MIT HOLOCAUSTU

 

Robert  Faurisson

 

MIT HOLOCAUSTU

 

 

Zagadnienie komór gazowych

 

Nikt, nawet tak odosobnione jednostki, które z nostalgią spogląda­ją na Trzecią Rzeszę, nie neguje istnienia obozów koncentracyjnych w okresie hitlerowskim. Wszyscy przyznają, że część obozów była wy­posażona w krematoria. Zamiast grzebać zwłoki, palono je. Powtarza­jące się epidemie sprawiły, że kremacja stałą się koniecznością, szcze­gólnie jeśli chodzi o zmarłych na tyfus. Zagadnieniem, które jest po­wszechnie dyskutowane przez licznych autorów francuskich, brytyj­skich, amerykańskich

i niemieckich, jest natomiast istnienie „obozów zagłady" w Niemczech Hitlera. Określenie „obozy zagłady" stosowa­ne jest dla wyodrębnienia tych obozów, które były rzekomo wyposażo­ne w „komory gazowe". Owe „komory gazowe" różniły się od komór stosowanych w amerykańskich więzieniach, ponieważ służyły do zabi­jania masowego. Ofiarami miały zaś być dzieci, kobiety i mężczyźni -zabijani z powodu swej rasy lub religii. Zostało to zdefiniowane jako „ludobójstwo". Podstawowym środkiem, za pomocą, którego dokony­wano owego „ludobójstwa" były rzeźnie dla ludzi zwane „komorami gazowymi". Gazem używanym w tym celu miał być Cyklon B (pestycyd oparty na kwasie pruskim i kwasie cyjanowodorowym). Autorzy, którzy zaprzeczają owemu domniemanemu „ludobójstwu" i istnieniu „komór gazowych" nazywani są REWIZJONISTAMI.

To, co utrzymują owi autorzy przedstawia się mniej więcej tak: wy­starczy do obydwu tych problemów („ludobójstwa" i „komór gazo­wych") zastosować zwykłe metody krytyki historycznej, aby stwierdzić, że mamy do czynienia z dwoma mitami, nierozdzielnie ze sobą związa­nymi. Zbrodnicze zamiary przypisywane Hitlerowi nie zostały nigdy udowodnione. Nikt nigdy nie widział „narzędzia zbrodni". Mamy do czynienia wyłącznie z kampanią nienawiści, z niezwykle sugestywną wojną propagandową. Historia pełna jest oszustw tego typu, poczyna­jąc od „bajek" religijnych dotyczących magii i czarów. Tym, co odróż­nia nasze czasy od poprzednich epok jest przerażająca potęga mediów i propagandy, która aż do mdłości powiela coś, co można by nazwać „kłamstwem XX stulecia". Ktoś, kto po 30 latach poszukiwań powziął myśl, aby zdemaskować to kłamstwo, musi być ostrożny.

W zależności od sytuacji przejdzie przez więzienia, grzywny, napaści i zniewagi. Zo­stanie określony jako „nazista". Jego tezy zostaną zignorowane albo zniekształcone. Żaden kraj nie będzie tak bezlitośnie wrogi wobec nie­go, jak Niemcy. Dzisiaj, w każdym razie został rozbity mur milczenia wo­kół tych, którzy w sposób naukowy i odpowiedzialny, odważyli się pisać, że „komory gazowe" Hitlera (także te w Oświęcimiu i Majdanku) są wyłącznie historycznym oszustwem. Jest to olbrzymi krok naprzód. Ale ileż to oszczerstw i zniewag zamieścił historyk „eksterminacjonalista" - George Wellers - kiedy, ponad dziesięć lat po śmierci Paula Rassiniera, zdecydował się polemizować z drobną częścią przedstawionych przez niego faktów. Paul Rassinier - były więzień obozu koncentracyj­nego - miał odwagę jako pierwszy ujawnić w swych książkach oszustwo „komór gazowych "

Najlepszym sposobem, aby historyk mógł dowiedzieć się o prawdzi­wych twierdzeniach „uczniów" Paula Rassiniera jest sięgnięcie do pra­cy Amerykanina A.R. Butza „Kłamstwo XX wieku" („The Hoax of the XXth Century"). Ze swej strony pozwalam sobie jedynie poczynić kilka uwag dla historyków poważnie zainteresowanych badaniami.

Pragnąłbym zwrócić uwagę na pewien paradoks. Aczkolwiek „ko­mory gazowe" są, według historyków oficjalnych, punktem absolutnie centralnym w nazistowskim systemie obozów koncentracyjnych, a po­nadto dowodem zbrodniczego, wręcz szatańskiego charakteru niemiec­kich obozów, pozostaje zupełnie zdumiewające, że w olbrzymiej biblio­grafii dzieł poświęconych obozom koncentracyjnym nie znajdziemy ani jednej książki, ani jednej broszurki, ani jednego artykułu poświęcone­go „komorom gazowym".

Nie wolno dać się zwieść tytułom, które wydają się być bardzo obie­cujące; należy sprawdzić, co zawierają owe prace. Publikacje na te­mat obozów koncentracyjnych, uznawane za „oficjalne pisma histo­ryczne", powstają na zlecenie instytutów lub fundacji, które są częścio­wo lub całkowicie finansowane z funduszów publicznych, jak na przy­kład Comite de Histoire de la Deuxieme Guerre. Mondiale i Centre de Documentation Juive Conteinporaire

we Francji, lub Institut fur Zeitgeschichte w Monachium w Niemczech.

W dziele Olgi Wormster Mugot na temat nazistowskiego systemu obozów koncentracyjnych musimy czekać aż do strony 541, aby natknąć się na fragment poświęcony „komorom gazowym". I tutaj czekają czytelnika trzy kolejne niespodzianki:

 

1. Rozdział poświęcony tej kwestii liczy jedynie 3 strony.

2. Tytuł tego rozdziału brzmi: „Problem komór gazowych".

3. Tytułowy problem zawiera się w dociekaniach, czy istniały napraw­dę „komory gazowe"

w Ravensbruck (Niemcy) i Mauthausen (Au­stria).

 

Autorka dochodzi do konkluzji, że nie istniały, jednak nie bada „pro­blemu komór gazowych"

w Oświęcimiu czy jakimkolwiek innym obo­zie, prawdopodobnie, dlatego, że w jej umyśle nie przedstawia to żadne­go „problemu".

W tym miejscu czytelnik pewnie zechciałby się dowiedzieć, dlacze­go analiza, która doprowadziła do konkluzji, że „komory gazowe" nie istniały w pewnych obozach, nie został zastosowana w przypadku obo­zów, takich jak Auschwitz? Dlaczego z jednej strony duch krytyczny roz­wija się skrzydła, a z drugiej popada w stan letargu? W końcu mówiąc

o Ravensbruck mamy do dyspozycji wiele „oczywistych dowodów" i „niepodważalnych relacji naocznych świadków", poczynając od świadków najbardziej znanych, jak: Marie Claude Vaillant-Counturier lub Germaine Tillion. Wiele razy po zakończeniu wojny, stojąc przed obliczem francuskich i brytyjskich trybunałów, oficerowie niemieccy

z Ravensbruck (Suhren, Schwarzhuber, Treite) przyznawali, że w obo­zie tym istniały „komory gazowe". Opisywali także mgliście ich dzia­łanie. W następstwie tego, albo zostali powieszeni z oskarżenia o rze­kome „masowe mordowanie ludzi w komorach gazowych", albo po­pełnili samobójstwo. Podobne „wyznania" zostawili przed śmiercią Ziereis

z Mauthausen (Austria) oraz Kramer z obozu w Stuthof-Natzweiler (Alzacja).

Dzisiaj możemy oglądać rzekome „komory gazowe" w Stuthof-Natzweiler i porównać je z niewiarygodnymi wyznaniami Kramera. Owe „komory gazowe", prezentowane jako „monument, historyczny", nie są niczym innym, jak tylko całkowitym oszustwem. Najmniejsza doza krytycyzmu wystarczy, aby przekonać się, że gazowanie w tym malut­kim pomieszczeniu, które nie zapewnia nawet minimum ochrony przed wydostawaniem się gazu, zakończyłoby się katastrofalnie nie tylko dla ofiary i kata, ale także dla ludzi, którzy mogliby znajdować się w pobli­żu. Dla uwiarygodnienia tej „komory gazowej" (która, jak zapewnia­no, znajduje się w „stanie oryginalnym"), wykonano - poprzez rozbi­cie czterech cegieł - dziurę w cienkim murze. Przez tę dziurę Josef Kra­mer miał rzekomo wrzucać tajemnicze sole, co, do których nie umiał po­dać żadnych bliższych szczegółów, poza tym, że zmieszane z wodą by­ły w stanie zabijać w ciągu jednej minuty! Jak mogły sole zmieszane z wodą wytwarzać gaz?

W jaki sposób Kramer uniknął zatrucia przez wydostający się otworem gaz? Jak mógł widzieć swoje ofiary poprzez otwór, skoro daje on możliwość oglądania jedynie górnej połowy pomie­szczenia? W jaki sposób wietrzono pomieszczenia zanim otworzono je­dyne drzwi wykonane ze zwykłego drewna? Być może należałoby o to zapytać

w przedsiębiorstwie inżynieryjnym w St. Michel sur Meurthe, które po wojnie zajmowało się przebudową lokalu, prezentowanego dzi­siaj zwiedzającym w swoim „oryginalnym stanie".

Również w wiele lat po zakończeniu wojny prałaci, profesorowie uni­wersytetów oraz zwykli obywatele opisywali, jako „naoczni świadko­wie" - „komory gazowe"

w Buchenwaldzie i Dachau.

Jeśli chodzi o Buchenwald, to „komora gazowa" stopniowo znika­ła z opisów i relacji ludzi, którzy wcześniej utrzymywali, że istniała na terenie obozu.

 

Dachau

 

Odmienna sytuacja występuje w odniesieniu do Dachau. Najpierw zostało jasno stwierdzone (na przykład przez Jego Eminencję Biskupa Piquet), że „komora gazowa" była używana wyłącznie do gazowania polskich księży. Jednakże ostatecznie zaakceptowano -jako wersję ofi­cjalną - stwierdzenie, że: „Komora gazowa, w Dachau, której budowę rozpoczęto w 1943 roku, nie była jeszcze całkowicie ukończona w 1945 roku, kiedy to obóz został wyzwolony, i z tego powodu nikt, nie mógł być w niej zagazowany".

Malutkie pomieszczenie, które było prezentowane zwiedzającym, ja­ko „komora gazowa", musiało być w rzeczywistości czymś zupełnie in­nym. Teraz, gdy dysponujemy wszystkimi planami konstrukcyjnymi kre­matorium wraz z przyległościami, możemy to stwierdzić z całą stanow­czością. Nie wiadomo na podstawie, jakich przesłanek technicznych utrzymuje się, że ta konstrukcja jest „nieukończoną komorą gazową".

 

Broszat

 

Żaden z oficjalnych instytutów historycznych nie włożył tyle wysił­ku, aby uczynić mit „komór gazowych" wiarygodnym, co Institut fur Zeitgeschichte (Instytut Historii Współczesnej) z Monachium. Od 1972 roku dyrektorem Instytutu jest Martin Broszat. Doktor Broszat, członek Instytutu od 1955 roku, stał się sławny dzięki opublikowaniu w roku 1958 t.zw. „Wyznań Rudolfa Hoessa". Hoess, były komendant obozu w Oświęcimiu, napisał rzekomo te „wyznania " w komunistycznym wię­zieniu, zanim został powieszony.

19 sierpnia 1960 roku, Broszat poinformował swoich zdumionych ro­daków, że na terytorium starej Rzeszy (w granicach z 1937 roku) nie by­ło nigdy „komór gazowych". Znajdowały się jedynie w ograniczonej liczbie wybranych obozów - zlokalizowanych zwłaszcza na terytorium okupowanej Polski (największym z nich był Auschwitz-Birkenau). Te za­dziwiające informacje zostały przekazane w zwykłym liście do redak­cji, opublikowanym w tygodniku

„Die Zeit" (z 19. VIII. 1960 r., s. 16). Ty­tuł publikacji był bardzo pokrętny i wprowadzał w błąd czytelnika: „Keine Vergasung in Dachau" („Nie było gazowania w Dachau"). W isto­cie winien on brzmieć: „Keine Vergasung in Altreich" („Nie było ga­zowania na terytorium Starej Rzeszy"). Aby nie dopuścić do wysu­wania podobnych wątpliwości w stosunku do innych obozów, doktor Bro­szat nie dołączył do swej informacji żadnych dowodów. Do dziś dnia, kil­kanaście lat po jego publikacji, ani on, ani którykolwiek z jego kolegów-historyków, nie przedstawił najmniejszych nawet dowodów naukowych na poparcie tego twierdzenia.

Szczególnie ważne byłoby uzyskanie odpowiedzi na następujące py­tania:

1. Skąd doktor Broszat wie, że „komory gazowe" na terytorium sta­rej Rzeszy są

oszustwem?

2. Skąd doktor Broszat wie, że „komory gazowe" na terytorium Pol­ski są autentyczne?

3. Dlaczego „dowody" i „relacje naocznych świadków" dotyczące obozów

koncentracyjnych na Zachodzie nagle nie przedstawiają już żadnej wartości, podczas gdy „dowody" i „relacje naocznych świadków " dotyczące obozów

w Polsce - pozostają nadal prawdzi­we?

Żaden ze znanych historyków nie postawił tego rodzaju pytań, tak, jakbyśmy mieli do czynienia z jakąś zmową milczenia. Jak często w hi­storii dziejopisarstwa przyjmuje się twierdzenia oparte na świadectwie jednego historyka? Słynny Szymon Wiesenthal

w liście do redakcji „Books and Bookmen" (kwiecień 1975, str. 5) również stwierdził,

że „nie było obozów zagłady na ziemi niemieckiej", ale - podobnie jak Bro­szat - nie poparł swego twierdzenia żadną dokumentacją naukową...

 

Obozy w Polsce

 

Rozpatrzmy teraz problem „komór gazowych" w Polsce. Jako za­sadniczy dowód,

że naprawdę istniały „komory gazowe " w  Bełżcu i Treblince, uznaje się stwierdzenia Kurta Gerstaeina.

Zapiski tego byłego SS-mana, który według oficjalnej wersji popeł­nił samobójstwo

w więzieniu Cherche-Midi w Paryżu, są pełne takich absurdów, że już od dłuższego czasu straciły wiarygodność w oczach hi­storyków. Ponadto, dokumentacja ta nie była nigdy publicznie udostęp­niona, nawet w dokumentach Trybunału Norymberskiego. Dostępna by­ła natomiast w formie bezużytecznej dla naukowego badania (ze skróta­mi, zmianami, zafałszowaniami...). Dokument oryginalny, tak samo jak jego absurdalne dodatki, nigdy nie był dostępny.

Jeżeli chodzi o Majdanek, to konieczna jest wizyta na miejscu. Jest wysoce prawdopodobne, że przyniosłaby ona jeszcze bardziej rewelacyjne rezultaty, niż oględziny Stuthof-Natzweiler, o czym pisaliśmy w in­nym miejscu.

W odniesieniu do Auschwitz-Birkenau zasadniczym dowodem są „Pamiętniki" Rudolfa Hoessa, które zostały spreparowane w polskim więzieniu. Na miejscu można obejrzeć jedynie „zrekonstruowaną ko­morę gazową " w Auschwitz oraz ruiny innej „komory"

w Auschwitz II - Birkenau.

Egzekucja przy pomocy gazu wymaga specjalnych warunków tech­nicznych; nie można jej porównywać z samobójstwem czy przypadko­wym zatruciem. Kat i jego pomocnicy nie mogą być wystawieni na żad­ne niebezpieczeństwo. Amerykanie w swoich komorach gazowych sto­sują gaz cyjanowodorowy zgodnie z drobiazgowo opracowanymi prze­pisami bezpieczeństwa. Komory amerykańskie mają postać małych, her­metycznie zamkniętych pomieszczeń. Po zakończeniu egzekucji gaz zo­staje usunięty,

a pomieszczenie poddane neutralizacji.

Z tego względu należy zadać pytanie: jak można było w „komorach gazowych"

w Auschwitz-Birkenau, do pomieszczenia o pow. 210 m2, wtłoczyć 2000 osób, wrzucić tam pojemniki z pestycydem Cyklon B, a na­stępnie wpuścić do tego pomieszczenia ekipy dla usunięcia nasyconych cyjankiem zwłok bezpośrednio po egzekucji?

Dwa dokumenty z niemieckich archiwów przemysłowych, dołączone przez Amerykanów do akt procesu norymberskiego stwierdzają wyra­źnie, iż Cyklon B wykazuje silną tendencję do łączenia się z powierzch­niami przedmiotów i nie może być usunięty - nawet przy pomocy bardzo silnych wentylatorów. Jedynym skutecznym sposobem na jego pozbycie się jest wietrzenie naturalne przez 24 godziny. Inne dokumenty można znaleźć już na miejscu -w archiwach Muzeum Oświęcimskiego. Doku­menty te, nigdzie indziej nie odnotowywane, świadczą, iż wspomniane pomieszczenie o pow. 210 m2, znajdujące się dzisiaj w ruinie, było jedy­nie zwykłą przechowalnią zwłok, usytuowaną pod powierzchnią ziemi dla lepszej ochrony przed ciepłem. Pomieszczenie to posiada zaledwie tylko jedne drzwi, służące jako wejście i wyjście zarazem, nie spełniają­ce nawet minimalnych wymogów, co do hermetyczności zamknięcia.

Jeżeli chodzi o krematoria oraz o wszystkie inne budynki i pomie­szczenia obozowe, istnieje obfita dokumentacja techniczna, plany i fak­tury, dotyczące nawet najdrobniejszych szczegółów. Natomiast nie ma tam żadnej wzmianki o „komorach gazowych ", żad­nego kontraktu na ich budowę, żadnego projektu, żadnego zapotrzebo­wania na materiały, żadnego planu, żadnej faktury, żadnego zdjęcia. W set­kach procesów dotyczących zbrodni wojennych również nie przedstawio­no nigdy niczego podobnego, jako dowodu na poparcie oskarżenia,

 

Christophersen

 

„Byłem w Auschwitz i mogę zapewnić, że nie było tam żadnych komór gazowych ". Bardzo rzadko można było usłyszeć świadków obro­ny w procesach „zbrodniarzy wojennych", którzy mieliby odwagę wy­powiedzieć takie stwierdzenie. Świadek taki stawał się bowiem od ra­zu obiektem prześladowań. Na przykład, gdyby ktokolwiek

w Niemczech zechciał dzisiaj świadczyć w obronie Thiesa Christophersena (autora książki „Oświęcimskie Brednie") ryzykuje, że zostanie skazany za „znieważanie pamięci ofiar".

Wkrótce po zakończeniu wojny Niemcy, Międzynarodowy Czerwo­ny Krzyż oraz Watykan (który zawsze miał szerokie informacje o wszy­stkich wydarzeniach rozgrywających się

w Polsce) oświadczyły zakło­potanym tonem: „komory gazowe... nie wiemy nic na ten temat" - i dodawały na koniec: „czyż można coś wiedzieć na temat faktów, które nigdy nie zostały zweryfikowane?".

Nie została znaleziona ani  jedna „komora gazowa" w żadnym z nie­mieckich obozów koncentracyjnych - taka jest prawda!

Informacja o tym, że komory gazowe nie istniały, powinna zostać przyjęta z ulgą - niestety, stało się inaczej. Z przyczyn politycznych in­formacja ta została zatajona. Dzisiaj, mówienie o tym, że „komory ga­zowe" są historycznym fałszerstwem, nie oznacza wcale ataku na tych, którzy przeżyli obozy koncentracyjne.

Mówienie prawdy jest bowiem powinnością każdego człowieka.

 

 


Mark Weber

 

DWA SPOJRZENIA NA HOLOCAUST

 

Nie ma chyba nikogo, kto by nie słyszał, że Niemcy zamordowali 6 milionów Żydów

w Europie podczas II wojny światowej. Amerykańska telewizja, kina, gazety i czasopisma nie stronią od tego tematu. W Wa­szyngtonie istnieje oficjalne olbrzymie Muzeum Holocaustu.

Uczeni kwestionują historię holocaustu

Podczas minionej dekady coraz więcej historyków „rewizjonistycz­nych", włączając w to tak poważnych uczonych, jak dr Artur Butz (Nor­thwestern University), prof. Robert Faurisson (Uniwersytet w Lyonie) oraz najpoczytniejszy brytyjski historyk David Irving, rzuca energiczne wyzwanie wobec powszechnie akceptowanej historii eksterminacji.

Nie dyskutują oni nad faktem deportowania bardzo wielu Żydów do obo­zów koncentracyjnych

i gett, czy też tego, że wielu z nich zmarło lub też zostało zamordowanych podczas II wojny światowej. Rewizjonistyczni ucze­ni ujawnili jednakże poważne dowody ukazujące, że nie było niemieckiego programu eksterminacji europejskich Żydów i że szacunki 6 milionów ofiar żydowskich w czasie wojny są nieodpowiedzialnie wyolbrzymione.

 

Wiele twierdzeń holocaustu zostało zarzuconych

 

Rewizjoniści wskazują, że historia holocaustu zmieniła się całkiem na przestrzeni lat. Wiele twierdzeń „eksterminacyjnych", do tej pory powszechnie akceptowanych, zostało całkowicie obalonych w ostatnich latach.

W pewnym okresie domniemywano, że Niemcy gazowali Żydów w Dachau, Buchenwaldzie

i w innych obozach koncentracyjnych w Niem­czech. Ta część historii była przedstawiana w sposób niemożliwy do obrony. Tak, więc została zarzucona ponad 20 lat temu.

Obecnie żaden poważny historyk nie podtrzymuje rzekomo udowo­dnionych opowieści

o obozach zagłady na terytorium starej Rzeszy Niemieckiej. Nawet sławny „łowca nazistów" Szymon Wiesenthal przyznał w 1975 roku, że: „Na ziemi niemieckiej nie było obozów zagłady". '

Prominentni historycy holocaustu twierdzą obecnie, że masy żydow­skie zostały zagazowane tylko w 6 obozach na terenie Polski: Oświęcim, Majdanek, Sobibór, Treblinka, Chełmno

i Bełżec. Jednakże „dowody" przedstawione na gazowanie w tych sześciu obozach nie różnią się ja­kościowo od tych, które zostały przedstawione na domniemane gazowa­nie na terenie Niemiec właściwych.

Na wielkim procesie norymberskim (1945-1946) i w dekadach nastę­pujących od końca II wojny światowej, Oświęcim (szczególnie Oświęcim-Brzezinka) i Majdanek (Lublin), były powszechnie uważane za prawdzi­wie ważne „obozy śmierci". Dla przykładu: alianci domniemywali

w Norymberdze, że Niemcy zabili 4 mln w Oświęcimiu i jeszcze 1,5 mln na Majdanku. Dziś, żaden poważny historyk nie akceptuje tych fantastycz­nych liczb.

W dodatku, w ostatnich latach, zostało zaprezentowanych coraz wię­cej zastanawiających dowodów, których nie da się pogodzić z przypu­szczeniami o masowej eksterminacji

w tych obozach. Na przykład szcze­gółowe zdjęcia lotniczego rozpoznania wykonane

w Oświęcimiu-Brzezince w ciągu kilku przypadkowo wybranych dni w 1944 roku (podczas przypuszczalnego punktu kulminacyjnego eksterminacji w tym miejscu), zostały opublikowane przez CIA w 1979 r. Nie widnieją na nich ślady sto­sów ciał, dymiące kominy ani masy Żydów oczekujące na śmierć - czy­li wszystko to, co pozwalałoby domniemywać, a byłoby to łatwo dostrze­żone, że Oświęcim był naprawdę centrum eksterminacji.

Teraz wiemy również, że powojenna „spowiedź" komendanta Oświę­cimia, Rudolfa Hoessa, która jest decydującą częścią historii holocau­stu, była uzyskana w wyniku tortur.

 

Inne absurdalne twierdzenia holocaustu

 

W pewnym okresie poważnie upierano się, że Niemcy zabijali Żydów przy pomocy elektryczności i pary, i że produkowali mydło z ciał Żydów. Dwa przykłady: w Norymberdze Stany Zjednoczone oskarżały Niemców o to,

że mordowali Żydów w Treblince nie w komorach gazowych, jak się teraz twierdzi, lecz przez parzenie ciał ze skutkiem śmiertelnym w „komorach parowych".3

Te dziwaczne opowieści zostały także definitywnie odrzucone w ostatnich latach.

 

Ofiary chorób

 

Historia morderczego Holocaustu jest wiarygodna jedynie powierz­chownie. Każdy widział straszliwe zdjęcia martwych lub umierających więźniów zrobione w Bergen-Belsen, Nordhausen czy innych obozach koncentracyjnych podczas ich wyzwalania przez siły brytyjskie lub ame­rykańskie w ostatnich tygodniach wojny

w Europie. Ludzie ci byli nie­szczęsnymi ofiarami, ale nie programu eksterminacji, lecz chorób i nie­dożywienia przyniesionych przez kompletne załamanie Niemiec w ostat­nich miesiącach wojny. W rzeczywistości, gdyby istniał program ekster­minacji, to Żydzi uwolnienie przez siły alianckie w końcu wojny, byliby dużo wcześniej zamordowani.

W obliczu posuwających się sił sowieckich, wielu Żydów zostało ewa­kuowanych

w okresie ostatnich miesięcy wojny z obozów i gett na Wschodzie do pozostałych obozów w zachodnich Niemczech. Obozy te szybko stały się przeludnione,

co bardzo przeszkadzało w zapobieżeniu rozprzestrzeniania się epidemii.

 

Zdobyczne dokumenty niemieckie

 

Pod koniec II wojny światowej alianci skonfiskowali ogromną liczbę niemieckich dokumentów o traktowaniu Żydów przez Niemców w cza­sie wojny, o polityce niemieckiej wobec nich. Na nie czasami powoły­wano się w kontekście „ostatecznego rozwiązania". Ale żaden doku­ment, jaki kiedykolwiek znaleziono,

nie nawiązywał do programu eks­terminacji. Wręcz przeciwnie: dokumenty jasno ukazywały, że niemiecka polityka „ostatecznego rozwiązania" polegała na emigracji

i de­portacji, a nie eksterminacji.

Spójrzmy, dla przykładu, na poufne memorandum niemieckiego Mi­nisterstwa Spraw Zagranicznych z 21.08.1942 r.4 „Obecna wojna da­je Niemcom okazję i obowiązek także rozwiązania żydowskiego problemu w Europie"- stwierdza memorandum. Polityka „promowa­nia ewakuacji Żydów [z Europy] przy najściślejszej współpracy

i za pośrednictwem Reichsfuhrera SS [Himmler] ciągle obowią­zuje". Memorandum stwierdziło: „liczba Żydów deportowanych tym sposobem na Wschód nie wystarczyła

do pokrycia potrzeb".

Dokument cytuje niemieckiego ministra Spraw Zagranicznych von Ribbentropa, mówiącego, że „pod koniec wojny wszyscy Ży­dzi byliby zmuszenie do opuszczenia Europy. Taka była nie­zmienna decyzja Fuhrera [Hitlera] i tylko takie pokierowanie tym problemem, jako jedyne globalne i wyczerpujące rozwią­zanie, mogłoby być zastosowane i indywidualne zabiegi zbyt­nio by nie pomogły".

W konkluzji memorandum zawarte jest stwierdzenie, że „ wysiedle­nia [Żydów na Wschód] są dalszym krokiem do totalnego rozwią­zania... Deportacja do Generalnej Guberni [Polska] jest środkiem tymczasowym. Żydzi będą przesuwani na dalsze zajmowane tery­toria wschodnie [Sowiety] tak szybko, jak tylko techniczne środki na to będą dane".

Ten niedwuznaczny dokument i jemu podobne rutynowo są ukrywa­ne i ignorowane przez tych, którzy podtrzymują historię o morderczym holocauście.

