KOWALCZYKOWIE:
KARTY MNIEJ ZNANE
Z racji powiązań rodzinnych jestem w
posiadaniu garści wiadomości, które, moim zdaniem, stanowią ciekawe ( również z
historycznego punktu widzenia) uzupełnienie słynnej swego czasu „ sprawy braci
Kowalczyków”. Nim jednak je ujawnię, kilka zdań gwoli przypomnienia…
35 lat temu, 6 października 1971 r., 40 minut po północy, wyleciała w
powietrze Aula Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Następnego dnia miała się
tam odbyć akademia z okazji 27 rocznicy powstania Milicji Obywatelskiej i
organów bezpieczeństwa Polski Ludowej. Nikt nie odniósł najmniejszych obrażeń.
Kilka miesięcy później MO ustaliła ( oczywiście również przy pomocy siatki
agentów zatrudnionych na uczelni- nazwisk osób żyjących i nieżyjących nie mogę
wymienić), iż sprawcą wybuchu okazał się pracownik techniczny WSP- Jerzy
Kowalczyk, któremu pomagał brat Ryszard, pracownik naukowy opolskiej uczelni,
świeżo upieczony doktor fizyki. Po pokazowym procesie Sąd Wojewódzki w Opolu
skazał Jerzego na karę śmierci, a Ryszarda na 25 lat więzienia. Sąd Najwyższy
karę podtrzymał, później Rada Państwa zastosowała prawo łaski. Do tego „
oficjalnego” streszczenia wydarzeń sprzed lat dodałbym tylko, że już podczas
śledztwa braci traktowano w sposób haniebny: bito, faszerowano środkami
psychotropowymi ( LSD), traktowano ultradźwiękami, trzymano w jednej celi z
mordercami.
Przejdźmy jednak do kwestii zarysowanej w tytule. Otóż,
rzecz podstawowa…, bracia działali z pobudek ideowych, anty-ustrojowych. Trzeba
pamiętać, że wspomniana uroczystość milicyjno-bezpieczniacka miała odbyć
się kilka miesięcy po grudniowej masakrze na Wybrzeżu. Co więcej, miano na niej
odznaczać oficerów „ za Gdańsk”. Wybuch miał być zatem protestem ( prawda, cokolwiek niekonwencjonalnym)
przeciwko swoistemu tańcowi na trupach. Zresztą już wcześniej Jerzy odgrażał
się, że pośle w przestworza premiera Józefa Cyrankiewicza podczas jego wizyty w
Opolu ( spotkanie z kolektywem partyjnym w nieocenionej… opolskiej WSP). Nie
mógł mu wybaczyć haniebnej roli, jaką odegrał w czerwcu 1956 r. w Poznaniu.
Mało kto wie, że „sprawa Kowalczyków” była wnikliwie
rozpatrywana przez Biuro Polityczne PZPR. Jak stwierdził Wiesław Ociepka,
ówczesny Minister Spraw Wewnętrznych ( i , przy
okazji, prezes… Polskiego Związku Piłki Nożnej) w dyskusji wykrystalizowały się
dwa stanowiska. Część „ wierchuszki” partyjnej
sądziła, iż najlepszym rozwiązaniem byłoby zamknięcie braci w zamkniętym
zakładzie psychiatrycznym ( powoływano się przy tym na „modną” wtedy tzw.
moskiewską szkołę psychiatryczną). W ten sposób niewygodnej w sumie dla władzy
sprawie chciano „ urwać łeb”. Przeważył jednak pogląd m.in. Mieczysława
Moczara, Stanisława Kani i Mirosława Milewskiego, iż „ wicie- rozumicie” nadal toczy się walka klasowa, wróg nie śpi itd.
No i sprawa ruszyła…
Należałoby odpowiedzieć na pytanie, kto, a może co uratowało ostatecznie Kowalczyków przed szubienicą?
Otóż, jak twierdzi m.in. mój Ojciec, obrońca Ryszarda, braci ocaliła…
Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie ( KBWE). Przypomnę, że jej
pierwsze spotkanie przygotowawcze odbyło się w 1972 r., natomiast Akt Końcowy
podpisano w Helsinkach 1 sierpnia 1975 r. ( wspominano w nim m.in. o prawach
człowieka). Zewnętrzna koniunktura polityczna uratowała dwóch skromnych ludzi z
Opola. Tak bywa, trzeba mieć jednak szczęście.
I sprawa ostatnia, bardziej prywatna… Po ujawnieniu
sprawy w prawniczym środowisku Opola zapanowała panika. Mecenasi bali się jej
jak ognia. Znalazł się tylko jeden sprawiedliwy, tak się składa – mój Ojciec,
Cyryl Ratajczak, który podjął się obrony Ryszarda. Później zresztą wydeptywał
ścieżki, by znaleźć obrońcę dla Jerzego ( w I instancji miał on jedynie obrońcę
z urzędu). W końcu zgodził się nieżyjący już mecenas Adam Gutowicz.
Jak w tym czasie zachowywało się adwokackie środowisko „warszawki”- nie chcę
wspominać, bo po co denerwować Ojca, który ma już swoje lata.
Poniekąd mecenasów rozumiem. Ojciec przez następne długie miesiące nie
miał łatwego życia. Łazili za nim SB-cy, telefoniczne
podsłuchy i takie tam atrakcje. Warto dodać, że sprawę obrony Ryszarda „nagrała”
moja śp. Matka, do której zgłosiła się jego żona (Państwo Kowalczykowie
mieszkali właściwie po drugiej stronie ulicy) . Miałem
wtedy 10 lat, ale nigdy nie zapomnę tej kobiety. Wyglądała jak duch, emanowało
z niej prawdziwe nieszczęście. Wiele razy bywała w tym czasie w naszym domu-
wykończona psychicznie, bez pieniędzy, bez jedzenia, z małym dzieckiem na ręku…
DARIUSZ RATAJCZAK