Amerykańska tarcza pod Koszalinem?  PAP, RO /01.02.2007 0

"Życiu Warszawy": Zegrze Pomorskie, Ustka lub Orzysz. Prawdopodobnie w pierwszej z tych miejscowości Amerykanie chcą ulokować wyrzutnię antyrakiet. O tym, czy rząd wyrazi na to zgodę, zadecydują negocjacje.

Według informacji dziennika, latem ub.r. amerykańscy eksperci wizytowali co najmniej trzy miejsca, które biorą pod uwagę jako potencjalne miejsce na bazę w Polsce.

Są to poligony w Orzyszu i Ustce oraz opuszczone kilka lat temu przez wojsko lotnisko w Zegrzu Pomorskim niedaleko Koszalina.

"Przy lokalizacji bazy rakietowej trzeba uwzględnić trzy czynniki. Ze zrozumiałych względów musi ona znajdować się na terenie rzadko zaludnionym. W pobliżu musi znajdować się lotnisko, co umożliwi zaopatrzenie. Trzecim, bardzo ważnym warunkiem jest woda, której ogromne ilości potrzebne są do schłodzenia wyrzutni po odpaleniu pocisków" - mówi gazecie wydawca magazynu "Raport" zajmującego się techniką wojskową Wojciech Łuczak.

Minusem poligonu w Orzyszu, z punktu widzenia potrzeb bazy rakietowej, jest brak lotniska, ale przede wszystkim bliskość granicy z Rosją.

Także Ustka ma swoje mankamenty - jest to poligon rakietowy intensywnie wykorzystywany nie tylko przez nasze jednostki, ale także sojuszników z NATO.

Mieszkańcy Ustki i położonego niedaleko Jarosławca i tak już pomstują na odpalane na poligonie rakiety, które odstraszają letników - informuje "Życie Warszawy".

 

 

http://www.altair. com.pl/files/ raport/0806/ k.htm

 

 

Web97RAPORT 03/2006

 

KAPITOL ROZTRZYGA LOSY POLSKI?

Wojciech ŁUCZAK

W połowie lipca doszło w Warszawie do rozmów specjalnej amerykańskiej delegacji rządowej pod wodzą Briana Greena, średniej rangi urzędnika Pentagonu (Deputy Assistant Secretary for Forces Policy and International Security Policy) z przedstawicielami polskiej administracji na temat ewentualnego rozmieszczenia w naszym kraju bazy przeciwrakietowej. Ze strony polskiej rozmowy prowadził Rober Kupiecki - dyrektor Departamentu Polityki Bezpieczeństwa MSZ, a bezpośrednio je nadzorował wiceminister spraw zagranicznych - Witold Waszczykowski. W spotkaniu najprawdopodobniej nie uczestniczył odchodzący z MON wiceminister Stanisław Koziej, który w resorcie obrony odpowiadał za kwestie związane z amerykańską tarczą antyrakietową.

Przecieki o rozmowach uruchomiły falę medialnych spekulacji w Polsce na temat rychłego podjęcia przez Amerykanów decyzji o lokalizacji bazy antyrakietowej w północno-wschodniej Polsce (w rejonie Pojezierza Augustowskiego) i rzekomej nieuchronnej zgodzie naszych władz na taką właśnie lokalizację. Według informacji, które RAPORT-wto uzyskał nieoficjalnie ze źródeł amerykańskich, rolę inspirującą w uruchamianiu co i rusz pojawiających się w polskich mediach kampanii związanych z tarczą mogą pełnić liczne centra lobbingowe i organizacje PR zza oceanu, wynajęte specjalnie do tworzenia odpowiedniego klimatu w krajach Europy, które istotnie są obiektem zainteresowania Missile Defense Agency, koordynującej wszystkie 7 programów przeciwrakietowych USA. Działają one na zlecenie wielkich korporacji zbrojeniowych zainteresowanych określonym, korzystnym dla nich, kształtem rozstrzygnięć politycznych (w krajach poza Stanami Zjednoczonymi) i zdecydowanych rozwiązań finansowo-technicznych na waszyngtońskim Kapitolu. Co więcej, stworzenie wrażenia, że wszystkie siły polityczne Polski jednoznacznie, bezwarunkowo popierają umieszczenie nowej amerykańskiej bazy antyrakietowej w Polsce może mieć decydujący wpływ na legislatorów w USA, którzy ostatnio mają coraz więcej wątpliwości na temat skuteczności działania tarczy. I dali temu wyraz... obcinając w maju 2006 kwoty przewidziane w budżecie Missile Defense Agency na prace przy konstrukcji bazy antyrakietowej w Europie w roku finansowym 2007 (rozpoczyna się on w październiku 2006).