 

Niewiarygodne świadectwa

 

Historycy holocaustu polegają głównie na tak zwanych „zezna­niach ocalonych", wspierającymi opowieści o eksterminacji. Ale taki „dowód" jest ciągle niepewny. Jak wykazał jeden z żydowskich historyków, „większość wspomnień czy raportów [tych,

co prze­żyli holocaust] jest pełna absurdalnej wielosłowności, grafomańskiej przesady, dramatycznych efektów, przesadnych sa­moocen, dyletanckiego filozofowania, pseudo-liryzmu, niesprawdzonych pogłosek, uprzedzeń,  stronniczych ataków i usprawiedliwień". 5

 

Hitler i „ostateczne rozwiązanie"

 

Nie istnieją żadne dowody na to, że A. Hitler dał rozkaz wymordo­wania Żydów, czy też, że w ogóle wiedział o jakimkolwiek programie eksterminacji. Przeciwnie, zapiski pokazują, że niemiecki przywódca chciał, aby Żydzi opuścili Europę przez emigrację, o ile to możliwe - lub deportację, o ile okaże się to konieczne.

Hitler czasami mówił podczas swych „mów stołowych" w ścisłym gronie o warunkach swojej polityki wobec Żydów. Np. 27 stycznia po­wiedział: „Żydzi muszą spakować się, zniknąć z Europy. Pozwólmy im wynieść się do Rosji".

A 24 lipca 1942 roku Hitler podkreślał z naciskiem swoją wolę usu­nięcia Żydów z Europy tuż po wojnie: „Żydzi interesują się Europą z powodów ekonomicznych, ale Europa musi odrzucić ich we własnym interesie, ponieważ Żydzi są rasowo gorsi. Kiedy tylko woj­na się skończy, dokonam rygorystycznego przeglądu... tak, że Ży­dzi będą musieli wyemigrować na Madagaskar lub do jakiegoś in­nego żydowskiego państwa narodowego"."

W odzewie na alianckie wojenne transmisje radiowe o tym, że Niem­cy mordują Żydów, Hitler gniewnie komentował: „Naprawdę Żydzi po­winni być mi wdzięczni, że nie chcę od nich nic więcej, niż trochę ciężkiej pracy".7

 

SS Himmlera i obozy

 

Żydzi byli ważną częścią w niemieckiej sile roboczej czasu wojny i w niemieckim interesie leżało utrzymywanie ich przy życiu.

Kierownictwo biura administracji obozów SS wysłało dyrektywę, da­towaną na 28 grudnia 1942 roku, do wszystkich obozów koncentracyj­nych - wliczając w to Oświęcim. Dyrektywa ta ostro skrytykowała wy­soką śmiertelność wśród więźniów, spowodowaną chorobami i nakazy­wała, „aby lekarze obozowi użyli wszystkich środków, będących do ich dyspozycji, w celu wyraźnego zredukowania śmiertelności w różnych obozach". Co więcej, zarządzała: „Obozowi lekarze muszą dozorować częściej niż przedtem wyżywienie więźniów i we współpracy z administracją proponować ulepszone rozporządze­nie komendantowi obozu... Lekarze obozowi, mają doglądać, czy wa­runki na różnych stanowiskach pracy są udoskonalane, tak jak to tylko możliwe".

Ostatecznie dyrektywa podkreśla, że „Reichsfuhrer SS [Heinrich Himmler] rozkazał, że śmiertelność absolutnie musi być obniżo­na". s

Szef departamentu SS dozorującego obozy koncentracyjne, Richard Glucks, wysiał okólnik do każdego komendanta obozu, datowany na 20 stycznia 1943 roku. Rozkazał

w nim: „Jak już wykazywałem, muszą być użyte wszelkie środki do zmniejszenia śmiertelności w obozie"."

 

Sześć milionów?

 

Nie ma żadnego konkretnego dowodu na bez przerwy powtarzane twierdzenie, że Niemcy zamordowali sześć milionów Żydów. Wiadome jest natomiast, że miliony Żydów przeżyły niemieckie prawa II wojny światowej - wliczając w to wielu przetrzymywanych w Oświęcimiu

i in­nych t.zw. „obozach śmierci". Sam ten fakt powinien wywoływać po­ważne wątpliwości, co do eksterminacyjnej opowieści.

Czołowa gazeta w  neutralnej Szwajcarii, dziennik „Baseler Nachrichten", ostrożnie oszacowała w czerwcu 1946 roku, że nie więcej niż 1,5 mln europejskich Żydów mogło zginąć (z różnych przyczyn) pod niemiecką jurysdykcją podczas wojny. '"

Jednostronna „holocaustomania"

Zamiast zmniejszać się, rzeka filmów i książek o holocauście wy­daje się rosnąć

z każdym mijającym rokiem.

Bezwzględna kampania w mediach, którą żydowski historyk Alfred Lilienthal nazywa „holocaustomanią ", przedstawia los Żydów podczas II wojny światowej, jako centralne wydarzenie w historii ludzkości. Nie ma końca prostackim filmom, naiwnym programom telewizyjnym, mści­wym polowaniom na „nazistowskich przestępców wojennych", jednostronnym kursom edukacyjnym i jedynie słusznym wystąpieniom po­lityków oraz ważnych osobistości na rzecz obsługi pamięci holocaustu.

Nie-żydowskie ofiary nie zasługują na takie zainteresowanie. Dla przykładu: nie ma amerykańskich pomników, centrów naukowych czy też dorocznych obchodów ku czci ofiar Stalina, który zresztą znacznie przelicytował Hitlera.

 

Kto na tym korzysta?

 

Wieczna kampania na rzecz holocaustu w mediach jest rutynowo wy­korzystywana do usprawiedliwienia olbrzymiej amerykańskiej pomo­cy dla Izraela i - pod innym względem - do tłumaczenia niewybaczal­nej polityki Izraela, nawet kiedy stoi w konflikcie z amerykańskim inte­resem.

Wymyślna i sponsorowana kampania holocaustu w mediach ma de­cydujące znaczenie dla interesów Izraela, który egzystuje dzięki ma­sowym, corocznym dotacjom z kieszeni amerykańskich podatników.

Jak szczerze przyznał prof. W.D. Rubinstein z Australii: „Jeśli holocaust okazał by się 'syjonistycznym mitem', to najmocniejsza broń w arsenale propagandy izraelskiej by upadła". 11

Dziennikarka „New York Times", Paula Hyman, zaobserwowała: „Ze strony Izraela holocaust może być użyty do uprzedzenia politycz­nej krytyki i stłumienia dyskusji. Wzmacnia on poczucie Żydów, jako wiecznie osaczonych ludzi, którzy w swej obronie mogą pole­gać tylko na sobie samych. Przywoływanie cierpień doznanych przez Żydów od nazistów często zajmuje miejsce racjonalnych argumentów i oczekuje się, że ma to przekonać wątpiących w słuszność obecnej polityki rządu izraelskiego". 12

Głównym powodem, dla którego historię holocaustu tak trwale udo­wadniano jest to,

że rządy głównych potęg także mają ustalone intere­sy w podtrzymywaniu tego. Zwycięskie potęgi II wojny światowej - USA, Sowiety, Wielka Brytania - mają swój udział w przedstawianiu pokona­nego reżimu Hitlera tak negatywnie, jak tylko można.

Im bardziej dia­belski i szatański jawi się reżim hitlerowski, tym bardziej szlachetnie

i sprawiedliwie wyglądają sprawki aliantów.

Dla wielu Żydów holocaust stał się zarówno kwitnącym biznesem, jak i rodzajem nowej religii. Znany żydowski autor i publicysta, Jacobo Timerman, zawarł to wszystko w swojej książce „Najdłuższa wojna":

 

„Wielu Izraelczyków czuje się urażonych, kiedy to holocaust jest wykorzystywany

w Diasporze [Żydzi poza Izraelem]. Oni nawet czu­ją się zawstydzeni, że holocaust stał się cywilną religią dla Żydów w M. Zjednoczonych. Poważają oni prace Alfreda Kazina, Irvinga Howe i Marii Syrkin. Ale inni pisarze, wydawcy, historycy, biurokraci czy studenci mówią na holocaust, używając słowa Shoah, które jest hebrajskie: 'Nie ma tak dobrego biznesu, jak Shoah-biznes'." 13

Kampania wokół holocaustu w mediach przedstawia Żydów, jako cał­kowicie niewinne ofiary i nie-żydów, jako moralnie opóźnione i niegod­ne zaufania istoty, które łatwo mogą przeistoczyć się w morderczych nazistów w sprzyjających okolicznościach.

To osobista uwaga, ale to przekręcanie wielce wzmacnia żydowską solidarność

i świadomość grupową.

Dla Żydów kluczową lekcją historii holocaustu jest to, że nie-Żydzi nie są nigdy godni zaufania. Jeżeli naród tak kulturalny i tak wykształ­cony jak Niemcy był w stanie zmówić się przeciwko Żydom, tak, więc ża­den nie-żydowski naród nie może być całkowicie obdarzony zaufaniem. Stąd motto: „Nigdy nie wybaczać, nigdy nie zapomnieć!".

 

Holocaust: kupczenie nienawiścią

 

Historia holocaustu jest czasami używana do promowania nienawi­ści i wrogości, szczególnie przeciw narodowi niemieckiemu jako cało­ści, wschodnim Europejczykom oraz przywódcom Kościoła Rzymsko­katolickiego.

Dobrze znany pisarz żydowski, Elie Wiesel, jest dawnym więźniem Oświęcimia, który przewodniczył Amerykańskiej Radzie Pamięci Holo­caustu. W 1986 roku otrzymał on pokojową nagrodę Nobla, Ten zaprzy­sięgły syjonista napisał w swojej książce „Legendy naszego czasu": „Każdy Żyd, gdziekolwiek by był, powinien zachować strefę niena­wiści - zdrowej, męskiej nienawiści do tego, co Niemcy uosabiają

i do tego, co w nich tkwi". 14

 

Pozwólmy, aby obie strony były wysłuchane

 

Od kilku lat historia Holocaustu została lematem usprawiedliwia­jącym spory

w Europie. Było to dyskutowane przez wiele godzin w szwajcarskiej TV czy nawet we francuskim radiu. Czołowy dziennik francu­ski „Le Monde" i poważne włoskie czasopismo historyczne „Storia Ilustrata " udostępniły swe szpalty dla obu stron wypowiadających się w tej kwestii.

Tu, w Ameryce, organizacje - chociaż silne - powstrzymywane są jak dotąd od publicznego wyrażenia swoich poglądów w tej sprawę. Wie­lu myślących Amerykanów ma coraz większe wątpliwości wobec przy­najmniej niektórych z bardziej sensacyjnych twierdzeń holocaustu, ale w sferze publicznej to, co kiedykolwiek się słyszy czy widzi, jest ortodo­ksyjnym poglądem na opowieści eksterminacyjne.

To nie jest w porządku. Amerykanie mają prawo do osądzenia tego ważnego zagadnienia samemu.

 

 

 

Przypisy:

 

 1.   Books & Bookmen. London, April 1975, s. 5.

 2.  Rupert Butler, Legions of Death (England: 1983), ss. 235-237; R. Faurisson, Journal 

 of Historical Review, Winter 1986-87, ss. 389-403.

 3.  Dokument Norymberski PS-3311 (USA-293). IMT seria niebieska, vol. 32, ss. 153-158; IMT,

 vol. 3, ss. 566-568; NMT seria zielona, vol. 5, ss. 1133, 1134.

 4.  Dokument Norymberski NG-2586-J. NMT seria zielona, vol. 13, ss. 243-249.

 5.  Samuel Gringauz w: Jewish Social Studies (New York), january 1950, vo. 12, s. 65.

 6.  H. Picker, Hitlers Tischgesprache im Fuhrerhauptquartier (Stuttgart: 1976), s. 456.

 7.  D. Iving, Hitler's War (Viking Press, ed. 1977), s. 362.

 8.  Dokument Norymberski PS-2171, aneks 2; NC & A seria czerwona, vol. 4, ss. 833-834.

 9.  Dokument Norymberski NO-1523; NMT seria zielona, vol. 5, ss. 372-373.

10. Baseler Nachrichten, june 13, 1946, s. 2.

11. Quadrant (Australia), sept. 1979, s. 27.

12. New York Times Magazine, sept. 14, 1980, s. 79.

13. The Longest War (New York: Vintage, 1982), s. 15.

14. Legends of Our Time (New York: Schocken Books, 1982), rozdz. 12, s. 142.


Fred A. Leuchter

 

RAPORT SĄDOWY

 

Wprowadzenie

 

Rok 1988 był dla mnie bardzo pouczający, ale równocześnie bardzo burzliwy. Byłem oszołomiony dowiedziawszy się, że większość tego, co przekazywano mi w szkole na temat historii XX wieku i II wojny świa­towej jest mitem, a nawet zwykłym kłamstwem.

W pierwszej chwili by­łem zdumiony, potem wzburzony i wreszcie zostałem przekonany. Mit Holocaustu stał się dla mnie martwy.

Jak wszystkie dzieci amerykańskie, urodzone w czasie i po drugiej wojnie światowej, uczyłem się o ludobójstwie dokonanym przez nazistów na ludności żydowskiej.

W czasach uniwersyteckich nie miałem powodu, aby nie wierzyć w to, że Niemcy wymordowali 6 milionów Ży­dów w komorach gazowych. Wierzyłem w nazistowskie ludobójstwo je­szcze przez wiele lat.

Mniej więcej w 24 lata później, pewien „wierzący" inżynier siedział przy swym biurku

w śnieżne popołudnie, zimą 1988 roku, kiedy zadzwo­nił telefon. Ów inżynier miał wkrótce otrzymać wstrząsającą lekcję, lek­cję, która poddała w wątpliwość mit Holocaustu, kłamstwo wpajane od 50 lat kolejnym pokoleniom amerykańskich dzieci. „Hallo!... Mówi Ro­bert Faurisson" - powiedział głos w słuchawce i wkrótce „wierzący" inżynier przestał wierzyć.

 

Tło

 

Przez ostatnie 9 lat opracowywałem projekty wszelkiego typu urzą­dzeń do wykonywania egzekucji (krzesła elektryczne, śmiertelne zastrzyki, szubienice oraz komory gazowe) dla wszystkich - lub prawie wszystkich - stanów USA, gdzie obowiązuje jeszcze kara śmierci. By­tem zatrudniony jako konsultant i dostarczałem opracowania zarówno dla administracji wspomnianych stanów, jak i dla rządu federalnego.

Z tego też powodu zostałem polecony przez Billa Armontrouta, dy­rektora więzienia stanowego w Missouri, jako konsultant w sprawie ko­mór gazowych, obrońcom w procesie Zundela. Po rozmowie telefonicz­nej w owo zimowe popołudnie, dwa razy spotkałem się

z Robertem Faurissonem w Bostonie. W rezultacie zgodziłem się jechać do Toronto na spotkanie z adwokatem Ernesta Zundela - Dougiem Christie i resztą znakomitego zespołu obrońców.

Już trzynaście lat wcześniej prof. Faurisson zaproponował, aby ja­kiś specjalista od komór gazowych dokonał oceny rzekomych komór ga­zowych w Polsce, pod kątem wymagań technicznych i stwierdził, czy nadają się one do przeprowadzania masowych egzekucji.

Wyjechałem do Toronto razem z moją żoną Carolyn i spędziłem dwa dni wypełnione licznymi spotkaniami, podczas których zademonstro­wano mi fotografie rzekomych komór gazowych w Polsce, niemiecką do­kumentację techniczną i zdjęcia lotnicze wykonane w czasie wojny przez aliantów.

Po zapoznaniu się z tymi materiałami sam sobie zadałem pytanie, czy owe „komory" są w istocie odpowiednio wyposażone dla dokony­wania w nich egzekucji. Zaproponowano mi, bym pojechał do Polski i tam, na miejscu, przeprowadził odpowiednie badania

i opracował pi­semny raport w tej sprawie. Niektóre komory znajdowały się

w miejscowościach, o których nigdy nie słyszałem.

Po kilku wyjaśniających uwagach zaaprobowałem propozycję i roz­poczęły się przygotowania do wyjazdu do Polski. Chociaż przedstawio­ne mi fotografie i dokumenty zdawały się potwierdzać tezę, iż rzeko­me „komory" nie mogły służyć do dokonywania egzekucji, zarezerwo­wałem sobie prawo do wydania ostatecznej opinii po wykonaniu wszy­stkich badań.

Jeżeli by się okazało, że owe pomieszczenia były - lub mogły być -komorami gazowymi, zawarłbym taką opinię w moim sprawozdaniu. Moja relacja miała być użyta jako dowód w procesie Ernesta Zundela w Toronto. Będzie, zatem stanowiła świadectwo sądowe.

Przygotowując się do podróży musiałem sprawo sobie również spe­cjalne walizki na próbki, dokumenty i instrumenty.

Biorąc pod uwagę fakt, że jedziemy do kraju komunistycznego, mu­sieliśmy szczególnie uważać na nasze instrumenty Niewielu turystów zabiera ze sobą w podróż młotki, dłuta, wiertarki, piły i przymiary me­tryczne. Ponadto zabraliśmy mapy Polski, Czechosłowacji

i Austrii na wypadek, gdybyśmy musieli wyjeżdżać nagle i w pośpiechu. Wreszcie zabraliśmy też podarunki, którymi zamierzaliśmy przekupić personel muzeum oświęcimskiego, aby uzyskać kopie potrzebnych nam doku­mentów z archiwów muzeum.

 

Nasza ekipa

 

Miałem szczęście dobrać sobie zespół kompetentnych i zaufanych osób: moja żona Carolyn - jako asystentka, Howard Miller - rysownik, Jurgen Neumann - kamerzysta, Tjudar Rudolf - tłumacz. Wszyscy zda­waliśmy sobie sprawę, że jeśli zostaniemy schwytani, władze polskie nieprzychylnie ocenią naszą działalność i nasze zamiary,

a pobrane przeze mnie próbki mogą potraktować, jako bezczeszczenie narodowe­go monumentu.

Duchowo byli z nami obecni także dwaj „nieoficjalni" członkowie naszej ekipy: Ernest Zundel i Robert Faurisson, którzy z oczywistych względów nie mogli towarzyszyć nam

w podróży.

 

Podróż

 

Wyruszyliśmy do Polski 25 lutego 1988 roku. Neumann i Rudolf do­łączyli do nas

we Frankfurcie. Wróciliśmy do domu 3 marca 1988 roku.

Przybyliśmy do Krakowa późnym popołudniem i spędziliśmy naszą pierwszą noc

w Hotelu Orbis. Następnego dnia byliśmy już w Oświęci­miu, w Hotelu, gdzie uderzył nas zapach naftaliny - zapach nie spoty­kany przeze mnie od wielu lat. Hotel musiał być kiedyś budynkiem mie­szkalnym dla funkcjonariuszy obozowych. Obiad zjedliśmy w restau­racji hotelowej. Następnie odbyliśmy rozpoznawczy spacer po obozie, w słabym świetle popołudnia i pośród śnieżnej zadymki. Nie jedliśmy tego dnia kolacji, gdyż okazało się niemożliwością znalezienie lokalu czynnego po zachodzie słońca...

 

Auschwitz – Birkenau

 

Następnego dnia rozpoczęliśmy nasze prace wewnątrz rzekomej ko­mory gazowej. Niestety, nie byliśmy w stanie zrealizować zbyt wielu ba­dań ze względu na liczne wycieczki, które przerywały naszą pracę. By­ła to niedziela i liczba zwiedzających była większa, niż zwykle. Carolyn stała na straży przy jednym wejściu, a Tjudar przy drugim. Ich zada­nie polegało na sygnalizowaniu mi, Jurgenowi i Howardowi, nadejścia zwiedzających. Filmowanie i pobieranie próbek było w tych warunkach zbyt niebezpieczne. Około południa opuściliśmy zatem Auschwitz i prze­nieśliśmy się do Birkenau.

W Birkenau zaskoczyła nas śnieżyca tak silna, że nic nie było widać w odległości większej, niż metr. Musieliśmy też zostawić Carolyn, aby pilnowała samochodu, gdyż nie można było wjeżdżać pojazdami na te­ren obozu. Zwiedziliśmy komory, krematoria nr II, III i IV oraz łaźnię. Pobraliśmy próbki, a nasze badania zostały zarejestrowane na taśmie video. Wykonaliśmy też zdjęcia i rysunki w skali. Wszystko po to,

aby udokumentować skąd pobieraliśmy próbki do badań.

Musieliśmy wyważyć drzwi do łaźni, gdyż były zamknięte na klucz.

W krematorium nr II było zejście w głąb rzekomej komory gazowej. Wilgotne i zatęchłe podziemne pomieszczenie nic było odwiedzane przez ludzi od prawie 50 lat. Budynek został zburzony, prawdopodobnie przez niemieckich saperów. Na szczęście było mniej strażników i mniej pu­bliczności, co stwarzało nam nieporównanie lepsze warunki do pracy, niż poprzedniego dnia w Auschwitz.

Nauczeni doświadczeniem poprzedniego dnia, zjedliśmy kolację na dworcu autobusowym - była to jedyna czynna restauracja w Oświęci­miu - i powróciliśmy do Hotelu.

Następnego dnia, w poniedziałek, rozpoczęliśmy nasze prace w Au­schwitz.

W porównaniu z niedzielą, było o wiele mniej zwiedzających i mogliśmy pracować bez przeszkód.

Byliśmy w stanie zebrać próbki, wykonać zdjęcia oraz inne prace do­kumentacyjne. Teraz uzyskaliśmy już dane, mogące posłużyć nam do modelowych obliczeń. Zweryfikowaliśmy także istnienie systemu ramp przeładunkowych w okresie działalności „komór gazowych". Po zakoń­czeniu prac w Auschwitz pojechaliśmy ponownie do Birkenau, aby pobrać próbki kontrolne z pomieszczenia nr 1, przeznaczonego do dezyn­fekcji. Niestety, budynek był zamknięty i znów musieliśmy wyłamywać zamek, aby zbadać wspomniane pomieszczenie. Później zjedliśmy kola­cję na dworcu autobusowym i wróciliśmy szybko do Hotelu.

We wtorek rano, oczekując na wynik - bezowocnej, jak się później okazało - próby zdobycia przez Tjudara pojemnika z Cyklonem B,  Jurgen i ja filmowaliśmy różne miejsca wewnątrz obozu. Potem przenie­śliśmy się z Hotelu w Oświęcimiu do znajdującego się w pobliżu schro­niska, otrzymując pokoje, które dopiero co się zwolniły.

W środę rano, po godnym wzmianki śniadaniu - składającym się z chleba, szynki

i sera - zdecydowaliśmy odbyć podróż do Lublina, aby zwiedzić Majdanek.

Po raz ostatni odwiedziliśmy obóz w Auschwitz i następnie wyruszy­liśmy w kierunku Lublina.

 

Majdanek

 

Po kilku godzinach przybyliśmy na miejsce i zwiedziliśmy muzeum na Majdanku, zrekonstruowane „komory gazowe" i krematoria. Na końcu obejrzeliśmy komory do dezynfekcji nr l i 2. Prowadzenie badań było tutaj szczególnie trudne, gdyż strażnicy przeprowadzali inspek­cję co 10-15 minut. Rzekome komory gazowe były odgrodzone bariera­mi i niedostępne dla publiczności. Dla dokonania szczegółowych badań konieczne było przekroczenie barier i wejście na zabroniony teren. Carolyn

i Tjudar stali na straży, podczas gdy ja robiłem pomiary i przepro­wadzałem dokładne badania. O mały włos nie zostaliśmy przyłapani: byłem zmuszony pospiesznie przeskoczyć barierę i gdy strażnik wcho­dził, znajdowałem się jeszcze na zabronionym terenie.

Na szczęście strażnik był zbyt zainteresowany Jurgenem i jego ka­merą video i nie zwrócił na mnie uwagi.

 

Powrót

 

Wczesnym popołudniem muzeum było zamykane dla zwiedzających i musieliśmy opuścić teren obozu. O godzinie 15 wyruszyliśmy do War­szawy i po pięciogodzinnej podróży

w deszczu i śniegu dotarliśmy do celu. Nasza rezerwacja w hotelu była już nieważna, ale przy pomocy pracownika ambasady znaleźliśmy miejsca w innym hotelu. Po kolacji udaliśmy się spać, planując ma czwartek powrót do domu. Następnego ranka,

po śniadaniu, wyruszyliśmy na lotnisko.

Odlecieliśmy samolotem polskich linii lotniczych LOT, po zapłaceniu cła, gdyż moja walizka zawierała około 10 kg materiałów dowodowych. Na szczęście nie skontrolowano mi bagażu, ale odetchnąłem z ulgą do­piero po kontroli paszportów we Frankfurcie. Tutaj nasza grupa podzie­liła się. Po powrocie do USA przekazałem próbki do analizy, do labora­torium w Massachusetts. Otrzymawszy rezultaty analiz, przygotowa­łem mój raport, łącząc swą wiedzę na temat budowy komór gazowych i procesu egzekucji przy pomocy gazu z wynikami dokonanych badań.

Po ukończeniu raportu, którego wyniki podane są niżej, uczestniczy­łem jako świadek obrony w procesie Zundela w Toronto. Ale to już zu­pełnie inna historia.

 

Rezultaty badań

 

1. Komory gazowe

 

Wyniki badań, zamieszczone w „Raporcie Leuchtera", są bardzo ważne. Dowodzą

w sposób kategoryczny, że żadna z budowli badanych w Oświęcimiu, Brzezince i Lublinie nie mogła służyć do wykonywania masowych egzekucji przy użyciu cyjanowodoru, tlenku węgla lub ja­kiegokolwiek innego trującego gazu.

Przyjmując nawet najbardziej wygórowane liczby dotyczące maksy­malnego wykorzystania komór gazowych - 1693 osoby tygodniowo w każdej z komór –

i zakładając, że wspomniane pomieszczenia napraw­dę służyły do masowych egzekucji przy pomocy gazu, dla zabicia sze­ściu milionów osób musiałyby pracować bez przerwy przez 68 (sześć­dziesiąt osiem!) lat. To znaczy, że Trzecia Rzesza musiałaby istnieć przez przynajmniej 75 lat! Utrzymywanie, że owe pomieszczenia służy­ły do wykonywania egzekucji masowych czy też indywidualnych jest za­tem śmieszne, a nawet obraźliwe, gdyż zakłada kretynizm odbiorcy te­go typu stwierdzeń. Jednakże ci, którzy rozpowszechniają to kłamstwo są zbyt leniwi i zadufani w sobie, aby sprawdzić jego prawdopodobień­stwo. Indoktrynują, więc świat tego typu bzdurą poprzez największą kampanię propagandową, jaką pamięta historia.

 

2. Krematoria

 

Równie ważne są błędy historiografii „eksterminacjonalistycznej" w odniesieniu do krematoriów. Gdyby krematoria pracowały z maksy­malną wydajnością, każdego dnia, bez jakiejkolwiek przerwy, w spo­sób ciągły (założenie czysto hipotetyczne i niemożliwe w rzeczywisto­ści) - Trzecia Rzesza musiałaby istnieć przynajmniej 42 lata, gdyż dla spalenia sześciu milionów ludzkich zwłok potrzebne byłoby 35 (trzy­dzieści pięć) lat pracy pieców krematoryjnych!

Nikt przy zdrowych zmysłach nie może utrzymywać (ani też wierzyć), że III Rzesza istniała przez 75 lub 42 lata. Jednakże wmówiono nam, że 6 milionów osób zostało zamordowanych za pomocą sprzętu, który -nawet gdyby nadawał się do dokonywania egzekucji - musiałby praco­wać jeszcze przynajmniej przez 64 lata po zakończeniu wojny, a więc do roku 2009! Taki bowiem jest absolutnie minimalny czas potrzebny do tego typu operacji.

