POLSCY ZDRAJCY!!!

Polscy zdrajcy przekazali NATO i Amerykanom pełny spis naszych zakładów, ich profile i zdolności produkcyjne. Nadano temu dokumentowi zdrady stanu tytuł umowy jako „Raport zespołu Totta". Potem następowały kolejne akty zdrady polskiej racji stanu przez prezydenta Wałęsę, który podczas wizyty w USA, na skutek nacisków żydowskiego lobby, doprowadził do zerwania kontraktu na sprzedaż do Pakistanu 100 czołgów T-72M - w czasie, kiedy ich setki stały na placu fabrycznym w Łabędach. Ten­że Wałęsa, ciągle w roli prezydenta, podczas wizyty w Izraelu spowodował zerwanie kontraktu na sprzedaż 300 tych czołgów do Syrii.

Skala służalczej nadgorliwości prze­kraczała wszelkie granice sabotażu. K-iedy ONZ-owska lista państw objętych embar­giem na dostawy broni wymieniała tylko cztery państwa, to ówczesny minister spraw zagranicznych (antypolskich) - K.. Skubiszewski, nadgorliwie rozszerzył tę listę do 12 państw.

Trwał permanentny demontaż przemysłu zbrojeniowego, zapędzanie zakładów w zaprogramowane zadłużenia, zdrada tajemnic wojskowych.

Zakłady w Mielcu stały się symbolem tej dywersji, ale i także desperackiego oporu załogi zagrożonej bezrobociem. Do nich dołączały następne „zbrojeniówki". Radykalizacja postaw i strajków postępowała wraz z dalszą pauperyzacją rodzin pracowników zakładów zbrojeniowych. To było widmo głodu, nędzy, beznadziei.

W styczniu 1999 roku pracownicy radomskiego „Łucznika" nie otrzymali nawet poborów za grudzień 1998. Dwa tygodnie później dwaj „nasi" polskojęzyczni ministro­wie „obrony" - L. Komołowski i R. Szeremietiew zjawili się u protestującej załogi „Mielca". Obiecywali 7,5 mln złotych na badania kwalifikacyjne samolotu „Iryda" -nadziei zakładu na przetrwanie czasów dywersji i sabotażu.

W lutym 1999 w rozmowach rządu z przedstawicielami przemysłu zbrojeniowego ustalono „restrukturyzację" przemysłu obronnego. Na 34 spółki tej branży, 22 wyzna­czono do „sprzedaży". Do zwolnień ma się przygotowywać około 17 000 pracowników. Cztery dni później wybucha jednogodzinny strajk załogi „Mielca". Zarzucają dyrekcji bierność, rządowi niedotrzymanie obietnicy badań nad „Irydą" oraz leasingu samolo­tów „Bryza" dla Marynarki Wojennej.

Przechodzi w obce ręce fabryka czołgów „Bumar-Łabędy". Wkracza tam firma MAK-System GmbH - filia słynnego Rheinmetalla.

Trzy dni później - 5 marca „Mie­lec" zostaje postawiony w stan upadłości. Komitet strajkowy musiał wyrazić na to zgo­dę pod szantażem: jeżeli nie będzie zgody, zwalniani nie otrzymają świadczeń! Dwa tygodnie później oficjalnie ogłasza się „upadłość" zakładu mieleckiego. W ostatnim dniu marca 1999 minister E. Wąsacz odwołał dyrektora WSK „PZL-Gorczyce". Powód — rzekome spowolnienie tempa „prywatyzacji".

Dalsze etapy wojny o przemysł wojenny,1

6.04. Strajk ostrzegawczy Zakładów Metalowych „Łucznik". Pracow­nicy żądają zamówień rządowych na sumę 15-20 min zł oraz wypłatę za­ległych poborów (26.03. otrzymali po 150 zł zaliczki na poczet wypłaty lutowej!).

7.04. Pierwszy z serii publicznych protestów w Warszawie pracowni­ków przemysłu zbrojeniowego. W „Łuczniku" wstrzymano produkcję polskiego pistoletu MAG, z zamiarem produkcji niemieckiego „Walthera".

8.04. Ciąg dalszy protestów „Łucznika". Załoga domaga się zrealizo­wania obietnic rządowych - zamówienia 15 tyś. szt. karabinku „Beryl" i

1000 szt. pistoletu maszynowego „Glauberyt".

13.04. Ministerstwo Skarbu Państwa zapowiedziało sprzedaż pakie­tów większościowych akcji 6 zakładów zbrojeniowych.

l. „NP"l.cit.

19.04. Pogotowie strajkowe w 30 zakładach przemysłu zbrojeniowe­go. Załogi żądają: ogłoszenia przetargu na zakup samolotu wielozadanio­wego, transportera opancerzonego, śmigłowca bojowego oraz oddłużenia fabryk. Sekcja Krajowa Przemysłu Zbrojeniowego i Lotniczego NSZZ „Solidarność" wycofuje swoje poparcie dla „restrukturyzacji" i „pry­watyzacji" sektora obronnego, ponieważ brak gwarancji na zachowanie polskiego przemysłu zbrojeniowego.

5.05. Strajk i demonstracje pracowników „zbrójeniówki" przed MON w Warszawie. Początek serii protestów ulicznych.

16.05. Pracownicy „Łucznika" przeprowadzają kilkudniowy protest w Warszawie.

24.06. Policja rozpędza demonstrację, strzelając z kuł gumowych. W czasie strzelaniny traci oko fotoreporter „Naszego Dziennika".

8.07. Minister ON Janusz Onyszkiewicz zadeklarował zakup 5 tyś. szt. karabinku „Beryl". NSZZ „S" „Łucznika" uważa tę ofertę za niewysta­rczającą. Domaga się przekazania starych pistoletów maszynowych AK-47, które po modernizacji można korzystnie sprzedać za granicę.

4.08. Według prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu Arkadiusza Krę­żla, „restrukturyzacja" 6 zakładów zbrojeniowych wymaga l mld zł. Re­sztę powinni dostarczyć zagraniczni inwestorzy oraz budżet państwa -twierdzi Krężel.

Obelżywe kłamstwo żydo-komunistycznego „Wprost": pod tym zdjęciem strajkujących robotników dało pod­pis: Związkowcy „Solidarności" walczą o polityczne konfitury (fot: T.Gzell/PAP). Redaktor naczelny „Wprost" jadł polityczne konfitury w stołówce KC PZPR, teraz jada z ręki bossów żydokomuny z SLD-UW. Ci na zdjęciu walczą o chleb i biologiczne przetrwanie.

Dywersja w górnictwie prowadzona przez eurofolksdojczy trwa już od ponad pię­ciu lat, a nasila się z każdym następnym. W wydanej w 1998 roku książce Piąty rozbiór Polski 1990-2000 (pisanej w 1997 r.) informowałem Czytelników, że w 1986 roku, a więc na trzy lata przed oszukańczym Okrągłym Stołem, Bank Światowy zalecił jeszcze jawnie komunistycznej dyktaturze w Polsce - całkowitą likwidację eksportu polskie­go węgla, choć nie istniały wtedy jeszcze żadne przesłanki jego rzekomej nieopłacalno­ści, a był przecież głównym filarem polskiego eksportu.

Po Okrągłym Stole, będącym spiskiem żydokomuny spod znaku KOR, sterowane­go przez zachodnią oligarchię pieniądza i polityki, rozpoczęła się metodyczna inwazja kłamstw i dezinformacji w sprawie polskiego górnictwa. Jej „strategicznym" celem l było przekonanie zdezorientowanego narodu, iż wydobycie węgla kamiennego w Polsce jest nieopłacalne, a przeciętny podatnik wręcz dopłaca do tego molocha. Należy zatem drastycznie ograniczyć wydobycie, zamknąć dziesiątki kopalni, zwo­lnić około 100 000 górników. Głosy prawdy, argumenty uczciwych propolskich ekono­mistów były dyskredytowane w zmasowanym ogniu propagandy polskojęzycznych mediów.

Mechanizm niszczenia górnictwa był ten sam, jaki stosowano przy niszczeniu in­nych branż polskiego przemysłu - odmowa kredytowania a jednocześnie ściąganie wy­sokiego haraczu z każdej tony eksportowanej. Na skutki nie czekano długo. Już w 1998 roku dług resortu górnictwa zamykał się kwotą około 13 mld złotych. Nad powodami tego gwałtownego regresu finansowego żydo-media rozciągnęły szczelną zasłonę milczenia i kłamstwa.

I znów - głównym niszczycielem okazał się L. Balcerowicz. W jego „programie restrukturyzacji", górnictwu powierzono zadanie tzw. „kotwicy inflacji". Wykonanie tej dyrektywy było sabotażowe: l stycznia 1990 roku rząd zamroził i zarządził utrzy­manie stałych cen węgla, przy jednoczesnym uwolnieniu cen w innych dziedzinach gospodarki7. Była to pętla powolnej agonii. To właśnie od tego momentu wydoby­cie węgla stało się „nieopłacalne", ze stale przyśpieszającą nieopłacalnością i'takim też tempem wzrostu zadłużenia górnictwa.

Tylko lektura specjalistycznych, wówczas jeszcze niezależnych publikacji pozwalała nielicznym Polakom dowiedzieć się, że w 1990 roku koszt wydobycia tony polskiego węgla wynosił 20 dolarów, to za tonę wyeksportowaną otrzymywano 50 dolarów. Co z różnicą pomiędzy 20 a 50? W związki z tym, że eksport był bardzo opłacalny, a tym samym mord na górnictwie przedłużali);

się w nieskończoność, Balcerowicz wprowadził nigdzie na świecie nie spotykany po datek eksportowy w wysokości 80 proc. wartości eksportowej ceny węgla. W rezulta cię, Ministerstwo Finansów zabierało 40 dolarów, a kopalni zostawało 10 dolarów.

W ten oto dywersyjny, sabotażowy sposób uruchomiono proces lawinoweg „zadłużania" kopalń i całego górnictwa. Kopalnie zostały więc zmuszone do zaciągani kredytów. Tu jednak czekała je kolejna gilotyna - 400 procent w skali roku! To szablo — tak samo gwałtownie, z miesiąca na miesiąc uczyniono bankrutami wiele kluczowyc zakładów innych branż. Były państwowe, kredytowane przez państwo: nagle procent od kredytów podniesiono do 300-400!

l. Zob. m.in.: mgr inż. Jan Olszowski: Polityka fiskalna wobec górnictwa węgla kamiennego (Górnicza Iz Przemysiowo-Handlowa, 1998).

W tym samym czasie zagraniczne hieny, owe „podmioty strategiczne" otrzymywały zakłady niemal za darmo, za już narosłe zadłuże­nia, a po łaskawym ich przejęciu za bezcen, były zwalniane na 3-5 lat z podatków.

W 1992 roku „zadłużenie" górnictwa wyniosło 22 biliony starych złotych i lawino­wo nadal rosło.

Ale tego było mało sabotażystom. Narzucono energetyce niskie ceny węgla, za­wsze według zasady: ceny dla odbiorców energetyki niższe od kosztów wydobycia. W 1997 roku tona węgla dla energetyki kosztowała 32 dolary, a importowanego - tylko 27 dolarów. Wniosek prosty: zlikwidować „nieopłacalne" wydobycie, przejść na bar­dziej „opłacalny" import. Dzięki temu sabotaźyści rzadowo-sejmowi osiągnęli dwa skutki: przyśpieszyli bankructwo górnictwa, a jednocześnie „wypracowali" ogromne zyski w energetyce, która stała się łakomym kęsem dla zagranicznych korporacji.

Górnictwo ratowało się systematycznym zwiększaniem cen węgła dla odbiorców prywatnych. Dziś wiadomo - za tonę węgla pierwszego gatunku trzeba prywatnie zapłacić około 100 dolarów. Ale nie są to dolary kopalni. Większość z tej setki zabie­rają pośrednicy — spółki nomenklaturowe, pasożyty toczące jak rak chory organizm gór­nictwa.

Nie próżnowała nasza „złota Hania", czyli Hanna Gronkiewicz-Waltz, eurofolks-dojczka usadowiona przez eurokratów brukselskich na fotelu prezesa NBP. Na ich pole­cenie przez szereg lat obniżała wartość dolara w stosunku do złotówki. Na dystansie 1990-1997 złotówka została nadwartościowana w stosunku do dolara o 180 proc. Ktoś powie, że Walz nie odpowiadała za lata 1990-1993. Tak - ale odpowiadała ta sama żydokomunistyczna sitwa kolejnych edycji „rządu" i „Kne-Sejmu", z Balcerowiczem zawsze niewymienialnym, zawsze nietykalnym. Dwoje tych polskojęzycznych „komi­sarzy ludowych" narzuconych Polsce przez neo-euro-faszyzm, czyli Balcerowicz i „pani Hania", słusznie więc zostali laureatami prestiżowych nagród pism „Euro-money" i „Global Finance" w kategorii „najlepszych" ministrów finansów i „najlepszych" prezesów banków narodowych7.

W uzasadnieniu nagród posłużono się szyderczym kłamstwem, które odtąd wbija się do głów Polaków niemal codziennie: „Polska gospodarka jest zaliczana do najszyb­ciej rozwijających się gospodarek świata" - tak to formułował wiceprezes Banku Światowego - Johannes Link.

Eksperci Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej ustalili: w latach 1990-1997 na arbitralnej, niszczycielskiej polityce cenowej wobec polskiego górnictwa, polskojęzy­czni niszczyciele z Ministerstwa Finansów, pod wodzą głównie L. Balcerowicza, wy­dusili z górnictwa haracz w wysokości 26,8 miliardów nowych złotych!

W tym samym czasie budżet państwa przekazał dla górnictwa zaledwie 6,7 mld złotych. Niszczycielski zysk, to 20,3 mld złotych. Przy sprzyjającej polityce cenowej wobec tej złotej dożynanej kury, zysk górnictwa powinien był zamknąć się kwotą około 7 miliardów, a w rzeczywistości zamknął się deficytem 13 miliardów.

W nakazach Banku Światowego z 1991 roku, rozpoczęto likwidację około 60 ko­palni. Do wykonania dyrektywy polskojęzyczni sabotaźyści zabrali się z godną podziwu gorliwością i konsekwencją.

1: fryumtalńie o tym poinformowały otępiałych Polaków „TelAwizyjne" „Wiadomości" z 5 pażdziermka 1998 roku.

Oczywiście, to generowało coraz większe protesty pauperyzowanych załóg górniczych, wzmagało desperację. Od 1998 roku na Śląsku wrze od protestów, strajków okupacyjnych, głodówek w kopalniach. Bez skutku. Oku­pant jest bezlitosny.

Oto chronologia tej nowej klęski wrześniowej, tym razem z 1999 roku, ustalona przez cytowanego publicystę „Naszej Polski"7:

4.01. Związek Zawodowy „Kontra" kieruje do NIK wniosek o zbada­nie rządowego programu reformy górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 1998-2002. Związek zarzuca programowi, że brak w nim rzetelnej analizy opłacalności eksportu węgla kamiennego, założono wypieranie węgla z bilansu paliwowo-energetycznego oraz nieuzasadnione ekonomi­cznie i społecznie zamykanie kopalń. Według „Kontry", program ten jest również sprzeczny z kodeksem handlowym, który zabrania działań na szkodę własnego przedsiębiorstwa.

5.01. Rozpoczyna się długotrwały protest górników przeciw „restru­kturyzacji" przemysłu węglowego.

12.01. ZZ „Kontra" informuje, że „restrukturyzacja" górnictwa zakłada do 2003 r. likwidację 105 tyś. miejsc pracy i zamknięcie 28 ko­palń. Do 2012 roku ma być zwolnionych z górnictwa dalszych 204 tyś. pracowników.

14.01. Demonstracja 2000 górników przed Urzędem Wojewódzkim w Katowicach przeciw antyspołecznej polityce rządu. Wojewoda Marek Kempski (z AWS) nie wyszedł do górników.

17.01. Wiceminister gospodarki Janusz Szlązak informuje, że doty­chczas w górnictwie zatrudnienie zostało zmniejszone o 37 tyś. osób.

31.03. Wzmocnienie protestów górniczych z powodu braku rozmów z rządem.

18.04. 25 kopalń przewidziano do likwidacji. 26.05. Po zablokowaniu przez górników torów kolejowych na Śląsku dochodzi do porozumienia z rządem. Władze przeznaczają na pakiet socja­lny dla górników 400 min zł.

30.07. Protest przeciw likwidacji KWK „Siersza" w Trzebini (1637 zatrudnionych).

8.08. Rada Nadzorcza Nadwiślańskiej Spółki Węglowej w Tychach zadecydowała o likwidacji KWK „Siersza".

17.08. Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów pod przewodnictwem wicepremiera Leszka Balcerowicza domaga się przyspieszenia likwidacji kopalń i zwolnienia dodatkowo 10 tyś. górników.

„Nasze banki, wasze ulice" - tak należy uaktualnić przedwojenne żydowskie po­rzekadło; „Wasze ulice, nasze kamienice". Ta zamiana przedwojennych kamienic na banki trwa od czasu Okrągłego Stołu. Dokładnie opisałem ten „skok stulecia" na naro­dowe finanse Polaków w Piątym rozbiorze Polski... Przedstawiłem tam przekręty w Banku Inicjatyw Gospodarczych, Kredyt Banku S.A., w Banku Handlowym, Banku Śląskim, Banku Gospodarki Żywnościowej, Agro-Banku, a także słynny rabunek narodowych finansów w ramach tzw. Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.

1. Zbigniew Lipiński, 5 I 2000, op. cit. 204

Trzy następne lata przyniosły dalsze zawłaszczanie polskiej bankowości przez „podmioty" zagraniczne, upadłość Banku Staropolskiego i sabotażowe wyzbywanie się strategicz­nego wpływu państwa na jego finansowy krwiobieg.

Winni tych afer przebywają nie tylko na wolności, lecz nadal zajmują eksponowa­ne stanowiska w bankowości, występują w mediach w roli ekspertów, autorytetów fi­nansowych. Słynny oszust Bogusław Bagsik, winny okradzenia finansów Polski na wiele milionów dolarów, po pobycie w areszcie został wypuszczony na wolność, udzie­la wywiadów, doradza, wykupił większościowy pakiet Kurowskich Zakładów Futrzar­skich i natychmiast stał się obiektem kontroli NIK., która stwierdziła, że zamówienie kurtek dla polskich lotników zostało wycenione prawie trzykrotnie wyżej niż wynosiły koszty7.

Zagraniczni akcjonariusze przejmują polskie banki dla krociowych zysków, bo­wiem ich polskojęzyczni pobratymcy sterujący tym procederem, stwarzają im maksy­malnie korzystne warunki. Ze sprzedaży sektora bankowego rządowa sitwa uzyskuje kolejne setki milionów dolarów na łatanie coraz większych dziur budżetowych. O przyszłość się nie martwią- aby tylko dotrwać do 2003 roku - do piątego rozbioru Polski pod nazwą „wejścia" do Unii Europejskiej.

Na tę inwazję, złotousta „pani Hania" ma poetycką odpowiedź:

Rwącej rzeki nie możemy zatrzymać, możemy się skupić jedynie na umacnianiu brzegów, aby nas nie zalała - tak odpowiadała na pytanie o jej stosunek do nasilającej się ekspansji kapitału obcego na polski system bankowy.

Pod naciskiem zachodnich „doradców", z polskiego prawa bankowego został usu­nięty zapis uzależniający otwarcie na zagraniczny kapitał od potrzeb gospodarki narodowej. Istniejąca tzw. Komisja Nadzoru Bankowego może odtąd badać tylko wia­rygodność akcjonariusza i gwarancję dla bezpieczeństwa depozytów - interes gospo­darki narodowej nie jest już brany pod uwagę.

Komisja idzie jeszcze dalej - z reguły zgadza się na każdy dyktat, zatwierdza każde warunki. Na zarzuty odpowiada się językiem „pani Hani" i geniusza Balcerowicza: rze­ka płynie, na nic zdadzą się grymasy, wszystko idzie ku unifikacji unijnej.

Dziwna to unifikacja, skoro w krajach Unii obowiązują odmienne reguły. Kraje te przez dziesięciolecia chroniły swój ą bankowość przed kapitałem zagranicznym, nie do pomyślenia jest u nich, aby obcy kapitał zdominował strategię finansową państwa. Z reguły udział kapitału zagranicznego w bankach tych krajów nie przekracza kilkuna­stu procent. Nawet obecnie państwa te dostosowuj ą wspólnotowe przepisy do własnych interesów. Przykładem bankowość niemiecka. Niemiecki nadzór bankowy odrzuca możliwość większościowego udziału kapitału zagranicznego w bankach niemiec­kich. „Nasi" eurofolksdojcze zalecają coś całkiem odwrotnego. W Niemczech szcze­gółowo analizuje się takie operacje bankowe, które grożą przekazaniem do „banku-matki" najcenniejszych operacji finansowych. Są to wewnętrzne, niemieckie regulacje. Nie stoją one w sprzeczności z prawem unijnym, nie są więc kwestiono­wane przez bossów UE. Ale na taką samodzielność mogą sobie pozwolić tylko wielcy członkowie tej euro-sitwy.

l. Szerzej - w innym rozdziale.

Krajom ekonomicznie podbijanym przez UE, nie pozwala się na obronę własnej bankowości. Na zachodzie zachowały się liczne banki lokalne działające w pewnych strefach sektorowych, regionalnych, zawodowych - obsługująje i nie kolidują z głównym nurtem narodowej bankowości. Nie są narażone na przejęcie przez globalizujące się giganty bankowe. Mają klientelę i nie grozi im totalna „globalizacja", w tym również zniewolenie przez internetowy system operacji bankowych.

Kolejna sabotażowa sprzeczność polskiej bankowości na tle zachodniej, to sprawa tzw. akcjonariatu rozproszonego. Minister E. Wąsacz określił go jako „kosztowną uto­pię"7 , rzekomo bowiem prowadzi do niekontrolowanego przejęcia. Tę troskę - zauważ­my, wyraził człowiek ubolewający nad tym, że w 1999 roku nie udało mu się „sprywatyzować" tyle ile zamierzał!

Tymczasem, w bankach zachodnich akcjonariat rozproszony jest powszechnie praktykowany i wręcz przeciwnie - jego rozprosze­nie utrudnia jednemu inwestorowi przejęcie kontroli nad bankiem. Banki niemiec­kie zwierają szeregi w swoim gronie, a nie łączą się z obcymi. Tak połączyły się Deutsche Bank i Dresdner Bank. Będą dysponować kapitałem łącznym wielkości około biliona dolarów.

I tu warto powrócić do owej przenośni o rwącej rzece, czyli o rzekomej nieuchron­ności zalania polskiej bankowości przez kapitał obcy. Gdy połączyły się wspomniane dwa niemieckie giganty, to ich łączny kapitał wyniósł tylko jeden bilion dolarów: tym­czasem kapitał pozostający w jeszcze nie przehandlowanych polskich bankach, szacuje się na osiem bilionów dolarów! Gdyby nasi eurofolksdojcze myśleli kategoriami inte­resu narodowego, to by dążyli do takiego właśnie zwarcia szyku. Wówczas polska ujed­nolicona bankowość byłaby gigantem nawet wobec połączonych zasobów dwóch niemieckich gigantów!

Przewodniczącą wspomnianej Komisji Nadzoru Bankowego jest... no właśnie -pani Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wcale nie niepokoi jej fakt, że kapitał zagraniczny posiada już w „polskich" bankach 70 proc. udziału.2

„Pani Hania" wyjaśnia: Kapitał podąża z kraju do kraju za zyskiem, to on decyduje, a nie element narodowy. Dlatego właśnie pieniądze depozytariuszy mogą zostać w każ­dej chwili przeniesione w dowolny zakątek globu i tam zainwestowane.

Jest to pouczający przykład zakłamania i nieprawdy. Inne państwa, w tym potę­gi gospodarczo-finansowe, dbają o własny „element narodowy" w bankowości, sta­wiając tamy inwazji na ich bankowość na określonych szczeblach - o tym Gronkiewicz-Waltz „zapomina". Można więc - jej zdaniem, wydrenować (wydrelować) jak wiśnię cały system bankowy, wywieźć finanse za granicę i jest to jej zda­niem normalne, bo pieniądzem rządzi niekontrolowany przepływ. Nie wyjaśnia, dlaczego to polskimi bankami tak namiętnie interesują się banki obce, tak zaciekle je wykupują. Czy to bezinteresowny altruizm?

Waltz podobnie wyjaśnia powody, dla których polskie banki nie mogą obsługiwać polskiej gospodarki, zwłaszcza jej zadłużonych segmentów, takich zwłaszcza jak górnictwo.

1. Małgorzata Gross: „Nasz Dziennik", 14 marca 2000.

2. Wyprzedzają nas pod tym względem tylko Węgrzy

okupanci tego kraju przehandlowali już 85 proc. Kapitału

węgierskiego.

Powód: nadzór bankowy me może banków do tego skłaniać, ponieważ taki bank mógłby zbankrutować, a klienci by stracili depozyty. Tymczasem Bank Staropolski ani myślał wspierać górnictwa a jednak zbankrutował - tu już nie doczekaliśmy się wyjaśnień - dlaczego zbankrutował.

Pojawia się więc rezolutne pytanie: jeżeli banki zachodnie nie będą finansować polskiego, dogorywającego górnictwa, wyniszczonego hutnictwa, domierającego rolni­ctwa, sparaliżowanego przemysłu obronnego - to w takim razie po co się do nas tak pchają drzwiami i oknami?

Pani prezes ciągnie swą frywolną poetykę: pytanie, co robić aby zatrzymać męia1. I odpowiada - zatrzymaniu męża, czyli kapitału, służyć ma obniżanie podatków, ko­sztów pracy i dobra infrastruktura.

Obniżanie podatków jest możliwe tylko przy dynamicznie rozwijającej się gospo­darce, a polska gospodarka właśnie była przez lata „zwijana" przez sitwę Balcero-Walt-zową. Miliony ludzi jest głodnych, bezrobocie sięga 15 proc., brakuje pieniędzy dosłownie na wszystko, od górnictwa po hutnictwo, na wymiar (nie-) sprawiedliwości pod wodzą „Hani-bis" czyli Suchockiej; na wojsko, policję, szkolnictwo, lecznictwo, na pomoc społeczną, a naród jest pozbawiany własności narodowej i jest najemnikiem obcych w jego własnym kraju.

Globalizacja wymusza obniżenie kosztów pracy, jest to bowiem kapitalizm do po­tęgi, kapitalizm dziki, drapieżny, bezlitosny, ten z polowy XIX wieku, tylko dosko­nale zorganizowany w jeden światowy system wyzysku. Ofiarą stałego obniżenia kosztów pracy jest zbiorowisko ludzkich robotów, którym odmawia się dostępu do kształcenia, wypoczynku, kultury, godziwego mieszkania, wyżywienia.

Znów pójdziemy po naukę do banków niemieckich, tych samych, które tak zajadle wykupują nasze banki. Banki niemieckie udzielają preferencji kredytowych dla tych inwestorów, którzy usługi lub inwestycje zamawiają u innych klientów tego banku. W ten sposób rozwija się bank i cała narodowa niemiecka gospodarka. Ta sama zasada będzie przez nie stosowana w polskich bankach przez Niemców wykupio­nych - korzystać będą tylko niemieccy inwestorzy, niemieccy klienci tego już nie­mieckiego banku z siedzibą w byłej Polsce!

I znów pytanie - dlaczego się do nas tak pchają? Proste: mają nie tylko udział w zyskach banków, ale przede wszystkim przechwytują -za psie pieniądze, nasz rynek finansowy. I dlatego, że tzw. międzynarodowe podmioty gospodarcze, w ramach globalizacji świata przejmują kontrolę nad polską gospodarką, a przejąwszy ją - zrobią z nią wszystko co zechcą, czyli potraktuj ą ją jak teren nowej kolonii.

Co zyskujemy z wyprzedaży banków? Tylko przedłużanie agonii - pieniądze na łatanie coraz większych dziur w kadłubie tonącej Polski.

Jest też szerszy kontekst tego globalnego procederu: uczynienie z globalnej konku­rencji i zysku fetysza, jedynego wyznacznika sukcesu, staje się zagrożeniem dla bytu wielu narodów, dla ich wolności, dla wolności jednostek, słowem - totalitaryzmem na skalę, przy której hitlerowski socjalizm narodowy i lenino-stalinowski bolszewizm, były jedynie lokalnymi incydentami.

l. „Nasz Dziennik", op. cit.

Próby oporu polskich patriotów nie zdają się na nic w warunkach pełnej okupacji kraju przez eurofolksdojczy. Oto niektóre z takich prób podejmowane w 1999 roku:

- W lutym 1999 Patriotyczny Ruch Ojczyzna zażądał od ministra W. Wąsacza i wice­premiera Balcerowicza - informacji o przejęciu przez Deutsche Bank udziałów w polskich bankach i firmach ubezpieczeniowych. Dodatkowo informowali ich, że Deutsche Bank pół wieku temu finansował budowę mordowni Auschwitz.

- W marcu Bank Własności Pracowniczej S.A. w Gdańsku został przejęty przez duński Unibank AS. Kupił akcje za 17,3 min złotych: kolejny „sukces" Wąsacza i sitwy.

- Połowa marca: lider ZChN Marian Piłka, w petycji do ministra Wąsacza protestuje przeciwko wyprzedaży banków, które już w 48 procentach są w rękach kapitału ob­cego.

- Czerwiec: włoskie konsorcjum Unicredito Italiano S.P.A. oraz niemiecki Allianz AG, wykupiły 52,09 proc. kapitału akcyjnego Banku Polska Kasa Opieki S.A.

- Czerwiec: irlandzki Allied Irish Banks połknął 80 proc. akcji Banku Zachodniego za 582 min USD: „sukces" Wąsacza i zmniejszenie o kilka milimetrów wyrwy w kadłubie tonącej Polski.

- Lipiec: „Kne-Sejm" akceptuje umowę między Europejskim Bankiem Inwestycyj­nym a Polską, czyli między polskimi eurofolksdoj czarni a ich brukselskimi panami. EBI zyskał prawo do:

- emisji obligacji złotówkowych;

- możliwości gromadzenia polskiego kapitału;                               - wyłączenia go spod nadzoru NBP;

- ich pracownicy korzystają z immunitetu dyplomatycznego;7

- nie płaci cła przy transferze kapitału za granicę;

- może nabywać bez ograniczeń nieruchomości na terenie Polski;

- nie podlega polskiej jurysdykcji;

- praktycznie posiada przywileje eksterytorialne;

- Sierpień: Bayerische Hypo und Yereinbank „kupił" 5,5 proc. akcji Banku Prze-mysłowo-Handlowego S.A. Przedtem kontrolował już nieco ponad 50 proc. udziałów tego banku, teraz jest to już 55,6 proc.

- Trzecia dekada sierpnia: Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów - mumia takiego samego Komitetu z czasów PRL, zatwierdził stanowisko rządu w sprawie polityki wobec prywatyzacji resztek polskich banków. Ponad 60 proc. kapitału tych resztek polskich banków przejął kapitał zagraniczny.

Mąż odchodzi, ale „Pani Hania" żegna go z uśmiechem: spotkamy się w Brukseli, w Deutsche Bank lub na Rivierze...

Pierwsza dekada maja 2000: „Kne-Sejm" na swym 78 posiedzeniu odrzucił infor­mację rządu o aktualnym stanie i przyszłości sektorów - bankowego i ubezpiecze­niowego. Projekt rządowy był tak jawnie antypolski, że odrzuciło go aż 206 posłów! Spójrzmy na mozaikę partyjną głosujących, a zrozumiemy spontaniczność tego sprzeciwu bez względu na podziały polityczne.

l. Mogą więc wwozić i wywozić w walizkach wszystko co się w nich zmieści - są poza kontrolą celną!

Za odrzuceniem byli posłowie SLD, PSL i kół: Porozumienia Polskiego, KPN-Ojczyzna, Polska Racja Stanu, ROP-PC, PPS oraz 16 posłów AWS7.

Przeciwko odrzuceniu tego projektu głosowała w całości Unia Wolności oraz wię­kszość posłów AWS. Tak więc mamy wyraźną dywersyjną, antypolską granicę demarkacyjną w „polskim" „Kne-Sejmie". Ku przepaści ciągną Polskę dwaj koalicjanci -„Żydunia Wolności" oraz jej bękart AWS, cynicznie wykorzystujący w swej nazwie historyczne słowo „Solidarność".

Jednocześnie „Kne-Sejm" przyjął poselski projekt uchwały w sprawie kierunków prywatyzacji PKO BP, BGŻ SA. oraz PZU S.A. Uchwała zobowiązuje rząd do przed­stawienia w ciągu trzech miesięcy zasad prywatyzacji tych dwóch wielkich banków oraz PZU S.A.

Za przyjęciem tej uchwały głosowało 210 posłów SLD (!), PSL, wymienionych Kół Poselskich oraz tylko 17 z 200 posłów AWS, a wśród nich Jan Maria Jackowski, Ryszard Matusiak, Henryk Goryszewski.

Uchwala nie posiadała mocy ustawy, lecz jest widomym sygnałem grozy sytuacji i trzeźwienia kilkuset postów i senatorów. Poseł Bogdan Pęk powiedział, że ten propol-ski odruch samoobrony przed zmasowanym antypolskim nihilizmem jest oznaką nara­stania świadomości, że sprzedaż resztek polskiego systemu bankowego i ubezpieczeniowego-graniczy2 ze zdradą interesów narodowych. Sprywatyzowanie tych podmiotów, czyli oddanie ich w obce ręce, oznaczałoby bowiem całkowitą likwi­dację polskiego systemu kapitałowego.

W paragrafie pierwszym uchwały Senatu, p. 1-2, czytamy:

Interes gospodarczy i społeczny Polski wymaga, aby dalsza prywaty­zacja banków, w tym PKO BP i BGŻ, przebiegała w sposób zgodny z in­tencją społeczeństwa i Sejmu PRL oraz w sposób zabezpieczający polską rację stanu. W związku z powyższym. Sejm zwraca się do rządu RP, aby w terminie 3 miesięcy, licząc od daty przyjęcia uchwały, przedstawił Sej­mowi zasady, jakie będą obowiązywały przy prywatyzacji banków, w tym PKO BP i BGŻ.

Z poprzednich fragmentów tej książki już wiemy, ile zakładów zamierzali oddać w pacht obcym geszefciarzom w 2000 roku. Spójrzmy wstecz na to, co oddali w 1999 roku. Do końca listopada 1999 wyzbyto się udziałów (akcji) 80 proc. zakładów. Brak miejsca na ich wyliczanie. Były to: cementownie, huty, kopalnie, Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, banki, zakłady mięsne w tym słynne ze strajków, blokad, interwe­ncji neo-ZOMO zakłady „Tormięs". Roztrwonili przedsiębiorstwa budowlane. Rozpo­częli wyprzedaż nielicznych już gigantów, takich jak PZU S.A. - 30 proc. akcji przejął kapitał portugalski, co dla Wąsacza oznaczało ogromny sukces, Z PRL „Lot" 10 proc. akcji przejął Swaissair. Antypolska sitwa podjęła decyzję o „prywatyzacji" PKP. Polski handel w miastach dogorywa, wypierany przez supermarkety zachodnie: mają w swych łapach już 15 proc. handlu detalicznego, co przy skali tej inwazji jest dopiero początkiem potopu. „Kne-Sejm" skreślił zapis, według którego 51 proc; udziałów w polskiej łączności powinno pozostawać w rękach państwa7.

1. Tylko 16 z 200!

2. Dlaczego tylko „graniczy" ze zdradą, a nie jest jawną zdradą?

Media zostały prawie w całości przejęte przez kapitał zagraniczny, między innymi dlatego trwa w nich nie­przerwany festiwal propagandy pro-unijnej. Na 90 wydawnictw o zasięgu krajowym, w 41 uczestniczy kapitał zachodni, a 15 wydawnictw przejął w całości. Prasa lokalna -w 50 proc. już niepolska. Pisma młodzieżowe i kobiece - niemal w 100 proc. obce;

sieją nihilizm, propagandę wszelkich form wyuzdania, „wolności", umysłowej pustki, pseudoproblemów, pseudo-wartości. Zorganizowano Polski Koncern Naftowy, jeden z największych w Europie - ale tylko po to, aby za jednym pociągnięciem oddać tę złotą kurę w obce łapy.

I wreszcie - KERM zgodził się na sprzedaż akcji Skarbu Państwa znajdujących się w 13 spółkach należących do Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Odstąpił także od publicznego trybu sprzedaży oferowanych papierów wartościowych.

Mafia robiła i robi co chce. Szulerskie karty wymienia pod stołem. Kpi, szydzi, gra­bi i niszczy z uśmiechem na polskojęzycznych gębach.

Głównym „bohaterem" tych przekrętów był stale minister

E. Wąsacz, oczywiście wiemy posługiwacz Balcerowicza i niemieckich wpływów. W grudniu 1999 i styczniu 2000 grupa po polsku myślących i czujących posłów rozpoczęła kampanię na rzecz „obalenia" Wąsacza. Oto chronologia tej całomiesięcznej, niestety daremnej batalii2. Streszczam ją po to by wykazać, jak bezradni są propolscy posłowie i politycy, jak wielka jest skala zniewolenia Polski. Uderzenie poszło w kierunku Wąsacza, lecz poseł Jan Łopuszański z trybuny „Kne-Sejmu" powiedział jakże słusznie:

Dziwi mnie, że to uderzenie dotknęło akurat pana Wąsacza, który rze­czywiście jest reprezentantem i wykonawcą tej polityki, ale nie głównym sprawcą. Przecież są sprawcy wyżej umocowani politycznie. Jest pan wice-premier Balcerowicz, jest pan premier Jerzy Buzek — osoby, które tę polity­kę autoryzują...

22 grudnia na ręce marszałka Sejmu złożony zostaje wniosek o odwołanie ministra skarbu, podpisany przez 74 posłów AWS reprezen­tujących wszystkie nurty tego ugrupowania. Pomysłodawcą wniosku był poseł Adam Bielą, współautor projektu powszechnego uwłaszczenia. Posłowie zarzucili ministrowi „błędy" w prywatyzacji, szczególnie sektora bankowego i przemysłu cukrowniczego, brak spójnej polityki prywaty­zacyjnej, zły nadzór właścicielski nad przedsiębiorstwami skarbu państwa. Tuż po świętach w sprawie tej wypowiedzieli się:

Rzecznik Akcji Piotr Żak- uznając wotum nieufności dla własnego ministra za pomysł niefortunny i sekretarz klubu Kazimierz Janiak wy­rażający ubolewanie z powodu nie poddania wniosku pod dyskusję na forum klubu. Żak zapowiedział również, że najbliższe posiedzenie klubu poświęcone zostanie tej sprawie. Liderzy akcji próbują jednocześnie na­mówić niektórych posłów do wycofania podpisów, pytając jednocześnie  a marszałka, czy będzie można wówczas wycofać wniosek w związku z brakiem wystarczającej ilości podpisów. Marszałek Płażyński odpowie niebawem kierownictwu AWS, że nie ma takiej możliwości i wniosek musi być głosowany.

1. Już ten zapis złamano prywatyzując telekomunikację.

2. Przedruk z: „Głos", 4/810.

4 stycznia dochodzi do posiedzenia klubu. Przeciwnicy wniosku pró­buj ą metodą kij a i marchewki zmusić przeciwników Wąsacza do uległości. Część posłów podpisanych pod wnioskiem stwierdziła, że wprowadzono ich w błąd, gdyż sądzili, że podpisują wniosek skierowany do władz klubu, a nie [do] parlamentu. Twierdzenia takie padły głównie ze strony posłów SKL, a premier na tej podstawie zagroził skierowaniem do prokuratury oskarżenia o fałszerstwo wymierzone w inicjatorów i liderów „rebelii" -posłów Tomasza Wójcika, Adama Bielę i Gabriela Janowskiego.

Politycy z SKL proponuj ą ponadto na posiedzeniu klubu:

— wprowadzenie dyscypliny przy głosowaniu;

- cofnięcie przez klub rekomendacji dla przewodniczących komisji sejmowych, którzy podpisali się pod wnioskiem (dotyczy to posłów Toma­sza Wójcika, Gabriela Janowskiego i Jana Marii Jackowskiego).

Posłowie ZChN proponują zaś, aby na posiedzeniu klubu przegłoso­wać wotum wobec Wąsacza i od jego wyników uzależnić dymisję ministra. Posłowie Rybicki i Janiak uwijają się jak w ukropie, aby do głosowania nie dopuścić. Aby udobruchać wnioskodawców padają enigmatyczne pro­pozycje „dyskusji merytorycznej" z premierem nad polityką Wąsacza oraz uwzględnienie postulatów uwłaszczeniowych w programie rządowym. Ostatecznie klub zobowiązuje Janowskiego do wycofania wniosku. Gdyby do tego nie doszło, klub ma ustanowić dyscyplinę w głosowaniu.

5 stycznia - Janowski stanowczo odmawia wycofania wniosku. Jak twierdzi, nie może podejmować decyzji za innych... W odpowiedzi na to grozi się usunięciem Janowskiego z klubu za nagminne łamanie dyscypli­ny. Wkrótce nadzorujący klubową dyscyplinę poseł Andrzej Szkaradek ogłasza listę najczęściej łamiących dyscyplinę posłów Akcji, która staje się ulubionym tematem „analiz" prasowych i telewizyjnych. Zaczyna się wyli­czanka „brzydkich kaczątek".

6 stycznia pojawiają się pogłoski o dymisji Wąsacza, dementowane przez jego ministerstwo. W obronie Wąsacza staje Leszek Balcerowicz. Premier J. Buzek spotyka się z sygnatariuszami wniosku. Także inne ze­społy „negocjacyjne" próbują zmiękczyć przeciwników ministra. Jedno­cześnie władze klubu decydują, że o postępowaniu klubu względem „rebeliantów" zdecyduje Rada Krajowa AWS na specjalnym posiedzeniu.

7 stycznia na łamach „Wyborczej" poseł Aleksander Hall z SKL oskarża swoich klubowych kolegów o warcholstwo i anarchię wracając do sprawdzonej retoryki Urbana z czasów stanu wojennego. Marian Krzaklewski grozi, że osoby głosujące za odwołaniem Wąsacza nie otrzymają miejsca na listach wyborczych AWS'. Szybko orientuje się, że zbyt ostre postawienie sprawy pozbawi koalicję większości, dlatego za odebraniem miejsc na listach wyborczych nie pójdzie jego zdaniem usu-nięcie'z AWS-u.

l. To jedna z licznych „tajemnic" późniejszej wyborczej klęski Krzaklewskiego - przyp. H.P.

Premier prowadzi negocjacje tłumacząc wnioskodawcom niemożność spełnienie niektórych z ich postulatów. SKL i RS AWS najostrzej wypo­wiadają się za ukaraniem „rebeliantów".

10 stycznia lider AWS-SKL Mirosław Styczeń rzuca propozycje re­formy funkcjonowania klubu, czyli zmniejszenia liczby członków prezy­dium klubu z 20 do 10. Liderzy gdańskiej „Solidarności" „spontanicznie" apelują o przykładne karanie posłów AWS łamiących dyscyplinę; w tym niedopuszczanie ich do stanowisk rządowych i na listy wyborcze.

11 stycznia Rada Krajowa „Solidarności" uznaje, że powinno się usu­wać z władz klubu i list wyborczych Akcji posłów łamiących dyscyplinę. Jednocześnie członkowie Rady wyrażali zaniepokojenie i niezadowolenie z konfliktowej sytuacji w klubie. W tych dniach ulubionym obiektem pra­sowych przycinek i nagonki ze strony liderów RS AWS oraz AWS-SKL staje się poseł Janowski. Premier poprzez media krytykuje przeciwników Wąsacza, jednocześnie prowadząc z nimi w Sejmie rozmowy.

12 stycznia Marian Krzaklewski podczas pobytu w rodzinnej Kolbu­szowej wyraża przekonanie, że wystarczy zdyscyplinować Akcję, aby jej notowania w sondażach podskoczyły o 10%.

11 stycznia Rada Krajowa „Solidarności" uznaje, że powinno się usu­wać z władz klubu i list wyborczych Akcji posłów łamiących dyscyplinę. Jednocześnie członkowie Rady wyrażali zaniepokojenie i niezadowolenie z konfliktowej sytuacji w klubie. W tych dniach ulubionym obiektem pra­sowych przycinek i nagonki ze strony liderów RS AWS oraz AWS-SKL staje się poseł Janowski. Premier poprzez media krytykuje przeciwników Wąsacza, jednocześnie prowadząc z nimi w Sejmie rozmowy.