Na zainstalowanie amerykańskiego systemu nie zgodzili się Niemcy, Brytyjczycy, czy Kanadyjczycy. Chyba mieli ku temu ważne powody. Może warto o nich podyskutować w Polsce... W trakcie tej dyskusji warto pamiętać o tym, że Amerykanie bez skrupułów zatrudniają (a nawet już zatrudnili) specjalistów od propagandy wywodzących się z PRL-owskich służb specjalnych, a więc fachowców znających się na rzeczy. Warto też pamiętać, że dotychczas instalacje antyrakietowe budowano jedynie na pustkowiach, z dala od obszarów zabudowanych. Na zdjęciu - Fort Greely na Alasce / Zdjęcie: US DoD

 

Nie ma wątpliwości, że jesteśmy i będziemy obiektem działań na polu politycznego PR w wydaniu międzynarodowym, do czego niestety ani media, ani społeczeństwo, ani nasze elity polityczne nie są przyzwyczajone. I oczywiście nie są na takie zabiegi uodpornione. A wyrażenie ewentualnej zgody na lokalizację w Polsce trzeciej (po Fort Greely na Alasce i Vandenberg w Kalifornii) bazy amerykańskich anyrakiet, broniących jedynie terytorium USA, wpłynie na kształt polskiej obronności w najbliższym półwieczu. Dlatego wypada przychylić się do tezy, lansowanej niestety przez wąski krąg polskich decydentów, że sprawa ma znaczenie porównywalne ze wstąpieniem do NATO i powinna być przedmiotem ogólnonarodowej debaty (parlament - referendum).

Wyciszmy przeto szum agencji PR i spójrzmy na fakty.

Po rozmowach w Warszawie

Rzecznik Ambasady USA w Warszawie potwierdził w rozmowie z RAPORT-wto, że doszło do intensywnej rundy rozmów Kupiecki - Green. Oświadczył jednocześnie, że nie podjęto żadnych decyzji dotyczących lokalizacji systemu antyrakietowego w Polsce. Żadnych szczegółów i komentarzy. RAPORT-wto ustalił, że było to ostatnie spotkanie z tak zwanej serii przygotowującej grunt. Toczonej jedynie przez urzędników średniego szczebla. Obecnie wiadomo już, jakie stanowiska reprezentują obie strony. Spisano je w postaci katalogu postulatów amerykańskich i zbioru postulatów polskich. Wiemy także, że dyskutowana w mediach kwestia eksterytorialności ewentualnej bazy antyrakiet nie jest przedmiotem sporu. Amerykanie optują raczej za wynajęciem określonego terenu na dany okres (dość długi). Dowiedzieliśmy się również, że strona polska twardo postawiła warunki uczestnictwa naszego przemysłu zbrojeniowego w rozwoju tarczy oraz dopuszczenia nas do najnowszych technologii. Amerykanie na razie nie protestowali, bo rolą delegacji Greena było jedynie rozpoznanie twardych i miękkich punktów stanowiska Polaków. Zbijanie naszych żądań nie było powinnością Greena.

To wszystko oznacza, że urzędnicy odpowiedzialni za polityczno-techniczne ustawienie sprawy zrobili swoje i obecnie może, ale nie musi, nadejść czas prawdziwych negocjacji. Uruchomić je może postanowienie Pentagonu (Missile Defense Agency) i Białego Domu, że tym miejscem, którego szukają Amerykanie jest właśnie Polska. I oczywiście stosowne postanowienie polskich władz po - miejmy nadzieję! - konsultacjach ze społeczeństwem. Dopiero wtedy ruszy machina ewentualnego przetargu polityczno-techniczno-finansowego. Kiedy?