 

3. Dowody

 

Próbki dowodowe zostały pobrane z miejsc przez nas odwiedzanych. Próbka kontrolna została wzięta z pomieszczenia nr l, służącego do de­zynfekcji [odzieży - przyp. wyd.]

w Birkenau. Założyliśmy, że ze względu na wysoką zawartość żelaza w konstrukcjach budynków obozowych, obe­cność cyjanowodoru spowoduje uformowanie się związku żelazo-cyjanowodorowego i tlenku żelazawego. Uwidocznił się on w postaci niebieska­wych plam na ścianach pomieszczenia dezynfekcyjnego. Szczegółowa ana­liza 32 próbek, pobranych z kompleksu Auschwitz-Birkenau, ujawniła za­wartość 1,050 mg cyjanku na l kg oraz 6,170 mg żelaza na l kg w próbce z pomieszczenia służącego do dezynfekcji. Większa ilość żelaza została znaleziona wewnątrz rzekomych komór gazowych, ale jednocześnie nie wykryto żadnych śladów cyjanku. Byłoby to niemożliwe, gdyby pomieszcze­nia te miały kontakt z cyjanowodorem. Tymczasem komory gazowe mu­siałyby być wystawione na działanie cyjanowodoru przez czas o wiele dłuż­szy,

niż pomieszczenie do dezynfekcji. Dlatego też wyniki analizy labora­toryjnej dowodzą,

że pomieszczenia prezentowane jako „komory gazo­we" nie były nigdy używane, jako miejsca egzekucji za pomocą gazu.

 

4. Konstrukcja

 

Konstrukcja owych budowli dowodzi, że nigdy nie były one używa­ne, jako komory gazowe. Żadne z tych pomieszczeń nie było hermetyczne, ani wyposażone w odpowiednie uszczelnienia. Nie zostały wykona­ne żadne zabezpieczenia przed kondensacją gazu

w ścianach, podłodze i suficie. Nie istnieją żadne urządzenia służące do usuwania

z pomie­szczenia mieszanki powietrza i gazu. Nie było żadnych urządzeń służą­cych do wpuszczania gazu i rozprowadzania go po całym pomieszcze­niu. Nie ma żadnych systemów bezpieczeństwa dla zapobiegania eks­plozji. Nie zostały wykonane żadne zabezpieczenia przed przenikaniem gazu do krematorium - pomimo, iż cyjanowodór jest

w wysokim stop­niu wybuchowy. Nie ma żadnego systemu zabezpieczeń dla ochrony per­sonelu obsługującego komorę przed wystawieniem na działanie gazu, jak również dla ochrony innych osób, mogących ewentualnie znajdować się w pobliżu komory. W jednym szczególnym przypadku - w Auschwitz - dren do odprowadzania wody deszczowej w podłodze rzekomej komo­ry gazowej połączony jest z systemem podobnych drenów w całym obo­zie.

Na Majdanku gaz mógłby z łatwością przenikać do podziemnego ko­rytarza, biegnącego wokół rzekomej komory gazowej. Korytarz ten był­by zatem śmiertelną pułapką dla personelu obsługującego komorę.

Nigdzie, w żadnej z rzekomych komór gazowych, nie istnieją drogi ewakuacji. Cyjanowodór jest gazem szczególnie niebezpiecznym, wybu­chowym i trującym, ale w żadnej z części „komory" nie ma urządzeń zabezpieczających... Komory są poza tym zbyt małe,

aby pomieścić cho­ciażby część tej liczby osób, jaka - zgodnie z relacjami „naocznych świadków" - miała się w nich mieścić. Mówiąc w sposób jasny i prosty: pomieszczenia, przedstawiane jako „komory gazowe", nic mogły pra­cować, jako urządzenia do egzekucji za pomocą gazu także z przyczyn konstrukcyjnych.

 

 

5. Wnioski

 

Po szczegółowym zbadaniu rzekomych komór gazowych i kremato­riów w obozach na terenie Polski, jedyny wniosek, jaki może wysnuć osoba odpowiedzialna i rozsądna jest taki, że twierdzenie, jakoby która­kolwiek z tych budowli była używana jako komora gazowa do masowych egzekucji, jest absurdalna.

 

 


David Cole

 

Prezentowany tekst D. Cole'a jest zapisem z kasety video.

 

Z  WIZYTĄ W AUSCHWITZ

 

Jest bezdyskusyjnym faktem historycznym, że podczas II wojny świa­towej Niemcy prowadzili sieć więzień i obozów pracy tak w Niemczech, jak i na terytoriach,

które kontrolowali. Do tych obozów wysyłano Ży­dów, jeńców wojennych, bojowników ruchu oporu, Cyganów i innych lu­dzi, uważanych za wrogów III Rzeszy.

Największym z tych obozów był obóz nazywany Auschwitz, znajdu­jący się w Polsce. Internowani w Auschwitz - mężczyźni, kobiety i dzie­ci - pochodzili z całej Europy. Zdolnych do pracy wykorzystywano jako siłę roboczą dla potrzeb niemieckiego przemysłu wojennego. Auschwitz został wyzwolony przez Armię sowiecką w styczniu 1945 roku.

I tu kończy się concensus.

Od zakończenia II wojny światowej powtarzano nam ciągle, że wie­le z tych obozów służyło ciemnym celom: ludobójstwu 6 milionów Ży­dów i egzekucji 5 milionów nie-Żydów za pomocą komór gazowych, w sposób, który jest dziś powszechnie znany jako „holocaust". Najwięk­sza ilość ludzi, mówi się, została zamordowana w Auschwitz.

Lecz są tacy, którzy utrzymują, iż twierdzenia o masowym morder­stwie nigdy nie zostały udowodnione. Ludzie ci wskazują na brak doku­mentacji innej, niż wysoce kwestionowane, a częściowo już zdyskredytowane dowody dostarczone przez Związek Sowiecki na Proces Norym­berski i niewiarygodny charakter zeznań naocznych świadków, z których wiele również zostało zdyskredytowanych.

(Na przykład wielu byłych mieszkańców obozu, jak również amery­kańskich żołnierzy ciągle mówi o „gazowaniu" w obozie w Dachau w Niemczech, mimo że nie utrzymuje się już, iż komory gazowe były kie­dykolwiek użyte w tym obozie)

Nadal jednak Holocaust jest wydarzeniem, które znacząco wzrosło na znaczeniu od końca wojny, nauczanym jako fakt, zwykle akceptowa­ny bez pytania. Ale skąd wiemy,

że naprawdę miał on miejsce? Jakie „dowody" oferuje się tym, którzy nie są skłonni brać tej historii na sa­mą wiarę? Ta kaseta video tyczy między innymi jednego z dowodów, ka­wałka bardzo dużej układanki - rzekomej komory gazowej w Głównym Obozie Auschwitz. Taśma ta jest pierwszą w serii prezentujących moją podróż do Europy we wrześniu 1992 roku w celu przeprowadzenia do­chodzenia na własną rękę

w miejscach „ostatecznego rozwiązania ".

W żadnym wypadku nie ma to być ostatnie słowo w tej kontrowersji, wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że taśma ta może rozpocząć otwartą debatę, która jest już dawno spóźniona: „co jest faktem, a co jest po prostu propagandą wojenną w odniesieniu do zdarzenia, które zna­my jako Holocaust".

 

Wizyta w Auschwitz

 

Oto jest główny obóz w Auschwitz, inaczej Stammlager. To, co zna­ne jest jako Auschwitz, składa się z trzech części. Istnieje Auschwitz I, obóz główny, który istniał na długo przed

II w. św., jako baraki wojskowe i został nieco zmodyfikowany przez Niemców, kiedy go przejęli.

Następnym jest Auschwitz II, znany również jako Auschwitz-Birkenau, zbudowany podczas wojny, jako przedłużenie obozu głównego.

I istnieje Auschwitz III, lub Auschwitz-Monowitz, duży obóz przemy­słowy, gdzie do pracy zmuszanych było wielu mieszkańców.

Oto Auschwitz I, główny obóz, będący centrum turystyki w Au­schwitz. To tutaj, co godzinę, oprowadzane są wycieczki w grupach anglo-, polsko-, niemiecko- i francusko-języcznych. Według miejscowych danych, ponad pół miliona ludzi odwiedza obóz każdego roku; miejsce to stało się kuriozalnym sanktuarium, mieszaniną beznadziejnego ko­mercjalizmu i religijnego szacunku z hotelem, restauracją, sklepem

z pa­miątkami i budką sprzedającą wszystkie rodzaje wyposażenia video -jak baterie

i taśmy we wszystkich systemach, tak, że nikt nie potrzebu­je się martwić, iż straci zdjęcie Ostatecznego Rozwiązania.

Jest to sanktuarium, które łączy katolickie wyrażenie tożsamości z ży­dowskimi lamentami, co tradycyjnie powodowało pewne tarcia. Grupy ży­dowskie zarzucały, że Polacy umniejszają rolę cierpień żydowskich - cho­ciaż niewielu otwarcie stwierdziłoby to,

że na Zachodzi Żydzi usiłują zmo­nopolizować Auschwitz, jako doświadczenie wyłącznie żydowskie.

Dochodzimy tu do ważnego punktu w naszej analizie holocaustu. Jest to wydarzenie interpretowane różnie w różnych zakątkach świata.

Sowieci zawsze podkreślali cierpienia Rosjan, Polaków, Ukraińców i innych nacji. Propagandowe filmy sowieckie po II wojnie światowej rzad­ko wspominały o Żydach. Dla Polaków Auschwitz nadano katolickie obli­cze, ze wszystkimi zwykłymi elementami - akcentowane są cierpienia polskich księży i innych męczenników, a usiłowanie eksterminacji Pola­ków jest tematem wiodącym. Ale na Zachodzie otrzymujemy jedną interpretację, ukierunkowaną na Żydów, powiązaną ze śmiercią nie-Żydów jedynie po to, by zaangażować nie-Żydów w sprawy Holocaustu.

Lecz mówi się nam, że chociaż nie-Żydzi cierpieli również, to Żydzi i tylko Żydzi są tymi, których przeznaczono do eksterminacji. Postawa ta wywołuje często warte omówienia dyskusje, takie jak wokół konwen­tu karmelitanek, które uzyskały rezydencję tu,

w Auschwitz, wbrew ży­czeniom wielu żydowskich środowisk. W czasie wizyt w Auschwitz pro­testowano, gdyż muzeum nie jest dość żydowskie.

W samym obozie więcej jest do obejrzenia, od zwykłej wiktymizacji. Układ głównego obozu jest całkiem prosty. Kwadrat haczykowatego pło­tu z drutu otacza niekończące się szeregi baraków dla mieszkańców, du­żą halę i kilka niespodzianek, o których powiemy potem.

Poza odrutowanym obozem znajduje się siedziba SS - te dwa budyn­ki - i szpital dla SS oraz restauracja. Po drugiej stronie znajduje się bu­dynek, znany jako Krematorium l, niesławna komora gazowa i krema­torium. W muzeum przekształcona została większość baraków mie­szkalnych, które są głównym punktem zwiedzania. Pozostałe baraki przeznaczone są na archiwa lub biura pracowników muzeum. Jeden barak,

blok 11, został zachowany w swym oryginalnym stanie. Było to wię­zienie obozowe

i określa się je teraz, naturalnie, jako „Blok Śmierci".

To, co wnosi dodatkowy interesujący punkt to to, co jest pokazywa­ne podczas wycieczki, a co nie jest. Podczas wycieczki pokazuje się „Blok Śmierci", tak zwaną „Ścianę Śmierci" - naturalnie obok drzwi „Bloku Śmierci" - i wystawę po wystawie, specjalnie zaprojektowane tak, by potwierdzić ohydne historie i by przedstawić Auschwitz, jako maszynę śmierci, miejsce, gdzie internowanie oznaczało eksterminację.

Ale czego się nie pokazuje? Zacznijmy od budynku, który przeko­nywująco mógłby być nazwany „Blokiem Życia" - masywny kompleks przeznaczony do dezynfekcji, gdzie Cyklon B używany był codziennie, by zwalczyć wszy i zarazę, którą roznoszą. To były prawdziwe komory gazowe, z tym, że ich ofiarami były ubrania i materace, a celem zacho­wanie zdrowia mieszkańców.

Eksperci od holocaustu nie zaprzeczają celowi tego budynku, ale nie lubią o tym wspominać. Pomimo wszystko, po co komplikować sprawy...

Zapomnianym jest także teatr obozowy, aktualny dom wspomniane­go wcześniej konwentu. Ostatnie zdjęcia zrobione wewnątrz tego budyn­ku pokazują pianina, kostiumy

i scenę, gdzie mieszkańcy wystawiali in­scenizacje. Dziś jednak zakonnice nie pozwalają na robienie zdjęć w środku.

I wreszcie mamy w Auschwitz basen. Tak, to prawda - basen, uloko­wany wewnątrz zespołu więziennego. Piękny basen ze skoczniami i blo­kami startowymi.

Trzeba przyznać, że władze obozu w Auschwitz nie próbowały usunąć tej rozrywki. Lecz jeśli pragniesz zobaczyć basen, potrzebujesz już wiedzieć, że on istnieje, gdyż nie znajdziesz go podczas zwiedzania z wycieczką.

A więc to, co w zasadzie mamy, to oficjalna wycieczka, która składa się z turystów, którzy już wierzą w historię o holocauście i są z nią w ja­kiś sposób prawdopodobnie emocjonalnie związani - daje im się selek­tywnie wyreżyserowaną wycieczkę, wypełnioną jedna po drugiej prze­rażającymi historiami i kończącą się finałowym przystankiem: komorą gazową. Do tego miejsca uczestnicy wycieczki są emocjonalnie nastro­jeni,

by uwierzyć w cokolwiek, a komora gazowa jest jak główna atrak­cja po dwóch godzinach rozgrzewki, wprowadzającej tłum w nastrój. Dosłownie: komora gazowa jest obiektywnym dowodem, że wszystko, co słyszeli podczas oprowadzania jest prawdą, obiektywnym dowodem holocaustu.

Ale - czyżby? Zobaczymy za minutę.

Pojechałem do Auschwitz we wrześniu 1992 roku, by samemu zoba­czyć miejsce, o którym uczyłem się tak długo. Opłaciłem dodatkowego przewodnika ze znajomością angielskiego - młodą damę o imieniu Alicja, która oprowadzał wycieczki polsko-, niemiecko- i anglo-języczne. l ubra­łem moją jarmułkę - po to, by nikt nie zapomniał tego, że jestem Żydem. Stwierdziłem, że mogę zadawać pytania w sposób, który nie upodobni mnie do rewizjonisty Rozumiecie,

w przeszłości rewizjoniści nie mieli wie­lu sukcesów w uzyskiwaniu odpowiedzi od urzędników w Auschwitz. Lecz ja będę udawał poprawnego Żyda, pragnącego poznać prawdziwe fakty i odpowiedzieć tym, którzy twierdzą, że Holocaust nigdy się nie wydarzył.

(Dla jasności: nie tylko jestem rewizjonistą, jestem również ateistą. Lecz moi rodzice są oboje Żydami - a jeśli jesteś Żydem z urodzenia, jesteś Żydem)

Alicja, tak jak i inni przewodnicy, by zostać oprowadzającą musiała uczestniczyć w kursie

i go zaliczyć. Jest to ważne, gdyż mam nadzieję wykazać, iż ludzie, którzy prowadzą Auschwitz - jak dr Franciszek Piper i przełożony przewodników, których wkrótce spotkacie - uczą prze­wodników, by mówili rzeczy, o których wiedzą, że nie są prawdziwe. Lecz nic powinno to stawiać Alicji w złym świetle. Powtarza ona to, co jej powiedziano; jestem pewien, iż nigdy przedtem nie postawiono jej przed takim turystą, jak ja.

Mam ponad 4 godziny na zrobienie zdjęć z mojej wycieczki i zada­wanie przykrych pytań, jednego za drugim. Zdjęcia te złożą się na od­dzielną taśmę. Tym razem zamierzamy zainteresować się komorą ga­zową i moim wywiadem z dr Franciszkiem Piperem, Starszym Kusto­szem i Dyrektorem Archiwów w Muzeum w Auschwitz.

Przyjechałem do Auschwitz, jako utwierdzony sceptyk. Wiem, że dla niektórych krytyczne egzaminowanie holocaustu jest najwyższym świę­tokradztwem. Ale musicie zdać sobie sprawę, iż nie ma dla mnie świę­tych krów i że zrozumienie tego, co się naprawdę wydarzyło jest dla mnie ważne - i proszę, byście to uszanowali.

Wiem, z lat mych własnych badań, badań innych, że jest niewiele dowodów holocaustu. Dosłownie: wszystko to, to zeznania ,,naocznych świadków" i powojenne wypowiedzi. Nie istnieje żadne zdjęcie, plan, czy dokument z czasów wojny dotyczący zabójczych komór gazowych, czy plan eksterminacji Żydów. I nie możemy tłumaczyć, że naziści zni­szczyli wszelkie dowody, albowiem po tym, jak złamaliśmy niemiecki szyfr, byliśmy w stanie podsłuchiwać ich tajną korespondencję, włączyw­szy tę, która pochodziła z Auschwitz. Klucz do zrozumienia opowieści o holocauście, to zrozumienie prawdziwej natury rzeczy, które podano jako dowody. O wszystkim, co jest użyte jako dowód holocaustu można także powiedzieć, że ma całkowicie normalne wytłumaczenie.

Na przykład: te okazy - mówi się - są materialnym dowodem ekster­minacji. Są to stosy ludzkich włosów. Lecz cóż to udowadnia? Jest wia­domym, że każdy mieszkaniec miał goloną głowę z powodu problemu z wszami. Temu się nie zaprzecza, a więc dlaczego nie miałoby być sto­sów ludzkich włosów?

A co ze stosami butów i ubrań? Czy jest to dowód? Jest faktem, iż więźniom, kiedy przyjeżdżali, wydawano uniformy - włączywszy w to buty. To nie dowodzi, że ktokolwiek został zabity.

W mającej obalić twierdzenia rewizjonistów książce „Auschwitz: Technique Operation of the Gas Chambers", opublikowanej przez B. Klarsfeld Foundation, Jean-Cloud Pressac przyznaje, iż ponad 95% Cy­klonu B, stosowanego przez Niemców było używane do dezynfekcji. Tyl­ko 5% przypisuje celom zabójczym. A twierdzenie to pochodzi od wspie­rającego tezę o holocauście!

A więc jakie oferuje się nam dowody? No cóż, jest to zwykły obraz chorych mieszkańców, który potwierdza tezę, że ludzie w obozie cho­rowali. Jeszcze raz podkreślam, iż nikt nie zaprzecza epidemii tyfusu, która spowodowała liczne zgony.

Następnie mamy dzieło sztuki i portrety dzieci. Nie najlepiej, więc dla kogoś szukającego obiektywnych dowodów holocaustu. A niektóre do­wody, które prezentują, w rzeczywistości pracują przeciw tej koncepcji.

Dla przykłady: posiadają jedną z kilku fotografii Auschwitz, zrobio­nych z powietrza przez aliantów podczas wojny. Nie wspominają jednak, że fotografie te nie ukazują gazowanych ludzi, czy palonych ciał, mimo, iż zostały one zrobione w czasie, gdy -jak się mówi - zabójstwa były dokonywane prawie non-stop.

Nie będę nawet wspominał o specjalnym pieniądzu, jaki Niemcy wydrukowali dla mieszkańców Auschwitz, czy faktu, że chociaż mówiło się, iż dzieci żydowskie były natychmiast zabijane, tak Anna Frank, jak i jej siostra były wysłane do Auschwitz

i przeżyły, potem przewie­ziono je do obozu w Bergen-Helsen, gdzie - jak się uważa - zmarły na tyfus.

Ale całe to spieranie się byłoby bezcelowym, jeśli moglibyśmy ujrzeć prawdziwą komorę gazową na własne oczy. To, rzecz jasna, najskutecz­niej zakończyłoby spór.

To prowadzi nas do budynku, na, przeciw którego stoję: komory ga­zowej i krematorium. Zdjęcia tego budynku publikowano w książce po książce na temat holocaustu. Pomimo wszystko, jeśli to wszystko się wy­darzyło, jaki dowód jest lepszy? Rewizjoniści nie negują, że był to praw­dziwy budynek z czasów wojny. Twierdzimy, że naprawdę było tu kre­matorium i kostnica, która była także używana, jako schron dla SS-manów ze szpitala i restauracji na przeciwko.

Miejscowi mówią, że była to rzeczywiście kostnica i krematorium, z fragmentem krematorium, które widzicie tu po prawej stronie, była później używana jako komora gazowa. Mówią oni także, iż była ona uży­wana jako schron przeciwlotniczy.

I przyznali oni, w przeszłości, że duży ceglany komin z boku budynku jest rekonstrukcją,

co nie jest dużym zaskoczeniem dla kogokolwiek, gdyż wyraźnie nie jest on przyłączony

w jakikolwiek sposób do budynku.

Wejdźmy teraz do środka. Oczywiste znaki na ścianach i podłogach, gdzie najwidoczniej ściany zostały usunięte. Równie oczywiste otwory na podłodze, gdzie znajdowały się urządzenia kąpielowe.

(Utrzymujemy, że - w przeciwieństwie do dużej komory, którą wdzie­liśmy - ten pokój był kiedyś pięcioma pokojami, włączywszy w to łaźnię. Winienem dodać, że nie ma błękitnych zabarwień po Cyklonie B na ścia­nach, jakie byłyby i nadal są w komorach dezynfekcyjnych)

Kruche drewniane drzwi z dużą szybą okienną. Wejście prowadzą­ce do pieców krematoryjnych bez drzwi i bez instalacji dla drzwi. Winie­nem także wspomnieć duży właz na samym środku komory gazowej. Po­mimo tego, budynek nie zawiera tego,

co zadawałoby się dowodem sto­sowania do celów kryminalnych - cztery otwory

w suficie, które prowa­dzą na dach, gdzie znajdują się cztery małe kominy. Mówi się,

że przez te cztery otwory wrzucano kryształy Cyklonu B. I rzeczywiście, wyda­je się,

że nie ma dla nich innego wyjaśnienia.

Czy te otwory udowadniają ludobójcze gazowania? Rewizjoniści twierdzili

w przeszłości, iż te cztery otwory zostały dodane po wyzwo­leniu obozu,

a te wewnętrzne ściany zostały usunięte i że urządzenia kąpielowe usunięto, by pokój wyglądał jak komora gazowa,

Kiedy Alicja i ja dochodziliśmy do budynku, minęliśmy szubienice, gdzie komendant Rudolf Hoess został powieszony przez Sowietów w 1947 r.; egzekucji dokonano dokładnie na przeciw dowodu jego zbro­dni.

Tutaj, na przeciw komory gazowej, zapytałem Alicję o autentyczność tego budynku.

Cole: Zacznijmy teraz ponownie rozmawiać o tym budynku.

Alicja: Jest to kreamtorium/komora gazowa.

Cole: Ale to jest rekonstrukcja?

Alicja: Jest ona w swym oryginalnym stanie.

A więc Alicja bardzo wyraźnie przedstawiła komorę gazową, jako będącą w swym oryginalnym kształcie. Kiedy znaleźliśmy się w środ­ku zapytałem już dokładnie o cztery otwory w suficie.

Cole: Czy te cztery otwory w suficie są oryginalne?

Alicja: Są oryginalne. Przez len komin wsypywano Cyklon B.

Spytałem potem Alicję, czy jakieś ściany zostały usunięte z pokoju, przedstawionego jako komora gazowa.

Cole: A więc ta część była w całości komorą gazową?

Alicja: Tak.

Cole: A gdzie znajdowały się ściany, które były tu kiedyś?

Alicja: Był to tylko jeden pokój. Kiedy pokazuję tu obraz komory ga­zowej, był to tylko jeden pokój.

Cole: A więc czy były tu kiedykolwiek ściany?

Alicja: Nie.

Zatrzymajmy się, by uchwycić komorę gazową wg. słów naszej prze­wodniczki. Stwierdziła ona, iż pokój jest w swym „oryginalnym stanie", że otwory w suficie są oryginalne

i że żadne ściany nie zostały usunięte.

Wersja przełożonego

Nieusatysfakcjonowany jej odpowiedziami kontynuowałem dręcze­nie biednej Alicji pytaniami o prawdziwą historię tego pokoju. Czując się trochę poirytowana faktem,

iż nic, co mogłaby powiedzieć nie za­mknęłoby mi ust, Alicja poszła po kobietę, którą przedstawiła mi jako Kierownika Przewodników Muzeum w Auschwitz. Kiedy zobaczyłem tę kobietę jak idzie stwierdziłem, że albo uzyskam jasną odpowiedź -albo wyrzucą mnie z obozu.

Kierowniczka: Oto, co mogę zasugerować. Będzie lepiej udać się do

naszego naukowca w Muzeum. Pokażą panu dużo planów, które cią­gle znajdują się

w archiwach.

Cole: Gdzie to będzie?

Kierowniczka: Nie sądzę, iż jest dziś otwarte, lecz chyba w ponie­działek będzie to możliwe.

Cole: Czy jest to tu, w Oświęcimiu?

Kierowniczka: Tak, w bloku 23 lub 24... Nie jestem tego pewna.

Cole: Czy będzie możliwe, bym umówił się, by zobaczyć go może

w poniedziałek?

Kierowniczka: To prawda.

A więc zasugerowano, bym spotkał się z Dyrektorem Archiwów i Starszym Kustoszem dr Franciszkiem Piperem. Ciągle obawiając się, że takie spotkanie może nie mieć miejsca i przypuszczając, iż kierow­niczka była prawdopodobnie zakłopotana względem rekonstrukcji, zde­cydowałem się spytać ją o rzekomo oryginalne dziury

w suficie.

Cole: Czy są to oryginale dziury w suficie?

Kierowniczka: Nie.

Cole: Zostało to przebudowane?

Kierowniczka: Tak.

Cole: O.K. Po wojnie?

Kierowniczka: Po wojnie.

A więc, jeśli śledzicie wynik: jeden głos za oryginałem, jeden głos za nie-oryginałem. Zgaduję, że rozstrzygnie to dr Piper.

 

Wywiad z Piperem

 

A teraz, zanim przejdziemy dalej, konieczna jest mała dygresja o szczerym rewizjoniście holocaustu. Dr Franciszek Piper jest jednym z ekspertów holocaustu, bezpośrednio odpowiedzialnym za obniżenie naliczania liczby ofiar zgonów

w Auschwitz - razem z innymi naukowcami, jak izraelski ekspert holocaustu dr Yehuda Bauer, około roku 1989 zdecydował przyznać publicznie, że w Auschwitz zmarło mniej ludzi, niż to podawano poprzednio.

W swej książce „Auschwitz - How Many Perished? dr Piper kon­kluduje, że dostarczona przez Sowietów liczba 4 mln jest błędna i że prawdziwa liczba bliższa jest 1.1 mln. Czyż nie jest małym rewizjonizmem przyznanie, iż Sowieci przesadzili z liczbą prawie czterokrotnie?

Możemy także zobaczyć, jak oszukańcza liczba stała się przez pra­wie 50 lat częścią rzekomo opartej na faktach historii holocaustu.

Aż do 1988 r., w oficjalnym przewodniku po Muzeum w Auschwitz znaleźć można było na stronie 19 oficjalną informację o liczbie 4 milio­nów Radziecka Nadzwyczajna Komisja Państwowa do Badania Zbro­dni Nazistowskich stwierdziła, że „nie mniej niż 4 miliony ludzi zginęły w Auschwitz". Według Międzynarodowego Trybunału Wojskowe­go

w Norymberdze „ponad 4 mln osób zginęło w Auschwitz". Dane te „oparte są na dowodach setek notowanych więźniów i na opi­nii ekspertów".

Pokazuje to, iż nie tylko oszustwem był dowód sowiecki, przyjmowa­ny w Norymberdze jako fakt, lecz także i to, że notowani więźniowie i eksperci mogą się mylić.