12 stycznia Marian Krzaklewski podczas pobytu w rodzinnej Kolbu­szowej wyraża przekonanie, że wystarczy zdyscyplinować Akcję, aby jej notowania w sondażach podskoczyły o 10%.

13 stycznia w pałacu w Jabłonnie przez 9 godzin obraduje Rada Krajowa AWS. Ustala między innymi, że posłowie łamiący dyscyplinę nie będą umieszczani na listach AWS i nie będą wysuwani na stanowi­ska w organach władzy - jednocześnie nie ma mowy o usunięciu ich z klubu. Zwolennicy restrykcji nie byli jednak przekonani, czy okażą się one skuteczne (znalazło to wkrótce potwierdzenie w toczących się nadal negocjacjach premiera z wnioskodawcami). Przeciwnicy Wąsacza komen­tują złośliwie, że podejmujący tę decyzję członkowie władz wejdą do par­lamentu nawet przy nikłym poparciu dla Akcji. Ponadto pytają, czemu nie reagowali tak ostro, gdy poseł Aleksander Hali z SKL łamał dyscyplinę klubową?

Posłowie ZChN ponownie apelują o wewnątrzklubowe głosowanie nad Wąsaczem prosząc, aby władze Akcji nie ignorowały zdania 74 posłów AWS. Jednocześnie część ZChN z prezesem Piłką na czele propo­nuje zmianę premiera. Zostać miałby nim Marian Krzaklewski. Tymcza­sem nabierają wigoru żądania AWS-SKL domagające się odwołania premiera Buźka. Wśród kandydatów na nowego premiera najczęściej wy­mienia się osobę marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego.

14 stycznia - sąd koleżeński RS AWS decyduje o wykluczeniu z Ru­chu Społecznego Gabriela Janowskiego - to szczytowy moment nagonki na posła ruchu ludowego. Janowski twierdzi, że nie był członkiem RS AWS, jednocześnie zapowiada, iż nie wycofa wniosku o odwołanie Wąsa­cza. Liderzy akcji wylewają przed dziennikarzami swoje dylematy: niezrę­cznie będzie usunąć z klubu 40 posłów przeciwnych Wąsaczowi, gdyż wówczas koalicja utraci większość parlamentarną a wówczas...

Podrzuca się także „rebeliantom" wyjście „honorowe" - czyli nieobe­cność podczas głosowania. Powraca w Akcji dyskusja o zmianach w rządzie.

16 stycznia na posiedzeniu działaczy ludowych związanych z Akcją wyrażono pełne poparcie dla dążeń Gabriela Janowskiego i innych posłów chcących odwołania Wąsacza. Przez wiele godzin rolnicy oczekiwali posła Janowskiego. Późnym popołudniem jego najbliżsi współpracownicy (Marek Czwarno i doktor Zygmunt Hortmanowicz) prowadzą go wy­raźnie niedysponowanego wprost przed obiektywy licznie zgromadzo­nych dziennikarzy.

19 stycznia w środę rozpoczyna się decydujące posiedzenie Sejmu. Obrady odbywają się na uboczu konfliktu o Wąsacza. Premier nadal per­traktuje z liderami przeciwników ministra - Adamem Bielą i Tomaszem Wójcikiem, szukając porozumienia. Liderzy Akcji do czwartku w południe zdradzają duże zdenerwowanie. Z obu stron widać wyczekiwanie na roz­wój wypadków.

20 stycznia w południe tuż przed odlotem do Lizbony premier opusz­cza spięty i wyraźnie wycieńczony pokój, w którym prowadzone były roz­mowy z liderami wnioskodawców. W wygłoszonym mediom krótkim oświadczeniu sygnalizuje, że wszystko jest na dobrej drodze: „będziemy musieli zająć się poważnymi problemami", jak holding cukrowy, uwłasz­czenie i prowadzące do niego przemiany w procesie prywatyzacji... Poseł Wójcik stwierdza, że pojawiła się realna szansa porozumienia. Zapewnia jednocześnie, że tym razem będzie ono realizowane i obejmie zarówno utworzenie z części cukrowni holdingu Polski Cukier jak i program po­wszechnego uwłaszczenia.

21 stycznia nieoficjalnie dowiadujemy się, że poseł Wójcik jest w po­siadaniu pisemnego zobowiązania się premiera do realizowania podjętych w czwartek ustaleń. Jednak wieczorem widać wyraźne rozdrażnienie i załamanie przeciwników Wąsacza. Liczni posłowie dementują istnienie pi­semnego porozumienia.

22 stycznia głosowanie w Sejmie nad wotum nieufności dla ministra Wąsacza. Kierownictwo AWS i premier wykazują wyjątkowy spokój. Do odwołania potrzeba 231 głosów. Za usunięciem ze stanowiska ministra głosuje 229 postów, wstrzymuje się 2, przeciwko odwołaniu jest 176, a 53 nie uczestniczyło w głosowaniu'.

Czym skorupka za młodu...

To stare porzekadło odnieśmy do premiera Jerzego Buźka, jak wiadomo bezwolnej kukły zachodnich eurokratów, eurofolksdojcza w randze premiera z nadania AWS-o-wskich niszczycieli Polski sterowanych przez Unię Wolności.

Tatuś Jerzego Buźka, to przedwojenny senator. Tenże senator - Józef Buzek, był przed wojną współzałożycielem Komitetu Organizacyjnego Unii Paneuropejskiej. Tu nieco kontekstu historycznego. Twórcą zglajszlachtowania państw europejskich w tzw. Unię Paneuropejska był słynny mason Richard Coudenchove-Kalergi, mieszaniec niemiecko-żydowsko-japoński. -

1. W 30 dni dookoła Wysącza. „Głos" 4/810.

Twórca Pan-Europejskiego pomysłu, groźnej uto­pii realizowanej praktycznie dopiero pół wieku później, wyłożył swoje racje w książce Pan-Europa (Wiedeń 1923). Potrzebę zmiksowania narodowych państw Europy uza­sadniał tym samym, czym uzasadniająjego pogrobowcy: rzekomo lepszymi możliwo­ściami utrzymania pokoju europejskiego, obroną przed komunistyczną Rosją, a także powrotem Europy do jej przywódczej roli w świecie. W innych swoich pracach, mniej dostępnych, Richard Coudenhove-Kalergi mówił wyraźnie, że te procesy uni­fikacyjne, polegające na zagładzie państw narodowych mają na celu dokończenie dzieła emancypacji Żydów, odzyskiwania przez nich przywódczej roli w świecie jako przedstawicieli narodu „wybranego". Jerzy Chodorowski, autor książki: Qy zmierzch państwa narodowego?1 przytacza kilka „złotych myśli" tego prekursora ukołchozowienia Europy.

Tysiącletnia niewola pozbawiła Żydów, z rzadkimi wyjątkami, ge­stów pańskości (...). Tak to żydowski, duchowy naród panów (das geisti-ge Heer einvolk der Juden) musi cierpieć pod brzemieniem cech niewolnika, które wyciął na nim jego rozwój historyczny.

Jeżeli już wiemy, że Europę należy oddać we władanie narodu panów, Coudenho­ve-Kalergi uzasadnia zbawienne skutki takiego dobrowolnego ujarzmienia świata go­jów przez żydowski naród panów:

Od tysiąca lat Europa usiłuje wytępić naród żydowski. Tymczasem zamiast zniszczenia Żydów, dokonała wbrew swej woli, drogą kunsztow­nej selekcji ich uszlachetnienia i wychowania do roli, którą mogą spełnić w przyszłości jako naród - przywódca. Nie dziwi więc, że naród ten wy­rwawszy się z więzienia getta, rozwija się w duchową szlachtę Europy. Jak już wiemy - prawdziwej selekcji, radykalnego, ludobójczego oddzielenia wielomilionowego motlochu żydowskiego od żydowskiej „szlachty", dokonał do­piero hitleryzm, uzbrojony militarnie i gospodarczo do tej roli przez światowe ży-dostwo, zwłaszcza amerykańskie. Coudenhovc mówi dalej niemal proroczo to, co ponad pół wieku później wiernie podejmują Z. Brzeziński i Rockefeller, forsując po­mysł budowy trzech centrów świata, trzech mega-supermarketów: Eurazji, Amery­ki i Japonii. Właśnie Coudenhove zapowiadał powstanie eurazjatyckiej rasy panów:

Eurazjatycka rasa przyszłości, zewnętrznie podobna do staro-egipskiej, zastąpi różnorodność narodów przez różnorodność osobo­wości.

Polski publicysta Stanisław Sopicki już wtedy2 łatwo rozszyfrował te globalistycz-ne plany ówczesnego źydoniemieckiego faszysty i rasisty pisząc:

Jest rzeczą jasną, że idea „Pan-Europy" najsympatyczniejszą wydać się musi tym narodom, które (jak Żydzi) nie mają w Europie swojej ojczyz­ny i tym, które (jak Niemcy) mogą ufać, że dzięki swojej sile liczebnej i go­spodarczej, zajmą w nowym organizmie politycznym stanowiska pierwszorzędne. Istotnie, stosunkowo najwięcej wyznawców znalazły idee Coudenhovego między Żydami i Niemcami.

1. Wyd. Wers, Poznań 1996, s. 108.

2. „Prąd", 1926,s. 89-95.

Istotnie - dodajmy mądrzejsi o prawie 80 lat - idea Unii Europejskiej najwięcej zwolenników posiada w tychże dwóch agresywnych i rasistowskich nacjach.

Powróćmy do mąci, naci i klanu Buzków. Kasacyjny program Europy zmiksowa­nej pod wodzą Żydów i Niemców, w Polsce a wkrótce potem i w Europie zachodniej zaczął napotykać na coraz większy opór w miarę wzrastania potęgi hitlerowskiej III Rzeszy. Sprawa stanęła na dosłownym ostrzu hitlerowskiego noża od czasu, kiedy Hit­ler zaczął coraz brutalniej domagać się tzw. „korytarza", który by połączył III Rzeszę z Prusami Wschodnimi. Niemiecki „korytarz" oznaczałby praktycznie odcięcie Polski od Bałtyku. Jak wiadomo, polski rząd powiedział twarde „nie!" ustami ministra Becka. Skutek - druga wojna światowa.

I właśnie dla przełamania oporów Polaków, polskiego rządu w sprawie „koryta­rza", przedwojenni eurofolksdojcze powołali tzw. Komitet Organizacyjny Unii Pan­europejskiej - bliźniaczego prekursora dzisiejszej „Narodowej" Rady Integracji Europejskiej pod wodzą Buźka - Juniora. Obydwie te antypolskie agentury miały i mają ten sam cel - propagandę kasacji Polski.

Oto skład tego przedwojennego komitetu zdrady narodowej:

- Aleksander Lednicki - przewodniczący;

- senator Józef Buzek - ojciec premiera Jerzego Buźka;

- emerytowany minister Hipolit Gliwic;

- były poseł Witold Kamieniecki;

- senator Stanisław Posner;

- hrabia W. Rostworowski;

- płk Walery Sławek;

- dr Mieczysław Szawlewski;

- minister Józef Targowski7.

Istnieje pewna ponura prawidłowość łącząca tych intemacjonatów - poza Józefem Buzkiem oraz hr. W. Rostworowskim - wszyscy wymienieni byli masonami. Ich przy­należność masońską stwierdzono na podstawie ustaleń policyjnych w Archiwum Akt Nowych. Wszystkich wymienia, z podaniem wolnomularskich afiliacji i biogramów, Ludwik Hass w książce: Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1921-1999. Słownik biograficzny. Uzupełnia on wcześniejsze ustalenia Leona Chajna w: Wolnomularstwo -w II Rzeczypospolitej.

Zatrzymajmy się, nie bez powodu, przy Hipolicie Janie Gliwicu (1878-1943). Po­śród niezliczonych funkcji pełnionych przed drugą wojną światową, ten socjalista był w latach 1927-1930 delegatem rządu na VIII i IX Zgromadzenie masońskiej Ligi Naro­dów. Był wieloletnim członkiem Unii Międzyparlamentarnej, prekursorki Parlamen­tu Europejskiego oraz Związku Paneuropejskiego. Jego zasługi masońskie, to m.in. członkostwo w loży „Kopernik". W latach 1933-1936 piastował godność Wielkiego Sekretarza Wielkiej Loży Narodowej Polski, a w latach 1937-19382 - Pierwszym

1. Jerzy Chodorowski: Richard Coudenhove-Kalergi i jego doktryna zjednoczenia Europy. „Wolna Polska" nr 154, s. 23.

2. Do czasu rządowego zakazu istnienia i działania masonerii w Polsce.

Wielkim Namiestnikiem tej loży7. W 1922 roku nadano mu stopień kawalera Różane­go Krzyża. Był masonem międzynarodowej rangi, m.in. przedstawicielem Rady Naj­wyższej na obszar Polski przy Radzie Najwyższej USA Jurysdykcji Południowej oraz Radzie Najwyższej USA Jurysdykcji Północnej.

Synem Hipolita Gliwica był Tadeusz Gliwic (1907-1994). Przed woj na piastowa? szereg godności masońskich w loży „Kopernik" i loży „Staszic", a w 1961 roku był członkiem założycielem (reanimatorem) loży „Kopernik" - od 1991 roku nazywanej Wielką Lożą Narodową Polski. Zyskał przedostatni 32 stopień masońskiego wtaje­mniczenia, nadany mu 20 października 1991 roku przez „American Military Scottish Rite Bodies" (ryt szkocki) w Mannheim w Niemczech. Wolnomularską karierę uwień­czył najwyższym, 33 stopniem masońskiego wtajemniczenia uzyskanym w 1993 roku, z nadania Rady Najwyższej USA Jurysdykcji Południowej w Waszyngtonie. Na­stępnego dnia po tym awansie - 19 października 1993 roku został wybrany Wielkim Komandorem Polskiej Rady Najwyższej.

Generał Józef Haller dokonał uroczystych zaślubin Polski Odrodzonej z Bałty­kiem. Zbezcześcił tamten historyczny akt Buzek-Junior, syn tamtego Józefa Buźka, współzałożyciela Komitetu Organizacyjnego Unii Paneuropejskiej. Robiąc dosłownie wszystko co w jego mocy na rzecz kasacji suwerenności Polski, Jerzy Buzek „zaślubił" Bałtyk - dla kogo? Dla Niemców, dla europejskiej żydomasonerii. Robił przecież wszy­stko jako premier, aby Niemcy powrócili nad Bałtyk w roli panów.

Poseł Jan Łopuszczański z Porozumienia Polskiego, podczas sejmowej debaty do­tyczącej „przystąpienia" Polski do Unii Europejskiej2 wywalił Buzkowi i jego euro-folksdojczom prosto w oczy:

- Panie Premierze! Czy nie boi się Pan, że w takiej sytuacji rzucanie pierścienia do Bałtyku może być odczytane jako karykatura tamtego pa­triotycznego gestu? Czy Pan nie sądzi, że gdyby gen. Haller ożył i wziął w swe ręce rządy w Polsce, to tych, którzy uczestniczą w wyprzedaży dobra Narodu, po prostu postawiłby pod ścianą?

Wysoki Sejmie! Czy ci, którzy dziś uczestniczą w dobijaniu Polski nie zastanawiają się, że może przyjść czas, w którym Naród Polski otworzy listę imion zdrajców, którzy otrzymawszy z rąk Narodu prawo pełnienia służby publicznej, nie wykorzystali jej dla dobra Narodu, ale do jego niszczenia i że oskarżenie przeciw nim zostanie postawione w imię prawa Narodu do niepodległości i suwerenności w swoim własnym państwie i w imię zasady karania zdrajców. Czy ci, którzy uczestniczą w dobijaniu Polski nie przypuszczają, że Ojczyzna nasza, dziś; ubezwłasnowolniona, ograbiana, upokarzana, wróci do swej siły i dopełni sądu nad zdradą?

Te pytania, wprawdzie przerywane oklaskami posłów polskiego pochodzenia, po­zostały bez odpowiedzi. Niektórzy zdrajcy i jawni wrogowie jedynie spuścili łby i ślepia... I dalej robią swoje.

1. Ludwik Hass, tamże, s. 140.

2. Debata odbyła się 16 lutego 2000.

Premier Jerzy Buzek był skrajnie szkodliwym dla Polski człowiekiem o mentalno­ści lokaja: bezkrytyczny potakiwacz, tak w tej roli wytrwały i konsekwentny, że gdyby przewidzieć jego postawę na progu jego kariery jako premiera, można by było nagrać na magnetofon jego przyszłe przemówienia w konkretnych kwestiach i potem przez kil­ka lat odtwarzać na posiedzeniach „Kne-Sejmu" i rządu.

Nie sprzeciwił się nigdy swym politycznym i ideowym wspólnikom - żydoko-munistom z Unii Wolności i SLD. Uczynił to tylko raz i natychmiast skutkowała ta jego niesubordynacja rozpadem „koalicji" rządowej.

Poszło o stajnię Augiasza, której nazwa brzmi: Warszawska Gmina Centrum, lukratywne gniazdo korupcji i marnotrawstwa, nepotyzmu politycznego i per­sonalnego o niewyobrażalnej skali7. Mocodawcy J. Buźka postanowili poskromić żydokomunistyczną Radę Gminy, postawić tam komisarza do czasu wyborów nowej rady. Zakotłowało się: Balcerowicz okrzyknął to zamachem na demokrację, łama­niem prawa, „zrywaniem" umowy koalicyjnej. Unia Wolności postanowiła „wystąpić" z koalicji, w której w rzeczy samej praktycznie nigdy nie była, pozostawała bowiem w stałym ideowym i programowym sojuszu z żydokomuną spod znaku SLD.

Co działo się w Gminie Centrum? Przede wszystkim korupcja, kupczenie terenami centrum Warszawy, gdzie cena jednego metra gruntów jest zawrotnie wysoka. Sied­miuset radnych, lukratywne pensje, siedmiu zastępców burmistrza Gminy Cen­trum. Jednym z radnych był i jest (lipiec 2000) niejaki Bogdan Tyszkiewicz. Jeździł najnowszym modelem Mercedesa za 60 000 dolarów. Był bezkarny. „Rzeczpospolita", za nią „Gazeta Polska" (31 V 2000) opisywały wydarzenie, kiedy to pan radny Tyszkie­wicz - pijany, wymachiwał pistoletem, na który nie miał pozwolenia, krzycząc, że wszystkich wystrzela. Lokal, w którym wtedy balował, jest określany jako „znany z gangsterskich spotkań". Ochroniarze Tyszkiewicza, u których znaleziono kolejną nie­legalną sztukę broni pana radnego, są dobrze znani policji ze związków z tzw. mafią pruszkowską („Rzeczpospolita"). Inny radny tej gminy, naprawdę inny bo prawdomów­ny zapewniał: Jako lekarz uważam, że działał on (Tyszkiewicz - H.P.) nie tylko pod wpływem alkoholu, lecz również narkotyków. „Rzeczpospolita" i „Życie" informowały, że radny Tyszkiewicz pełnił jednocześnie: funkcje państwowe, był doradcą ministrów Janusza Tomaszewskiego (zdjętego za udowodnioną współpracę z Bezpieką) i min. Ja­cka Dębskiego. Tyszkiewicz nie ma wyższego wykształcenia, ponadto był jednym z najmniej aktywnych samorządowców.

Bagno zwane władzami Gminy Centrum kisło od pierwszych lat „posierpniowego" Okrągłego Stołu. Od 1992 roku tworzono księgi wieczyste dla nieruchomości o nieure­gulowanej sytuacji własnościowej! Była to prosta kontynuacja bezprawia zapoczątko­wanego przez reżim stalinowski za czasów Bieruta. Przykłady: na ulicy Sosnowej wybudowano biurowiec na tyłach Holiday Inn - ulicy tej już praktycznie nie ma, budo­wa jest zwarta, numery są inne. Nagminnie narusza się stany własności przedwojennej. „Wyprodukowano" wiele nowych ksiąg wieczystych, a prawdziwym właścicielom poszukującym starych ksiąg utrudniano dostęp do nich. Tak reżyserowany bałagan i naruszanie praw własnościowo-notarialnych otworzyło drogę do fali nowych uwłaszczeń.

„Pracowała" tam Ludmiła Wujec, żona Henryka Wujca z UW, córka byłej wysokiej rangą funkcjonariuszki UB -Reginy Okręt (lub Okrent).

Dokonano „zwrotu" działek różnym dziwnym pretendentom, niekoniecznie słusznym'. Byli to jacyś funkcjonariusze SB, jacyś wysocy funkcjonariusze partii, którzy wykupowali roszczenia od przedwojennych właścicieli na dziesiątki sposobów. Oto trzy „pię­tra" takich peerelowsko-SLD-owsko-Unijnych zagrywek na przykładzie pewnej kamienicy. Przykład wręcz szkoleniowy, szczególnie ponury, bo dowodzący nienaru­szalnej ciągłości systemu powojennego terroru z systemem krypto-terroru po-okrąglostolowego: -

W latach 70. atrakcyjną kamienicę otrzymała urzędniczka KC PZPR, odbyło się to na zasadzie „odkupienia" roszczeń własnościowych. W latach 90. - a więc już za „de­mokracji", kamienicę „odzyskała" córka tamtej partyjniaczki, następnie obiekt ten sprzedano firmie zagranicznej!

Podobnie - przy ulicy Brackiej, a więc w centrum War­szawy, nieruchomość zawłaszczył jakiś ubek w czasach stalinowskich a teraz „odzyskali" ją jego zapewne już różowi „spadkobiercy". Takimi sposobami zawłaszczono wiele gruntów i domów, choć ich właściciele lub prawowici spadkobiercy żyją, ale w warunkach działania władz Gminy są bezsilni. Kiedy uroczyście dokonywano otwarcia tzw. „Złota Center", skrzyknęła się dość liczna rodzina prawowitych właścicieli nieru­chomości: przyszli z transparentem informującym o tym bezprawiu. W atmosfera B skandalu, konsternacji i tego desperackiego „nagłośnienia", właścicielom coś tam wypłacono za tę grabież w biały dzień, dokonaną „w państwie prawa".

Jeszcze inny przykład: dr Ceremużyński (!) ze Szpitala Kardiologicznego imj| Piłsudskiego zwrócił się do Gminy Mokotów o przydział działki w czasie, kiedy przydziały były zamrożone. Teren był w całości prywatny, zamieszkały przez starszych lu­dzi, właśnie starających się o zwrot terenu zabranego im przez Bieruta. Sporządzono j jednak akt notarialny - nieważny według radnej Pitery. Powstała wkrótce sporna zaległość z tytułu niepłacenia opłaty dzierżawnej, zatem okrojono z tego terenu l 400 metrów kwadratowych i „zwrócono" gminie. Tak przy okazji „rozwiązano" sprawę domu'| znajdującego się na tym terenie - a można go było zwrócić właścicielom i choć w części zaspokoić ich krzywdę. Działo się to w 1996 roku. Następnie rozpoczęto przygotowania do budowy „apartamentowców". Na interwencję radnej Piterowej, prezydent War­szawy M. Święcicki (zięć stalinowca Szyra - „bohatera" z wojny domowej w Hiszpanii)zaprzeczył, by rzekomo zamierzano tam budować apartamentowce.

Tym­czasem wiadomość o apartamentowcach wyszła od samego dr. Ceremużyńskiego. Po­wiedział to podczas konferencji prasowej w szpitalu przy ulicy Grenadierów. Jeżeli miał to być obiekt szpitalny publiczny, to chyba prywatny, bo budowy szpitali już się nie rozpoczyna w związku z katastrofą finansową państwowej służby zdrowia. Jeżeli zaś miałaby to być prywatna klinika - to dlaczego angażuje się w to gmina, depcząc prawo? Inwestycja jednak nie powstała, bo zbankrutowała firma budowlana, która miała ją wznosić, ale przedtem jeszcze „zdążyła" kupić teren przy ulicy Kruczej i Pięk­nej (absolutne centrum stolicy!) oraz przy ulicy ks. Skorupki - teren następnie „przeka­zała" niemieckiemu bankowi.

14 stycznia - sąd koleżeński RS AWS decyduje o wykluczeniu z Ru­chu Społecznego Gabriela Janowskiego - to szczytowy moment nagonki na posła ruchu ludowego. Janowski twierdzi, że nie był członkiem RS AWS, jednocześnie zapowiada, iż nie wycofa wniosku o odwołanie Wąsa­cza. Liderzy akcji wylewają przed dziennikarzami swoje dylematy: niezrę­cznie będzie usunąć z klubu 40 posłów przeciwnych Wąsaczowi, gdyż wówczas koalicja utraci większość parlamentarną a wówczas...

Podrzuca się także „rebeliantom" wyjście „honorowe" - czyli nieobe­cność podczas głosowania. Powraca w Akcji dyskusja o zmianach w rządzie.

16 stycznia na posiedzeniu działaczy ludowych związanych z Akcją wyrażono pełne poparcie dla dążeń Gabriela Janowskiego i innych posłów chcących odwołania Wąsacza. Przez wiele godzin rolnicy oczekiwali posła Janowskiego. Późnym popołudniem jego najbliżsi współpracownicy (Marek Czwarno i doktor Zygmunt Hortmanowicz) prowadzą go wy­raźnie niedysponowanego wprost przed obiektywy licznie zgromadzo­nych dziennikarzy.

19 stycznia w środę rozpoczyna się decydujące posiedzenie Sejmu. Obrady odbywają się na uboczu konfliktu o Wąsacza. Premier nadal per­traktuje z liderami przeciwników ministra - Adamem Bielą i Tomaszem Wójcikiem, szukając porozumienia. Liderzy Akcji do czwartku w południe zdradzają duże zdenerwowanie. Z obu stron widać wyczekiwanie na roz­wój wypadków.

20 stycznia w południe tuż przed odlotem do Lizbony premier opusz­cza spięty i wyraźnie wycieńczony pokój, w którym prowadzone były roz­mowy z liderami wnioskodawców. W wygłoszonym mediom krótkim oświadczeniu sygnalizuje, że wszystko jest na dobrej drodze: „będziemy musieli zająć się poważnymi problemami", jak holding cukrowy, uwłasz­czenie i prowadzące do niego przemiany w procesie prywatyzacji... Poseł Wójcik stwierdza, że pojawiła się realna szansa porozumienia. Zapewnia jednocześnie, że tym razem będzie ono realizowane i obejmie zarówno utworzenie z części cukrowni holdingu Polski Cukier jak i program po­wszechnego uwłaszczenia.

21 stycznia nieoficjalnie dowiadujemy się, że poseł Wójcik jest w po­siadaniu pisemnego zobowiązania się premiera do realizowania podjętych w czwartek ustaleń. Jednak wieczorem widać wyraźne rozdrażnienie i załamanie przeciwników Wąsacza. Liczni posłowie dementują istnienie pi­semnego porozumienia.

22 stycznia głosowanie w Sejmie nad wotum nieufności dla ministra Wąsacza. Kierownictwo AWS i premier wykazują wyjątkowy spokój. Do odwołania potrzeba 231 głosów. Za usunięciem ze stanowiska ministra głosuje 229 postów, wstrzymuje się 2, przeciwko odwołaniu jest 176, a 53 nie uczestniczyło w głosowaniu'.

Czym skorupka za młodu...

To stare porzekadło odnieśmy do premiera Jerzego Buźka, jak wiadomo bezwolnej kukły zachodnich eurokratów, eurofolksdojcza w randze premiera z nadania AWS-o-wskich niszczycieli Polski sterowanych przez Unię Wolności.

Tatuś Jerzego Buźka, to przedwojenny senator. Tenże senator - Józef Buzek, był przed wojną współzałożycielem Komitetu Organizacyjnego Unii Paneuropejskiej. Tu nieco kontekstu historycznego. Twórcą zglajszlachtowania państw europejskich w tzw. Unię Paneuropejska był słynny mason Richard Coudenchove-Kalergi, mieszaniec niemiecko-żydowsko-japoński. -

1. W 30 dni dookoła Wysącza. „Głos" 4/810.

Twórca Pan-Europejskiego pomysłu, groźnej uto­pii realizowanej praktycznie dopiero pół wieku później, wyłożył swoje racje w książce Pan-Europa (Wiedeń 1923). Potrzebę zmiksowania narodowych państw Europy uza­sadniał tym samym, czym uzasadniająjego pogrobowcy: rzekomo lepszymi możliwo­ściami utrzymania pokoju europejskiego, obroną przed komunistyczną Rosją, a także powrotem Europy do jej przywódczej roli w świecie. W innych swoich pracach, mniej dostępnych, Richard Coudenhove-Kalergi mówił wyraźnie, że te procesy uni­fikacyjne, polegające na zagładzie państw narodowych mają na celu dokończenie dzieła emancypacji Żydów, odzyskiwania przez nich przywódczej roli w świecie jako przedstawicieli narodu „wybranego". Jerzy Chodorowski, autor książki: Qy zmierzch państwa narodowego?1 przytacza kilka „złotych myśli" tego prekursora ukołchozowienia Europy.Tysiącletnia niewola pozbawiła Żydów, z rzadkimi wyjątkami, ge­stów pańskości (...). Tak to żydowski, duchowy naród panów (das geisti-ge Heer einvolk der Juden) musi cierpieć pod brzemieniem cech niewolnika, które wyciął na nim jego rozwój historyczny.

Jeżeli już wiemy, że Europę należy oddać we władanie narodu panów, Coudenho­ve-Kalergi uzasadnia zbawienne skutki takiego dobrowolnego ujarzmienia świata go­jów przez żydowski naród panów:

Od tysiąca lat Europa usiłuje wytępić naród żydowski. Tymczasem zamiast zniszczenia Żydów, dokonała wbrew swej woli, drogą kunsztow­nej selekcji ich uszlachetnienia i wychowania do roli, którą mogą spełnić w przyszłości jako naród - przywódca. Nie dziwi więc, że naród ten wy­rwawszy się z więzienia getta, rozwija się w duchową szlachtę Europy. Jak już wiemy - prawdziwej selekcji, radykalnego, ludobójczego oddzielenia wielomilionowego motlochu żydowskiego od żydowskiej „szlachty", dokonał do­piero hitleryzm, uzbrojony militarnie i gospodarczo do tej roli przez światowe ży-dostwo, zwłaszcza amerykańskie. Coudenhovc mówi dalej niemal proroczo to, co ponad pół wieku później wiernie podejmują Z. Brzeziński i Rockefeller, forsując po­mysł budowy trzech centrów świata, trzech mega-supermarketów: Eurazji, Amery­ki i Japonii. Właśnie Coudenhove zapowiadał powstanie eurazjatyckiej rasy panów:Eurazjatycka rasa przyszłości, zewnętrznie podobna do staro-egipskiej, zastąpi różnorodność narodów przez różnorodność osobo­wości.

Polski publicysta Stanisław Sopicki już wtedy2 łatwo rozszyfrował te globalistycz-ne plany ówczesnego źydoniemieckiego faszysty i rasisty pisząc:

Jest rzeczą jasną, że idea „Pan-Europy" najsympatyczniejszą wydać się musi tym narodom, które (jak Żydzi) nie mają w Europie swojej ojczyz­ny i tym, które (jak Niemcy) mogą ufać, że dzięki swojej sile liczebnej i go­spodarczej, zajmą w nowym organizmie politycznym stanowiska pierwszorzędne. Istotnie, stosunkowo najwięcej wyznawców znalazły idee Coudenhovego między Żydami i Niemcami.

1. Wyd. Wers, Poznań 1996, s. 108. 2. „Prąd", 1926,s. 89-95.

Istotnie - dodajmy mądrzejsi o prawie 80 lat - idea Unii Europejskiej najwięcej zwolenników posiada w tychże dwóch agresywnych i rasistowskich nacjach.Powróćmy do mąci, naci i klanu Buzków. Kasacyjny program Europy zmiksowa­nej pod wodzą Żydów i Niemców, w Polsce a wkrótce potem i w Europie zachodniej zaczął napotykać na coraz większy opór w miarę wzrastania potęgi hitlerowskiej III Rzeszy. Sprawa stanęła na dosłownym ostrzu hitlerowskiego noża od czasu, kiedy Hit­ler zaczął coraz brutalniej domagać się tzw. „korytarza", który by połączył III Rzeszę z Prusami Wschodnimi. Niemiecki „korytarz" oznaczałby praktycznie odcięcie Polski od Bałtyku. Jak wiadomo, polski rząd powiedział twarde „nie!" ustami ministra Becka. Skutek - druga wojna światowa.

I właśnie dla przełamania oporów Polaków, polskiego rządu w sprawie „koryta­rza", przedwojenni eurofolksdojcze powołali tzw. Komitet Organizacyjny Unii Pan­europejskiej - bliźniaczego prekursora dzisiejszej „Narodowej" Rady Integracji Europejskiej pod wodzą Buźka - Juniora. Obydwie te antypolskie agentury miały i mają ten sam cel - propagandę kasacji Polski.Oto skład tego przedwojennego komitetu zdrady narodowej:

- Aleksander Lednicki - przewodniczący;

- senator Józef Buzek - ojciec premiera Jerzego Buźka;

- emerytowany minister Hipolit Gliwic;

- były poseł Witold Kamieniecki;

- senator Stanisław Posner;

- hrabia W. Rostworowski;

- płk Walery Sławek;

- dr Mieczysław Szawlewski;

- minister Józef Targowski7.Istnieje pewna ponura prawidłowość łącząca tych intemacjonatów - poza Józefem Buzkiem oraz hr. W. Rostworowskim - wszyscy wymienieni byli masonami. Ich przy­należność masońską stwierdzono na podstawie ustaleń policyjnych w Archiwum Akt Nowych. Wszystkich wymienia, z podaniem wolnomularskich afiliacji i biogramów, Ludwik Hass w książce: Wolnomularze polscy w kraju i na świecie 1921-1999. Słownik biograficzny. Uzupełnia on wcześniejsze ustalenia Leona Chajna w: Wolnomularstwo -w II Rzeczypospolitej.

Zatrzymajmy się, nie bez powodu, przy Hipolicie Janie Gliwicu (1878-1943). Po­śród niezliczonych funkcji pełnionych przed drugą wojną światową, ten socjalista był w latach 1927-1930 delegatem rządu na VIII i IX Zgromadzenie masońskiej Ligi Naro­dów. Był wieloletnim członkiem Unii Międzyparlamentarnej, prekursorki Parlamen­tu Europejskiego oraz Związku Paneuropejskiego. Jego zasługi masońskie, to m.in. członkostwo w loży „Kopernik". W latach 1933-1936 piastował godność Wielkiego Sekretarza Wielkiej Loży Narodowej Polski, a w latach 1937-19382 - Pierwszym

1. Jerzy Chodorowski: Richard Coudenhove-Kalergi i jego doktryna zjednoczenia Europy. „Wolna Polska" nr 154, s.

2. Do czasu rządowego zakazu istnienia i działania masonerii w Polsce.

Wielkim Namiestnikiem tej loży7. W 1922 roku nadano mu stopień kawalera Różane­go Krzyża. Był masonem międzynarodowej rangi, m.in. przedstawicielem Rady Naj­wyższej na obszar Polski przy Radzie Najwyższej USA Jurysdykcji Południowej oraz Radzie Najwyższej USA Jurysdykcji Północnej.

Synem Hipolita Gliwica był Tadeusz Gliwic (1907-1994). Przed woj na piastowa? szereg godności masońskich w loży „Kopernik" i loży „Staszic", a w 1961 roku był członkiem założycielem (reanimatorem) loży „Kopernik" - od 1991 roku nazywanej Wielką Lożą Narodową Polski. Zyskał przedostatni 32 stopień masońskiego wtaje­mniczenia, nadany mu 20 października 1991 roku przez „American Military Scottish Rite Bodies" (ryt szkocki) w Mannheim w Niemczech. Wolnomularską karierę uwień­czył najwyższym, 33 stopniem masońskiego wtajemniczenia uzyskanym w 1993 roku, z nadania Rady Najwyższej USA Jurysdykcji Południowej w Waszyngtonie. Na­stępnego dnia po tym awansie - 19 października 1993 roku został wybrany Wielkim Komandorem Polskiej Rady Najwyższej.

Generał Józef Haller dokonał uroczystych zaślubin Polski Odrodzonej z Bałty­kiem. Zbezcześcił tamten historyczny akt Buzek-Junior, syn tamtego Józefa Buźka, współzałożyciela Komitetu Organizacyjnego Unii Paneuropejskiej. Robiąc dosłownie wszystko co w jego mocy na rzecz kasacji suwerenności Polski, Jerzy Buzek „zaślubił" Bałtyk - dla kogo? Dla Niemców, dla europejskiej żydomasonerii. Robił przecież wszy­stko jako premier, aby Niemcy powrócili nad Bałtyk w roli panów.Poseł Jan Łopuszczański z Porozumienia Polskiego, podczas sejmowej debaty do­tyczącej „przystąpienia" Polski do Unii Europejskiej2 wywalił Buzkowi i jego euro-folksdojczom prosto w oczy:

- Panie Premierze! Czy nie boi się Pan, że w takiej sytuacji rzucanie pierścienia do Bałtyku może być odczytane jako karykatura tamtego pa­triotycznego gestu? Czy Pan nie sądzi, że gdyby gen. Haller ożył i wziął w swe ręce rządy w Polsce, to tych, którzy uczestniczą w wyprzedaży dobra Narodu, po prostu postawiłby pod ścianą?

Wysoki Sejmie! Czy ci, którzy dziś uczestniczą w dobijaniu Polski nie zastanawiają się, że może przyjść czas, w którym Naród Polski otworzy listę imion zdrajców, którzy otrzymawszy z rąk Narodu prawo pełnienia służby publicznej, nie wykorzystali jej dla dobra Narodu, ale do jego niszczenia i że oskarżenie przeciw nim zostanie postawione w imię prawa Narodu do niepodległości i suwerenności w swoim własnym państwie i w imię zasady karania zdrajców. Czy ci, którzy uczestniczą w dobijaniu Polski nie przypuszczają, że Ojczyzna nasza, dziś; ubezwłasnowolniona, ograbiana, upokarzana, wróci do swej siły i dopełni sądu nad zdradą?

Te pytania, wprawdzie przerywane oklaskami posłów polskiego pochodzenia, po­zostały bez odpowiedzi. Niektórzy zdrajcy i jawni wrogowie jedynie spuścili łby i ślepia... I dalej robią swoje.

1. Ludwik Hass, tamże, s. 140.

2. Debata odbyła się 16 lutego 2000.

Premier Jerzy Buzek był skrajnie szkodliwym dla Polski człowiekiem o mentalno­ści lokaja: bezkrytyczny potakiwacz, tak w tej roli wytrwały i konsekwentny, że gdyby przewidzieć jego postawę na progu jego kariery jako premiera, można by było nagrać na magnetofon jego przyszłe przemówienia w konkretnych kwestiach i potem przez kil­ka lat odtwarzać na posiedzeniach „Kne-Sejmu" i rządu.Nie sprzeciwił się nigdy swym politycznym i ideowym wspólnikom - żydoko-munistom z Unii Wolności i SLD. Uczynił to tylko raz i natychmiast skutkowała ta jego niesubordynacja rozpadem „koalicji" rządowej.Poszło o stajnię Augiasza, której nazwa brzmi: Warszawska Gmina Centrum, lukratywne gniazdo korupcji i marnotrawstwa, nepotyzmu politycznego i per­sonalnego o niewyobrażalnej skali7. Mocodawcy J. Buźka postanowili poskromić żydokomunistyczną Radę Gminy, postawić tam komisarza do czasu wyborów nowej rady. Zakotłowało się: Balcerowicz okrzyknął to zamachem na demokrację, łama­niem prawa, „zrywaniem" umowy koalicyjnej. Unia Wolności postanowiła „wystąpić" z koalicji, w której w rzeczy samej praktycznie nigdy nie była, pozostawała bowiem w stałym ideowym i programowym sojuszu z żydokomuną spod znaku SLD.Co działo się w Gminie Centrum? Przede wszystkim korupcja, kupczenie terenami centrum Warszawy, gdzie cena jednego metra gruntów jest zawrotnie wysoka. Sied­miuset radnych, lukratywne pensje, siedmiu zastępców burmistrza Gminy Cen­trum. Jednym z radnych był i jest (lipiec 2000) niejaki Bogdan Tyszkiewicz. Jeździł najnowszym modelem Mercedesa za 60 000 dolarów. Był bezkarny. „Rzeczpospolita", za nią „Gazeta Polska" (31 V 2000) opisywały wydarzenie, kiedy to pan radny Tyszkie­wicz - pijany, wymachiwał pistoletem, na który nie miał pozwolenia, krzycząc, że wszystkich wystrzela. Lokal, w którym wtedy balował, jest określany jako „znany z gangsterskich spotkań". Ochroniarze Tyszkiewicza, u których znaleziono kolejną nie­legalną sztukę broni pana radnego, są dobrze znani policji ze związków z tzw. mafią pruszkowską („Rzeczpospolita"). Inny radny tej gminy, naprawdę inny bo prawdomów­ny zapewniał: Jako lekarz uważam, że działał on (Tyszkiewicz - H.P.) nie tylko pod wpływem alkoholu, lecz również narkotyków. „Rzeczpospolita" i „Życie" informowały, że radny Tyszkiewicz pełnił jednocześnie: funkcje państwowe, był doradcą ministrów Janusza Tomaszewskiego (zdjętego za udowodnioną współpracę z Bezpieką) i min. Ja­cka Dębskiego. Tyszkiewicz nie ma wyższego wykształcenia, ponadto był jednym z najmniej aktywnych samorządowców.

Bagno zwane władzami Gminy Centrum kisło od pierwszych lat „posierpniowego" Okrągłego Stołu. Od 1992 roku tworzono księgi wieczyste dla nieruchomości o nieure­gulowanej sytuacji własnościowej! Była to prosta kontynuacja bezprawia zapoczątko­wanego przez reżim stalinowski za czasów Bieruta. Przykłady: na ulicy Sosnowej wybudowano biurowiec na tyłach Holiday Inn - ulicy tej już praktycznie nie ma, budo­wa jest zwarta, numery są inne. Nagminnie narusza się stany własności przedwojennej. „Wyprodukowano" wiele nowych ksiąg wieczystych, a prawdziwym właścicielom poszukującym starych ksiąg utrudniano dostęp do nich. Tak reżyserowany bałagan i naruszanie praw własnościowo-notarialnych otworzyło drogę do fali nowych uwłaszczeń.

„Pracowała" tam Ludmiła Wujec, żona Henryka Wujca z UW, córka byłej wysokiej rangą funkcjonariuszki UB -Reginy Okręt (lub Okrent). Dokonano „zwrotu" działek różnym dziwnym pretendentom, niekoniecznie słusznym'. Byli to jacyś funkcjonariusze SB, jacyś wysocy funkcjonariusze partii, którzy wykupowali roszczenia od przedwojennych właścicieli na dziesiątki sposobów. Oto trzy „pię­tra" takich peerelowsko-SLD-owsko-Unijnych zagrywek na przykładzie pewnej kamienicy. Przykład wręcz szkoleniowy, szczególnie ponury, bo dowodzący nienaru­szalnej ciągłości systemu powojennego terroru z systemem krypto-terroru po-okrąglostolowego: -

W latach 70. atrakcyjną kamienicę otrzymała urzędniczka KC PZPR, odbyło się to na zasadzie „odkupienia" roszczeń własnościowych. W latach 90. - a więc już za „de­mokracji", kamienicę „odzyskała" córka tamtej partyjniaczki, następnie obiekt ten sprzedano firmie zagranicznej!