Na tak postawione pytanie osoby związane ze sprawą odpowiadają nam - jako eksperci znacie harmonogram działań Agencji Obrony Rakietowej, nie ma opóźnień i rzecz toczy się wedle przyjętego wcześniej grafiku. Sygnalizuje to, że decyzja o miejscu budowy trzeciej bazy antyrakietowej w Europie, ujęta we fragment planu opatrzony mianem Block 2006, powinna zapaść do końca bieżącego roku. Taki termin potwierdził oficjalnie podczas przesłuchania kongresowego w marcu 2004 ówczesny dyrektor agencji - gen. Ronald Kadish. Miejsce to powinno dać schronienie, ochronę i obronę powietrzną 10 umieszczonym w silosach pociskom.

Argument o potrzebie obrony amerykańskich baz w Europie poprzez zainstalowanie antyrakiet w Polsce czy Czechach nie wytrzymuje krytyki. Przecież na Bliskim Wschodzie, w tym w sąsiadującym z Iranem Iraku znajdują się bazy z tysiącami amerykańskich żołnierzy. Iran może je skutecznie zaatakować z użyciem środków o bardzo niewielkim zasięgu. Amerykanie, atakując Irak i nie potrafiąc go opuścić na sensownych warunkach, dali ajatollahom ponad 100 tysięcy zakładników w postaci własnych żołnierzy... Na zdjęciu - kolejni Amerykanie przybywają do bazy Sather w Iraku / Zdjęcie: USAF - Jonathan F. Doti

Przy czym Amerykanie zakładali, że pierwsze prace ziemne rozpoczęłyby się w roku 2007 (Fiscal Year 2007), zaś gotowość operacyjną baza miałaby uzyskać w 2011. Na razie Missile Defence Agency (MDA) zwróciła się do Kongresu o niewielką kwotę 56 mln USD na prace budowlano-niwelacyjne przy bazie europejskiej w FY2007 i dodatkowo 63 mln USD na zamówienie do niej pierwszych antyrakiet. Kongres obciął jednak tę kwotę z preliminarza Agencji. I nie wiadomo skąd wziąć pieniądze, skoro zapadną jakieś rozstrzygnięcia polityczne.

Wiadomość ta (szeroko komentowana w amerykańskiej prasie zbrojeniowej)... nie dotarła do naszych decydentów prowadzących rozmowy z Amerykanami! Polska jest wyraźnie zaskoczona takimi wieściami. Okazuje się, że na najwyższych szczeblach z całą powagą dyskutuje się o czymś, co realnie przedstawia się zupełnie inaczej... Nie pierwszy zresztą raz - tak samo było choćby z warunkami kontraktu na F-16 czy offsetem, gdy polskich decydentów nie interesowały amerykańskie ograniczenia prawne. Usłyszeliśmy jedynie w Warszawie, że Pentagon ma z pewnością inne źródła finansowania. I plany na 2007 nie zostaną storpedowane...

Ale sprawa wygląda poważnie. Kilkakrotnie już na skutek blokady określonych środków przez Kongres USA, (MDA) musiała kapitulować i finansowała opóźnione przedsięwzięcia techniczne Block 2004 z budżetu Block 2006. Czy i w przypadku bazy europejskiej będzie podobnie? Cofnijmy się nieco w czasie.