A jeśli o to chodzi, wielu rewizjonistów holocaustu wierzy, iż rze­czywista suma zmarłych w Auschwitz jest nawet mniejsza, niż 1,1 mln. Ale ciągle nie ma możliwości, by najbardziej ekstremalni rewizjoniści holocaustu w świecie mieli możność skorygować dane bardziej, niż już to zrobili „eksperci" od holocaustu.

Co przenosi nas do dra Franciszka Pipera, z którym przeprowadzi­łem wywiad w jego biurze w Muzeum w Auschwitz. Na początku był nie­co przestraszony, ze względu na bycie filmowanym. Lecz wytłumaczy­łem mu, że skoro mam już na taśmie przewodniczkę przekazującą mi coś, co uznałem za niedokładną informację, winienem mieć taśmę, która wyprostuje dane.

 

Ponieważ się zgodził, natychmiast zapytałem go o dokonane zmia­ny w komorze gazowej.

Piper: Pierwsza i najstarsza komora gazowa, która jest w Auschwitz

I, w tym obozie gdzie jesteśmy tu teraz, funkcjonowała od jesieni 1941

do grudnia 1942, przez około l rok. Krematorium obok (ej komory gazowej funkcjonowało dłużej, do połowy 1943 r. W lipcu 1943 kre­matorium przestało pracować.

Komory gazowe zostały zaadoptowane, jako schrony [przeciwlotni­cze]. W tym czasie zbudowano dodatkowe ściany wewnątrz poprze­dnich komór gazowych. Zrobiono dodatkowe ściany wewnątrz po­przednich komór gazowych. Zrobiono dodatkowe wejście od strony wschodniej komory gazowej i otwory w suficie [przez które] gaz Cy­klon B wpuszczany był [do] środka zostały w tym czasie zlikwido­wane. A więc po wyzwoleniu obozu była komora gazowa przedsta­wiała wygląd schronu [przeciwlotniczego]. Ażeby uzyskać wcześniej­szy wygląd... wcześniejszy obraz... tego obiektu, wewnętrzne ściany, zbudowane w 1944, zostały usunięte, a otwory w suficie zostały zro­bione na nowo. Teraz, więc ta komora gazowa jest bardzo podobna do tej, która istniała w latach 1941-1942, lecz nie wszystkie szcze­góły zostały odtworzone, więc nie ma na przykład gazoszczelnych drzwi [i] dodatkowe wejście od strony wschodniej zostały [pozosta­ją] tak, jak je zbudowano w 1944. Zmiany te zostały zrobione po woj­nie, ażeby uzyskać poprzedni wygląd tego obiektu. Cole: Czy otwory w suficie umieszczono w tych samych miejscach? Piper: Tak. w tym samym miejscu, gdyż ślady były widoczne. Sądzę,

że w tym miejscu powinniśmy powtórzyć to, co dr Piper nam powiedział. Według niego pomieszczenie było komorą gazową, lecz później zostało przemienione w schron przeciwlotniczy i w tym czasie dobudowa­no ściany przedzielające, usunięto otwory

w suficie i dodano nowe drzwi. Po wyzwoleniu obozu ściany przedzielające zostały usunięte [i] zrobiono dziury w suficie. Nowe drzwi nie zostały jednak usunięte.

Sądzę, ze w tym miejscu zaznaczyć trzeba trzy główne punkty. Pierw­szym z nich jest to, że patrzymy na czyste oszustwo. Tak jak pokaza­łem, komora gazowa jest przeznaczona dla turystów, prezentowana, jak­by była w swym oryginalnym stanie, chociaż nawet urzędnicy muzeum znają prawdę.

Dr Piper wydaje się być bardzo nonszalancki, jeśli chodzi o fakt, że zmiany zostały dokonane po wojnie. Lecz jeśli nie jest to taka wielka rzecz, to, po co ukrywa się to przed turystami? Ale to nie wszystko. W ma­ju 1992 roku historyk brytyjski, David Irving, został ukarany grzywną przez niemiecki sąd za głoszenie na spotkaniu

w Monachium dokładnie, co właśnie słyszeliście od dra Pipera. De facto Piper został na­wet wezwany na świadka obrony. Lecz sędzia nie pozwolił mu zezna­wać, mimo, iż mogło to oczyścić Irvinga. Powiem jeszcze raz: jeśli nie jest to taka wielka sprawa, to po co karać kogoś za mówienie tego. Cho­dzi o to, że „komora gazowa"

w obecnym stanie nie jest już dłużej waż­na, jako dowód.

Nie jest to dowód ludobójczego gazowania, skoro nie może być pokazane,

że w pewnym czasie, podczas wojny, gdy Niemcy kierowali obo­zem, budynek len miał cztery dziury

w suficie i żadnych ścian przedzie­lających.

Przywodzi nas to do kulminacyjnego punktu rekonstrukcji. Z infor­macjami, które teraz mamy, możemy powiedzieć, iż są dwa różne poglą­dy na temat rekonstrukcji komory gazowej.

Pierwszy, oficjalny pogląd uważa, że Sowieci stworzyli „komorę gazową" w schronie przeciwlotniczym, który był komorą gazową. Pogląd rewizjonistyczny twierdzi,

iż Sowieci stworzyli ,,komorę gazową" w schronie przeciwlotniczym, który był schronem przeciwlotniczym. A więc jak mamy wiedzieć, który pogląd jest prawdziwy?

No cóż, oczywiście ciężar dowodu spoczywa na tych, którzy twier­dzą, iż w pewnym okresie Istniała w tym budynku komora gazowa. Czy posiadają oni w ogóle jakiś dowód, by poprzeć to twierdzenie? W okre­sie mojej kadencji, jako rewizjonisty holocaustu, jestem pewien, że jeśli by istniały jakieś dowody, to widziałbym je... Mogę jeszcze dodać,

że te kwestionowane cztery dziury w dachu budynku nie zostały odnalezio­ne na żadnej

z fotografii lotniczych, które widziałem.

 

Inne pytania o „komorę gazową"

 

By w tej materii dotrzeć do prawdy, stosowne są inne pytania, które mogą być zadane. Jeśli była w tym budynku w pewnym okresie czasu dzia­łająca komora gazowa, dlaczego jej działanie zatrzymano - zwłaszcza, jeśli naziści kierowali Auschwitz, jako centrum eksterminacyjnym?

Dr Piper ma na to również odpowiedź. W eseju opublikowanym w pol­skiej książce ,,Auschwitz", Piper napisał, że eksterminacje zostały prze­niesione do nowych komór gazowych

w kompleksie Auschwitz-Birkenau, ponieważ stało się zbyt trudne utrzymanie w sekrecie przed mieszkańcami obozu faktu istnienia komory gazowej w obozie głównym

w Auschwitz.

To widocznie stało się częścią oficjalnej nauki o Auschwitz. ponie­waż jest to coś co Alicja powtórzyła mi w trakcie oprowadzania.

Alicja: Pomimo tego, krematorium było obok bloku, gdzie żyli wię­źniowie;. To prawda, eksterminacją przeniesiono do Birkenau. Oto, dlaczego cztery krematoria z komorami gazowymi zostały zbudowa­ne w Birkenau.

Teraz bądźmy precyzyjni w tej kwestii. Mówią oni. iż eksterminacje zostały przeniesione do Birkenau, ponieważ komora gazowa w głów­nym obozie była zbyt blisko mieszkańców i dlatego mogli widzieć, co się dzieje. Lecz. czy jest to choć trochę dokładne?

Zobaczmy znowu naszą mapę głównego obozu. Tutaj jest komora ga­zowa, dokładnie tu i tu są rzędy baraków więźniów. Jak możecie zoba­czyć, komora gazowa jest daleko poza zespołem więziennym. Jest ukry­ta przez trzy budynki SS, które skutecznie skrywają ją przed wzrokiem mieszkańców. Dodatkowo mówi się nam, że nowo przybyli, którzy mieli być zagazowani, byli zabierani tędy, unikając w ten sposób jakiegokol­wiek kontaktu z innymi mieszkańcami. Była to komora gazowa, która mo­głaby funkcjonować w całkowitej izolacji od czyjejkolwiek uwagi.

Teraz, jest to Auschwitz-Birkenau na zrobionej przez aliantów foto­grafii lotniczej

z września 1944 r. Są tu dwa krematoria i „komory gazowe" z krematoriami ponad ziemią i pomieszczenia pod ziemią w kształcie litery „L", które były albo komorami gazowymi, albo kostni­cami. A tu macie rzędy rzędów baraków mieszkalnych.

A teraz rzecz, która staje się natychmiast jasna - nic ma nic oprócz metalowego płotu, który oddziela baraki mieszkalne od komór gazo­wych. A to, tutaj, było boiskiem sportowym Auschwitz (Birkenau), za­raz obok „komór gazowych ". I jeszcze jedna rzecz do zauważenia - nie tylko możecie zobaczyć „komorę gazową " równoległą do baraków, lecz możecie zobaczyć ją po przekątnej, w poprzek drogi. Nic nie było ukry­te przed mieszkańcami.

Jeszcze jedną interesującą rzeczą był pociąg, który przyjeżdżał, wio­ząc skazanych więźniów. Mielibyście tysiące mieszkańców wymaszerowujących z pociągu do jednej

z tych dwóch komór gazowych na oczach całego obozu. Byłby to spektakl, którego nikt

w obozie nie mógłby opuścić - widziano by tysiące ludzi wmaszerowujących do tych budynków, z których nikt nie wychodzi.

Takie „komory gazowe" nie byłyby wyizolowane od kogokolwiek i w rzeczywistości, kiedy pod koniec lat 70-tych te zrobione z powie­trza fotografie zostały ujawnione, zaprzeczyły one wielu twierdzeniom nielicznych świadków naocznych o tym, jak naziści próbowali zamasko­wać komory gazowe w Birkenau.

Spędziłem kilka dni tu, w Birkenau, i fotografie, które mam, które są do­stępne na oddzielnej taśmie, dramatycznie pokazują wszystko to, co powiedzia­łem. Szczerze mówiąc nie sądzę,

by twierdzenia Pipera wytrzymały krytykę..

 

Raport Leuchtera przejrzany

 

Jeszcze jedno pytanie winno być zadane. Czy są jakieś pozostało­ści Cyklonu B

w komorze gazowej - wiedząc, że gaz cyjanowodorowy pozostawiłby, de  facto, ślady?

W 1988 r. ekspert od sprzętu egzekucyjnego, Fred Leuchter, przepro­wadził sądowe badania w komorach gazowych w Auschwitz, by odpo­wiedzieć na to pytanie. Pobrał on próbki z 4 komór gazowych w Birke­nau i próbkę kontrolną z jednej z komór dezynfekcyjnych, o której wie­my, że stosowała Cyklon B. Próbki pobrane w „komorze gazowej" nie pokazują żadnych dostrzegalnych śladów, gdy próbka pobrana w komo­rze dezynfekcyjnej dosłownie przekroczyła skalę.

Najważniejsze jest to, że w roku 1990 Instytut Badań Sądowych w Krakowie zdecydował się przeprowadzić swe własne testy sądowe, by zobaczyć, czy mógłby obalić odkrycia Freda Leuchtera. Zrobili to z pomocą dr Pipera. Ich własne testy dały te same rezultaty, dlatego od­tąd pytanie nie powinno brzmieć: „Czy są  jakieś dostrzegalne ślady pozostałości Cyklonu B w komorach gazowych?", lecz zamiast tego: „Dlaczego nie ma żadnych dostrzegalnych śladów?".

Postawiłem to pytanie dr Piperowi. Zapytałem go, dlaczego jest tak niewiele dostrzegalnych śladów w ludobójczych komorach gazowych w porównaniu do dużej liczby śladów, znalezionych w komorze dezyn­fekcyjnej?

Piper: ...Komora gazowa, Cyklon B, działała bardzo krótko, około

20-30 minut w ciągu 24 godzin, a w pomieszczeniach dezynfekcyjnych działał cały dzień i noc. Taka była procedura stosowania gazu

w pomieszczeniach dezynfekcyjnych i komorach gazowych.

Bądźmy dokładni w tym, co mówi dr Piper. Zapytałem go: „Dlacze­go jest taka duża liczba pozostałości w odwszalniach, (ale niska w komorach gazowych ? ".

I odpowiada on, ponieważ komory gazowe były używane tylko „20-30 minut w ciągu 24 godzin", co dawałoby z grubsza l gazowanie dziennie. Nie tylko przeczy to zeznaniom naocz­nych świadków, którzy mówią o powtarzanych ludobójczych gazowaniach ciągnących się dzień i noc; dr Piper zdołał także zaprzeczyć sa­memu sobie, gdyż potem - w wywiadzie - zapytałem go, ile grup dzien­nie było gazowanych i on również mówi o powtarzanych gazowaniach.

Cole: Ile każdego dnia grup ludzi było? Czy wie Pan?

Piper: Jest trudnym to powiedzieć, gdyż były okresy, kiedy komory

gazowe były używane kilka godzin, dzień po dniu. Takie czynności

były powtarzane: gazowanie, palenie, gazowanie, palenie...

Musimy zadać to pytanie: czy mogła mieć miejsce wysoka liczba zgo­nów w obozie, jeśli komory gazowe były używane tylko „20-30 minut w ciągu 24 godzin", jak początkowo twierdził Piper?

Richard Bernstein, w artykule opublikowanym w „New York Times", a poświęconym wspomnianej wcześniej książce ,Jean-Claude Pressaca - napisanym, by obalić twierdzenia rewizjonistów- pisze, że wg. Pres­saca „byłoby koniecznym" [sic!], „by pomieszczenia eksterminacyj­ne były opróżniane z ciał i uzupełniane nowymi ofiarami co pół go­dziny, czy coś koło tego, co byłoby konieczne dla tak dużej liczby ofiar".

Innymi słowy, zdaje on sobie sprawę, że dla tak dużej liczby zgonów konieczne byłoby codzienne zwielokrotnione gazowania, przy nadzwy­czaj szybkim tempie. A więc to, co mamy tutaj jest z tym sprzeczne. Kon­cepcja ograniczonego używania komór gazowych mogłaby przekonywu­jąco wytłumaczyć brak pozostałości, lecz ograniczone gazowanie prze­czy naocznym świadkom i czyni wysoką liczbę zagazowań technicznie niemożliwą.

Takie koncepcje ograniczonych gazowań czynią absurdalną ideę nie­mieckiej intencji całkowitego wyniszczenia populacji Żydów. Piper - do­słownie - poprawiając pierwszą część opowieści o holocauście, kończy ją wersją zagrażającą jej prawdziwości.

Na nieszczęście to, co zdaje egzamin w przypadku historii holocau­stu, stało się zespołem wyważonych aktów racjonalizacji. Oto dlacze­go zwolennicy wolą, byś nie zadawał zbyt wielu pytań, jak te, dotyczą­ce Cyklonu B.

A co o samym gazie? Pokazano nam wiele kanistrów z Cyklonem B ja­ko dowód Ostatecznego Rozwiązania. Ale oprócz odwszawiania - na co każdy się zgadza –

i ludobójczego gazowania - co utrzymują oficjele z Auschwitz - czy gaz ten ma jakieś inne zastosowanie?

Piper: [niezrozumiałe] dezynfekcje budynków, tak, że był taki...

Cole: Czy dezynfekcja budynków była rutyną?

Piper: Od czasu do czasu takie akcje były przeprowadzone, by usu­nąć wszy.

A teraz przyjrzyjmy się temu jeszcze raz. Wiemy, że gaz Cyklon B był stosowany do odwszawiania odzieży, dezynfekcji budynków a jeśli pa­miętacie obliczenia zwolennika istnienia holocaustu, Jean'a Claude'a Pressac'a, ponad 95% było stosowane do dezynfekcji, a tylko 5% czy mniej dla ludobójstwa. Pokazuje to, jak dużo było wysiłku

ze stro­ny Niemców, by zachować zdrowe ludzi, którzy mieli być eksterminowani.

I sądzę, że w tym punkcie możemy iść dalej.

Czy możemy ufać komunistom?

Powracamy teraz do naszej pracy wyboru pomiędzy alternatywny­mi poglądami

o rekonstrukcji komory gazowej. Czy jest to oszustwo, czy wierna rekonstrukcja?

Jest jedno bardzo ważne pytanie: czy możemy ufać Sowietom, że wier­nie zrekonstruowali komorę gazową? Skoro nie ma dowodów z czasów wojny, że kiedykolwiek istniały cztery otwory w suficie i że kiedykolwiek używano komór gazowych, musimy wierzyć „na słowo" Sowietom, iż po prostu przywrócili cztery otwory tam, gdzie pierwotnie się znajdowały i „zrekonstruowali" - a nie sfabrykowali - komorę gazową.

Jeśli zamierzamy podjąć próbę ustalenia intencji Sowietów, musimy spojrzeć na precedens tyczący prawdomówności Sowietów wobec histo­rii holocaustu.

Czy Sowieci mają doświadczenie w fabrykowaniu dowodów „holocaustu", czy stosowania oszustwa dla poparcia tej koncepcji?

No cóż. jak już wcześniej pokazaliśmy Sowieci całkowicie bezczel­nie zawyżyli liczbę zmarłych w Auschwitz przynajmniej czterokrotnie. Lecz czy był to z ich strony dobrze zamierzony błąd? Mówi się nam w przewodniku po Auschwitz, a także i w innych źródłach, że było bar­dzo (rudnym oszacować liczbę ofiar w Auschwitz, ponieważ naziści zni­szczyli odpowiednie dokumenty

Koncepcje tę powtórzył mi również dr Piper. Cole: Kto, jako pierwszy, wyszedł z liczbą

4 milionów zmarłych w Au­schwitz?

Piper: Było to oszacowane przez sowiecką komisję, badającą nazi­stowskie zbrodnie

w Auschwitz, z powodu zaistnienia faktu, że Ma­ziści zniszczyli obozowe dokumenty.

Ale de  facto dokumenty dotyczące liczby zgonów w obozie w Au­schwitz trzymane były przez Sowietów... nie „uwolnione" do roku 1989. Dokumenty te nie zostały zniszczone przez nazistów. Sądzę, że może­my uznać, iż przez wszystkie te lata Sowieci świadomie przedstawiali swe przesadzone dane o zgonach, mimo iż wiedzieli, że mają rejestry

w swoim posiadaniu.

Możemy także spojrzeć na zdyskredytowane oskarżenia wniesione przez Sowietów w Procesie Norymberskim, popierane przez innych Aliantów Sowieci twierdzili, że w obozie na terenie Polski, w Treblince, do zabijania ludzi służyły ,,komory parowe". Oczywiście, twierdzenie to zostało po cichu zarzucone. Porzucono również twierdzenia o „elektro-komorach" [zabijanie przy użyciu prądu - przyp. wyd.].

Co bardziej interesujące, Sowieci w Norymberdze twierdzili, że to naziści, a nie oni, zamordowali tysiące polskich oficerów w nie­sławnej masakrze w Lesie Katyńskim. Dziś, oczywiście, Sowieci przyznali, że to oni są za to odpowiedzialni - o czym zresztą najprawowitsi historycy od dawna wiedzieli. Lecz w Norymberdze Sowie­ci twierdzili,

że naziści przekupili i grozili ludziom, by ci fałszywie obwiniali Sowietów.

Zdyskredytowane dziś okropne opowieści o tym, jak to naziści pomniejszali głowy

i produkowali abażury z ludzkiej skóry, tak­że przedstawiane były jako fakt.

A w najbardziej nieprzekonywu­jącym oskarżeniu twierdzono, że naziści eksterminowali Żydów bombą atomową.

 

Mydlana opowieść

 

Przedstawiana była również jako fakt historia, iż naziści produko­wali mydło z ciał Żydów. Przyjrzyjmy się temu trochę bliżej. Sowieci rze­czywiście na Procesie Norymberskim przedłożyli rzekomo żydowskie mydło. Lecz dziś, uczeni, zwolennicy holocaustu, jak Raul Hilberg, Yehuda Bauer i Deborah Lipstadt, zgadzają się,

iż te oskarżenia są bez­podstawne.

Bądźmy tu bardziej precyzyjni: Szymon Wiesenthal, być może jedno z najbardziej rozpoznawanych nazwisk na scenie holocaustu, w serii artykułów przeznaczonych dla wydawanej w Austrii żydowskiej gaze­ty o pudełkach żydowskiego mydła napisał: „Na pudełkach znajdowa­ły się inicjały 'R. I. F.' (czysty żydowski tłuszcz). Pudełka te były przeznaczone dla Waffen-SS. Owijający je papier odsłaniał z całkowitą cyniczną obiektywnością, że mydło było produkowane z ży­dowskich ciał. Cywilizowany świat nie może uwierzyć w radość, z jaką naziści i ich kobiety i rząd myśleli o tym mydle. W każdym kawałku mydła dostrzegali Żyda, który w magiczny sposób został

wprowadzony, by w ten sposób uniemożliwić mu wyrośnięcie na drugiego Freuda, Ehrlicha czy Einsteina".

Jakież (o diabelskie! Po dekadach oglądania w kinie i telewizji dwu­wymiarowych nazistowskich niegodziwców nie jest trudno wyobrazić sobie takie diabelskie zachowanie.

Mydlana opowieść została także unieśmiertelniona w bestselerze Williama Shirera „Rise of the Fall of the Third Reich", jak również w nie­zliczonej liczbie innych holocaustycznych artykułów, książek a nawet tekstów w podręcznikach szkolnych.

Lecz czy możemy mówić z taką pewnością o tym niewiarygodnym okropieństwie?

Dziś ci, których desygnowano jako „ekspertów" holo­caustu są tak stali, jak Wiesenthal

i Shirer wobec mydlanej opowieści

- oprócz tego, iż nie mówią, że nie jest to prawda.

W 1981 roku, profesor współczesnej historii Żydów i ekspert holocau­stu Deborah Lipstadt napisała w liście do „Los Angeles Times", iż: Jest faktem, że naziści nigdy nie stosowali ciał Żydów, czy w tej mate­rii, kogokolwiek innego, dla produkcji mydła. Pogłoska o mydle by­ła rozpowszechniona tak w czasie, jak i po wojnie. Może ona mieć swój początek w okropnych opowieściach o fabryce trupów, które pojawiły się po I Wojnie Światowej. Plotka o mydle została dokła­dnie zbadana po wojnie

i udowodniono, że jest nieprawdziwa".

Jest to całkiem jasne!

A Shmuel Krakowski, dyrektor Archiwum Izraelskiego Centrum Ho­locaustu Yad Vashem potwierdził w „Chicago Tribune". w artykule za­tytułowanym „A Holocaust Belief Cleared UP'", iż „historycy doszli do wniosku, że mydło to nie było produkowane

z ludzkiego tłuszczu".

Mam kilka uzasadnionych pytań. Po pierwsze: czy ktokolwiek po­wiedział Szymonowi Wiesenthalowi, że się myli? Po drugie, jeśli nie by-to żadnego mydła robionego z Żydów, wówczas oznacza to, iż norym­berskie „mydło" i zeznania składane w Norymberdze

o „ludzkim my­dle" są błędne. Po trzecie, Deborah Lipstadt mówi o dokładnym bada­niu historii o mydle, a Shmuel Krakowski mówi o historykach, którzy doszli do wniosku,

historia o mydle jest błędna.

Mówiąc o dokładnym zbadaniu i consensusie historyków, Lipstadt i Krakowski są

w stanie porzucić historie o mydle, podczas gdy w tym sa­mym czasie potwierdzają swą wiarę w prawdziwość historii holocaustu.

Lecz czy wiara ta jest właściwa? Historia o mydle nie tylko nie zo­stała dokładnie zbadana i obalona po wojnie, lecz nawet dziś nie ma żadnego consensusu pomiędzy historykami i ekspertami wobec histo­rii o mydle.

Nawet tak niedawno, w 1991 r., kalumnista Nat Hentoff w „Village Voice" ciągle mówił

o tym, jak widział na własne oczy żydowskie my­dło. A dr Piper? No cóż, on nadal popiera zdyskredytowaną historię o mydle.

Piper: Istniały takie próby używania ludzkiego ciała na mydło w in­nych obozach koncentracyjnych, Stutthofie i Gdańsku.

Cole: A więc tam je robiono?

Piper: Były takie próby.

Jak możecie zobaczyć, eksperci holocaustu sami udowadniają, że są hipokrytami, kiedy mówią, iż nie ma potrzeby, by kwestionować histo­rię holocaustu, że została ona udowodniona ponad wszelką wątpliwość.

Nie mam tutaj zamiaru sugerować, że historia mydła jest jedyną rze­czą, na temat, której nie są zgodni. Daleko bardziej ważne jest to, iż na­wet gdy prezentują zjednoczony front we wspieraniu koncepcji komór

gazowych, wielu z nich zdaje sobie sprawę z tego, że niewiele jest doku­mentów na ten temat.

Dokumentacja komór gazowych

Co wprowadza nas do prawdziwego mitu holocaustu. Mitu. istnie­nie i stosowanie„komór gazowych" jest dobrze udokumentowane. Rze­czą, która faktycznie spowodowała moje zainteresowanie tym tematem był na pierwszym miejscu brak dokumentacji dla komór gazowych w standardowej pracy poświęconej holocaustowi i sprzeczności zawar­te w ocenach przedstawionego dowodu.

Kilka razy wspominaliśmy książkę Jean-Claude Pressac'a. Zosta­ła ona opublikowana w 1989 r. przez Klarsfeldów, słynny duet łowców nazistów, i obwieszczona, jako ostateczne obalenie rewizjonizmu ho­locaustu. W tej książce Pressac przedstawia miażdżące potępienie te­go, co uchodziło wśród tradycyjnych historyków za historię holocau­stu. Pressac mówi, że jego książka „ukazuje całkowite bankructwo tradycyjnej historii, historii opartej w większości na zeznaniach zgromadzonych według nastroju chwili, poobcinanych tak, by pasowały do arbitralnej prawdy i pokropionej kilkoma niemiec­kimi dokumentami, o nieznanej wartości i bez żadnego między so­bą powiązania".

Także w roku 1989, żydowski profesor z Princeton i uchodźca z hi­tlerowskiej Europy, Arno Mayer napisał w swojej holocaustycznej książ­ce „Why Did the Heavens Not Darken?", że „źródła dla studiowania komór gazowych są równocześnie rzadkie

i niewiarygodne".

Mayer napisał także, iż więcej Żydów zginęło w Auschwitz z przyczyn naturalnych, niż od gazowań czy rozstrzeliwań. I jego książka rozgnie­wała innych ekspertów holocaustu, którzy nazwali ją wszystkim epiteta­mi, od „niebezpiecznej i brzydkiej" do „perwersji Holocaustu".

Moim zdaniem, kiedy eksperci mówią nam, że nie ma miejsca na de­batę o komorach gazowych, to ukrywają fakt, że o tym często debatują między sobą. Niechęć do tego, by odpowiedzieć na trudne pytania o ko­morach gazowych, często pochodzi z faktu,

iż eksperci w tajemnicy zda­ją sobie sprawę, że komory gazowe po prostu nie są dobrze udokumen­towane i że wiele dokumentacji zostało już zdyskredytowanych.

W rzeczywistości spectrum oszukańczych dowodów holocaustu uzy­skanych od sowietów wystawiło swą głowę w bardziej aktualnych wy­darzeniach, takich jak oskarżenie ukraińskiego Amerykanina Johna Demianiuka o zbrodnie wojenne, oskarżenie oparte

w części na błędnych sowieckich dowodach.

A mówiąc o fałszywym dowodzie, niektórzy eksperci holocaustu wy­dają się mieć trudności w wyjaśnianiu różnicy pomiędzy tym, co jest fał­szywe a co prawdziwe.

Powróćmy na chwilę do książki Jean-Claude Pressac'a o Auschwitz, książki mającej obalić rewizjonistów. Przedstawia on rysunek gazo­szczelnych drzwi od odwszawialni, o których twierdzi, że sowieci fał­szywie je przedstawili, jako pochodzące od ludobójczej komory gazowej. Pomimo tego, kilka stron dalej pokazuje nam drzwi, o których twier­dzi, że są prawdziwymi drzwiami komory gazowej z powodu hemisferyczncj siatki chroniącej dziurkę od klucza.

