiść. - Świnie! - wrzasnął.

- Miliony pełnych nadziei ludzi...

- Nazistowskie świnie!

- Spoglądają na swastykę...

- Schweine! - krzyczał Szlomo. Odrzucił swą gumową pałkę, złapał za nogę drewniany taboret i ściskając jaw pięści jął walić Niemca po głowie. Ten bez zastanowienia uniósł ręce, a Szlomo, wściekły że więzień próbuje uniknąć jego słusznej kary, ryknął: - Skurwysynu! - i walnął mężczyznę taboretem w pierś. Więzień opuścił ramiona i Szlomo znowu jął grzmocić jego nieosłoniętą głowę, gdy nagle trach! noga taboretu rozleciała się w drzazgi. Klnąc na niemieckie brzozy, Szlomo złapał następny taboret i powrócił do bicia Niemca. Teraz nikt już nie śpiewał, lecz rozkrzyczany komendant nie zauważył tego. Pozostali strażnicy wykrzykiwali: - Blondyn! - Czarny! - Mały! - Duży! - a kiedy każdy z wywołanych mężczyzn podchodził z przerażeniem, spuszczali nań swe pałki. Ta rozróba trwała do jedenastej. Wreszcie ociekający potem najeźdźcy zawołali: - Świnie! My was załatwimy! - i opuścili Niemców. Niektórzy już byli całkiem załatwieni. Kilku więźniów leżało na betonowej posadzce, bowiem Szlomo zrobił to, czego Lola we wszystkich swych dzikich snach o zaciskaniu palców, szalika, paska, na gardle jakiegoś Niemca, ciągle jeszcze nie dokonała, choć bardzo tego pragnęła. Szlomo i jego podwładni pozabijali ich. Następnego wieczoru sierżant krzyknął: - Baczność - i Szlomo wraz ze swymi gwardzistami wszedł ponownie do baraku. Niemcy szybko zeskoczyli z prycz, Szlomo rozkazał: - Śpiewać - i więźniowie rozpoczęli Pieśń Horsta Wessela. Teraz dźwięki były dwa razy głośniejsze, ponieważ chór powiększył się dwukrotnie. Licząca dziesięciu ludzi brygada "wniebowstąpienia" złożyła zmarłych na noszach, zaniosła ich do drewnianej kostnicy i aby uniknąć fetoru, posypała zwłoki chlorkiem wapniowym, ale do Świętochłowic przyjechał pełen Niemców wagon tramwajowy i ci spośród jego pasażerów, którzy byli podejrzani o przynależność do SS, Sekcji Szturmowej, Hitlerjugend i partii nazistowskiej, znaleźli się teraz w brunatnym baraku. Kiedy śpiewali, nienawiść w gardle Szlomo wzbierała niczym lawa w dawno uśpionym wulkanie. - Głośniej! Jeszcze głośniej! - krzyczał. - Świnie! - gdy znalazł godny siebie cel, złapał nowy taboret (ten, który rozwalił, był teraz u obozowego stolarza, czekając w stolarskim zacisku aż gorący klej stwardnieje) i walnął nim Niemca w głowę. Wokół niego strażnicy usiłowali nauczyć więźniów by zachowywali się jak mężczyźni. - Ile razy chcesz? - pytali.

-Wcale nie chcę!

- Tchórz! Dostaniesz pięćdziesiąt! - Gdy gumowy miecz spadał na Niemca, strażnik kazał mu liczyć.

- Eins! - rozpoczynał więzień.

- Licz po polsku! Zaczynam od nowa!