Podobnie - przy ulicy Brackiej, a więc w centrum War­szawy, nieruchomość zawłaszczył jakiś ubek w czasach stalinowskich a teraz „odzyskali" ją jego zapewne już różowi „spadkobiercy". Takimi sposobami zawłaszczono wiele gruntów i domów, choć ich właściciele lub prawowici spadkobiercy żyją, ale w warunkach działania władz Gminy są bezsilni. Kiedy uroczyście dokonywano otwarcia tzw. „Złota Center", skrzyknęła się dość liczna rodzina prawowitych właścicieli nieru­chomości: przyszli z transparentem informującym o tym bezprawiu. W atmosfera B skandalu, konsternacji i tego desperackiego „nagłośnienia", właścicielom coś tam wypłacono za tę grabież w biały dzień, dokonaną „w państwie prawa". Jeszcze inny przykład: dr Ceremużyński (!) ze Szpitala Kardiologicznego imj| Piłsudskiego zwrócił się do Gminy Mokotów o przydział działki w czasie, kiedy przydziały były zamrożone. Teren był w całości prywatny, zamieszkały przez starszych lu­dzi, właśnie starających się o zwrot terenu zabranego im przez Bieruta. Sporządzono j jednak akt notarialny - nieważny według radnej Pitery. Powstała wkrótce sporna zaległość z tytułu niepłacenia opłaty dzierżawnej, zatem okrojono z tego terenu l 400 metrów kwadratowych i „zwrócono" gminie. Tak przy okazji „rozwiązano" sprawę domu'| znajdującego się na tym terenie - a można go było zwrócić właścicielom i choć w części zaspokoić ich krzywdę. Działo się to w 1996 roku. Następnie rozpoczęto przygotowania do budowy „apartamentowców". Na interwencję radnej Piterowej, prezydent War­szawy M. Święcicki (zięć stalinowca Szyra - „bohatera" z wojny domowej w Hiszpanii)zaprzeczył, by rzekomo zamierzano tam budować apartamentowce.Tym­czasem wiadomość o apartamentowcach wyszła od samego dr. Ceremużyńskiego. Po­wiedział to podczas konferencji prasowej w szpitalu przy ulicy Grenadierów. Jeżeli miał to być obiekt szpitalny publiczny, to chyba prywatny, bo budowy szpitali już się nie rozpoczyna w związku z katastrofą finansową państwowej służby zdrowia. Jeżeli zaś miałaby to być prywatna klinika - to dlaczego angażuje się w to gmina, depcząc prawo? Inwestycja jednak nie powstała, bo zbankrutowała firma budowlana, która miała ją wznosić, ale przedtem jeszcze „zdążyła" kupić teren przy ulicy Kruczej i Pięk­nej (absolutne centrum stolicy!) oraz przy ulicy ks. Skorupki - teren następnie „przeka­zała" niemieckiemu bankowi.

l. „Nasza Polska" 24 V 2000. Wywiad z uczciwą, spoza układów radną Gminy — Julią Piterą.

Było to kolejne naruszenie prawa: kiedy notarialny zamiar budowy upada - gmina ma prawo pierwokupu danego terenu - Gmina Cen­trum nigdy nie skorzystała z tego prawa! Radna Pitera:

...Bo przecież ja wiem o trzech urzędniczych domach w budowie, któ­re mają się nijak do zarobków ich właścicieli, znam wielu urzędników (gminy Centrum - H.R), którzy jeżdżą bardzo drogimi samochodami i wy-mieniająJe na jeszcze droższe, co też ma się nijak do ich zarobków (...). Je­den z moich kolegów powiedział, jeszcze w pierwszej kadencji, że tak naprawdę Warszawa jest biurem pośrednictwa w obrocie nieruchomo­ściami.

I takiego to przestępczego Eldorado o stażu równym wiekowi „III RP", wiedząc o tym bagnie doskonale - bronili szlachetni obrońcy prawa i praworządności - Balcerowicz z jego pretorianami - czyli „demokratyczną" Unią Wolności. Bronili wspólnie ze swymi wspólnikami z SLD. To przecież gensek SLD L. Miller powiedział, że za za­mach na Gminę Centrum premier J. Buzek powinien kiedyś stanąć przed Trybunałem Konstytucyjnym! Byłoby dobrze, gdyby Miller sam przedtem stanął przed Trybunałem Konstytucyjnym za setki tysięcy dolarów „pożyczonych" od KPZR!Szary mieszkaniec czekał na załatwienie prostej sprawy miesiącami. Inni - z „nie­wiadomych" powodów cieszyli się ekspresowym przyspieszaniem swych spraw - jak stwierdzał komisarz Andrzej Herman. Ustawowe terminy postępowania administra­cyjnego, w tym obsługi spraw mieszkańców, były fikcją.

Mec. Herman mówił w wywiadzie dla „Naszej Polski" (31 V 2000):

Akta wędrują od wydziału do wydziału, a człowiek jest bezsilny wo­bec tej biurokracji. Jest np. takie małżeństwo, w którym mąż jest ciężko chory na serce, po zawałach, i chcą zamienić mieszkanie na czwartym piętrze na mieszkanie na parterze. Byli gotowi wziąć mieszkanie nawet do remontu. Zwrócili się do gminy, a tu bezduszni urzędnicy odpowia­dają, że nie ma mieszkań. Tymczasem to nieprawdCałe zawirowanie poszło o wielkie pieniądze, o stołki, o samochody, o decyzje w sprawach gruntów. Było w gminie Centrum 18 służbowych samochodów o poje­mności 2 000 cm marki opel. W ostatniej chwili wystawiono na licytację osiem luksu­sowych opli vectra. Najbardziej lukratywne „przyspieszacze" to grunty gminy Centrum. Było tam wiele działek o nieustalonych własnościach, w tym pożydowskich.

Tereny tej gminy, to tereny niemal całej przedwojennej Warszawy, a słynna zasada:„Wasze ulice, nasze kamienice", posiadała w przedwojennej Warszawie szczególnie „zagęszczoną" praktykę.Rozbicie tej mafii dosłownej i przenośnej przez premiera J. Buźka stało się prete­kstem „Żydunii Wolności" do zerwania „koalicji" z AWS. Upór Balcerowicza co do bezwarunkowej dymisji J. Buźka był tu znamienny: Buzek ma odejść w każdym wa­riancie ewentualnych rozmów nad ponownym kleceniem koalicji! Ze strony Unii do dymisji podali się: Balcerowicz, Geremek, Onyszkiewicz, Suchocka. W prasie opo­zycyjnej (nie mylić z „opozycją" w rodzaju SLD - „Trybuna") pojawiły się uzasadnio­ne spekulacje nad tym trzaśnięciem drzwiami przez Unię: szczury opuszczają tonący okręt, „Titanic" (polska gospodarka i finanse) idzie na dno, odpowiedzialność za sabo­taż zdrajców spadnie tym samym na AWS, która pozostanie przy władzy w roli rządo­wej mniejszości.

Potem nastąpiły kolejne etapy tej ponurej komedii:

- „nieprzyjęcie" przez Buzka rezygnacji wymienionych tuzów;

- głosy zagranicy: Balcerowicz i Geremek powinni pozostać „dla dobra" przemian ustrojowych i poprawnej „wizji" Polski na arenie międzynarodowej;

- głosy żydomediów: Geremek musi pozostać, aby nie nastąpiło

przerwanie „procesu przyjmowania Polski do UE".

Wielce pouczające okazały się dwie pierwsze przymiarki do chwilowo opuszczo­nego premierostwa. Pojawił się najpierw pierwszy kandydat - Bogusław Grabowski, Przy bliższym przyjrzeniu się temu członkowi Klubu AWS, okazało się, że jest to „wtyka" „Żydunii" w AWS.                                                    

Grabowski jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej - nieformalnego „Komitetu Centralnego" zarządzającego polskimi finansami - niszczonymi przez sitwę Balcerowi­cza. Ukończył Uniwersytet Łódzki i... University of Windsor w Kanadzie. Od 1985 roku był wykładowcą ekonomii na Uniwersytecie w Łodzi. W latach 1988-1998 pracował w NBP, w dep. Analiz i Prognoz Ekonomicznych7. Wykładał także na Sussex University w Anglii. W 1993 roku był zastępcą wojewody łódzkiego. W 1997 roku - przewod­niczącym Petrobanku S.A. Po roku powołano go do Rady Polityki Pieniężnej.

Dobre zdanie mieli więc o Grabowskim: L. Balcerowicz, rzecznik UW „Potocki", rzecznik NSZZ „Solidarność" w Łodzi Kajus Augustyniak, unicki lizus w AWS -Wiesław Walendziak - wiceprezes Stronnictwa Konserwatywno-„Ludowego". Na­zwał on Grabowskiego „bardzo dobrym kandydatem AWS". Nieco inaczej widzieli go niektórzy liderzy ZChN. Artur Zawisza powiedział otwarcie, że byłby to premier bliski UW2.

Aliści - Grabowski nieoczekiwanie „zrezygnował". Powołał się na swoje niewiel­kie doświadczenie polityczne. Przedtem przez dwa dni tajemniczo uśmiechał się do ka­mer, niczego nie odmawiał.

Drugi kandydat na sługusa UW w fotelu premiera, to marszałek „Kne-Sejmu" Ma­ciej Plażyński.

1. „Gazeta Polska" 31 V 2000.

2. Tamże.

Główni politrucy AWS przyznawali, że Płażyński nadaje się na premiera, bo jest „strawny" dla UW. Tu mijali się z prawdą: Płaźyński to komprador UW i UE w AWS. Podczas apogeum konfliktu i wówczas jeszcze nieoficjalnych „przymia­rek" do fotele premiera, Płaźyński udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej" i przede wszystkim odniósł się do sprawy „winy" za konflikt. Oświadczył, że nie ma tu winy UW: decyzje podejmowali politycy AWS. Nie wyjaśniał, czy to politycy AWS zadecy­dowali o zerwaniu koalicji z UW, czy też miał na myśli decyzję Buźka i AWS o rozbi­ciu lokalnej sitwy UW-SLD w Gminie Centrum. W wywiadzie frontalnie zaatakował politykę J. Buźka i M. Krzaklewskiego co dowodziło, że ten komprador UW już wte­dy palił za sobą mosty pozorów. „Gazeta Polska"7 zestawiła dossier Płażyńskiego:

- W październiku 1999 podczas głosowania nad ustawą o dekomunizacji złamał dys­cyplinę klubową AWS i wstrzymał się od głosowania, czyli w praktyce głosował przeciwko dekomunizacji;

- Opowiadał się przeciw lustracji kandydatów do urzędu prezydenta. Wiązało się to z planowanym przez Płażyńskiego objęciem stanowiska premiera, a następnie kandydowania na stanowisko prezydenta.

- W czasie rządów T. Mazowieckiego w 1990 roku Płaźyński w wieku 32 lat został wojewodą gdańskim. Jego kandydaturę wysunął Aleksander Hall, wtedy jeden z bossów Unii Demokratycznej, potem „oddelegowany" z Unii Wolności do AWS.

- W kwietniu 1998 roku Marszałek Płaźyński skierował do Trybunału Stanu podpisany głównie przez posłów AWS wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności konsty­tucyjnej byłego wiceministra Marka Belkę, byłego premiera W. Cimoszewicza, byłych ministrów Z. Siemiątkowskiego i L. Kubickiego (związani z SLD). Okazało się, że służby Marszałka nie sprawdziły list z podpisami - widniały tam podpisy i na­zwiska niektórych posłów głosujących dwukrotnie. „Pomyłkę" (!) nagłośnili komu­niści nazywając listę skandalem.

- Płaźyński miał pełne zaufanie L. Wałęsy jako przedstawiciel Skarbu Państwa w Sto­czni Gdańskiej. Towarzyszył Danucie Wałęsowej w wielu uroczystościach pod nie­obecność samego Wałęsy. Po cichu nazywano go w Gdańsku „zarządcą folwarku Wałęsy".

- Płażyńskiemu sprzyjała grupa „Polsat" - politycy z orbity (kasy?) Zygmunta Solorza i pozostałości tzw. „spółdzielni" związanej z Januszem Tomaszewskim. W AWS sta­nowią grupę około 30 posłów.

Do tego dossier dodajmy od siebie, że Płaźyński ponosi znaczną odpowiedzial­ność, jako były wojewoda gdański i potem marszałek „Kne-Sejmu" - za zawłaszczenie Stoczni Gdańskiej przez kilku koszemych szulerów, którzy mieli ciche poparcie u waż­nych tuzów UW i AWS, m.in. M. Krzaklewskiego.Ciekawe było otoczenie Płażyńskiego w Kancelarii Sejmu.

- Szefem Kancelarii był Maciej Graniecki - desygnowany tam przez komunistów;

- Bliskim współpracownikiem Płażyńskiego (choć temu zaprzecza), był (j^t?) g™-Henryk Jasik - wysoki rangą były oficer Bezpieki, w czasach szefowania UOP-em przez A. Milczanowskiego - szef wywiadu;

- W otoczeniu Płażyńskiego .pojawił się Gromosław Czempiński - były szefUOP;

l. Piotr Lisiewicz: Kandydat Unii Wolności, 31 V 2000.

— Doradcą prasowym Płażyńskiego była Irena Popoff - za rządów Milczanowskiego w UOP pełniła funkcję rzecznika tej zacnej instytucji, potem pracowała w UOP na innym stanowisku. Należała do SKL, jest (była?) radną gminy Warszawa - Włochy;

— Drugim jego doradcą do spraw mediów jest (był?) znany „brunet" Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN.

— Z Płażyńskimjest związany były szef „Gromu" gen. S. Petelicki - do czasu dymisji wicepremiera J. Tomaszewskiego uważany za człowieka wicepremiera.

Gęsto tu więc od esbeków i uopowców. Czy ma to jakiś związek z „niechęcią" J Marszałka do lustracji?                                                        .

I wszystko zostało po staremu! Buzek pozostał premierem, Geremka zastąpił ste-tryczały mason7 W. Bartoszewski, zaciekły opluwacz polskości2; „paserski" minister Wąsacz długo jeszcze wyprzedawał resztki majątku narodowego; kurs na rozbiór re­sztek Polski przez Unię Germano-Żydowską nawet nabrał przyspieszenia.           ,

Wasze ulice, nasze kamienice

Jednym z przykładów powrotu do realizacji przedwojennego porzekadła: „Wasze ulice, nasze kamienice", są losy reprezentacyjnej kamienicy w centrum Poznania. Jej los jest o tyle odstępstwem od owego porzekadła, że „odzyskali" ją spadkobiercy przed­wojennego jej właściciela, a ten był hitlerowskim kolaborantem. Kamienica o wartości około dwóch min złotych powinna była pozostać własnością Skarbu Państwa. Przed­wojenny jej właściciel Wincenty Jankowski podpisał w czasie wojny listę rodowitych Niemców. „Nasz Dziennik" (23 sierpnia 2000) zdobył oryginał pisma skierowanego przez Wincentego Jankowskiego z 12 czerwca 1942 roku, adresowanego do Reichsfuhrera III Rzeszy - H. Himmlera, gdzie pisał m.in. (...) Mieszkamy od wielu lat w Poznaniu3, ale od zawsze czujemy się Niemcami. Nigdy nie zarejestrowaliśmy się jako Polacy (...) Heil Hitler!

Mieszkańcy kamienicy wspominają, że reichsdojcz Jankowski nie pozwalał im na rozmowy w języku polskim. Stanowisko Polski podziemnej było wobec folksdojczy i reichsdojczy jednoznaczne: kula w łeb! Pismo „Szaniec" ostrzegało w 1942 roku, że Polak nie może być ani folksdojczem ani komunistą, bo wtedy automatycznie przestaje być Polakiem.

Powojenne prawo dawało większe prawa folksdojczom i reichsdojczom, niż lu­dziom antyhitlerowskiego ruchu oporu. Folksdojcze mieli prawo do rehabilitacji. Takiej jednak nie otrzymał Jankowski. Pomimo tego, jego krewny Robert Jankowski, dla któ­rego kolaborant Wincenty był stryjecznym dziadkiem, w Polsce „posierpniowej" praw­nie odzyskał kamienicę i rozpoczął wyrzucanie jej lokatorów, m.in. córki powstańca wielkopolskiego, co dodatkowo było czymś w rodzaju hitlerowskiej zemsty zza grobu.

1. Zob. tzw. „Lista Piecucha" - w książce tego autora: Imperium Sluib Specjalnych, Warszawa 1997.

2. Zob. H. Pająk: Piąty Rozbiór Polski...

3. Jego żoną była Niemka.

Jednak na skutek interwencji lokatorów, sprawą zajął się poznański sąd okręgowy, któ­ry w Archiwum Państwowym „dokopał się" do cytowanego dokumentu z „Deutsche Volksliste", nigdzie jednak sąd nie mógł odnaleźć dokumentu o rehabilitacji Wincente­go Jankowskiego. Sprawa utknęła w sądzie, a lokatorzy kamienicy zaczęli „spać na wa­lizkach". Nowi „właściciele" starają się jak najszybciej wyprzedać mieszkania w tej kamienicy - nie czują się pewnie co do ostatecznego wyniku sprawy. Rezultat: oszuka­ni lokatorzy, „oskubany" Skarb Państwa.

Powróćmy jednak do Warszawy, do innej jej enklawy - gminy Śródmieście. Tam dopiero dzieją się „przewalanki" godne kryminalnego filmu.

Zacząć trzeba ten wątek od niejakiego Marka Machtyngera, obywatela austriac­kiego, zrodzonego z matki Antoniny Chłopczyk - obywatelki wprawdzie jeszcze Polski, lecz już na stałe zamieszkałej w Wiedniu. Zwróćmy uwagę, jak lawinowo bę­dzie promieniować wpływ chłopczyka pani Chłopczyk, czyli Marka Machtyngera, na kilka „przewalanek" własnościowych w gminie Śródmieście7.

Zacznijmy odjedenastopiętrowego wieżowca zbudowanego w latach 70. przy rogu ulicy Madalińskiego i Alei Niepodległości. Dom miał podwyższony standard, za co otrzymał tytuł „Mister Warszawy". Czternastu głównych lokatorów wykupiło zamiesz­kałe przez siebie mieszkania. Znajdowały się pod zarządem Warszawskich Zakładów Maszyn Elektronicznych - „Warmelu".

„Warmel" upadł, lecz na krótko przedtem otrzymał tenże budynek na własność. Akt uwłaszczenia „Warmelu" jako „osoby prawnej" pochodzi z 1994 roku. Za ten i tysiące podobnych „przekształceń własnościowych" był odpowiedzialny ówczesny minister J. Lewandowski. Dlaczego właścicielem tak cennego wieżowca został zakład, o którym było wiadomo, że wkrótce zniknie, że przecież musi upaść śladem tysięcy in­nych, „prywatyzowanych" przez Lewandowskiego, potem Kaczmarka? Odpowiedź tkwi w dalszych losach wieżowca.

Zanim „Warmel" ostatecznie wyzionął ducha, pośpiesznie sprzedał wieżowiec na pokrycie części swych długów. Kupiła go spółka akcyjna o nazwie „Motozbyt", po­wstała z Polmozbytu. Spółka zapłaciła miliard 600 tysięcy złotych, czyli obecne 160 tyś. złotych. I oto prześledźmy, jak gwałtownie zaczęła maleć wartość kamienicy. Za­ledwie rok po sprzedaży - w 1997 roku, Motozbyt sprzedał budynek razem z jego mie­szkaniami własnościowymi, z 616 metrami kwadratowymi gruntu i trzema garażami na sześć samochodów — tejże pani Antoninie Chłopczyk. Transakcji dokonał jej pełnomo­cnik i rodzony synal - Marek Machtynger. Zapłacili szesnastą część tego co zapłacił Motozbyt, czyli 10 tysięcy złotych! Dlaczego Motozbyt zdecydował się, zaledwie po roku, stracić na tej transakcji 150 tysięcy złotych? Brak odpowiedzi. Jedna z lokatorek, założycielka komitetu protestacyjnego mieszkańców wieżowca, tak skomentowała ten przekręt:

Za te pieniądze (10 tyś. złotych - H.P.), sama chętnie kupiłabym taki wieżowiec.

Dodajmy: 10 tysięcy złotych, to cena używanego samochodu marki Fiat 126 p.

Marek Machtynger, chłopczyk pani Chłopczyk, nieco wcześniej dokonał podobne­go cudu.

l. Zob.: K. Bogomilska, „Nasza Polska" 23 sierpnia 2000.

Reprezentował w 1994 roku spółkę o nazwie Bella Flora, która otrzymała w wieczyste użytkowanie teren po Miejskim Przedsiębiorstwie Ogrodniczym, położonym w Parku Traugutta przy ulicy Wenedów. Zapłacił - 415 tyś. złotych, czyli po 10 dola­rów za metr kwadratowy7. Tu niezbędny komentarz: Park Traugutta podobnie jak inne parki stolicy, jest obiektem stanowiącym tzw. podstawowy system obszarów zieleni miejskiej. Nie wolno tam stawiać żadnych budowli poza służącymi konserwacji zieleni.

I oto zaledwie kilka miesięcy po transakcji, Marek Machtynger - pełnomocnik Bel-la Flory - otrzymał od kierowniczki śródmiejskiego Wydziału Architektury - Marii Za­mojskiej zezwolenie na budowę dwóch czterokondygnacyjnych apartamentowców z garażami i basenami w podziemiach, o łącznej powierzchni 9 600 metrów kwadrato­wych!!

Dyrektor gminy Śródmieście Anna Wysocka jednak anulowała tę decyzję. Wtedy Bella Flora zmieniła taktykę. Z planów zniknęło bulwersujące słowo: „apartamentowce". Zostało zastąpione zwrotem: „pokoje gościnne bazy". Powierzchnię obiektu zmniejszono oficjalnie do l 600 metrów, lecz reszta to tzw. „zaplecze". Dziwne to za­plecze: system połączonych pomieszczeń, z których każde wyposażono w łazienkę. Jakil łatwo przerobić takie zaplecza w mieszkania...

A cóż to za wszechmocna spółka, ta Bella Flora? Odpowiedzi udziela skład spółki:

Antonina Chłopczyk, Leszek Mitura, Stanisław Fiodorow. Mitura wycofuje się ze spółki, sprzedając swoje udziały obywatelowi austriackiemu Grzegorzowi Czajko-wskiemu. Dlaczego tak łatwo kupiono grunty Parku Traugutta, pozornie niedostępne dla budownictwa? Odpowiedź znów w nazwiskach. Kupiono je od zarządu Miejskiego Przedsiębiorstwa Robót Ogrodniczych: decyzję o sprzedaży poparła Rada Nadzorcza MPRO, a w jej skład wchodził Jacek Zdrojewski. Dziś (2000) J. Zdrojewski - z ramie­nia SLD -jest wiceprezydentem Warszawy...

Marek Machtynger konsekwentnie specjalizował się w budowie apartamentow­ców, dlatego wspólnie z niejakim Wiesławem Wiśniewskim - prezesem polskiej filii „Liberty GSM" z Bytomia-jest inwestorem budowy kolejnego apartamentowca przy ulicy Mokotowskiej 15 A. Pozwolenie na budowę uzyskali w 1998 roku od Państwowe­go Nadzoru Budowlanego Urzędu Śródmieście. Pozwolenie uzyskał w listopadzie 1998, a w lutym 1999 w „Gazecie Wyborczej" zamieścił ogłoszenie o sprzedaży aparta­mentów o pow. od 90 do 240 metrów kwadratowych, w cenie po 2 000 USD za metr kwadratowy. Porównajmy - za niecałe półtora metra (10 tyś. zł.) sprzedano potężny wieżowiec!

Nie na tym koniec. Występując tym razem jako pełnomocnik swej prężnej mamusi, Chłopczyk - Machtynger nabył działkę przy ulicy Bednarskiej 25 A: budowę - oczy­wiście apartamentowca - podjął tam inny inwestor - Teodora Brzozowska z Górnego Śląska. Jakoś to wszystko obraca się w sferze niemieckojęzycznej, austriacko-śląskiej, ale nie bądźmy drobiazgowi - liczą się pieniądze. Pełnomocnikiem pani Brzozowskiej był niejaki Filip Wyganowski, ale tu już cieplej: to syn byłego prezydenta Warszawy Stanisława Wyganowskiego z UW! W 1994 roku budowę wstrzymano wyrokiem sądu, lecz tylko dlatego, że naruszono konstrukcję sąsiedniego budynku.

 l. „Nasza Polska" pisała o tym w numerze 24/2000.

Kim wreszcie jest pan Machtynger, poza tym, że jest rodzonym chłopczykiem pani Chłopczyk? Ma 42 lata, absolwent lice­um. Do Austrii wyjechał z mamusią 20 lat temu. Działalność „gospodarczą" w Polsce podjął w 1992 roku od założenia firmy „Prymusgaz S.A." W tym czasie ten gigant biznesu powołał inną spółkę o nazwie „Top-gaz" z siedzibą w Sosnowcu - tu był preze­sem jednoosobowego zarządu. W zamian za to, zarząd „Prymusgazu" składał się z dżen­telmenów o swojsko brzmiących nazwi­skach: Yladimir loudin (Judin? Juda?) z Omska - prezes Rady Nadzorczej: człon­kowie zarządu - Leonid Jernakow z Tobolska, Peter Peterchourkine i Paweł Elentsow - obaj z Warszawy. Machtynger jest prezesem, a obie spółki „obracają" paliwami. Raczej „obracały" -jak pisze dziennikar­ka „NP" - bo obie są (2000) ścigane przez wierzycieli, co jest zajęciem skarbowo-policyjnie dość trudnym, bo np. „Prymusgaz" nie ma ani adresu, ani konta!

Po tych gazowych przekrętach, Machtynger przekwalifikował się na handlarza nieruchomościami ze skutkami opisanymi wyżej. W tym celu założył firmę Invest Par­tner. Jej siedziba mieści się przy ulicy Wenedów w Warszawie, czyli przy Parku Trau­gutta. Nikt i tam nie odbiera telefonów, nikogo nie można zastać w siedzibie. I dopiero po tym uzupełnieniu mamy pewną jasność w mrokach warszawskiego bagna.

O realizacji żydowskiego celu: „Wasze ulice, nasze kamienice" można pisać długo i monotonnie, a tę monotonię narzuca niemal zawsze ten sam schemat zawłaszczania polskiej nieruchomości. Zakończę ten wątek czymś jednak nietypowym, ponuro orygi­nalnym. Oto na rogu Starego Rynku we Wrocławiu stoi dom, niegdyś „Dom Altarzystów" przy kościele Św. Elżbiety. Rządzący obecnie Polską żydowski aparheid „sprzedał" czy oddał ten dom „artyście" - miedziorytnikowi Eugeniuszowi Get-Stankiewiczowi. Jest on Żydem, zatem endemicznie nienawidzi Jezusa Chrystusa. Chyba długo dumał, jakby tu „dołożyć" obiektowi swej nienawiści i pogardy czyli Chrystuso­wi. I wreszcie znalazł! Na frontonie kamienicy umieścił płaskorzeźbę, którą tu reprodu­kuję z książki Konstantego Z. Hanffa i Zbigniewa Rutkowskiego7.

Płaskorzeźba przedstawia Chrystusa zdjętego z Krzyża i umieszczonego pod jednym jego ramieniem, a pod drugim ramieniem Get-Stankiewicz wyrzeżbił młotek i trzy gwoździe. Ponieważ nienawistne „przesłanie" tej rzeźby nie każdy mógłby pojąć, Get-Stankiewicz umieścił pod spodem wyjaśniający napis, który brzmi: „Zrób to sam". Czyli sam ukrzyżuj Chrystusa!

Bywają żydowskie łajdactwa, których komentować po prostu nie wypada.

l. Zbigniew Rutkowski jest założycielem i dyrektorem poznańskiego wydawnictwa WERS.

Mały przekręt w dużym

Za sprawą Towarzystwa Wydawniczego i Literackiego, czytelnicy otrzymali w czerwcu 2000 zaskakującą lekturę. Jest nią książka profesora Kazimierza Poznań­skiego: Wielki przekręt. Liczy zaledwie 100 stronic, czyli właściwie - broszura.

Wielkim przekrętem nazywa autor tak zwaną „prywatyzację" w Polsce lat 1990-2000. Bardzo słusznie. Okres ten przyniósł Polakom nie prywatyzację, lecz total­ne narodowe wywłaszczenie Polski i Polaków.

Słusznych tez jest w tej pracy znacznie więcej. Można sobie podarować te frag­menty, w których Poznański wylicza zbieżności i różnice pomiędzy praktyką gospo­darczą komunizmu, zwłaszcza gierkowskiego, a praktyką niepełnego kapitalizmu ostatniej dekady. Na miarę sensacji należy uznać w książce dwie fundamentalne, starannie udokumentowane prawdy:

— tak zwane „reformy" autoryzowane niemal wyłącznie nazwiskiem Leszka Balcero-wieża — to ten właśnie „Wielki przekręt";

- tak zwana „prywatyzacja" jest niczym innym, jak monstrualną wyprzedażą - za bezcen olbrzymiego majątku narodowego Polaków.

Na pytanie dziennikarzy „NP", dlaczego nie załatwiono tej prostej sprawy, mec. Herman podaje powód:

- Po prostu urzędnicy sugerowali temu małżeństwu konieczność za­stosowania różnego typu „przyspieszaczy". Oni jednak na to nie poszli. Komisarz Herman oświadczył, że przyszedł tu z decyzji premiera Buźka, aby ukrócić korupcję. Ale okazało się, że po dwóch latach swego urzędowania premier pa­ństwa jest figurantem - urzędnicy dzielnic Wola i Ochota nie chcieli ustąpić, oddać klu­czy do biur, a wójt Gminy Wieteska w obecności kamer telewizyjnych, na oczach milionów telewidzów zerwał plomby założone na gabinecie przez nową ekipę władzy Centrum. Inne wydarzenia przebiegały jak na gangsterskim filmie, m.in. wy­miana ekip ochroniarzy starej władzy na ekipę nowej...

Całe zawirowanie poszło o wielkie pieniądze, o stołki, o samochody, o decyzje w sprawach gruntów. Było w gminie Centrum 18 służbowych samochodów o poje­mności 2 000 cm marki opel. W ostatniej chwili wystawiono na licytację osiem luksu­sowych opli vectra. Najbardziej lukratywne „przyspieszacze" to grunty gminy Centrum. Było tam wiele działek o nieustalonych własnościach, w tym pożydowskich.

Tereny tej gminy, to tereny niemal całej przedwojennej Warszawy, a słynna zasada:

„Wasze ulice, nasze kamienice", posiadała w przedwojennej Warszawie szczególnie „zagęszczoną" praktykę.

Rozbicie tej mafii dosłownej i przenośnej przez premiera J. Buźka stało się prete­kstem „Żydunii Wolności" do zerwania „koalicji" z AWS. Upór Balcerowicza co do bezwarunkowej dymisji J. Buźka był tu znamienny: Buzek ma odejść w każdym wa­riancie ewentualnych rozmów nad ponownym kleceniem koalicji! Ze strony Unii do dymisji podali się: Balcerowicz, Geremek, Onyszkiewicz, Suchocka. W prasie opo­zycyjnej (nie mylić z „opozycją" w rodzaju SLD - „Trybuna") pojawiły się uzasadnio­ne spekulacje nad tym trzaśnięciem drzwiami przez Unię: szczury opuszczają tonący okręt, „Titanic" (polska gospodarka i finanse) idzie na dno, odpowiedzialność za sabo­taż zdrajców spadnie tym samym na AWS, która pozostanie przy władzy w roli rządo­wej mniejszości.

Potem nastąpiły kolejne etapy tej ponurej komedii:

- „nieprzyjęcie" przez Buzka rezygnacji wymienionych tuzów;

- głosy zagranicy: Balcerowicz i Geremek powinni pozostać „dla dobra" przemian ustrojowych i poprawnej „wizji" Polski na arenie międzynarodowej;

- głosy żydomediów: Geremek musi pozostać, aby nie nastąpiło

przerwanie „procesu przyjmowania Polski do UE".

Wielce pouczające okazały się dwie pierwsze przymiarki do chwilowo opuszczo­nego premierostwa. Pojawił się najpierw pierwszy kandydat - Bogusław Grabowski, Przy bliższym przyjrzeniu się temu członkowi Klubu AWS, okazało się, że jest to „wtyka" „Żydunii" w AWS.                                                    

Grabowski jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej - nieformalnego „Komitetu Centralnego" zarządzającego polskimi finansami - niszczonymi przez sitwę Balcerowi­cza. Ukończył Uniwersytet Łódzki i... University of Windsor w Kanadzie. Od 1985 roku był wykładowcą ekonomii na Uniwersytecie w Łodzi. W latach 1988-1998 pracował w NBP, w dep. Analiz i Prognoz Ekonomicznych7. Wykładał także na Sussex University w Anglii. W 1993 roku był zastępcą wojewody łódzkiego. W 1997 roku - przewod­niczącym Petrobanku S.A. Po roku powołano go do Rady Polityki Pieniężnej.

Dobre zdanie mieli więc o Grabowskim: L. Balcerowicz, rzecznik UW „Potocki", rzecznik NSZZ „Solidarność" w Łodzi Kajus Augustyniak, unicki lizus w AWS -Wiesław Walendziak - wiceprezes Stronnictwa Konserwatywno-„Ludowego". Na­zwał on Grabowskiego „bardzo dobrym kandydatem AWS". Nieco inaczej widzieli go niektórzy liderzy ZChN. Artur Zawisza powiedział otwarcie, że byłby to premier bliski UW2.

Aliści - Grabowski nieoczekiwanie „zrezygnował". Powołał się na swoje niewiel­kie doświadczenie polityczne. Przedtem przez dwa dni tajemniczo uśmiechał się do ka­mer, niczego nie odmawiał.

Drugi kandydat na sługusa UW w fotelu premiera, to marszałek „Kne-Sejmu" Ma­ciej Plażyński.

1. „Gazeta Polska" 31 V 2000.

2. Tamże.

Główni politrucy AWS przyznawali, że Płażyński nadaje się na premiera, bo jest „strawny" dla UW. Tu mijali się z prawdą: Płaźyński to komprador UW i UE w AWS. Podczas apogeum konfliktu i wówczas jeszcze nieoficjalnych „przymia­rek" do fotele premiera, Płaźyński udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej" i przede wszystkim odniósł się do sprawy „winy" za konflikt. Oświadczył, że nie ma tu winy UW: decyzje podejmowali politycy AWS. Nie wyjaśniał, czy to politycy AWS zadecy­dowali o zerwaniu koalicji z UW, czy też miał na myśli decyzję Buźka i AWS o rozbi­ciu lokalnej sitwy UW-SLD w Gminie Centrum. W wywiadzie frontalnie zaatakował politykę J. Buźka i M. Krzaklewskiego co dowodziło, że ten komprador UW już wte­dy palił za sobą mosty pozorów. „Gazeta Polska"7 zestawiła dossier Płażyńskiego:

- W październiku 1999 podczas głosowania nad ustawą o dekomunizacji złamał dys­cyplinę klubową AWS i wstrzymał się od głosowania, czyli w praktyce głosował przeciwko dekomunizacji;

- Opowiadał się przeciw lustracji kandydatów do urzędu prezydenta. Wiązało się to z planowanym przez Płażyńskiego objęciem stanowiska premiera, a następnie kandydowania na stanowisko prezydenta.

- W czasie rządów T. Mazowieckiego w 1990 roku Płaźyński w wieku 32 lat został wojewodą gdańskim. Jego kandydaturę wysunął Aleksander Hall, wtedy jeden z bossów Unii Demokratycznej, potem „oddelegowany" z Unii Wolności do AWS.

- W kwietniu 1998 roku Marszałek Płaźyński skierował do Trybunału Stanu podpisany głównie przez posłów AWS wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności konsty­tucyjnej byłego wiceministra Marka Belkę, byłego premiera W. Cimoszewicza, byłych ministrów Z. Siemiątkowskiego i L. Kubickiego (związani z SLD). Okazało się, że służby Marszałka nie sprawdziły list z podpisami - widniały tam podpisy i na­zwiska niektórych posłów głosujących dwukrotnie. „Pomyłkę" (!) nagłośnili komu­niści nazywając listę skandalem.

- Płaźyński miał pełne zaufanie L. Wałęsy jako przedstawiciel Skarbu Państwa w Sto­czni Gdańskiej. Towarzyszył Danucie Wałęsowej w wielu uroczystościach pod nie­obecność samego Wałęsy. Po cichu nazywano go w Gdańsku „zarządcą folwarku Wałęsy".

- Płażyńskiemu sprzyjała grupa „Polsat" - politycy z orbity (kasy?) Zygmunta Solorza i pozostałości tzw. „spółdzielni" związanej z Januszem Tomaszewskim. W AWS sta­nowią grupę około 30 posłów.

Do tego dossier dodajmy od siebie, że Płaźyński ponosi znaczną odpowiedzial­ność, jako były wojewoda gdański i potem marszałek „Kne-Sejmu" - za zawłaszczenie Stoczni Gdańskiej przez kilku koszemych szulerów, którzy mieli ciche poparcie u waż­nych tuzów UW i AWS, m.in. M. Krzaklewskiego.

Ciekawe było otoczenie Płażyńskiego w Kancelarii Sejmu.

- Szefem Kancelarii był Maciej Graniecki - desygnowany tam przez komunistów;

- Bliskim współpracownikiem Płażyńskiego (choć temu zaprzecza), był (j^t?) g™-Henryk Jasik - wysoki rangą były oficer Bezpieki, w czasach szefowania UOP-em przez A. Milczanowskiego - szef wywiadu;

- W otoczeniu Płażyńskiego .pojawił się Gromosław Czempiński - były szefUOP;

l. Piotr Lisiewicz: Kandydat Unii Wolności, 31 V 2000.

— Doradcą prasowym Płażyńskiego była Irena Popoff - za rządów Milczanowskiego w UOP pełniła funkcję rzecznika tej zacnej instytucji, potem pracowała w UOP na innym stanowisku. Należała do SKL, jest (była?) radną gminy Warszawa - Włochy;

— Drugim jego doradcą do spraw mediów jest (był?) znany „brunet" Grzegorz Miecugow, dziennikarz TVN.

— Z Płażyńskimjest związany były szef „Gromu" gen. S. Petelicki - do czasu dymisji wicepremiera J. Tomaszewskiego uważany za człowieka wicepremiera.

Gęsto tu więc od esbeków i uopowców. Czy ma to jakiś związek z „niechęcią" J Marszałka do lustracji?                                                        .

I wszystko zostało po staremu! Buzek pozostał premierem, Geremka zastąpił ste-tryczały mason7 W. Bartoszewski, zaciekły opluwacz polskości2; „paserski" minister Wąsacz długo jeszcze wyprzedawał resztki majątku narodowego; kurs na rozbiór re­sztek Polski przez Unię Germano-Żydowską nawet nabrał przyspieszenia.           ,

Wasze ulice, nasze kamienice

Jednym z przykładów powrotu do realizacji przedwojennego porzekadła: „Wasze ulice, nasze kamienice", są losy reprezentacyjnej kamienicy w centrum Poznania. Jej los jest o tyle odstępstwem od owego porzekadła, że „odzyskali" ją spadkobiercy przed­wojennego jej właściciela, a ten był hitlerowskim kolaborantem. Kamienica o wartości około dwóch min złotych powinna była pozostać własnością Skarbu Państwa. Przed­wojenny jej właściciel Wincenty Jankowski podpisał w czasie wojny listę rodowitych Niemców. „Nasz Dziennik" (23 sierpnia 2000) zdobył oryginał pisma skierowanego przez Wincentego Jankowskiego z 12 czerwca 1942 roku, adresowanego do Reichsfuhrera III Rzeszy - H. Himmlera, gdzie pisał m.in. (...) Mieszkamy od wielu lat w Poznaniu3, ale od zawsze czujemy się Niemcami. Nigdy nie zarejestrowaliśmy się jako Polacy (...) Heil Hitler!

Mieszkańcy kamienicy wspominają, że reichsdojcz Jankowski nie pozwalał im na rozmowy w języku polskim. Stanowisko Polski podziemnej było wobec folksdojczy i reichsdojczy jednoznaczne: kula w łeb! Pismo „Szaniec" ostrzegało w 1942 roku, że Polak nie może być ani folksdojczem ani komunistą, bo wtedy automatycznie przestaje być Polakiem.

Powojenne prawo dawało większe prawa folksdojczom i reichsdojczom, niż lu­dziom antyhitlerowskiego ruchu oporu. Folksdojcze mieli prawo do rehabilitacji. Takiej jednak nie otrzymał Jankowski. Pomimo tego, jego krewny Robert Jankowski, dla któ­rego kolaborant Wincenty był stryjecznym dziadkiem, w Polsce „posierpniowej" praw­nie odzyskał kamienicę i rozpoczął wyrzucanie jej lokatorów, m.in. córki powstańca wielkopolskiego, co dodatkowo było czymś w rodzaju hitlerowskiej zemsty zza grobu.

1. Zob. tzw. „Lista Piecucha" - w książce tego autora: Imperium Sluib Specjalnych, Warszawa 1997.

2. Zob. H. Pająk: Piąty Rozbiór Polski...

3. Jego żoną była Niemka.

Jednak na skutek interwencji lokatorów, sprawą zajął się poznański sąd okręgowy, któ­ry w Archiwum Państwowym „dokopał się" do cytowanego dokumentu z „Deutsche Volksliste", nigdzie jednak sąd nie mógł odnaleźć dokumentu o rehabilitacji Wincente­go Jankowskiego. Sprawa utknęła w sądzie, a lokatorzy kamienicy zaczęli „spać na wa­lizkach". Nowi „właściciele" starają się jak najszybciej wyprzedać mieszkania w tej kamienicy - nie czują się pewnie co do ostatecznego wyniku sprawy. Rezultat: oszuka­ni lokatorzy, „oskubany" Skarb Państwa.

Powróćmy jednak do Warszawy, do innej jej enklawy - gminy Śródmieście. Tam dopiero dzieją się „przewalanki" godne kryminalnego filmu.

Zacząć trzeba ten wątek od niejakiego Marka Machtyngera, obywatela austriac­kiego, zrodzonego z matki Antoniny Chłopczyk - obywatelki wprawdzie jeszcze Polski, lecz już na stałe zamieszkałej w Wiedniu. Zwróćmy uwagę, jak lawinowo bę­dzie promieniować wpływ chłopczyka pani Chłopczyk, czyli Marka Machtyngera, na kilka „przewalanek" własnościowych w gminie Śródmieście7.

Zacznijmy odjedenastopiętrowego wieżowca zbudowanego w latach 70. przy rogu ulicy Madalińskiego i Alei Niepodległości. Dom miał podwyższony standard, za co otrzymał tytuł „Mister Warszawy". Czternastu głównych lokatorów wykupiło zamiesz­kałe przez siebie mieszkania. Znajdowały się pod zarządem Warszawskich Zakładów Maszyn Elektronicznych - „Warmelu".

„Warmel" upadł, lecz na krótko przedtem otrzymał tenże budynek na własność. Akt uwłaszczenia „Warmelu" jako „osoby prawnej" pochodzi z 1994 roku. Za ten i tysiące podobnych „przekształceń własnościowych" był odpowiedzialny ówczesny minister J. Lewandowski. Dlaczego właścicielem tak cennego wieżowca został zakład, o którym było wiadomo, że wkrótce zniknie, że przecież musi upaść śladem tysięcy in­nych, „prywatyzowanych" przez Lewandowskiego, potem Kaczmarka? Odpowiedź tkwi w dalszych losach wieżowca.

Zanim „Warmel" ostatecznie wyzionął ducha, pośpiesznie sprzedał wieżowiec na pokrycie części swych długów. Kupiła go spółka akcyjna o nazwie „Motozbyt", po­wstała z Polmozbytu. Spółka zapłaciła miliard 600 tysięcy złotych, czyli obecne 160 tyś. złotych. I oto prześledźmy, jak gwałtownie zaczęła maleć wartość kamienicy. Za­ledwie rok po sprzedaży - w 1997 roku, Motozbyt sprzedał budynek razem z jego mie­szkaniami własnościowymi, z 616 metrami kwadratowymi gruntu i trzema garażami na sześć samochodów — tejże pani Antoninie Chłopczyk. Transakcji dokonał jej pełnomo­cnik i rodzony synal - Marek Machtynger. Zapłacili szesnastą część tego co zapłacił Motozbyt, czyli 10 tysięcy złotych! Dlaczego Motozbyt zdecydował się, zaledwie po roku, stracić na tej transakcji 150 tysięcy złotych? Brak odpowiedzi. Jedna z lokatorek, założycielka komitetu protestacyjnego mieszkańców wieżowca, tak skomentowała ten przekręt:

- Za te pieniądze (10 tyś. złotych - H.P.), sama chętnie kupiłabym taki wieżowiec.

Dodajmy: 10 tysięcy złotych, to cena używanego samochodu marki Fiat 126 p.

Marek Machtynger, chłopczyk pani Chłopczyk, nieco wcześniej dokonał podobne­go cudu.

l. Zob.: K. Bogomilska, „Nasza Polska" 23 sierpnia 2000.

Reprezentował w 1994 roku spółkę o nazwie Bella Flora, która otrzymała w wieczyste użytkowanie teren po Miejskim Przedsiębiorstwie Ogrodniczym, położonym w Parku Traugutta przy ulicy Wenedów. Zapłacił - 415 tyś. złotych, czyli po 10 dola­rów za metr kwadratowy7. Tu niezbędny komentarz: Park Traugutta podobnie jak inne parki stolicy, jest obiektem stanowiącym tzw. podstawowy system obszarów zieleni miejskiej. Nie wolno tam stawiać żadnych budowli poza służącymi konserwacji zieleni.