Pressac przedstawia te drzwi jako dowód, iż ludobójcze gazowania miały miejsce. Lecz jest jedno pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Skąd Pressac wie, iż te drzwi również nie zostały wstawione przez So­wietów?

Jeśli przyznamy, że Sowieci przez rekonstruowanie obchodzili pro­blem, to jak możemy stwierdzić różnicę pomiędzy tym, co jest rzeczywi­ste a co nic? W związku z tymi rzekomo prawdziwymi drzwiami z me­talową siatką nad dziurką od klucza zapytałem dra Pipera. czy mógł­bym zobaczyć je osobiście.

Cole: W książce Pressac'a jest rysunek gazoszczelnych drzwi z me­talową siatką obok dziurki od klucza. Czy one nadal gdzieś tu są?

Czy one nadal istnieją?

Piper: Są one w jednym z pokojów w Krematorium 1.

Cole: Krematorium I.

Piper: Tak, w Krematorium I.

Cole: Czy jest możliwe, bym je zobaczył?

Piper; Może Pan iść zobaczyć się z dyrektorem, a dyrektor poleci

otworzyć [pokój]. Jest to możliwe... [gest].

Cole: Przez okno?

Piper... Przez okno.

Cole: Bardzo chciałbym to zobaczyć.

No cóż. zgadnijcie co? Po wywiadzie poszliśmy do biura dyrektora i uzyskaliśmy klucze, i zbadaliśmy każdy pokój w Krematorium l - i nie było żadnych drzwi od ludobójczej komory gazowej z metalową siatką nad dziurką od klucza. Nikt nie wiedział, gdzie się one podziały. Zga­duje, że one po prostu zginęły, jak magia.

A więc, by odpowiedzieć na nasze pytanie o precedens tyczący wia­rygodności Sowietów, to sadzę, iż wykazaliśmy, że nie możemy napraw­dę akceptować czegokolwiek na wiarę, ponieważ dowód certyfikowany jako prawdziwy jednego roku, w roku następnym może być uznany za fałszywy. Dowód, o którym Ci się mówi, że jest prawdziwy, faktycznie może być lak zwaną „rekonstrukcją". A jeśli eksperci holocaustu nie mogą zgodzić się na to, co jest prawdziwe, a co nie, to wówczas z pew­nością udowodnili, że sami są hipokrytami, kiedy nalegają, iż ludobój­cze gazowania nie mogą być kwestionowane.

Z całym tym mówieniem o sowieckim oszustwie to sądzę, iż jest ko­niecznym postawić tę kwestię we właściwej historycznej perspektywie. Widzicie, żyjemy teraz w czasie, kiedy stary Związek Sowiecki rozpadł się i wszystko jest w porządku - tak dla liberałów,

jak i konserwatystów, jak również dla wszystkich innych, którzy mogą wyrażać się źle o drogim państwie komunistycznym, które odeszło.

Ale nic zawsze tak było. Podczas II Wojny Światowej Sowieci byli więcej niż tylko militarnym sojusznikiem; ich antynazistowska propa­ganda była z łatwością przyjmowana przez innych aliantów, gdyż słu­żyła wszystkim ich celom.

            Musi być zrozumianym, że rosyjscy komuniści i niemieccy faszyści
 toczyli długotrwałą walkę propagandową, zarówno przed paktem Hitlera i Stalina

o nieagresji, jak i oczywiście po wybuchu wojny. Tak Sta­lin, jak ł Hitler byli ludźmi zdolnymi, całkiem biegłymi w propagandzie.
Pomimo to, pozostałości akceptacji sowieckiej propagandy trwają do dnia dzisiejszego.

Na przykład, kiedy widzimy niemiecki plakat antykomunistyczny, najprawdopodobniej natychmiast go odrzucimy, jako pa­ranoiczną niemiecką propagandę antykomunistyczną.

Czy mimo to jesteśmy w stanie odrzucić podobną sowiecką pracę, jako paranoidalną, antyfaszystowską propagandę? Problem polega na tym, że trudno nam zdać sobie sprawę z tego, że antyniemiecka propaganda Stalina była tak samo jadowita, jak antysowiecka propaganda Hitlera i że jako zwycięzcy. Sowieci zdołali wprowadzić swą propa­gandę do książek historycznych jako fakt.

Lecz wszelkie oskarżenia i kontr-oskarżenia uczynione podczas 11 Wojny Światowej muszą być ponownie przejrzane. I te przejrzenia mu­szą obejmować te oskarżenia nazistów o ludobójstwo, w których musie­liśmy w większości polegać na sowieckich informacjach - szczególnie w odniesieniu do Auschwitz, jak również innych obozów znajdujących się w Polsce (Majdanek, Bełżec, Chełmno. Treblinka i Sobibór). Jeśli so­wieci wyolbrzymili liczbę zgonów w Auschwitz, to kto może zaświad­czyć, że nie zrobili tego również w odniesieniu do innych obozów?

Dlaczego mieliby oni wyolbrzymiać Auschwitz czterokrotnie, a po­tem być brutalnie uczciwi odnośnie Treblinki? Abym jednak nie wyglą­dał nie w porządku muszę dodać, iż nasza własna armia i wydział pro­pagandy nie siedzieli bezczynnie i nie pozwolili Sowietom,

by mieli oni całą radość z tej ohydnej propagandy

Po wojnie twierdzono, że w obozie w Dachau gazowano łudzi. Fak­tycznie, armia nakręciła kilka filmów propagandowych wspierających tę koncepcję.

Narrator filmu wykonanego przez armię: „W uporządkowanych rzędach ułożone byty ubrania więźniów, którzy zostali udusze­ni w śmiertelnej komorze gazowej. Przekonano ich, by zdjęli swe rzeczy pod pretekstem wzięcia prysznica, dla którego dostarczo­no ręczniki i mydło".

Pomimo tego nie twierdzi się już obecnie, że ktokolwiek kiedykolwiek zmarł

w komorze gazowej w Dachau. Jest to jasny przypadek propagan­dy wojennej. Należy także dodać, by zachować uczciwość, że to Brytyj­czycy torturami uzyskali wyznania Rudolfa Hoessa, komendanta Au­schwitz, zanim przekazali go Sowietom. Zostało to potwierdzone w książce opublikowanej w 1983 r., zatytułowanej „Legion of death", zawierającej wspomnienia brytyjskiego sierżanta Bernarda Clarka, który chwali się,

iż w celu wydobycia z niego wyznania torturowano go i zastraszano jego rodzinę.

Przywodzi nas to z powrotem do Auschwitz. To tutaj, za budynkiem, o którym tak wiele mówiliśmy, za rzekomą komorą gazową, za kierowa­nie obozem koncentracyjnym powieszony został Hoess. Lecz czy mo­żemy teraz powiedzieć, że był to wyrok sprawiedliwy, gdy głównym dowodem były zeznania uzyskane w wyniku tortur

i zrekonstruowany schron przeciwlotniczy?

Być może odpowiecie, że wyrok był sprawiedliwy, skoro Hoess rze­czywiście prowadził obóz internowania, w którym ludzie w dużej licz­bie umierali na choroby oraz z niedożywienia.

Jeśli jednak uważasz in­ternowanie obywateli za ich przynależność rasową za przestępstwo war­te powieszenia, co wówczas należałoby zrobić z żołnierzami amerykań­skimi, którzy

w Stanach Zjednoczonych kierowali obozami internowa­nia dla Amerykanów pochodzenia japońskiego?

A jeśli uważasz kierowanie obozem z tak wysoką liczbą zgonów za przestępstwo, które powinno być karane śmiercią, to co należałoby uczy­nić z generałem Eisenhowerem i jego żołnierzami, którzy prowadzili po II Wojnie Światowej obozy więzienne, w których od kilkuset do miliona Niemców zmarło od chorób

i z niedożywienia?

Obozów, które skłoniły Ernesta Fishera - porucznika ze 101 Dywi­zji Powietrznej

i byłego starszego historyka z Armii Stanów Zjedno­czonych - do uwagi, jaką poczynił w niedawno wydanej książce "Other Losses": "Rozpoczynając w kwietniu 1945 roku, Armia Stanów Zjednoczonych i armia francuska  przypadkowo zniszczyły około miliona ludzi , większość z nich

w obozach amerykańskich. Nienawiść Eisenhowera przeszła przez soczewki uległej biurokracji wojskowej i stworzyła horror obozów śmierci , nieznany dotąd w wojskowej historii Ameryki...(...)...olbrzymie przestępstwo wojenne"

Jasnym jest, że tym, co odróżnia Auschwitz od tego, co zrobili Ame­rykanie jest koncepcja eksterminacji, ludobójstwa, ludobójcze komory gazowe. Jeśli usuniecie eksterminację

z równania Auschwitz, jesteście pozostawieni z tragedią, tak, ale nie wyjątkową tragedią - przestęp­stwem wojennym, które zostało zduplikowane przez Aliantów podczas

II Wojny Światowej.

Nasze, więc pytanie dotyczące autentyczności komory gazowej w głównym obozie

w Auschwitz nabiera wielkiego znaczenia. Czy była to prawdziwa komora gazowa, czy prosty schron przeciwlotniczy prze­robiony tak, by wyglądał jak komora?

I jeśli w tym krótkim video nie dotarliśmy do definitywnych odpowie­dzi na to pytanie, to przynajmniej miejmy nadzieję, iż to pokazałem - jest to jak najbardziej legalne pytanie,

by je zadać. A chociaż mogą nie istnieć jakieś prosie odpowiedzi, jedna rzecz jest pewna: sprawa ta jest daleka od zakończenia.


Robert Faurisson

 

FAŁSZYWY ŚWIADEK

 

Elie Wiesel otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla w 1986 roku. Po­wszechnie jest on traktowany, jako świadek żydowskiego holocaustu i co bardziej ważne, jako świadek na istnienie przypuszczalnie zabójczych komór gazowych. Paryski dziennik „Le Monde"

(17 październik 1986 r., strona tytułowa), podkreślił z naciskiem, że Wiesel został nagrodzony Noblem, ponieważ: „W ostatnich latach pokazały się opracowania

t.zw. 'historycznego rewizjonizmu', kwestionujące istnienie nazi­stowskich komór gazowych i oprócz tego, być może, także ludobój­stwo wobec Żydów".

Ale pod jakim względem Elie Wiesel jest postrzegany, jako świadek na istnienie komór gazowych? Na jakiej podstawie żąda od nas, byśmy od razu uwierzyli w to, co oznacza eksterminację? W książce autobio­graficznej, zawierającej jego odczucia dotyczące Auschwitz i Buchenwaldu nic nie wspomina o komorach gazowych. Faktycznie, mówi,

że Niemcy zabijali Żydów, ale w ogniu, poprzez wrzucanie ich żywcem do płonących dołów, na oczach współtowarzyszy! Ale nic ponad to!

W tym miejscu Wiesel, jako fałszywy świadek miał pecha. Zmuszony do wyboru pomiędzy kłamstwami alianckiej propagandy wojennej, wy­brał do obrony kłamstwo o paleniu, zamiast

o gotowaniu żywcem, gazo­waniu czy zabijaniu prądem. W roku 1956, kiedy opublikował swoje ze­znania w jidisz, kłamstwo o paleniu było w pewnych kołach wciąż żywe. Kłamstwo to jest genezą terminu Holocaust. Dzisiaj już tylko nieliczni hi­storycy wierzą, że Żydzi byli paleni żywcem. Zdyskredytowały się także mity gotowania żywcem czy porażania prądem. Pozostał tylko gaz.

„Gazowe" kłamstwo rozpowszechnione było przez Amerykanów (patrz „War Refugee Board Report" z listopada 1944 r.). Kłamstwo, że Żydzi byli zabijani przez gotowanie żywcem w wodzie lub pod parą (szczególnie w Treblince) było rozpowszechnione przez „polskie" wła­dze (patrz dokument z Norymbergi PS-3311). Zaś kłamstwo

o elektro-egzekucjach rozpowszechniali sowieci („Prawda", 2 lutego 1945 r., ar­tykuł ze strony 4 „Mordercza fabryka z Auschwitz" oraz „Washington Daily News" z tego samego dnia, strona 2).

Kłamstwo „ogniowe" nie ma określonego początku. Jest to prze­świadczenie tak stare, jak propaganda wojenna, czy propaganda niena­wiści. W 1958 r. Wiesel opublikował francuskojęzyczną wersję swoich wcześniejszych zeznań spisanych w jidisz, pod tytułem „La Nuit", z przedmową Francois Mauriaca. Stwierdził tam, że w Auschwitz znajdował się jeden „płonący dół" dla dorosłych i kolejny dla dzieci. Napi­sał: „Niedaleko od nas płomienie wykwitały z dołu, gigantyczne płomienie. One coś trawiły. Ciężarówka zatrzymywali się nad dziurą i uwalniała się od swojego ładunku - małych dzieci. Dzie­ciaczków! Tak, widziałem to - widziałem na własne oczy. Tamte dzieci w płomieniach (Czy to nie dziwne, że nie mogłem po tym spać? Spędzało mi to sen z oczu)" (s. 42).

Trochę dalej znajdował się jeszcze jeden rów z gigantycznymi pło­mieniami, gdzie ofiary cierpiały „w powolnej agonii w ogniu" (s. 43). Kolumna Wiesela została doprowadzona przez Niemców na odległość „trzech kroków" od rowu, potem „dwóch kroków". „Dwa kroki od do­łu nakazano nam skręcić w lewo i udać się do baraków" (s. 44).

Będąc wyjątkowym świadkiem, Wiesel zapewnia nas, że jest w po­siadaniu innych wyjątkowych świadectw. Oglądając Babi Jar - miejsce na Ukrainie, gdzie Niemcy dokonywali egzekucji radzieckich obywate­li i pomiędzy nimi Żydów-Wiesel napisał: „Później dowiedziałem się od świadków, że miesiąc po miesiącu ziemia nie przestawiała drżeć i od czasu do czasu gejzery krwi wytryskiwały z niej" („Paroles d'etranger" Editions de Seuil. 192 strony, s. 86).

Słowa te nie wymknęły się ich autorowi w momencie szaleństwa: po pierwsze napisał je, potem bliżej nieokreśloną ilość razy (a przynaj­mniej raz) musiał przeczytać je w celu dokonania korekty i w końcu je­go wypowiedzi zostały przetłumaczone na rozmaite języki - tak, jak wszystko, co napisał. To, że Wiesel osobiście przeżył, było oczywiście następstwem cudu. Tak orzekł: „W Buchenwaldzie wysyłali oni na śmierć 10 000 ludzi każdego dnia. Ja byłem zawsze w ostatniej set­ce przy bramie.

Oni zatrzymywali egzekucje. Dlaczego?" („Author, Teacher, Witness", „Time"

z 18 marca 1985 r., s. 79).

W 1954 roku pani Tillion analizowała „bezpodstawne kłamstwo" do­tyczące niemieckich obozów koncentracyjnych. Napisała ona: „Te osoby [które bezpodstawnie mamią] są, prawdę mówiąc, bardziej liczne, niż ludzie powszechnie przypuszczają i temat taki, jak obóz koncen­tracyjny doprowadza do powstawania sado-masochistycznych  imaginacji i daje wyjątkowe pole do popisu. Są nam znani osobnicy zwichnięci umysłowo, pół-oszuści i półgłupcy, którzy wykorzystu­ją wyimaginowaną deportację. Znamy też innych - autentycznie deportowanych - których chore umysły współzawodniczyły w tym, by przeobrazić nawet te potworności, które widzieli, lub, które ludzie powiedzieli im, że im się przydarzyli. Znaleźli się też wydawcy drukujący ich imaginacje (...), ale publicyści i kompilatorzy po­stępują absolutnie niewybaczalnie, ponieważ najbardziej elemen­tarne badanie byłoby wystarczające, do odsłonięcia oszustwa" („La systeme concentrationnaire allemand [1940-1944], Revue de l'histoire de la Deuxieme guerre mondiale", lipiec 1954,

s. 18).

Tillon zabrakło odwagi, aby podać przykłady i nazwiska. Ale tak to zazwyczaj jest. Ludzie zgadzają się, że byty tam fałszywe komory gazo­we, że turyści i pielgrzymi są zachęcani do odwiedzania, ale nie jest po­wiedziane gdzie. Zgadzają się również, że są fałszywi „świadkowie naoczni", ale powszechnie nazywają z imienia i nazwiska tylko Martina Graya, dobrze znanego oszusta, na którego prośbę Max Galio - z pełną świa­domością tego, co uczynił - sfabrykował bestseller „For Those I Loved". Czasem jest tak nazywany Jean-Francois Steiner. Jego będąca bestsellerem nowela„Treblinka" z 1966 r., została przedstawiona, jako pra­ca, w której każdy szczegół był potwierdzony przez ustne

lub pisemne zeznanie. W rzeczywistości była ona sfabrykowana, przynajmniej czę­ściowo, przez pisarza Gilles Perrauta („Le Journal du Diammanche", 30 marca 1985 r. s. 5). Marek Halter opublikował swoje „Le Memoire d'Abraham" w 1983 r. Tak często, jak występował w radiu, mówił o swo­ich doświadczeniach z warszawskiego getta. Ale jeżeli uwierzymy artykułowi Nicolasa Beau - całkiem przychylnego Halterowi („Liberation", 24 stycznia 1980. s. 19) - to niespełna 3-letni mały Mark i jego matka opuścili Warszawę nie w 1941 roku, a w październiku 1939 r., czyli przed założeniem przez Niemców getta. Przypuszcza się, że książka Haltera została napisana przez „cień" tego pisarza - Jean-Noel Gurgana.

Filip Muller jest autorem „Trois ans dans une chambre a gas a Auschwitz" („Trzy lata

w komorze gazowej w Auschwitz", z przedmo­wą Clauda Lanzmanna), która to pozycja zdobyła w 1980 roku nagro­dę LICRA (Międzynarodowej Ligi przeciw Rasizmowi i Antysemityzmo­wi, kierowanej przez Jean-Pierre Blocha, alias Jean Pierre-Bloch). Ten budzący wstręt i mdłości bestseller był dziełem niemieckiego „pisarza-cienia", Helmuta Freitaga, który nie zawahał się zaangażować w pla­giat. Źródłem plagiatu był „Doktor w Auschwitz", jeszcze jeden best­seller spreparowany przez niejakiego Miklosa Nyiszlli. W ten sposób ca­ła seria dzieł, prezentowanych jako autentyczne dokumenty okazała się być jedynie zestawieniami, przypisywanymi różnym „pisarzom-cieniom": Maxowi Galio, Gillesowi Perrault, Joan-Noel Gurganowi (?)

i Helmutowi Freitag - między innymi.

Chcielibyśmy wiedzieć, co pani Tillion myśli o Ełie Wieselu. Wraz z nim kłamstwo jest oczywiście niebezpodstawne. Wiesel przedstawia się, jako pełen miłości dla humanitaryzmu. Jednak nie powstrzymał się on od wzywania do nienawiści. Według jego opinii: „Każdy Żyd, gdzie­kolwiek by był, powinien zachować nienawiść - zdrową, męską nie­nawiść za to, co Niemcy uosabiają i za to, co w nich tkwi. Postępo­wanie innym sposobem byłoby zdradą w stosunku do martwych" („Spotkanie z nienawiścią ", Legends of Our Time, New York, Avon books, 1968, ss. 177-178).

Na początku 1986 roku, 83 deputowanych z zachodnio-niemieckiego Bundestagu wyszło z inicjatywą zgłoszenia Wiesela do Pokojowej Na­grody Nobla; byłoby to, jak orzekli, „wielką zachętą dla wszystkich zaangażowanych w procesie pojednania" (Rząd Zachodnio-niemiecki; „The Week in Germany", 31 stycznia 1980 r., s. 2). To jest to, co moż­na określić „przejściem od narodowego socjalizmu do narodowego masochizmu".

Jimmy Carter potrzebował historyka do przewodniczenia Prezydenc­kiej Komisji d/s Holocaustu. Jak to określił Arthur Butz, wybrał on nie historyka, a histeryka: Elie Wiesela. Nawet gazeta „Le Monde", w poni­żej wspomnianym artykule, była zmuszona odnieść się do „histerycz­nego" rysu Wiesela, którego wielu uważa za osobę godną pożałowania. Określono to tymi stówami: „Naturalnie, nawet pomiędzy tymi, Morzu aprobują walkę tego amerykańsko-żydowskiego pisarza, od­krytego przez katolika Francois Mauriaca, są tacy, którzy zarzuca­ją mu zbytnią tendencyjność w przemianie żydowskiego smutku w „stan chorobowy" lub stawanie się najwyższym kapłanem pla­nowego zarządu Holocaustu'".

Nie jest to taki interes, jak SHOAH-business. Tak, jak kilka lat temu na­pisał Leon A. Jick: „Bluźniercze stwierdzenie: 'Nie jest to taki interes, jak SHOAH-business' jest, co ze smutkiem trzeba stwierdzić, łatwą do udowodnienia prawdą " („The Holocaust: Its Use and Abuse within the American Public", Yad Vashem Studies, Jerusalem 1981, s. 816).

Wydawnictwa Elie Wiesela alarmowały i podżegały przeciwko rewi­zjonistycznym autorom. E. Wiesel przeczuwa, że sprawy wymykają mu się z rąk. Będzie stawało się dla niego coraz trudniejsze i trudniejsze podtrzymywanie szalonego przekonania, że Żydzi byli eksterminowani czy poddani polityce eksterminacyjnej, szczególnie w tak zwanych komorach gazowych. Właśnie Serge Klarsfeld przyznał ostatnio, że prawdziwe dowody istnienia komór gazowych nie zostały jeszcze opu­blikowane. Ale obiecał je. Cytuje swój najlepszy wzór; i to jest groteska (patrz VSD, wywiad, 29 maja 1986 r., s. 37).

Na płaszczyźnie naukowej, mit komór gazowych jest skończony. Praw­dę mówiąc mit ten „wydał ostatni dech" kilka lat temu, podczas kolo­kwium na Sorbonie z udziałem Raymonda Arona i pod przewodnictwem Francois Fureta. Jednakże dla Elie Wiesela największe znaczenie ma ukry­cie tych wiadomości. W ten sposób cały rwetes w mediach prowadzi do eskalacji: im więcej media i dziennikarze mówią, tym bardziej historycy milczą. Ale są także historycy, którzy ważą się podnieść swoje głosy prze­ciwko kłamstwom i nienawiści. Tak, jak w przypadku Michela de Bouarda, byłego członka ruchu oporu, deportowanego do Mathausen, członka Komitetu d/s Historii II Wojny Światowej od 1945 do 1981, członka Insty­tutu Francji. W ostrym wywiadzie w „Ouest France" (2-3 sierpnia 1989 r., s. 6), przyznał on, ze w 1954 r. potwierdzał istnienie komory gazowej w Ma­thausen, gdzie ostatecznie okazało się, że nigdy nie miało to miejsca. Szacunek należny cierpieniom wszystkich ofiar II wojny światowej, a w szczególności cierpieniom osób zesłanych do obozów, wymaga, od części historyków powrotu do uznanych i będących na czasie metod hi­storycznego krytycyzmu.

 

 


Robert Faurisson

 

ZWYCIĘSTWO REWIZJONISTÓW

 

Kwestia istnienia, bądź nie, komór gazowych ma duże znaczenie hi­storyczne. Jeśli one na prawdę istniały, są dowodem na to, iż Niemcy dopuścili się fizycznej eksterminacji Żydów: jeśli natomiast ich nie by­ło, wówczas nie posiadamy żadnego dowodu owej zagłady. Pierre Vidal-Naquet miał rację w tej kwestii. Osobom, skłonnym porzucić argument komór gazowych odpowiedział, że zrezygnować z komór gazowych, to „poddać się w szczerym polu" (Nouvel Observateur 21 września 1984, str. 80). Możemy jedynie przyznać mu rację. Komory gazowe nie są je­dynie detalem w historii II wojny światowej. Stąd też wszystkie sankcje prawne, np. we Francji, nakładane na tych, którzy kwestionują ich ist­nienie.

Także Holocaust Memorial Museum (HMM - Muzeum Pamięci Ho­locaustu), otwarte w Waszyngtonie 22 kwietnia 1993 r., w odległości 500m. od pomnika George'a Washingtona, nie mogło zrezygnować z argumen­tu istnienia nazistowskich komór gazowych. Rodzi się jednak pytanie: jak powinno tego typu muzeum przedstawić ową zabójczą broń?

Dzisiaj już to wiemy. Wynik jest jednak zaskakujący: z braku lepszych dowodów, to wspaniałe muzeum, które kosztowało amerykańskiego po­datnika jak również amerykańską wspólnotę żydowską miliony dolarów, nie licząc pieniędzy, które wpłynęły od podatników niemieckich, przed­stawia jako unikalny model gazowej komory zagłady-komorę... dezyn­fekcyjną, znajdującą się na Majdanku. Nawet Jean-Claude Pressac, co spróbuję wykazać później, autor dzieła opublikowanego w 1989 r. pod patronatem nowojorskiej Fundacji Beate Klarsfeld, musiał zauważyć ten błąd. Komora gazowa na Majdanku, była jedynie komorą, gdzie dokony­wano dezynfekcji.

Już w 1945 r. .Amerykanie przedstawili cztery komory dezynfekcyjne z Dachau, jako komory śmierci.

Jeśli więc organizatorzy Muzeum Pamięci Holocaustu (HMM) w Wa­szyngtonie zdecydowali się na równie poważne oszustwo, to, moim zda­niem, wymuszone ono zostało brakiem możliwości zaprezentowania, w jakiejkolwiek formie, wyglądu jednej z tych komór gazowych, które ja­koby Niemcy, co powtarza się nam do znudzenia, używali do mordowa­nia tysięcy ofiar.

Moje wyzwanie rzucone w Sztokholmie i w Waszyngtonie

Począwszy od 17 marca 1992 r. zacząłem przypierać do muru organiza­cje żydowskie

z całego świata. Tego dnia, podczas wizyty w Sztokholmie, dokąd zostałem zaproszony przez mojego przyjaciela Ahmeda Rami, rzuciłem szwedzkim mediom wyzwanie o zasięgu międzynarodowym. Skła­dało się ono z dziewięciu wyrazów: „Show me or draw me a Nazi gaz chamber!" [„Pokażcie mi lub naszkicujcie nazistowską komorę gazową"]. Słowom tym towarzyszył dwustronicowy komentarz.

Według informacji, jakie otrzymałem, szwedzkie media gotowe pod­jąć moje wyzwanie, uruchomiły natychmiast wszystkie dostępne im źródła informacji w celu zdobycia zdjęć nazistowskich komór gazo­wych. Ku ich zaskoczeniu odkryli, że takie fotografie nie istnieją, a wszystkie pomieszczenia prezentowane turystom w Oświęcimiu czy gdziekolwiek indziej jako komory śmierci, nie posiadają ani jednej ce­chy świadczącej

o ich rzekomym przeznaczeniu. Wówczas szwedzkie środki masowego przekazu skierowały pod moim adresem liczne ata­ki, z których jednak żaden, ani jeden artykuł prasowy, ani jedno słowo w telewizji, nie było odpowiedzią na moje wyzwanie. Zakłopotanie sta­ło się oczywiste.

Zakłopotanie to, w trakcie kolejnych miesięcy, obejmowało swym za­sięgiem coraz większe kręgi, skupiające zwolenników tezy o masowej eksterminacji Żydów w czasie wojny 1939-45: stało się ono źródłem szaleństwa niepokoju, które w ciągu roku opanowało kręgi żydowskie na całym świecie.

21 kwietnia 1993 r., w Waszyngtonie, ponowiłem moje wyzwanie, lecz tym razem jego adresatami stali się organizatorzy HMM, w którego in­auguracji, dnia następnego, uczestniczyli: prezydent Clinton, inni sze­fowie państw oraz Elie Wieści. Spośród osób zajmujących się organiza­cją, moją uwagę skupiłem na Michaelu Berenbaumie, odpowiedzialnym za „naukowy" projekt muzeum [project director].