- Raz! - rozpoczynał Niemiec. Wkrótce następni Niemcy byli martwi, i o świcie brygada wniebowstąpienia przeniosła ich do cuchnącej kostnicy, a potem wywiozła konnymi wozami do masowego grobu, na pobliskim cmentarzu nad rzeką Rawą. Każdego wieczoru, przez cały marzec, przez cały kwiecień, Szlomo spadał na brunatny barak, lecz, w miarę jak przybywały pełne Niemców tramwaje i ciężarówki, głównie z Gliwic, jego zaludnienie nadal rosło Prycze zapełniły się i wkrótce na każdą z nich przypadało dwóch, trzech, albo i czterech lokatorów. Leżeli "na waleta" pod każdym ABRAMOWICZEM, GOLDSTEINEM i tak dalej. W każdej ramie tkwiły trzy prycze, w każdej sali dwadzieścia jeden ram, w baraku były dwie ciasno upakowane sale, a jeszcze na podłogach spały nadwyżki, więc teraz w brunatnym baraku przebywało nie mniej niż sześciuset ludzi. 

(...)

Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali i choć więźniowie brunatnego baraku byli podejrzani o przynależność do SS, Sekcji Szturmowej, Hitlerjugend i partii nazistowskiej, gościom Szlomo w zupełności wystarczało to, że byli oni Niemcami. Z radością zastrzeliliby ich wszystkich, ale pałka dawała znacznie więcej emocjonalnej satysfakcji, więc maszerując na ciemny, brunatny barak, wywijali pałkami. W Oświęcimiu załogę SS obowiązywał zakaz bicia Żydów dla osobistej uciechy i SS-mani, którzy to robili mogli być, a czasem nawet bywali, karani za to więzieniem, lecz goście Szlomo nie obawiali się, że Urząd ukara ich. Oni, w przeciwieństwie do SS, mieli swoje powody. Z hukiem otworzyli drzwi brunatnego baraku. Zapalili światła i Niemcy poderwali się tak ostro, że niejedna deska w pryczy trzasnęła, ci z górnych pięter skakali na tych z dolnych, ci z dolnych zaczęli krzyczeć, i wieczór się rozpoczął. - Śpiewać Hymn Narodowy! rozkazał Szlomo dla odmiany. - Śpiewać!

-Niemcy, Niemcy nade wszystko...

-Głośniej...

- Nade wszystko na świecie...

- Jeszcze głośniej!

- Stańmy razem po bratersku...

-Świnie!

- Ku obronie i wyzwaniom...

- Ty, duży! - krzyknął Szlomo do wysokiego blondyna. - Kładź się tutaj! Długi! - do innego wysokiego Niemca. - Kładź się obok niego! Drągal! - do jeszcze innego - Kładź się przy nim! - Kiedy już wszyscy | trzej leżeli w rządku, Szlomo wrzasnął: - Ty! Kładź się na nich w  poprzek! Nie! - ryknął, waląc go pałką. - Powiedziałem w poprzek! Ty! - ciągnął dalej, układając Niemców w stos, trzech w tę stronę, trzech w tamtą do czasu aż powstała wysoka na wyciągnięcie ręki kostka z ludzi. - W porządku! - oświadczył Szlomo i jego goście zaczęli wywijać pałkami, waląc nimi w ten sześcian, niczym myśliwi w stado kanadyjskich fok. Powietrze stało się gęste od pochrząkiwania gości i dźwięków łup! wydawanych przez drewno uderzające o kości. Niemcy leżący w wyższych warstwach wołali: - Bitte! Proszę - w środkowych, jęczeli, ale ci z warstw dolnych byli niemi, bo ciężar dwóch tuzinów ciał leżących na nich, zmiażdżył ich trzewia i ci Niemcy umierali.- Świnie! -krzyknęli uczestnicy przyjęcia, odchodząc z hukiem, ale Szlomo wsparł się tylko o pryczę i patrzył na to śmiejąc się jak myszugene (jak pomyleniec). To słowo było jego pseudonimem u żydowskich partyzantów. W końcu zmęczeni goście wyjechali, lecz Szlomo nadal nie był zadowolony. Wydawał następne juble, w piątki, w soboty i w poniedziałek, 7 maja, w dniu kiedy Niemcy się poddali - gdy jego goście przeszli przez druty, zaczęli strzelać w niebo co miało zastąpić fajerwerki. W inne wieczory Szlomo i jego strażnicy sami napadali na brunatny barak, pytali Niemców: - Ile razy chcesz? - Chcę dwadzieścia - Dobrze, służymy uprzejmie - a po wymierzeniu zamówionej porcji mówili: -Jeszcze jeden. Nie powiedziałeś "Dziękuję!" - Chłopcy robili to przez cały maj, czerwiec i lipiec, aż gdy ostrzyżony najeża, ale uprzejmy ksiądz, ten który dyskutował z Adamem, przybył do Świętochłowic, te wieczory zamieniły się w obrzędy typu "Pan będzie łaskaw". Mniej więcej o dziesiątej sierżant krzyczał: - Baczność! - i Niemcy wyskakiwali z łóżek niczym ochotnicy, unosili w górę prawe ręce, wołali: - Heil Hitler! - śpiewali Pieśń Horsta Wessela - a w odpowiedzi na "Ile razy?" mówili "Piętnaście", bo jeśli któryś powiedział "Dziesięć", strażnicy nazywali go tchórzem i dostawał pięćdziesiąt. Aby wymierzyć Niemcowi jego piętnaście razy, strażnicy korzystali z pałek, desek z prycz, łomów a czasem własnych kuł karanego. Czasami zacierali różnicę pomiędzy karą cielesną, a główną, łapiąc Niemca za ręce i nogi i waląc jego głową w ścianę jak łbem szlachtowanego tryka. W centralnym kręgu, Szlomo korzystał ze swych ulubionych brzozowych taboretów, lecz wciąż nic był zadowolony, więc jego strażnicy wciąż na nowo odprawiali te niekończące się wieczory. Martwe ciała wędrowały każdego ranka do kostnicy. Taborety wędrowały do stolarza, który siedział roztapiając sztabki kleju i mruczał: - Józefie i Mario! Następne stołki! - natomiast nazwiska zmarłych wędrowały do Szlomo. Ten zaś sprawdzał je - miał ich dwadzieścia, czasami, z brunatnego baraku i dwadzieścia z pozostałych - a potem wysyłał "ZAWIADOMIENIA" do żon wszystkich zmarłych:

ZAWIADOMIENIE ..........  lipca 1945, więzień ........... zmarł na atak serca.

Liczba ciał była ogromna, ale Szlomo nie zapominał o tym, że wciąż j jeszcze żyje sześciuset mężczyzn z brunatnego baraku, oraz tysiąc ośmiuset "kolaborantów" i sześćset "kolaborantek". On sam nie tknął ich jeszcze (osobiście zajmował się tylko mieszkańcami z brunatnego  baraku), ale strażnicy zaczęli bić wszystkich: jeżeli nie salutowali, jeżeli nie mówili po polsku "Tak, proszę pana", jeżeli nie pozbierali swoich włosów w zakładzie fryzjerskim, jeżeli nie zlizywali własnej krwi. Zapędzali Niemców do psich bud i bili ich, jeśli ci nie chcieli szczekać. Zmuszali Niemców do bicia siebie nawzajem: do skakania sobie na plecy, do walenia się po nosach, a jeśli jakiś więzień markował swoje ciosy, strażnicy mówili: - Pokażę ci jak się to robi - i walili tak mocno, że kiedyś jednemu uderzonemu wyleciało szklane oko. Gwałcili Niemki -jedna trzynastolatka zaszła w ciążę - i szkolili swe psy w ten sposób, że na komendę "Sic!" gryzły Niemców w genitalia. A i tak pozostało jeszcze trzy tysiące więźniów, i Szlomo nienawidził ich bardziej niż w lutym, nienawidził ich za to że nie chcieli usłużnie umierać. Wyglądało to tak, jakby nienawiść była jakimś mięśniem, który tym stawał się większy, im dłużej go ćwiczono - jakby każdego dnia wyciskał dwieście funtów i teraz, daleki od wyczerpania, był w stanie wycisnąć 220. Wreszcie w sierpniu na pomoc Szlomo przybyły wszy. Jakiś człowiek zachorował na tyfus, jego towarzysz z pryczy również i 104-stopniowa gorączka lotem błyskawicy rozprzestrzeniła się po obozie. W swoich barakach Niemcy leżeli rozwaleni na pryczach, wzdrygali się gdy kapała na nich z góry jakaś uryna, bełkotali: - Josef! - albo - Jacob! - albo -Mamusiu! pomóż mi, proszę! - sale przypominały oddziały szpitalne po bombardowaniu, liczba zgonów wzrosła do stu dziennie - jednego dnia 138 - a zapracowani chłopcy z brygady wniebowstąpienia biegali niczym listonosze, od baraku do baraku, od łóżka do łóżka. Każde martwe ciało czterech chłopaków chwytało za ręce i nogi, po czym, wołając: - Hej... Raz! - wrzucali je na nosze, choć raz jednemu z nieboszczyków urwała się ręka i pokazał się legion białych robaków, półcalowej długości. Potem chłopcy nieśli te nosze (w jednym przypadku, pozostawiając za sobą ślad z białych robaków) do kostnicy, wyrzucali zwłoki, posypywali je chlorkiem wapniowym i najwcześniej jak mogli, zasłaniając usta chusteczkami, wznosząc najmocarniejszy rodzaj "Hej... Raz!", ciskali je na wóz z wysokimi burtami. Potem wrzucali następne zwłoki i koń ciągnął ładunek w stronę grobu nad Kawą.