Jak w baseballu - problem trzeciej bazy

16 grudnia 2002 prezydent Bush podpisał rozporządzenie nr 23 (National Security Presidential Directive 23) - fundament prawny działań związanych z uruchomieniem stałych, naziemnych baz amerykańskich przeciwpocisków. Przy czym trzeba pamiętać, że mówimy o jednym z 7 elementów całego nadal dopiero projektowanego systemu obrony przecirakietowej USA, czyli lądowym podsystemie całej maszynerii, nadzorowanej i integrowanej przez MDA. Dla odróżnienia od pozostałych (komponent morski, kosmiczny, taktycznej obrony wojsk, działa laserowe na pokładzie przebudowanych liniowców B747, sieć obserwacji satelitarnej i wczesnego ostrzegania, interceptory) otrzymał on własną nazwę - Ground-based Midcourse Defense (GMD). Oznaczało to (i nadal symbolizuje), że celem przedsięwzięć jest osiągnięcie takiej lokalizacji baz z wyrzutniami, aby z kilku punktów rozsianych po całym globie (dziś w planach są 3 bazy oraz ewentualna dodatkowa - w Japonii) można było wystrzelić pociski z kinetycznymi inerceptorami tak, aby trafić rakietę balistyczną wysłaną przeciwko USA w środkowej jej fazie lotu (Midcourse). Czyli nie później niż po kilkunastu minutach od momentu jej zauważonego startu, kiedy silnik, (silniki) skończyły pracę, a nadal podróżuje ona w jednym kawałku (przed oddzieleniem głowic, pułapek i wabików).

Przeciwpociski ulokowane w Kalifornii i na Alasce (plus rakiety Standard-3 na okrętach z systemem radiolokacyjnym Aegis) w teorii stworzyć miały tarczę przeciwko jedynie kilku rakietom balistycznym odpalonym z Azji Wschodniej (mówi się oczywiście o Korei Północnej oraz po cichu także o... Chinach). Temu kierunkowi w pierwszych latach XXI wieku nadano priorytet. 22 lipca 2004 pierwszą antyrakietę umieszczono w silosie Fortu Greely na Alasce, a do grudnia 2004 dodano dalsze 6 i 2 w Vandenberg w Kalifornii.

Z technicznego punktu widzenia baza antyrakiet w Polsce może ochronić tylko niewielki obszar Europy. Ze względu na czas reakcji systemu (obecnie ok. 2 minuty) i warunek uderzenia w nadlatującą głowicę po torze stycznym (inaczej szybko rosnąca prędkość kątowa radykalnie zmniejsza prawdopodobieństwo trafienia i zniszczenia celu). Do analizy tego zagadnienia wystarcza wiedza z zakresu podstaw fizyki, której jednak zapewne nie posiadają polscy politycy. A co będzie, gdy duża zawodność systemu zmusi Amerykanów do zainstalowania na antyrakietach głowic atomowych, co od samego początku użytkowania swego systemu uczynili Rosjanie? Warto też zapytać, dlaczego polscy politycy nawet nie rozważają przystąpienia do europejskiego systemu obrony antyrakietowej, którego koncepcję opracowuje EADS. Polska od lat konsekwentnie obniża znaczenie NATO, co już niedługo może mieć fatalne konsekwencje / Zdjęcie: USAF

Coroczny budżet Missile Defense Agency pochłaniał od 7 do 9 mld USD, wydawanych na wszystkie 7 podsystemów systemu. GMD nie miał (i nie ma nadal) specjalnego priorytetu finansowego. Niektórzy eksperci amerykańscy szacują jednak, że na wszystkie przedsięwzięcia związane z obroną przeciwrakietową rząd USA wydał do FY2005 ok. 100 mld USD, ukrywając dodatkowe koszty w innych pozycjach budżetowych (badania i rozwój na technicznych katedrach uniwersytetów). A w okresie najbliższych 6 lat planuje na szeroko pojętą tarczę przeznaczyć dalsze 58 mld (większość oczywiście dostanie MDA). W takim kontekście istotnie brak kilkudziesięciu milionów USD na trzecią bazę europejską nie wydaje się istotny. Jednak nie jest to takie jednoznaczne.

I Alaska i Kalifornia miały osiągnąć wstępną gotowość operacyjną pod koniec 2005. Ale do tego jest jeszcze daleko, bo wyniki niesłychanie kosztownych testów z przechwytywaniem rakiet-celów nad Pacyfikiem są porażające - okazuje się, że w warunkach bojowych, mimo odpalenia przeciwpocisków z interceptorami Korea Północna pod koniec 2006 mogłaby z powodzeniem zaatakować Zachodnie Wybrzeże USA!