Moje wyzwanie, rzucone w Waszyngtonie można by podsumować na­stępująco:

"Jutro zostanie otwarte Muzeum Pamięci Holocaustu w Waszyngtonie. Apeluję,

więc do odpowiedzialnych za kształt tego muzeum o pokazanie nam fizycznego obrazu magicznych komór gazowych.Od trzydziestu lat sam, osobiście, poszukuję takiego obiektu, jednak w żadnym innym obozie koncentracyjnym, ani też w muzeum czy w książce, ani słowniku, ani w encyklopedii, ani na zdjęciu, ani na makiecie,

ani w jakimkolwiek filmie dokumentalnym.

            Wiem, że zostało podjętych kilka prób, aby dokonać takiego przedstawienia, ale wszystkie one okazały się kłamliwe; żadna z nich nie wytrzymała próby. Szczególnie, gdy przyjrzymy się bliżej wyjątkowemu zagrożeniu, jakie dla życia człowieka stwarza Cyklon B (środek owadobójczy) lub, jak kto woli, kwas cyjanowodorowy, szybko zdajemy sobie sprawę, że pomieszczenia przedstawiane turystom, jako komory gazowe, w których ginęli ludzie nigdy nie mogłyby służyć

za chemiczną, ludzką rzeźnię. Gdy przyjrzymy się nadzwyczajnym - i zarazem niezbędnym - skomplikowanym urządzeniom, jakimi dysponują komory gazowe

w amerykańskich więzieniu, gdzie dokonuje się tylko jednorazowo egzekucji przy użyciu kwasu cyjanowodorowego tylko jednego skazańca, wówczas natychmiast zauważymy, iż pomieszczenia nazywane nazistowskimi komorami śmierci,

w których dzień po dniu dokonywano stracenia ogromnych rzesz ludzi,

nie posiadają,

i nigdy nie posiadały nawet części tej maszynerii, która byłaby potrzebna. Jednym

z najtrudniejszych do rozwiązania problemów, poza kwestią szczelności owych pomieszczeń, pozostaje problem poruszania się po dokonaniu egzekucji,

po pomieszczeniach przenikniętych kwasem cyjanowodorowym w celu usunięcia z nich zwłok, także nasyconych tą truci­zną. Wchłania się ona w skórę, błonę śluzową, krew

i w nich pozo­staje. Tak, więc zwłoki człowieka, który dopiero, co zmarł w wyni­ku kontaktu

z tą straszliwą trucizną, same stanowią źródło śmier­ci. Nie można ich dotykać gołymi rękami. Wejście do pomieszczenia dla wydostania z niego zwłok wymaga specjalnego ekwipunku, a także maski gazowej wyposażonej w odpowiedni filtr.

W związku z tym, że każdy wysiłek jest w takim wypadku zabroniony (gdyż powoduje przyspieszenie oddychania, a na to filtr jest niewystarczający), koniecznym byłoby przed wejściem do pomieszczenia do-prowadzić do wydostania się stamtąd gazu,

a także do jego neutra­lizacji. Dla uzyskania szerszych informacji, odsyłam do dokumen­tów opublikowanych przeze mnie w 1980 r., dotyczących komór gazowych używanych przez amerykańskie więzienia.

Ostrzegam, więc HMM, a szczególnie M. Berenbauma, że nie chce­my jutro, 22 kwietnia 1993 r. po raz kolejny zobaczyć komór gazo­wych przeznaczonych do dezynfekcji, pryszniców, kostnic, czy schro­nów przeciwlotniczych, jako dowodów na istnienie nazistowskich komór gazowych. Tym bardziej nie chciałbym, aby o ich istnieniu przekonywał nas kawałek muru, drzwi, stos butów, okularów, czy  kupka włosów."

Unik i oszustwo Holocaust Memorial Museum

Wiedziałem, że owo wyzwanie nie zostanie podane do publicznej wia­domości, gdyż już od prawe pół wieku wmawia się nam istnienie komór gazowych w nazistowskich obozach koncentracyjnych, nigdy nam ich nie pokazując (i to w „wieku obrazu "!). Wiedziałem również, iż HMM zamknie ten temat posługując się oszustwem. Rzecz w tym, jakim?

Odpowiedź na to pytanie nadeszła już dnia następnego, gdy 22 kwietnia 1993 r., w dniu inauguracji muzeum (oficjalnej, gdyż otwarcie dla publicz­ności nastąpiło dopiero 26 kwietnia), zostało udostępnione dzieło, liczące sobie ok. 250 stron, będące swoistym przewodnikiem po nowym muzeum.

Owo dzieło, autorstwa M. Berenbauma, zostało zatytułowane „The World Must Know / The History of the Holocaust as told in the United States Holocaust Memorial Museum" (1993, XVI - 240s.) [Świat musi wiedzieć: historia Holocaustu opowiedziana przez HMM]. Na stronie 138 znajdujemy trzy zdjęcia, przedstawiające:

— pierwsze, metalową puszkę [kanister] i granulki [tabletki] Cyklonu B, „środka owadobójczego silnie trującego";

— drugie, „odlew drzwi wejściowych do komory gazowej na Maj­danku (z zewnątrz strażnicy SS mogli obserwować rzeź poprzez mały wizjer)"

— trzecie, „wnętrze komory gazowej w Majdanku. Niebieskie plamy to pozostałości chemiczne Cyklonu B". 1 Pierwsza fotografia stanowi jedynie dowód na używanie przez Niemców środka owadobójczego. Druga i trzecia, to obrazy znajome osobom zwie­dzającym Majdanek. Rozpoznałyby one zapewne drzwi zewnętrzne i drzwi wewnętrzne (stanowiące część) pierwszej z komór gazowych, którą przed­stawia się zwiedzającym, jako komorę śmierci, a której charakterystyka odpowiada opisowi komory dezynfekcyjnej. Zrezygnuję tutaj ze wszelkie­go udowadniania i nie odwołam się do moich własnych zdjęć, które ukazu­ją owe pomieszczenie w całości, razem z małą przybudówką, w której znaj­dował się piec produkujący ciepło, niezbędne do ulotnienia się Cyklonu B (po prawej stronie fotografii muzealnej można zauważyć, na wysokości człowieka, ujęcie rurki prowadzącej od pieca). Nie będę także przytaczał ekspertyzy, w której Fred Leuchter udowadnia, iż jest to komora dezynfek­cyjna, w której zabijano co najwyżej przenoszące tyfus wszy, a nie ludzi.

 

Przypuszczenie J. C. Pressaca

 

Miło mi będzie oddać teraz głos panu Jean-Claude Pressacowi, pro­tegowanemu Fundacji Beatę Klarsfeld, autorowi dzieła „Auschwitz: Technique and Operation of the Gas Chambers" [Oświęcim: techni­ka i funkcjonowanie komór gazowych] (tytuł skądinąd zwodniczy). Oto opinia J. C. Pressaca na temat pomieszczenia, które nazwane zosta­ło przez M. Berenbauma gazowa komorą śmierci:

„Czerwone cegły z ciemno niebieskimi plamami stanowiły dla nie­go (Bernarda Jouanneau, adwokata oskarżającego R. Faurissona w procesie w 1982 r. w Paryżu) materialny i namacalny dowód świad­cząc y o istnieniu komór gazowych, w których dokonywano ludobójstwa. Problemem jest jednak, bo takowy problem pojawia się,

że ko­mora gazowa, o której moim posiadała wszelkie cechy instalacji służącej do odwszawiania. . Nie twierdzę, że nic została ona nigdy użyta w innym celu - do zabijania ludzi, bo to także byłoby możliwe [w tym miejscu, J. C. Pressac się myli] 2,

lecz ślady koloru pruskiego błękitu wska­zują całkowicie, że owa komora używana była do odwszawiania."

J. C. Pressac akcentuje następnie, że wizjer umieszczony w drzwiach (peep-whole),

nie jest dowodem na istnienie tam komory śmierci, gdyż komora dezynfekcyjna również może posiadać taki wizjer. Podsumowu­je to w następujący sposób:

„Żałuję, że przyszło mi stwierdzić, a nie jestem jedynym na Za­chodzie, który tak uważa [pisał te słowa w 1989 r. jeszcze przed upad­kiem komunizmu w Polsce],

iż komory gazowe, na Majdanku, czy są komorami śmierci, czy też dezynfekcyjnymi, czekają wciąż na swego historyka, który byłby dostatecznie powściągliwy, zważywszy fakt, że obóz wpadł nienaruszony w ręce Rosjan

w [czerwcu] 1945 r."

Na stronie 557 zamieszcza on fotografię owej komory gazowej, zrobio­ną z zewnątrz, a obok innej komory, znajdującej się w tym samym budyn­ku. Podpis pod zdjęciami precyzuje, iż chodzi o: „fotografię ukazującą jed­ną z komór gazowych służących do dezynfekcji, uważanych dotych­czas za gazową komorą śmierci. Cegły pomiędzy jedną a drugą parą drzwi zaopatrzonych w wizjery strażnicze mają kolor pruskiego błę­kitu, dowód na używanie przez długi okres "Blausaure" - niebieskie­go kwasu, inaczej mówiąc kwasu cyjanowodorowego bądź pruskiego, sprzedawanego jako środek odwszawiający pod nazwą Cyklonu B."

Godny odnotowania jest również fakt, że komory gazowe znajdują się w budynku

z tabliczką „Bad und Desinfection" [prysznice i dezynfekcja], znajdującym się na wprost wejścia do obozu i będącym na widoku wszy­stkich.

Łatwo jest odgadnąć, dlaczego M. Berenbaum w swojej ,Bibliographical Note"

(s. 224-232) nie wskazuje cytowanego dzieła J. C. Pressac.

 

Nowy krok w historii rewizjonizmu

 

W 1978 r. prezydent Jimmy Carter powołał do życia komisję zajmującą się stworzeniem HMM. Na jej przewodniczącego wyznaczył Elie Wiesela, co wzbudziło natychmiastową reakcją Artura Roberta, szczerą i zarazem peł­ną sarkazmu:„potrzebowaliśmy historyka, wybraliśmy histeryka".

Wybór M. Berenbauma na stanowisko odpowiedzialnego za projekt naukowy HMM jest równie „udany". M. Berenbaum jest profesorem ad­iunktem na wydziale teologii Uniwersytetu Georgetown (Washington D. C.)- Tam, gdzie niezbędny był historyk, żydowskie organizacje wybrały teologa, co potwierdza fakt, że od lat kilku historia Holocaustu została zastąpiona religią Holocaustu.

Filarem tej religii, co często powtarzam, jest „magiczna komora gazowa, która będąc cudem, nie posiada swojej realnej postaci".

W tych warunkach HMM, jako główną podporę swojej ekspozycji wy­brało również komorę gazową do dezynfekcji nieprawnie ochrzczoną gazową komorą śmierci. W ten sposób przedsięwzięcie Niemców, ukie­runkowane na ochronę zdrowa swoich żydowskich, i nie tylko, jeńców, zostało przedstawione, jako instrument ich tortur i śmierci. Jest to przy­kładem na niewdzięczność i pewność siebie, jaką obecnie prezentują fanatyczni zeloci religii Holocaustu.

Nadszedł w końcu czas na odrobinę intelektualnej szczerości i psy­chicznej czystości

w rozprawach o rzeczywistym nieszczęściu narodu żydowskiego podczas II wojny światowej. Turyści, zwiedzający HMM, a w szczególności amerykańscy podatnicy mają prawo zażądać od M. Berenbauma i jego przyjaciół sprawozdania z ich dotychczasowej pra­cy. „Los Angeles Times" z 20 kwietnia 1993 r. pisze: „Sondaż wykazał, iż co trzeci Amerykanin gotowy jest wątpić w istnienie Holo­caustu". Liczba ta powiększa się.

W kilka dni po otwarciu muzeum M. Berenbaum wyznał pewnemu dzienników:

„[W tym muzeum] otacza was śmierć. To jest tak, jakby pracować na oddziale intensywnej terapii lub w domu pogrzebowym... ja skończyłem

u psychoanalityka."

Nie jest wykluczone, że M. Berenbaum powróci do gabinetu psycho­analitycznego, gdy tylko zda sobie sprawę z poważnych konsekwencji swojego oszukańczego czynu: 22 kwietnia 1993 r. oznaczać będzie datę uświęcenia na amerykańskiej ziemi religii Holocaustu; w rzeczywisto­ści zaś dzień ten przejdzie do historii, jako bezapelacyjne zwycięstwo hi­storyków rewizjonizmu.

 

Na zakończenie chciałbym złożyć hołd rewizjonistom, którzy przyczy­nili się do tego zwycięstwa:

— przede wszystkim Ernestowi Zundelowi z Toronto, bez którego rewizjonizm historyczny wciąż błądziłby w mroku;

— a także Ahmedowi Rami, ukrywającemu się w Sztokholmie, który umożliwił mi publiczne rzucenie „wyzwania sztokholmskiego" 17 mar­ca 1992 r.;

— w końcu Institut for Historical Review z Los Angeles, organizato­rowi konferencji,

na której miałem sposobność, 21 kwietnia 1993 r., ponowienia mojego wyzwania,

tym razem skierowanego w stronę HMM.

Moje myśli kierują się także w stronę rewizjonistów francuskich, którzy wsparli mój wysiłek. Szczególnie chodzi mi o jedną osobę, której nie mogę wymienić z imienia

i nazwiska nie narażając jej na nieprzyjem­ności, a która stała się głównym trybem w ruchu rewizjonistycznym we Francji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przypisy:

 

1 Na stronach 140-143, znajdujemy naiwne gipsowe postacie, mające przedstawiać ofiary w kolejnych stadiach: w przebieralni, w komorze gazowej, a następnie w piecach krematoryjnych krematorium w Oświęcimiu-Brzezince. Podczas gdy muzea chcące uchodzić za historyczne (takie, jak muzeum wojska, muzeum wojny i ruchu oporu, muzeum lą­dowania w Normandii) starają się ukazać rzeczywistość materialną za pomocą najbardziej dokładnych makiet, te postacie są jakby sposobem na zapełnienie luki. Cechą charakterystyczną historii prezentowanych przez M. Berenbauma jest brak precyzji, liczne błędy i absurdalne stwierdzenia, świadczące także o odczuwanej przez niego potrzebie pilnej weryfikacji tego, co wiemy, w obliczu zmniejszania się liczby rze­komych ofiar, które zginęły w komorach oraz liczby codziennych kre­macji. Autor nawiązuje także dyskretnie do makiety, jaka została po wojnie skonstruowana przez polskich komunistów, a która przez cały czas wystawiona jest w Muzeum Oświęcimskim (Blok 4, pierwsze pię­tro). Według informacji, jakie posiadam, kopia owej makiety miałaby się znajdować w HMM. Dlaczego więc M. Berenbaum nie zamieścił jej w swojej książce? Czyżby wiedział, że często posługuję się przykładem tej makiety dla zilustrowania tezy o niemożności przeprowadzenia ope­racji gazowania w sposób, w jaki przedstawiają makieta? Szczegól­nie polecam państwu moją kasetę video zatytułowaną „Problem komór gazowych" (1982), a także komentarz, jaki zamieściłem na końcu książki Wilhelma Staglicha Mit Auschwitz (La Vieille Taupe, 1986,), pod ty­tułem „Oświęcim w obrazach" (s. 492, 507). Nawet J. C. Pressac odno­si się sceptycznie do tej kwestii (op. cit., s. 377-378).

-Komora gazowa, służąca do dezynfekcji w Cyklonie B, nie mogła słu­żyć zarazem jako komora śmierci. Pierwsza z nich wymaga całkiem prostej budowy, podczas gdy druga - konstrukcji o wiele bardziej skom­plikowanej. Różnica ta polega na prostej rzeczy - po przeprowadze­niu operacji zagazowywania, usunięcie gazu tkwiącego w tkaninach bądź ubraniach nie nastręcza większych problemów, natomiast tru­dniejsze jest pozbycie się gazu pozostającego w ciele człowieka, jego śluzówce czy też krwi. W pierwszym przypadku pozbywamy się gazu poprzez strumień ciepłego powietrza, który powoduje wyparowanie substancji, resztek gazu zaś - poprzez długie trzepanie tkanin na ze­wnątrz budynku. W przypadku zwłok ludzkich, nie można ich ani pod­grzać ani wytrzepać. Stąd też śmiem twierdzić, że koncepcja zakłada­jąca istnienie komór śmierci, jak to widać w Stanach Zjednoczonych, napotyka na poważne trudności. Trudności te, pojawiające się już w przypadku egzekucji, jednorazowo, pojedynczej osoby, stają się prak­tycznie nie do przeskoczenia w przypadku setek lub milionów ofiar, jak to miało mieć miejsce w nazistowskich komorach gazowych. Tego typu komory byłyby łaźniami zawierającymi ilości trucizny niemożliwe do usunięcia. Nigdy, więc ludzie, zaopatrzeni nawet w najmocniejsze ma­ski gazowe nie mogliby spokojnie penetrować w takim oceanie kwasu cyjanowodorowego, jakim były owe komory, po to by usunąć stamtąd zwłoki i zrobić miejsce następnej porcji ofiar.

 

 

 


Maciej Przebindowski

 

PAMIĘTNIK ANNY FRANK

 

„Pamiętnik Anny Frank" jest najsłynniejszym klasykiem literatu­ry holocaustycznej. Zawarte w nim treści powodują, że jest to lektura rekomendowana historykom i zalecana jako lektura szkolnych biblio­tek. W obu przypadkach ma ona być koronnym dowodem istnienia ko­mór gazowych, do jednej, z których - zgodnie z oficjalną wersją - zo­stała wywieziona jego autorka.

Pamiętnik to jednak coś więcej. Należy go chwalić, rozwodzić się nad jego literackimi wartościami - lub milczeć. Otacza go pewien nimb se­kretu, podobnie zresztą jak całe zagadnienie holocaustu - „the sweetest taboo", najsłodsze tabu, jak przed laty śpiewała Sade.

Krytycznej analizy „Pamiętnika" podjął się prof. Robert Faurisson, wykładowca w Uniwersytecie w Lyonie, w pracy ,,Is  diary of Anne Frank genuine?" („Czy pamiętnik Anny Frank jest prawdziwy?").

Przede wszystkim należy zapytać, skąd wziął się pamiętnik? Zgo­dnie z oficjalną wersją, policja, w czasie przeszukania w mieszkaniu, gdzie ukrywała się rodzina Franków, nie zwróciła uwagi (?!) na kilka­set walających się po podłodze kartek, które zostały potem zebrane przez osobę zaprzyjaźnioną z Frankami. A przecież przeszukanie było powolne, systematyczne - ba, przeprowadzono kilka przeszukań i ewen­tualne zapiski byłyby nie tylko bezcennym dowodem dla policji, lecz tak­że umożliwiłyby podmiotowe rozszerzenie kręgu podejrzanych. Czy moż­na więc wierzyć, iż pamiętnik nie został zauważony przez policję? Wątpliwości te potwierdza Karl Silberbauer - oficer policji, który wraz z 8 innymi osobami dokonał aresztowania. Zgodnie z zeznaniami, jakie zło­żył (i grudnia 1964 roku, nie zauważył on żadnego pamiętnika, czy kar­tek. A do mieszkania tego powracano trzykrotnie. W jego opinii pamięt­nik nie jest autentyczny.

Co się tyczy samego procesu powstawania pamiętnika - w wersji znanej czytelnikom - zostało to dokonane przez Otto Franka, ojca An­ny Frank, który dokonał „tolerowanych zmian", jako „osoba doświadczona ". Pomimo to, nie mógł znaleźć wydawców i dopiero zwrócenie się do „duchowych doradców" (jak ich sam określa), którym zezwolił na ocenzurowanie tekstu, umożliwiło ukazanie się książki.

W tym miejscu warto przypomnieć, iż z ekspertyzą Kryminalnego Biura Śledczego

w Niemczech, część pamiętnika została dodana lub zmieniona, gdyż t.zw. IV tom został napisany długopisem, a więc urządzeniem, które nie istniało przed rokiem 1951 rokiem, toteż -zgodnie z tą opinią - część pamiętnika została dodana później.

Sporo uwagi poświęca Faurisson rozmowie, jaką przeprowadził w marcu 1977 r.

z ojcem Anny Frank, dla którego syjonizm jawił się ja­ko swego rodzaju świętość (można, więc przyjąć, iż miał motyw w stwo­rzeniu pamiętnika); Otto Frank zadeklarował również, że nigdy nie po­stawi nogi na ziemi francuskiej, gdyż Francja nie interesuje się niczym, poza arabską ropą i nie obchodzi ją państwo Izrael.

Otto Frank stwierdził, że to, co przedłożono wydawcy, nie było pamiętnikiem Anny Frank, lecz „taśmoskryptem" - nagranym na ta­śmę różnych manuskryptów Anny Jest to niezwykle istotna informacja, wskazująca, iż pamiętnik - przynajmniej w formie prezentowanej czy­telnikom - nigdy nie istniał.

W jakiej więc istniał? Otto Frank dokonał, jak sam mówi, szeregu po­prawek o charakterze edytorskim, albowiem tekst pierwotny zawierał: powtórzenia, niedyskrecje rodzinne, fragmenty nieciekawe i braki.

Dla przykładu: Anna Frank lubiła swego wuja, przy czym pamiętnik o tym nie wspomina. Po dokonaniu stosownych zmian znajdujemy w pa­miętniku odpowiedni akapit, wyrażający jej sympatię dla swego krew­nego. Jakie jeszcze „braki" zawiera pamiętnik, tego się nie dowiemy.

W podobny sposób (poprzez „uzupełnienia") rozwiązano problem dat. O swej pracy Otto Frank mówi: „było to trudne zadanie. Wykonałem je zgodnie z własnym sumieniem ". Co do pierwszego, na pew­no nie należy w to wątpić.

Robert Faurisson zwraca także uwagę czytelnika na to, iż analiza manuskryptu pamiętnika pozwala wyróżnić kilka styli pisma: od mło­dzieńczego, poprzez dojrzały,

aż do czegoś, co określa, jako pismo do­świadczonej księgowej.

 

*

 

Spora część pracy Faurissona poświęcona jest na pozór zbędnej czynności porównania niemieckiej i holenderskiej wersji pamiętnika. Być może wcale by do tego nie doszło, lecz w 1977 r. - rok napisania pracy - nie istniała holenderska wersja pamiętnika. Dopiero po żmud­nych poszukiwaniach udało się do niej dotrzeć. I rzecz zastanawiają­ca: ukazała się ona 12 lat po debiucie książki w USA, Niemczech i Francji. Po drugie, pamiętnik po holendersku jest niedostępny. Po trzecie, z 13 rozdziałów wersja holenderska zawiera tylko 5, które i tak są pocięte...

Dlaczego tak się stało - nie wiadomo. Można spekulować, że w Holan­dii wciąż jest zbyt wielu świadków zdarzeń opisywanych w książce, którzy łatwo mogliby wykazać nieprawdziwość informacji w niej zawartych.

Porównanie obu wersji wskazuje na różnicę 4500 słów, mimo, że oba języki są do siebie podobne. Wersja holenderska zawiera 169 części, nie­miecka - 175. Skąd się wzięły owe dodatkowe? Faurisson wskazuje na różnice w datach opisywanych zdarzeń, jak też pominięcie pewnych wy­darzeń w obu wersjach.

Co wreszcie sądzić o różnicach tłumaczeń, które co prawda nie ma­ją pierwszorzędnej doniosłości, aczkolwiek zastanawiają? Kilka przy­kładów: „dokonywany jest sabotaż" versus „zaczęli strajkować w wielu regionach"; „pistolet już na nas nie działa, odszedł strach" vs „sytuacja na dzisiaj, jesteśmy ocaleni"; „dwadzieścia lat" vs „dwadzieścia pięć lat". Pod datą 3 sierpnia 1943 roku widnieje 210 słów (wersja niemiecka), których nie ma w edycji holenderskiej. Takich róż­nic prof. Faurisson numeruje zresztą sporo.

Jego zdaniem, tekst niemiecki nie ma prawa być nazywany tłuma­czeniem - jest to po prostu zupełnie inna książka, z której usunięto wszelkie elementy obraźliwe dla niemieckiego czytelnika.

Bezsprzecznie najciekawszych informacji dostarcza analiza same­go tekstu pamiętnika, a zwłaszcza warunków ukrywania się rodziny Franków.

Ich mieszkanie w Amsterdamie przy 263 Prinsengracht, gdzie spę­dzili 25 miesięcy, widoczne było z ponad 200 okien. Jak więc pozostali niewidoczni?

Zgodnie z notatką, jaka pojawiła się pod datą 27 lutego 1943 roku, w budynku pojawił się nowy właściciel, który jednak zrezygnował z wi­zytacji przybudówki, gdzie ukrywali się Frankowie, gdyż oprowadzający poinformował go, ze nie zabrał ze sobą klucza. Co więcej, nowy wła­ściciel nigdy nie pojawił się w przybudówce. Który właściciel nie doko­nuje dokładnego zapoznania się z nieruchomością?!

Absolutne kuriozum znajdujemy w pamiętniku pod datą 9 paździer­nika 1942 r., gdzie Anna Frank pisze o „zagazowanych żydach". Jakim cudem mogła umieścić taką notatkę, jeśli zagadnienie holocaustu po­jawiło się znacznie później w mass mediach?!

Jeśli przyjmiemy, iż Frankowie rzeczywiście ukrywali się, to w kon­sekwencji oczekiwać należy, że starali się nie tylko ukryć swą praw­dziwą tożsamość, lecz także ukryć sam fakt zamieszkiwania, minima­lizując swą aktywność życiową. W przeciwnym wypadku - prędzej, czy później - ktoś zainteresowałby się nieznanymi mu sąsiadami.

Zgodnie z treścią pamiętnika, istniało wielu „wrogów", którzy „do­brze znali cały budynek". Zaliczeni są do nich: pracownicy sklepu, ich klienci, dostawcy, agent, sprzątaczka, stróż nocny, hydraulicy, księgo­wy, sąsiedzi, właściciel. Przy tym wszystkim nie wolno nam zapominać, że ściany są cienkie.

Jaki więc tryb życia wiodą ukrywający się? Nie dojadają? Są spara­liżowani strachem?

Codziennie korzystają z odkurzacza (urządzenia głośnego nawet i dziś), słuchają radia, dokonują napraw stolarskich, w ich mieszkaniu co jakiś czas rozbrzmiewa budzik. Anna Frank pisze „o śmiechach przy obiedzie" i krzyku, „który mógłby obudzić zmarłego".

Każdego dnia spożywanych jest 8 śniadań, 8-12 lunchy, 8 kolacji. Na menu składały się: kiełbaski, dżem truskawkowy, brandy, koniak, wino, papierosy, kawa. Tytułem egzemplifikacji wymieńmy dostawę (do do­mu, przez „miłego sprzedawcę") z dnia 3 lutego 1944 roku, a była to mroźna zima: 60 funtów kukurydzy, ok. 60 funtów fasoli, 10 funtów gro­chu, 50 puszek warzyw, 10 puszek ryb, 40 puszek mleka, 10 kg mleka w proszku, 3 butelki oliwy, 4 słoiki masła, 4 słoiki mięsa, 2 butelki tru­skawek, 2 butelki malin, 20 butelek pomidorów.

Swoiście rozwiązany jest problem ogrzewania. Na korytarzu (klat­ce), znajduje się stos węgla, z którego - w zależności od potrzeb Fran­ków - pobierana jest stosowna ilość opału. I nikt się w tym nie zorien­tował!

W tej sytuacji zapytajmy, na czym właściwie polegać miało owo ukry­wanie się i czym różniło się od stylu życia, jaki wiedli w owym czasie in­ni mieszkańcy Amsterdamu?