Z czasem zmarło trzy czwarte więźniów i Szlomo obwieścił:- Tego, czego Niemcy w Oświęcimiu nie potrafili zrobić w sześć lat, ja dokonałem w Świętochłowicach w sześć miesięcy. - W rzeczywistości taką liczbę ludzi Niemcy zabijali w Oświęcimiu w ciągu pięciu krótkich godzin, a Szlomo wciąż nie był zadowolony ze swego świętochłowickiego wyniku. Podczas przyjęć dla katowickich chłopaków nadal opowiadał dowcipy w jidysz, ale myślami był gdzie indziej.

(...)

Po całych dniach i nocach mieszkający w Świętochłowicach cywile słyszeli krzyki Niemców. Jeden z katolickich księży spróbował powiedzieć o tym światu. Ten starszy już, cicho mówiący człowiek gołębiego serca, pojechał pociągiem do Berlina, aby spotkać się pewnym brytyjskim oficerem i zrzucić przed nim swe brzemię, a te kolei przekazał "przygnębiającą notatkę" w poczcie do Londynu:

Pewien mieszkający na Śląsku ksiądz przybył do Berlina. Jest [on] znany od wielu lat i uważam go za człowieka, który zasługuje całkowite zaufanie. Zawsze, dniem i nocą, był gotów nieść pomoc ofiarom nazistowsiego reżimu.

Oficer ów przekazał co Urząd wyprawia z Niemcami:

Polskie władze [stwierdziły] "Dlaczego nie mieliby oni umrzeć?" Obozy koncentracyjne nie zostały zlikwidowane, tylko przejęli je nów, właściciele. W Świętochłowicach więźniowie, którzy nie zostali zatłuczeni na śmierć, muszą każdej nocy stać po szyję w lodowata wodzie, dopóki nie umrą...

co było prawdą, bowiem karcerem była u Szlomo cysterna z wodą. Wypełniwszy swą. misję, ksiądz powrócił na Śląsk, ale do Berlina przybywali inni posłańcy z alarmującymi wieściami i opowiadali Brytyjczykom oraz Amerykanom o innych obozach prowadzonych przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Największy z nich był nie w Świętochłowicach, lecz w Potulicach, w Polsce, bliżej Morza Bałtyckiego. Zbudowany dla Żydów [2], teraz mieścił trzydzieści tysięcy podejrzanych o gnębienie tego narodu. Każdego wieczoru jego komendant szedł do tamtejszych baraków, wołał:

- Baczność! Śpiewać Wszystko przemija! - i Niemcy śpiewali:

Wszystko przemija już Wszystko oddala się Mój mąż gdzieś w Rosji jest A ja znów sama śpię

- Wy świnie! - krzyczał potem komendant i walił Niemców taboretami, częstokroć ich zabijając. Nieraz o świcie żydowski strażnik, skandując: - Eins! Zwei! Drei! Vier! - wyprowadzał więźniów do lasu poza obozem.-Stać! Brać łopaty! Kopać!- wołał, a kiedy już Niemcy wykopali ogromny grób, wrzucał do niego portret Hitlera. - A teraz płaczcie! -rozkazywał strażnik, -I śpiewajcie Wszystkie mopsy warczą! -I Niemcy zaczynali zawodzić:

Wszystkie mopsy warczą, Wszystkie mopsy warczą, Tylko małe rolmopsy Cicho są.