I oto zaledwie kilka miesięcy po transakcji, Marek Machtynger - pełnomocnik Bel-la Flory - otrzymał od kierowniczki śródmiejskiego Wydziału Architektury - Marii Za­mojskiej zezwolenie na budowę dwóch czterokondygnacyjnych apartamentowców z garażami i basenami w podziemiach, o łącznej powierzchni 9 600 metrów kwadrato­wych!!

Dyrektor gminy Śródmieście Anna Wysocka jednak anulowała tę decyzję. Wtedy Bella Flora zmieniła taktykę. Z planów zniknęło bulwersujące słowo: „apartamentowce". Zostało zastąpione zwrotem: „pokoje gościnne bazy". Powierzchnię obiektu zmniejszono oficjalnie do l 600 metrów, lecz reszta to tzw. „zaplecze". Dziwne to za­plecze: system połączonych pomieszczeń, z których każde wyposażono w łazienkę. Jakil łatwo przerobić takie zaplecza w mieszkania...

A cóż to za wszechmocna spółka, ta Bella Flora? Odpowiedzi udziela skład spółki:

Antonina Chłopczyk, Leszek Mitura, Stanisław Fiodorow. Mitura wycofuje się ze spółki, sprzedając swoje udziały obywatelowi austriackiemu Grzegorzowi Czajko-wskiemu. Dlaczego tak łatwo kupiono grunty Parku Traugutta, pozornie niedostępne dla budownictwa? Odpowiedź znów w nazwiskach. Kupiono je od zarządu Miejskiego Przedsiębiorstwa Robót Ogrodniczych: decyzję o sprzedaży poparła Rada Nadzorcza MPRO, a w jej skład wchodził Jacek Zdrojewski. Dziś (2000) J. Zdrojewski - z ramie­nia SLD -jest wiceprezydentem Warszawy...

Marek Machtynger konsekwentnie specjalizował się w budowie apartamentow­ców, dlatego wspólnie z niejakim Wiesławem Wiśniewskim - prezesem polskiej filii „Liberty GSM" z Bytomia-jest inwestorem budowy kolejnego apartamentowca przy ulicy Mokotowskiej 15 A. Pozwolenie na budowę uzyskali w 1998 roku od Państwowe­go Nadzoru Budowlanego Urzędu Śródmieście. Pozwolenie uzyskał w listopadzie 1998, a w lutym 1999 w „Gazecie Wyborczej" zamieścił ogłoszenie o sprzedaży aparta­mentów o pow. od 90 do 240 metrów kwadratowych, w cenie po 2 000 USD za metr kwadratowy. Porównajmy - za niecałe półtora metra (10 tyś. zł.) sprzedano potężny wieżowiec!

Nie na tym koniec. Występując tym razem jako pełnomocnik swej prężnej mamusi, Chłopczyk - Machtynger nabył działkę przy ulicy Bednarskiej 25 A: budowę - oczy­wiście apartamentowca - podjął tam inny inwestor - Teodora Brzozowska z Górnego Śląska. Jakoś to wszystko obraca się w sferze niemieckojęzycznej, austriacko-śląskiej, ale nie bądźmy drobiazgowi - liczą się pieniądze. Pełnomocnikiem pani Brzozowskiej był niejaki Filip Wyganowski, ale tu już cieplej: to syn byłego prezydenta Warszawy Stanisława Wyganowskiego z UW! W 1994 roku budowę wstrzymano wyrokiem sądu, lecz tylko dlatego, że naruszono konstrukcję sąsiedniego budynku.

l. „Nasza Polska" pisała o tym w numerze 24/2000.

Kim wreszcie jest pan Machtynger, poza tym, że jest rodzonym chłopczykiem pani Chłopczyk? Ma 42 lata, absolwent lice­um. Do Austrii wyjechał z mamusią 20 lat temu. Działalność „gospodarczą" w Polsce podjął w 1992 roku od założenia firmy „Prymusgaz S.A." W tym czasie ten gigant biznesu powołał inną spółkę o nazwie „Top-gaz" z siedzibą w Sosnowcu - tu był preze­sem jednoosobowego zarządu. W zamian za to, zarząd „Prymusgazu" składał się z dżen­telmenów o swojsko brzmiących nazwi­skach: Yladimir loudin (Judin? Juda?) z Omska - prezes Rady Nadzorczej: człon­kowie zarządu - Leonid Jernakow z Tobolska, Peter Peterchourkine i Paweł Elentsow - obaj z Warszawy. Machtynger jest prezesem, a obie spółki „obracają" paliwami. Raczej „obracały" -jak pisze dziennikar­ka „NP" - bo obie są (2000) ścigane przez wierzycieli, co jest zajęciem skarbowo-policyjnie dość trudnym, bo np. „Prymusgaz" nie ma ani adresu, ani konta!

Po tych gazowych przekrętach, Machtynger przekwalifikował się na handlarza nieruchomościami ze skutkami opisanymi wyżej. W tym celu założył firmę Invest Par­tner. Jej siedziba mieści się przy ulicy Wenedów w Warszawie, czyli przy Parku Trau­gutta. Nikt i tam nie odbiera telefonów, nikogo nie można zastać w siedzibie. I dopiero po tym uzupełnieniu mamy pewną jasność w mrokach warszawskiego bagna.

O realizacji żydowskiego celu: „Wasze ulice, nasze kamienice" można pisać długo i monotonnie, a tę monotonię narzuca niemal zawsze ten sam schemat zawłaszczania polskiej nieruchomości. Zakończę ten wątek czymś jednak nietypowym, ponuro orygi­nalnym. Oto na rogu Starego Rynku we Wrocławiu stoi dom, niegdyś „Dom Altarzystów" przy kościele Św. Elżbiety. Rządzący obecnie Polską żydowski aparheid „sprzedał" czy oddał ten dom „artyście" - miedziorytnikowi Eugeniuszowi Get-Stankiewiczowi. Jest on Żydem, zatem endemicznie nienawidzi Jezusa Chrystusa. Chyba długo dumał, jakby tu „dołożyć" obiektowi swej nienawiści i pogardy czyli Chrystuso­wi. I wreszcie znalazł! Na frontonie kamienicy umieścił płaskorzeźbę, którą tu reprodu­kuję z książki Konstantego Z. Hanffa i Zbigniewa Rutkowskiego7.

Płaskorzeźba przedstawia Chrystusa zdjętego z Krzyża i umieszczonego pod jednym jego ramieniem, a pod drugim ramieniem Get-Stankiewicz wyrzeżbił młotek i trzy gwoździe. Ponieważ nienawistne „przesłanie" tej rzeźby nie każdy mógłby pojąć, Get-Stankiewicz umieścił pod spodem wyjaśniający napis, który brzmi: „Zrób to sam". Czyli sam ukrzyżuj Chrystusa!

Bywają żydowskie łajdactwa, których komentować po prostu nie wypada.

  l. Zbigniew Rutkowski jest założycielem i dyrektorem poznańskiego wydawnictwa WERS.

Mały przekręt w dużym

Za sprawą Towarzystwa Wydawniczego i Literackiego, czytelnicy otrzymali w czerwcu 2000 zaskakującą lekturę. Jest nią książka profesora Kazimierza Poznań­skiego: Wielki przekręt. Liczy zaledwie 100 stronic, czyli właściwie - broszura.

Wielkim przekrętem nazywa autor tak zwaną „prywatyzację" w Polsce lat 1990-2000. Bardzo słusznie. Okres ten przyniósł Polakom nie prywatyzację, lecz total­ne narodowe wywłaszczenie Polski i Polaków.

Słusznych tez jest w tej pracy znacznie więcej. Można sobie podarować te frag­menty, w których Poznański wylicza zbieżności i różnice pomiędzy praktyką gospo­darczą komunizmu, zwłaszcza gierkowskiego, a praktyką niepełnego kapitalizmu ostatniej dekady. Na miarę sensacji należy uznać w książce dwie fundamentalne, starannie udokumentowane prawdy:

— tak zwane „reformy" autoryzowane niemal wyłącznie nazwiskiem Leszka Balcero-wieża — to ten właśnie „Wielki przekręt";

- tak zwana „prywatyzacja" jest niczym innym, jak monstrualną wyprzedażą - za bezcen olbrzymiego majątku narodowego Polaków.

Obie te prawidłowości znajdują ujście we wspólnej kloace. Jest nią, zdanieq K. Poznańskiego, straszliwa, na miarę historycznego „przekrętu" gospodarczego, koru­pcja. To właśnie korupcję czyni prof. Poznański jedyną prawidłowością odpowie­dzialną za monstrualne marnotrawstwo majątku narodowego pod nazwą prywatyzacji, czyli wyprzedaży tego majątku obcym inwestorom.

Sensacyjność tych odważnych syntez polega na ich merytorycznej prawdziwości, jak też na pozycji naukowej autora.

O tym, że w Polsce ostatniej dekady dokonywała się grabież majątku narodowego pod pretekstem „prywatyzacji", wie już niemal każdy Polak. Jeden - z lektur prasy i ko­munikatów innych mediów o nieprzerwanym potoku afer „prywatyzacyjnych". Drugi-wie to z własnego ubożenia.

Najlepiej i najdotkliwiej wiedzą o tym bezrobotni -już ponad 2 500 000 osób, a ta­kże górnicy, rolnicy, niedawna wielkoprzemysłowa „klasa robotnicza". Zostali zepch­nięci na skraj nędzy jedni, w dosłowną nędzę drudzy. Im nie są już potrzebne dywagacje profesorów, nawet tak profesjonalnych ekonomistów jak prof. K-. Poznański. Wiedzą to samo co wie on sam, tyle tylko, że nie potrafią tej wiedzy ubrać w fachowe formułki.

Sensacyjność analizy Poznańskiego tkwi głównie w jego pozycji na „rynku nauko­wym". Po pierwsze, jest to człowiek nacyjnie tożsamy z ludźmi, którzy doprowadzili Polskę do przepaści ekonomicznej. Po drugie, zgodnie z tym właśnie, prof. Poznański jest liberałem - ekonomistą, czyli zwolennikiem drapieżnego kapitalizmu pod nazwą „wolnego rynku". W tym punkcie i miejscu niczym nie różni się od strategii takich zbawców, jak właśnie Balcerowicz czy Sachs lub Soros.                          

A jednak ostro „dołożył" wolnemu rynkowi, czyli bandyckiej „prywatyzacji", poli­tycznie i ekonomicznie ubezwłasnowolnionej Polski. Tak - całej Polski, bo już nie tylko jej majątku.

K. Poznański jako ekonomista przeszedł błyskotliwy szlak awansów i osiągnięć naukowych, zawodowych i życiowych.

Tajemnica tych awansów - mówiąc oględnie, mogła tkwić w samej specyfice jego nazwiska - Poznański. Nie rozwijając tego wątku, zauważmy:

- Publikował w prasie krajowej, zwłaszcza w prestiżowym „Życiu Gospodarczym". Doktoryzował się z pracy: Innowacje w kapitalizmie, wydanej przez Państwowe Wy­dawnictwo Naukowe. Rok po przybyciu do USA już wykładał ekonomię na uniwer­sytecie Comell, Nowy Jork. Idzie w górę niczym rakieta: jako pierwszy „polski" ekonomista znalazł się w gronie autorów zbiorowej publikacji Kongresu USA. Po­tem wykładał na kilku amerykańskich uczelniach, m.in. na uniwersytetach Evanston, Northwestem, Illinois. Korzystał ze stypendiów na uniwersytecie Stanford i innych. Teraz jest profesorem zwyczajnym na Uniwersytecie Waszyngtońskim w Seattie.

Pi­sze, publikuje. Jego prestiżową pracę: Technologia i konkurencja: blok sowiecki w gospodarce światowej, wydał renomowany Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley. Kilka lat później uczestniczył wraz z filozofem Leszkiem Kołakowskim, wtedy już „nawróconym" z wojującego stalinisty na kapitalizm, w przygotowaniu publikacji Konstruowanie kapitalizmu. Była to jedna z pierwszych prac poświęconych „transfo­rmacji" pokomunistycznej. W 1997 roku nakładem Cambridge University Press wy­dano jego pracę: Przewlekła transformacja: zmiany instytucjonalne a wzrost gospodarczy w Polsce 1970-1994.

Wkrótce ukaże się jego praca: Śladami Poppera... K. Poznański zorganizował kilka dorocznych dyskusji z udziałem „polskich" i ame­rykańskich ekonomistów na temat transformacji. Ich plon ukazał się w dwóch książkach, a jeden z rozdziałów opracował znany niszczyciel polskiej gospodarki K. Sachs. Od kilku lat prof. Poznański współredaguje prestiżowy amerykański periodyk: poświęcony „transformacjom" państw Europy Wscho„East European Politics and Societes", dniej.

I taki to „ekonomiczny" geniusz, żyjący za pan brat z innymi wybitnymi tytanami nauki, takimi jak Kolakowski czy Sachs - węgierski ekonomista J. Kornai czy McKinnow, nagle dokopał „transformacji" w Polsce, nazywając ją „wielkim przekrętem". Słowo „przekręt" nie posiada zbyt eleganckiej konotacji. Pochodzi ze slangu cinkciarzy - dzisiejszych kantorowców, a oznacza po prostu oszustwo. Zręczny oszust handlujący walutami, błyskawicznie podmieniał zwitek banknotów dobrych na owinię­ty kilkoma banknotami zwitek makulatury - klient dopiero po niewczasie dowiadywał się o „przekręcie".

Dokładnie tak samo po niewczasie dowiedziały się o tym transformacyjnym prze­kręcić miliony Polaków oszukanych przez polskojęzycznych eurofolksdojczy.

Dokonana przez Poznańskiego analiza tego przekrętu jest logiczna i nienaganna. Wykazuje, na podstawie powszechnie stosowanych w ekonomii kryteriów ustalania Produktu Narodowego Brutto i ogólnej wartości majątku narodowego - że polski kapi­tał sprzedaje się za granicę „za około 9-12 proc. jego faktycznej wartości". I dodaje:

„Innymi słowy, jest upłynniany za ułamek oszczędności, które byłyby niezbędne dla stworzenia tego majątku" (s. 41). W innym miejscu Poznański wylicza przeko­nująco, że nasz kapitał jest sprzedawany za jeszcze mniej - za około 5 proc. jego war­tości.' Zagraniczni bankierzy przejęli za zaledwie 2-3 mld dolarów około połowę prywatnych depozytów, czyli prawie 25 miliardów dolarów, oraz drugie tyle dola­rów zachowanych w depozytach prywatnych od tzw. osób fizycznych.

Jeżeli „prywatyzacja" będzie do końca odbywać się z zachowaniem tych samych przekrętowych dysproporcji pomiędzy rzeczywistą wartością „sprzedawanych" dóbr a cenami za nie otrzymywanymi, to według wyliczeń prof. Poznańskiego, majątek narodowy o war­tości 300 mld dolarów zostanie sprzedany za około 30 miliardów.

I tu dochodzimy do korupcji, czyli tytułowego przekrętu dokonanego na meryto­rycznie słusznych analizach ekonomicznych. Poznański wszystko zło widzi wyłącznie w korupcji. To korupcja jest sprawcą tego wielkiego przekrętu pod nazwą prywatyza­cji. Gdyby nie było korupcji, gdybyśmy sprzedawali za realną wartość zbywany majątek, to po pierwsze, nasze zagrożenia ekonomiczne nie miałyby miejsca, a po dru­gie, napływ kapitału obcego nie posiadałby tak negatywnego skutku. Polska korupcja jest tak powszechna, że wręcz narodowa! Ci sprzedajni Polacy, na czele z ekipą Balcerowicza, za nędzne ochłapy łapówkarskie, wyzbywają się całego majątku narodowego!

To przypisywanie wszystkiego zła banalnej korupcji, jest tym właśnie małym przekrętem K. Poznańskiego w wielkim przekręcić.

Ten mały przekręt Poznańskiego posiada jeszcze drugą warstwę. Jest nią- zdaniem autora - stosowanie przez Balcerowicza rzekomo błędnej polityki gospodarczej. Na korupcję nakłada się więc - lub odwrotnie - błędna strategia duszenia inflacji, fetysz rynku, wolnej gry rynku, schładzanie gospodarki,                                 f

Tylko intelektualną nierzetelnością można usprawiedliwiać szermowanie takimi argumentami przez wytrawnego ekonomistę. Polityka sitwy Balcerowicza nigdy nie była błędną. Była to świadoma polityka skarbowa, ekonomiczna, budżetowa, „pry­watyzacyjna", zmierzająca konsekwentnie do wyniszczenia ekonomicznego, do zapaści budżetowej, wreszcie - do grabieży majątku narodowego przez obcych. Był to i pozostanie, niezależnie od zmian w rządzie i „Kne-Sejmie", naczelny strategiczny cel, podporządkowany wchłonięciu polskiej resztówki przez Unię Germano-Euro-pejską. Poznański pisze, że ...Balcerowicz zdał się na zagraniczne wzory oraz zagrani­cznych inwestorów... Jakie wzory? Narzucone przez Sachsa i Sorosa? Sachs zniszczył Boliwię, zniszczył Meksyk, niszczy wiele innych gospodarek. Czy ktoś taki jak Balce­rowicz nie zdawał sobie sprawy z tych niszczycielskich praktyk? Pisze:

Fakty są jednak takie, że w Polsce nie brak publicznych oskarżeń o korupcję, ale nie roi się od procesów osób odpowiedzialnych za prywaty­zację majątku państwa.

Dlaczego?

Poznański odpowiada:

Wymiar sprawiedliwości jest bowiem absolutnie niesprawny.

I znów zdumienie: jak ktoś taki może przypisywać bezkarność systemowego nisz­czenia kraju, niesprawności „wymiaru sprawiedliwości?" Przecież tenże system (nie-) sprawiedliwości jest nierozdzielną częścią systemu niszczenia całości.

Tak został ustawiony, tak ubezwłasnowolniony, aby nikomu za przekręty włos z głowy nie spadł. Poznański ma na myśli sprawców konkretnych korupcji, łapówkarzy, itp. Dlaczego nie postuluje postawienia przed sądem rzeczywistych sprawców tragedii, takich jak Balce­rowicz z sitwą, czyli z Lewandowskim, H. Gronkiewicz-Waltz, Kolodką, Kieżmarkiem, Wąsaczem, całą polityczną otoczką tej sitwy; Geremkiem, Mazowieckim, całą Unią Wolności?

Dlaczego ten wytrawny ekonomista oburza się na bezkarność miecza, gdy powinien postulować odrąbanie łapy ten miecz dzierżącej?

Prof. K. Poznański przeprowadził staranną sekcję zwłok polskiej gospodarki, lecz postawił mylną diagnozę zgonu. Uczynił to świadomie. Kiedyś trzeba będzie do­konać ekshumacji zwłok i postawić trafną diagnozę. Nie uczyni tego ani „Poznański", ani inny „Warszawski" czy „Krakowski".

W prasie ukazało się kilka obszernych omówień pracy prof. Poznańskiego. Wszy­stkie entuzjastyczne, w prasie narodowej - wręcz tryumfalistyczne, bo „dokopujące" znienawidzonemu Balcerowiczowi. W „Trybunie" (7 czerwca) ukazało się obszerne omówienie książki z równie tryumfalistycznym podtytułem: Klęska polskich reform - i znów ani słowa o zdumiewającej połowiczności analizy, przypisywaniu wszystkiego banalnej korupcji. Wszystkich zadowoliła trafna i niszczycielska analiza „wielkiego przekrętu", dokonanego na ciele Polski w ostatnim dziesięcioleciu.

Nikt nie zwrócił uwagi na to, że prof. Poznański czyni nas samych, Polaków a nie Balcerowiczów, winnymi naszych nieszczęść. Jesteśmy bowiem narodem łapówkarzy, sprzedawczyków za nędzne grosze.

Książka K. Poznańskiego pt. Wielki przekręt starannie przemilcza gigantyczne afery o charakterze systemowym, dokonywane z inicjatywy a potem za przyzwoleniem jego pobratymców będących wówczas i obecnie przy władzy. Nic nie wspomina o aferach:

rublowej, alkoholowej, o bezkarnej zbrodni stanu pod nazwą FOZZ, o olbrzymiej grabieży polskich funduszy przez dwóch Żydów Bagsika i Gąsiorowskiego. Tej gra­bieży by nie było, gdyby nie tak właśnie skonstruowany system prawny; gdyby nie po­moc ich pobratymców z UOP, rządu, wreszcie współpraca z izraelskim wywiadem.

Wszystkie plagi PRL-bis, to - zdaniem prof. Poznańskiego - ta właśnie total­na, endemiczna, narodowa korupcja Polaków. Media zarówno narodowe, „prawi­cowe", jak i lewackie nie dostrzegły tej połowiczności analizy Poznańskiego. Tego wypuszczenia na boczny ślepy tor owego pojazdu - widma, jakim jest PRL-bis okupowana przez zwycięskich Żydów i ich zagranicznych pobratymców.

Grabieży polskiego majątku narodowego nadano charakter systemowy, między­narodowy. Jest to inwazja wyczerpująca wszystkie znamiona tego słowa poza jednym -inwazją militarną. Jest to zorganizowana grabież, w której polskojęzyczni dywersanci osadzeni w decyzyjnych strukturach władzy wykonują zlecone im sabotażo­we zadania. Są skorumpowani systemowo, a lapówkarstwo jest lapówkarstwem politycznym, nacyjnym, a nie finansowym.

Czy Balcerowicz, Lewandowski, Kaczmarek, Wąsacz oddając obcym gigantycznej wartości obiekty za 10 proc. ich wartości, brali lub biorą łapówki? Możliwe, lecz nie niszczą Polski dla tradycyjnych łapówek. Oni są skorumpowani politycznie, nacyjnie, ideowo, programowo, a to są najstra­szliwsze formy „lapówkarstwa".

K. Poznański zyskałby więcej wiarygodności, gdyby przytoczył przykłady koru­pcji z kraju jego przodków na dowód, że Izrael jako państwo to wielka sadzawka reki­nów i piranii, że korupcja jest tam codziennością ludzi z kręgów władzy. Oto kilka przykładów7.

 l. Zob.: „Życie Warszawy", 29 V 2000.

Prezydent państwa Ezer Weizman, były minister, poseł Knesetu, dowódca izrael­skiego lotnictwa wojskowego, musiał podać się do dymisji przed upływem drugiej ka­dencji po ogłoszeniu raportu prokuratury generalnej, oskarżającej Weizmana o łapówkarstwo na sumę ponad miliona dolarów. Musiał odejść, choć prokurator Elia-kim Rubinstein zrezygnował z podjęcia postępowania sądowego wobec Weizmana za nie tylko łapówkarstwo, lecz również za oszustwa podatkowe.

Były minister sprawiedliwości Cachi Hanegbi, został oskarżony o łapówkarstwo i wyłudzenia.

Były minister spraw wewnętrznych Arie Den został skazany na cztery lata więzie­nia za łapówkarstwo.

Wiceminister i szef resortu komunikacji Icchak Mordechaj podał się do dymisji po oskarżeniach policji o seksualne molestowanie urzędniczek i za próbę gwałtu.

Skąd oni wynieśli takie skłonności? Czyż nie z Polski, skoro 60 proc. obywateli Izraela, to polscy Żydzi?

Słowem — znów winni Polacy?

Ostatnie oszustwo Balcerowicza

Wspólnym wysiłkiem mózgowców Ministerstwa Pracy i samego Balcerowicza -wicepremiera i ministra finansów, zrodził się rządowy dokument pod nazwą: Narodo­wa strategia wzrostu zatrudnienia i rozwoju zasobów ludzkich'. Sam tytuł jest zu­chwałym szyderstwem z rzeczywistości ekonomicznej i gospodarczej.

Sam tytuł tego elaboratu zawiera kilka pięter takich szyderstw i fałszów. Przede wszystkim - „narodowa". Tym słowem, bezlitośnie wyszydzanym przez żydomedia w innych kontekstach, autorzy tej fałszywki w randze dokumentu rządowego staraj ą się sprawić wrażenie, że dokument dotyczy całego polskiego Narodu i jego jeszcze ist­niejącego państwa.

Drugie słowo fałszywie nadwartościujące nędzną treść dokumentu, to „strategia". Wiadomo: jeżeli „strategia", to coś skończenie precyzyjnego, rzetelnego, przemyślane­go, perspektywistycznego.

Trzecie oszustwo, uprawiane zresztą masowo, to rzekomy „wzrost zatrudnienia", który nastąpił w rezultacie stosowania owej „narodowej strategii".

Czwarty bełkotliwy wątek samego tytułu, to wymienianie jednym tchem owego „wzrostu zatrudnienia" oraz wzrostu „zasobów ludzkich". W komunizmie ludzie byli nazywani „siłą roboczą". „Zasoby ludzkie" to dokładnie to samo co „siła robocza", ro­bole, bezosobowa masa, którą należy ugniatać, formować i eksploatować dowolnie.

Ale nie w semantyce tytułu tkwi nikczemność tego dokumentu, tylko w jego treści.

Owszem, dokument posiada „strategię", lecz jest to strategia Unii Germano-Eu-ropejskiej, nakazana do realizacji polskim eurofolksdojczom.

l. Zatwierdzony przez rząd 4 stycznia 2000. To oszustwo jest kontynuowane przez jego następcę-niszczenie państwa jest zadaniem każdego eurofolksdojcza niezależnie od partyjnego szyldu.

Autorzy dokumentu wcale tego nie ukrywają pisząc, że idee zawarte w Narodowej strategii... są zgodne z aktualnymi rezolucjami (czytaj - poleceniami) wytycznymi OECD i Unii Europejskiej w dziedzinie polityki zatrudnienia1.

Już to stwierdzenie zadaje kłam słowu „narodowa" strategia rozwoju. Nie jest to strategia narodowa tylko eurounijna, globalistyczna, inwazyjna, niszczycielska, kasacyjna wobec narodu polskiego.

Polskojęzyczni eurofolksdojcze - autorzy dokumentu wyjaśniają dalej, że przyjęte przez nich pseudo-rozwiązania tej pseudo-strategii uwzględniają zalecany w krajach Unii Europejskiej sposób wyróżniania węzłowych kategorii problemowych - tzw. fila­rów, na których powinny się wspierać narodowe polityki zatrudnienia.

Zwróćmy uwagę na słowo: zalecany przez Unię Europejską. Wynika z tego słowa, że nie są to jeszcze dyrektywy, tylko zaledwie zalecenia. „Nasi" nadgorliwi eurofol­ksdojcze czynią z tych zaleceń obowiązujące dyrektywy i przyjmują je do realizacji rządowej. Nazywają je „wytycznymi", a nie zaleceniami.

Dalej okazuje się, że nie jest to „strategia" czasowo aż tak odległa, aby usprawiedli­wiała użycie słowa „strategia". Wyjaśniają, że plan obejmuje okres 2000-2006. Dlacze­go taki okres? Bo taki zakres czasowy przewiduje się na realizację procesu „przedakcesyjnego". Każdego Polaka nawet nie .przesadnie uwrażliwionego na czy­stość i normalność języka polskiego może przyprawić o ból zęba samo słowo „przed-al-caryjTry-", a-A? w cibA-ciYi-ftaiTYW- i Tram-^' •NKafc- iws'fvk J\a?asa? pwAyih-r^K-A- f^TawAywia1?. Nie wymagajmy jednak zbyt wiele w zakresie języka polskiego odludzi, którzy są zale­dwie polskojęzyczni.

Autorzy dokumentu, jak przystało na nadgorliwych eurofolksdojczy, powołują się na inspirujący ich program szczytu państw G-8 z 1988 roku. Przyjęto tam rzeczywiście strategiczną zasadę odchodzenia od modelu państwa opiekuńczego. Należy rozumieć pod tą maskującą formułką - strategię likwidacji niezawisłych i suwerennych państw poprzez programowy rozkład ich samodzielności gospodarczej, budżetowo-fmansowej, co z żelazną konsekwencją zasługującą na pluton egzekucyjny, realizowała już od wielu lat banda polskojęzycznych eurofolksdojczy na czele z Balcerowiczem.

Powróćmy do owej strategii zatrudnienia, przyjętej przez eurofolksdojczy. Opierają ją na czterech zapowiedzianych „filarach". Pierwszy z nich to poprawa zatrudnie­nia, którą definiują jako zatrudnialność

Drugi filar to - uwaga: rozwój jakości zasobów ludzkich. Tak jak daje się zwię­kszać jakość np. masła, samochodu czy jakość odbioru telewizyjnego ekranu, tak oni będą zwiększać jakość zasobów ludzkich - tej bezosobowej masy roboli.

Trzeci filar, to poprawa zdolności adaptacji przedsiębiorstw i ich pracowników do warunków zmieniającego się rynku, wzmocnienie równości szans na rynku pracy.

Czwarty filar, to oklepany rozwój przedsiębiorczości.

Wszystkie cztery filary dosłownie wiszą w powietrzu, bujają w obłokach: ani słowa o podstawowym warunku likwidacji bezrobocia, jakim jest rozwój gospoda­rczy, inwestycje, czyli powstawanie nowych miejsc pracy.

l. Z. Lipiński: Nowy etap Balcerowicza, „Nasza Polska", 17 V 2000.

Zamienianiem milionów pracowników, a także już bezrobotnych w bezwolną masę roboli, polskojęzyczni eurofolksdojcze cofają się w głąb wieku XIX, do prymitywnego drapieżnego kapitalizmu, z jego bezlitosnym wyzyskiem pracownika pozbawionego praw, włącznie z prawem do strajku, do demonstrowania sprzeciwu i głoszenia postula­tów7. Na rzekomej obronie tych praw wyrósł przerażający polip komunizmu, jego kłamliwa retoryka o „prawodawstwie pracy", „opiece socjalnej", „prawach związko­wych".

Tu powrót do połowy XIX wieku polega na zanegowaniu, odrzuceniu nawet tych werbalnych uprawnień, na przekształcaniu pracowników w masę roboli o „upraw­nieniach" bydła roboczego.

„Narodowa strategia" nie proponuje żadnych proinwestycyjnych działań rządu. Polega ona na żonglerce słownej o charakterze edukacyjnym, prawnym, jak też gospo-darczo-fiskalnym.

Rząd Balcerowicza - Buźka - Geremka uznawał za niewystarczające w zakresie zwalczania bezrobocia, regulacje prawne swych poprzedników rządowych, czyli koali­cji SLD - PSL, podejmowane pod kątem biznesu partyjno-nomenklaturowego, z prze­wagą zagranicznego. Chodzi im o takie regulacje prawne, które wprowadzają dyktat pracodawcy w zakresie wydajności, kosztów produkcji. Wydajność ma być zwiększa­na, koszty zmniejszane. Ich wysoki poziom powoduje zwiększenie popytu na pracę re­jestrowaną i zmusza do pracy „na czarno".

Rząd proponuje zlikwidowanie w obecnym Kodeksie Pracy obowiązku informo­wania właściwego inspektora pracy i właściwego państwowego inspektora sanitarnego o rozpoczęciu, zmianie i zaprzestaniu działalności przedsiębiorstwa.

To jest ten właśnie „dziki kapitalizm". Innymi słowy - zlikwidować nadzór służb państwowych nad warunkami zatrudnienia i warunkami pracy. Wyjaśniają ten powrót do dzikiego czyli bezlitosnego, bezkarnego kapitalizmu tak oto:

Obecnie regulowanie bezpieczeństwa zatrudnienia nastawione jest na maksymalne gwarancje prawne i socjalne pracowników. Co w sposób niedoskonały gwarantował re­alny komunizm, ma być zlikwidowane w ramach powracającego realnego kapitalizmu;

Istniejące regulacje sprawiają, że przedsiębiorstwa nie są zdolne elastycznie rea­gować na wciąż postępujący rozwój technologii. Nadmierna regulacja generuje wyso­kie koszty (...) Dlatego konieczne jest podjecie działań deregulacyjnych - czytaj -likwidacja regulacji biorących w obronę pracownika przed niekontrolowanym wyzy­skiem.

Tę „elastyczność pracy", rządowy dokument rozwija w pięciu punktach. Pierwszy jest dość obojętny dla pracownika, bo mówi o możliwości stosowania różnych form organizowania się firm, np. przekształcania wydziałów w samodzielne jednostki orga­nizacyjne. Drugi punkt to jawny cios w pracownika, w jego uprawnienia chronione dotąd przez rząd. Dopuszcza bowiem stosowanie różnych form umowy o pracę, takich jak praca dorywcza, nietypowe formy zatrudnienia, praca w niepełnym wymiarze godzin. Oznacza to w praktyce stałą niepewność zatrudnienia przez zmniejszanie moż­liwości osiągania przyzwoitych i coraz większych zarobków, wynikających choćby ze stażu pracy.

l. Na demonstrację trzeba w PRL-bis („Trzeciej RP") mieć pozwolenie!

Trzeci punkt dopuszcza stosowanie różnych harmonogramów pracy i norm czaso­wych, czyli nieprzestrzeganie tygodniowego pułapu godzin zatrudnienia, wiosną 2000 roku wynoszącego 42 godziny.

Czwarty punkt zapowiadał dopuszczanie zmian w zakresie zadań pracownika w miarę zmian w zadaniach firmy. To kolejna zapowiedź niewolniczego podporządko­wania pracownika interesom firmy.

Piąty punkt jest już całkowicie pozbawiony skrupułów, nawet werbalnych. Zapo­wiada dopuszczalność obniżania stałej części płacy i wzrostu części płacy warunko­wanej wydajnością i efektami pracy. Załoga zakładu staje się stadem roboli poddanych dyktatowi właściciela. Będzie miał prawo obniżania nawet stałych płac pod prete­kstem zmniejszonej wydajności zakładu, wydziału albo pracownika.

Eurofolksdojcze - rządowi nadzorcy polskiego stada idą jeszcze dalej. Likwidują płacę minimalną! Zapowiadaj ą ponowne zdefiniowanie społecznej funkcji płacy mini­malnej, potrzebę jej ustalania, jak i obszary regulacji: przestrzenne, kwalifikacyjne i związane z wiekiem pracowników. Uważają, że obecny poziom płacy minimalnej jest za wysoki i ma skutki negatywne w stosunku do ludzi młodych bez kwalifikacji. Wyjaśnijmy bez osłonek - chodzi o zatrudnianie tej najliczniejszej obecnie grupy młodych bezrobotnych - na warunkach płacowych poniżej gwarantowanego mini­mum. Jest więc potrzebne zróżnicowanie przestrzenne: w regionach o wielkim bezro­bociu chcą płacić grosze, ale statystycznie będzie to oznaczać likwidację bezrobocia.

Obłuda eurojudaszy ujawnia się w ich rzekomej trosce o rozwój małych i średnich przedsiębiorstw: te wszystkie wyżej wymienione kagańce i samowolki tym właśnie usprawiedliwiają. Temu również służy - rzekomo - skrócenie ustawowego okresu wypowiedzenia do 2 tygodni.

W tym zapisie święci tryumfy cyniczna praktyka wyrafinowanego kłamstwa, merytorycznego terroryzmu jako narzędzi strategii antynarodowej, a nie „naro­dowej".

Bo przecież:

- zamiast zaprzestania dyskryminacji polskiego drobnego kapitału, drobnej przedsię­biorczości;

- zamiast zaprzestania przeróżnych form preferencji, faworyzowania, zwłaszcza po­datkowego - wielkich molochów zagranicznych;

- zamiast poluzowania śruby podatkowej wobec małych firm;

- zamiast wprowadzenia zasady odliczania wydatków inwestycyjnych od podatku;

- zamiast powiększania lawiny utrudnień formalno-biurokratycznych przy zakładaniu firmy;

- zamiast coraz ostrzejszych utrudnień fiskalnych;

- zamiast tego wmawia się milionom polskich roboli, że to ich nadopiekuńcze pra­wa pracownicze utrudniają rozwój drobnej wytwórczości! Trzeba więc te prawa zlikwidować albo zmodyfikować, aby w ten sposób doszlusować do Europy, wypełnić dyktat brukselskich eurofolksdojczy.

TERROR „DEMOKRACJI"

Rzeź generałów

Terroryzm żydokomuny rządzącej Polską w latach 1990-2000 najłatwiej weryfiku­je pasmo „niewykrytych" i nieukaranych zbrodni i morderstw politycznych. Ta bezkar­ność w mordowaniu ludzi niewygodnych rozpada się na dwie grupy ofiar. Jedną stanowią ludzie niegdyś stanowiący trzon władzy komunistycznej w czasach PRL, drugą- zabójstwa osób czynnie stawiających opór w PRL i PRL-bis.

Wniosek z tego zróżnicowania może być tylko jeden: prominentów PRL mordują w czasach „Trzeciej RP" służby obcych państw i wywiadów. Działaczy opozycji naro­dowej mordują „szwadrony śmierci" rodzimej Bezpieki.

Serial głośnych morderstw na prominentach komunistycznych stanowią zabójstwa generałów: Piotra Jaroszewicza z małżonką, Fonkowicza, Dubickiego i Papały. Wszyscy czterej mieli tytuły generałów, co posłużyło publicyście Krzysztofowi Kąko-lewskiemujako tytuł do cyklu ponad 100 publikacji w „Naszej Polsce": Generałowie giną w czasie pokoju.

Piotr Jaroszewicz był premierem PRL, generałem LWP. Posiadał nieprzebraną wie­dzę o kulisach PRL-ZSRR. Był po wojnie zaangażowany w poszukiwania skarbów III Rzeszy na Dolnym Śląsku7. Istnieje pogłoska, że posiadał tajne konto w Szwajcarii: czy jednak zawartość tego konta stała się powodem morderstwa, skoro w jego willi po zabó­jstwie nie zginęły precjoza o ogromnej wartości? Na polecenie jakich służb został zamordowany? Sowieckich? Niemieckich? Mossadu? CIA?

Generałowie Dubicki i Fonkowicz, z pochodzenia Żydzi, byli wysokiej rangi fun­kcjonariuszami wywiadu i kontrwywiadu. Czy wiedzieli zbyt dużo o tajemnicach na| styku PRL-ZSRR, PRL-CIA-Mossad, że musieli zginąć?

Generał Papała był Komendantem Głównym Policji - został zamordowany przed swoim domem przez jak zwykle „nieznanych sprawców".

To wręcz nieprawdopodobne: czterech generałów ginie w czasie pokoju i w żadnym z tych przypadków mordercy nie zostają wykryci, osądzeni! Pomijając motywacje tych morderstw, zapominając o politycznej i służbowej przeszłości tych lu­dzi, trzeba się zgodzić z ponurym faktem, że w PRL-bis nie istnieją suwerenne służby śledcze, suwerenna policja, nie istnieją suwerenni sternicy państwa zdolni wspólnie wykryć sprawców morderstw na świecznikowych postaciach dawnej i aktualnej władzy! Z tych faktów wieje groza. Żyjemy bowiem w państwie nieobliczalnego bezprawia.

1. Zob.: Henryk Piecuch: Skarby III Rzeszy, Warszawa 1999.

W zakresie przestrzegania prawa, ścigania zbrodniarzy, państwo to nie jest już państwem, jest bezpaństwowym terytorium, w którym obce służby robią co chcą, włącznie z mordowaniem najważniejszych postaci wymiaru „sprawiedliwo­ści", władzy, wywiadu, kontrwywiadu.

Listę „nieznanych sprawców" śmierci znanych ludzi można wydłużyć o szereg in­nych postaci, jak np. Andrzej Jarecki i Kazimierz Dziewanowski. Obaj jednocześnie przebywali na placówkach dyplomatycznych w USA. Zginęli w „wypadku" samocho­dowym. Możliwe, że celem zamachu był tylko Dziewanowski. To ważna postać. Członek Okrągłego Stołu, członek „Klubu Europa", członek Rady Polityki Pieniężnej, członek Rady Polityki Zagranicznej, a także lokator listy masonów zgromadzonej przez SB (zob.: H. Piecuch, Imperium Służb Specjalnych). Jako publicysta pisywał o „naro­dowym smrodku" i polskim ciemnogrodzie, ale nie za to przecież zginął... Krzysztof Kąkolewski pisał enigmatycznie o innej okoliczności: Dziewanowski niebezpiecznie zbliżył się do spraw kredytów zaciągniętych przez PRL, a zatem i do kwestii FOZZ1.

Podobnie nagle, w kwiecie wieku, bez wyraźnych powodów (np. zawału?) zmarł korespondent w USA Jacek Kalabiński, bo naruszył milczenie wokół handlu bronią.

Inne, również zagadkowe nagłe śmierci ludzi w sile wieku, to śmierć prof. Jana Strzeleckiego, poety Witolda Dąbrowskiego. Na zagadkowy udar serca zmarł dyrektor Archiwum Akt Nowych, historyk prof. Skowronek - czy za to, że uparcie walczył o powrót do Polski akt wywiezionych przez sowietów, dokumentów „niewygodnych" dla powojennych okupantów Polski z nadania sowieckiej żydokomuny?

W tym kontekście nie powinniśmy się dziwić niewykrywalności sprawców licz­nych zbrodni na ludziach opozycji. Jeżeli bezkarnie giną generałowie aparatu ter­roru, to w dziesięcioleciu 1990-2000 w zasadzie bezsensowne było wszczynanie procesów w sprawie zabójstw ludzi opozycji. Nikt ze sprawców nie został ustalony, ukarany, tak jak nie zostali wykryci i ukarani mordercy generałów - ludzi z drugiej stro­ny barykady.

Pozornie zostali wykryci mordercy księdza Jerzego Popieluszki. Nie zostali. G. Piotrowski został uznany za mordercę księdza, ale to połowa prawdy: ukarano miecz a nie rękę, wykonawcę a nie zleceniodawcę lub zleceniodawców.

Nie ukarano morderców górników kopalni „Wujek". Parodia procesu toczy się od 17 lat - winnych nie ma. Wiadomo tylko tyle, że strzelał ustalony pluton ZOMO. Kto dał rozkaz? - nie wiadomo. W „Gazecie Polskiej" z 4 maja 2000 ukazał się obszerny ar­tykuł: Strzelali w łeb i na komorę. Jest to omówienie tzw. raportu taterników - trzech byłych taterników, którzy w 1982 r. urządzali szkolenia dla funkcjonariuszy plutonu specjalnego, uczestniczącego w pacyfikacjach śląskich kopalni. Z relacji tych „taterni­ków" - Jacka Jaworskiego, Janusza Kierzyka i Ryszarda Szafirskiego wynika, że ma­sakra górników „Wujka" była samowolą dowódcy plutonu - Romualda Cieślaka ps. „Walerek". Dziwni to relanci ci taternicy: Jaworski wcale nie ukrywa, że po 13 grud­nia 1981 roku uczestniczył w pacyfikacjach strajkujących zakładów Małopolski, za co został odznaczony przez płk. Kazimierza Wilczyńskiego medalem przyznanym z oka­zji X rocznicy powołania plutonu specjalnego w Krakowie!

l. „NP" 5 V 2000.

Teraz Jaworski utrzymuje, że w latach 80. stale współpracował z opozycją. Coś z tamtego ich raportu przypomina sobie jej ówczesny członek opozycji Zbigniew Romaszewski. Otrzymał ten raport dopie­ro wiele lat później, w 1999 (!) roku i skierował go do Leszka Piotrowskiego, byłego pełnomocnika oskar­życieli posiłkowych w procesie „Wujka". Raport rze­komo dostarczyli „taternicy" zakonnikowi cystersów - o. Hugo. Zakonnik przestraszył się Jacka i spalił raport.

Teraz (2000) sąd ma powołać „taterników" na świadków oskarżenia. Ostrożnie! - chciałoby się doradzić sądowi. Ostatecznie można uwierzyć zasłużonym „taternikom", z których jeden został odznaczony za wyczyny w ZOMO - ale tylko co do drugorzęd­nych szczegółów. Z pewnością nie w główną tezę i cel rewelacji „taterników" - że mord na górnikach był wyłącznie inicjatywą i samo­wolną decyzją dowódcy plutonu. Lokalizowanie sprawstwa i sprawców zbrodni po­litycznych dogorywającej PRL i jej służb na niskich szczeblach, to stalą dziś metoda. Tak było z Piotrowskim - nigdy nie ujawnił swych zleceniodawców7!

Teraz odpowiedzialność za masakrę górników „Wujka" ma zostać ostatecznie „zaklepana" na wysokości dowództwa plutonu ZOMO.

Kto rozumie elementarną konieczność istnienia żelaznej struktury dowodzenia na poszczególnych szczeblach terrorystycznej władzy spod znaku ZOMO-SB-MO, ten nie może ani przez chwilę dopuścić myśli, że rozstrzelanie górników „Wujka" mogło być aktem niesubordynacji dowódcy plutonu ZOMO. Taką samowolkę wyklucza precyzyjna struktura dowodzenia służb specjalnych nie tylko w PRL, lecz wszystkich innych państw, wszystkich wywiadów, kontrwywiadów, policji, etę.