Indagowany przez Roberta Faurissona na te okoliczności Otto Frank stwierdził, iż w mieszkaniu było jasno, gdyż korzystano ze światła dzien­nego. Tymczasem, zgodnie z pamiętnikiem, szyby miały być pozakrywane. Faurisson pyta też o szereg innych kwestii, wykazując niemoż­ność istnienia pewnych sytuacji, bądź logiczną sprzeczność między pa­miętnikiem, a rzeczywistością. Otrzymuje swoistą odpowiedź: „Panie Faurisson, ma Pan teoretycznie i naukowo rację. Zgadzam się z pa­nem w 100%... Co mi Pan pokazuje, było de facto niemożliwe. Lecz w praktyce, tym nie mniej, w ten sposób to się miało".

 

*

 

Nie lepiej przebiegają rozmowy z osobami opisanymi w pamiętniku. Ellie jest pełna dobrej woli i pamięci o latach najnowszych, lecz co do krytycznych 25 miesięcy słychać tylko: „Nie mogę Panu wytłumaczyć", „Niepamiętam", „Nie wiem". Nie potrafiła opowiedzieć żadnej aneg­doty z życia Franków, a w przybudówce, gdzie mieszkali, spędziła -jak twierdzi - jedną noc. Tymczasem, zgodnie z pamiętnikiem, niemal codziennie spożywała z nimi lunch.

Podobnie wypowiadają się Miep i Henk - cały czas zawodzi ich pa­mięć; ożywiają się dopiero przy dacie 4 sierpnia 1944 r. (dzień areszto­wania) - nagle przypominają sobie wszystkie szczegóły tego zdarzenia.

Zdaniem prof. Faurissona, Frankowie rzeczywiście mieszkali pod wskazanym adresem, lecz wiedli żywot odmienny od tego, jaki prezen­tuje pamiętnik. Żyli ostrożnie, lecz nie ja więźniowie - „ukrywali się, bez ukrywania".

Czym więc jest „Pamiętnik Anny Frank"? Należy go - zdaniem Faurissona - „umieścić na zatłoczonej już półce fałszywych pamiętni­ków", razem z „zeznaniami" Rudolfa Hoessa, Kurta Gernsteina, Miklosza Nyiszli'ego, Emmanuela Ringelbluma, wspomnieniami Ewy Braun, Adolfa Euchmana, czy dokumentem „Modlitwa Jana XXIII za żydów".

W swoim czasie Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie - co przypomina prof. Faurisson - także chlubił się pamiętnikami trzynasto­letniej Teresy Hescheles.

Później ich wartość została zakwestionowana przez pochodzącego z Polski żydowskiego historyka, Michała Borwicza.

Praca prof. Faurissona, jakkolwiek wartościowa, pozostawia uczu­cie niedosytu.

Nie wyjaśnia bowiem kluczowego zagadnienia przyczyn ogólnoświatowej kariery Pamiętnika. Można oczywiście wskazywać na aspekt finansowy. Ale jest i ważniejszy powód. Państwo Izrael pojawiło się na arenie świata po dwóch tysiącach lat nieistnienia. Posiada ono przebogatą historię antyczną, lecz brak jest jakiegokolwiek pomostu, łączącego przeszłość z teraźniejszością - tym bardziej, że spoiwem na­rodowym nie jest już religia. Dlatego też, by dać obywatelom nową toż­samość, świadomość, historię - wykreowano Annę Frank. Jej „cierpie­nia" i „męczeńska śmierć", rozpatrywane w kategoriach ofiary, jaką poniesiono na ołtarzu walki o niepodległy Izrael, mają inspirować Izraelczyków do wiary we własne państwo. W polskiej literaturze znany jest mit „szklanych domów"

z „Przedwiośnia." Żeromskiego. Anna Frank, to po prostu taki żydowski „szklany dom".

 

Robert Faurisson „Is the Diary of Anne Frank genuine?", Institute for Historical Reviev, s. 64

 

 

 


Carl O. Nordling

 

ILU ŻYDÓW ZGINĘŁO W OBOZACH ?

 

Jest powszechnie wiadome, że większość więźniów niemieckich obo­zów koncentracyjnych nie wróciła do swych domów po wyzwoleniu. Wie­lu z tych ludzi było narodowości żydowskiej. Istnieje powszechne prze­konanie, że ok. 6 milionów Żydów zostało zamordowanych w niemiec­kich obozach, zgodnie z wielkim programem fizycznej eksterminacji ca­łej żydowskiej ludności Europy Większość ludzi sądzi, że zostało to udo­wodnione przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze w 1946 r. Ale Międzynarodowy Trybunał nie udowodnił nic podobnego i wszyscy historycy zajmujący się współczesną historią Niemiec lub Ży­dów musieli modyfikować tę opinię w mniejszym lub większym stopniu.

Nowe światło na problem losów ludności żydowskiej w okresie II Woj­ny Światowej rzuciła praca Waltera N. Sanniga „Zagłada Wschodnio­europejskich Żydów". Jest to obiektywne

i szczegółowe opracowanie na temat demografii i migracji ludności żydowskiej w XX stuleciu, opar­te na ponad 50 publikacjach zawierających dane statystyczne z różnych krajów. Najczęściej cytowanym przez Sanninga źródłem pozostaje jed­nakże napisana w 1950 r. przez Geralda Reitlingera „Ostateczne roz­wiązanie". Można śmiało powiedzieć, że książka Reitlingera stanowi fundament dzieła Sanniga. Większość danych statystycznych wykorzy­stanych przez Sanniga jest natomiast wzięta z „American Jewish Year Book " (różne wydania), „Encyclopaedia Judaica " (1971),,, Univer­sal Jewish Encyclopaedia" (1943). Według mojej oceny, źródła wykorzystane przez Sanninga są najlepszymi z obecnie dostępnych.

Po uważnej lekturze książki Sanniga mogę stwierdzić z całą odpo­wiedzialnością, że nie znalazłem żadnego błędu, który mógłby podwa­żyć ostateczne wnioski wysuwane przez autora. Nic mi też nie wiado­mo o jakiejkolwiek innej poważnej krytyce rezultatów badań Sanniga. Generalnie jest to najbardziej wiarygodne opracowanie, dotyczące strat żydowskiej populacji na ziemiach okupowanych przez Niemcy w latach II wojny światowej, jakie pojawiło się w powojennym okresie. Nie ozna­cza to oczywiście, że nie jest ono pozbawione błędów i że daje satysfak­cjonującą odpowiedź na pytanie, ilu Żydów zginęło

w niemieckich obo­zach koncentracyjnych.

Chociaż jak dotąd nikt nie zdołał znaleźć żadnych błędów w książce Sanniga, nie znaczy wcale, że ich nie ma. Dlatego też dla sprawdzenia wiarygodności przytaczanych danych należy zastosować inne metody ba­dawcze. Na szczęście posiadam dane statystyczne, pozwalające na spraw­dzenie niektórych rezultatów badań Sanninga. Ponadto, dane z pracy San­niga i materiały posiadane przeze mnie, potraktowane łącznie i zestawio­ne z kilkoma innymi informacjami statystycznymi, mogą dać nam wiary­godną odpowiedź na pytanie postawione w tytule tego artykułu.

Materiały statystyczne znajdujące się w moim posiadaniu dotyczą 722 zidentyfikowanych Żydów europejskich z terenów okupowanych przez Niemcy. Biografie wszystkich 722 osób zostały wzięte z „Encyklopaedia Judaica" i mogą być traktowane jako reprezentatywna prób­ka żydowskiej populacji z późnych lat 30-tych. Jednakże osoby starsze wiekiem są zbyt licznie reprezentowane w tej grupie i żadna

z owych 722 osób nie urodziła się później, niż w 1909 roku. Należy to brać pod uwagę, gdyż zjawisko emigracji było znacznie rzadsze pośród osób uro­dzonych przez 1880 rokiem, niż wśród ludzi młodszych. Oraz, oczywi­ście, śmiertelność wśród ludzi starszych jest o wiele wyższa, niż wśród reszty populacji. Jest także bardzo istotny fakt,

że większość znanych Żydów wyemigrowała przed 1938 rokiem, nie mogła zatem wziąć udzia­łu w znacznie powszechniejszej emigracji z lat 1939-1941. Żydzi ci mie­li więcej kontaktów zagranicznych i lepiej zdawali sobie sprawę z nie­bezpieczeństwa prześladowań. Dlatego też moja grupa zidentyfikowa­nych Żydów z 1938 roku zawiera prawdopodobnie stosunkowo wysoki procent osób skłonnych pozostać na miejscu

w niesprzyjających warunkach. Statystyczny przegląd losów owych 722 Żydów był publikowany w „The Journal of Historical Review" vol. 10, no. 2.

Sannig traktuje rok 1939, jako datę graniczną i ustala liczbę Żydów obe­cnych na interesującym nas obszarze w tym roku na 5.044.000 ludzi. Za pomocą serii kompleksowych kalkulacji Sannig dowodzi, że nie mniej niż 2.200.000 Żydów wyemigrowało w okresie pomiędzy atakiem Niemiec na Polskę a agresją na ZSRR,

tj. w latach 1939-41. Innymi słowy 44% żydow­skiej ludności z ziem, które miały się wkrótce znaleźć w niemieckiej strefie wpływów, opuściło niebezpieczny obszar zanim niebezpieczeństwo zdąży­ło się zmaterializować. Chociaż liczba ta zaskoczyła mnie, nie mogłem zna­leźć żadnego błędu w kalkulacjach Sanniga. Porównanie z grupą 722 zidentyfikowanych Żydów wykazuje, że 33% spośród obecnych w 1939 roku na interesującym nas obszarze, wyemigrowało przed końcem 1941 roku.

Przyczyną różnicy między 44% a 33% łatwo wyjaśnić, biorąc pod uwagę specyfikę mojej grupy. Na przykład, jeśli spojrzymy na zidenty­fikowanych Żydów urodzonych

w latach 1880-1909 w okresie 1938-44 to odkryjemy, że nie mniej niż 51% spośród nich wyemigrowało. Ci urodze­ni po roku 1909 (t.z.n. około połowy populacji), byli natomiast jeszcze bardziej skłonni do emigrowania. Poza tym Żydzi, którzy nie byli sław­ni i nie byli „osobami publicznymi" mieli możliwości - w wielu przy­padkach - zmiany przynależności etnicznej, a także zmiany nazwisk i tożsamości. W ten sposób zwykły Żyd mógł o wiele łatwiej ukryć się, niż osoba powszechnie znana.

Musimy uznać podaną przez Sanniga liczbę 2.847.000 Żydów obe­cnych w niemieckiej strefie wpływów w czerwcu 1941 roku, jako najlep­szy dostępny szacunek (oczywiście

z pewnym marginesem błędu). Ta cyfra stanowić będzie dla nas bazę dla dalszych oszacowań. Porówna­my teraz odsetek pewnych specyficznych podgrup.

Na szczęście pedantyczni Niemcy dokładnie odnotowali liczbę wię­źniów w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu oraz w getcie Theresienstadt. O ile Theresienstadt było zamieszkałe wyłącznie przez Żydów, o tyle Oświęcim posiadał zróżnicowaną klientelę, składającą się z róż­nych prześladowanych grup ludności: Cyganów, homoseksualistów, zbro­dniarzy kryminalnych, przeciwników politycznych, włóczęgów itp. Po­nieważ powszechnie utrzymuje się, że Żydzi byli najliczniejszą grupą, przyjmujemy tutaj, że stanowili oni 60% wszystkich więźniów Oświęcimia. Przyjmując takie założenie otrzymujemy dane, że 8,6% wszystkich Żydów z niemieckiej strefy wpływów było zarejestrowanych, wcześniej lub później, w obozie w Oświęcimiu. W wielu przypadkach następowa­ło to po uprzednim pobycie w Theresienstadt. Odpowiednie dane dla grupy zidentyfikowanych Żydów wynoszą 8,5%. Pomijając arbitralność założenia o liczbie 60% Żydów-więźniów Oświęcimia, nie występują w tym przypadku żadne znaczące różnice statystyczne. Według „Encyclopaedia Judaica ", 65% uwięzionych w Oświęcimiu miało zginąć

w obo­zie, a dalsze 20% po przetransportowaniu do obozów satelickich lub pod­czas ostatecznej ewakuacji Auschwitz-Birkenau. Całkowita liczba zagi­nionych więźniów Auschwitz wynosiłaby zatem 207.000 czyli 7,3% gru­py „bazowej". Jest to wynik zbliżony do odsetka zaginionych

w Oświę­cimiu z grupy zidentyfikowanych Żydów, który wynosi 7,6%.

Z książki H.G. Adlera o Theresienstadt dowiadujemy się, że liczba mieszkańców tego stworzonego przez Niemców żydowskiego miasta w Czechach wynosiła 141.000. Stanowi to 5,5% grupy bazowej i kore­sponduje dokładnie z odsetkiem mieszkańców Theresienstadt w grupie zidentyfikowanych Żydów (również 5,5%). Większość mieszkańców te­go getta została jednak wywieziona do Oświęcimia i figuruje we wspo­mnianym wyżej rejestrze więźniów. Los taki był wprawdzie udziałem tylko czwartej części z grupy zidentyfikowanych Żydów-mieszkańców getta, ale wynikało to ze stosunkowo wysokiej liczby „prominentnych" Żydów w tej grupie, którzy nie podlegali przeniesieniu do obozu (n.p. wszyscy Żydzi duńscy). W grupie zidentyfikowanych Żydów był też znacznie niższy wskaźnik śmiertelności (31%), niż w wśród pozostałych mieszkańców getta (63%). Wskutek tego odsetek osób, które przeżyły wojnę był, w przypadku zidentyfikowanych Żydów, o wiele wyższy

Nie ma żadnego powodu, aby podważać rzetelność danych, dotyczą­cych liczby zarejestrowanych więźniów Oświęcimia. Jeśli te dane są prawdziwe, to przyjąć musimy też za prawdziwą liczbę 2.847.000 Ży­dów, obecnych w czerwcu 1941 roku na terenach niemieckiej strefy wpły­wów. Prawdziwość tych danych potwierdza porównanie wskaźników procentowych z odpowiednimi wskaźnikami dotyczącymi grupy ziden­tyfikowanych Żydów.

Osoby, które zmarły w Oświęcimiu i Theresienstadt stanowią znacz­nie mniej, niż połowę całkowitej liczby zmarłych w niemieckich obozach koncentracyjnych w odniesieniu do grupy 722 zidentyfikowanych Żydów. Jeżeli chodzi o całość żydowskiej populacji, to liczba zmarłych w niemieckich obozach koncentracyjnych zawiera się w wyszczegól­nionej przez Sanniga kategorii „Żydzi zaginieni w niemieckiej stre­fie wpływów". Liczba ta, zgodnie z pierwotną metodą obliczeń San­niga, wynosi 304.000. Dla sprawdzenia, Sannig używa jeszcze innej metody statystycznej, otrzymując liczbę 330.000 zaginionych, na ogól­ną liczbę 2.738.000 (rozpatrywany jest nieco węższy obszar). Pierw­sza liczba stanowi 10,7% grupy „bazowej", druga zaś 12,1%. Liczba jest porównywalna z 12,3% zaginionych z przyczyn innych, niż nor­malna śmiertelność w grupie zidentyfikowanych Żydów. Na pierwszy rzut oka zgodność jest prawie doskonała. Ale według słów samego Sanniga, „dane te nie pretendują do całkowitej dokładności". Dostęp­ne dane

o rozmiarach populacji, migracjach i deportacjach, wskaźni­kach urodzin i śmierci, małżeństwach mieszanych i tendencjach asymilacyjnych są często tak niepewne,

że nawet lekka zmiana w proce­durze obliczeniowej może zmienić wynik o kilkaset lub kilka tysięcy osób w kategorii „zaginieni". Dlatego w rzeczywistości Sannig wyka­zał tylko tyle, że liczba Żydów zaginionych pod koniec wojny w nie­mieckiej strefie wpływów zawiera się pomiędzy 150.000 a 500.000. Ta pierwsza cyfra musi być natychmiast odrzucona ze względu na dane o zarejestrowanych zmarłych w Oświęcimiu

i Theresienstadt. Według najlepszych szacunków, zgony te stanowią 51% wszystkich zgonów ży­dowskich w niemieckich obozach koncentracyjnych, co potwierdzają też dane

z grupy zidentyfikowanych Żydów. W sumie, we wszystkich obozach zginęło ok. 470.000. W tym ok. 50.000 zmarło „naturalnie", zgodnie z normalnym wskaźnikiem śmiertelności, zatem w kategorii „zaginionych" pozostaje ok. 420.000 osób. Jest to 14,7% grupy „ba­zowej". Odpowiedni wskaźnik dla grupy zidentyfikowanych Żydów wynosi, jak już wspomnieliśmy, 12,3%.

Być może pewną formą potwierdzenia tych danych będą informacje o liczbie osób, które przeżyły obozy koncentracyjne. Człowiekiem, który znał dokładnie liczbę Żydów uwięzionych w obozach, był z pewnością Reichsfuhrer SS, Heinrich Himmler. Tak się szczęśliwie składa, że pe­wien żydowski przedstawiciel rozmawiał na ten temat

z Himmlerem w kwietniu 1945 r.

Był to Norbert Masur ze Szwecji, który negocjował z Himmlerem w sprawie uwolnienia więzionych Żydów. W trakcie tych rozmów Himmler wymienił liczbę Żydów, znajdujących się jeszcze przy życiu w po­szczególnych obozach: 25.000 w Theresienstadt, 20.000

w Ravensbruck, od 20.000 do 30.000 w Mathausen, 50.000 w Bergen-Belsen i 6.000

w Buchenwald. Późniejsze informacje wskazują, że niektóre cyfry są zbyt wy­sokie, natomiast dane co do Buchenwaldu zbyt niskie. Jednakże ogólna liczba więźniów podana przez Himmlera była prawdopodobnie praw­dziwa. Himmler oznajmił też, że 150.000 Żydów z Oświęcimia również należy zaliczyć do żyjących. Według szefa SS, żyli oni, zanim obóz został ewakuowany. Wiemy z innych źródeł, że tylko mniejsza część z nich przeżyła transport w otwartych wagonach, pośród surowej zimy - praw­dopodobnie ok. 30.000 lub 50.000.

Było też wiele innych obozów, gdzie znajdowali się żydowscy więźniowie, których Himmler nie wyliczył. Prawdopodobnie znajdowało się tam ok. 30.000 lub 40.000 Żydów. Uwzględniając te wszystkie dane, uzyskujemy liczbę ok. 200.000 Żydów, którzy przeżyli we wszystkich niemieckich obozach koncentracyjnych. Z zestawień tych wynikałoby,

że śmiertelność wśród żydowskich wię­źniów wynosiła 70%. Jest to stosunkowo wysoki wskaźnik. Śmiertelność w porównywalnej grupie zidentyfikowanych Żydów wynosiła wpraw­dzie 75%, ale byli oni o wiele starsi niż przeciętnie. Być może zbyt wy­soko oszacowaliśmy liczbę zmarłych, a zbyt nisko tych, co przeżyli...

W każdym bądź razie liczba Żydów, zaginionych na terytoriach kon­trolowanych przez Niemcy okazuje się być bardzo odległa od „ustalo­nej" cyfry 6 milionów. Czy mogliśmy jednak popełnić aż tak kardynal­ny błąd w naszych szacunkach, który tłumaczyłby tak olbrzymią roz­bieżność?

Oczywiście musimy pamiętać, że rozpatrywaliśmy tylko liczbę Ży­dów zmarłych

w niemieckich obozach koncentracyjnych, a nie liczbę wszystkich europejskich Żydów, którzy zmarli w czasie wojny. Spośród 5.500.000 Żydów w strefie sowieckiej (w 1941), zmarło, według badań Sanniga, ponad jeden milion. Liczba ta obejmuje zarówno „normalne" ofiary wojny, jak i ofiary niemieckich i sowieckich prześladowań. Po dru­gie, żydowska „bazowa" populacja ok. 2.850.000 (w 1941 roku) nie mo­gła ponieść strat

w wysokości 6 milionów osób! Liczba ta została już dawno odrzucona, szczególnie od czasu, kiedy Reitlinger udowodnił - ponad 40 lat temu - że jest ona nierealna. Podstawowe pytanie powin­no raczej brzmieć: jak, wobec antysemickiej polityki narodowo-socjalistycznych Niemiec, ponad 2 miliony Żydów mogło uniknąć deportacji? Co ze słynną niemiecką wydajnością?

Częściową odpowiedź daje nam Himmler, który oświadczył Norber­towi Masurowi: „Zostawiłem 450.000 Żydów na Węgrzech z przyczyn humanitarnych" (prawdziwą przyczyną był prawdopodobnie brak środków transportu w okresie, gdy Węgry znalazły się pod bezpośre­dnim panowaniem niemieckim). Rumunia natomiast nigdy nie znajdo­wała się pod bezpośrednią władzą Niemców i z tego względu bardzo nie­wielu rumuńskich Żydów zostało deportowanych do niemieckich obo­zów. Rząd rumuński prowadził własną politykę antysemicką i Hitler był nią usatysfakcjonowany. Żydzi rumuńscy stanowili ponad pół miliona z „bazowej" liczby. Podobnie przedstawiały się sprawy we Włoszech, Francji, Chorwacji

i Słowacji, gdzie Niemcy zadowalali się w większo­ści przypadków wydalaniem z tych krajów Żydów nie-naturalizowanych. Naturalizowani Żydzi w Belgii, Bułgarii i Finlandii byli w całości wyłą­czeni z deportacji. W Polsce, setkom tysięcy Żydów pozwolono spokoj­nie mieszkać

w gettach, dopóki nie wzniecali powstań (jak na przykład w 1943 roku w getcie warszawskim). Większość Żydów w Danii uniknę­ła deportacji, uciekając przez Sund do Szwecji, a niemiecka armia i ma­rynarka nie uczyniły nic, aby ich zatrzymać.

Los nie-deportowanych Żydów był bardzo często smutny, zwłaszcza w przypadku Polski, ale wymaga to odrębnych studiów.

Ostateczna konkluzja musi być taka, że nie można odpowiedzieć pre­cyzyjnie na postawione w tytule artykułu pytanie, dopóki nie będziemy dysponować szerszymi i pełniejszymi źródłami. Na razie możemy stwier­dzić, że liczba Żydów, którzy zginęli w niemieckich obozach koncen­tracyjnych wynosi od 300.000 do 500.000 osób. Już to jednak wystar­czy, aby wykazać absurdalność głoszonej przez wyznawców „holocau­stu" cyfry 6 milionów ofiar ponad 40 lat temu - że jest ona nierealna. Podstawowe pytanie powin­no raczej brzmieć: jak, wobec antysemickiej polityki narodowo-socjalistycznych Niemiec, ponad 2 miliony Żydów mogło uniknąć deportacji? Co ze słynną niemiecką wydajnością?

Częściową odpowiedź daje nam Himmler, który oświadczył Norber­towi Masurowi: „Zostawiłem 450.000 Żydów na Węgrzech z przyczyn humanitarnych" (prawdziwą przyczyną był prawdopodobnie brak środków transportu w okresie, gdy Węgry znalazły się pod bezpośre­dnim panowaniem niemieckim). Rumunia natomiast nigdy nie znajdo­wała się pod bezpośrednią władzą Niemców i z tego względu bardzo nie­wielu rumuńskich Żydów zostało deportowanych do niemieckich obo­zów. Rząd rumuński prowadził własną politykę antysemicką i Hitler był nią usatysfakcjonowany. Żydzi rumuńscy stanowili ponad pół miliona z „bazowej" liczby. Podobnie przedstawiały się sprawy

we Włoszech, Francji, Chorwacji i Słowacji, gdzie Niemcy zadowalali się w większo­ści przypadków wydalaniem z tych krajów Żydów nie-naturalizowanych. Naturalizowani Żydzi

w Belgii, Bułgarii i Finlandii byli w całości wyłą­czeni z deportacji. W Polsce, setkom tysięcy Żydów pozwolono spokoj­nie mieszkać w gettach, dopóki nie wzniecali powstań (jak na przykład w 1943 roku w getcie warszawskim). Większość Żydów w Danii uniknę­ła deportacji, uciekając przez Sund do Szwecji, a niemiecka armia i ma­rynarka nie uczyniły nic, aby ich zatrzymać.

Los nie-deportowanych Żydów był bardzo często smutny, zwłaszcza w przypadku Polski,

ale wymaga to odrębnych studiów.

Ostateczna konkluzja musi być taka, że nie można odpowiedzieć pre­cyzyjnie na postawione w tytule artykułu pytanie, dopóki nie będziemy dysponować szerszymi i pełniejszymi źródłami. Na razie możemy stwier­dzić, że liczba Żydów, którzy zginęli w niemieckich obozach koncen­tracyjnych wynosi od 300.000 do 500.000 osób. Już to jednak wystar­czy, aby wykazać absurdalność głoszonej przez wyznawców „holocau­stu" cyfry 6 milionów ofiar.

 

 

 

 

 

 


Richard Harwood

 

OSTATECZNE ROZWIĄZANIE

 

Propaganda, bazująca na legendzie o rzekomo popełnianych okru­cieństwach, pojawia się przy okazji każdego konfliktu zbrojnego. Jed­nakże mit o eksterminacji sześciu milionów Żydów stanowi przykład propagandy, która nasila się wraz z upływem lat.

W czasach Republiki Weimarskiej Żydzi stanowili 5% ludności Nie­miec, ale ich potęga ekonomiczna, polityczna i kulturalna była niepro­porcjonalnie wielka w stosunku do liczebności. W latach 1933-1938 w ca­łej Rzeszy zostało internowanych 20 tysięcy osób, w tym jedynie 3 ty­siące Żydów. W tym samym okresie, ponad 800 tysięcy Żydów wyemigrowało z Rzeszy, podczas gdy rząd począł rozpatrywać projekt przy­musowego osiedlania Żydów na Madagaskarze.

Już w 1933 roku międzynarodowe żydostwo wypowiedziało wojnę narodowo-socjalistycznym Niemcom. W chwili wybuchu II Wojny Świa­towej, przyszły prezydent Izraela, Weitzmann, oświadczył, że Żydzi są stroną wojującą i sojusznikiem Wielkiej Brytanii i demokracji.

Z tego punktu widzenia Niemcy mieli pełne prawo, zgodnie z pra­wem międzynarodowym, internować Żydów. Określenie „ostateczne roz­wiązanie" odnosiło się w myśl planów niemieckich do projektu prze­mieszczenia ludności żydowskiej na Madagaskar i terytoria wschodnio­europejskie.

Nie dysponujemy szczegółowymi statystykami w odniesieniu do po­szczególnych krajów,

ale w całej Europie, przed wybuchem II wojny światowej, zamieszkiwało nie więcej, niż 6,5 miliona Żydów. Pominąwszy ZSRR, liczba Żydów na okupowanych przez Niemcy terytoriach Euro­py dochodziła do 3 milionów.

Aby uzyskać zaledwie połowę rzekomej liczby ofiar (C milionów), wszyscy oni musieliby zostać zamordowani. Tymczasem sami Żydzi stwierdzają, że 1.559.000 Żydów z tych terytoriów przeżyło wojnę.

W 1938 roku liczba ludności żydowskiej na świecie wyniosła 15.500.000. Dane dla roku 1948 oscylują pomiędzy liczbą 15.600.000, a 18.700.000. Zatem, gdyby rzeczywiście wymordowanych zostało 6 mi­lionów Żydów, oznaczałoby to, że w ciągu krótkiego okresu czasu i w wy­jątkowo niesprzyjających warunkach, populacja żydowska wzrosła o 7 lub 9 milionów!

Brakujące 6 milionów, to w rzeczywistości emigranci, którzy wyje­chali do USA, ZSRR, Palestyny, zmieniając przy tym swoje nazwiska. Nie został znaleziony żaden dokument niemiecki, żaden rozkaz, doty­czący eksterminacji Żydów.

Proces norymberski toczył się, od początku do końca, na bazie da­nych mówiących,

iż w Europie okupowanej przez Niemcy żyło 9.600.000 Żydów. Liczba ta nie uwzględnia jednakże masowej emigracji oraz obej­muje 2 miliony Żydów, którzy nigdy nie znaleźli się

w strefie panowania niemieckiego.