Tymczasem zmieniła się znacząco sytuacja polityczna. Iran przez kontakty z Północnymi Koreańczykami i zatrudnienie bezrobotnych rosyjskich specjalistów rakietowych poczynił znaczące postępy w dwustopniowych rakietach balistycznych dużego zasięgu. Tak istotne, że jak twierdzi Uzi Rubin - izraelski analityk, jeden z twórców systemu przeciwpocisków Arrow Państwa Hebrajskiego (szczegóły - konferencja RAPORT-wto 11 maja 2006 w warszawskim hotelu Marriott) - najnowsze dwustopniowe rakiety irańskie (Shahab-3ER ze starym sowieckim pociskiem morskim w charakterze drugiego członu) mogą sięgnąć Warszawy. A więc również bazy amerykańskie w RFN.

To wywołało alarm w Waszyngtonie, zwłaszcza, że stosunki z Republiką Islamską, otwarcie budującą własną bombę atomową, także jako polisę ubezpieczeniową na wypadek interwencji USA, znajdują się na krawędzi. Mało kto zdaje sobie także sprawę z tego, że analitycy amerykańscy kreują jeszcze czarniejszy, na razie hipotetyczny scenariusz. Przejęcie władzy w Pakistanie - państwie atomowym i rakietowym - przez ortodoksyjnych islamistów (po wymordowaniu proamerykańskich elit obecnej władzy).

Zacofane gospodarczo i słabo rozwinięte strukturalnie kraje, w których Amerykanie instalują swe bazy, szybko stają się przedmiotem niezwykle silnych, nieformalnych wpływów ekonomicznych i politycznych USA. Tylko Niemcy, Włochy i Japonia nie miały wyjścia i po przegranej II w.św. musiały się bezwarunkowo zgodzić na obecność amerykańskich żołnierzy na własnym terenie - znaczna część tamtejszych społeczeństw traktuje ich jednak nadal jak okupantów, więc podatność na nieformalne wpływy jest niewielka. Z tego punktu widzenia Polska sytuuje się bliżej krajów Ameryki Południowej, wstrząsanych co i rusz wybuchami społecznego niezadowolenia w wyniku amerykańskich manipulacji politycznych i ekonomicznych. Przykład pierwszy z brzegu - gdy kilka lat temu Amerykanie zaczęli instalować się w bazie niedaleko Manty w Ekwadorze (w ramach walki z przemytem narkotyków), pracę przy budowie miało znaleźć 800 ludzi. Znalazło 200 za minimalną możliwą płacę - 120 dolarów. Wysiedleni mieszkańcy okolic nie mogą doczekać się odszkodowań, rybacy nie mogą łowić ryb, a ilu amerykańskich żołnierzy stacjonuje w bazie - nikt w Ekwadorze nie wie. Prawdopodobnie jest ich znacznie więcej niż dopuszcza zawarta na pod koniec lat 1990. umowa / Zdjęcie: USAF - Efrain Gonzales

To wszystko ruszyło trochę uśpioną sprawę lokalizacji trzeciej, europejskiej bazy antyrakiet. Bo z rejonu Polski, Czech, czy Węgier (Niemcy zdecydowanie odrzuciły umizgi Amerykanów, a ostatnio również Kanada) można w niektórych konfiguracjach sięgnąć w fazie Midcourse pocisk wystrzelony z Azji Centralnej przeciwko bazom w Europie i wybrzeżom atlantyckim USA.

Siekiera kongresmenów

Wiadomo z cała pewnością, że wstępne rozmowy sondażowe z Polską ruszyły w 2002. Prowadzili je urzędnicy MSZ. Najprawdopodobniej przyczyniła się do tego niefortunna wypowiedź ówczesnego szefa Sztabu Generalnego w Brukseli (nie konsultowana z rządem), iż Polska mogłaby ulokować u siebie amerykańskie wyrzutnie. Efektem amerykańskiego przyspieszenia (i pewnych nacisków) była publiczna, odnotowana na forum międzynarodowym wypowiedź byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza z listopada 2005, zapowiadająca otwarcie debaty w Polsce na temat ewentualnej zgody na bazę. To był ważny sygnał, bo zapowiadający dokładną analizę wszelkich za i przeciw oraz co najmniej społeczne konsultacje.