Potem strażnik wołał: - Rozbierać się! - a gdy już Niemcy byli nadzy, bil ich, oblewał gnojówką, albo złapawszy ropuchę wpychał to tłuste stworzenie do gardła jakiegoś Niemca, który wkrótce potem umierał. W Potulicach straciło życie więcej Niemców, niż zginęło tam podczas wojny Żydów. W obozie koncentracyjnym w Mysłowicach, niedaleko Katowic, ocaleni z Oświęcimia Żydzi powiedzieli Niemcom: - Śpiewać! - Co mamy śpiewać? - Cokolwiek! Śpiewać, bo kula w łeb! - więc więźniowie rozpoczęli piosenkę, której wszyscy nauczyli się w przedszkolu:

Wszystkie ptaszki już tu są! Wszystkie ptaszki, wszystkie! Kos i drozd, zięba i szpak, I calutki ptasi świat!

- Wy świnie! - wrzeszczeli Żydzi, chłostając Niemców, których każdego dnia w Mysłowicach umierało około stu. W Grottkau (Grodkowie) Niemcy byli grzebani w workach na ziemniaki, ale w Hohensalzy (Inowrocławiu) wchodzili wprost do trumien, a tamtejszy komendant pozostawiał ich tam. W Blechhammer (Blachowni) żydowski komendant nie chciał nawet patrzeć na Niemców, więc umierali zapomnieni. Status "podejrzanego" to było za mało aby jakikolwiek Niemiec w Polsce i administrowanej przez Polskę części Niemiec był traktowany łaskawie. Na tym ogromnym obszarze Urząd Bezpieczeństwa Publicznego prowadził 1255 obozów dla Niemców i dosłownie w każdym z nich zmarło od dwudziestu do pięćdziesięciu procent więźniów.

(...)