Zarówno w regularnej armii jak też w policji i służbach specjalnych, w każdych warunkach bojowych, wojennych czy w stanie wojennym, niższy rangą dowódca bez­względnie wykonuje rozkazy swego najbliższego przełożonego, w przeciwnym razie grozi mu sąd polowy. Jeżeli w warunkach bojowych, podczas wojny, ginie jego bezpo­średni dowódca, niższy rangą stara się nawiązać kontakt z wyższym kręgiem dowodzę- i nią. Jeżeli i to zawodzi, dowódca jednostki przejmuje dowodzenie nad podległą mu jednostką i odtąd dowodzi samodzielnie, tak jakby nie istniała armia, łączność radiowa, szczeble dowodzenia; jakby jego oddział był samodzielną armią a on sam -jej najwyższym dowódcą.

Nic takiego nie miało zastosowania w przypadku decyzji o strzelaniu do górni­ków „Wujka". Struktura dowodzenia oddziałami ZOMO na szczeblu wojewódzkim i centralnym funkcjonowała bez zakłóceń. Władza polityczna i jej zbrodnicze formacje siłowe panowały niepodzielnie nad sytuacją w kraju, w regionach, województwach, miastach, a tym samym nad otoczoną przez wojsko, ZOMO, czołgi - kopalnią „Wujek" i jej bezbronną załogą.

l. Ali Agca - podobnie!    '                                                                      

Zomowcy Cieślakabyli bezpieczni. Strzelali z oddalenia. Gdyby ich strach obleciał - mogli się łatwo wycofać, choć i na to musieli by otrzymać rozkaz swych bandyckich przełożonych.

Kolejna kpina ze sprawiedliwości odgrywana przez władze PRL - bis, to zbrodnia na Grzegorzu Przemyku, niewinnym maturzyście, ale synu opozycjonistki Barbary Sadowskiej.

Głównym podejrzanym i oskarżonym jest - po kilkunastu latach, po obowiązującej przez 10 lat wersji winy sanitariuszy - milicjant Ireneusz Kościuk, funkcjonariusz z po­sterunku, gdzie zmasakrowano Przemyka7.

Pełnił wtedy funkcję zastępcy komendanta posterunku w randze porucznika. Dziś zasłania się niepamięcią, wszystkiemu zaprzecza. Podobnie Jan Wit-Jabłoński, dowód­ca plutonu ZOMO, który zatrzymał Grzegorza Przemyka i jego kolegę.

Świadkowie - koledzy Przemyka mówią tyle i aż tyle, że Kościuka można by było skazać na podstawie ich zeznań, albo za nakazanie śmiertelnego pobicia chłopca, albo za sprawstwo z tytułu samego dowodzenia posterunkiem w trakcie bicia, jeżeli już nie za osobiste bicie.

Jeden z nich stwierdzał: Jedyne, co mi wtedy wieczorem powiedział Grzegorz Prze-myk (już w domu - H.P.), że bili go w brzuch...

Jakub Kotański:

- Stojąc przed komisariatem słyszałem krzyk bitej osoby i miałem wrażenie, że był to krzyk Grzegorza.

Kościuk był już w składzie plutonu ZOMO, który zatrzymał i odwiózł Grzegorza na posterunek. Kościuk jako milicjant w składzie patrolu ZOMO, formalnie podlegał w tym momencie Witowi Jabłońskiemu. Ten zaś przyznaje, że Kościuk już wtedy bił Przemyka pałką po rękach!

Kiedy to piszę - koniec czerwca 2000 - taki stan „śledztwa" i procesu przekazują dzienniki i tygodniki. Niektóre z nich, za zgodą sądu, pokazują twarz i sylwetkę Ko­ściuka: typowy osiłek, butna twarz, zimne oczy, krótkie włosy. Przed nim, w ławie ob­rońców dwóch adwokatów, ale za nimi, w symbolicznym tle, w roli obrońców, stoi cała ta obecna PRL-bis, zwana szyderczo „Trzecią RP"!

Jak było nieuchronnie do przewidzenia, Kościuk został uniewinniony z zarzutu śmiertelnego pobicia Przemyka. Winnych nadal brak.

Kościuk jako domniemany współmorderca Grzegorza Przemyka, pracuje w Ko­mendzie Powiatowej Policji w Biłgoraju i władze samorządowe tego miasta jak i województwa lubelskiego akceptuj ą tę kontynuację „misji" Kościuka. Pro f. Ryszard Bender -członek Sejmiku Województwa Lubelskiego, podczas sesji Sejmiku (14 VII 2000) za­proponował poszerzenie porządku obrad o rozpatrzenie sprawy Ireneusza Kościuka.

Niestety - za wnioskiem prof. R. Bendera głosowało zaledwie trzech radnych AWS - czwartym był głos wnioskodawcy. Klub AWS w Sejmiku Lubelskim liczy 19 członków i ogromna większość z nich była obecna2!

1. Jest teraz policjantem. Mieszka w Biłgoraju. Zob.: „Nasz Dziennik", 20 VI 2000.

2. Zob.: „Głos" 22 VII 2000.

Nie ma i nie będzie ukarania morderców księży z lat 1990-1994: Niedzielaka, Su-chowolca, Zycha, Kusa, Zaręby, Fidury, Durczyńskiego, Gąbki, Kościuczyka, Pawlowskiego, Kiliana, Kotlarza, Stokowskiego, Kowalczyka, Kocińskiego, choć

„śledztwa" w tej sprawie były prowadzone i wznawiane, bo przecież księży można mordować bezkarnie od 1945 roku do dziś. To grupa społeczna o charakterze ducho­wych przywódców, z formacji katolickiej, dlatego jest poddawana prześladowaniom i skrytobójstwom niezależnie od aktualnie rządzących frakcji, formacji ustrojowych, ekip sejmowych i rządowych, niezależnie od geopolitycznej zależności Polski, czy to sowieckiej czy żydomasońskiej.

Nie dowiemy się najpewniej nigdy, kto zlecił zamordowanie Andrzeja Krzepkowskiego, bezkompromisowego demaskatora posierpniowej żydokomuny, działacza „Solidarności" Ursusa.

Nigdy się nie dowiemy, jaki to „zawał serca" śmiertelnie powalił Michała Faizma-na, trzydziestoparoletniego inspektora NIK, który bezkompromisowo zdemaskował sprawców grabieży funduszu FOZZ i około 20 mld dolarów „wyprowadzonych" z Ban­ku Handlowego.

Nigdy się nie dowiemy, kto i jak „zmajstrował" wypadek drogowy, w którym zginął minister prof. Walerian Pańko, szef NIK, interesujący się aferą FOZZ.

Nigdy się nie dowiemy, kto zamordował - zwłaszcza na czyje polecenie, działacza „Solidarności" chłopskiej - Piotra Bartoszcze7.

Nie dowiemy się, kto zamordował i na czyje zlecenie krakowskiego studenta Sta­nisława Pyjasa.

I nigdy się nie dowiemy, kto zamordował i na czyje zlecenie, około 90 innych „niewygodnych" ludzi opozycji w czasach stanu wojennego i długo po odwołaniu tej wojny Jaruzelsko-polskiej.

Nigdy nie staną przed sądem ZOMO-milicjanci, mordercy Piotra Majchrzaka, za­mordowanego w Poznaniu w 1982 roku - do dziś nazwiska członków oddziału ZOMO-morderców są utajnione2.

Nigdy się nie dowiemy, czy obrońcy Stoczni Gdańskiej - kpt ż.w. Bolesław Huty-ra i Marian Moćko zginęli (15 IX 2000) w normalnym czy nienormalnym „wypadku samochodowym" (Zob. rozdział: Stoczniowców wojna trzydziestoletnia).

A. nie dowiemy się dlatego, że:

- żyjemy w państwie bezprawia;

- w państwie systemowo programującym kryminalizację wszystkich służb (nie-) ładu, (nie-) bezpieczeństwa, (nie-) sprawiedliwości;

Obydwa te kierunki programowanej destrukcji służą celowi strategicznemu, jakim jest rozkład państwa polskiego w całości, jego likwidacja jako państwa.

1. Jego zwłoki znaleziono 8 lutego 1984 r. w betonowej studzience niepodal domu. „Śledztwo" wtedy umorzono, a „wznowione" w 1990, zostało umorzone ponownie, tym razem decyzją ministra „sprawiedliwości" W. Cimoszewicza.

2. Zob. „Gazeta Polska" 17X 1997. Matka Piotra Majchrzaka-Teresa Majchrzak już od 17 lat walczy samotnico ustalenie nazwisk tych morderców. W czasie mszy św. odprawianej przez Ojca Świętego 3 czerwca 1997 w Poznaniu, szła w procesji z darami, potem Papież przez dłuższą chwilę z nią rozmawiał.

Terror w pełnej bezkarności

Tak więc „rządy prawa" w Polsce posierpniowej są w istocie rządami terrorystycz­nego bezprawia: skrytobójstw, pobić, włamań przez nieznanych sprawców, podsłuchu, szarż na strajkujących rolników, górników, hutników, na patriotyczną młodzież pokojo­wo demonstrującą swój sprzeciw.

W telewizyjnych „Wiadomościach" widziało się szarże policjantów bijących ucze­stników antykomunistycznych manifestacji i rzucających pogróżki w stylu: Szkoda, że was nie wykończyliśmy w stanie wojennym!

Zacznijmy ten spacer po państwie bezprawia od akcji stosunkowo „niewinnych" -od kontroli korespondencji i podsłuchu telefonicznego. W 1997 roku nagłośnił to „Dziennik Poznański", a te praktyki dotyczyły nie tylko Poznania, lecz z całą pewno­ścią były i są stałą praktyką w całej Polsce. Dziennikarz tej gazety Krzysztof Owczarek ustalił, że w Poznaniu pod nadzorem UOP znajduje się około 2000 nazwisk ludzi „podejrzanych", niewygodnych dla reżimu żydokomuny posierpniowej.

W pokoju UOP na poczcie przy ulicy Głogowskiej znajdowała się mapa 5x2 metry, na której widniały adresy i nazwiska osób pozostających „na celowniku" UOP. Korespondencja do tych osób była wstępnie opraco­wywana (po otwarciu), kserowana i odkładana do specjalnych teczek. Spece od otwierania korespondencji są szkoleni tak samo jak za cza­sów SB - w Legionowie, gdzie poznają techniki otwierania, opracowywa­nia, zamykania korespondencji, zacierania śladów, zabezpieczania przed planowaną obróbką chemiczną, która odbywa się w specjalnych laborato­riach.

Podział w UOP jest prosty: Warszawie podlega cala koresponden­cja zagraniczna, natomiast takie oddziały jak poznański, zajmują się korespondencją krajową. Oto zwykły dzień „pracy" bezkarnych pajęczarzy na poczcie poznańskiej:

Po weryfikacji wstępnej, która ma na celu sprawdzenie, czy przesyłki nie mają specjalnych zabezpieczeń, zabierają się za odklejanie kopert. Są trzy podstawowe metody. Najszybsza polega na otwieraniu kopert zaklejo­nych zwykłym klejem („na ślinę") za pomocą urządzenia nazywanego „ga­rnkiem". Są w nim otwory, przez które paruje woda, podgrzana przez grzałkę. Inną metodą jest umieszczenie listów w specjalnej „wannie", gdzie z czasem koperty odklejają się same. W wypadku, kiedy klej jest mo­cniejszy, bądź koperty są zaklejone taśmą, używa się zwykłej benzyny i specjalnego pędzelka.

Szczególnym zainteresowaniem policji cieszyły się manifestacje i aktywiści młod­zieżowej Ligi Republikańskiej. W 1997 roku Zbigniew Sobótka, ówczesny wicemini­ster spraw wewnętrznych i poseł SLD z województwa piotrkowskiego, zapowiadał traktowanie takich akcji Ligi jako „folkloru politycznego", a jeśli nie osłabną, będą ka­rać przed kolegami, a jeśli i to nie pomoże, podejmiemy inne, bardziej zdecydowane działania'.

„Gazeta Polska" 17 X 1996.

Nie wszystkie młodzieżowe akcje uliczne były traktowane jednakowo. Oto przykład z Zamościa, listopad 1996 r. W ramach obchodów Święta Niepodległości, za­mojska młodzież miała przejść z rozwiniętymi sztandarami pod Ratusz. W trakdB zbiórki zauważyli grupujących się wokół nich skinów i anarchistów, zachowujących się wobec nich prowokacyjnie. Kiedy młodzież narodowa ruszyła w kierunku rynku, nad­jechały wozy policyjne. Kazano się rozejść, lecz młodzi narodowcy nie posłuchali wez­wania. Kiedy jeden z nich - Krzysztof Leśniak coś mruknął przeciwko temu poleceniu, natychmiast oberwał pałką7. Prawdziwe pałowanie rozpoczęło się wtedy, gdy tyły i początek spokojnej kolumny młodych zablokowały policyjne samochody. Atakowano i bito nawet tych, którzy schronili się w kościele redemptorystów. Oberwały nawet dzie­wczęta. A co z „punkami"?

- W tym czasie uzbrojone w drewniane pały punki szły dużą grupą i rozglądały się w poszukiwaniu ofiar. Za nimi wolno podążała policyjna nysa pilnująca, aby punkom nic się nie stalo2. W 1996 roku Urząd Rady Ministrów zażądał od służb operacyjnych w wojew? dziwach, donoszenia o wszystkich protestach w Polsce i szczegółowych informacji o organizatorach takich protestów. Co ciekawe -jak zapewnił Romuald Siepsiak, wice­dyrektor Biura Analiz i Prognoz URM - informacje te nie były przeznaczone dla UOP. Zatem URM -jak zapewnił dyr. Siepsiak, były przeznaczone dla szefa URM - Leszka Millera. Dostęp do tych informacji miała również Rada Ministrów. Dyr. Siepsiak zape­wniał, że UOP nie otrzyma żadnych z tak zgromadzonych informacji. Czyż więc mamy jakby dwa UOP: ten oficjalny, wnuk UB a syn SB, oraz UOP-URM?

Pragnący zachować anonimowość pracownik Urzędu Wojewódzkiego w Wars wie powiedział:

- Aby odpowiedzieć na wszystkie pytania zadane w ankiecie, musieli­byśmy mieć nie tylko specjalny sztab ludzi tropiących manifestantów, ale jeszcze do tego tajnych współpracowników w zakładach pracy. Było to łatwiejsze w latach sześćdziesiątych, kiedy urzędy wojewódzkie miały powiązania z SQ3.

W listopadzie 1996 roku Narodowe Odrodzenie Polski i Stronnictwo Polityki Reat-nej zawiadomiły prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez grupy młodzieży związane z Unią Pracy, Unią Wolności i Polską Partią Socjalistyczną.

Młodzi miłośnicy „demokracji i tolerancji" spod znaku Unii Wolności, uzbro­jeni w kamienie, pałki, łomy i siekiery (!) zaatakowali.idącą legalnie i spokojnie mani­festację zorganizowaną w dniu 11 listopada, a więc w dniu Święta Narodowego. Żydolewackie bojówki zaatakowały również jadące trasą W-Z samochody i pojazdy komunikacji miejskiej. Z autobusu wyciągnęli 15-letniego Marka Kamińskiego i cięż­ko go pobili, miał uszkodzenie czaszki.

Liderzy Unii Pracy, Unii Wolności i PPS, 8 listopada 1996 r. spotkali się na Uni­wersytecie Warszawskim, a następnie wspólnie z grupami „antyfaszystów" zorganizo walimarsz „przeciw nietolerancji i faszyzmowi". -

1.Tamże, 21 XI 1996.

2.Tamże.

3.„GP", 17 X 1996.

W trakcie marszu rozdawano ulotkę pod tytułem:

Róż... -ać faszystów'.

Ciekawe były reakcje prasy komunistycznej na te i inne wydarzenia związane z obchodami 11 Listopada. W „Przeglądzie Tygodniowym" z 27 li­stopada 1996 niejaka Zuzanna Dąbrowska w arty­kule Faszyzm ogólnodostępny nawiązuje do tego oto fragmentu publikacji w piśmie „Ojczyzna":

Nie ma chyba żadnego innego kraju w Europie, gdzie byłoby aż tyle semickich twarzy w naczelnych or­ganach państwowych, wyższych urzędach, wyższych uczelniach, telewizji, filmie, teatrze i oczywiście dziennikarstwie. O co więc chodzi w bredniach o polskim antysemityzmie, może o to, by wyprzeć z warstwy rządzącej państwa polskiego ostatnich już Polaków?

To stwierdzenie oczywistej realności o dominacji „wybranej" mniejszości nad dru­giej kategorii większością, posłużyło Z. Dąbrowskiej do bicia w dzwony alarmowe o narodzinach „faszyzmu" w Polsce, w której toleruje się takie wypowiedzi i takie pis­ma! Artykuł zdobią jakże znamienne dwie fotografie, ilustrujące ten pochód „faszyz­mu". Jedna z nich przedstawia kilku młodych uśmiechniętych uczestników jakiegoś pochodu, najpewniej podczas obchodów tegoż nienawistnego dla obrońców „demokra­cji" Święta Niepodległości: nieśli wysoko uniesioną flagę biało-czerwoną. Na drugim zdjęciu widnieje hasło: „Władza i własność w ręce Polaków"2.

Tak, to jest przestępstwo! Nie wolno upominać się o Polskę dla Polaków! Gdy­by ktoś wzniósł transparent z napisem: „Cala Polska dla Żydów!" - to by go nie do­strzegł ani jeden obiektyw reporterów!

Rok 1996 obfitował w szczególnie brutalne interwencje policji i tajniaków podczas okazjonalnych uroczystości anty-pierwszomajowych. Manifestacje antykomunistyczne odbyły się wtedy w Krakowie, Warszawie, Lublinie, Katowicach, Radomiu. Większość z nich miała formę humorystycznych happeningów (np. protest przeciwko pogodzie). Demonstracja krakowska była od początku jawnie antykomunistyczna, dlatego młodzi oberwali tam szczególnie mocno. Doszło do brutalnych interwencji policji w stylu z epoki tow. Kiszczaka. W Warszawie zatrzymano siedmiu demonstrantów. W czasie przewożenia na komisariat byli bici pięściami i pałkami3. W Krakowie zatrzymano 16 osób. Prasę obiegł opis uderzenia pięścią w twarz działacza Ligi Republikańskiej. Przez kogo? Przez posła SLD Zaborowskiego.

Z wizytą do Wieliczki przybył 21 lutego 1997 roku Aleksander Kwaśniewski. Na „powitanie" udała się tam 15-osobowa grupa członków Ligi Republikańskiej. Jeden z uczestników - Paweł Sabuda został zatrzymany i przewieziony na posterunek przy ul. Zamojskiego w Krakowie7.

1.„GP", 18X1 1996.

2.„Ojczyzna" 2/97.

3.„Nasza Polska" 2 V 1996.

Zarzucono mu lżenie prezydenta przy użyciu plakatu. W jego domu dokonano rewizji, potem oddano Sabudę pod dozór prokuratora. Podob­nie postąpiono z dwoma innymi członkami Ligi za to, że podczas happeningu w dniu 3 marca, pod pomnikiem Mickiewicza ustawili klatkę na nutrie z napisem: Pusta cela dla Millera. Bicie manifestujących robotników i rolników stało się normalną praktyką neo--ZOMO i policji. Podczas manifestacji Stowarzyszenia Represjonowanych Huty Kato­wice w Warszawie (4 VI 93) - brutalnie wyrwano sztandar Stowarzyszenia, a jednego z członków stowarzyszenia bezpodstawnie zatrzymano. Równie brutalnie neo-ZOMO potraktowało innych manifestantów.

Szefem resortu był wtedy A. Milczanowski, pre­zydentem L. Wałęsa. Cztery lata później okaże się, że MSW kierowane wtedy przez A. Milczanowskiego prowadziło nielegalną inwigilację działaczy prawicowych pa­rtii i stowarzyszeń. Inwigilacja objęła wtedy Porozumienie Centrum, Ruch dla Rze­czypospolitej kierowany przez Jana Olszewskiego i Ruch Trzeciej Rzeczypospolitej Jana Parysa.

Inwigilacja trwała w latach 1992-1993. Ujawnił to w październiku 1997 roku, najwyraźniej w odwecie na rzekomo „prawicowym" szefie MSW czyli Andrzeju Milczanowskim - koordynator służb specjalnych, komuch Zbigniew Siemiątkowski. Harmonogram wyczynów Bezpieki z tego okresu czyta się jak kryminał!:

Oto przykłady działania „nieznanych sprawców" przeciwko prawicowej opozycji, w czasie kiedy MSW kierował Andrzej Milczanowski2.

6.12.1992. Były minister obrony (w rządzie Olszewskiego) Jan Parys uległ wypadkowi samochodowemu. W jego aucie niespodziewanie pękły przewody hamulcowe, i 6.01.1993. W peugeocie byłego ministra współpracy gospodarczej, z zagranicą Adama Glapińskiego (był ministrem za rządów Jana Olszewskiego) nieznani sprawcy przecięli przewody hamulcowe. W autoryzo­wanym serwisie peugeota potwierdzono, że przewody zostały przecięte celowo.

Styczeń 1993. W samochodzie Jarosława Kaczyńskiego nieznani sprawcy nakłuli opony w taki sposób, że pękły by dopiero w czasie jazdy.

8.01.1993. Nieznani sprawcy włamali się do lokalu Ruchu Trzeciej Rzeczypospolitej. Skradziono dokumentację RTR.

3.06.1993. W przeddzień pierwszej rocznicy obalenia rządu Jana 0lszewskigo funkcjonariusze UOP zdzierali plakaty informujące o manife­stacji, w której mieli wziąć udział sympatycy byłego premiera.

4.06.1993. Oddziały prewencyjne policji brutalnie spacyfikowały ma­nifestację zwolenników Jana Olszewskiego.

Czerwiec 1993. Po opublikowaniu listy konfidentów, prokuratura na­kazała rewizję w redakcji „Gazety Polskiej". Kierownictwu „Gazety" i jej redaktorom wytoczono sprawę karną. Członków redakcji „GP" wielokrot­nie przesłuchiwano w prokuraturze, usiłując zmusić ich do ujawnienia, skąd pochodzą informacje o konfidentach.

Lipiec 1993. Włamanie do siedziby redakcji „Gazety Polskiej". Lokal zdemolowano, skradziono sprzęt biurowy.

1. „Myśl Polska" 16 III 1997.

2. „Gazeta Polska" 31 X 1997.

Wrzesień 1993. Kilku mężczyzn próbowało nakłonić Adama Glapińskiego, by wsiadł do ich samochodu. Glapiński nie zgodził się i odjechał własnym autem. Chwilę później dwa samochody mercedes i BMW zajechały Glapińskiemu drogę. Były minister z trudem uciekł z tej pułapki. W następnych latach nie zelżało. Napady na lokale Ruchu Trzeciej Rzeczypospoli­tej, podcinanie hamulców, zastraszanie działaczy a nawet ich dzieci, powtarzały się za rządów kolejnej polskojęzycznej miłośniczki demokracji, wolności i tolerancji, czyli Hanny Suchockiej. To jej bierność ponosi pośrednią odpowiedzialność za kilkadziesiąt napadów na ludzi i lokale prawicy. Jak wiemy, Z. Siemiątkowski ujawnił to dopiero pod koniec 1997 roku, czyli wtedy, kiedy silna grupa wałęsowców (nie mylić z własowca-mi) zajmowała ważne stanowiska w AWS. Byli to Jasik, Fonfara, Miodowicz Jr., Mil-czanowski.

K-omentując te bandyckie działania w tradycyjnym stylu SB i ZOMO, mec. Jan 01-szewski dodał inny smaczek personalny: po czerwcu 1992 roku ówczesny minister Jan Maria Rokita w publicznych wypowiedziach wskazywał na „środowisko byłego pre­miera Olszewskiego"7. Poza takimi figlami jak podcinanie hamulców, podsiuchy, były włamania do lokali i grabież materiałów komputerowych.

W 1997 roku, już z neutralnego dystansu czasu i funkcji, Piotr Woyciechowski -były szef Wydziału Studiów MSW wyznał:

- Metody przyjęte przez UOP w ciągu ostatnich lat niech zobrazują następujące przykłady.

W 1992 roku Zarząd Wywiadu UOP pod kierownictwem gen. Henry­ka Jasika i gen. Gromosława Czempińskiego podjął próbę werbunku se­natora mniejszości niemieckiej Gerharda Bartodzieja. Szantażowano go ujawnieniem faktu, że był tajnym współpracownikiem wywiadu PRL. Ten werbunek nie udał się ze względu na powiadomienie o sprawie ówczesne­go szefa UOP Piotra Naimskiego, który zatrzymał ten proceder.

W 1993 roku wyszła na jaw instrukcja 0015, która dawała wy­działom analitycznym UOP możliwość działań operacyjnych skierowa­nych przeciwko partiom politycznym. Śledztwo wszczęte przez UOP po to, by ujawniło źródło przecieku tej instrukcji, spowodowało wielką akcję represyjną przeciwko ludziom, którzy przyszli do pracy w cywilnych służ­bach specjalnych po 1990 roku. Śledztwo ukierunkowane było sztucznie przeciwko ludziom z nowego naboru. Poddano ich wielogodzinnym dra­stycznym przesłuchaniom, na wariografach2 także, poddano inwigilacji, proponowano werbunek nęcąc szybką karierą i pieniędzmi, albo strasząc utrudnieniami. Parę osób z tzw. rozdania solidarnościowego musiało opuścić UOP. W ten sposób Urząd marginalizował element obcy (nie es-becki - H.P), jakim byli ludzie związani z ekipą solidarnościową.

Chciałbym też przypomnieć noc z 3 na 4 czerwca 1993 roku'', kiedy to funkcjonariusze kontrwywiadu zostali zdegradowani do roli czyścicieli słupów ogłoszeniowych, na których Liga Republikańska rozklejała plakaty nawołujące do demonstracji prolustracyjnej w rocznicę obalenia rządu 01-szewskiego.

1. Jak wiemy, w czerwcu 1992 roku rząd premiera Olszewskiego został odwołany po zapowiedzi ujawnienia agentury Bezpieki (słynna „Lista Maciercwicza").

2. Wariograf - wykrywacz kłamstw.

3. Pierwsza rocznica obalenia rządu J. Olszewskiego.

Taka kompromitacja UOP w normalnym demokratycznym kraju spowodowałaby dymisję przynajmniej kierownictwa kontrwywiadu. W Polsce funkcjonariusze, którzy realizowali tę akcję, byli sowicie wyna­gradzani - premiami przewyższającymi wielokrotnie premie kwartalne w UOP7.

Ubeckie i esbeckie szwadrony śmierci zostały zastąpione tylko trochę mniej krwa­wymi „nieznanymi sprawcami". Repertuar prawie taki sam, lecz udoskonalony o nowo­czesne techniki. Włamania do plebanii, bicie i nękanie księży2, włamania do redakcji pism prawicowych takich jak „Nasza Polska" (dwukrotnie), „Głos", to tylko niektóre wizytówki terrorystycznej działalności „nieznanych sprawców".

W ciągu jednej nocy z 20 na 21 września 1996 roku, „nieznani sprawcy" obrabowali redakcję pisma „Głos" oraz usiłowali włamać się do samochodu wydawcy tego pi­sma, byłego szefa MSW (!) Antoniego Macierewicza. Kilkanaście godzin później, w niejasnych okolicznościach został zastrzelony Andrzej Stankiewicz, szef Biura In­terwencji Regionu Mazowsze.

Z redakcji „Głosu" zginęły wtedy cztery wysokiej klasy komputery, skaner, faxy, telefon bezprzewodowy i profesjonalna drukarka - wszystko co warunkuje istnienie i druk współczesnego pisma. Ukradziono tylko to, co było potrzebne do wydawania, „Głosu",                                                                  

A. Stankiewicz został śmiertelnie postrzelony, zmarł w szpitalu, ale sługus żydo-komunistycznych oligarchów - Maciej Jankowski - szef regionu Mazowsze (!) oświa­dczył, że zabójstwo Stankiewicza „jest raczej kwestią środowiska dzielnicy"'5. Nazajutrz niemal wszystkie polskojęzyczne dzienniki podawały, że Stankiewicz „naj­prawdopodobniej" sam się postrzelił. „Express Wieczorny" twierdził nawet, że Stankie­wicz był pijany. Stankiewicz był wtedy drugim w 1996 roku zamordowanym działaczem „Solidarności". Pierwszym był Andrzej Krzepkowski - rzecznik prasowy „Solidarności" w Ursusie.                                                  

„Nieznani sprawcy" dawali i wciąż dają znać o sobie Zygmuntowi Wrzodakowi-szefowi „Solidarności" zakładowej w „Ursusie". Akcje nękania, zastraszania przybie­rały charakter stałej presji psychicznej. Jednym ze sposobów było filmowanie zabudo­wań gospodarczych i domu Wrzodaka, jak np. w nocy 14/15 lipca 1993, zatem filmować musieli specjalną kamerą z noktowizorem4. Polityczną zmasowaną akcję wy­zwisk i oszczerstw pod adresem Z. Wrzodaka przez „autorytety moralne" opisałem m.in. w książce: Piąty rozbiór Polski 1990-2000. Tu dorzucę jeszcze jeden wątek, zna­ny mi bezpośrednio. Zygmunt Wrzodak wysłał życzenia wielkanocne (kwiecień 2000) do swego przyjaciela Romana Kafla, zamieszkałego w Dallas, gdzie ten osiadł po wy­rzuceniu go z Polski za działalność w rzeszowskim Regionie „Solidarności". Pozdro­wienia dotarły do odbiorcy w połowie lipca! „Szły" (pieszo?) przez trzy miesiące.

1. „Gazeta Polska" z 3 września 1997.

2. Szczególnie upodobali sobie nękanie o. T. Rydzyka - dyr. Radia Maryja i ks. H. Jankowskiego z Gdańska.

3. „Gazeta Polska" 3 października 1996.

4. „Gazeta Polaka", sierpień 1993.

Przesyłka nosiła ślady otwierania. Pan R. Kafel zwierzył mi się z tego rekordu szybko­ści po tym, jak się okazało, że pewna książka, wysłana przeze mnie do niego przed dwo­ma miesiącami jako przesylka polecona - jeszcze do niego nie dotarła, a wreszcie otrzymał ją razem z pozdrowieniami od Z. Wrzodaka7.

W ciągu kilku lat 1992-1996 i później, „nieznani sprawcy" wielokroć atakowali poli­tyków, duchownych, włamywali się do redakcji pism niezależnych, siedzib partii polity­cznych. Oto lista takich akcji, sporządzona przez redakcję „Gazety Polskiej" (3 X 1996):

8.01.1993. Nieznani sprawcy włamali się do lokalu Ruchu Trzeciej Rzeczpospolitej. Skradziono dokumentację RTR.

 

  Następnie zadzwonił do Warszawy z meldunkiem, że mają właśnie takiego zady-miarza i oczekują rozkazu. Wymienił swoje nazwisko: podkomisarz Piotrowski z IV kompanii prewencji z Warszawy. Wszędzie sami swoi, czy to w Krakowie, Łebie czy Warszawie. Dawniej mówiono: „Śpij spokojnie, ORMO czuwa!" Aktualne, więc Na­ród śpi!

W sierpniu 1997 roku przed kolegium do spraw wykroczeń stanęło w Lublinie pię­ciu członków Ligi Republikańskiej. Zarzut: 14 kwietnia 1997 roku przed Domem Na­uczyciela przy ulicy Radziszewskiego głośnym krzykiem, słowami obelżywymi pod adresem Józefa Oleksego i policjantów zakłócili porządek publiczny. Rzeczywistość była nieco inna. Kilku członków Ligi usiłowało uzyskać autograf Józefa Oleksego na właśnie wydanej Białej Księdze'. Zostali brutalnie zaatakowani i poturbowani przez cywilnych policjantów, tym razem z Wydziału Przestępstw Gospodarczych2!

Skrytobójczo strzela się do politycznych ofiar z ostrej amunicji, ale podczas straj­ków i demonstracji - na razie z gumowej, ale jakże groźnej. Doświadczył tego dzienni­karz „Naszego Dziennika". Stracił oko. Strzelano do manifestantów jak do kaczek, czyli „w łeb i na komorę" jak do górników „Wujka". Doświadczył siły gumowej kuli znany lider Samoobrony Rolników - Andrzej Lepper. W sierpniu 1999 roku został postrzelony w ramię (zob. foto) podczas okupacji olsztyńskiego urzędu wojewódzkiego

1. Zawiera dokumenty obciążające Oleksego współpracą z towarzyszami z mocnych służb radzieckich...

2. „Nasza Polska" 9 lipca 1997.

Szef „Samoobrony" Andrzej Lepper pokazuje pocisk gumowy i krwiak - po zajęciu przez rolników Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie, (Z: „GW", 14-15.08.2000)

Szyld księgami narodowo-katolickiej przy ul. 3-Maja w Lublinie - oblany farbą przez obrońców demokracji i tolerancji wraz z grupą zdesperowanych nędzą rolników. Policja zapewniała potem, że nie miała i nie używała broni.

Dzień później przyznała, że miała7.

Protestujący przygotowali z wieszaków i ław barykadę i próbowali wyważyć drzwi do gabinetu kryjącego w środku bezcenną osobę wojewody Zbigniewa Babalskiego. Do urzędu wdarło się 250 policjantów. Rozgorzała bitwa. W ruch poszły wieszaki, drągi, hydranty.                                                             ^ Sanitariusz, świadek bitwy relacjonował:                                 H

- Policjanci nie patrzyli kogo biją. Zachowywali się jak w amoku.

Nic nie było w stanie ich zatrzymać. Uderzona została także nasza koleżanka. Wiele osób zostało skopanych. W pogotowiu ratunkowym znalazło się kilkudziesięciu poturbowanych rolników. Dziesięć osób trafiło do szpitala.

Kula gumowa trafiła nie tylko Leppera. Oberwał także Adam Olakowski, członek „Samoobrony". Kula zatrzymała się na kości przedramienia. Strzelano do niego z kilku metrów. Bliżej niż w „Wujku", ale tak samo: „w łeb i na komorę".

Na lidera „Samoobrony" było już kilka zamachów grożących utratą życia. Ten z wiosny 2000 tylko dzięki przypadkowi nie zakończył się jego śmiercią. Podpalono („nieznani sprawcy") budynek rolnika, u którego na nocleg się zatrzymał. Jego samo­chód spłonął. Lepper uratował się dzięki ucieczce przez okno.

Niedawni esbecy, zomowcy, milicjanci, cała ta armia licząca ponad 160 000 nie­uków i nierobów- z marszu, niemal czwórkami przeszła z SB, MO i ZOMO do agencji ochroniarskich. Gdy zechcą, w ciągu kilku godzin są w stanie obezwładnić cale państwo: administrację, policję, obecny UOP, „Kne-Sejm", rząd. Przejąć władzę i dokonać samosądu na kimkolwiek zechcą.

Korumpują urzędników. Wymuszają haracze. Inwigilują, podsłuchują. Uprowa­dzają dzieci dla okupu. Kolportują fałszywe pieniądze. Raz po raz donosi o tym prasa, bo sama chwilami trzęsie portkami niezależnie od swych politycznych afiliacji.

Agencje ochrony służą każdemu bogatemu przestępcy, każdemu nowobogackie­mu, byłemu partyjniakowi, byłemu esbekowi. Dokonują zuchwałych napadów na pie-1 niądze przewożone przez nich samych z banku do banku2.

Spółki detektywistyczne stały się monopolem i matecznikiem wyższej hierarchii) Kiszczakowego MSW. Przykładem spółka detektywistyczna WART-SERWIS. Mie-1 ściła się (1994) w budynku Komendy Stołecznej Policji przy ulicy Wiśniowej w War­szawie. Powstała niemal natychmiast po okrąglostołowej zmowie Jaruzelskich i Kiszczaków z Żydami KOR i spółki. Firma zatrudniała już wtedy około 1000 osiłków, ma ekspozytury i oddziały w niemal wszystkich dawnych województwach i obecnych regionach. Ich pełnomocnikami są tam z reguły byli komendanci wojewódz-, cy MO lub ich pierwsi zastępcy ds. Służby Bezpieczeństwa3.

1. „Gazeta Wyborcza", 14-15 sierpnia 1999.

2. Słynne uśpienie kilku konwojentów przez dwóch ich kumpli. Plon: milion dolarów. Wpadli w Niemczeck,| deportowani do Polski.

3. Zob.: Niedaleko pada esbek od ochrony. Maria Argus (pseudonim na wszelki wypadek!), „Gazeta Polska" 6J października 1994.

Główne „asy" są po moskiewskich szkołach KGB. W zarządzie spółki odnalazł się wieloletni dyrektor Biura „C" SB (archiwum i ewidencja) -płk Piotrowski. W tej „fir­mie" jest niemal cała dyrekcja Departamentu Techniki SB. Zadbali o kamuflaż: głów­nym udziałowcem tej potężnej spółki bezpieczniaków jest nikomu przedtem nieznany były ormowiec i taksówkarz.

Inną spółką byłej SB, ZOMO i milicji jest spółka DAKOTA. Jej założycielem i właścicielem był skazany na 9 lat więzienia Marek Zieliński - przewodniczący Krajo­wego Związku Pracodawców Agencji Ochrony7. Po aresztowaniu ojca, firmę prowa­dziła córka Zielińskiego.

Skrzyknęli się nasi bezpieczniacy z kumplami z enerdowskiej STASI. Przykładem agencja ALWAS w Poznaniu. Specjalizuje się w dozorze przewozów mię­dzynarodowych. Z trzech głównych udziałowców tej firmy, dwaj są funkcjonariuszami Woj. Urzędu Spraw Wewnętrznych - P. Jeske i Marek Szulc. Trzeci to obywatel Nie­miec KnutYoight-funkcjonariusz i rezydent STASI w Warszawie w latach 1986-1989. Ta rezydentura rozpracowała m. in. poznańskie struktury „Solidarności" oraz kanał przerzutowy „Solidarności" Berlin-Poznań. Voight był jednocześnie prezesem NRD-o-wskiej spółki „Ogólnego Nadzoru i Bezpieczeństwa" o nazwie „ALWAS". Spółka po rozpadzie NRD obracała w RFN fortuną STASI.

Nikogo w posierpniowej Polsce, włącznie z wywiadem i kontrwywiadem, nie zaniepokoiły te koneksje. Teraz nie ma to już żadnego znaczenia, bo i tak „nasz" UOP jest filią Mossadu, CIA i wywiadu niemieckiego, rywalizujących tu z wywiadem rosyjskim. Tak było i w czasach PRL. Wszak szef STASI - Żyd Markus Wolf wyjechał do Izraela po rozpadzie NRD, a co przekazywał Mossadowijako wieloletni szef STASI - wie tylko on i Mossad.

Inną prawidłowością było i jest zatrudnianie w agencjach „ochrony" byłych esbe-ków, milicjantów i zomowców przez ludzi wielkiego a nagłego biznesu, pokroju Gawronika i Leksztonia. Gawronik został nawet senatorem, a to przecież jeden z głównych filarów afery ART-B i nr 6 na liście 100 najbogatszych („Wprost").

W kwietniu 1993 roku aresztowano w Gdańsku trzech byłych funkcjonariuszy SB, w tym szefa agencji detektywistycznej, w związku ze śledztwem o przemyt materiałów rozszczepialnych. Jednym z nich był major SB Jerzy Frączkowiak. Podczas rewizji w siedzibie agencji znaleziono pół kilograma sproszkowanego tlenku uranu, a także mikrofilmy akt operacyjnych działalności m.in. Lecha Kaczyńskiego, L. Wałęsy, Bog­dana Lisa.

Gawronik posiadał Agencję Ochrony Mienia i Osób pod nazwą „SEZAM", w połowie lat 90., stworzył oddział komandosów pod nazwą „System Ochrony SEZAM Alarm Control A. G.", a faktycznie osobistą ochronę pana prezesa i jego rodziny.

Kontekst Gawronika i ART-B. uruchamia niedawne wspomnienia o aferze dwóch Żydów bez grosza, wkrótce potem polskich miliarderów - Bagsika i Gąsiorowskiego.

Powróćmy raz jeszcze do świetlanej a nietykalnej postaci Bagsika. Nowość z czer­wca 2000, to śledztwo prokuratury puławskiej wszczęte przeciwko Bagsikowi, tym razem jako prezesowi zarządu Zakładów Futrzarskich w Kurowie. Zarzut: nie zgłosił upadłości spółki, choć zobowiązania firmy na 31 marca 2000 przewyższały jej wartość7.

l. Tamże.

Bagsik miał także przedłożyć Radzie Nadzorczej nieprawdziwe dane do­tyczące stanu finansów firmy, nadto zaniżył kwotę zo­bowiązań krótkoterminowych. Doniesienie do prokuratury o tych przestępstwach Bagsika złożył Sławomir Grela, członek Rady Nadzorczej firmy repre­zentujący Skarb Państwa. W czerwcu w kurowskich zakładach prowadziła kontrolę NIK.

Przewalanki z Zakładami Futrzarskimi w Kurowie mają dłuższy życiorys. Zaczęły się od nabycia pakietu większościowego tej firmy przez niejakiego Wiesława Peciaka - bardziej znanego jako Wiesław P., skazanego (wyrok jeszcze nieprawomocny) za uprowadzenie, prze­trzymywanie i torturowanie członków tzw. gangu kara­teków. Peciak to technik mechanik, były prezes sekcji żużlowej lubelskiego Motoru. Posiada duży majątek niewiadomego pochodzenia.

Żyd Markus Wolf, szef STASI - bez­pieki NRD.

Jego bardzo dobrymi znajomymi byli - uwaga! - słynny gangster „Pershing" za­strzelony w grudniu 1999 roku w Zakopanem oraz Ireneusz Sekula - zmarły w szpitalu w maju 2000 po trzech „samobójczych strzałach".                            

Wkrótce po przejęciu firmy kurowskiej okazało się, że firma zawarła kontrakt z Dowództwem Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej na dostawę 2000 kurtek lotni­czych. Kurtki wyceniono na 1700 złotych za sztukę. Tak kosztownych kurtek nie noszą lotnicy chyba najbogatszych państw! - cenę kurtki zawyżono o połowę. NIK kontroluje głównie ten kontrakt (lato 2000) na kurtki, ale zamówienie jest nadal realizowane.

Skandalik wybuchnął w listopadzie 1999, kiedy Peciak zatrudnił w charakterze prezesa zarządu spółki właśnie niezniszczalnego, niezawodnego i wszechstronnego pia­nistę z zawodu - Bogusława Bagsika. Prasa pisała, że kiedy Bagsik był szefem ART-B, ponoć Peciak ściągał dla niego długi od wierzycieli. Z tego okresu i z tych zacnych usług pochodzi ich przyjaźń i obecny rewanż Peciaka. Bagsik jest w trakcie - przypo­mnijmy i to - procesu z oskarżenia publicznego o zagarnięcie z polskiego systemu ban­kowego czterech bilionów starych złotych2! Po aresztowaniu w Szwajcarii i ekstradycji do Polski, Bagsik wyszedł na wolność stając się pupilem, mediów. Kaucję wpłacił za niego (2 min nowych zł) Klub Kapitału Polskiego.

Wpuszczenie recydywisty do kurowskiego kurnika z państwową forsą, to norma­lka w PRL-bis. Tylko naiwni mogli wpadać w osłupienie na wiadomość, że Peciak zo­stanie właścicielem pakietu większościowego kurowskich futer, a Bagsik prezesem jednoosobowego zarządu tej firmy. Tu jak w soczewce o dwóch ogniskowych, skupiła się prawda o kryminalnym charakterze struktury wladzy w Polsce i nad Polską.

Zakłady futrzarskie w Kurowie były do niedawna państwową, dochodową firmą o zatrudnieniu l 500 osób. Obecnie pracuje tam tylko 300 osób.

1. „Nasz Dziennik", 28 czerwca 2000.

2. Wyjaśnijmy słabszym w arytmetyce, że jeden bilion składa się z tysiąca miliardów!

„Prywatyzacja" zakładu to także klasyka w klasycznie kryminalnej strukturze posiadania i zarządzania majątkiem publicznym. Najpierw państwowa firma (dyrekcja) zaciągnęła kredyty i za­miast je spłacać, zawarła z bankiem „ugodę". Dług przemianowano na akcje - to etap drugi przekrętu. Bank stał się zatem udziałowcem spółki akcyjnej wraz ze Skarbem Państwa. Trzeci etap, to szybkie uwłaszczenie się państwowego zarządcy: już jako współwłaściciel fabryki, zarządca objął stanowisko prezesa. Czwarty i ostatni etap, to sprzedaż udziałów państwa - temuż Peciakowi.