Tymczasem podczas przygotowania planu budżetowego na FY2007 w USA doszło do ostrego spięcia wokół sprawności i efektywności tej części maszynerii obrony przeciwrakietowej, która udało się do tej pory skonstruować MDA. Na Kapitolu także republikańscy deputowani odwrócili się od administracji, dowodząc, że system jest wadliwy, nie działa i nie zapewnia bezpieczeństwa USA nawet w wypadku ataku kilkoma prymitywnymi rakietami. A każdy milion potrzebny jest natychmiast w Iraku. Wniosek - nie warto w GMD ładować gigantycznych pieniędzy. Apogeum starcia nastąpiło w maju 2006, kiedy pod siekierę kongresową trafił przyszłoroczny budżet Agencji Obrony Przeciwrakietowej. Od kongresmenów domagano się przyznania MDA 10,4 mld USD.

Dla tego co się dzieje wokół Polski ważne jest, że członkowie Izby Reprezentantów (i republikanie i demokraci zgodnie!) zmniejszyli o ponad 200 mln dolarów fundusze na Ground-based Midcourse Defense, o ile do końca 2006 bazy w Kalifornii i na Alasce podczas prób zbliżonych do bojowych nie udowodnią sprawności działania. Zupełnie ścięto kwotę 55,8 ml dolarów zarezerwowaną już na wstępne prace budowlane przy wybranej bazie antyrakietowej w Europie. Zmniejszono o 65 mln dolarów budżet rozwojowy kosmicznego niszczyciela rakiet (Multiple Kill Vehicle), a o 100 mln dolarów zredukowano fundusz konstrukcji interceptorów kinetycznych. W sumie Kongres zmniejszył przyszłoroczny budżet lądowej części systemu o 362 mln dolarów. Podniesiono natomiast o kilkadziesiąt milionów budżet prób całego układu oraz fundusz rozwoju morskiej (okręty z Aegis) i taktycznej (PAC-3, THAAD) części systemu.

Znamienne są głosy kongresowej debaty. Philip Coyle - były asystent sekretarza obrony USA: Po co mamy topić pieniądze w coś o wątpliwej efektywności, skoro zupełnie nie zabezpieczy to przed śmiercią naszych chłopców z wojsk lądowych, piechoty morskiej i lotnictwa umierających w Iraku. To, w co inwestuje MDA nie ochroni ich przed zwykłymi pociskami z RPG za kilkadziesiąt dolarów... Robert Gard - emerytowany generał, ekspert waszyngtońskiego think-tanku Center for Arms Control and Nonproliferation: Cięcia mają sens tylko wtedy, kiedy uzyskane w ten sposób pieniądze idą na coś bardzo pożytecznego, a wiadomo, co nas obecnie boli najbardziej... Ale są i inne wypowiedzi. James Hackett - były negocjator porozumień zbrojeniowych, obecnie niezależny publicysta napisał 10 lipca w Defence News o samobójczej wręcz decyzji legislatorów, podcinającej korzenie polityki sprzyjającego Amerykanom polskiego rządu konserwatywnego: Waszyngton proponuje obronę przed tym zagrożeniem (bronią rakietową w rękach irańskich fanatyków religijnych - przyp. W.Ł.) poprzez budowę bazy obronnej w Europie. Różne lokalizacje były rozważane, ale wydaje się, że Polska jest najbardziej prawdopodobnym miejscem. Ulokowane tam interceptory mogłyby ochraniać Europę i Wschodnie Wybrzeże USA przeciwko rakietom wystrzelonym z Bliskiego Wschodu. Ale również mogłyby scementować stosunki Stanów Zjednoczonych z polskim proamerykańskim rządem konserwatywnym.

Jak widzimy, Hackett zakłada, że polskie władze przyjmą bezdyskusyjnie rozstrzygnięcia Pentagonu...

A może jednak Czechy?