Szlomo opowiedział mi, że był w Urzędzie przez dwadzieścia cztery lata, najpierw jako komendant Świętochłowic, potem w więzieniu w Opolu, a jeszcze później w Katowicach, gdzie jednym z jego nieszczęsnych więźniów był Chaim, następnie kierował obóz dla Polaków - który stał się, jak przyznał z nutka, niepokoju, temat niedawnych doniesień prasowych - potem został szefem Więziennictwa w Katowicach, a wreszcie, w 1968 roku sekretarz Partii Gomułka, który sam spędził trzy lata w więzieniu Urzędu wylał wszystkich Żydów z instytucji. Szlomo wciąż myślał o wyjeździe do Izraela, ale, uśmiecha się szeroko powiedział mi: - Pewnego razu jeden Żyd jechał do Izraela a inny stamtąd wracał. Spotkali się na Kanale Suezkim i obaj pokaz sobie tak - Szlomo przyłożył palec do skroni i pokręcił nim gestem który oznacza "Masz fioła". - Nie pisz o Świętochłowicach - powiedział mi któregoś dnia w Klubie Żydowskim, ale odparłem, że może napiszę, a wtedy twarz Szlomo pociemniała jak niebo przed burzą. Radosne iskierki w jego oczach zgasły, a w ich miejsce pojawiła się czarna chmura strachu. Poprosił mnie o mój adres w Kalifornii i adres mojej matki Nowym Jorku po czym powiedział: - Jeżeli o tym napiszesz, poruszę przeciwko tobie niebo i ziemię, -Ze smutkiem zmieniłem temat. Spotkałem w Katowicach  wielu ludzi, ale osobą, które nie udało mi się spotkać był Czesław, eks-komendant Łambinowic obozu, w którym strażnicy mówili: - Przytulcie ich. - Pocałujcie,  Kochajcie się z nimi. - W roku 1965 jak się dowiedziałem, pewna grupa Niemców zażądała aby Polacy osądzili Czesława za masowe morderstwo, ale Polacy odpowiedzieli, że Czesław - major policji Katowicach - nigdy nikogo nie zabił. Obecnie był w Katowicach nic nie znaczącym człowiekiem. Dowiedziałem się też, że nikt, ani Żyd, ani katolik, nie był nigdy sądzony w Polsce za zbrodnie przeciwko Niemcom chociaż zastępca komendanta pewnego obozu dla Niemców Czechosłowacji został pewnego razu skazany na osiem lat przez  amerykańskiego sędziego w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Hoss, gwoli ścisłości, został powieszony w Oświęcimiu, Hosslera powieszono  w Hameln, w Niemczech, w garnizonie pstrokato ubranych kobziarzy, zaś Mengele, który w lipcu i sierpniu 1945 przebywał w amerykańskim obozie dla jeńców wojennych, zdołał na skutek nieuwagi strażników zbiec do Brazylii i, podobnie jak ów niecny człowiek z opowieści Hillela, utonął, najpierw w oceanie samotności, a potem w Atlantyku. Któregoś dnia pojechałem do Warszawy, ale dowiedziałem się, że Jakub nie żyje. Przez dwanaście lat kierował Urzędem zajadając w Warszawie łososie i homary, w Moskwie zaś pałaszując pieczonego i brunatnego niedźwiedzia, a nawet tańcząc walca z Mołotowem (który chciał mu coś szepnąć na ucho), podczas gdy Stalin nakręcał patefon i puszczał na nim płyty na 78 obrotów z gruzińską muzyką. Potem Jakub został wylany z pracy, wyrzucony z partii i usunięty z Wielkiej Encyklopedii -tę serię nieszczęść Berman, ubrany w stary, szary sweter, sącząc herbatę i z wdziękiem obierając pomarańczę z Izraela, przypisał w czasie pogawędki, którą odbył w 1983 z należącą do Solidarności i polską pisarką, polskiemu antysemityzmowi. - ...społeczeństwo polskie powiedział Jakub, sącząc herbatę i obierając wychudłymi palcami pomarańczę -jest w swojej konsystencji bardzo antysemickie. - Pan to mówi? Pan? - obruszyła się kobieta z Solidarności.  - Bo taka jest, niestety, prawda. Moją córkę wielokrotnie przezywano w szkole śledziarą. - I nie rozumie... - mówiła pisarka, która całymi godzinami musiała przypominać mu jak Urząd torturował Polaków, jak wyrywał im paznokcie, wycinał języki, wypalał oczy, nie mówiąc już o tym, jak ich zabijał, po czym słuchała, jak Jakub z uporem powtarza, że "Rewolucja to rewolucja." - I nie rozumie pan dlaczego? - Nie... - odpowiedział Jakub [3] . Zmarł na raka jąder w roku 1984.

(...)

Poleciałem z powrotem do Ameryki. Pewnego dnia na żydowskim cmentarzu w Woodbridge, New Jersey, odbywało się nabożeństwo wspomnieniowe poświęcone wszystkim Żydom, którzy zginęli w trakcie Holocaustu. Uczestniczyło w nim dwustu żałobników oraz ja. Dzień był upalny i ci z nas, którzy nie spacerowali pomiędzy nagrobkami popłakując z wyrazem zagubienia, siedzieli na krzesłach pod czarnymi parasolami. Rabin modlił się za Żydów, którzy zostali zabici, spaleni, zaszlachtowani, lub zakopani żywcem przez Niemców, a przewodniczący oświadczył; "Nigdy więcej". Przemawiający stali przy bloku z czarnego marmuru, z napisem:

NASZYM UKOCHANYM BRACIOM

KTÓRZY PADLI OFIARĄ BRUTALNYCH PRZEŚLADOWAŃ 1939-1945

NIECH ICH DUSZE ODPOCZYWAJĄ W WIEKUISTYM SPOKOJU

Ten kamień był (i bez wątpienia powinien był być) znacznie większy od tego, który widziałem w Świętochłowicach, nad rzeką Rawą:

OFIAROM  OBOZU  W ŚWIĘTOCHŁOWICACH

Podczas tego nabożeństwa rozejrzałem się i zobaczyłem z pół tuzina ludzi, którzy po Holocauście pozostali na jakiś czas w Polsce, aby pracować dla Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Jedna kobieta była strażniczką w Mysłowicach, a inna, z Gliwic, powiedziała mi: - Nigdy nie byłam w Gliwicach! - zaś nieco później oświadczyła: - Byłam w Gliwicach, ale nigdy o tym nie opowiem! - a jeszcze później rozmawiała ze mną przez godzinę, powtarzając: - Nie wiem nic! Nic! Nic! Nic! Nic! Nic! - O jednym mężczyźnie powiedziano mi kiedyś, że pracował w Urzędzie w Reichenbach, ale on rzekł mi: - Ja nie byłem, to mój kuzyn był komendantem w Mysłowicach - wszelako ów kuzyn stwierdził: - Nic o tym nie wiem. - Jednym z uczestników był Pinek, Sekretarz Bezpieczeństwa Publicznego na cały obszar Śląska, który powiedział mi, że często tłumaczył Żydom z Urzędu: - Mówię wam! Ci Niemcy są w dziewięćdziesięciu procentach niewinni - lecz zarazem wyznał, że Żydzi nie chcieli go słuchać. Pewien człowiek, który pracował w Urzędzie, stwierdził, że był na kilku przyjęciach - kilku jublach - w obozie Szlomo, i zabijał tam Niemców. - Zasługiwali na to - oświadczył mi. Kiedy nabożeństwo dobiegło końca odszukałem go. Pierwotnie nosił imię Mosze, albo Mojżesz. Właśnie położył bukiecik pomarańczowych i żółtych nagietków na szarej, granitowej płycie, poświęconej jego ojcu (który, jak obwieszczał napis, zmarł w maju 1944) i zamierzał odejść, kiedy przywitałem się z nim i powiedziałem, że Polacy mogą postawić przed sądem jego towarzysza ze Świętochłowic, Szlomo Morela. Mosze po prostu mi nie dowierzał.

- Za zabicie kilku Niemców? Za to? - dopytywał się. - Za to powinien dostać medal! - Ten człowiek miał z gruba ciosaną twarz Spencera Trący, nosił niebieską koszulę i rozsunięty krawat takiegoż koloru, a na jego gęstych, kędzierzawych włosach tkwiła niebieska mycka.

- Ależ Mosze - powiedziałem, tyle, że użyłem jego amerykańskiego imienia. - Czy wiesz na pewno, że Niemcy w Świętochłowicach byli nazistami? Czy też...

- Skąd mam to wiedzieć?

- Czy też byli to po prostu Niemcy, którzy dali się złapać?

- To mieli pecha.

- Ale część z tych Niemców...

-I za to chcą kogoś stawiać przed sądem?

- Przecież niektórzy z nich mieli po czternaście, piętnaście lat.

- Moglibyśmy o tym porozmawiać - powiedział Mosze. - Te czternaste i piętnastolatki chadzały kiedyś z wielkimi psami, nauczonymi rozdzierać ludzi na strzępy, więc to żadne usprawiedliwienie mieć czternaście, czy piętnaście lat. Trzeba było ich zabić. Powinniśmy zrzucić na Niemcy bombę atomową! zabić wszystkich, niewinnych i winnych. założę się, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent tutejszych ludzi tak właśnie czuje. Jego zapytaj - poradził mi Mosze i odwrócił się w stronę człowieka, który pierwotnie nazywał się Mendel, i który był w obozie koncentracyjnym w Płaszowie. - Czy Niemcy powinni przeżyć? - zapytał go Mosze.