Wygląda na to, że duet Peciak - Bagsik nie oczekiwał zysków z firmy. Kożuchy od lat wychodzą z mody, a za 1999 rok zakład odnotował 300 000 zł strat. Do czego więc zakład był im potrzebny - wyjaśnia pewien ekonomista warszawskiej firmy konsultin­gowej - anonimowy rozmówca dziennikarki „Naszego Dziennika":

-No, chyba ie chodzi o zwykłą przepiórkę. Przepuszczą przez fabrykę brudne pie­niądze i w bilansie już im wyjdą czyste.

Z taką interpretacją tego manewru wystąpiono do Peciaka. Nazwał to bzdurą:

on wszystko robi legalnie! Tak się jednak jakoś składa, że -jak pisała wścibska pra­sa już po złożeniu doniesienia przez Grelę, kapitał spółki powiększył się o 5 000 000 złotych od inwestora zagranicznego. Chyba nikt jednak nie wie, kim jest ten „inwes­tor".

Peciak jesienią ubiegłego roku doszukiwał się, rzecz jasna-politycznych „prześla­dowań" swej nieskazitelnej osoby i działalności.

I wtedy właśnie wyznał, że przyjaźni się z Ireneuszem Sekulą, teraz już „samo­bójcą", byłym szefem Głównego Urzędu Ceł. Kiedy Peciakowi zginął mercedes 600, Sekuła natychmiast zarządził „rutynową" blokadę wszystkich przejść granicznych. Do­brze jest mieć takiego kumpla, ale szkoda, że już tylko nieboszczyka. Takim samym zamienionym w nieboszczyka przyjacielem Peciaka był „Pershing",,.

Bagsik - Sekulą, Gawronik - Peciak - „Pershing": wszystko w biały dzień, w pełnej akceptacji czyli współpracy z głównymi atrapami władzy „wolnej" Polski... Jedni kradną jakiś zakład, drudzy strzelają, a złodzieje którzy ukradli całą Polskę -ochraniają ich zdalnie, w majestacie prawa do bezprawia.

Terror (nie-)wybranej mniejszości

W programowej wojnie z polskością, jej grabarze posuwają się do niebywałego zu­chwalstwa, jakim jest odgrzebywanie demonów faszyzmu, potrząsanie nimi jako stra­szakiem zagrożonej „wolności". W związku z tym, że faszyzm jest bliźniakiem „antysemityzmu", rzekomo także świetnie się mającego w „faszyzującej" Polsce, nasi okupanci powołują pisma i organizacje programowo „zwalczające" zarówno rzekomy faszyzm, jak i „polski antysemityzm".

Latem 1999 roku powstała organizacja o wymownej nazwie: Otwarta Rzeczpo­spolita - Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii.

Wśród członków założycieli znaleźli się wypróbowani tropiciele „antysemityzmu", na czele z takim wrogami polskości, czyli nacjonalizmu i ksenofobii, jak publicysta Jerzy Diatłowicki7, Michał Nawrocki - prorektor Uniwersytetu Warszawskiego, Marek Nowicki2 -były prezes „polskiej" delegatury Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, prof. Antoni Sutek- socjolog, Paweł Śpiewak, Hanna Świda-Ziemba - socjolog, Jerzy Jedlicki-„historyk idei" (!), Halina Borntowska, prof. Janusz Grzelak.

Do członków komitetu założycielskiego „Otwartej Rzeczpospolitej" naleli ponadto:

— filmowiec Feliks Pastusiak, Irena Wóycicka, Władysław Bartoszewski, socjolog Małgorzata Melchior, Jerzy Ficowski - poeta i „cyganolog", dawny członek KOR, Konstanty Gebert vel „Dawid Warszawski", którego tu prezentować już nie trzeba, historyk literatury Michał Glowiński, który kiedyś sam przyznał, że jako dzieck® ocalał z holokaustu tylko dzięki polskim zakonnicom; ks. Stanisław Musiał, czołowy obrońca „praw człowieka" i naprawiacz Kościoła katolickiego.

Spójrzmy dokładniej na podstawy i dorobek kilku z tych postaci. Przekonamy się, że łączy ich nacyjna antypolskość, patologiczne tropienie „polskiego antysemityz­mu" i serwillizm wobec ich zachodnich popleczników.

Oto Sergiusz Kowalski. Dawny współpracownik KOR. Jeden z liderów Studeric" kich Komitetów Solidarności z lat 1997-1980. Jego wspólnikami w tychże „Komite­tach" byli wówczas Ludwik Dom, jawny dziś mason Bronisław Wildstein, Jan Ajzner. Posiada tytuł doktora socjologii, pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Wydał książki: Krytyka solidarnościowego rozumu i Narodziny III Rzeczypospolitej. Publikuje rzadko i niemal wyłącznie w „Gazecie Wyborczej". W grudniu 1999 roku za­mieścił w „GW" list potępiający dr. Dariusza Ratajczaka, sądzonego za rzekome „kłamstwo oświęcimskie". Sergiusz Kowalski stwierdzał w tym „liście": istnieją grani­ce wolności słowa, nawet w kraju, który przez pól wieku cierpiał cenzuralne ogranicze­nia. W tym stwierdzeniu był bardziej nadgorliwy niż super-gorliwa w antypolonizmie „Gazeta Wyborcza", która w innej publikacji łaskawie przyznawała dr. Ratajczakowi prawo do głoszenia „kontrowersyjnych" poglądów.

Sergiusz Kowalski wypocił także tekst o Marianie Krzaklewskim, liderze AWS:

Ja, Krzaklewski („Gazeta Wyborcza", 5 IX 1999) . Tekst był napisany w duchu niedaw­nej komunistycznej, obecnie udeckiej nagonki propagandowej. Kowalski („Kowal­ski?") stara się gromić Krzaklewskiego za jego i tak przecież ostrożne, kunktatorskie identyfikacje z polskością, z polską racją stanu, którą zresztą podkopuje jako entuzjasta wchodzenia Polski do UE. Dowiedzmy się co wytyka, przed czym przestrzega Kowal­ski Krzaklewskiego:

Powiem wyraźnie: nie spotkałem się z antysemickimi czy ksenofo­bicznymi opiniami Krzaklewskiego, ale niepokoją mnie coraz częstsze jego wypowiedzi na temat tego, kto „czuje się Polakiem" i kto „akcep­tuje podstawowe zasady narodowej tożsamości", a także to, że nie prze­szkadzają mu skądinąd poglądy jego związkowego kolegi (Zob.: „Nasza Polska", 19 IV 2000).

1. Nic wiemy, czy i w jakim stopniu spokrewniony z Tadeuszem Diatlowickim, funkcjonariuszem UB żydowskiego pochodzenia, naczelnikiem Wydziałów (kolejno): VII, VIII, IX Departamentów l i II MBP, zwolnionym z MBP w 1958 r. w stopniu podporucznika. Zob.: Mirosław Piotrowski: Ludzie Bezpieki, wyd. KIK. Lublin 1999, s. 538.

2. Swego czasu kandydat UW na rzecznika „praw obywatelskich".                                          ,

Tym godnym potępienia związkowym kolegą Krzaklewskiego był Zygmunt Wrzodak, szef „Solidarności" z „Ursusa".

Jerzy Jedlicki („Jedlicki"?)7 to „historyk idei" rodem z PZPR. Pracuje, z tytułem profesora w Instytucie Historii PAN. Kieruje tam „pracownią dziejów inteligencji" (!). Był uczniem znanych żydowskich stalinowców w dziedzinie historii - Witolda Kuli i Niny Assorodobraj-Kuli. W marcu 1968 roku wystąpił z PZPR razem z Bronisławem Geremkiem. Obaj również znaleźli się 10 lat później wśród wykładowców tzw. Towa­rzystwa Kursów Naukowych, założonego przez syjonistyczny KOR.

Dalsza kariera Jedlickiego wiąże go z redakcją skrajnie filosemickiego miesięcz­nika „Res Publica". Pismo miało wąski zasięg czytelniczy, ale było bardzo wpływowe w kształtowaniu opinii polskich półinteligentów zapatrzonych bezkrytycznie w kłam­stwa żydowskich liderów - „demokratów". Redaktorem naczelnym „Res Publica" był Marcin Król, członek władz sorosowskiej antypolskiej „Fundacji Batorego". Jego za­stępcą był tam Damian Kalbarczyk, który po latach został dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza.

Wśród członków „Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita" nie można nie do­strzec prof. Feliksa Tycha. To także historyk. Do 1968 roku pracował w Instytucie Hi­storii PAN, potem w Centralnym Archiwum KC PZPR co dowodzi, że marcowa „histeria antysemicka" partyjnego polsko-narodowego betonu wyraźnie go ominęła. Prof. Feliks Tych był partyjnym mamutem pod względem stażu: należał do PZPR od czasu jej założenia aż do rozwiązania. Prof. Tych wprawdzie „wyprowadził się" z PZPR, ale na stale zaśmiecił biblioteki i umysły kilku pokoleń studentów i nauko­wców takimi pracami, jak m.in. wydaniem i opracowaniem trzytomowego zbioru (!) listów Róży Luksemburg. Żydowska oligarchia doceniła jego dorobek i zaangażowa­nie, bo uczyniła go dyrektorem Żydowskiego Instytutu Historycznego.

W kwietniu 2000 prof. Tych -jak to relacjonowała Teresa Kuczyńska w „Tygodni­ku Solidarność" (7 kwietnia) -jako gość niemieckiej Fundacji Fredricha Ebcrta i To­warzystwa Niemiecko-Izraelskiego, oficjalnie oskarżył Polaków o obojętność i współudział w holokauście. Ten łajdacki wyskok wpływowego Żyda utuczonego na polskim chlebie, oczywiście nie spotkał się z żadną reakcja władz polskiego przed­stawicielstwa dyplomatycznego w Niemczech, co jest regułą powielaną w dziesiątkach i setkach podobnych oszczerstw. Pisanie o takich antypolskich napaściach jest nato­miast „antysemityzmem" i takiemu to „antysemityzmowi" było podporządkowane powołanie i działalność „Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita", co wykażę w innym rozdziale.

Helena Datner, socjolog, to także filar owego antypolskiego „Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita". To żona niebywale preferowanego, reklamowanego socjolo­ga Pawła Śpiewaka („Singera"?), również członka owego Stowarzyszenia, co dowo­dzi, że w antypolskiej krucjacie Żydzi ciągną do Stowarzyszenia klanami rodzinnymi.

Do niedawna Paweł Śpiewak pełnił zaszczytną funkcję przewodniczącego Żydo­wskiej Gminy Wyznaniowej w Warszawie.

To on zażądał od premiera J. Buzka zakazu kolportażu pism narodowych przez „Ruch". Piszę o tym w innym rozdziale.

Żona Pawła Śpiewaka była członkiem – założycielem Stowarzyszenia. W 1996 roku Helena Datner wydała książkę dofinanso­waną przez rządowy Komitet Badań Naukowych (!) pt.: Czy Polacy są antysemitami? W książce analizowała strukturę i wyznaczniki „antysemickich postaw" Polaków.

Nacyjną modę na „socjologów", czyli na ludzi na niczym się konkretnie nie znających, ale niemal zawsze przypisanych do Polskiej Akademii Nauk, poszerza swoją profesją prof. Hanna Świda-Ziemba. Pracuje w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1991-1993 pełniła funkcję sę­dziego Trybunału Stanu, obecnie działa w Radzie Naukowej Centrum Badania Opinii Społecznej, słynnego CBOS, który działa wedle zasad popularnego kawału z czasów PRL: Dyrektor pyta księgowego o wyniki finansowe zakładu, na co pada pytanie księ­gowego: „Będą takie, jakie tow. Dyrektor sobie zażyczy". Prof. H. Świda jest stale związana z „Gazetą Wyborczą". Bierze udział w tygodniowych dyskusjach prowadzo­nych przez Teresę Torańską. Jest więc „ekspertem od wszystkiego". Drugą taką alfą. i omegą jest w tych dyskusjach Halina Bortnowska, redaktorka katolewackiego miesię­cznika „Znak". Rzecz jasna, Halina Bortnowska figuruje w gronie założycielskim „Otwartej Rzeczpospolitej". Prof. Świda-Ziemba popisała się publikacją w „GW" z 17 sierpnia 1998 roku pod tytułem Hańba obojętności. Obojętności na co? Spieszymy wy­jaśnić: obojętności na przedłużającą się obecność krzyży na oświęcimskim żwiro­wisku.

Ciekawa była argumentacja autorki. Zaczyna od tego, że w okresie wojny naród polski i żydowski żyły obok siebie, ale mimo całej polskiej martyrologii sytuacja obu narodów była niesymetryczna: to my, Polacy, znajdowaliśmy się w pozycji uprzywile­jowanej. Autorka „zapomina", że obok siebie żyły nie dwa narody, tylko jeden -naród polski oraz kilka milionów przedstawicieli narodu żydowskiego rozproszo­nego po całym świecie, toteż hitlerowcy nie mogli razem z Żydami wymordować około 35 milionów Polaków. Zapowiedzianą przez nich generalną rozprawę z narodem | polskim odkładali na później, ale po równo mordując dwa miliony polskich Żydów i ponad trzy miliony Polaków. Zdaniem p. Bortnowskiej, nierówność polegała więc na tym, że hitlerowcy nie zdążyli wymordować wszystkich Polaków, czyli owych 35 mi­lionów. Gdyby im to się udało, dopiero wówczas mielibyśmy tę równość.

Ten kłamliwy wstęp służył jednak autorce publikacji do usprawiedliwienia jej żądań uległości w sprawie krzyży:

Po wojnie obowiązkiem moralnym Polaków było wynagrodzić ocalałym Żydom życzliwością i pomocą fakt, że ich sytuacja w czasie wojny była tak odmienna.

Kolejna to bezczelność; to Polacy ponoszą moralną odpowiedzialność za to, że ocalało ich aż 26 milionów, a Żydów procentowo znacznie mniej; to Polacy ponoszą odpowiedzialność za to „nierówne" traktowanie przez Niemców Polaków i Żydów. Proporcje byłyby zachowane, a nasz „obowiązek moralny" by nie zaistniał, gdyby Nie­mcy wymordowali około 20 milionów Polaków... Bortnowska dalej całkowicie przemi­lczała masowy udział Żydów w terrorze w gettach, potem w aparacie kierowniczym ubeckiego i partyjnego terroru po wojnie, w zamian za to przypomniała tzw. antysemi­tyzm ludowy (czytaj - masowy, powszechny!), który przejawił się w tzw. pogromie kie­leckim w marcu 68, aż po dzisiejsze napisy „Żydzi do gazu!" Inną hańbą antysemickich Polaków, tego „antysemityzmu ludowego" było także uczczenie pamięci Narodowych Sił Zbrojnych!

Finał tej jadowitej antypolskiej publikacji jest wręcz imponujący w swej zuchwałości:

Obecność w Oświęcimiu polskich ofiar — niewspółmiernie mniej licz­nych - można przecież akcentować dyskretnie (!! - H.P.). Tak, by nie naruszyć uczuć narodu, któremu wojna zgotowała tak nieludzki los. To je­dyne co my, jako społeczeństwo moglibyśmy dziś uczynić dla Żydów — w imię pamięci Holokaustu (...) Co więcej. Żydów żądających przeniesienia krzyża w inne miejsce określa się mianem „ekstremistów"... Można raczej stwierdzić, że obojętność Polaków - co więcej — polskiego rządu i Ko­ścioła katolickiego na racje Żydów w tym sporze, staje się tożsama z nie­ludzką wprost obojętnością wobec Holokaustu. I to dopiero oceniam jako naszą hańbę - nie do zmazania'.

Teraz już wiemy, z jakimi janczarami antypolonizmu mamy do czynienia w firmie antypolskiej zwanej: „Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita".

Na razie nigdzie nie powstała organizacja pod nazwą Stowarzyszenie przeciw Antypolonizmowi, w każdym razie nadmiar psychologów i „socjologów" w tym towa­rzystwie jakby zapowiadał, że będą starać się rozpoznawać polską ksenofobię i „anty­semityzm" w sposób profesjonalny. Pieniądze na to znajdą się bez kłopotów - pod ręką jest Fundacja Batorego, Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ministerstwo Kultury, dy­wersyjne fundacje niemieckie.

„Gazeta Wyborcza" z 24 maja 1999 roku natychmiast dała wywiad z założycielem tej zacnej organizacji - Sergiuszem Kowalskim. Na pytanie, dlaczego w nazwie Stowa­rzyszenia znalazły się słowa: „antysemityzm" i „ksenofobia", „Kowalski" odpowiada:

Ponieważ antysemityzm jest w Polsce najbardziej widoczny. Dla niektórych ugru­powań politycznych jest nawet hasłem, przez które szukają zwolenników, a antysemickie wypowiedzi polityków nie spotykają się z jednoznaczną negatywną reakcją. Bywa tak, że wysocy urzędnicy państwowi udzielają wywiadów, a nawet publikuj ą artykuły w pra­sie skrajnie nacjonalistycznej.

W „Nigdy więcej" publikuje również Jan Maria Rokita, który w liście do redakto­rów pisma „życzy im powodzenia w pracy". Jan Rokita to również typowa postać w tym gronie. Przed wyborami parlamentarnymi do obecnej kadencji, Rokita opuścił sze­regi UW i wraz z innym „secesjonistąUW" Aleksandrem Hallem utworzył tzw. Stron­nictwo Konserwatywno-Ludowe i wprowadził je do AWS. Jako szef Urzędu Rady Ministrów, swego czasu oświadczył o zwolennikach lustracji: „Oszczercy pójdą do wię­zienia!" W czerwcu 1992 roku Rokita do późnej nocy obalał w „Kne-Sejmie" rząd Jana Olszewskiego. Do Z. Wrzodaka, działacza „Solidarności" zakładowej w „Ursusie", powiedział o strajkujących robotnikach: Ja ich ciepłym moczem poleję!

„Stowarzyszenie Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii" już zdążyło czujnie do­strzec wypowiedź ministra Kazimierza Kapery, oskarżonego przez żydo-media o ra­sizm, ponieważ miał nieostrożność czy raczej odwagę powiedzieć, iż rasa nordycka może zostać w Europie zdominowana przez napływ kolorowych. „Stowarzyszenie Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii" natychmiast wystosowało w tej sprawie list protestacyjny do premiera J. Buźka z żądaniem dymisji ministra Kapery.

l. Waszą hańbą nie do zmazania jest zbrodnicza obojętność światowego żydostwa na rzeź askenazyjskiego pospólstwa przez Niemców na obszarach okupowanej przez nich Polski! To jest Wasza „hańba domowa"!

Jeszcze bar­dziej nagłośniło się protestami przeciwko podręcznikom historii autorstwa prof. Lesz­ka Szcześniaka.

Wygląda na to, że siły „wrogów faszyzmu" są niewspółmiernie większe niż sa­mych „faszystów", prawdziwych i urojonych razem wziętych. Wspiera ich potężna fi­nansowo i politycznie Fundacja Batorego, bastion wojującego z polskością rasistowskiego syjonizmu.

Czemu służy ten ruch - pyta Paweł Siergiejczyk, publicysta „Naszej Polski" na za­kończenie przeglądu listy „antyfaszystów" z „Nigdy więcej" /, i odpowiada:

(...) posłuży tym, co chcą wprowadzić prawdziwie faszystowską dyktaturę: dyktaturę liberalno-masońskiej „elitki", pragnącej stero­wać narodem, z którym nie ma ona nic wspólnego, a wręcz gardzi nim z wysokości swych niedostępnych salonów.                              

Terror żydowskiego ekstremizmu żerującego na „antysemityzmie" i holokau­ście nie omija także Stolicy Apostolskiej, zwłaszcza papieża Jana Pawła II - tego papie­ża, który jak żaden inny jego poprzednik, zrobił tak dużo (za dużo?) w sprawie pojednania z Żydami, z ich rasistowskim judaizmem. Po wizycie Papieża w Palesty­nie - ojczystej ziemi Chrystusa, wpływowy belgijski „Le Soir Illustree" zamieścił ni­kczemną obelgę pod adresem Jana Pawła II, a zarazem łajdackie oskarżenie Polaków:

Papież pochodzący z kraju, który wymyślił Auschwitz, prosi o przebaczenie ko­ściołowi za antysemityzm.

Taki podpis „ozdabia" jedną z fotografii z pielgrzymki Papieża do Ziemi Świętej. To nikczemne oszczerstwo aż się prosiło o oficjalną interwencję dwóch państw - Pań­stwa Watykańskiego i Państwa Polskiego! Bezczelność bydlaków kierujących tym syjonistycznym szmatławcem sięgnęła zenitu, przewyższyła metody propagandy dwóch faszyzmów - hitlerowskiego i stalinowskiego razem wziętych. Otrząśnijmy się na chwilę z szoku i spokojnie rozważmy:

- To Polska, to Polacy, to nasz kraj wymyślił Auschwitz!! To z tego ludobójczego | kraju, czyli z Polski, pochodzi papież Jan Paweł II, nic więc dziwnego, że po latach wre­szcie przeprasza Żydów w swoim imieniu, a jako papież - także w imieniu całego Ko­ścioła katolickiego - za Auschwitz i za holokaust!!

A była to ta sama Polska, ten sam kraj, który w tym samym czasie kiedy istniał Au­schwitz - był krajem nieistniejącym, podbitym przez dwa faszyzmy, ludobójcze przez nie niszczonym; krajem w którym sam hitleryzm wymordował ponad trzy miliony Polaków oraz około dwóch milionów Żydów, w większości obywateli przedwojennej Polski.

Kiedy kundle szczekają, Watykan ma słuszny zwyczaj milczeć, ale jeszcze ist­niejące Państwo Polskie miało obowiązek wystąpić do Międzynarodowego Trybunału Praw Człowieka z kategorycznym protestem i oskarżeniem przeciwko tej próbie mora­lnego holokaustu na wojennym pokoleniu Polaków mordowanych na równi z Żydami. Sytuacja Polaków jako narodu była wtedy nieporównanie gorsza niż Żydów – tych ludobójcze wyniszczali tylko hitlerowcy, a Polaków z jednakową zaciekłością wy­niszczali zarówno hitlerowcy jak i sowiecka żydokomuna!

l. „Nasza Polska" 18 sierpnia 1999. 258

Czy będzie taki oficjalny protest i skarga? Czy kanalie z „Le Soir Illustre" zostaną zmuszone do przeproszenia Polski i Polaków, w tym przeproszenia pamięci 150 000 Polaków zamordowanych w Auschwitz?

I odpowiadam z całą pewnością - rządząca Polską żydokomuna nawet tej obelgi nie dostrzegła! Żydokomunistyczna telewizja dostrzegła szczeniackie rysunki na domu Marka Edelmana i zatrzęsła się z oburzenia, lecz nie zareagowała na tamto monstrualne kłamstwo oświęcimskie i historyczne oszustwo.

Niech zapłacą za swoje zbrodnie

Trwająca od lat kampania ordynarnych oszczerstw i kłamstw pod adresem pokole­nia naszych ojców, ma swój powód. Jest nim „zmiękczanie" polskich rządów w sprawie odszkodowań dla Żydów, „zwrotu ich mienia". Te zuchwałe roszczenia żydowskich" hien są oceniane na dziesiątki miliardów dolarów. O bezpodstawności tych żądań wspo­minałem w innych miejscach tej pracy. Spróbujmy jednak wystawić Żydom nasz polski rachunek. Za ich zbrodnie, terror, prześladowania, za wysługiwanie się sowiec­kiemu okupantowi.

Nie próbujmy tego przeliczać ani na złotówki, ani na dolary, ani na żydowskie tony złota zdeponowane w podziemiach szwajcarskich banków. Jest to już tylko rachunek moralny, rachunek sumień. Wiemy, że Żydzi nie uznają takich rachunków wystawia­nych im przez gojów - nie tylko Polaków. Całe ich pokolenia zostały uformowane według nakazów Tory i Talmudu. Uczyli się tam i uczą, że goj jest zwierzęciem. Goja można zabić, okraść i nie będzie to ani zabójstwo, ani kradzież czy grabież: wszy­stko co stanowi własność gojów, jest własnością Żydów.

Ta lista naszych dramatów narodowych, których sprawcami byli Żydzi, jest tak długa, że można z niej uformować kilkutomową encyklopedię. Poprzestańmy na nie­których. Najbardziej antypolskich, antyludzkich, ludobójczych.

Na pierwszym miejscu staje zbrodnia katyńska - rzeź ponad 20 000 przedstawicieli polskiej inteligencji.

Rozkaz mordu wydali Żydzi z Politbiura na czele ze Stalinem i Berią. Komen­dantami obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie byli Żydzi: Raichman7, Mierkułow i Urbanowicz2.

Masowym osobistym rozstrzeliwaniem polskich oficerów w Katyniu trudzili się Żydzi. Po raz pierwszy poinformowali o tym Niemcy w wydanej przez nich w oku­powanej Polsce broszurze-reportażu z ekshumacji części ofiar przez międzynarodową Komisję3. Niemcy piszą tam:

1. Lub Reichman.

2. Ojciec późniejszego PRL-owskicgo generała!

3. Broszura w posiadaniu autora. Za jej posiadanie w czasach rządów sowieckiej żydokomuny, otrzymywało się pięć lat więzienia.

Kierownikami masowych egzekucji byli czterej członkowie mińskie­go komisariatu GPU (...) Lew Rybak, Chaim Finberg i Abraham BorrisoW1CZ.

Polacy mieli powody a nawet obowiązek nie dowierzać tej informacji pochodzącej od ludobójców zarówno Żydów jak i Polaków, czyli od hitlerowców. Po dziesięciole­ciach milczenia, potwierdził te informacje Żyd Abraham Vidro. W czasopiśmie „Bild" z 22 lipca 1971 roku, ukazał się wywiad z Yidrą7. Przekazał on opowieść majora Susłowa, Żyda, który przyznał się, że osobiście rozstrzeliwał wraz z innymi Żydami, , m.in. kpt. Tichonowem, tysiące polskich oficerów w Katyniu. Vidro podał nazwiska:

kpt. Aleksander Susiow, major Joshua Sorokin, kpt. Samyun Tichonow. Sorokin za­ufał Vidrze, kiedy przebywali w obozie w Talizie (Ural) i powiedział: „Świat nie uwie- j rży w to, co widziałem". Zmusił Vidro do złożenia przysięgi, że będzie milczał przez 30 A lat. Następnie rozpoczął:

Chcę panu opowiedzieć o moim życiu. Tylko panu mogę to powiedzieć, bo jest pan Żydem. Polaków zabijałem moimi rękami. Rozstrzeliwałem ich własnoręcznie.

Czasopismo „The Thunderbolt" z listopada 1972 pisało, że Stalin zlecił nadzór i wykonanie tej masowej rzezi Polaków wyłącznie Żydom, wiedział bowiem, że jego po­bratymcy2 pałają nienawiścią do Polaków.

Miesiąc później ten sam „The Thunderbolt" (grudzień 1972) opublikował dalsze szczegóły żydowskiej zbrodni w Katyniu. Podał, że major Joshua Sorokin przyznał się do udziału w mordzie na 15 600 Polakach,                                      i kiedy Vidro przesłał swój ą makabryczną relację do izraelskiego „Maariv", brytyj­ski deputowany Geoffrey Stewart-Smith wezwał premier Goldę Meir, aby nie wstrzy­mywała druku tego materiału. Bez rezultatu. Deputowany motywował swój postulat tym, że rzeź w Katyniu była największą zbrodnią militarną najnowszej historii, jaka kiedykolwiek została dokonana na jeńcach wojennych innego narodu!

Żydowscy rabini, po wizycie Papieża w Ziemi Świętej zgodnie stwierdzali, że przepraszanie za „prześladowania" Żydów przez katolików, to wewnętrzna („ich") sprawa i „oni" - katolicy, mają się sami z tym uporać. Pogardliwie więc odrzucili wyciągniętą rękę Papieża.

Czekamy na przeproszenie za żydowską, najstraszliwszą w nowożytnej historii zbrodnię ludobójstwa na „jeńcach wojennych innego narodu".

Nigdy jednak czegoś takiego się nie doczekamy. Katolicy, a zwłaszcza - Polacy, to przecież bydło!

Niech Żydzi pomyślą o moralnej ocenie i wycenie niezliczonych zbrodni przeciw­ko Polakom po wtargnięciu żydo-komunistycznej Armii Czerwonej na tereny wschod­niej Polski. Tysiące takich przykładów ujawniają kolejni autorzy, głównie prof. Jerzy R. Nowak, lecz monografii żydowskich współzbrodni na Kresach nigdy się nie doczeka­my - to zakazane!

1. Vidro po raz pierwszy przekazał relację izraelskiej gazecie „Maariv", ale ją przemilczała.

2. Z pochodzenia gruziński Żyd. Ujawnił to David Wieseman w organie żydowskiej światowej loży Bńai-Brith • „The Bńai-Brith Messenger" z 30 marca 1950 roku. Źródło chyba wystarczająco wiarygodne! Zob.: bp Jerzy F. DiIIon: Masoneria zdemaskowana czyli walka Antychrysta z Kosciolem i cywilizacją chrześcijańską, wyd. poi. 1994, s. 17.

Niech Żydzi wycenia swoje zbrodnie popełnione na niedobitych w czasie wojny przez obydwa ludobójcze totalitaryzmy resztkach polskiej patriotycznej inteligencji, która podjęła nierówną walkę po wojnie o swoją wolność i godność Narodu. Wszy­stkie, bezwzględnie wszystkie decyzyjne stanowiska w zbrodniczym UB, sprawo­wali Żydzi. Powojenna rzeź polskich patriotów czeka na swoją ocenę i wycenę. Tak -wycenę, bo z Żydami można rozmawiać tylko w kategoriach geszeftu, biznesu, „intere­su". Niechże więc wycenia zbrodnie swych pobratymców aż po rok 1968, kiedy to na krótko nieżydowscy komuniści przestali być we własnym choć komunistycznym pań­stwie, obywatelami drugiej kategorii po Żydach-komunistach.

I niechże Żydzi - obecni właściciele PRL-bis wycenia swoją grabież majątku na­rodowego po okrągłej zdradzie z 1989 roku po dziś i jutro. Niech ich pobratymcy od­dadzą zagrabioną Stocznię Gdańską z jej terenami. Niech zwrócą lub dopłacą do rzeczywistych cen7, za które przejęli kilka tysięcy polskich zakładów, całych kluczy zakładów, całych branż, polskiego systemu finansowo-bankowego.

Wtedy, kiedy to podsumują, wyliczą, wycenia-przeproszą, dopiero wtedy powin­niśmy posłużyć się dwiema szalkami Temidy.

Nie poddawać się szantażystom

Jeżeli ulegniemy żydowskim szantażystom ze Światowego Kongresu Żydów i Żydowskiej Konferencji Roszczeniowej (Jewish Claim Conference), to będziemy mu­sieli oddać im tę resztkę majątku narodowego, która pozostała jeszcze w rękach Pola­ków po dziesięciu latach grabieży (1990-2000). Jasno wyłożył to uczciwy amerykański Żyd Norman Finkelstein. Zapoznajmy się z jego ustaleniami, z jego ostrzeżeniami i ra­dami, jakie daje Polakom2.

Finkelstein to nietuzinkowa postać w świecie zachodnim i w światowym żydo-stwie. Jest wykładowcą polito logii i teorii stosunków międzynarodowych na New York University i Hunter College. To uczeń innego, niezależnego żydowskiego politologa i językoznawcy Noama Chomsky'ego3. Finkelstein doktoryzował się w Princeton Uni­versity z teorii syjonizmu. Jako autor wielu książek zna ten problem od podszewki.

Sprawami odszkodowań niemieckich dla Żydów zajął się z powodu tragedii swo­ich rodziców. Oboje ocaleli z Auschwitz, lecz ojciec wyszedł z urazami fizycznymi, a matka bez widocznych urazów. Na przykładzie stosunku Żydów z JCC do przypadku jego rodziców, Finkelstein demaskuje obrzydliwe żerowanie na krwi żydowskich ofiar, uprawiane przez bossów z JCC.

Ojciec otrzymywał od Niemców rentę w wysokości 600 dolarów miesięcznie.

1. Płacili po 10 proc. wartości, jak ustalił prof. K. Poznański w omówionej książce: Wielki przekręt.

2. Zob. wywiad z Normanem Finkelsteinem w „Rzeczypospolitej" z 26 IV 2000.

3. W mojej książce: Bandytyzm NATO (Retro 1998) opublikowałem obszerny esej Chomsky'ego, demaskujący fałsze amerykańskiej „demokracji". Nie dodał jednak, że jest to demokracja nie „amerykańska", lecz żydowska.

Mat­ce Żydzi nie dali nic z niemieckich odszkodowań, gdyż nie miała widocznych obrażeń obozowych. W związku z tym ich syn zadał sobie proste pytanie: dlaczego Żydzi z JCC domagają się od Niemców nowych miliardowych odszkodowań dla rzekomo jeszcze żyjących około 135 000 byłych więźniów żydowskich - ocalałych tak samo | jak jego matka, skoro nie otrzymała nic z dotychczasowych odszkodowań?

Zadał sobie inne, związane z poprzednim pytanie - gdzie podziało się 118 miliar­dów dolarów, jakie dotychczas Żydzi wydusili z Niemców tytułem odszkodowań?

Swoje badania uczynił tematem mającej się dopiero ukazać książki: Jak z odszkodowań dla ofiar holokaustu uczyniono dochodowy interes. Tytuł przydługi, ale jednoznaczny w treści.

Starannie przeanalizował negocjacje niemiecko-żydowskie i warunki porozumie- nią zawartego w 1952 roku przez rząd RFN i JCC. Okazało się, że Niemcy wypłacili j około jednego miliarda dolarów dla takich osób jak jego matka - które nie kwalifikowały się do otrzymywania dożywotnich rent. Niestety, JCC przywłaszczyła sobie większość tej kwoty dla siebie, resztę podzieliła według własnego uznania. Część przeznaczyli na wsparcie Żydów w krajach arabskich, część na instytut Yad Vashem w Jerozolimie i różne muzea. Słowem - na cele nie związane z pomocą dla ofiar, bo tylko 15 proc. otrzymały one z tego miliarda dolarów.

Potem dokładny prof. Finkelstein zajął się bankami szwajcarskimi. Stwierdził, że Żydzi ulokowali w bankach amerykańskich wcale nie mniej oszczędności niż w szwajcarskich! Oczywistą rzeczą było oczekiwanie, że JCC posiadająca swoją centralę w USA w postaci Światowego Kongresu Żydów (Worid Jewish Congress - WJC), po­winna w pierwszej kolejności domagać się zwrotu od banków amerykańskich, czyli niemal w całości żydowskich, dopiero potem od innych. Dziwnie jednak cały atak po­szedł w kierunku banków szwajcarskich. Kampania była doskonale zorganizowana i potężna. Najpierw z żądaniami odszkodowań od banków szwajcarskich wystąpiły WJC i JCC, następnie żydowscy adwokaci złożyli w sądach pozwy przeciwko bankom szwajcarskim. W następnej kolejności włączył się do akcji rewident finansowy Nowego Jorku - Alan Havesi -jeden z najbardziej wpływowych ludzi w półświatku „amerykań­skiej" finansjery. Havesi zagroził Szwajcarii sankcjami ekonomicznymi! Potem były przesłuchania w komisjach bankowych Kongresu i Senatu, następnie wkroczył do wal­ki zastępca sekretarza stanu - Stuart Eizenstat. Działo się to już w majestacie ameryka­ńskiego rządu. Pod tak zmasowaną kampanią Szwajcarzy ulegli i już w lutym 1996 roku zapewnili, że każdemu z posiadaczy konta lub ich spadkobiercom, wypłacą od­szkodowania.

I tu pozorna niespodzianka - WJC nie zgodził się na takie rozwiązanie. Dlaczego? Bo gdyby się zgodził - odpowiada Finkelstein - to pieniądze otrzymaliby tylko po­szkodowani, a adwokaci - nic!

I to jest istotą tej obrzydliwej kampanii. To WJC i JCC domaga się odszkodowań w imieniu ofiar, ale pieniądze przywłaszczają dla siebie.

W 1998 roku WJC i adwokaci zmusili banki szwajcarskie do wypłacenia 1.25 mld dolarów. Tymczasem - jak stwierdzał prof. Finkelstein w omawianym wywiadzie -mamy kwiecień 2000 i żadna z ofiar nie dostała jeszcze anigrosza. Dlaczego? Czy czeka się, aż wszystkie wymrą?

Tę samą metodę zastosowano wobec niemieckich firm. Znów włączył się Alan Havesi, znów były przesłuchania w Kongresie i Senacie, znów roli „mediatora" podjął się Stuart Eizenstat.

Wtedy pro f. Finkelstein zadał sobie to właśnie pytanie: co się stało z pieniędzmi, które Niemcy już wcześniej zapłaciły ofiarom? I pytanie drugie - ile tych ofiar jeszcze żyje?

JCC twierdził, że samych robotników żydowskich żyje jeszcze 135 000. Tymcza­sem historycy stwierdzali, że w maju 1945 roku Żydów, którzy wykonywali pracę przy­musową, było tylko około 50 000-100 000. Skąd więc wzięła się liczba 135 tysięcy jeszcze żyjących po upływie 50 lat? Wzięła się z fałszerstw WJC. Zgłosi się nie wię­cej jak 20 tyś. ofiar, pieniądze pozostałych zgarnie JCC, a roszczenia odrzuci pod prete­kstem niepełnej dokumentacji. Ostatecznie wypłaty dotrą może ^do 10 tyś.

Finkelstein stwierdza, że Polska i Polacy są i będą kolejnymi obiektami ataku hien z WJC i JCC. Strategia przetestowana w przypadku Szwajcarii oraz niemieckich firm, będzie zastosowana wobec Polski. Celem jest wyludzenie gigantycznych sum, większych od wszystkich, jakie łącznie Żydzi wydusili od Niemiec i Szwajcarii. Ta akcja już się zaczęła. Złożono pozwy. Do Polski płyną listy od kongresmenów. Do War­szawy wkrótce przyjedzie Alan Havesi7.

Oto co powiedział Finkelstein w sprawie żydowskich roszczeń w stosunku do Pol­ski. Wypowiedź jest zawstydzająca dla „naszych" władz. Kiedy „nasz" prezydent za­pewniał w Izraelu, że odda Żydom mienie wartości dziesiątków miliardów dolarów -ten uczciwy i obiektywny Żyd przestrzegał przed uległością i wyjaśniał bezzasad­ność tych roszczeń:

Co zaś do prywatnego mienia, to z wyjątkiem niezbicie udokumen­towanych roszczeń, ten rozdział powinien być zamknięty. Ogromna wię­kszość byłych właścicieli już nie żyje, jakim więc prawem WJC i adwokaci mówią o kilkudziesięciu miliardach dolarów, skoro ocalała garstka?

Polskie władze nie powinny podejmować negocjacji z szantażysta­mi. Zwłaszcza że oni w dużym stopniu blefują i czekają, jaka będzie reak­cja. Gdy raz się ustąpi, to wcześniej czy później pojawią się kolejne roszczenia. Niemcy już wcześniej zapłaciły ponad 100 mld dolarów Żydom i teraz znów musiały zapłacić. Jeśli Polska pójdzie na jakieś ustęp­stwa, to jestem pewien, że za jakiś czas, gdy Polska stanie się zamożniej­sza, WJC ponownie zjawi się z wyciągniętą ręką.

Przewodniczący WJC Edgar Bronfman lata swym prywatnym odrzutowcem i twierdzi, że potrzebuje pieniędzy dla „biednych" ofiar. Ja bym mu odpowiedział: „Proszę Pana, ma pan własny majątek o war­tości ponad 3 mld dolarów, dlaczego się pan nie podzieli nim z ofiara­mi? Starczy aż nadto. Niech Pan zostawi Polskę w spokoju".

Ale StoIzman-Kwaśniewski przeciwnie - chce oddać Żydom wszystko czego zażądają. Jeżeli zażądają reszty Polski - odda.

l. Służalczy premier J. Buzck bodzie przed nim niemal pełza), jak niedawno przed G. Sorosem!

Najłatwiej oddaje się nie swoje, zwłaszcza gdy oddaje się swoim...

Finkelstein nie mógł tego publikować w USA. Korzystał z prasy szwajcarskiej. W tamtejszym „Sonntags Zeitung" z 5 marca 2000, tak oto demaskował żydowskie hie­ny usiłujące znów ograbić Polskę:

Organizacje żydowskie ogłosiły się uprawnionymi spadkobiercami wszystkich wschodnioeuropejskich Żydów, którzy zginęli w czasie woj­ny7. Obecnie przeszukują one księgi wieczyste i spisy nieruchomości z okresu sprzed 1939 roku i jeżeli znajdą jakieś nazwisko żydowskie, to żądają zwrotu nieruchomości. Wedle informacji prasowych, chodzi o majątki łącznej wartości do 60 mld dolarów.

Swoje ustalenia i metody żydowskich organizacji przedstawił wJcsiążce, która la­tem 2000 ukazała się w Anglii i USA: The Holokaust Industry: Ań Essay on the Exsploitation of Jewish Sufferin.

Obecnie trwa w Polsce procedura zawłaszczania przez Żydów nieruchomości przedwojennych o nieustalonym lub wątpliwym statusie własnościowym. Mechanizm takiej grabieży w skali miasta Krakowa odsłonił Wydział Architektury, Geodezji i Bu­downictwa w Krakowie w specjalnym raporcie opublikowanym w 1999 roku w miesię­czniku „Samorządny Kraków". Raport ten opublikowała radna Krakowa Barbara Bubula, a szeroki oddźwięk nadano mu dopiero w wywiadzie p. Barbary Bubuli prze­prowadzonym w Radio Maryja 30 IX 1999 roku. W raporcie tym znalazły się również rewelacyjne a przez dziesięciolecia PRL ściśle utajnione spłaty odszkodowawcze za utracone mienie Żydów, dokonywane przez władze PRL w latach 1948-1971. Oto kwo­ty wypłacone w tym okresie przez PRL, czyli przez nas i pokolenie naszych ojców, dla Żydów osiadłych w poszczególnych krajach:

USA- 40 min USD

Francja- 65,5 min USD

Szwecja- 22,5 min USD

Szwajcaria2- 12 min USD

Dania- 5,7 min USD

Wielka Brytania- 16,7 min USD

Belgia3- 12 min USD

Holandia- 9,05 min florenów

Austria- 71 min szylingów

Kanda- l ,25 min dolarów kan.

Grecja- 230 tysięcy USD

1. Chodzi głównie o Żydów polskich. W przedwojennej Polsce żyło ich ponad 3 500 000 000 - ponad połowa wszystkich europejskich Żydów.

2. Zwana oficjalnie Konfederacją Szwajcarską.

3. Wraz z księstwem Luksemburg.

Historyczny geszeft „Gazety Wyborczej"

Jadowita antypolskość i antykatolickość „Gazety Wyborczej" przysłania oszuka­nym milionom Polaków z „Solidarności" rozmiary geszeftu, jaki zrobili Żydzi z KOR na etosie „Solidarności", na wytęsknionych nadziejach Polaków na wolność, w tym zwłaszcza na wolność słowa.

Kulisy tego gigantycznego finansowego przekrętu, tego żerowania na etosie mchu „Solidarność", odsłonił publicysta „Życia Warszawy" (29 lipca 1991 roku) Jacek Ma-ziarski, wówczas tak że przewodniczący Zarządu Porozumienia Centrum. Oznajmił, że wydająca „Gazetę Wyborczą" spółka „Agora":

  Powstała w 1989 roku z pieniędzy przeznaczonych na cala ówczesną opozycję'.

Nazajutrz, 31 lipca 1999 roku prezes „Agory", a jednocześnie zastępczyni redakto­ra naczelnego „Gazety Wyborczej" - Helena Łuczywo odpowiedziała w „GW", że Ja­cek Maziarski dopuścił się kłamstwa i oszczerstwa. Dzień po tym oświadczeniu „GW" poinformowała swoich czytelników, że J. Maziarski odmawia odwołania swoich „osz­czerstw", zatem „GW" kieruje pozew do sądu przeciwko J. Maziarskiemu. Pierwsza rozprawa sądowa odbyła się w październiku 1991 roku.