Absurdalna cyfra 6 milionów została zredukowana w 1961 roku w czasie procesu Eichmanna w Jerozolimie do „kilku milionów".

Proces norymberski nie miał nic wspólnego z normalnymi zasadami postępowania sądowego. Podstawowa zasada, że nikt nie może być sę­dzią w sprawie, która go całkowicie dotyczy, została całkowicie zigno­rowana. Systematycznie były używane tortury dla wymuszenia zeznań.

Wszystkie rzekome „obozy zagłady" dziwnym trafem znajdowały się na terenach okupowanych przez Związek Sowiecki, w obozach na Zachodzie nie znaleziono natomiast śladów „komór gazowych". Oświę­cim, który stał się symbolem Holocaustu, znajduje się na terenie Polski. Aż do 1955 roku Rosjanie nie pozwalali nikomu zwiedzać obozu. W Oświęcimiu zginęło rzekomo 3 miliony Żydów w ciągu 32 miesięcy -co daje liczbę 3.350 ofiar dziennie!

Tak jak wszystkie obozy koncentracyjne, także Oświęcim stanowił wielkie centrum produkcyjne przemysłu wojennego. Większość więźniów zmarła w ostatnich miesiącach wojny, wskutek chorób i głodu, a nie w komorach gazowych.

Według Paula Rassiniera [historyk żydowski - przyp. wyd.], straty żydowskie w II wojnie światowej nie mogły przekroczyć liczby 1.200.000. Dzisiaj Niemcy płacą Izraelowi odszkodowania wojenne w wysokości 5.000 marek za każdą z 6 milionów ofiar!

 


Institute for Historical Review

 

66 PYTAŃ l ODPOWIEDZI NA TEMAT HOLOCAUSTU

 

1. Jakie istnieją dowody na to, że naziści uprawiali ludobójstwo i z rozmysłem zamordowali 6 milionów Żydów?

Nie ma żadnych dowodów. Jedynym dowodem są świadectwa osób, które przeżyły obozy koncentracyjne. Świadectwa te są jednak sprzeczne a ponad­to żaden ze świadków nie twierdzi,

że widział gazowanie. Nie ma żadnych dowodów konkretnych; nie było stosów popiołu ani pieców krematoryjnych zdolnych wykonać tego typu pracę, nie było stosów ubrań, mydła z ludzkie­go tłuszczu ani abażurów z ludzkiej skóry. Nie ma żadnych precyzyjnych da­nych ani statystyk demograficznych potwierdzających tezę

o „ludobójstwie".

2. Czy istnieją dowody na to, że 6 milionów Żydów NIE zostało za­mordowanych przez nazistów?

Dysponujemy licznymi dowodami natury sądowej, analitycznej i po­równawczej, że liczba

6 milionów wymordowanych Żydów jest absur­dalna. Mamy do czynienia z cyfrą zawyżoną

o ok. 1000%.

3. Słynny „łowca nazistów" Szymon Wiesenthal napisał, że „na zie­mi niemieckiej nie było obozów zagłady"?

Tak, w miesięczniku zatytułowanym „Books and Bookmen" z kwiet­nia 1975 roku. Stwierdza również, w tym samym artykule, że „gazowa­nie" Żydów odbywało się wyłącznie w Polsce.

4. Biorąc pod uwagę, że Dachau znajduje się w Niemczech, a Szy­mon Wiesenthal stwierdził, że nie było obozów zagłady na teryto­rium niemieckim, jak wytłumaczyć fakt, iż tysiące byłych żołnie­rzy Amerykańskich Sił Zbrojnych twierdzi coś przeciwnego?

Tysiące żołnierzy amerykańskich po wyzwoleniu obozu w Dachau przez aliantów było tam przywożonych i pokazywano im rzekome „ko­mory gazowe". Ponadto mass-media przez długi czas rozpowszechnia­ły fałszywą informację, jakoby w Dachau gazowano ludzi.

5. Oświęcim znajduje się jednak w Polsce, a nie w Niemczech. Czy istnieją dowody, że w obozie tym były komory gazowe przeznaczo­ne do zabijania ludzi?

Nie. Swego czasu została wyznaczona nagroda w wysokości 50.000 dolarów,

za dostarczenie tego typu dowodów. Pieniądze zostały złożo­ne w banku, ale nikt nie zgłosił się z konkretnymi dowodami. Zajęty przez Sowietów Oświęcim został po wojnie

w znacznym stopniu prze­budowany, a kostnice obozowe zostały przebudowane w taki sposób, aby przypominały wielkie „komory gazowe". Obecnie Oświęcim stanowi wielką atrakcję turystyczną.

6. Skoro Oświęcim nie był „obozem zagłady", jakie było jego praw­dziwe przeznaczenie?

Był to przede wszystkim wielki kompleks przemysłowy Produkowa­no tam kauczuk syntetyczny, a więźniowie służyli jako siła robocza. Pro­dukcja syntetycznego kauczuku odbywała się w czasie II wojny świa­towej również w Stanach Zjednoczonych.

7. Kto stworzył pierwsze obozy koncentracyjne? Gdzie i kiedy zo­stały po raz pierwszy zastosowane?

Prawdopodobnie pierwsze obozy koncentracyjne pojawiły się w świe­cie zachodnim w Stanach Zjednoczonych podczas Wojny o Niepodle­głość. Anglicy internowali wówczas tysiące kolonistów północno-amerykańskich, wielu z nich zmarło w następstwie chorób

i tortur. Przyszły prezydent USA Andrew Jackson i jego brat - który zmarł w takim obo­zie - znajdowali się między tymi nieszczęśnikami. Pod koniec XIX stu­lecia Anglicy stworzyli obozy koncentracyjne w Afryce Południowej.

W czasach wojen burskich w obozach tych umieszczano afrykanerską ludność cywilną, w tym kobiety i dzieci, z podbitych terytoriów burskich. Dziesiątki tysięcy osób zginęły wówczas w obozach południowoafrykań­skich, które były o wiele gorsze od obozów niemieckich w czasie II woj­ny światowej.

8. Czym różniły się niemieckie obozy koncentracyjne od amerykań­skich obozów koncentracyjnych w latach II wojny światowej, w których umieszczani byli Niemcy i Japończycy zamieszkali w Stanach Zjednoczonych?

Oprócz odmiennej nazwy jedyna znacząca różnica polegała na tym, że Niemcy internowali w obozach osoby, które stanowiły pewne zagro­żenie (realne lub domniemane) dla bezpieczeństwa państwa i wojenne­go wysiłku Niemiec, podczas gdy Amerykanie internowali ludzi jedy­nie na podstawie ich przynależności rasowej.

9. Dlaczego Niemcy umieszczali Żydów w obozach koncentracyjnych?

Ponieważ uważali, że Żydzi stanowią bezpośrednie zagrożenie dla suwerenności

i bezpieczeństwa Niemiec, oraz dlatego, że Żydzi stano­wili większość członków wywrotowych organizacji komunistycznych. Jednakże wszyscy, którzy zostali uznani za zagrożenie dla bezpieczeń­stwa państwa narodowo-socjalistycznego (nie tylko Żydzi) ryzykowali internowanie w obozie.

10. Jakie drastyczne środki zastosowało międzynarodowe żydostwo przeciwko Niemcom w 1933 roku?

Wprowadzono międzynarodowy bojkot wszystkich produktów nie­mieckich.

11. Czy prawdą jest, że międzynarodowe kręgi żydowskie „wypowiedziały wojnę Niemcom"?

Tak. Gazety z tego okresu przynosiły na pierwszych stronach osten­tacyjne tytuły: „Światowe Żydostwo wypowiada wojnę Niemcom " itp.

12. Miało to miejsce zanim zaczęły krążyć pogłoski o „obozach śmierci",

czy też później?

Około 9 lat wcześniej. Światowe środowiska żydowskie wypowiedzia­ły wojnę Niemcom w 1933 roku.

13. Jaki kraj podczas II wojny światowej zaczął stosować masowe bombardowania skupisk ludności cywilnej?

Wielka Brytania, 11 maja 1940 roku.

14. Ile komór gazowych, służących do eksterminacji ludzi istniało w Oświęcimiu?

Ani jedna.

15. Ilu Żydów znajdowało się przed wojną na terytoriach, które później były okupowane przez Niemcy?

Poniżej 4 milionów.

16. Jeśli Żydzi europejscy nie zostali zlikwidowani przez nazistów, to gdzie się

w takim razie znajdują?

Po wojnie Żydzi europejscy znajdowali się jeszcze w Europie - z wy­jątkiem ok. 300.000, którzy zmarli podczas wojny z różnych przyczyn -oraz wyemigrowali do Palestyny, Stanów Zjednoczonych AP, Kanady, Ar­gentyny etc. Większość Żydów opuściła Europę po wojnie,

a nie w cza­sie wojny Nie przeszkodziło to jednak włączeniu ich wszystkich do licz­by rzekomych ofiar „Holocaustu".

17. Iluż Żydów zdołało przedostać się do odległych części Związ­ku sowieckiego?

Ponad 2 miliony. I Niemcy nigdy nie mieli jakiegokolwiek kontaktu z tą częścią żydowskiej ludności.

 

 

18. Ilu Żydów zdołało wyemigrować przed wojną, uciekając w ten sposób przed nazistami?

Ponad milion (nie licząc tych, którzy schronili się w ZSRR).

19. Jeżeli Oświęcim nie był obozem zagłady, to dlaczego komen­dant obozu Rudolf Hoess twierdzi coś przeciwnego?

W stosunku do Hoessa zastosowane zostały przez komunistów odpowiednie „metody perswazji", aby zmusić go do „wyznań" zgodnych z życzeniami zwycięzców.

20. Czy istnieją dowody, że Anglicy, Amerykanie i Rosjanie stosowa­li tortury do wymuszenia , "wyznań" od niemieckich oficerów?

Istnieją liczne dowody, że tortury były stosowane już przed słynnym „procesem norymberskim", a następnie podczas licznych procesów „zbrodniarzy wojennych".

21. W jaki sposób Żydzi posługują się dzisiaj historią holocaustu"?

Stawia ich to, jako grupę społeczną, poza wszelką krytyką. Pamięć „Holocaustu" tworzy pewną wspólną więź, która jest wykorzystywa­na umiejętnie przez żydowskich przywódców. Jest o również niezwy­kle użyteczny instrument w walce o uzyskanie wsparcia politycznego i finansowego dla Izraela - wsparcia, które wyraża się cyfrą około 10 miliardów dolarów amerykańskich rocznie.

22. W jaki sposób historia holocaustu" służy państwu Izrael?

Przede wszystkim służy jako usprawiedliwienie dla miliardów dolarów uzyskiwanych tytułem „odszkodowań" od Niemiec. Jest też wykorzysty­wana przez syjonistyczną grupę nacisku dla utrzymania pod swoją kon­trolą polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w odniesie­niu do Izraela, oraz dla wymuszenia amerykańskiej pomocy dla Izraela. Suma tej pomocy wzrasta nieustannie z roku na rok.

23. W jaki sposób kler posługuje się historią holocaustu"?

Dla kleru „Holocaust" jest potwierdzeniem teorii wyrażonej w Sta­rym testamencie, zgodnie, z którą Żydzi są „narodem wybranym" i cier­pią prześladowania za sprzeniewierzenia misji danej od Boga.

24. W jaki sposób historia holocaustu" jest wykorzystywana przez Związek Sowiecki?

Pozwala odwrócić uwagę od zbrodni popełnionych przez komunistów przed, w czasie i po Drugiej Wojnie Światowej.

25. W jaki sposób Wielka Brytania wykorzystuje historię „holocaustu"?

W ten sam sposób, jak czyni to Związek Sowiecki.

26. Czy istnieją dowody na to, że Hitler wprowadzał w życie plan masowej eksterminacji Żydów?

Nie, gdyż nie istniał żaden plan eksterminacji Żydów.

27. Jaki rodzaj gazu stosowali Niemcy w obozach koncentracyj­nych?

Cyklon B - gaz cyjanowodorowy.

28. W jakim celu był - i jest nadal wykorzystywany ten gaz?

Dla niszczenia wszy - nosicieli wirusa tyfusu. Jest ponadto stosowa­ny dla dezynfekcji odzieży i pomieszczeń. Także dzisiaj Cyklon B z ła­twością znajduje zastosowanie do tych celów.

29. Dlaczego nie używano gazu bardziej nadającego się do maso­wej eksterminacji, niż Cyklon B?

Bardzo dobre pytanie. W istocie, gdyby naziści naprawdę mieli za­miar masowo zabijać ludzi przy pomocy gazu, mieli do swej dyspozycji wiele rodzajów gazów bardziej odpowiednich do tego celu. Cyklon B nadaje się jedynie do dezynfekcji.

30. Ile czasu potrzeba, aby wywietrzyć całkowicie lokal, który był dezynfekowany przy pomocy Cyklonu B?

Około 20 godzin. Proces neutralizacji gazu jest bardzo skomplikowa­ny i wymaga specjalnie przeszkolonego personelu, ponadto używania masek gazowych.

31. Komendant obozu w Oświęcimiu, Hoess, powiedział, że jego lu­dzie otwierali komory gazowe 10 minut po śmierci Żydów i wtedy usuwali ciała. Jak można to wyjaśnić?

To jest niemożliwe, ponieważ gdyby tak czynili, spotkałby ich ten sam los.

32. Hoess zeznał, że jego ludzie palili papierosy, kiedy wyciągali martwych Żydów z komór gazowych w 10 minut po ich zagazowa­niu. Czy Cyklon B nie jest gazem wybuchowym?

Jest wysoce wybuchowy. Zeznanie Hoessa jest jaskrawie nieprawdziwe.

33. Jaka była rzekoma procedura likwidacji Żydów?

Znane są historie w rodzaju tych o spuszczaniu puszek z gazem do zapełnionego pomieszczenia przez otwór wentylacyjny lub przewody od pryszniców. Rzekomo w ten sposób zabito miliony Żydów.

34. Jak tak masowy pogrom mógł być utrzymany w tajemnicy przed będącymi na liście do zlikwidowania Żydami?

Tajemnica nie mogłaby być utrzymana. Faktem jest, że nie było nig­dzie masowego gazowania. Wieści o eksterminacji pochodzą tylko ze źródeł żydowskich.

35. Jeśli Żydzi przeznaczeni do eksterminacji znali czekający ich los, dlaczego szli na śmierć, zamiast bronić się i protestować?

Nie bronili się i nie protestowali, ponieważ wiedzieli, że nikt nie miał zamiaru ich zabić.

Byli oni po prostu internowani i zmuszani do pracy.

36. Ilu Żydów zmarło w obozach koncentracyjnych?

Około 300.000.

37. W jaki sposób zmarli?

Przede wszystkim wskutek epidemii tyfusu, która rozszalała się w zdewastowanej wojną Europie. Wielu zmarło wskutek braku żywno­ści i lekarstw pod koniec wojny, kiedy prawie wszystkie transporty dro­gowe i kolejowe były niszczone przez alianckie naloty.

38. Co to jest tyfus?

Jest to choroba zakaźna, która pojawia się regularnie wówczas, kie­dy wiele osób zgrupowanych jest na zbyt wąskiej przestrzeni przez zbyt długi okres czasu, bez możliwości zachowania podstawowych zasad higie­ny. Choroba przenoszona jest przez wszy, które pasożytują we włosach i ubraniach. Właśnie ze względu na niebezpieczeństwo tyfusu w armiach całego świata nakazuje się żołnierzom nosić krótko ostrzyżone włosy. Iro­nią losu jest, że także niemiecki personel obozów koncentracyjnych był wystawiony na niebezpieczeństwo tyfusu.

39. Co za różnica, czy w czasie II Wojny Światowej zginęło 6.000.000 czy 300.000 Żydów?

Olbrzymia. Rzeczywista cyfra - 300.000 zmarłych - dowodzi, że wbrew twierdzeniom apologetów „Holocaustu", nie było żadnego pla­nu eksterminacji Żydów.

40. Wielu Żydów, którzy przeżyli t.zw. „obozy zagłady" twierdzi, że widziało góry trupów wrzucanych do wspólnych dołów, oblewanych benzyną i podpalanych.

Ile benzyny byłoby potrzebne do wykona­nia tego rodzaju kremacji?

O wiele więcej, niż posiadały wówczas Niemcy, kiedy to gwałtownie wyczerpały się wszystkie zapasy.

41. Czy możliwe jest spalanie zwłok w dołach?

Nie. Jest niemożliwe, aby zwłoki zostały całkowicie spalone w dole, pod gołym niebem, gdyż temperatura wytwarzana w takich warunkach jest niewystarczająca.

42. Autorzy dzieł na temat "Holocaustu" twierdzą, że naziści byli w stanie spopielać zwłoki w ok. 10 minut. Ile czasu, według opinii specjalistów, jest konieczne dla całkowitego .spalenia ludzkich zwłok?

Około dwóch godzin.

43. Dlaczego obozy koncentracyjne były wyposażone w piece krematoryjne?

Krematoria służyły do pozbywania się w sposób praktyczny i higie­niczny zwłok osób zmarłych wskutek epidemii tyfusu.

44. Zakładając, że piece krematoryjne wszystkich obozów koncentra­cyjnych pracowałyby przez 24 godziny na dobę przez cały okres wojny, jaka ilość zwłok, maksymalnie, mogłaby zostać spalona?

Około 430.000.

45. Czy jest możliwe, aby krematorium funkcjonowało przez 24 go­dziny na dobę?

Nie. Połowa tego czasu (12 godzin), to już zbyt dużo. Popioły krematoryjne powinny być usuwane dokładnie i regularnie, aby zapewnić dalszą pracę krematorium.

46. Ile popiołu zostaje po kremacji ludzkiego ciała?

Po sproszkowaniu kości popiół może zmieścić się w pudełku od butów.

47. Jeśli 6 milionów ludzi zostałoby spalonych, to gdzie podziały­by się popioły?

Nie wiadomo. Sześć milionów zwłok ludzkich po kremacji dałoby ca­łe tony popiołów.

Ale nigdzie nie znaleziono najmniejszego śladu tak wielkich składowisk popiołu.

48. Czy fotografie obozu Oświęcimskiego zrobione przez aliantów podczas wojny (tzn. w okresie, kiedy rzekome „komory gazowe" pracowały na pełnych obrotach) potwierdzają istnienie komór gazo­wych?

Nie. W istocie wspomniane fotografie nie wykazują nawet śladów dy­mu, który miał rzekomo nieustannie pokrywać olbrzymimi chmurami niebo nad obozem. Nie widać na nich także żadnych dołów wypełnio­nych trupami, ani stosów zwłok.

49. Jaki był zasadniczy cel wprowadzonych w Niemczech w 1935 roku „Ustaw norymberskich"?

„ Ustawy Norymberskie" zabraniały małżeństw mieszanych oraz stosun­ków seksualnych pomiędzy Niemcami a Żydami. Podobne ustawodawstwo, ty­le że w odniesieniu do Palestyńczyków, obowiązuje obecnie w Izraelu.

50. Czy ustawodawstwo podobne do „Ustaw Norymberskich" funk­cjonowało kiedykolwiek w Stanach Zjednoczonych?

Wiele lat wcześniej, zanim „ustawy Norymberskie " zostały wprowadzo­ne

w Niemczech, w licznych stanach USA zostały przyjęte ustawy zabrania­jące małżeństw i stosunków seksualnych pomiędzy różnymi rasami.

51. Jakie jest stanowisko Międzynarodowego Czerwonego Krzy­ża wobec holocaustu"?

Raport z inspekcji przeprowadzonej w Oświęcimiu we wrześniu 1944 roku przez delegację Międzynarodowego Czerwonego Krzyża odnoto­wuje, że więźniowie mogą otrzymywać paczki z zewnątrz oraz nie po­twierdza istnienia komór gazowych.

52. Jaką rolę odgrywał Watykan w okresie, kiedy rzekomo likwi­dowano 6 milionów Żydów?

Gdyby istniał rzeczywiście jakiś plan likwidacji Żydów, Watykan z pewnością wiedziałby o tym i zająłby stanowisko w tej sprawie. Jed­nakże Watykan nie protestował

z tej prostej przyczyny, że nie było żad­nego planu eksterminacji.

53. Czy jest jakiś dowód, że Hitler wiedział o eksterminacji Żydów?

Nie, żaden.

54. Czy naziści współpracowali z syjonistami?

Tak. Zarówno naziści jak i syjoniści mieli wspólny cel - usunięcie Żydów z Europy-

i utrzymywali przyjacielskie stosunki przez cały okres wojny.

55. Jaka była przyczyna śmierci Anny Frank na kilka tygodni przed końcem wojny?

Tyfus.

56. Czy „Dziennik Anny Frank" jest autentyczny?

Nie. Pisarz szwedzki żydowskiego pochodzenia Dittlieb Felderer i francuski profesor Robert Faurisson zebrali dowody wskazujące nie­zbicie, że słynny „dziennik" jest fałszerstwem.

57. Co można sądzić o licznych fotografiach i filmach nakręconych w obozach niemieckich, ukazujących stosy wychudzonych zwłok? Czy są to fotomontaże?

Niewątpliwie nie jest trudno zrobić odpowiedni fotomontaż, ale znacz­nie prostsze

i pewniejsze jest dołączenie odpowiedniego podpisu do foto­grafii lub tendencyjnego komentarza do filmu. Treść komentarza lub pod­pisu nie odpowiada temu,

co w rzeczywistości przedstawiają zdjęcia i powstaje w ten sposób zręczne fałszerstwo.

Na przykład stos wychudzonych zwłok przedstawia ludzi, którzy zostali zagazowani albo pozostawieni roz­myślnie śmierci głodowej? Czy też są to ofiary epidemii tyfusu lub osoby zmarłe wskutek braku żywności w obozie w ostatnich miesiącach wojny? Również fotografie zwłok niemieckich kobiet i dzieci - ofiar alianckich bombardowań - mogą być prezentowane jako zdjęcia Żydów - „ofiar Ho­locaustu".

58. Kto ukuł określenie „ludobójstwo"!

Pisarz żydowski z Polski Rafał Lemkin, w książce wydanej w 1944 r.

59. Czy filmy telewizyjne "Holocaust" i „Wichry wojny" można uznać za filmy historyczne?

Nie. Scenariusz żadnego z tych dwóch filmów nie odpowiada rzeczy­wistym faktom historycznym. Bazują one wprawdzie, w mniejszym lub większym stopniu, na wydarzeniach historycznych, jednak przedstawia­ją je w sposób wybitnie tendencyjny. Niestety, mnóstwo widzów jest prze­konanych, że filmy te zachowują wierność wobec historycznych faktów, i na ich podstawie budują swoją wiedzę o przeszłości.

60. Ile książek, które kwestionują rożne aspekty oficjalnej wersji "Holocaustu" ukazało się dotychczas?

Około 60. Kolejne są już przygotowywane do publikacji.

61. Instytut Badań Historycznych zaoferował 50.000 dolarów na­grody dla każdego, kto udowodni, że istniały komory gazowe w Oświęcimiu. Jaki był rezultat?

Żaden. Nikt nie był w stanie dostarczyć wymaganych dowodów. Na­tomiast Instytut został zaskarżony na sumę 17 milionów dolarów przez tzw. „ofiarę Holocaustu". Osobnik ten twierdził, że oferta Instytutu stanowi „obelżywą negację Holocaustu".

62. Czy odpowiada prawdzie twierdzenie, że każdy, kto poddaje w wątpliwość holocaust" jest antysemitą i neonazistą?

Mamy tu do czynienia z oczywistą kalumnią. Oszczerstwa te mają na celu odwrócenie uwagi od spraw istotnych. Pomiędzy ludźmi, którzy negują prawdziwość twierdzeń

o Holocauście są socjaliści, demokraci, chrześcijanie i inni.

Nie ma żadnego związku pomiędzy odrzucaniem mitu Holocaustu a an­tysemityzmem

i neonazizmem. W rzeczywistości coraz większa liczba ży­dowskich historyków-rewizjonistów stwierdza otwarcie, że nie ma żad­nych dowodów na to, iż Holocaust miał rzeczywiście miejsce.

63. Co spotyka historyków, którzy poddają w wątpliwość prawdzi­wość Holocaustu?

Stają się oni obiektem zajadłych kompanii oszczerstw, są usuwani ze swych miejsc pracy w szkołach i uniwersytetach, tracą prawo do pen­sji emerytur. Bardzo często ich mieszkania są atakowane przez wan­dali, a oni sami są nękani pogróżkami i padają ofiarą bandyckich napa­ści ze strony „nieznanych sprawców".

 

 

64. Czy Instytut Badań Historycznych byt poddawany represjom z powodu swej walki o prawo do wolności stówa i wolności badań naukowych?

Trzykrotnie Instytut był celem zamachów bombowych, dwa razy był atakowany przez manifestantów, którzy usiłowali wedrzeć się do środka.

Jedna z manifestacji była zorganizowana przez Żydowską Ligę Obro­ny (Jewish Defence League). Demonstranci, powiewając flagą izrael­ską, obrzucali pracowników Instytutu obelgami i grozili im śmiercią. Groźby telefoniczne są natomiast wydarzeniem prawie codziennym. 4 lipca 1984 roku biuro i archiwa Instytutu zostały całkowicie zniszczone wskutek rozmyślnego podpalenia.

65. Dlaczego wasze poglądy pozostają prawie nieznane dla szer­szej opinii publicznej?

Ponieważ system, z przyczyn politycznych, nie dopuszcza do żad­nej głębszej dyskusji nad problemem „Holocaustu", która podważała­by mit zagłady ludności żydowskiej.

66. Gdzie można uzyskać więcej informacji na temat „innej wersji" historii Holocaustu oraz przyczyn wybuchu II Wojny Światowej?

Instytut Badań Historycznych oferuje szeroki wybór książek kaset video i innych materiałów dotyczących kluczowych wydarzeń z najnow­szej historii.

 

Adres Instytutu: INSTITUTE FOR HISTORICAL REVIEW 1822 1/2 Newport Blvd. Suite 191, COSTA MESA, CA 92 627, USA

 

 


Aneks

 

KOMORA GAZOWA W AUSCHWITZ-BIRKENAU

 

W powszechnej świadomości obóz Auschwitz-Birkenau funkcjonuje jako największe

w Europie miejsce kaźni Żydów. Stąd też cieszy się on dużym zainteresowaniem historyków. W lipcu 1997 roku, grupa bada­czy z Instytutu Narodowo-Radykalnego przeprowadziła szereg prac do­kumentacyjnych na terenie kompleksu obozowego Auschwitz-Birkenau, koncentrując się na krematorium/komorze gazowej II, będącej sztanda­rowym symbolem holocaustu.

Według twierdzeń oficjalnych historyków, w stropie budynku speł­niającego rolę komory gazowej znajdować miały się cztery wbudowa­ne otwory do wprowadzania Cyklonu B. Informację taką prezentuje nie tylko historyczna tablica umiejscowiona obok tego obiektu, ale również tzw. poważne publikacje naukowe. Tymczasem

w dobrze zachowanej skorupie stropu odnaleźć można jedynie dwie nieregularne szczeliny (patrz zdjęcia). Co ważniejsze, nie mogły one w żadnym wypadku peł­nić przypisywanej im roli, ponieważ:

 

1. są one wybite dość przypadkowo i niedbale - nie usunięto z nich na­wet prętów

zbrojeniowych stropu;

 

2.  brak jest najmniejszych śladów istnienia pokryw zamykających otwo­ry i

zabezpieczających przed ulatnianiem się gazu. Sprzeczność oficjalnych twierdzeń

z rzeczywistością jest, więc tu oczywista, ale oficjalni badacze holocaustu po prostu odmawiają sko­mentowania tych niezgodności. Trudno się temu nawet dziwić, bo prze­cież jeśli nie było otworów do wrzucania Cyklonu B, to całą opowieść o „komorze gazowej" można włożyć między bajki.