- Absolutnie nie! - oświadczył Mendel. Podziękowałem Mosze i Mendlowi, po czym odszedłem, czując ogromny smutek. To, co Niemcy - niektórzy Niemcy - zrobili Żydom, było potworne, ale pierwszymi ludźmi, którzy mieli to powtórzyć, byli ci, którzy mówili mi "Nigdy więcej".

(...)

 

Przypisy

[1]  "Matka mojej matki..."

Moją babką z Krakowa była Bessie Krawecki Levy, natomiast ja byłem w Oświęcimiu 4 maja 1989 r. Te setki Żydów wstąpiły do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, organizacji kierującej więzieniami i obozami dla niemieckich cywilów w Polsce i administrowanej przez Polskę części Niemiec. Według Pinka Mąki, który był Sekretarzem Bezpieczeństwa Publicznego na obszar Śląska, tylko w podległym mu rejonie liczba żydowskich oficerów wynosiła od 150 do 225, a dowiedziałem się także o innych, w Krakowie, Kielcach, Lublinie, Warszawie i innych miastach Polski oraz administrowanej przez Polskę części Niemiec. 21 listopada 1945, kiedy już niemal wszyscy pracujący w Urzędzie Żydzi wyjechali, instytucja ta przekazała Bolesławowi Bierutowi, Prezydentowi Polski, że pracuje w niej 438 Żydów. Jako iż osoby te rzadko przyznawały się do swego żydowskiego pochodzenia odnoszę się sceptycznie do tej statystyki, ale jeśli jest ona prawdziwa, to we wcześniejszym okresie tego roku w Urzędzie musiało by pracować tysiące Żydów. Ukrywanie tego faktu trwa nadal: w sześć miesięcy po opublikowaniu Oko za oko (w USA - przyp. tłum.) ani jedna amerykańska gazeta nie napisała nic na temat Żydów w Urzędzie, ani tego co zrobili Niemcom. Amerykanie ustalili, że w lutym 1945 w Dreźnie zginęło 35 tysięcy niemieckich cywilów, zaś w sierpniu tegoż roku Japończycy utracili w Hiroszimie 66 000 do 78 000. W Pearl Harbour Amerykanie stracili 2400 wojskowych i cywilów, zaś w Bitwie o Anglię straciło życie 70 000 brytyjskich cywilów. Nikt nie wie ile ofiar pochłonęły pogromy w Polsce ale liczba ta była znacznie mniejsza od 60 000. "Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek" to oczywiście jedno z Dziesięciu Przykazań, z Księgi Wyjścia 20:16, zaś słowa: "Jeżeli kto zgrzeszy przez to, że (...) mogąc zaświadczyć o przestępstwie, które widział lub znał, nie uczyni tego, i w ten sposób zawini" znajdują, się w Księdze Kapłańskiej 5:1. Historia Abrahama opisana jest w Księdze Rodzaju 12:1-10, zaś Nachmanides, bardzo czczony rabbi żyjący dwunastym wieku w Hiszpanii, powiedział wyraźnie, że Abraham zgrzeszył. Opowieść o Judzie można znaleźć w Księdze Rodzaju 38:15- 26, natomiast o Mojżeszu w Księdze Powtórzonego Prawa 32:48-52. Owo trzytomowe dzieło to Die VertreibungderDentschen Bevolker i ans den Gebieten Ostlich der Oder Neisse, wydane przez The Schiedera. Słowa "oko za oko" znajdują się w Księdze Wyjścia ale Talmudzie odrzuca i nigdy nie były one częścią żydowskiego prawa.

Źródła. Na temat Drezna, Hiroszimy i Pearl Harbour: The Simon and Schuster Encyclopedia of WorId War II. Na temat bitwy o Anglię: The World Almanac. Na temat pogromów w Polsce: Aaron Brightbart.

 

[2] Obóz w Potulicach nie został zbudowany dla Żydów, ale dla Polaków z Pomorza. Żydzi stanowili w nim mniejszość - przyp. tłum.

 

[3]  Wypowiedzi Bermana i pisarki wg. książki T. Torańskiej "Oni"