Proces ślimaczył się w wypróbowanym tempie i metodologii. W 1993 roku, a więc trzy lata później, przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie odbywał się finał tego spo­ru...

Pieszczoch neokomunizmu pookrągłostołowego czyli „Gazeta Wyborcza", miała w swej antypolskiej karierze tylko jednego pecha. Ten pech nazywał się: Stanisław Re-muszko, dziennikarz „GW" od pierwszych dni powstania tej gazety. Widział i wiedział o niej wszystko lub prawie wszystko - zdaje się chyba poza jednym: kanałami, które wpompowały w „Agorę" gigantyczne kwoty na jej powstanie, na sprzęt, lokale, pensje, na zdobywanie popularności. Na taką inwestycję potrzebny był wkład około 20 ówczes­nych miliardów złotych2. Do dziś pozostaje tajemnicą pochodzenie olbrzymich kwot, które dały życie, pozwalały przetrwać niemowlęctwo i wejście w wiek dojrzały „Gaze­cie Wyborczej".

Na czym polegała pechowość „Gazety Wyborczej" w związku z jednym z jej dziennikarzy - Stanisławem Remuszko?

Polegała na unikalnej w środowisku dziennikarzy „GW" przypadłości, jaka cecho­wała właśnie S. Remuszkę.

Ta przypadłość to zwykła ludzka uczciwość, szacunek dla prawdy jako moralnego, etycznego imperatywu.

Remuszko nie mógł pogodzić się z zorganizowanym, perfekcyjnym kłamstwem i przywłaszczeniem (uwłaszczeniem) olbrzymiego majątku.

Remuszko odszedł z „GW" i w prasie „ościennej" zaczął demaskować ten history­czny geszeft pod nazwą „Gazety Wyborczej" i jej szyldu pod nazwą „Agora".

1. Zob.: Stanisław Remuszko: „Gazeta Wyborcza", początki i okolice, wyd. Oficyna „Rękodzieło", W-wa 1999.

2. Taką kwotę wymienił prof. Walory Pisarek z Ośrodka Badań Prasoznawczych Uniwersytetu Jagiellońskiego w wywiadzie dla „Życia Warszawy" 2 czerwca 1992. Za: S. Remuszko, op. cit., s. 92.

Po roku od ukazania się pierwszego numeru „GW", jej kierownictwo dokonało tego właśnie gigantycznego geszeftu: samouwiaszczenia w stylu masowego wówczas procederu uwłaszczania się nomenklatury komunistycznej wszystkich szczebli, funkcji, struktur.

Kierownictwu „Agory" te oczywiste realia nie przeszkadzały oświadczyć oficjal­nie, że zaczęliśmy wydawać „ Gazetę" bez grosza. Bez grosza - kilkaset tysięcy dzien­nego nakładu. Bez grosza - w zatrudnieniu kilkudziesięciu dziennikarzy i tłumu pracowników administracyjnych. Bez grosza - czyli bez maszyn, łączności, telefoniza­cji. Bez grosza - na kilkanaście powstałych wkrótce mutacji terenowych. Bez grosza na transport, itd.

Michnik z piętnastką najbardziej zaufanych pretorianów uwłaszczył się, czyli zawłaszczył dobra wspólne, nie swoje. Zawłaszczył w sposób typowego „skoku na kasę". W pierwszej kolejności był to skok na bank zaufania, nadziei, oczekiwań, głodu wolności, zwłaszcza wolności słowa. Oszukał 20 milionów dorosłych Polaków i takiej właśnie sumy - 20 miliardów złotych do dziś nie mogą się doliczyć znawcy kuli­stego geszeftu, jak Stanisław Remuszko czy prof. W. Pisarek.

Wkrótce stało się jasne, że „Gazeta" realizuje własną, jakże oczywistą linię jednej wąskiej grupy osób. Wtedy jeszcze powstrzymywała się od jawnego wypowiedzenia wojny Polakom, Polsce, polskości, katolicyzmowi, wreszcie — etosowi prawdziwej „Solidarności", tej solidarności milionów Polaków: tych około 900 000 tysięcy jej działaczy wypędzonych z kraju na tułaczkę przez reżim Jaruzelskiego, Kiszczaka, Ur­bana. Praktyką dnia w „GW" stalą się obrzydliwa dyktatura redakcyjnej cenzury znanej z komunistycznych organów. Z żelazną konsekwencją przestrzegano obo­wiązującej linii: linii sitwy i jej zagranicznych mocodawców.

Jacek Maziarski oskarżył „Agorę" o zawłaszczenie pieniędzy i po trzech latach proces przegrał. Stanisław Remuszko był ostrożniejszy i oskarżył „GW" o zawłasz­czenie „środków", czyli o to samo, lecz nigdy nie został pozwany do sądu. Co więcej -nigdy nie został wezwany w charakterze świadka na proces Maziarskiego.

Remuszko opublikował w „Nowej Gazecie" z 25 sierpnia 1992 roku swoje fikcyjne przemówienie jako świadka na procesie Maziarskiego, pod wymownym tytułem: Siód­me przykazanie. Wskazuje tam na zawłaszczenie nie tylko „środków", lecz także ol­brzymiego, przeliczalnego na miliardy złotych kapitału zaufania i nadziei Polaków. Zawłaszczenie zostało dokonane z zastosowaniem metod „nieuczciwych" i „niede­mokratycznych". Remuszko pytał więc przed „sądem":

— Czy wiosną 1989 roku osoby nie posiadające mandatur strony opozycyjno-solidarnościowej Okrągłego Stołu, miały jakąkolwiek szansę założyć spółkę typu „Agora"?

— Czy wiosną 1989 roku jakakolwiek grupa nie posiadająca mandatu wspomnianej strony opozycyjno-solidarnościowej miała szansę dostać od władz PRL do dyspozycji lokal, papier, telefony i drukarnię, od dziennika­rzy, publicystów oraz ludzi nauki i kultury gremialne pisane „poparcie", od społeczeństwa zaś pełny kredyt zaufania, wyrażany masowym kupowa­niem „Gazety"?

- Czy trzej formalni założyciele „Agory" — panowie Bujak7, Paszyński i Wajda - uważali się kiedykolwiek za prawowitych prywatnych właścicieli „Agory"?

I właśnie to dobro wspólne, wywalczone cierpienia­mi i krwią tysięcy ludzi „Solidarności", zostało zuchwa­le zawłaszczone tak, jakby było dobrem prywatnym;

jakby złodzieje tego dobra wspólnego za nic mieli mo­ralną ocenę tego historycznego nacyjnego geszeftu!

Stanisław Remuszko w tej publicznej mowie oskar-życielskiej kończył:

Stawiam formalny wniosek. Wysoki Sądzie, aby powód poinformował, KTO PERSONALNIE (czcionka jak w oryginale tekstu - H.P.) jest dziś właścicielem może nawet już bilionowej wartości majątku, de nomine należącej do macierzystej spółki „AGORA" i jej spółek pochodnych. Czy nadal jedynymi właścicie­lami-jak to było jeszcze w 1991 roku-są Anna Bikont2, Stefan Bratko-wski, Zbigniew Bujak, Tomasz Burski, Zofia Bylińska, Zofia Floriańczyk, Wojciech Kamiński, Edward Krzemień^, Tomasz Kuczbo-rski, Krzysztof Leski, Grzegorz Lindenberg, Helena Łuczywo^, Adam Michnik, Piotr Niemczycki, Piotr Pacewicz, Aleksander Paszyński, Ju­lian Rawicz, Ernest Skalski5 i Andrzej Wajda?

Swoje protesty przeciwko grabieży wielkiego kapitału nadziei i zaufania, a także mienia wspólnego o ogromnej wartości materialnej wyłożonej dla „AGORY", S. Re­muszko wysłał do 122 osób o głośnych nazwiskach. Zareagowali niektórzy, lecz tylko w listach prywatnych. Tak np. odpowiedział słynny poeta opozycyjny Zbigniew Her­bert (fragment):

Moja cala sympatia jest po stronie Pana. Wiem z własnego doświadczenia, ie każ­dy, kto decyduje się na podobny krok, jest bity za swoją odwagę i moie liczyć najwyżej na to, ie ktoś pod stolem uściśnie mu rękę.

Pragnę Pana poinformować, ie nie będę publikował niczego ani w „Gazecie Wy­borczej", ani w afiliowanych przez nią pismach, jak np. Zeszyty Literackie. Decyzję tę podjąłem wcześniej, a Pan umocnił mnie w przekonaniu (...)

Łączę serdeczny uścisk dłoni i wyrazy solidarności. Zbigniew Herbert

Z opozycyjnych biednych „etosiaków" KOR, czołówka „Agory" stała się dziś wie­lokrotnymi milionerami! Kiedy powstawał pierwszy numer „GW", kapitał zakładowy

Pamiętamy, jak cała Polska fascynowała się bezskutecznym „poszukiwaniem" Bujaka przez SB, MO i ZOMO. Córka stalinowskiej publicystki Wilhelminy Skulskiej. O „Krzemieniu" - zob. rozdział następny. Zob. rozdz. następny. Zob. rozdz. następny wynosił rzekomo 15 złotych!.

Obecnie nakład dzienny wynosi 450 000 egzemplarzy, dodatku sobotniego przekracza pół miliona egzemplarzy.

Na krótko przed dziesięcioleciem „GW", „Agora" wyemitowała swoje akcje i za­debiutowała na giełdzie. Jedna akcja B - miała wartość 50 złotych. „Agorę" wyceniono na 2,8 miliarda złotych! Jest więc jedną z największych spółek giełdowych w Polsce.

Prospekt emisyjny „Agory" informował, że sukces spółki zależy głównie od „akty­wności" trzech członków Zarządu: Wandy Rapaczyńskiej7, Piotra Niemczyckiego, Heleny Łuczywo i redaktora naczelnego Adama Michnika. Członkowie Zarządu są największymi beneficjentami spółki i jednymi z najbogatszych ludzi w PRL-bis.

Akcje „Agory" posiada wprawdzie około l 600 pracowników, ale 96 kluczowych osób posiada po od kilku tysięcy do 1,7 miliona akcji.

W sumie, jest to ponad 19 milionów akcji o wartości około jednego miliarda złotych.

Neo-milionerami „z niczego" stały się, jak wylicza S. Remuszko, cztery osoby: • Helena Łuczywo, Piotr Niemczycki, (wiceprezesi „Agory"), Wanda Rapaczyńska (prezes) oraz Juliusz Rawicz — zastępca redaktora naczelnego „GW". Niewiele mniej niż po prawie milion akcji otrzymali także: Seweryn Blumsztein - szef dodatków loka­lnych, Ernest Skalski2 i Piotr Pacewicz - zastępca redaktora naczelnego.

Rekordzistą jest Piotr Niemczycki, który posiada ponad 1,7 miliona akcji o war­tości ponad 80 mm złotych. Niemczycki jest jednym z największych „polskich" inwes­torów giełdowych. Zajmuje w tym rankingu pozycję pomiędzy Michałem Solowiowem l - współwłaścicielem „Echo Investment" i Sobiesławem Zasadą, potentatem samocho­dowym.

Można przyjąć, że jeśli słynny przedtem rajdowiec Sobiesław Zasada swój pier­wszy milion wyjeździł na rajdach, a nie ukradł jak większość dorobkiewiczów PRL-bis, to fortuna Niemczyckiego tylko częściowo wyłania się z przekrętu „Agory". Niemczy­cki już jako bogacz, stał się członkiem poznańskiego klubu ROTARY-3, kryptomasoń-skiej loży udającej dobroczynność. Podobnie członkiem poznańskiego ROTARY jest Sobiesław Zasada. Niemczycki jest oczywiście członkiem Bussines Center Ciub, m.in. jako właściciel montowni telewizorów „Curtis". Zabrania tam swoim pracownikom zrzeszania się w związki pod groźbą zwolnienia z pracy4!

Do super-bogaczy należą: słynny z obelg pod adresem AK - Michał Cichy5, Piotr Stasiński, Edward Krzemień, Joanna Szczęsna, Anna Bikont i Ewa Milewicz. Pakiety akcji wartości po ponad jeden milion złotych, uszczęśliwiaj ą Zbigniewa Bujaka i An­drzeja Wajdę6.

Pouczjącym przykładem człowieka sprzedanego, jest tam Michał Cichy. Recen­zując książkę Remuszki w „Myśli Polskiej" (13-20 VIII 2000), Barnim Regalica tak pisał o Cichym, swoim byłym koledze ze studiów na Wydziale Historii UW:

1.O Wandzie Rapaczyńskiej — zob. w następnym rozdziale.

2.Zob. rozdział następny.

3.Zob.: „Wprost", 8 stycznia 1995.

4.Zob.: Zygmunt Wrzodak: Wrzodak, s. 96.

5.Zob.: Leszek Żebrowski: Paszkwil Wyborczej.

6.S. Remuszko, op. cit. s. 161.

na zimno, bo przecież nie z braku wiedzy, opluł na lamach „Wyborczej" Powstanie Warszawskie. On po prostu wiedział, dlaczego to robi - albo raczej - za ile to robi. Jest teraz, po paru latach służby w „GW" (podkr. - H.P.) - ustawiony na całe życie, a mógłby np. być nauczy­cielem i mieszkać w bloku z rodziną. Nie czarujmy się - to musi działać w sytuacji, gdy młodzi ludzie są wychowani w duchu, że sukces materialny jest jedyną miarą wartości człowieka, a przywiązanie do wartości na­rodowych czy kulturowych, to wstęp do faszyzmu. Nie podając nazwisk, Remuszko ujawnia:

Pracownik sekretariatu redakcji uzyskał akcje o wartości 4,4 miliona złotych, były szef jednego z wydziałów, a obecnie dyrektor w spółce - 24,3 miliona złotych, obecny zaś szef jednego z działów - 7,5 min złotych. Pa­kiet akcji, jaki ma szef innego działu, wart jest 5,8 min złotych, szefa zaś jeszcze innego działu - 11,5 min złotych. Szef jednego z dodatków regio­nalnych ma akcje warte 14,9 miliona złotych, a innego - 2,7 miliona złotych (dotyczy oczywiście nowych zlotych! - H.P.).

I chociaż w ofercie pracowniczej wzięło udział l 550 osób, to umiarkowanymi bo­gaczami są posiadacze akcji B, a krezusami zaledwie kilkanaście osób. S. Remuszko podsumował wartość złotówkową dwóch dam z „Agory" - Wandy Rapaczyńskiej i Heleny Łuczywo. Obie posiadając po l 287 000 akcji. Wiceprezes Niemczycki zgarnął l 761 000 akcji. Tak więc obie damy są wprost bezcenne: każda jest warta po 16 min złotych. Wiceprezes Niemczycki - 22 miliony.

W „Gazecie Wyborczej" i jej szyldzie czyli „Agorze", głównym wędzidłem są akcje. W klauzuli akcji jest zapisane, że nie wolno ich sprzedawać przez dwa lata od ich nabycia, czyli do l lipca 2000. Jeżeli ktoś wcześniej odejdzie albo zostanie wyrzucony z firmy, będzie musiał odsprzedać akcje „Agory" - Holdingu po takiej cenie, za jakie je kupił, czyli po jeden złoty za akcję. Były to ceny bardzo preferencyjne. Nikt więc nie chce stracić majątku. Dziennikarze „Gazety" niechętnie rozmawiają o sobie i sytuacji firmy. Odmawiają podawania nazwisk, co doświadczył S. Remuszko, kiedy próbował wyciągać na spowiedź swoich byłych kolegów. Nawet ci, którzy mówili o firmie do­brze, godzili się na cytowanie ich wypowiedzi tylko po uprzednim uzyskaniu zgody szefowej, czyli Heleny Łuczywo.

Czas więc przyjrzeć się tej damie. Oddaję głos T. G. Ashowi, jego apologetyczne-mu panegirykowi ku czci H. Łuczywo. Tendencyjnemu skrajnie, ale ujawniającemu coś nowego z tego ściśle strzeżonego Panteonu.

Czerwona Gwargia Michnika7

Timothy Garton Ash - korespondent „The New York Times", w lutowym (2000) wydaniu miesięcznika „The New Yorker" opublikował List z Warszawy. Nadał mu tytuł: Helena Kitchen, czyli Kuchnia Helena. W tytule jest pewna gra słów. Celowo nawiązuje on do Heli s Kitchen, co oznacza: Piekielna kuchnia.

l. Przedruk z: Henryk Pająk: Bestie końca czasu. „Retro" 2000.

Pod tą nazwą kryje się w USA produkcja dobroczynnych zupek, w rzeczywistości całych obiadów dla ubogich (kuroniówek?). W slangu narkomanów Heli 's Kitchen oznacza także warzenie „kompo­tu", czyli produkcję środków odurzających.

Artykuł T.G. Asha jest bardzo długi: osiem stronic miesięcznika, 18 szpalt, plus cztery rysunki, w tym foto wnętrza redakcji „Gazety Wyborczej". Jedna z tych czterech ilustracji przedstawia żmiję lub węża prężącego się do ukąszenia. Rzeczywiście - ukąsił. Polskę. Polaków. Wąż w symbolice masońskiej zajmuje miejsce kultowe.

Wybór węża jako ilustracji tej publikacji nie jest przypadkowy. Wąż jest masoń­skim „bogiem". Powołajmy się na niekwestionowany autorytet w tej sprawie. Jest nim Rex Hutchens, mason najwyższego 33 stopnia Obrządku Szkockiego Dawnego, największej organizacji wolnomularskiej na świecie: To Duch Święty, uniwersalny pośred­nik - Wąż (w: Texe Marrs, Mroczny Majestat, s. 74 wyd. polskiego).

Timothy Garton Ash był korespondentem zachodnim relacjonującym etapy przesi­leń „Solidarności". Swoje wrażenia zebrał m.in. w wydanej jeszcze „podziemnej" książce: Polska Rewolucja „ Solidarność "1.

Teraz, dziewiętnaście lat później, nawiązuje do „etosu" swoich pobratymców -jest bowiem Żydem z pochodzenia.

Już sam początek reportażu Helena Kitchen zapowiada główną bohaterkę tej „pie­kielnej kuchni". Ash czyni to z epickim rozmachem, któremu, z powodu objętości, nie sposób dotrzymać kroku w tym ylius^u/.cniu.

Pewnego ponuro-j es lennego popołudnia w 1980 roku, słabo zbudowana kobieta o brązowych włosach w nieładzie, a oczach intensywnie szaro-zielonych, powitała mnie u drzwi jej małego mieszkania w jednym ze wstrętnych nowych osiedli mieszkaniowych, które reżim komunistyczny porozrzucał po Warszawie. Bytem w Polsce, aby być świad­kiem robotniczej rewolucji, prowadzonej przez ruch „Solidarność " (...), a mówiono mi, że Helena Łuczywo (pogrub. — H.P.) będzie wspaniałym źródłem informacji.

Opisy Asha biegną w podobnym stylu i duchu natchnionej afirmacji. Poprzestańmy na faktach, wyłuskanych z literacko-reporterskich wysiłków Asha.

Pisze więc, że pani Helena była właśnie zajęta przygotowywaniem następnego nu­meru „samizdatowej" gazety „Robotnik". Trwała właśnie owa „rewolucja", robota „re­wolucyjna" przebiegała w niezwykłym pośpiechu: Lada moment sowieckie czołgi mogły przekroczyć granicę Polski...

Było, minęło. Pan Ash przechodzi do czasów współczesnych. Dziś – stwierdza

-pani Helena jest kluczową osobistością w cieszącej się ogromnym sukcesem czytel­niczym i edytorskim „Gazecie Wyborczej". Rozchodzi się ona w nakładzie ponad 500 tysięcy egzemplarzy dziennie i dodatkowo 200 tyś. egzemplarzy w wydaniach sobot­nich.

Pani Helena jest zastępcą redaktora naczelnego i członkiem zarządu (fundacji). Ga­zeta ma oczywiście bardzo dużo reklam, gwarantujących jej dochodowość. Jej macie­rzysta firma „Agora", za poradą szefów Credit Suisse First Boston, rozpoczęła sprzedaż swoich akcji na giełdzie w Warszawie i Londynie.

l. Wyd. Most 1987.

Kierownictwo firmy będzie ubiegać się o inwestorów w całej Europie i USA. War­tość firmy szacuje się w granicach 300-500 milionów dolarów.

Nagle moja przyjaciółka - pisze Ash - stała się bardzo wpływową, no i bogatą kobietą.

Dalej dowiadujemy się, że linia polityczna gazety jest wytyczana przez „charyzmatycznego" byłego dy­sydenta - Adama Michnika.

Ash, tak drobiazgowy w swym reportażu nie doda­je, że Adam Michnik to primo voto Aaron Szechter, a już naiwnością byłoby oczekiwać, że Ash poinformuje amerykańskiego czytelnika, iż brat Adama, Stefan, to sądowy morderca wybitnych polskich patriotów, za­mordowanych z ubeckich wyroków po wojnie. Nie mógł też dodać, kim był tatuś obydwu tych „charyzma­tycznych" postaci. Ozjasz Szechter to przecież dygni­tarz agenturalnej dla przedwojennego Kominternu, Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, która wspólnie z Komunistyczną Partią Polski w swym pro­gramie domagała się oderwania od Polski Wilna, Lwowa, Gdańska, Śląska. Szechter-senior siedział za to wiele lat w więzieniu II RP.

Stefan Michnik - brat Adama (Aro-na) - sądowy morderca polskich pa­triotów.

Teraz jego syn, „charyzmatyczny"Aaron Szechter trzęsie III RP. Czyni to zakuliso­we, jako członek elitarnych gremiów żydo-masońskich. Bodaj najważniejszym z nich jest tzw. Międzynarodowe Biuro Doradcze (Internątional Advisory Board - IAB). Po­wstało ono w 1995 roku, powołane przez amerykańską Radę Stosunków Zagranicznych - słynną CFR. Przewodniczącym IAB jest Dawid Rockefeller - członek i „sternik" CFR, założyciel innej nieformalnej „czapy" niewidzialnego Rządu Światowego, jaką jest tzw. Komisja Trójstronna. IAB składa się zaledwie z 28 osób. Europę reprezen­tuje w nim tylko sześciu członków, a wśród nich Aaron Szechter alias Adam Mich­nik.

Równie dziecinnym oczekiwaniem byłoby szukanie w reportażu Asha dossier in­nych filarów „Gazety Wyborczej". Przypomnijmy choć kilku, może najważniejszych, najbardziej antypolskich od drugiego już pokolenia.

Taki Ernest Skalski: zastępca redaktora naczelnego „GW", jest synem Jerzego Wi-Ikiera, funkcjonariusza agenturałnej, antypolskiej KPP, więzionego przed wojną za działalność wywrotową przeciwko Państwu Polskiemu. Po wojnie nastąpił odwet: Jerzy Wiłkier pełnił funkcję szefa personalnego Komendy Wojewódzkiej MO w Krakowie, dbając o stosowną „czystość" kadr MO. Matką Ernesta „Skalskiego" jest Zofia Ni-men.Była sekretarzem technicznym KC Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR) - dywersyjnej agentury Kominternu siejącej rewolucje i zamęt na wszystkich kontynentach globu. Po wojnie, już jako „Skalska", Zofia Nimen pełniła funkcję kierownika Wydziału Śledczego w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie.

Tak więc Ernest Wilkier alias „Skalski", to rzeczywiście „charyzmatyczna" postać" „GW", drugi po Szechterze mąż opatrznościowy polskich gojów.

Inny z nich to Konstanty Gebert vel „Dawid Warszawski" - syn Ireny Pozna-ńskiej-Gebert, funkcjonariuszki UB w Rzeszowie, pierwszej żony stalinowskiego apa­ratczyka Artura Starewicza, członka Biura Politycznego KC PZPR. Ojcem K. Geberta vel „Dawida Warszawskiego" jest Bolesław Gebert - współzałożyciel Komunistycz­nej Partii USA, po wojnie ambasador PRL w Turcji (1960-1967). Po napaści Sowietów na Polskę 17 września 1939 roku, B. Gebert na wiecach w USA usprawiedliwiał ten wspólny z Niemcami rozbiór Polski. Komentując z oburzeniem ten antypolski kurs Komunistycznej Partii Ameryki, „Dziennik Zjednoczenie" pisał wtedy: W gadaniu głupstw prześcignął wszystkich niejaki B.K. Gebert, członek Krajowego Komitetu Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych, który w języku polskim opowiadał , o raju, w jakim żyje dziś lud rosyjski1.                                          • Jest rzeczą konieczną- na tle antypolskiej krucjaty Konstantego Geberta vel „Dawida Warszawskiego", syna agenta KGB Bolesława Geberta, poszerzenie kontekstu ro­dzinnego i nacyjnego, który uformował postawy tegoż Konstantego Geberta, filaru , „Gazety Wyborczej".

W tym celu należy wspomnieć o książce Johna Earla Haynesa i Harvey'a Kiehra: YENONA - zdemaskowanie sowieckich szpiegów w Ameryce, która ukazała się w USA w 1999 roku. „Yenona" - to kryptonim ścisłe tajnej akcji korAwywadu amerykańskie­go, który przechwytywał i rozkodowywał depesze przekazywane do moskiewskiej cen­trali przez sowiecką siatkę szpiegowską w USA. Jest tam bogate dossier Bolesława (Billa) Geberta, który w siatce nosił pseudonim „Ataman". Oto, czego dowiadujemy się z „Venony" o zacnym tatusiu Konstantego Geberta, niestrudzonego gromiciela „antysemityzmu" Polaków:

Dodatkowe, odszyfrowane depesze „Venony" wskazują, że Bolesław (Bili) Gebert, wieloletni organizator regionalny CP USA, aktywnie po­magał KGB. Gebert imigrował z Polski w 1918 r. i podjął pracęJako gór­nik. Jako oficjalny członek CP USA szefował polskojęzycznemu biuru partii w późnych latach 20., aby następnie objąć przywódczą funkcję regio­nalnego organizatora w Chicago i Pittsburgu w latach 30. Kiedy powstało CIO (centrala związków zaw.) Gebert użył swojej pozycji szefa Stowarzy­szenia Polonia w celu mobilizowania hutników do wstąpienia do organiza­cji. Po drugiej wojnie światowej Gebert wrócił do komunistycznej Polski, gdzie objął wiodące stanowisko w kontrolowanych przez państwo związkach zawodowych. Wrócił do Stanów Zjednoczonych w 1950 roku jako reprezentant zdominowanej przez komunistów Światowej Federacji Związków Zawodowych przy ONZ, a następnie służył jako polski ambasa­dor. Luis Dudenes twierdzi, że Gebert zajmował się szpiegostwem. Oskarżył (go), że podczas drugiej wojny światowej Gebert, jako organiza­tor regionalny w Detroit, często odwiedzał Chicago, aby spotykać się z taj­nymi kontaktami w środowisku słowiańskim.

l. Zob.: Wojciech Bialasiewicz: Pomiędzy lojalnością a serc porywem. Chicago 1989, s. 32.

Istniał konflikt między Gebertem a Morrisem Chiidsem (regionalnym organizatorem dla Illinois)

dotyczący wtrącania się Geberta do (spraw) Chicago i, w szczególności czeskiego towarzysza, który robił ważną podziemną robotę dla Geberta'. I dalej:

Mimo że analitycy NSA i FBI nigdy ne byli w stanie zidentyfikować Chana, był nim prawdopodobnie Awron Landy. Inne wzmianki o Chanie albo Selimie Chanie, jak później nazywano go w Venonie - wskazują na niego jako łącznika pomiędzy KGB a kontaktami w etnicznych grupach CP USA. Chan zajmował się kontaktami z Billem Gebertem, Albertem Kahnem i Michaiłem Tkaczem, których Landy spotykał w sposób natura­lny w ramach swoich obowiązków w CP USA.

Od Landego dochodzimy do Bolesława (Billa) Geberta, od Geberta do słynnego Oskara Lange:

Najciekawsze telegramy dotyczyły opieki Geberta nad Oskarem Lange, prominentnym polsko-amerykańskim intelektualistą i ekono­mistą.

Spójrzmy do biogramu tego prominentnego intelektualisty polsko-amerykańskie-go. Tak o nim pisze Wielka Encyklopedia Powszechna PWN, t. VI, s. 377 (streszcze­nie):

Urodził się w Tomaszowie Mazowieckim i od wczesnej młodości był działaczem ruchu robotniczego, członkiem lewego skrzydła PPS. W latach 1934-1936 (nie wie­dzieć z czyjej protekcji - H.P.) został stypendystą w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Od 1937 roku w USA, gdzie wykładał ekonomię na University ofCalifomia i Stanford University; wiatach 1938-1945 był profesorem na uniw. w Chicago. Występo­wał na rzecz „porozumienia Polski z ZSRR".

Autorzy Venony piszą, że Lange wtedy krytykował ZSRR, ale zmienił front gdy zmienił się front wojenny, czyli zaświtało zwycięstwo ZSRR. W 1944 roku został za­proszony do ZSRR przez żydowski „Związek Patriotów Polskich", a w latach 1945-48 był pierwszym ambasadorem „Polski Ludowej" w USA, delegatem „polskim" przy Radzie Bezp. ONZ. Potem zawsze na szczytach, m.in.: rektor SGPiS, doktor h.c. w Dijon i Uniw. Jag., członek KC PZPR, z-ca przew. Rady Państwa.

W dorobku naukowym Lange był tytanem myśli marksistowskiej w ekonomii -jak wiemy, utopii w utopii.

Venona pisze o wybitnej, dopiero teraz odkrytej roli Langego:

W Moskwie Lange spotykał się z Mołotowem i Stalinem. W dniu spo­tkania ze Stalinem, KGB w Nowym Jorku wysłało telegram z informacja­mi dotyczącymi wewnętrznych emigracyjnych rozgrywek politycznych w stanach Zjednoczonych, które według Billa Geberta były niezbędne Lan-gemu podczas jego wizyty w Moskwie. W końcu maja (1944) Gebert przekazał KGB informacje o Langem. Mimo iż początek depeszy został słabo odszyfrowany, wskazuje ona, że zmiana stosunku Langego do ZSRR nastąpiła w 1943 roku.

Obecnie Konstanty Gebert to redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz".

l. Zob.: Stefan Miller: „Nasza Polska", 26 IV 2000

Edward Krzemień to kolejny filar antypoloniz-mu w „GW", o którym Ash dyskretnie milczy. Jest synem Maksymiliana Wolfa, funkcyjnego członka KPP od 1924 roku. Prawie 10 lat spędził Krzemień - senior w polskich więzieniach za działalność prze­ciwko suwerenności i niepodległości Państwa Polskie­go. Po ukończeniu leninowskich „studiów", już jako „Leszek Krzemień", Maksymilian Wolf został sze­fem Wydziału Wojskowego tzw. „Związku Patrio­tów Polskich" - żydowskiego nowotworu powstałego za przyzwoleniem Stalina do przejmowa­nia władzy w „wyzwolonej" Polsce. Potem Wolf-Krzemień był szefem Gabinetu Wojskowego w kan­celarii „prezydenta" Bieruta - stalinowskiego namie­stnika w randze pułkownika NKWD. Wolf-Krzemień dosłużył się stopnia „polskiego" generała.

Jego syn, Edward Wolf-Krzemień, jest teraz charyzmatycznym „generałem" w sztabie „Gazety Wyborczej".

Henryk Wujec z żoną Ludmiłą, córką Reginy Okręt - funkcjonariuszki UB z Łodzi. Z: E. Ciotek: Polska.

Artur Hajnicz już w „GW" nie pracujący, to wyjątkowo niezniszczalny, nie­zastąpiony agent żydokomuny w polskim życiu politycznym. Był członkiem Komuni­stycznego Związku Młodzieży „Polskiej" (KZMP) we Lwowie - ps. „Grysza". Po inwazji ZSRR na Polskę stał się żarliwym propagatorem „przyłączenia" Lwowa do ZSRR jako korespondent „Pionierskiej Prawdy". Po wojnie - oficer polityczny (poli-truk) LWP, kierownik grupy „ochronno-propagandowej" w woj. szczecińskim, wresz­cie zastępca Tadeusza Mazowieckiego w „Tygodniku Solidarność", na koniec w „Gazecie Wyborczej".

Inny filar „GW" to Ludmiła Wujec, córka Reginy Okrent (lub Okręt): od 1929 roku członkini Komunistycznego Związku Młodzieży „Polskiej" (niemal wyłącznie żydowskiego), od 1935 r. w KPP. W latach 1946-1949 Regina Okrent pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi, potem wybrała sobie stanowisko dyrektora Biura Kadr Radiokomitetu, dbając o „właściwy" dobór kadr w Radiokomitecie. Jej córka Ludmiła jest żoną Henryka Wujca, obecnego (2000 r.) wiceministra rolnictwa, który niedawno zapowiedział w TV, że rolników o areale mniejszym niż 5 ha będzie się zsyłać na przymusową rentę-emeryturę. W „GW" pracuje też syn Wujców, Paweł Wu­jec, reprezentant trzeciego, choć już rasowo nie w pełni czystego pokolenia Żydów7.

Mamy więc w „Gazecie Wyborczej" odrodzoną w drugim i trzecim pokoleniu sta­linowską, antypolską, terrorystyczną żydokomunę czasów przedwojnia i ubeckie-go powojnia. Zbrodnicza „charyzma" ich tatusiów i mamuś sprawiła, że międzynarodowa żydokomuna, obecnie udrapowana w piórka „socjaldemokratów" oraz „demokracji", została zainstalowana przez europejskich i amerykańskich spadko­bierców w posolidamościowej Polsce w roli jadowicie antypolskiego polipa, czyli„Gazecie Wyborczej".

l. H. Wujec to chłopski goj z Biłgorajskiego.

Wyposażyła ją, pod przykrywką firmy „Agora", z niczego - w kapitał sięgający pół miliarda dolarów. W tym samym czasie nieliczne polskie pis­ma narodowe, z największym trudem walczą o finansowe przetrwanie i niewielu z nich się to udaje.

Powróćmy do „charyzmatycznej" pani Heleny z reportażu T.G. Asha. Urodziła się w Warszawie w 1945 roku. Jej ojciec to Ferdynand Chaber, także wybitny działacz komunistyczny. Był synem bogatej rodziny żydowskich handlarzy winem, ale to nie przeszkadzało mu zostać już w łatach 20. komunistą, czyli członkiem ruchu programo­wo zwalczającego kapitalistycznych krwiopijców, takich jak jego ojciec, handlarz win. Okres wojny spędził w ZSRR. Wrócił do Warszawy natychmiast, gdy tylko jego pobra­tymcy objęli w niej władzę polityczną i terrorystyczną w ramach Urzędu Bezpieczeń­stwa. Oczywiście podjął pracę w bezpiecznym od kuł aparacie propagandy PPR.

Mama pani Heleny nazywała się Dorota Guter, z żydowskiej rodziny tym razem „drobnych" kupców. Chrzest bojowy przeszła Helena w 1968 roku jako studentka Uni­wersytetu Warszawskiego. Żydowskie rozruchy „marca 68" Ash nazywa „antyse­micką kampanią". Przypomnijmy, że jednym z haseł ówczesnych zrewoltowanych przez Żydów polskich studentów było „Zambrowski do Biura". Nie udało się. Udało się dopiero po 1989 roku, kiedy np. syn Zambrowskiego7 „wrócił" do „Tygodnika Solidar­ność"...

Amerykański czytelnik odmóżdżony propagandową papką żydowskich mediów, nie zwrócił uwagi na dziwną sprzeczność: tatuś p. Heleny był kapitalistycznym krwio­pijcą, jednak nie tylko nie spotkały go jakieś represje w ZSRR i PRL za rolę wyzyski­wacza ludu, lecz natychmiast po powrocie do Warszawy tuż za sowieckimi bagnetami i katiuszami, Ferdynand Chaber zajął wysokie stanowisko w partyjnej propagandzie. Córka po przeżyciu straszliwego prześladowania w 1968 roku, odżegnała się od komu­ny i stała się „dysydentką". Teraz „robi" w kapitalistycznej propagandzie jak niegdyś jej tatuś w komunistycznej. Pomimo tamtych represji ukończyła studia i pracowała - no gdzieżby? - w banku. I tak jej upłynęły następne lata, aż wreszcie w 1976 roku nawiązał z nią kontakt „dowódca" opozycji, czyli Jacek Kuroń. Dzięki niemu stała się „korówką", a jak pisze Ash: „korkówką". W grudniu 1981 roku zaczęła się ukrywać. Z ukrycia po­magała produkować „Tygodnik Mazowsze". Czyniła to przez wiele lat i bezpieka ani razu jej nie „namierzyła" i nie aresztowała! Rekord ślamazamości i dyletantyzmu!

Pisze dalej Ash, że małżeństwo Heleny z domu Chaber z panem Witoldem Łuczy­wo rozpadło się w 1989 roku, a więc jednocześnie z rozpadem ZSRR. Już w 1986 roku krzepkie jeszcze władze komunistyczne pozwoliły jej na wyjazd i spędzenie roku w Stanach Zjednoczonych w roli „stypendystki pokoju" w Radcliffe College Bunting Institute. Trzy lata później rozpoczął się nowy ruch w interesie, nowa fala „Solidarno­ści", Magdalenka itd. Utworzono spółkę „Agora". Akcjonariuszami stali się m.in. An­drzej Wajda oraz Zbigniew Bujak.

 

  Ash przyznaje, że krytycy "GW" zaczęli nazywać ją "Wybiórczą", ale usprawiedli­wia to krzywdzące przezwisko jej sarkastycznym stylem, niecierpliwie podszczy­pującym "konserwatywną", katolicką, nacjonalistyczną polskość.

Zambrowski-senior to jeden z głównych filarów stalinowskiego terroru w Polsce.

Kierowniczką "Agory" - amerykański czytelnik dowiaduje się od Asha -jest kole­żanka Heleny Łuczywo z lat szkolnych Wanda Rapaczyńska. Wanda opuściła nie­wdzięczną Polskę także w "antysemickim" 1968 roku. Po wyjeździe do USA studiowała tam psychologię. Szybko jednak przeniosła się na Yale School of Manage- i ment. Po studiach podjęła pracę - no, gdzieżby indziej - w Citibank w Nowym Jorku, Pani Wanda Rapaczyńska przechwala się do Asha, że jest w stanie uzyskać krę- i dyty bankowe znacznie przewyższające możliwości polskich banków. Pozyskała in­westorów w USA, m.in. Cox Enterprises. Dla gwarantowania pobieranych kredytów firma "Agora" musi mieć wyraźnych właścicieli. Przed wejściem spółki na giełdę planowano emisję - jak w innych podobnych żydowskich pomysłach - dwóch rodzajów \ akcji. Akcje A wydane w ograniczonej ilości, będą dawać właścicielom prawo głoso-] wania, czyli wpływ na działalność firmy. Duża ilość akcji B to akcje bierne, dla ciułaczy, bez prawa głosowania. Zarząd stanowią obecnie: Helena Łuczywo, Wanda Rapaczyńska, Aaron Szachter-Michnik oraz Piotr Niemczycki.

Czy nazwisko Piotra Niemczyckiego jest jakoś powiązane rodzinnie z nazwiskiem Zbigniewa Niemczyckiego, najbogatszego Polaka w latach 1992-1993 ? W latach 90. Zbigniew Niemczycki przejął produkcję telewizorów w fabryce w Mławie. Po ośmiu latach, jak informował dodatek "Wprost" o 100 najbogatszych "Polakach", zamierzał sprzedać fabrykę i zainwestować w lotnictwo, budownictwo i hotelarstwo. Z. Niemczy-j cki zrobił zadziwiającą karierę w USA. Zaczynał jako elektryk. Po kilku miesiącach został asystentem multimiliardera z Indianapolis - Buerta SerVasa, szefa korpora­cji "Curtis International", gdzie obecnie Niemczycki posiada 49 proc. udziałów! Ten­że "Curtis"jest właścicielem montowni telewizorów w Mławie. Z. Niemczycki buduje w Warszawie Curtis Plaża - centrum mieszczące Bank PKO SA, biura "Curtisu", poli­klinikę oraz siedzibę przedstawicielstwa Philip Morris.

Ash pisze na ostatniej stronie swego tasiemca, że skoro Adam, Wanda i Helena są Żydami, to ten żydowski temat będzie nieraz poruszany w prawicowej prasie. No właś­nie: uderzył w stół, nożyce się odezwały.

Nie wolno osadzać żydowskich zbrodni

Zbrodnie żydowskie na narodzie polskim nie mogą być osądzane, a sprawcy kara­ni. Dba o to żydokomunistyczna ferajna wszystkich edycji rządu i "Kne-Sejmu" PRL-bis.

Presja na sformalizowanie starań o ukaranie zbrodni komunistycznych na równi z hitlerowskimi była jednak tak duża, że wreszcie "Kne-Sejm" podjął decyzję o powołaniu tzw. Instytutu Pamięci Narodowej. Cóż to za twór? O jaką i czyją pamięć chodzi? Czyżby narodowi groziła utrata zbiorowej pamięci?

Dziwaczność i pasywność tej nazwy jest uderzająca. W czasach PRL mieliśmy "Komisje do Badania Zbrodni Hitlerowskich". Nazwa oczywista, zakres zainteresowa­nia takiej komisji zarysowany równie jasno, choć jednostronnie: były zbrodnie hitlero­wskie, ale nie było zbrodni komunistycznych, a ściślej - żydokomunistycznych.

Po 1989 roku początkowo powołano "Komisję do Badania Zbrodni na Narodzie Polskim". Nie podobała się Żydom, sprawcom zbrodni wojennej i powojennej żydo-komuny na Narodzie Polskim oraz ich nacyjnym i dosłownym bękartom. Nazwa miała tę wagę, że można było w jej ramach wszcząć badania zbrodni popełnianych "na Narodzie Polskim" przez Niemców, sowietów, ukraińskich rezunów, litewskich opraw­ców wysługujących się Niemcom. Nazwa jednak zbyt mocno kojarzyła się ze zbrodnia­mi żydokomuny, ostatecznie więc zmieniono nazwę Komisji na Instytut, a w całości otrzymała nazwę: "Instytut Pamięci Narodowej".

Zadbano jednak, aby Instytut nie podjął pracy jak najdłużej od czasu jego powołania. Udawało się to przez cały rok. Jak? W prosty sposób. Wprowadzono prze­pis, według którego wybór prezesa Instytutu ma być dokonywany przez 3/5 posłów "Kne-Sejmu". To gwarantowało odrzucania kolejnych kandydatów: aby uzyskać 3/5 głosów, trzeba wyjątkowej jednomyślności "Kne-Sejmu". Każdy kolejny kandydat przepadał w głosowaniach. Wreszcie, po roku, 3/5 "Kne-Sejmu" zgodziło się na Leona Kieresa, wrocławskiego senatora.

Przeciwko tej kandydaturze stanowczo zaprotestowało Stowarzyszenie Rodzina Polska - Klub Wrocławski7. Dlaczego po roku obstrukcji i destrukcji ze strony SLD, UW i SKL, "Kne-Sejm" wreszcie uzyskał wymagane quorum? Pełnomocnik Stowarzy­szenia Rodzina Polska wyliczał "zasługi" L. Kieresa dla Wrocławia:

- Doprowadził miasto do swoistej zapaści gospodarczej i budżetowej, do rekordów bezrobocia, bezdomności, przestępczości;

- Członkowie Zarządu miasta mieli jedne z największych w kraju uposażenia;

- Prowadził politykę totalnej wyprzedaży majątku gminnego obcym i politykę zadłużania miasta;

- Zadłużył gminę na gigantyczną (nieznaną) sumę za niepłacenie podatku VAT;

- Doprowadził do zapaści urbanistyki i architektury miasta;

- Stworzył warunki do zorganizowanej korupcji i przestępczości - jeden z jego wysokich urzędników samorządowych był publicznie posądzany o współpracę z mafią włoską;

- Nie przeciwstawiał się lokalizacji hipermarketów w centrum miasta, co dopro­wadziło do upadku rodzimego handlu;

- Nie prowadził polityki przemysłowej, co ułatwiło likwidację głównych zakładów Wrocławia: ELWRO, DolMel, PaFaWag;

- Nie zrobił nic dla ograniczenia pornografii i seksizmu, zwłaszcza w wielkich re­klamach (tzw. biłbordach) - co było szczególnie oburzające w okresie przygotowań do 46 Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego i wizyty Ojca Świętego;

- Nie przygotował miasta na wypadek klęsk żywiołowych - miasto poniosło ogromne straty podczas powodzi w 1997 r.;

- Stworzył taki system funkcjonowania rady miasta, który uniemożliwiał kontrolę przez lokalną społeczność. Na skutek tego zatajano decyzje, a prezydent miasta cie­szył się całkowitą bezkarnością.

l. "Nasza Polska" 24 V 2000.