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Amerykanie już ostatecznie postawili na Polskę i Pojezierze Augustowskie. Prócz dwóch rozbudowywanych obecnie w szybkim tempie stacji radarowych obserwacji kosmicznej w Fylingdales (w W. Brytanii, miała uzyskać gotowość w 2005) i Thule (na Grenlandii - gotowość w końcu 2006) potrzebny jest jeszcze jeden radar wczesnego ostrzegania, położony jednak bliżej ewentualnego miejsca startu rakiet. W tym przypadku w grę wchodzić może Turcja, Bułgaria i Rumunia. MDA nie zrezygnowała też z wariantu lokalizacji bazy antyrakiet u naszych południowych sąsiadów. 26 lipca 2006 grupa ekspertów agencji odwiedziła aż trzy potencjalne miejsca: okolice Libawy w północnych Morawach, miejscowość Brdy w centralnych Czechach i rejon Boletic w południowych Czechach. Jej opinie i oceny mają zostać przekazane amerykańskim decydentom do końca sierpnia 2006.

Tak w teorii działać ma jedna z baz naziemnego komponentu amerykańskiej obrony przeciwrakietowej. Jest to poglądowy schemat prezentowany przez korporację Boeing. Po lewej: trajektoria lotu pocisku atakującego USA. Po prawej organizacja neutralizacji uderzenia rakietowego. Jak widać, analiza sytuacji i wydanie rozkazu startu należy do centrum obrony USA w masywie Cheyenne / Rysunek: Boeing

Dla Polaków bardzo interesujące jest to, że rząd Republiki Czeskiej w przeciwieństwie do oficjalnej Warszawy nie zamierzał tego utrzymywać w wielkiej tajemnicy przed obywatelami. Minister obrony Karel Kuehnl oświadczył agencji CTK, że jeśli Amerykanie zaproponują Czechom lokalizację bazy antyrakiet, rząd i parlament muszą się nad tym głęboko zastanowić i dopiero wypracować odpowiedź (tylko prawicowa ODS opowiada się bezwarunkowo za zgodą). Z wypowiedzi czeskich polityków Polacy mogą się dowiedzieć, że MDA planuje zatrudnienie w potencjalnej bazie kilkuset Amerykanów i nawet kilku tysięcy Czechów (co akurat jest oczywistą nieprawdą, bo do obsługi systemu wystarczy kilkudziesięciu żołnierzy, więcej ludzi może liczyć na zatrudnienie jedynie w fazie budowy bazy), zaś jej teren objęty byłby umową dzierżawy wieloletniej.

Ważne jest też, że 8 na 10 Czechów z grupy reprezentatywnej objętej oficjalnym sondażem wypowiedziało się zdecydowanie przeciwko udzieleniu zgody Amerykanom. 17% ludzi młodych jest za i tylko 6% w starszej grupie wiekowej. Wyniki badania opinii publicznej w naszym kraju są nieco inne. Ale i tak większość Polaków (ok. 65% według różnych ośrodków) jest zdania, że nie powinniśmy gościć systemu obrony jedynie Stanów Zjednoczonych.

Może jednak z USA i... Europą?

Powinni się nad tym zastanowić polscy politycy większości wiodących ugrupowań, którzy na wyścigi deklarują swoje poparcie dla lokalizacji u nas bazy amerykańskich przeciwpocisków. A także zapoznać się z argumentacją ekspertów spoza układów władzy. 28 lipca w Rzeczpospolitej ukazał się komentarz Olafa Osicy. Napisał on, że ewentualne zyski polityczne i technologiczne są wątpliwe, a katalog zagrożeń na które sami się wystawimy - przeogromny. Zaś waga samej decyzji - niebotyczna. Warto się temu przyjrzeć i wszystko przemyśleć. Tym bardziej, że jak zgodnie uważają obserwatorzy sceny międzynarodowej, nadchodzi epoka zdecydowanego zwrotu w amerykańskiej polityce zagranicznej. I Polska potrzebna dotąd dla jako pion w grze z niechęcią Berlina, przestaje się liczyć w Waszyngtonie.

Może więc należy wejść tym razem do europejskiej wody i wspólnie ze stolicami Starego Świata razem zbudować kontynentalny system własnej obrony przeciwrakietowej, co sygnalizowano już w Warszawie podczas lipcowego spotkania ministrów obrony Francji, RFN i Polski? Bo to czeka nas prędzej, czy później w interesie narodowej obronności.