Stowarzyszenie ostro protestowało z kojarzeniem L. Kieresa z "Solidarnością" i AWS-em. Kieres od początku swej kariery politycznej - stwierdzają - był człowie­kiem Unii Wolności, przedtem UD: do Senatu dostał się dzięki poparciu UW.

Na arenie międzynarodowej L. Kieres dał się poznać jako wyjątkowy "euro-entuzjasta", któremu jest obojętna suwerenność Państwa.

Stowarzyszenie stwierdzało w konkluzji, że L. Kieres jest zaprzeczeniem koniecz­nego kandydata do stanowiska prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Apelowano więc do posłów, którym droga jest Polska, aby głosowali przeciwko jego kandydaturze.

Niestety - w "Kne-Sejmie"jest zaledwie kilkudziesięciu posłów, dla których dobro Polski jest wartością nadrzędną. Zatem - Kieres został prezesem IPN.

Łatwość i pośpiech, z jakim zatwierdzono L. Kieresa, znalazły swoje wyjaśnienie wkrótce po nominacji. W telewizyjnej audycji Kropka nad i prof. Kieres zapowiedział, że nie otworzy teczek do {ustracji, jeśli by to miało kogokolwiek skrzywdzić. Wszystko jasne! Nie będzie krzywdy dla ubeków, esbeków, dla ich współpracowników. Wyjaśniał dalej:                                                                      

- Będziemy ostrożni i to udostępnienie teczek nastąpi nieprędko. Wolę się narazić na zarzut spowolnienia procesu niż przez szybkie, balaganiarskie działanie doprowa­dzić do nieodwracalnych krzywd i szkód.

Tak więc prezes IPN wprowadził -jak ironicznie zauważył poseł Antoni Maciere-wicz7 - nową kategorię "poszkodowanych", nieznaną ustawie o IPN. Dotychczas po­szkodowanymi były osoby prześladowane, na które donoszono, a nie te, które donosiły. Słowem - broni donosicieli, odświeża więc Mazowieckigo słynną "grubą kreskę", tym razem nadając jej wymiar instytucjonalny.

Prawdę wyjąć spod prawa!

Żydowska bezczelność dała popis swej zuchwałości i realnej oceny swej siły w kwietniu 2000, kiedy to na spotkaniu z Jerzym Buzkiem, liderzy tzw. Stowarzysze­nia "Otwarta Rzeczpospolita" zażądali od premiera zakazu kolportażu przez "Ruch" pism takich jak "Nasza Polska", "Myśl Polska", "Tylko Polska", "Głos" i innych "pism antysemickich". Obóz żydo-po(d)stępu uznał, że premier jest już tak bezwolną mario­netką w ich rękach, że wykona każde ich polecenie.

I nie pomylili się. Zgodnie z relacją ze spotkania premiera z Żydami z "Otwartej Rzeczpospolitej", zamieszczoną w "Gazecie Wyborczej" 8-9 kwietnia 2000, premier zapowiedział wpłynięcie na ministra skarbu, aby wstrzymał kolportowanie przez "Ruch" "rasistowskiej prasy"!

W tych napaściach wymieniano jako okręt flagowy "antysemityzmu" tygodnik "Nasza Polska", który rzeczywiście przewodzi, ale obronie Polski, polskości, prawdy o skrajnych zagrożeniach dla naszego bytu narodowego, a zwłaszcza o rządzącej Polską "wybranej mniejszości".

l. "Głos", 24/2000.

W obronie resztek wolności słowa, jeszcze tlącej się w resztkach niezależnej prasy, posypała się krzepiąca fala protestów, drukowanych w tychże zagrożonych neocenzurą pismach. Protesty ogłaszali posłowie, senatorowie, działacze partii politycznych i sto­warzyszeń, wybitni ludzie nauki. Niemal wszyscy dawali wyraz swemu oburzeniu i nie­pokojowi wobec żydowskiej agresji, zmierzającej wyraźnie do budowania na gruzach państwowości polskiej w ramach "Unii Europejskiej" - w istocie nowej Judeopolonii.

Prof. hab. Janusz Kawecki pisał w liście do J. Buźka:

- Wydaje mi się, że ci którym brakuje argumentów, aby podjąć ewen­tualną merytoryczną dyskusją z autorami publikacji zamieszczanych w owych tygodnikach', chcieliby skazać takie źródła informacji na niebyt, uniemożliwiać dotarcie ich do czytelników przez powstrzymanie kolporto­wania przez "Ruch" tych dwóch tygodników. Senator Adam Glapiński:

- Informuję Pana Premiera, że podejmowanie tego rodzaju sankcji wobec niezależnej prasy jedynie na podstawie pomówienia i politycznej presji (...) nie jest niczym innym, jak łamaniem konstytucyjnej gwaran­towanej wolności słowa oraz prawa do przekazywania informacji i idei bez ingerencji władz publicznych (art. 10 ist. l Europejskiej Konwencji o obronie praw człowieka i podstawowych wartości). Jest też niezgodne z art. 14 i 54 Konstytucji RP. Poseł Jan Olszewski, po uchwale ZG ROP z 19 IV 2000:

- (...) wysunięcie pod adresem tego pisma ("Naszej Polski" - H.P.) za­rzutu szerzenia poglądów rasistowskich i antysemickich jest niczym nie­usprawiedliwionym pomówieniem^..)

Najpełniejszą odpowiedź dała Maria Adamus, prezes Wydawnictwa "Szaniec" -wydawcy "Naszej Polski" oraz red. naczelny tego pisma Piotr Jakucki.

List otwarty

Panie Premierze,

w "Gazecie Wyborczej" z 8-9 kwietnia br. na stronie piątej ukazała się informacja zatytułowana Przeciwko rasizmowi. Drukowane zło, będąca relacją spotkania Pana Premiera ze Stowarzyszeniem przeciwko Anty­semityzmowi i Ksenofobii "Otwarta Rzeczpospolita". Jak wynika z arty­kułu, podczas spotkania władze Stowarzyszenia zaprotestowały przeciwko kolportowaniu przez "Ruch", jednoosobową spółkę skarbu państwa, cza­sopism szerzących obsesyjny antysemityzm i wysunęły pod Pana adresem postulat spowodowania zaprzestania kolportażu tego rodzaju wydawnictw. Pan, Panie Premierze, wedle informacji upublicznionej przez "Gazetę Wy­borczą", obiecał wpłynąć na ministra skarbu, aby powstrzymać kolporto­wanie przez Ruch rasistowskie/prasy.

Jako czasopismo szerzące obsesyjny antysemityzm, które miałoby podlegać tego typu sankcjom, został wymieniony m.in. Tygodnik "Nasza Polska".

l. Prof. Kawecki miat na myśli głównie "Naszą Polskę" i "Myśl Polską".

Panie Premierze,

Redakcja Tygodnika "Nasza Polska" traktuje postulaty Stowa­rzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita", wymienione w "Gazecie Wybor­czej" jako niedopuszczalne, pozaprawne żądanie ograniczenia konstytucyjnie gwarantowanej wolności słowa (art. 14 oraz art. 54 p. l Konstytucji RP) oraz zamiar naruszenia podstawowych praw człowie­ka. Zdaniem redakcji Tygodnika "Nasza Polska", postulaty te służą nie budowaniu demokracji - na którą to wartość jako nadrzędną w swoim działaniu powołują się członkowie Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita", wywodzący się z obozu politycznego Unii Wolności -lecz tworzeniu nowego totalitaryzmu i sianiu nienawiści wobec osób, ugrupowań oraz tytułów prasowych i rozgłośni radiowych reprezen­tujących odmienny od członków Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpo­spolita" system wartości. System wartości prawicowych, niepodległościowych, katolickich.

Jednak bardziej niebezpieczną niż postulaty Stowarzyszenia jest Pań­ska, Panie Premierze, akceptacja, tak jak twierdzi w swojej informacji "Ga­zeta Wyborcza", dla tych żądań. Akceptacja dla pozaprawnych i pozakonstytucyjnych żądań ograniczania wolności słowa i wolności wypowiedzi, akceptacja dla prób wprowadzenia na nowo instytucji cenzury, tym razem w oparciu o kryteria "poprawności politycznej".

Bo czym innym niż akceptacją pozakonstytucyjnych żądań Stowarzy­szenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii "Otwarta Rzeczpospoli­ta" jest - zgodnie z tekstem w "Gazecie Wyborczej" - pańska obietnica wpłynięcia na ministra skarbu, aby powstrzymać kolportowanie przez "Ruch" rasistowskiej prasy?

Panie Premierze,

"Nasza Polska" jest pismem niezależnym, niepodległościowym, które poprzez swoją niezależność od grup politycznego i finansowego nacisku ma możność formułowania niezależnych ocen i prognoz, zawsze w oparciu o udokumentowane fakty. Dlatego publicznie stawiamy Panu Premierowi pytanie, na jakich podstawach oparł Pan swoją akceptację dla nieprawdzi­wego sądu o Tygodniku "Nasza Polska" - pisma epatującego obsesyjnym antysemityzmem - wyrażonym przez członków Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita".

Pytamy więc:

Czy objawem obsesyjnego antysemityzmu "Naszej Polski" jest obro­na polskich wartości narodowych i wiary katolickiej?

Czy objawem tegoż obsesyjnego antysemityzmu jest odkłamywanie przez "Naszą Polskę" najnowszej historii Polski, ujawnianie katów z UB i Informacji Wojskowej mających na swoich rękach krew tysięcy polskich patriotów? Nie jest winą redakcji "Naszej Polski", że większość kadry kierowniczej stalinowskiego aparatu represji oraz stalinowskiego apa­ratu komunistycznego stanowiły osoby narodowości żydowskiej.

Czy objawem tegoż obsesyjnego antysemityzmu jest ukazywanie hi­storii i stanu obecnego stosunków polsko-żydowskich w oparciu o fakty, a nie antypolską propagandę oraz piętnowanie aktów antypolonizmu?

I kwestia zasadnicza dla istoty obecnej sprawy.

Panie Premierze, z łatwością uznaje Pan nieprawdziwą argumentację grupki osób z zaplecza intelektualnego Unii Wolności o obsesyjnym anty­semityzmie prasy prawicowej. Jednocześnie nigdy nie podjął Pan walki z antypolonizmami szkodzącymi dobremu imieniu Polski w świecie. Antypolonizmami, które wychodziły i wychodzą także z kręgów Unii Wol­ności. Dlaczego milczy Pan, gdy bezkarnie w prasie zagranicznej bez­podstawnie oskarża się Polaków o antysemityzm, współpracę z Niemcami w zagładzie Żydów, pisze się o "polskich obozach koncen­tracyjnych", gdy Litwa szkaluje żołnierzy Armii Krajowej i wzywa ich na obelżywe dla nich przesłuchania?

Dlaczego wykonywanie rozkazów Stowarzyszenia przeciwko Anty­semityzmowi i Ksenofobii "Otwarta Rzeczpospolita" jest dla Pana ważnie­jsze niż obrona dobrego imienia Polski i Polaków?

Na te pytania chcemy poznać odpowiedzi.

Panie Premierze,

Naczelnym obowiązkiem dziennikarza jest przekazywanie faktów, w tym prawdy historycznej. Pańska zgoda na postulaty Stowarzyszenia "Otwarta Rzeczpospolita" i uznanie za obsesyjny antysemityzm opisów rzeczywistości sprzecznych z propagowaną przez obóz polityczny tego Stowarzyszenia - Unię Wolności - poprawnością polityczną, której jed­nym z wyznaczników jest polityka grubej kreski wobec zbrodniarzy stali­nowskich, jest kolejną oznaką, że Pańska i nasza Polska to dwa zupełnie odmienne państwa. Pana Polska - to akceptacja liberalizmu, zgoda na wyprzedaż polskiego przemysłu, niszczenie polskiego rolnictwa, zgoda na zabójczą dla polskich rodzin politykę ekonomiczną wicepremiera Leszka Balcerowicza. A więc zgoda na te działania, które mają dopro­wadzić do zniszczenia Państwa Polskiego. Nasza Polska to zadośćuczy­nienie ofiarom komunistycznych represji, dbałość o prawdę historyczną, utrwalanie tożsamości narodowej i chrześcijańskich korzeni naszego kraju, troska o Polskę silną gospodarczo i politycznie, nie będącą przedmiotem zakulisowych gier międzynarodowego kapitału.

Podkreślamy, iż argument antysemityzmu i rasizmu użyty wobec Tygodnika "Nasza Polska" jest pomówieniem i elementem mającym odwrócić uwagę od rzeczywistych przyczyn nagonki propagandowej prowadzonej od kilku tygodni przez różne media lewicowe (od "Gaze­ty Wyborczej" poprzez "Trybunę" do "Polityki") na prasę prawicową, taką jak: "Nasza Polska", "Glos", "Nasz Dziennik" czy Radio Maryja. Chodzi o wyeliminowanie mediów niezależnych w przededniu wybo­rów prezydenckich i parlamentarnych oraz spodziewanego referen­dum na temat wejścia do Unii Europejskiej.

Jak wynika z relacji "Gazety Wyborczej", nagonka ta znajduje akcep­tację u szefa rządu polskiego, wywodzącego się z obozu "Solidarności", ruchu walczącego w systemie komunistycznym o wolność słowa i zniesienie cenzury prewencyjnej.

Ale, jak widać, dla premiera rządu III RP ta wal­ka jest dziś bez znaczenia, a idee Sierpnia 1980 r. w przededniu dwudzie­stej rocznicy rozpoczęcia protestów robotniczych, zostały wrzucone do kosza.

Panie Premierze,

Redakcja Tygodnika "Nasza Polska" ma wszelako nadzieję, że relacja podana w "Gazecie Wyborczej" przedstawiła Pana reakcję w nieprawdzi­wym świetle. Dlatego też Redakcja Tygodnika "Nasza Polska" oczekuje od Pana zajęcia stanowiska co do prawdziwości materiału zamieszczonego w "Gazecie Wyborczej" z dnia 8-9 kwietnia br. i - w przypadku przedstawie­nia przez "Gazetę Wyborczą" Pana wypowiedzi niezgodnie z rzeczywisty­mi faktami - określenia zawartych w niej sugestii jako bezprawnych, godzących w wolność słowa, będącą fundamentem instytucji demokracji oraz naruszających godność urzędu Premiera III RP. Oczekujemy tego w formie publicznie przedstawionego stanowiska przekazanego również na piśmie Redakcji Tygodnika.

W przypadku podjęcia przez Pana Premiera realizacji żądań Stowa­rzyszenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii, zapowiadamy użycie wszelkich dostępnych środków prawnych, w tym wytoczenia procesu sądowego - włącznie z odwołaniem się do instytucji międzynarodowych -by zapobiec antykonstytucyjnemu łamaniu wolności słowa w III RP oraz łamaniu ustaleń i umów międzynarodowych, których stroną jest Państwo Polskie.

Zapowiadamy, że tej sprawy nie pozostawimy swojemu biegowi -wolność prasy i wypowiedzi jest fundamentem systemu demokratycznego i nikomu nie wolno jej kwestionować.

Prezes Wydawnictwa "Szaniec"

Maria Adamus

Redaktor Naczelny

Tygodnika "Nasza Polska"

Piotr Jakucki

Kilkaset publikacji - protestów opublikowanych w tych pismach, zwłaszcza wi "Naszej Polsce", "Naszym Dzienniku", "Myśli Polskiej", "Gazecie Polskiej" i innych,J zmobilizowało "obóz po(-d)stępu" do kontrakcji. Jak zwykle, wystąpił on na łamach* swego organu "Tygodnika Powszechnego" (4 VI). "Gazeta Wyborcza" udostępniła miejsce niejakiemu Burnetce syjonistycznemu politrukowi z "Tygodnika Powszechne­go" - drukując obszerne fragmenty z "TP" 6 VI 2000. Burnetkę wyraźnie zabolało to, że "Ruch" nie ugiął się nakazom i nie wycofał pism narodowych, natomiast wstrzymał kolportaż "Złego" i tygodnika "Fakty i Mity", amoralnych pism epatujących okrucień­stwem, wrogością do Kościoła. Bumetko grzmiał z oburzeniem:

- Dlaczego Ruch S.A. ciągle rozprowadza w kioskach i prenumeracie takie tytuły jak "Tylko Polska" czy "Mysi Polska" - nawet nie starające się_ ukryć nastawieni antysemickiego, a więc szerzące co najmniej uprzedzenia rasowe? Czy te gazetki w sz fach Ruchu obrzydzenia nie budzą?

 

 

 

 

U Bumetki nie budził obrzydzenia „Zły" czy kloaczne „Nie" Urbacha vel Urbana. Zwrócił na to uwagę Paweł Paliwoda, publicysta „Życia" nazajutrz po publikacji w or­ganie Szechtera. Paliwoda powiedział otwartym tekstem prawdę, czyli okazał się kole­jnym „antysemitą", bo „Zły" i „Nie" od dawna kwalifikują się do interwencji prokuratorskiej za ewidentne obrażanie uczuć religijnych katolików.

 

 

 

Po prawie dwumiesięcznej fali protestów prasowych i kierowanych do Buźka pety­cji, żydo-terror jakby „odpuścił". Wymieniane tygodniki nadal ukazują się w kioskach, choć jak zwykle i od dawna pojawiają się tylko w nielicznych kioskach, takich, w któ­rych kioskarze mają odwagę je zamawiać.

 

 

 

W zamian za to, Jerzy Buzek dał kolejny popis swego tchórzliwego serwilizmu wo­bec żydowskiego lobby, tym razem międzynarodowego. Okazją była żydowska prowo­kacja w trakcie tzw. „Marszu Żywych" w obozie na Majdanku. Prowokacja dotyczyła nigdzie nie potwierdzonych, rzekomych agresywnych zachowań tajemniczej grupy młodych mężczyzn podczas uroczystości na Majdanku. Polskojęzyczna prasa już jed­nak nazajutrz, niczym brytany spuszczone ze smyczy w poszukiwaniu ofiar, rozpisy­wała się o antysemiskich prowokacjach na Majdanku.

 

 

 

Rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji Paweł Biedziak pytany w tej sprawie przez antysemicką „Naszą Polskę"7 odmówił odpowiedzi bezpośredniej. Obiecał przysłanie oficjalnego oświadczenia. Przysłał, ale w Post scriptum groził redakcji:

 

 

 

- Wykraczanie poza zakres wysianej wypowiedzi byłoby narusze­niem prawa autorskiego.

 

 

 

Dalej nadkomisarz, wyraźnie choć niewidzialnie trzęsąc służbowymi portkami przed utratą posady pisał i pisał, ale nic konkretnego nie napisał, bo jakże inaczej na­zwać taki oto tekst, z którego nic nie wynika, a już najmniej ślad prowokacji „antysemi­ckiej" na Majdanku:

 

 

 

- Policja w Lublinie otrzymała ze strony ochrony organizatora „Mar­szu Żywych" dwa sygnały (pogrub. - H.P.). Jeden dotyczył grupy młodych mężczyzn zachowujących się agresywnie. Drugi - samochodu, który miał wozić (! - H.P.) transparent lub ulotki obrażające uczestników Marszu. W obu wypadkach podjęliśmy natychmiastową interwencję. Legitymowali­śmy podejrzane osoby, przeszukaliśmy wskazany pojazd. W obu sprawach prowadzimy postępowania, bardzo poważnie traktując sygnały ze strony organizatora „Marszu Żywych".

 

 

 

Podczas rozmowy z nadkomisarzem Biedziakiem, przedstawiciel „Naszej Polski" pytał go, czy zgłoszenie nastąpiło ze strony izraelskich służb bezpieczeństwa. Nad­komisarz nie udzielił odpowiedzi i na to pytanie. Nie odpowiedział na inne: dlaczego, zgodnie z tym co pisała „Rzeczpospolita", prowadzone jest postępowanie wyjaś­niające, jeżeli nie stwierdzono żadnych zachowań dających się zakwalifikować jako obraźliwe lub przestępcze? Dlaczego nie znajdując nic podejrzanego w przeszukanym samochodzie, mimo to prowadzi się „postępowanie wyjaśniające"?

 

 

 

Rzecznik policji lubelskiej - podinspektor Henryk Czerwiński, zapewne trzęsąc portkami bardziej przed uprzednią dyrektywą swego propagandowego szefa niż przed Żydami, zapewnił z równą co Biedziak mocą, że policja lubelska traktuje te sygnały bardzo poważnie!

 

l. „np" 10 v 2000.

 

 

 

 

 

 

Policja lubelska zaniepokoiła się siedmioma krótko ostrzyżonymi mężczyznami. Zdaniem lubelskiego rzecznika, chodziło w tym zaniepokojeniu o poten­cjalne zagrożenie!

 

Z doniesień prasy, z oświadczeń policji wynikało jasno, że mimo nadzwyczajnej ostrożności, pomimo skrupulatnego poszukiwania potencjalnych zagrożeń, nic takiego w czasie „Marszu Żywych" na Majdanku nie ustalono. To samo potwierdzał rzecznik MON w odniesieniu do żołnierzy pełniących tam wówczas służbę. Organizatorzy „Ma­rszu" jednak uporczywie szukali pretekstu do oskarżeń. Wystarczyło, że dali jakiś syg­nał o potencjalnym zagrożeniu, aby ruszyła potężna machina propagandowa: policyjna i medialna!

 

 

 

Ale prawdziwy popis znikczemnienia samego siebie i afrontu dla piastowane­go urzędu, dał premier Buzek w specjalnym oświadczeniu na ten temat. Zwróćmy uwa­gę na patetyczny ton tego oświadczenia. Na podpieranie się autorytetem Papieża! Oto, jakiego to doczekaliśmy się premiera, bluzgającego na Polaków nieprzytomnymi pomówieniami:

 

 

 

Oświadczenie Prezesa Rady Ministrów Jerzego Buźka

 

2 maja, po raz kolejny, młodzi Żydzi z całego świata - uczestnicząc w Marszu Żywych oddali hołd swoim przodkom zamordowanym przez nie­mieckich nazistów w obozie Auschwitz-Birkenau i we wszystkich pozo­stałych miejscach zagłady na terenie Polski i Europy.

 

 

 

W przemówieniu wygłoszonym w Instytucie Pamięci Yad Vashem, podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, Papież Jan Paweł II zobowiązał wszystkich chrześcijan do zachowania pamięci o holokauście — zaplano­wanej zagładzie Narodu Wybranego - i prosił o solidarność w cierpieniu Żydów. Tę solidarność wykazały setki młodych Polaków uczestniczących wraz ze swoimi żydowskimi braćmi, w tegorocznym Marszu Żywych.

 

Wasza obecność w pielgrzymce żydowskiej młodzieży to nie tylko wy­raz solidarności dzieci narodu mordowanego przez niemieckich okupan­tów z dziećmi narodu skazanego na całkowitą zagładę, to także trudny do przecenienia wkład w zmianę, wciąż rozpowszechnianego, stereotypu Polaka-antysemity.

 

 

 

Niestety — wciąż obecni są w Polsce ludzie, którzy — wypisawszy na swoich sztandarach hasła obrony polskości i chrześcijaństwa - czynią wszystko, by te wielkie wartości skompromitować i zhańbić. To oni, posługując się świętymi dla nas wszystkich symbolami, wystąpili 3 maja przeciwko dzieciom żydowskim w ich drodze do Majdanka. To oni wypi­sali w Lublinie straszne słowa: „Żydzi do pieca".

 

 

 

Rząd Rzeczypospolitej Polskiej wyraża swoje oburzenie z powodu ka­rygodnych incydentów, zakłócających powagę Marszu Żywych. Ci, którzy Was atakują, w istocie atakują Polskę, wypowiadając wojnę najświętszym wartościom Polaków, obecnym w naszej kulturze od stuleci.

 

 

 

l. „NP" 7 V 2000.

 

 

 

 

Przypomnijcie sobie twarze polskich rówieśników towarzyszących Warn w drodze do Auschwitz - Birenau - to oni wyznaczają naszą przyszłość, oni będą z Wami wspólkochając, wbrew tym, co nienawidzą. Jerzy Buzek

 

 

 

Wojujący źydo-germanizm

 

Nazwisko Herberta Hupkijuż od pół wieku firmuje i symbolizuje neohitlerowski „Drang nach osten" pod pretekstem powrotu „wypędzonych" Niemców na dawne tere­ny wschodnie hitlerowskiej III Rzeszy.

 

 

 

Nie ma on sobie równych zarówno w radykalizmie żądań „ziomków", którym przewodził, jak też w stażu tego przewodnictwa. Ciekawe, że ciężar tej wojny z powo­jennym ładem na terenach zachodniej Polski, przejął na siebie ten stuprocentowy Żyd. Matka Hupki była bowiem Żydówką, co w ortodoksji żydowskiego nacjonalizmu czyni go właśnie stuprocentowym Żydem. Oto biogram Herberta Hupki, jaki znajduje się w dwutomowym leksykonie żydowskich prominentów świata. Nosi on tytuł: Wer ist wer im Judentum, a jego autorem jest David Kom. Książkę wydał FZ-Verlag z Mona­chium w 1995 roku.

 

Na stronie 214 tomu pierwszego, czytamy m.in.:

 

Żydowska matka politycznego wygnańca Herberta Hupki pocho­dziła z rodziny Rosenthal, przeżyła getto w Terezinie, w którym pracowała do 1944 roku.

 

 

 

Jego ojciec, profesor fizyki, podczas pierwszej wojny światowej był internowany w brytyjskim obozie jenieckim. Jako uczestnik niemiecko-chińskiej misji naukowej wyższej szkoły Singtan, po wybuchu wojny zo­stał ze swój ą żoną wzięty do niewoli przez Anglików i internowany w obo­zie na Cejlonie. Tam w 1915 roku urodził się Herbert Hupka. W 1919 roku Hupkowie odzyskali wolność. Ojciec wtedy zmarł na skutek zapalenia płuc nabytego podczas podróży statkiem. Herbert Hupka dorastał w Raci­borzu - górnośląskiej ojczyźnie jego rodziców. W 1934 roku w Lipsku uzyskał doktorat prawa. Do 1944 roku służył w Wehrmachcie i był na żołdzie Wehrmachtu.

 

 

 

Po zakończeniu wojny został przez sowietów i polską milicję areszto­wany we wrześniu 1945 roku i wypędzony ze Śląska. W 1948 roku został przedstawicielem wypędzonych ze Śląska. Jako członek SPD a potem CDU, Herbert Hupka był posłem do Bundestagu w latach 1969-1987 jako członek chadecji (! - H.P.) a potem socjaldemokrata. Mechanizm „ekstremalnego" wypędzenia Hupka tak wyjaśnia:

 

 

 

Im większy był Hitler, tym łatwiej było zmusić Niemców do akcepta­cji podziału Niemiec.

 

 

 

Ostatnio - jako przewodniczący Ziomkostwa Ślązaków w Niemczech, Hupka oświadczył (2 września):

 

 

 

 

Należy potępić wypędzenie Niemców z Polski po II wojnie światowej jako zbrodnię samą w sobie, a niejako ekscesy lub konsekwencje zbrodni Hitlera i konferencji w Poczdamie7.

 

 

 

Przewrotność i bezczelność tego pomysłu idą w parze. Kasuje ona zbrodnie hitlery­zmu i ustalenia konferencji poczdamskiej - bezpośredniego skutku agresji niemieckie­go hitleryzmu na Polskę. Na skutek tego pomysłu Hupki, wysiedlenie Niemców zostaje pozbawione przyczyn sprawczych. Staje się „zbrodnią samą w sobie", a więc zbrodnią podwójną, potrójną, bo pozbawioną uzasadnienia.

 

 

 

Nie od dziś i nie tylko Herbert Hupka wypełnia misję żydowskiej hucpy przeciw­ko Polsce w imieniu „Niemców". Do niedawna wspierał go w tym niejaki Ignatz Bubis, przywódca niemieckiej wspólnoty żydowskiej, urodzony we Wrocławiu. Jego misja polegała na przenoszeniu odium zbrodni żydobójstwa z hitlerowców na Polaków, co zresztą nie było jego specjalnością, bo ten moralny holokaust na Polakach jest popełniany od lat w żydowskich mediach od Australii po Toronto.

 

 

 

Bubis zmarł w sierpniu 1999 roku. Podczas jego pogrzebu w Jerozolimie (15 sierp­nia), spotkał go pośmiertny dyshonor. Jego grób został sprofanowany (przez oblanie ziemi grobu czarną farbą!) przez żydowskiego artystę Meira Mendelsona. „Popełniłem! przestępstwo - powiedział Mendelson - ale tego nie żałuję. Bubis był złodziejem i kłamcą!

 

 

 

„Antysemita" w akcji? Aż po grób? Żyd Żydowi nie przepuści?

 

 

 

Wojujący talmudyzm

 

Chociaż papież Jan Paweł II uczynił bodaj najwięcej na rzecz „pojednania" z Żyda­mi spośród wszystkich swych poprzedników, to jednak wybrane Bestie z „narodu wy­branego" prowadzą zaciekłą kampanię dyskredytacji tego papieża, a z nim całego katolicyzmu. Przykładem takiej kampanii antypapieskiej, antykatolickiej, była pielgrzymka Ojca Św. Do Ziemi Świętej.

 

 

 

Wyprawa Papieża do Izraela była wyprawą do jaskini lwa! Kiedy Papież nieprze­rwanie przepraszał Żydów za winy Kościoła i chrześcijan na dystansie dwóch tysiącle­ci, Żydzi rewanżowali się licznymi prowokacjami, obelgami, poniżeniami. W telewizji izraelskiej zrobiono show z udziałem niby papieża, gdzie grał na gitarze, śpiewał kuple­ty, tańczył z dziewczynami. Drugi program telewizji izraelskiej pozwolił sobie na wyjątkowo zuchwałą prowokację, specjalnie przygotowaną na milenijną uroczystość:

 

opłacił grupę ortodoksyjnych hippisów, którzy wyreżyserowali „przedstawienie" na żydowskim cmentarzu. Sfilmowano m. in. rzucanie „klątwy" na Jana Pawła II. Nikt nigdy za te bezprzykładne ataki w oficjalnej telewizji żydowskiej nie przeprosił Papieża: ofi­cjalnego gościa Izraela, głowy suwerennego państwa Watykan, głowy największego wyznania religijnego, a w końcu sędziwego, schorowanego starca!2

 

1. „Nasz Dziennik" 3 września 1999.

 

2. Zob.: „Tylko Polska" 8/2000.

 

 

 

 

Na ulicach i domach żydowskich panoszył się istny festiwal antypapieskich, brutal­nych i oszczerczych napisów - nikt ich nie oskarżał o antypolonizm, o agresję przeciwko katolikom. Jakże to różni się od rzekomego polskiego „antysemityzmu": wystarczyło wy­malowanie swastyki na ścianie budynku gdzie mieszka M. Endelman, a wszystkie pol­skojęzyczne żydomedia zatrzęsły się z oburzenia7. Nie zatrzęsły się, kiedy obrażano historycznego Gościa w Ziemi Świętej, Polaka, Papieża, głowę katolicyzmu.

 

 

 

Odbywały się liczne antypapieskie manifestacje, a napisy na murach i placach swoją agresywnością dorównywały niegdysiejszej kampanii antyżydowskiej w hitlero­wskich (pardon - „nazistowskich") Niemczech. Przed siedzibą rabinatu pysznił się wie­lki napis: „POPE OUT!" (Papież precz!). Pod napisem rysunek: krzyż połączony znakiem równości ze swastyką, tyle tylko, że swastykę żydowskie niedouki narysowały z ramionami łamanymi w kierunku przeciwnym niż w swastyce hitlerowskiej.

 

 

 

Wszystkie wyciągnięte ku Żydom dłonie katolicyzmu spotkały się z odrzuceniem i obelgami. Żydzi mieli pretensje m.in. za to, że Jan Paweł II nie potępił papieża Piusa XII za jego rzekome milczenie w sprawie Żydów mordowanych przez hitlerowców w „polskich obozach koncentracyjnych".

 

 

 

Ale szczytem bezczelności, fundamentalnego poniżenia historycznego Gościa, był kształt fotela, na którym Papież musiał zasiąść podczas Eucharystii. Oparcie fotela miało kształt żydowskiej macewy2. Macewa była wyjątkowo wysoka na tle postaci siedzącego Papieża. Chodziło o to, aby siedzący Papież nie zasłaniał i tak już swoją przygarbioną postacią satanistycznego krzyża, znaku Szatana i współczesnych sa­tanistów! Całość wyglądała przerażająco dla katolików, a tryumfalistycznie dla bezkre­snej zuchwałości i buty żydowskiej: nad sylwetką Papieża wielka macewa z czarnym odwróconym krzyżem satanizmu! Obiegło to cały świat, wszystkie stacje telewizyj­ne!

 

 

 

Telewizja „polska" zapowiedziała transmisję Mszy św. na Górze Błogosławieństw na godzinę 8.40 w dniu 24 marca. Miała to być relacja bezpośrednia. Niestety, na ekra­nie „Tel-Awizjora" pojawił się napis z informacją, że z powodu złej pogody telewizja izraelska przesuwa początek transmisji na godz. 9.45. Nie podano, czy Msza rozpoczęła się o 8.40, a telewizja izraelska zarezerwowała sobie ponad godzinę na stosowną „obró­bkę" przekazu. Znamy to z czasów żydokomuny pierwszej i żydokomuny drugiej, czyli z manipulacji w PRL-bis. Manipulacje i „cięcia" z niewygodnych dla „Tel-Awizji" transmisji, mogą uchodzić za niedoścignione wzorce nowoczesnej propagandy w stylu Urbana-Jaruzelskiego.

 

 

 

Pielgrzymka stała się pasmem dyskretnych poniżeń dla Papieża, dla wiary, dla Pol­ski, której synem jest Jan Paweł II. Polskojęzyczne żydomedia milczały, kiedy obrażano Papieża.

 

 

 

Jawi się nieuchronne pytanie o reakcje Papieża. Z jakim uczuciem podchodził do fotela zdobnego w satanistyczny krzyż odwrócony ramionami w dół? To niepra­wdopodobne, aby Papież nie znał tego signum wojującego antykościoła!

 

 

 

1. Z oburzeniem, potępieniem, a zwłaszcza z przepraszaniem Żydów i samego Edelmana prześcigali się (p-)rezydent Kwaśniewski i premier Buzek.

 

2. Mecewa — tradycyjny nagrobek na cmentarzach żydowskich.

 

 

Zatem - czy miał zatrzymać się przy fotelu - macewie, przystrojonej w obelgę satanistyczną, następnie dać znak, aby zmieniono fotel na inny, mniej „wojujący"?

 

 

 

Gdyby się na to zdecydował - wywołałby skandal w skandalu! Zachował się mądrze i godnie -jako Gość i jako głowa Kościoła wiecznie cierpiącego. Siedzenie za odwróconym krzyżem - symbolem tych, którzy ukrzyżowali Chrystusa, to w końcu nie największe cierpienie, jakie Kościół i papieże ponieśli w ciągu całego XX wieku!

 

 

 

Papieska pielgrzymka do Ziemi Świętej była jednak pasmem równie dyskretnej uległości Watykanu wobec „starszych braci".

 

 

 

Po pierwsze, była to pielgrzymka do źródeł trzech religii, ale zamieniła się w piel­grzymkę do dwóch, z całkowitym zignorowaniem islamu. Publicysta „Ojczyzny"' zwracał uwagę, że Papież nie przyjął wcześniejszych zaproszeń do Iraku, choć tam mie­szka prawie 4 proc. chrześcijan, z czego połowę stanowią katolicy. Według wcześniej­szych planów, odwiedzenie ruin Ur Chaldejskiego w Mezopotamii, narzucało się w sposób oczywisty. Stamtąd, według legend pochodzi Abraham, protoplasta wszystkich Semitów, czyli także Arabów. Byłaby to także pielgrzymka „do źródła wiary", do miej­sca narodzin Ismaela, syna Abrahama. To Żydzi wymogli od Papieża lub organizato­rów watykańskich rezygnację z zaproszenia Bagdadu. To żądanie wpisało się w politykę drakońskich sankcji Waszyngtonu i Tel Awiwu przeciwko Irakowi i politykę izolacji Iranu. Papież rozpoczął od pielgrzymki do Egiptu - to także wymowna prefe­rencja. Podążał więc śladem Mojżesza. Dalsze etapy pielgrzymki wiodły od Zajordanii - Papież jak i Mojżesz spojrzał na Ziemię Obiecaną z góry Nebo. Potem była trasa Betlejem-Nazaret-Jerozolima. Izraelski dziennik „Haarec" pisał więc z zadowoleniem:

 

 

 

Papież nie wspominał ani słowem, ie stolicą Jerozolimy ma być Jerozolima Wschodnia, ani ze uchodźcy palestyńscy powinni powrócić do swoich dawnych miejsc zamieszkania na obecnym terytorium Izraela2.

 

 

 

Belgijski „Le Soir", ten sam który odkrył, że Papież pochodzi z kraju, który wymy­ślił holokaust dodawał, że Papież ani razu nie wspomniał o możliwości powstania nie­podległego państwa palestyńskiego.

 

 

 

Kolejne ustępstwo Papieża lub jego otoczenia to zgoda na usunięcie krzyża z sali klasztornej, w której przyjął premiera Etiuda Baraka i rabina Meira Lau. Było to czymś bezprecedensowym w historii Kościoła, aby następca Piotra uległ Żydom w tak funda­mentalnej sprawie, jak specjalne usunięcie krzyża w miejscu katolickim, w klasztorze, w którym pojawia się głowa Kościoła katolickiego!

 

 

 

Ten incydent (!) wyjaśnia dokładnie, dlaczego z taka łatwością Żydom udało się usunąć krzyże ze Żwirowiska oświęcimskiego przy biernej aprobacie Episkopatu. I dla­czego delegacja polskich biskupów w Brukseli pochowała krzyże „za pazuchy", aby nie drażnić swych (koszernych?) rozmówców z UE.

 

 

 

To wszystko zarazem łatwiej zrozumieć, jeśli będziemy wiedzieć, że Żydzi w swo­jej nienawiści do Chrystusa i znaku jego Męki poniesionej z ich rąk, w szkołach izrael­skich usunęli nawet znak plus, zastępując go gwiazdką lub sigmą!

 

1. Ignacy Szczepaniak, nr 7/208/2000.

 

2. Tamże.

 

 

 

 

Wymaga się również od producentów komputerów zastępowania znaku plus na klawiaturach kom­puterów i kas!

 

Inną formą obsesyjnego dyktatu żydowskiego jest blokowanie dostępu do Wieczer­nika na Górze Synaj, drugiego najważniejszego dla chrześcijan miejsca po Świętym Grobie. Tam, gdzie według Tradycji Chrystus ustanowił Eucharystię, zabronione jest odprawianie Mszy Świętej! Papież Paweł VI mógł jedynie pomodlić się tu pod gołym niebem. Żydzi blokuj ą Wieczernik nawet archeologom. Jednemu z nich - Bellar-mino Bagattiemu,/?o latach starań pozwolono jedynie uklęknąć i spojrzeć przez szparą w posadzce. W świetle latarki ujrzał tam nieznane, stare i bezcenne sgraffitta1.

 

 

 

I wreszcie - Papież przepraszał za „antysemityzm" i za holokaust, tak jakby antyse­mityzm był specjalnością chrześcijan, jakby to słowo obejmowało tylko Żydów a nie wszystkich Semitów - i jakby holokaust nie był dziełem barbarzyńców niemieckich.

 

A jak odpowiadali Żydzi na te wszystkie papieskie mea i nostra culpa? Odpowie­dzieli z pogardą. Odrzucali przeproszenia. Dyskredytowali wagę wcześniejszych papie­skich słów i gestów. Oto kilka cytatów:

 

Żydowski ambasador we Włoszech - Sergio Icchak Minerbi:

 

(...) nie ma między nami symetrii. Judaizm jako starszy może obyć się bez chrześcijan, ale oni bez nas nie mogą, bo ich korzenie tkwią w naszej religii2. Dziennik izraelski „Jedijot Achront" (23 marca 2000):

 

Wszystkie dotychczasowe i przyszłe wypowiedzi polityczne papie­ża nie stanowią żadnego sprawdzianu, jeżeli chodzi o całkowitą zmianę podejścia Watykanu do Narodu Żydowskiego. „Maariv", 23 marca 2000:

 

Papież powinien czuć się w obowiązku przeprosić naród żydowski a nie udzielać porad politycznych, których cenę miałby potem zapłacić Izrael.

 

 

 

Abraham Foxman - prezes żydowskiej Ligi Przeciw Zniesławianiu, podległej ży­dowskiej loży masońskiej „Bńai-Brith", w wywiadzie dla PAP z 22 marca 2000:

 

Niektórzy spośród nas, Żydów, mieli nadzieję, że Jan Paweł II pó­jdzie nieco dalej, ponieważ on sam zwiększył nasze oczekiwania, tra­ktując stosunki między Żydami a Kościołem jako coś specjalnego^. Brytyjska BBC zorganizowała 23 marca 2000 dyskusję redakcyjną z udziałem wpływowych przedstawicieli żydowskiej ortodoksji - żydowskich duchownych, do których Papież wciąż wyciąga dłoń „pojednania". Zamiast jąpodjąć -bijąpo tej dłoni. Rabin Szalom Gold:

 

Żal za grzech antysemityzmu, to problem samego Kościoła i oni mają się z tym uporać. Papież nie przeprosił nas nawet za milczenie Kościoła przed 600 laty, a cóż dopiero za winy z 2000 lat. Nie da się tego zmazać z dnia na dzień.

 

 

 

1. Cytat z Vittorio Messori: Zrozumieć historię, t. II, s. 85, Wyd. M. 1999. V. Messori to pisarz i dziennikarz katolicki, który swoje wywiady z Papieżem ujął w książce Przekroczyć próg nadziei.

 

2. Tamże.

 

3. Tamże.

 

 

 

 

 

 

Jan Paweł II z przedstawicielami loży B'nai-B'rith, 1984 r. (Z.: „Zawsze wierni" nr. 28 maj-czerwrec 1999.)

 

Działaczka Światowego Kongresu Żydów - Masha Greenbaum:

 

Dobrze, że papież w końcu przyznał, że to my jesteśmy wybranym Ludem Przymierza. Bo oni przez 2000 lat uzurpowali sobie nasze miej­sce twierdząc, że są Nowym Izraelem. Ja myślę, że teraz ten papież przełamał teologicznie to kłamstwo. Oni teraz muszą zwrócić nam to miejsce.

 

Tytułem komentarza, pozwólmy sobie na przypomnienie:

 

- Mordując Mesjasza, Syna Bożego, Żydzi podeptali swoje wybraństwo;

 

- Żydzi sami odrzucili Stary Testament, zastępując jego nauki sofistyką wymyślonych przez rabinów zasad Talmudu, opartego na kabale i gnozie. Talmud jest odrzuce­niem Starego Testamentu, nie jest więc „judaizmem";

 

- Żydzi odmawiają Chrystusowi jego mesjaństwa, zapowiedzianego przez wielu staro-testamentowych proroków. W 1758 roku, we Lwowie, odbyła się historyczna dys­puta żydowskich rabinów, którzy odeszli od talmudyzmu i przeszli na katolicyzm - z rabinami talmudystami. Odbyło się dziesięć takich dysput. Spisał je i wydał franciszkanin Gaudencjusz Pikulski w książce wydanej we Lwowie: Złość iydowska...1 Dysputa jest do dziś i na zawsze miażdżąca dla Talmudu i talmudystów. Wykazuje krok po kroku, cytat za cytatem, prorok po proroku - że Chrystus był zapowiedzianym przez Stary Testament Mesjaszem. Dysputa ma znaczenie historyczne, słabopowtarzalne.

 

 

 

l. Wznowionej w 1760 roku.

 

 

 

 

Po raz pierwszy i ostatni starli się publicznie rabini, a nie goje - z rabinami: wybitni znawcy Talmudu z obydwu stron polemiki. Ta dziesięcio-rundowa walka zakończyła się czymś, co można porównać tylko z nokautem rozłożonym na dziesięć rund!

 

Tę książkę trzeba koniecznie wznowić!... Powinni ją poznać wszyscy księża! A koniecznością na dziś, „na wczoraj", jest uzyskanie od przywódców żydowskich uczciwej, merytorycznej odpowiedzi na jedno tylko pytanie: dlaczego byli przepędza­ni ze wszystkich krajów europejskich? I dlaczego teraz popełniają moralny holo­kaust na Polakach, których przodkowie zapewnili im - wyrzutkom Europy -spokojne bytowanie w Polsce przez cale 600 lat?